Podajemy wam tu piękny wiersz o jednym szlachetnym czynie wło
ścian. Było to za dawnych czasów, kiedy to nasi ojcowie musieli wałczyć z poganami. Pewien pan polski, zwany Jaśkiem z Nowego M iasta — pojął był właśnie młodą i piękną ż o n ę , kiedy napadli na Polskę poganie. Ale że każdy Polak zawsze dla dobra ojczyzny wszystko poświęcał, więc i ów Jasiek pożegnał żonę, rozstał się serdecznie z swemi gromadami i pojechał na wojnę. Co się zaś s ta ło , macie tu w wierszu.
Jasiek z Nowego M iasta pojął młodą żonę, Lecz ledwo, że ją p o jął, aż tu na obronę Ruszyć musiał — bo T a ta r pustoszył Podgórze.
Ruszył więc Jasiek w pole — a tu jego Różę Porwali mu T atarzy z zamku w Nowem Mieście, 1 nie było i śladu po pięknej niewieście.
Mąż biedny po tej stracie Bogu się ukorzył, Pieszo poszedł do Rzymu i tam śluby zło ż y ł:
„Że nie da krwi szlachetnej zaginąć srom otnie, Ale wybawi żonę, łub też sam ochotnie
Legnie w boju z pogany!“ - - W ięc siadł i popłynął N a okręcie do T urcji, i słycb o nim zginął.
W Nowem Mieście tymczasem gdy nie było rady, Same sobą rządziły Jaśkowe gromady,
I pług chodził po polu i sta te k do Grdańska, Jakby wszystkiem rządziła jeszcze wola pańska.
Tak rządzili i wójci i mieszczanie w mieście — Lecz gdy po kilku latach krewni chcieli wreście Podzielić się fo rtu n ą, bo Jasiek nie w raca, Rzekły chłopy: „N ie damy, bo to pańska praca,
A pan żyje i wróci do ludzi i roli, Bo gdy krwi katolickiej broni od niewoli, To Bóg nm dopomoże! Nie damy! Nie d am y!“
I wyparli zajazdy i zamknęli bramy.
Kiedy później się w Grodzie wytoczyła sp raw a, W ójci zawsze tak sam o: „K to wie, że nie ży je , Niech tu przed Chrystem Panem do przysięgi staw a, Jeśli nie — to oddamy prędzej chyba szyję,
Niż dobro od samego Boga nam zw ierzone!“
I nie było co mówić na ta k ą obronę.
Siedm la t upłynęło — aż siódmego roku W raca Jasiek sam otrzeć — a przy jego boku Jedzie P an i zakryta na tureckim koniu,
Było to w dzień niedzielny i na miejskiem błoniu Poznał lud swych dziedziców — a więc zadzwoniono I cechy z chorągw iam i, xiądz z wodą święconą Wychodzi na spotkanie — a oni oboje
Krzyżem padli przed drzwiami farnego kościoła I w prochu ta k pokornie zanurzyli czoła, Że lud wszystek skruszony wylewał łez zdroje....
A kiedy po Mszy świętej lud ich odprow adził, I w zamkowym dziedzińcu poczciwie posadził, Przyszli wójci poważnie i -złożyli karby, A mieszczanie odnieśli uzbierane skarby:
„Tyś w świecie zrobił sw oje, a my doma swoje, Oto zamek i złoto, bierz panie co twoje.“
P łak a ł J a s ie k , płakali i młodzi i starzy, Ale pani nikomu nio odkryła twarzy,
A nikt już więcej z ludzi nie widział jej lica, Bo do klasztoru poszła piękna pokutnica.
N a próżno j ą zwracali rodzice i krew ni, N a próżno mąż miłości błagał ja k najrzewniej.
„Bo gdy nas Bóg — rzekła — z niewoli wybawił, I znów w łasce kościoła, jak w domu p ostaw ił, To widać po nas żąda ofiary w tym progu, I chce byśmy oddali resztę dni już Bogu.“
Jasiek wziął to do s e r c a , złożył swoją z b ro ję, I wójtom znów na powrót oddał włości sw oje,
— 85 —
W dział habit try n ita rs k ił ) , i zawsze w la t parę Pow racał znów do domu i niósł na ofiarę Co wójci u z b iera li, w chrześcijańskiej m iło ści, I wykupywał jeńców do późnej sta ro śc i!
Ił'. JP.
P i o t r G a ł c z y k ,
p r a w d z i w y s y n o j c z y z n y .
Było to w 1794 ro k u , prawie wtedy, kiedy nasz kochany Kościuszko przybył do K rakow a, a z tamtąd szedł do W ar
szawy na M oskali, to wam mówię, że natedy był zapał o k ru tny i którędy tylko przejeżdżał ten wódz ukochany a rzekł:
• Chłopcy pójdźcie za mną na wroga Polski , pójdźcie ratować ojczyznę-, to kto w Boga w ierzył, a był przy jakiej takiej sile, to porzucał wszystko a szedł za nim z kosą na Moskala. Ten naczelnik coście wiele o nim czy tali, kochał ogniście ludek pro
sty, w iejski, i jako z tej miłości, to się inaczej nie ubierał, tylko z chłopska, to je st w sukmanie b iałej, a w czapce czer
wonej, ja k ą K rak u sy noszą. Tylko aby go rozpoznać, że to on wódz kochany, to miał na piersiach krzyż złoty, co go był zdobył za morzami w Ameryce za to , że tam także bronił wol
ności i swobody ludu. Otoź nasz kochany Kościuszko szedł tam gdzieś blisko w si, co jest w Polsce kongresowej, i zowie się Krzemieniówka; a był w tej wsi szwarny chłopek, zwał się Piotr G ałczyk, był się dopiero od roku ożenił, bardzo był dobry gospodarz i porządny człow iek, lubiła go niezmier
nie cała grom ada, ksiądz proboszcz i dwór.
Osobliwie była o nim mowa, że się z wielkiej miłości ożenił i że sobie pojął kobietę ja k się patrzy, i źe żyli najprzykła- dniej w całej wsi ze sobą. Otóż ten Gałczyk doczekał się pra
wie wtedy wielkiej pociechy, bo mu jego żona dorodnego po
wiła syna, właśnie wybiegł sobie sprosić kumotrów, ta i przy
sposobić co z jad ła i napoju na chrzciny, po które to rzeczy
*) T ry n itarze byli to zakonnicy, k tó rzy zbierali sk ład k i i szli w pogańskie k raje w ykupyw ać jeńców ehrześeiańskich.
szedł do pobliskiego miasteczka. Wchodzi w miasto, patrzy, tam czegoś wielka uciecha i ruch wielki, całe miasto przybrane w świąteczne szaty. Spyta więc co to znaczy? A tu mu po
w iadają, że to ukochany Kościuszko przyjeżdża i zbiera ocho
tników na Moskala. I na te słowa nadjechał prawie nieoszaco- wany polski naczelnik Kościuszko. Kto go zn ał, i widział kiedy, ten wie, co to za m iłość, przyjemność i szczera prawda biła mu z oczów.
J a k go jeno Grałczyk zobaczył, to tak cała dusza i serce jego poleciały za nim, za tym kochanym K ościuszką, że w tej .chwili zapomniał o w szystkiem , i o żonie w połogu i o chrzci
nach , i o synie i o spraw unkach, tylko żeby miał k o s ę , toby był leciał za nim do razu. No ale się przecie opamiętał, po- skrobał się po głow ie, podumał, westchnął głęboko i po
szedł z wielkim smutkiem do sklepu, kupił trochę cukru, tro
chę kawy, świeczek, kilka butelek miodu, ta i wrócił z harną miną do chałupy.
J a k tylko wszedł do izby, to jego kobieta poznała, że ma coś więcej na głowie i na sercu, taki jak iś smutny, mizerny i opadły na duchu zdał się jej.
To też jeno ją pozdrowił słowem bożem, to ona niespo
kojna zapytała:
— I cóż ci to Piotrusiu, żeś tak i ja k iś dziwny wrócił z tego m iasta? Czy cię jak ie nieszczęście spotkało? może ci kto pie
niądze wyrwał z kieszeni? choćby i ta k , toć się nie trap, ma Pan Jezus więcej z łaski sw e j, a potem dał ci syna na po
ciechę, abyś się o marne rzeczy nie frasował. No i cóż? nic mi nie odrzeczesz? czyś się o co na mnie zm arkocił?
No i tak przemawiała do niego poczciwa żona, ale on jeno spojrzał na syna, łzy mu się zakręciły w oczach, ale nie rzekł co mu to takiego na sercu.
Na drugi dzień kumotrowie się z eszli, wzięli dziecko do kościoła, ochrzcili, wrócili, poczęli co było w chałupie przeja
dać i miodkiem za zdrowie ochrzczonego chłopaka przypijać.
Popijał i gospodarz, bo jużci jakże może podziękować kumo
trom , ale smutny w zdycha, nic go nie cieszy czegoś. Nareszcie
— 87 —
rozeszli się kum otrowie, a Piotrowie znowu sam i, jeno ze swoim synem zostali.
Kobieta zafrasow ana, pocznie go znowu pytać co za przy
czyna, jego takiego frasunku?
Dopiero Piotrek rozgrzany trochę miodem, a taki tylko prawdę powie, tak zaczął swoją rzecz.
— E j moja kobieto, kochana żono, otóż ci powiem, że mi do dziwności idzie, bo ta kocham cię, i to dziecko jedyne, co mi go dał Pan J e z u s , ale kocham i tę naszą polską zie
mię, po której stąpam i co mię wyżywiła, i jakem ujrzał tego kochanego K ościuszkę, co z za morza przyjechał, aby bronić ojczyznę i werbuje naszych na M oskala; to mówię jakem tę ochotę naszych zobaczył i tego kochanego naczelnego, to mi ledwo dusza nie wyskoczy, cobym leciał tam z nimi na Mo
skala , a tu ja k spojrzę na ciebie i na dziecko, to mi was znowu żal, że jakoż ja ciebie tak w połogu odejdę?
Zadumała się na te słowa białogłow a, Polka, krakowianka, jużci ona tak kocha swego Piotrusia, a do tego w chorobie, ja k sobie tu dać radę? Ale ona P o lk a, to o ile kocha swojego,
0 tyle nie cierpi i nienawidzi Moskali.
W ięc zadumała się tro c h ę , ale nie d łu g o , i rzecze:
— Piotruś, tyś zuch i potrafisz tęgo robić kosą, ciebie szkoda, abyś tu ślęczał przy m nie, kiedy drudzy i dą, i kiedy potrzeba ratować ojczyznę. Idź i bij dobrze, nic ci się nie sta
nie, bo mi się dziś piękny sen śnił, jakośm y wszyscy troje, gdzieś w bardzo ślicznych byli pokojach, a tobie się tak k ła niali , jako samemu panu dziedzicowi.
No i poskoczył na tę mowę P ietrek do swojej i począł ją okrutnie całować, i rzekł:
— O mojaśty kochana, jakby kamień spadł z mojego serca bo ja się tego tylko bal, że ty tego nie pozwolisz, i że się zakrzyczysz za m ną, ale kiedy ci dał Pan Jezus taką m ądrą w olę, to zostańże z Bogiem, ja zaraz pójdę opowiedzieć się swoim, a jutro da Bóg doczekać będę gonił ukochanego na
czelnika Kościuszkę i zobaczysz, że mu wstydu nie zrobię.
A ty tymczasem poproś sąsiadów, to ci mało wiele pomogą, 1 módl się codzień do Najświętszej Panny Częstochowskiej, aby
mnie miała w swojej opiece i naszego kochanego wodza K o
ściuszkę.
I zrobił tak ja k powiedział. Na drugi dzień kiedy słońce jeszcze było wysoko, nasz Piotr pożegnawszy się z ż o n ą , i po
modliwszy się przed obrazem Matki Częstochowskiej, wziął kosę na ram ię, kilkanaście złotówek do pasa, w torbę włożył ko
szulę na prze wdzianie, kawałek chleba na popas i puścił się do pobliskiego m iasteczka, gdzie kiedyś zobaczył Kościuszkę, a ztamtąd dogonił polskich, zameldował się samemu panu n a
czelnikowi K ościuszce, i stanął odważnie w szeregach nieśmier
telnych obrońców ojczyzny.
Zajrzyjmy teraz do izby Piotrowej, ale czegóż to tam ta k cicho, czy tam niema nikogo? Przecież my tam dopiero wczo
raj odeszli Piotrową na łóżku, a syna jej w kolebce, a na dru
giej stronie w piekarni uwijała się dziewka służąca, co miała staranie o chudobie Piotrów ? a dziś niema zaś żywej duszy w chałupie, nawet i stajnia zamknięta na kłódkę ja k i chałupa, gdzież się to zaś podziało?
Oto patrzcież w sypialnej izbie samej pani we dw orze, gła- dziuśka i przyjemna , w białej szacie leży na łóżku za czerwoną śliczną kotarą sama dziedziczka, obok niej stoi kołyska na ślicznych biegunach i w niej śpi dziecię, a na drugim końcu komnaty, stoi drugie łóżko, także z pościelą niby śnieg b ielu tk ą, i za białą kotarą znowu obok kołyska z dzieciątkiem — z tego bia
łego łóżeczka wychyliła się prawie kobieta, i bierze dzieci do piersi, przypatrzmy się jej kto to? o patrzcie to nasza Piotrowa Gałczykow a, leży sobie, jakby pierwsza szlachcianka. 1 dla Pana Jezusa co ona tam robi?
J e s t tam , gdzie jej teraz przystoi, bo juźció ona w oczach wszystkich je st szlachcianka, bo mąż jej bije się za ojczyznę, a kto tylko kiedy stawał w Polsce w obronie ojczystej, był do- razu szlachcicem. Lecz jakże się to stało ?
Oto t a k ! J a k jeno Piotr poszedł pod K ościuszkę, to się we dworze o tem dorazu zw iedzieli, i zaraz wszystko ludzie dopowiedzieli i o dobrej i rezolutnej chęci P io tra, i o wielkiej cnocie i miłości ojczyzny Piotrow ej, że ona zaś sama wolała
— 89 —
zostać i na wszystko się poświęcić, a nie odm awiała, ale jeszcze doradzała mężowi, pójść bić się z Moskalem.
T ak i pani dziedziczka, co dziwnym trafunkiem , sama także w połogu leżała, a mąż jej był już w szeregach pod Ko
ściuszką od dni k ilku , posłała natychmiast swoją szafarkę z wy
godną kolaską do Piotrowej, kazała ją do dworu przywieść, i ażeby jej poszacunek ja k i się takim polskim kobietom należy poka
zać, kazała ją w tym samym pokoju, gdzie sama le ż a ła , umie
ścić, a zaś żeby Piotrowa o swoją chudobę była spokojną, k a
zała jej bydełko do dworskiej obory przygnać, i mieć o niem najlepsze staran ie, zaś o gospodarstwie calem Piotra kazała pani karbowemu zawiadować. No i tak pędziła Piotrowa na pokojach pańskich, wygodne i bez turbacji życie. Obom tak pani ja k Piotrowej chowały się chłopcy pięknie, i ja k bywało że pani pozdrowiawszy gdzie wyszła ze dw oru, to paniczowi daw ała sać Piotrow a, a ja k znowu Piotrowej kędy zajrzeć wypadło, to pani dziedziczka wzięła syna jej do piersi i dała posać jakby swojemu.
I tak zeszło kilka miesięcy, żeby nie turbacja o swoich, toby te obie matki były najszczęśliw sze, ale cóż wiele razy jakie listy przyszły, to nasze biedne kobiety, pani i Piotrowa, gdyby krw ią takim kolorem się oblały, a potem pobladły, bo one obie jednako swoich mężów kochały i drżały o nich.
Ale przecie dziękując Panu Jezusow i, co przyjdzie l i s t , to pan dziedzic pisze, że się oba z Gałczykiem trzym ają dzielnie, osobliwie o Gałczyku to cuda opisyw ał, ja k sztuką zachodził Moskali, i chociaż nie raz i nie dwa razy już ciupnął go który M oskal, to on im przecie tak dokucza i tak ich sztuką podchodzi, że go znają dobrze, a boją się ja k djabeł święconej wody, i prze
zwali go Lach Czort.
Cieszy się tą walecznością swojego Piotrowa okropnie, cieszy się pani dziedziczka, cieszy cała gromada we wsi. Nareszcie jednego dnia, przychodzi list, w którym pan donosi, ja k ą to sztukę Gałczyk Moskalom wyrządził. J a k się już rzekło, że go Moskale znali i dobrze mieli na oku i na niego się gdzie mogli zasadzali.
Takim to sposobem i nasz sławny chłop Głowacki pono i z Gałczykiem odebrali kilkanaście arm at Moskalom pod R a
cławicami, że ja k przypadli z kosami, to się Moskale nie mieli czasu i obejrzeć, a już było po armatach.
Ale wróćmy do G ałczyka, co on to za sztukę wyrządził nieprzyjaciołom ?
Oto ja k go dnia jednego, już tak obskoczyli, że nie było rady, tak ci mu wytrącili kosę, i porwali do niewoli. No i ja k go w zięli, tak dorazu pędzą ku Moskwie, a ztamtąd do okru
tnej lodowej Syberji. Aleć nie uszli ja k kilka mil od Warszawy) kiedy się zaczął gęsty la s; nasi biedni więźniowie byli skuci
szli każdy z jednym żołnierzem moskiewskim.
No kiedy już byli w połowie lasu, niewiedzieć jakim spo
sobem, że G ałczyk dał radę pofolgować kajdanom , i ja k się nie rzuci na M oskala, co szedł obok niego, ta i przewalił go, a sam dalejże drapaka w gęstwią lasu. Tymczasem M oskaliska za nim w pogoń, a tu reszta jeńców naszych poczęli się odku-wać jeden drugiego i dalejże w nogi, a M oskaliska łażą i szu k a ją , ale gdzie ich ta ju ż znajdą, kiedy oni się nie oparli, a osobliwie G alczyk aże w polskim obozie, i jeszcze potem dał się nie raz we znaki Moskalom.
Takie widzicie wieści przychodziły z obozu o naszym Piotrku, i tak się popisywał do samego końca wojaczki, dopiero kiedy naszego Kościuszkę wzięli Moskale do niewoli, a nasi bie
dacy rozejść się musieli i Polska biedna została jeszcze pod M oskalem, powrócił z wielkim żalem i pan dziedzic i nasz Gał- ezyk , okryty bliznami i chwałą. Nie chciał go dziedzic jeszcze długo puścić ze dw oru, siadywał z rum do stołu, i lokaje za
równo z dziedzicem obnosili mu potrawy i napoje.
Ale niechże wam resztę opowiem o Gałczyku. Odkąd jeno w rócił, to on ju ż nie był żadnym poddanym , tylko równym panu.
Pan dziedzic darował mu grunta i b u d y n k i, i nawet mu kazał piękniejszą chałupę postawić, i co jeno chciał, to mial każdego czasu ze dworu. Synek jego wychowywał się z małym pani
czem, i chodził z nim do szkół.
I tak żył G ałczyk dość późne lata opływając we wszystko.
I słusznie, bo kto raz nastawiał piersi za ojczyznę, temu się już niepatrzy żyć w biedzie i poniew ierce, bo o takim cały kraj ju ż pamięta i pamiętać będzie, i nawet jego dzieci nie doznają biedy.
— 91 —
Nareszcie pomarł Piotr G ałczyk, a w kilka dni na jego grobie niewiadomo kto, bo nie żona jego, wystawił piękny na
grobek , na którym złotem wyryte były lite ry :
PIO T R O W I G A ŁCZY K O W I prawemu Polakowi ten n a
grobek staw iają bracia Polacy. Ludka z M yślenic