Pewien dobry i doświadczony gospodarz podaje sposób, ja k sobie można zaradzić w braku siana. Oto radzi on tym, którym brakuje siana dla chudoby, aby robili siano z liści ziemnia
ków. — W końcu sierpnia i na początku września podczas pię
knej pogody, zźyna się zieloną jeszcze nać ziemniaczaną i układa się ją na obranem w pobliżu dogodnem m iejscu, w okrągłe kupy
1 0 stóp średnicy i 1 0 stóp wysokości mające, w ten sposób, aby podczas zaścielania naci jednocześnie czworo ludzi silnie ją ude
ptało. Jeśli się ta robota dobrze wykona i ciepłe jest powietrze, to się ta kupa we 22 — 24 godzin tak zagrzeje, że nać będzie jak b y zgotow ana, jasnobrunatnej barwy, woni podobnej do suszo
nych owoców, a mimo tego tkanina jej włóknista nic na swej mocy nie utraci. W takim stanie nać posiada najwyższą wartość pokarm ową, na co też pilnie baczyć należy. Skoro już cała kupa została tak nadeptana, wtedy się ją rozrywa hakami i widłami, albo rękami starannie rozściela, raz albo dwa razy przewraca;
a tak przy sprzyjającej pogodzie w ciąg u 1 0 — 1 2 godzin ta roz- parzona nać ziemniaczana wyschnie najzupełniej, nie utraciwszy swych liści. — Takiego dobrze przyrządzonego siana ziemnia
czanego 1 2 funtów dziennie ugotowanych do zaparzenia karmy, a 1 2 funtów na sucho jako siano założonych, przy zwykłym dodatku słomy, wystarczą najzupełniej dla jednej krowy. Nietylko krowy i woły chciwie tę paszę zjadają, ale nią nawet konie
i owce nie gardzą. u .
r O ż n o ś c i.
O tw arte serce. W głębi lasu był że już ju tro wszystkie szpary u okien douiek borowego. W ieczorem w pó- pozatykamy, bo człowiek tu siedzi, źnej jesieni palił się w izbie ogień jak na jakiin młynie,
na kominku — borowa gotowała - A najgorsze te okienka w środku, wieczerzę, a borowy z dziećmi prze- mówiła borow a, nie wiedzieć na ja k ą bierali mech przesuszony do obtyka- pam iątkę te otwory powyrzynane, nia okien od deszczu i zimna. Na któremi tylko deszcz w szyby za- dworze szumiały drzew a, w iatr gwi- cina i wicher gwiżdże, ja k zbójcy zdał i zamknięteini okiennicami łopotał. w boru.
— Cóż też to dzisiaj za w icher! — Doprawdy, że zbójcy mogliby odezwał się borowy. Chwała Bogu, niemi jeszcze kiedy przepatrzeć wszy.
— 191 —
stkie kąty w izbie, odezwał się s ta r
szy chłopczyk, który na ziemi przy kupce mchu siedząc, bojaźliwie ku oknu spojrzał. W tem za ścianą pies zaszczekał i potargnął łańcuchem w budzie. Dzieci się potrwożyły i wszy sobie do zastawionej wieczerzy, rzekł:
Przed m ałą ch w ilk ą, nimeśmy usły serca na okiennicach byli wyrzynali, tylko iż mieli przysłowie, że „ sta ro tylko zaszczyt starej gościnności. Choć już tylu gości próg przestępowało, że
a>atg353»ęgj> CbWODWc*
B o g a , d zieci, B oga trzeba, Kto chce syt byd sw ego chleba.
Tora XV.
1. listopada
K o sztuje rocznie z p rz esy łk ą pocztow ą 2 z łr. w. a., półrocz
nie 1 złr. w. a.
W ychodzi w e Lw ow ie co 10 d n i, to je s t l . 11. i 21. każdego
m iesiąca.
S Z Y B I L S K I ,
sławny jenerał z kmiecego rodu.
Opowiadaliśmy wam już nieraz o ludziach, co urodzili się ubożuchnymi chłopkami a potem pracą i zasługą wielką wykie- rowali się na możnych panów i urzędników, lub dobili się w całym- narodzie wielkiej sławy i znaczenia. A było w naszym kmiecym stanie, między wiejskim ludem polskim, bardzo dużo, daleko nawet więcej niż u innych obcych narodów, takich wieśniaków, co to bądź to walecznością swą w boju o ojczyznę bądź to inną ja k ą zasługą dla kraju doszli do chwały i zaszczytów. Mój brat a wasz serdeczny przyjaciel, ś. p. W alenty ze Smolnicy, który spoczywa dziś w B ogu, spisał wam całą książeczkę o takich sławnych L u d z i a c h z p o d s ł o m i a n e j s t r z e c h y , gdzie to macie wia
domość o wielkich i chwalebnych czynach Złotogoleóczyka, Cho
lewy, M ichałka, Szczygła, Bartosza Głowackiego, Klemensa J a nickiego i wielu innych — a w Dzwonku oprócz tego opisywa
liśmy wam innych jeszcze wielkich i znakomitych ludzi, co się zrodzili w wieśniaczych chatach.
Dziś wam opowiem znowu o jednym chłopku polskim, który swemi wielkiemi zdolnościami, swoim rozumem i innemi dobremi przymiotami doszedł najwyższego stopnia wojskowego, bo został jenerałem i w swoim czasie wielką sławę posiadał. Czło
wiek ten nazywał się Szybilski.
Szybilski urodził się w r. 1701 w pewnej wsi pod miastem Lublinem, w dobrach xięcia Lubom irskiego, wojewody lubel skiego. Był on synem prostego chłopka i poddanym tego s ie cią , a będąc małem chłopięciem, pasał bydło i pomagał w ro
bocie koło domu tak ja k każde inne dziecko wiejskie. Ponie
waż jednak mały Szybilski był ładnym i sprytnym chłopaczkiem, więc wzięto go na służbę do xiążęcego dworu i oddano do po
sługi do stajen pańskich. Ciekawy chłopak dostawszy się mię
dzy dworskich lu d z i, począł się z własnej ochoty uczyć, i wkrótce też nietylko źe gładko pisać i czytać umiał ale sobie także wiele innych pożytecznych umiejętności przyswoił, W służbie też swojej sprawował się pilnie i obyczajnie, i pozyskał sobie życzliwość swoich przełożonych, tak że wkrótce został maszta- larzem.
Ale Szybilski czuł to dobrze, że ma zdolności potemu, aby był czemś znaczniejszem niż masztalarzem przy stajniach xią- żęcych. Poduczał się tedy, jako mógł, przypatrywał się dwor
skim panom, przysłuchiwał się mądrym rozmowom, i tak się wkrótce wyuczył i przetarł między ludźmi, źe nikt byłby nie poznał, że urodził się ubogim chłopkiem. A był wówczas ko
niuszym przy dworze xięcia wojewody niejaki pan Michałowski.
T en Michałowski był przełożonym Szybilskiego i bardzo go polubił za jego rozum i układność. Bo też Szybilski oprócz tego źe był bardzo rozumny, znał się też na swem masztelar- skiem rzemiośle wyśmienicie, a nikt też od niego śmielej nie dosiadł choćby najdzikszego konia i lepiej nim nie wodził.
Otoż ten Michałowski upodobawszy sobie Szybilskiego, a widząc że i w innej a osobliwie w wojskowej służbie byłby z niego chwat nielada, wstawił się za nim u xięcia wojewody.
A trzeba wam wiedzieć, że xiąże wojewoda Lubomirski, tak ja k wszyscy wielcy panowie polscy w owym czasie, trzym ał sobie osobne wojsko czyli tak zwaną milicję. Otoż za wstawieniem się
Michałowskiego zrobił xiążę wojewoda Szybilskiego oficerem w konnem swojem wojsku. Teraz był Szybiłski dopiero szczę
śliwym , kiedy mógł przybrać piękny mundur oficerski, przy- pasać szablę i harcować przed swoim oddziałem na bystrym rum aku! Ju ż bo to polska taka n atu ra, że co chłop to tęgi żołnierz i niedarmo to mówią, że każdy Polak wojakiem się ro d z i!
T a k tedy stał się z wieśniaczego syna pan oficer! Szy
biłski dobrze się sprawował w wojskowej służbie i nietylko jego komendanci ale i sam xiążę wojewoda lubili go bardzo.
Ale niebawem miało Szybilskiemu zabłysnąć jeszcze większe szczęście, a stało się to z następującej okazji.
W Polsce panował wówczas król August II, który był z rodu Sas. Otoż ten król polski pojechał raz w odwiedziny do jednego bardzo wielkiego pana polskiego, do xięcia kanclerza Radziwiłła, który mieszkał w Białej. Zjechało się tedy do Białej na przyjęcie i uczczenie monarchy mnóstwo panów z daleka i bliska, a między ninii pospieszył także do Białej xiążę woje
woda lubelski, Lubomirski. Za xięciem zaś udał się tam cały dwór jego i cała wojskowa milicja, w której to Szybiłski był oficerem.
Otoż razu jednego przejeżdżał się król A ugust z swoim synem hrabią saskim ponad bystrą i głęboką r z e k ą , która pły
nie koło B ia łe j, a za królem jechał orszak panów i oficerów.
Szybiłski był także w orszaku i jechał sobie z tyłu. Naraz koń królewicza spłoszył s ię , skoczył w wodę a królewicz spadł w samo najgłębsze m iejsce, gdzie był wir strasznie bystry.
W szyscy struchleli z trw ogi, król krzyknął w rozpaczy, ale nikt nie odważył się pójść w pomoc jego synow i, bo każdy bał się o własne życie. Tymczasem syn króla ju ż tonął i tylko dłonie ponad wodę w yciągał, jakby błagał ratunku!
W tej chwili strasznej, kiedy wszyscy stracili odwagę i stali na brzegu ze zgrozy martwi gdyby trupy, jeden tylko S zybiłski nie stracił serca i przytomności. Skoczył czemprędzej z konia i w jednej chwili rzucił się do wody ratować tonącego.
Zrazu znikł pod wodą i wszyscy ju ż m yśleli, że zginie na dnie wraz z nieszczęśliwym synem króla — ale naraz wydobył się
— 195 —
na wierzch trzym ając w ramionach tonącego. Długo pasował się Szybilski z rwistyra strumieniem, nieraz już zdawało się, że i ratujący i ratowany marnie zginą, ale w końcu dobił się Szybilski z synem królewskim na brzeg i złożył go jeszcze żyjącego przed królem. Cały orszak królewski wydał okrzyk podziwienia i radości — a król sam uściskał zaraz Szybilskiego i zaw ołał:
— Mości oficerze! Uratowałeś życie memu synow i, żądaj czego chcesz w nagrodę, a niczego ci nie odmówię!
— Najjaśniejszy Panie! — odrzekł Szybilski — chyląc czoło do nóg monarchy — spełniłem tylko chrześciański obo
w iązek !
— J a k się nazyw asz? — zapytał król.
— Szybilski!
— A więc mój dzielny panie Szybilski — rzecze król —- biorę cię do siebie na mój dwór! Czy pójdziesz zem ną?
— N ajjaśniejszy Panie — rzekł na to Szybilski — jestem na rozkazy, ale jam poddany wieśniak z włości xięeia w oje
wody lubelskiego, więc bez jego zezwolenia nie mogę go opuścić.
W tedy król August obrócił się do wojewody i rzek ł:
— Mości wojewodo! Czy uwolnisz tego dzielnego czło
wieka z poddaństwa?
— W ola W aszej Królewskiej Mości jest dla mnie rozka
zem — rzekł pokornie xiąźę wojewoda.
1 odtąd Szybilski był wolnym i udał się za królem Augu
stem. K ról z wdzięczności za jego mężny i szlachetny uczynek zrobił go zaraz rotmistrzem w wojsku saskiem i urzędnikiem przy monarszym dworze. Ledwie dwa lata minęło, a Szybilski został ju ż pułkownikiem. Znalazł tedy szczęście i zaszczyty Szybilski, ale to go nie zadowolniło całkiem. Był wówczas spokój i w Polsce i Saksonji, więc też żołnierz nie miał tam co robić. A Szybilskiemu nudziło się w pokoju, nie chciał on być malowanym żołnierzem, co zam iast nieprzyjaciół kamienie zbija szablą — chciał on powąchać prochu, pójść na boje i niebezpieczeństwa.
A właśnie wybuchła wówczas wojna wielka między cesa
rzową austrjacką M arją T eresą a Frydrykiem królem pruskim,