• Nie Znaleziono Wyników

Seksistowskie cechy języka w badaniach z zakresu lingwistyki feministycznej

językowy wydaje się już sprawą oczywistą, (np.

sekretarz [sekretarz stanu w ministerstwie, sekretarz generalny organizacji, sekretarz partii] – sekretarka [pomoc biurowa, asystentka swojego przełożonego, w domyśle mężczyzny]).

Osobną grupę stanowią stałe zwroty frazeolo-giczne, jak przysłowia czy powiedzenia. Badania dowodzą, że formy męskie przedstawiają się w nich częściej w korzystnym świetle niż analogiczne formy żeńskie (np. być panem [nie panią] sytuacji, język ojczysty, mąż stanu, równy chłop, pomoc braterska, przeciwstawione takim formom i wyrażeniom jak:

nie bądź baba, zniewieściały [od niewiasta], kobiece ploteczki). Nawet ukryte cechy męskie w neutralnych pod względem rodzaju gramatycznego czasowni-kach (np. „panować nad sytuacją”) zostały skry-tykowane przez najbardziej drobiazgowe przedstawi-cielki feminizmu językowego. Niesprawiedliwa jest, ich zdaniem, także ugruntowana historycznie kolej-ność wymieniania określeń mężczyzn na pierwszym miejscu, przed kobietami (np. w baśniach i bajkach:

Jaś i Małgosia, Jacek i Agatka, w literaturze: Romeo i Julia, Tristan i Izolda, czy w paradygmacie koniuga-cyjnym: on, ona, ono).

W bardziej szczegółowych badaniach lingwistki zajęły się kolejnymi obszarami systemu, a przede wszystkim użycia języka. Pod lupę wzięto na przy-kład akty prawne, język mediów, słownictwo w po-dręcznikach szkolnych, gwary i dialekty. We wszystkich tych obszarach zdemaskowano utrwalone formy patriarchalne, powodujące wykluczenie, wymazanie czy ukrycie kobiet w języku i przedstawianie ich w sytuacjach podrzędnych i służalczych wobec mężczyzn (przykład z elementarza: „Tata czyta gazetę, a mama robi pranie”).

Wszystkie te cechy systemu języka niemieckiego (a także polskiego, angielskiego i innych języków europejskich oraz pozaeuropejskich) skłoniły femi-nistki do określenia ich mianem seksistowskiego (seksistycznego). Seksizm, czyli dominacja jednej płci nad drugą, był do tej pory zjawiskiem wprawdzie dobrze znanym, lecz zarezerwowanym dla innych obszarów życia społecznego. Po odkryciu go także w języku ruszyła lawina opisywania jego cech seksis-towskich, zarówno w samej strukturze języka, jak i w jego użyciu przez kobiety i mężczyzn.

Czołowa językoznawczyni, zajmująca się kwe-stiami feministycznymi w lingwistyce, Luise F. Pusch, zaczęła używać bardziej nobilitującego określenia dla

tego trendu, mianowicie „lingwistyka feministyczna”, a od 1990 r. pisała tę nazwę wielkimi literami, co w języku niemieckim oznacza, że uważa ją za samodzielną dyscyplinę naukową. Pusch, zajmująca się przede wszystkim stroną systemową języka, oraz Trömel-Plötz, badająca język w komunikacji między-ludzkiej (międzypłciowej), a także skupione wokół nich badaczki, sprecyzowały cele i zadania tej nowej gałęzi językoznawstwa.

Najważniejszym kierunkiem działania lingwistyki feministycznej jest dalsze uświadamianie kobietom i mężczyznom, że w języku tkwi bardzo wiele, szko-dliwych dla postrzegania kobiet w społeczeństwie patriarchalizmów, które da się wprawdzie histo-rycznie wyjaśnić, ale nie, z dzisiejszego punktu widzenia, usprawiedliwić. Ponieważ język ulega stałym zmianom, tak samo jak ludzie, którzy go stworzyli, oznacza to, że jest on reformowalny, także pod kątem równouprawnienia językowego. W odnie-sieniu do języka niemieckiego zaproponowany został szereg zmian, od czysto kosmetycznych do zupełnie radykalnych. Do tych pierwszych można zaliczyć tzw.

splitting, czyli wymienianie z osobna zarówno męs-kich jak i żeńsmęs-kich uczestników opisywanego zdarzenia (np. „Drogie Koleżanki, Drodzy Koledzy!”,

„Moje Miłe Panie, Moi Mili Panowie!”). Bardziej radykalnie wygląda natomiast propozycja neutraliza-cji rodzaju gramatycznego przez całkowite usunięcie żeńskich końcówek i różnicowanie tylko za pomocą rodzajnika. Oznaczałoby to powstanie takich form jak: „ten nauczyciel” i „ta nauczyciel” (na wzór „ten pan prezydent” i „ta pani prezydent”). Propozycja ta została przez przeciwników lingwistyki feministycz-nej zakwalifikowana do kategorii „zwariowane”.

Najbardziej jednak radykalnym pomysłem jest tzw.

totalna feminizacja, gdzie proponuje się wprowadze-nie generalizującego rodzaju żeńskiego, czyli formy żeńskoosobowej, tzn. pod wyrazem „studentka”

kryłby się zarówno student, jak i studentka.

Oczywiście lingwistki feministyczne są tego świadome, że propozycje te nie są traktowane poważnie, ale skłaniają one do myślenia nad całym problemem i tym samym cel zostaje osiągnięty.

Krytycy językoznawstwa feministycznego zarzu-cają mu, że propozycje, które można w ogóle brać pod uwagę, generują dużą ilość problemów związanych z gramatycznością zdań. Wymienianie w jednym tekście czy w jednej wypowiedzi stale obu grup płciowych explicite powoduje z jednej strony

Jerzy Bielerzewski

uciążliwość i rozbudowanie, będące w sprzeczności z zasadą ekonomii językowej, a z drugiej strony gramatyczne problemy wynikające z kongruencji.

Jeżeli chcielibyśmy przedstawić zdanie: „Szkolenie przeprowadzi kierownik lub jego zastępca” w wersji proponowanej przez lingwistykę feministyczną, musielibyśmy powiedzieć: „Szkolenie przeprowadzi kierownik lub kierowniczka lub jego zastępca lub zastępczyni lub jej zastępca lub zastępczyni”. Zdanie takie na pewno nie zostanie zaakceptowane ani przez kobiety, ani przez mężczyzn posługujących się językiem niemieckim czy polskim.

Zwolenniczki zmian językowych opowiadają się także za tworzeniem i konsekwentnym używaniem derywatów żeńskich (w języku niemieckim najczę-ściej przy pomocy przyrostka „-in”, w języku polskim

„-ka”). O ile w języku niemieckim wiele tak utwo-rzonych form się przyjęło (pani kanclerz w Niemczech to „Bundeskanzlerin” [„kanclerka”]), o tyle w języku polskim brzmią one na tyle „dziwnie” („ekolożka”) lub są kojarzone z mniejszym prestiżem (kierownicz-ka sklepu – pani kierownik urzędu), także są one odrzucane przez same użytkowniczki języka.

Ponadto wiele form w języku polskim, utworzonych według tego modelu słowotwórczego, jest już

„zajętych” przez inne desygnaty: („marynarka”,

„szoferka”, „żołnierka”, „saperka”).

Chociaż mogłoby się wydawać, że opisywane zagadnienie jest problemem czysto akademickim, rozwiązywanym w ramach językoznawstwa, to poruszył on szerszą opinię publiczną poprzez środki masowego przekazu. Co ciekawe, przeciętnego rozmówcę, czy raczej przeciętną rozmówczynię, propozycje feministek nie zainteresowały na tyle, żeby się zgodzić na dużą reformę języka, ale skłoniły

do zastanowienia, jak mówić o sobie i innych, żeby ich nie urazić.

Zalety języka nieseksystycznego zauważyli także niemieccy politycy, którzy w swoich przemówieniach na pewno nie chcą zrazić do siebie żadnych wybor-ców i wyborczyń. Wydano szereg zarządzeń admi-nistracyjnych, nakazujących używania w tekstach ustaw języka odnoszącego się wyraźnie i jedno-znacznie do obu płci. Wprowadzono obowiązek takiego formułowania ogłoszeń o pracę, żeby żadna z płci nie była językowo preferowana. Rewiduje się formy językowe, używane w podręcznikach szkol-nych, próbując wyeliminować stereotypowe postrze-ganie kobiety i dążąc do równowagi płci w czy-tankach szkolnych. Uzupełniono i rozszerzono listę oficjalnych nazw zawodów, znajdując określenia i dla mężczyzn (w zawodach zdominowanych do tej pory przez kobiety, np. położnictwie), i dla kobiet (w zawo-dach typowo męskich, np. kierowca). Wszystko to jest zasługą językowego zaangażowania feministek i świadczy o sile tego ruchu. Zmiany, które dokonały się w ostatnich 30 latach w języku niemieckim, potwierdzają wzrost znaczenia kobiet w Niemczech i są tego niezaprzeczalnym odbiciem.

Literatura (wybór):

Pusch L. F., Das Deutsche als Männersprache, Frankfurt/Main 1984.

Pusch L. F., Alle Menschen werden Schwestern, Frankfurt/Main 1990.

Samel I., Einführung in die feministische Sprachwissen-schaft, Berlin 1995.

Trömel-Plötz S., Frauensprache-Sprache der Verän-derung, Frankfurt/Main 1982.

Autoportret

(ankieta personalna) Nazwisko

ponoć szlacheckie jednak w Polsce dość pospolite Imiona zwą mnie jak chcą jak pies ma tyle imion po prostu głupieje

dlatego regularnie staram się odwiedzać swojego psychiatrę Imiona rodziców

prosto z kalendarza standardowe

z frazeologią słowiańską Oczy

kobiety mówią że niebieskie

jak fale naszego Bałtyku w komercyjnych Międzyzdrojach ja twierdzę że są

w kolorze papieru toaletowego otrzymanego w okresie PRL za sprzedaną makulaturę Data urodzenia

to było tak dawno że nie pamiętam tego dnia ja zaś patrzę w przyszłość więc uważam to za zestaw przypadkowo ułożonych cyfr Znaki szczególne

blizna na lewym policzku którą swym

ostrym kłem zrobił mi pewien niebieski pies Wyznanie

rozrywkowo-handlowe w interesach tracę zawsze chodzi tylko o to

aby stracić jak najmniej i przy okazji trochę się zabawić wszak hołduję myślom Epikura zaś modlić się mogę

nawet pod Ścianą Płaczu

gdyż Boga staram się nosić w sercu

Płeć

wpisane że mężczyzna lecz cóż ze mnie za facet

skoro nie wybudowałem domu nie wspominając o synu którego nie udało mi się spłodzić Stan cywilny

wolny od zawsze nie znalazła się jeszcze taka głupia co chciałaby by mieć mnie dłużej niż przez kilka godzin i częściej niż raz na jakiś czas Dzieci oficjalnie brak nieoficjalnie nic mi na ten temat nie wiadomo

choć gdyby okazało się że mam trzyletniego syna przez pół dnia

skakałbym z radości na jednej nodze Wzrost

sześć stóp i cztery cale o stopę za dużo by podnosić z ziemi puszki i butelki po piwie o stopę za mało

by bez problemu sięgać po marzenia.

Adam Bolesław Wierzbicki

Zimno

Zrobiło się trudne do zniesienia styczniowe zimno. Mroźne dni. Domu nie udaje mi się wystar-czająco nagrzać, więc niemal zamarzają mi myśli.

Książkom, meblom, ścianie też zapewne zimno.

Kurczę się, chodzę skulony. Coraz bardziej nieobecny.

Jak sięgam pamięcią, od lat dzieciństwa, w zimowych miesiącach było w domu zimno, więcej, mróz często nie odstępował nas na krok. Ale nie odczuwałem tego zbyt dokuczliwie. Nawet dziwiłem się rodzicom, gdy narzekali na srogość zimowej aury. A mnie było jakoś ciepło. Cóż, w żyłach płynęła gorąca krew.

Pamiętam zimy w Jaromierzu. Nie tylko wielkie, obfite śniegi, zamarzającą pompę, którą ojciec musiał z samego rana rozmrażać paląc ognisko ze słomy, ale mocno i grubo mrozem, szronem zakute szyby okienne w pokojach i kuchni. Chuchałem uparcie w jedno i to samo miejsce, aż od ciepłego powietrza szyba nareszcie topniała i powoli robiło się przej-rzyste, coraz większe koło. I otwierał się świat.

Bardzo mnie to zajmowało. Można było przez nie zobaczyć, jak przez lunetę, co dzieje się na po-dwórku. Stodołę, furtkę, kogoś idącego. Mama oczy-wiście paliła w piecu i około południa okna czasami zupełnie odtajały. Dwa momenty wtedy były dla mnie jednak trudne. Jeden, kiedy wieczorem musiałem wskoczyć pod lodowatą pierzynę, ale wskakiwało się, mama przykrywała mnie dokładnie, przyklepywała ją i powoli po kilku chwilach mogłem rozkurczać całe ciało. I drugi, kiedy z tej dobrze już

nagrzanej pierzyny, z tego sielskiego dziecięcego łóżeczka, należało mi rano wyskoczyć i przez lodowaty korytarz, po zimnej posadzce, boso prze-biec do kuchni, by tam w pobliżu pieca ubrać się. Tak się żyło. Z dala od dostatku i wygód.

Matka

Raczej mama. Mam w pamięci jej obraz, wszys-tkie obrazy jej opiekuńczej obecności w całym moim dotychczasowym życiu, aż do momentu śmierci mamy. Jej życie przebiegło według najwłaściwszych, człowieczych wartości. Bardzo skromna, a także niezwykle pokorna. Nawet w tonie głosu. Żyła w udręce codziennego ciężaru. Cicha, bez skargi.

Niskiego wzrostu. Całe życie pracująca ciężko od świtu do nocy. Pewnego lata w czasie żniwnej pracy poroniła dziecko. Pamiętam jak pogotowie z Wol-sztyna przyjechało na pole. I zabrali ją. Miałem wtedy chyba trzy lata. Tak myślę, że dzisiaj już mało kto potrafi znosić bez wyrzutu trudy życia jak ona potrafiła. A zarazem znosić wielkie jego niedostatki.

W Kębłowie w jej domu rodzinnym żyło się bardzo biednie. Kilka osób w jednej izbie. Ojciec mamy, mój dziadek, którego nigdy nie poznałem, wyjechał do Francji do pracy w kopalni i już nie wrócił. Żyli o chlebie z wodą i cukrem, i o cienkiej zupce. Wojnę mama spędziła na robotach przymusowych w Niem-czech. Urodziła tam dziecko i żeby nie iść do pracy w polu, by pozostać przy maleńkim synku, celowo wylała na siebie wrzątek. To kosztowało ją sporo cier-Czesław Sobkowiak