• Nie Znaleziono Wyników

Dzwon Zygmuntowski w Krakowie

11. września

W ychodzi we Lwowie co 10 d n i, to je s t 1. 11. i 21. każd eg o

m iesiąca.

K o sztuje ro czn ie z p rz esy łk ą p o czto w ą 2 złr. w. a., półrocz­

nie 1 z łr. w. a.

B o g a , d z ie c i, B oga trzeb

Ś w i ę t y M i c h a ł .

W e wsi Kiermaszówce jest kościół na nowo malowany, na co się cała gromada ochotnie złożyła a to tym sposobem, że sobie ułożyli gazdowie każdy z numeru pójść 1 0 dni na za­

robek w roku i ten zarobek złożyć na kościół do xiędza swego.

A w wielkim ołtarzu był tam stary obraz św. M ichała, toż i ten obraz dali odmalować dobremu malarzowi we Lwowie i dopiero tak stanął cały kościół Kiermaszowski ja k kwiatek ładniutki.

Nie zapomnieli tam gazdowie i o szkole gromadzkiej i wyfun- dowałi dom szkolny ja k się na dobrą gromadę patrzy.

J a k już ten obraz św. Michała był odmalowany we Lw o­

wie u m a la rza , to przyjechali po niego gazdowie starsi z gro­

mady na ten przykład: W ojtek Kudroń stary w ójt, Szymek Dzbanek dawny plenipotent gromady, K uba K aczała pierwszy brat od Różańca i Tom ek Zegarek brat od światła. J a k ci sta­

nęli pod kamienicą m alarza, poszli do izby i widzieli tam rozmaite obrazy św ięty ch , wypytywali się o każdy obraz, a malarz opo­

wiadał im różne historje o każdym malowanym świętym. Toż na to powiada zadumany gazda K udroń:

— A to wy panie malarzu, znacie dopiero dobrze opowia­

dać historje o świętych, jak b y z książki kto czytał.

Malarz na to rzecze:

— A jakiźto byłby ze mnie m a la rz , jakby malował obraz jakiego świętego, a nie rozumiał o tem , co to był za jeden ten święty.

N a to powiada gazda K aczała:

— Na to niema dziwoty żad n ej, że wiecie co malujecie, boście od tego m alarz, ale co wy nam powiecie o naszym św- Michale, kiedy on nie żył nigdy na ziemi, ja k drudzy święci, jeno od początku świata był starszym nad samymi aniołami w niebie, a na to jeszcze mówiąc był tak mocny, że zadeptał złego ducha i przebił go w samą pierś dzidą.

— T o prawda moi kochani! rzecze m alarz, że św. Michał je st starszym między aniołami i dlatego zowie się archaniołem, ale je st on także obrońcą całego kościoła chrześciańskiego, toż go malują jako świętego wojaka w stroju żołnierskim i z dzidą w ręk ach , nito na znak, aby bronił kościoła bożego od złego i od złych napastników, a ztąd mają ludzie przykład i naukę, ja k mają sami bronić swojej św. wiary, swoich kościołów tak przed poganami ja k przed T u rk a m i, żydam i, Moskalami i lu- terakami. A co jeszcze, je s t św. Michał osobliwym patronem konających, toż powinni ludzie, co stoją przy łóżku konającego, prosić św. M ichała, aby zaprowadził duszę jego po śmierci na sąd boży, a potem za jego przyczynieniem do wysokiego nieba.

A gazda Zegarek przemówił na to:

— N o ! to teraz rozumiemy dużo o św. Michale z waszego opowiadania, jeno powiedźcie nam , co to za osoba tak a, czy zła czy dobra, co leży pod nogami św. M ichała, a on j ą prze­

bija dzidą? bo ja sobie uważam , że to musi być coś niedo­

brego, bo jak b y na to mówiąc było to co dobrego, to by św.

Michał nie deptał ani nie zabijał.

— To sobie dobrze uw ażacie, mówi m alarz, ta osoba przy­

pomina nam wszystko złe i grzeszne na św iecie, złym strasznie jest djabeł, ale złym może być i człowiek, ja k niema rozumu i upam iętania, anioł zaś każdy je st dobrym , ale i człowiek może być dobrym , ja k chce i Bóg mu dopomoże, toż św. Mi­

chał jako anioł wielce dobry, wojuje djabła i wszystko złe na świecie a ludziom daje przykład i n aukę, aby nie słuchali po­

kusy d jab elsk iej, ani namowy złych lu d zi, aby się opierali wszystkiemi siłami każdemu grzechowi i każdy najmniejszy grzech zaraz zap rzestali, a złych ludzi tak pilnow ali, aby oni nie mogli nic złego ani sobie ani drugim zrobić. Widzicie moi kochani! ja k św. Michał z aniołami dobrymi zostali Bogu w ier­

nymi , a znowu zli aniołowie odstąpili B o g a, tak my ludzie po­

winni się wszyscy trzymać zawsze Boga i nigdy przenigdy nie przestąpić jego przykazań, a dopiero wtedy ja k pokonamy wszy­

stko złe a zrobimy wszystko d o b re , pójdziemy do nieba.

— No! mówi gazda Z egarek, to ja przecie zg ad ł, że ta osoba nie je st nic dobrego, i że to nie należy do aniołów, kiedy pod ich nogami leży.

A gazda Szymek Dzbanek przysłuchując się tej dobrej rozmowie tak powiada:

— A z jakiejto racji nie mamy święta nigdy na żadnego drugiego anioła, jeno na jednego św. M ichała?

— To moi kochani! rzecze m alarz, je st znowu tak. To święto św. Michała je st już bardzo dawno zaprowadzone, już to temu więcej ja k tysiąc lat. Ale u nas w polskiej Galicji jest św. Michał patronem kraju od niedawna. J a k się Galicja polska dostała naszemu cesarzowi, a niema temu jeszcze i 1 0 0

la t, to wtedy my Polacy w Galicji obraliśmy sobie św. Michała za patrona naszej Galicji i dlatego mamy w całym kraju uro­

czyste święto , a po niektórych parafijach są odpusty, jak to i u was w K ierm aszów ce, a w innych krajach mają znowu Katolicy innego świętego za patrona swego kraju. Na ten przykład Cze­

chy mają na św. Jan a Nepomucena w całym kraju uroczyste święto i odpusty, bo to ich patron k ra ju , a u nas niema w ten dzień żadnego św ięta, chyba w tej parafii, gdzie je st odpust na św. Jan a w Maju. To znowu w Krakowie mają na św. Sta­

nisława uroczyste święto i odpusty, bo to patron K rakow a i ca­

łej Polski, a u nas niema w ten dzień święta żadnego, chyba w tej parafii, gdzie je st odpust na św. Stanisława.

Na Szląsku mają na św. Jadw igę uroczyste święto w ca­

łym kraju , bo ta święta je st znowu patronką Szlązaków, a u nas

*

— 115 —

niema święta w ten dzień. W Morawji mają święto na św. Cy- rylego i Metodego, bo to apostołowie na Morawji i patronowie k ra ju , a my tu nie mamy w ten dzień 9. Marca nigdy święta.

W K roacji het! za W ęgram i nad morzem, m ają św. Eljasza i św. Rocha za patronów swego k ra ju , i w te dnie tam święta uroczyste a u nas niema tego. W Slawonji także za W ęgram i nad morzem m ają św. J a n a Chrzciciela za patrona kraju i w ten dzień je st u nich święto uroczyste, a u nas niema tego. W ę­

gry zaś mają św. Szczepana króla za patrona kraju a Niemcy mają świętego Leopolda za swego patrona.

Otoż widzicie teraz, że każdy kraj ma swego osobnego patrona i obchodzi święto uroczyste w ten dzień, kiedy tego świętego przypada w Kalendarzu naszym. A zazwyczaj wybrany je st na patrona kraju taki święty, który się urodził w tym kraju, żył i robił wszystko dobrze a potem tam umarł i leży gdzie w mieście albo na wsi przy kościele pochowany. Toż ludzie znają cale święte życie takiego patrona, wiedzą dobrze o jego grobie i tam chodzą na odpusty i na obchody po stacjach, a potem próbują sami z pomocą Bożą tak żyć i umierać, ja k żył i umarł święty patron ich kraju.

To wszystko wysłuchali gazdowie z pobożnością, zmiarko­

wali sobie w głowie doskonale a potem odezwał się gazda K aczała:

— Toć pono św. Michał nie żył nigdy w naszej polskiej G alicji, ani tu nie był, ani um arł, ani niema tu nigdzie grobu, to na cóż obrali go nasi dziadkowie za patrona G alicji, kiedy mogli obrać swojaka jakiego, co tu w Polsce się rodził, żył i umarł i zostawił dla nas cuda i przykłady swoje ? J a sobie uważam i m iarkuję, żeby to tak wypadało zrobić, aby i G a­

licja miała swojaka za patrona, ja k to mają inne kraje na świecie.

N a to rzecze m alarz:

— T o pewnikiem byłoby daleko szykowniej dla nas Pola­

ków w całej G alicji, gdyby był swojak ja k i patronem naszym i było można to zrobić, bo G alicja miała takich świętych: na ten przykład w Sączu starym żyła i um arła św. Kunegunda, a choć ona rodzona na W ęgrach, to w Galicji fundowała taki

klasztor i zapisała na niego jak ie 40 w si, tam cuda robiła, sól nam Polakom wynalazła i ręk a jej cała je st do dziś w oł­

tarzu, a teraz uczą tam na jej chlebie zakonnice dużo polskich dzieci w szkole. A jak b y ju ż koniecznie swojaka szukać na patrona, to mamy w Lipnicy koło Bochni św. Szymona zakon­

n ik a, mamy z D ukli św. Ja n a zakonnika, który we Lwowie pochowany, a i św. Jacek tu chodził po naszej Galicji i fun­

dował klasztory dominikańskie i zaprowadzał św. Rożaniec}

a nawet błogosławiony Marcin Laterna pochodził z m iasta Dro- hobyczy, dokąd wy po sól jeździcie — no! ja k słyszycie, to i G alicja polska ma świętych czysto swojaków i mogłaby mieć nie jednego swojaka patrona. Ale widać nasi dziadkowie uwa­

żali znowu na to, że to będzie dla ich potomków dobrze mieć św. archanioła za patrona k ra ju , aby Polacy byli tak śmiali do wojny i do wszystkiego dobrego, jak to byli ich dawni dziadko­

wie i jakto pokazuje św. Michał na każdym obrazie, aby P o­

lacy nie bali się ani T u rk a , ani Moskala ani Niem ca, jeno trzymali sw oje, co mają od samego B oga, i co im zostawili dziadkowie ni to prawo.

— Aha! rzekli gazdow ie, to teraz wam dziękujemy za po­

gadankę dobrą, panie m alarzu, macie tu pieniądze wasze za odmalowanie obrazu, a ___

Malarz zaś dodał jeszcze:

— Toż macie jeszcze i to wiedzieć, że dla nas Polaków je st dzień św. Michała przypomnieniem, że u nas ju ż wtedy dobra jesień, że mamy tak długi dzień ja k i noc, że my zwy­

kli w gospodarstwie brać czas koło św. Michała na oznaczenie różnych naszych interesów, tak na przykład mówimy: ot na św. Michał kupione, albo tydzień przed św. M ichałem, albo ty ­ dzień po św. Michale i t. d. A kiep ten g azd a, kto wtedy już nie posiał albo otawy nie zeb rał, bo mamy na to ładną staro­

polską g a d k ę :

„ P o św . M i c h a l e — w o l n o p a ś ć p o o t a w i e , A po św. M a r c i n i e — p a ś s o b i e p o o z i m i n i e ! "

Toć zasiew pod zimę ma się kończyć na początku W rześnia, dobre dwie niedziele przed św. Michałem, na co mamy znowu tak ą mądrą przypow iastkę:

— 117 —

„ P r z e d n a r o d z o n ą B o ż ą - r o d z i c ą ,

119 —

Chcesz więc szczęście mieć wieczyste, Miejże zawsze serce czyste!

ju tr z , mąż powracał do domu, te ra z , trzy długie miesiące miała przepędzić samotnie.

Stary Wojciech częściej teraz zajrzał do córki i ja k mógł pocieszał. Nie w yrzekł przy Marynce ani jednego słowa na J a c k a , owszem gdy się jej z piersi zbolałej wydarła ja k a mi­

mowolna skarga na niego, to j ą uspokoił:

— Poczekaj, Jacek wróci, ustatkuje się. Teraz nie rychło w yrzekać, płacz nie pomoże, trzeba jeno P ana Boga prosić, aby złe w dobre przemienił, bo to jest w jego mocy.

Rzeczywiście w Bogu Maryna jedyną miała nadzieję, a w mo­

dlitwie jedyną pociechę. Aby jej czas prędzej schodził, a oraz aby Jacek za powrotem zastał ja k i grosz w domu, wzięła się do pracy, i robiła co mogła. Na ojca już się nie oglądała, wiedziała bowiem dobrze, że słowa nie złamie i jako przyrzekł nie da nic, póki się Jacek nie ustatkuje.

T a k mijał czas powoli na płaczu, modlitwie, pracy i tęs­

knocie, a Jacek nie wracał. Maryna prawie codzień, zwłaszcza pod wieczór, wybiegała przed dom i patrzyła rychło zaczną wracać O ryle, ale choć już wrócili niektórzy, Jack a między nimi nie było. Powracających wita Maryna ja k braci, pyta czy nie widzieli m ęża? U pew niają, że wróci niebawem i nazna­

czają nawet dzień jego powrotu. Więc stęskniona żona teraz i po kilka razy na dobę wybiega i patrzy i czeka, a zawsze napróżno. Jack a niema i niema. W ięc spieszy do kościoła, daje na mszę na jego intencję, i modli się gorąco. Pan Bóg łaskaw, wysłuchał modlitwy, przyjął modlitwę szczerą. Jac e k wrócił nareszcie. Maryna uradowana nie pyta o gościniec, jeno o zdro­

w ie, o przygody pyta, stawia na stół co ma najlepszego. Do­

piero drugiego dnia, gdy Jacek nic o zarobku nie mówi, a po wódkę posełać każe, — Jacusiu, zapyta g o , a gdzie ty sukman podział? a gdzie twoja kam izela? T y tylko w koszuli.... coś ty z przyodziewą porobił?

Jacek się zarumienił i machnął ręką.

— O t, żyd szelma! oszukał mię.... i zarobek ledwo wódką i jadłem wypłacił i jeszcze przyodziewę zab rał, bo powiada, żem mu jeszcze winien za gorzałkę.

Maryna załamie dłonie:

— O to gorzałczysko przeklęte!,.. Jacu siu , ty ju ż nie bę­

dziesz pił w ódki, ja k mię kochasz nie będziesz; oszczędziłam kilka złotych, kupimy krow ę, powiemy ojcu, że to za twój zarobek, stary zm ięknie, dołoży, będą i konie, ale Jacusiu ko­

chany.... nie pij gorzałki, bo zginiemy. Bóg pobłogosławi, bę­

dziemy mieli chleba dość, i na nowy sukman j a ci sukna na­

robię, tylko nie pij! Bój się Boga, nie pij!

Jackow i łza się w oku zak ręci, porwie żonę, przyciśnie i pocałuje.

— Marynko, ty śliczna m o ja, zrobię co zechcesz, wszystko zrobię i ty jedyna m oja, ty mi staniesz za wszystkich kam ra­

tów ; ju ż i jednego kieliszka nie skosztuję — tak mi Panie Boże dopomóż.

Maryna aż pokraśniała, ja k niegdyś, kiedy jeszcze była dziewczyną.

— O mój Jacusiu! T y mię posłuchasz? O jakżeś ty do­

bry! I dalejże ściskać i całować męża. To mi stanie za wszystko już mi nic nie trzeba, jużem dosyć szczęśliwa. D zięki ci P a ­

nie niebieski.

Jacek przeprasza żonę.

— A nie gniewasz się? nie masz do mnie żalu?

— Czy nie mam żalu do ciebie? Jacku.... gdyby ten war- stat żywy b y ł, on by ci powiedział, wiele łez moich padło na niego.... ale ju ż wszystko zapomniane. A nie popłyniesz już z orylami?

— Jak o żywo!

— N igdy?

— Nigdy, nigdy moja Marynko.

— O, to dobrze! Miły Boże, ale czem ja ci to odwdzięczę?

Jacek uściskał żonę.

Stary Wojciech skoro tylko usłyszał o powrocie Jacka, nim go przyw itał, szedł między oryle i wypytywał o niego.

Nie tajono przed nim smutnej prawdy, dowiedział się o wszy- stkiem , więc gdy M arynka przyniosła mu własnemi rękoma zapracowane pieniądze, i prosiła o pomoc do kupienia krowy, poznał że kłamie z miłości dla m ęża, ale ta miłość tak

goroz-— 121 goroz-—

rzewniła, źe się już nie ociągał dłużej. — Przecierpiał dość biedy, pomyślał sobie, może się ustatkuje.

Dołożył kilkadziesiąt złotych i sam z młodymi poszedł na jarm ark.

Stajenka zapełniła się znowu, Jacek się oporządził: wszystko poszło ja k z płatka. Dotrzymał żonie danego słowa, nie pił, i nie przysiadywał w karczmie. K upił sobie strzelbę i znowu zasłynął jako dzielny myśliwy i ja k niegdyś nieboszczyk jego ojciec zabrał się do wyrabiania sprzętów gospodarskich; co mu też szło składnie i grosz piękny przypływał do skrzyni. Ma­

ryna nie posiadała się z radości i nie wiedziała ja k dziękować Panu Bogu za tę odmianę.

W krótce potem dał Pan Bóg Marynce synaczka. Dano mu na chrzcie świętym imię W ojtuś, co dziadka bardzo ucieszyło.

Starow ina, aby się wnuczkiem nacieszyć, raz po razu przybie­

gał do domu zięcia, brał dziecinę na ręce, huśtał i kołysał.

Jacek zaś ojcem zostawszy, jeszcze bardziej brał się do pracy — widocznem było, że się już poprawił i ustatkował i niewiedzieć dlaczego stary Wojciech jeszcze się ociągał i córce wiana nie dawał. Czy jeszcze nie dowierzał zięciowi? To tylko pewna, że go bardzo polubił, przesiadywał w jego chacie po całych dniach, pomagał czasem w robocie, choć sam dla siebie żadnej od niego pomocy nie przyjm ował, chodził z nim do kniei, jeździł na jarm ark do miasteczka.

Przyszły zapusty, a z niemi igraszki rozmaite. Jacek trzyma kompanję z starszymi gospodarzam i, i z nimi się przyzwoicie pogawędką zabaw ia, a gdy gorzałka obchodzi koleją, to nie odtrąca kieliszka, ale też miarki nie przebiera. Podobnież i Ma­

rynka siedzi między starszemi gospodyniami.

Bogdaj to u Kurpiów zap u sty ! Młode parobczaki przebrane, to za żydów, to za niedźwiedzi chodzą od domu do domu, żar­

tując i śpiew ając, a gdzie przyjdą, to w śród żartów i śmie­

chów zabierają co zastaną, tu kiełbasy, tam p lack i, tam znowu co innego, a w szystko, ma się rozumieć, umyślnie dla nich przygotowane. W pierwszy dzień postu biegają znowu po wsi i garściami sypią popiół na dziewczęta a groch na łysych. Go­

spodynie schodzą się do karczmy i tam każda konopnego wy­

wijać musi. W ieczorem , na sztucznie z patyków i lnu zrobio­

nym koniu, wjeżdża do izby gospodnej parobek białem prze­

ścieradłem okryty, a gdy patykami przebiera i podskakuje, na­

śladując ruch konia, to wszyscy aż się kładą od śmiechu, a on wówczas sypnie popiołem tu i owdzie, tę i ową miotłą wy­

goni, a wreszcie poszukawszy naczynia z w ódką, wylewa je i gasi światło. — M arynka już drugie zapusty obchodzi na swojem gospodarstwie , ale te drugie weselej jak pierwsze, choć poważnie i bez tańcu. T ak samo i święta wielkanocne. Ju ż od wielkiego piątku Maryna dla siebie i dla ojca piekła placki, sposobiła kiełbasy i ja ja , aby według starego przodków zwy­

czaju było co ponieść do święcenia. W wielką niedzielę po obiedzie, gospodarze z całej wsi poschodzili się do karczm y;

tam starzy przy krupniku zabawiali się g a w ę d k ą , zabrzmiała m uzyka, więc młodzi puścili się w tany. Jacek ja k w zapusty tak i teraz stateczny, poważny choć wesoły i gadatliwy, nigdy m iarki nie przebiera w piciu, a gdy się w nim dawny nałóg odezwie, to popatrzy na żonę, popatrzy na sędziwego teścia, albo się krzyżem świętym przeżegna, aby pokusę odgonić.

Aliście odkąd wiosna wróciła i lody puściły, a na grzbie­

cie N arw i ukazały się tratwy i galary, jakoś posmutniał; na pierwszy odgłos nawołujących się orylów, Jackow i, co właśnie z kniei wrócił strzelba z rąk w ypadła, pobladł i zadrżał na całem ciele.

Postrzegła to Maryna i westchnęła. Jacek wziął dziecinę, pobawił się z n ią , ale po chwili oddał m atce, wziął kapelusz, poszedł na Narew popatrzeć. Dawni znajomi witają dawnego oryla, żyd ten sam, któremu Jacek przeszłego roku służył, ściska go za rę k ę , na wódkę prosi, Jacek się w yryw a, ucieka i wraca do domu.

— Czego ty smutny Ja c k u ? co tobie? pyta go żona.

On chmurny ja k iś , nie patrzy na M ary n k ę, nie gada do niej i dziecka nie pieści.

Stary Wojciech woła go do kniei, on nie chce, wymawia się, że ma dużo roboty, a zamiast pracować, znowu nad rzekę biegnie.

— 123 —

— E j , Jacek spanoszał, szepcze żyd kręcąc się koło niego, nie pije z nami wódki.... a może niema czem zapłacić za swoją kolej i dlatego od nas nie przyjm uje?

Jacek wsadzi rękę do kieszeni, zabrzęczy złotówkami.

— Aj w a j! ty p a n ! wykrzyknie ż y d ; panie Jacenty, kiedy ta k , kiedy ta k , to zapłacicie nam po kieliszku.

Przysunęło się kilku orylów.

— W ódki, krzyknął Jacek na karczmarza.

Rozkaz spełniony, kw arta tylko się m igła, wnet stawiono d rugą, a potem trzecią. Jacek się upam iętał, zapłacił za wszystko i uciekł do domu.

M arynka w trwodze największej czekała na m ęża, więc ujrzawszy go, nuż o to i o owo pytać, nuż jadło co najlepsze na stół stawiać. Jacek nie rzek ł i słow a, nie tknął ja d ła , nie popatrzył na dziecko, jeno legł na posłanie i zasnął twardo.

Maryna w płacz.

— T atu lu , ratu jcie! prosi ojca gdy po drodze w stąpił córkę i wnuka odwiedzić.

Wojciech idzie pogadać z Jackiem , a jego już niema, już się niepostrzeżenie wymknął nad brzegi Narwi.

Przyszedłszy tam , już nie czeka aż go na wódkę nama­

wiać będą, sam pierwszy woła na ży d a, aby daw ał gorzałki, częstuje orylów i płaci; płaci.... dopóki ma czem płacić, a choć już nie stało mu pieniędzy, jeszcze woła o gorzałkę.

Żyd daje na kredkę jed en , drugi, trzeci garniec, wszystko wypili oryle, a Jacek z nimi.

I jeszcze mu nie dosyć.

— Żydzie, w oła, dawaj jeszcze garniec.

— Ny, za co mam dać? gdzie pieniądze?

— Sprzedam jutro krow ę, to ci zapłacę.

— Aj waj! jutro! ja k jutro, kiedy j a dodnia odjeżdżam?

Jacek w prośby.

— Moszku kochany, tylko garniec; ja nie oszukam , alboż mię to nie znacie?

Moszek niby ujęty przypomnieniem, weźmie go na bok i nuż w rozhowor:

— J a c u s iu , tyś dobry, tyś chwat ja k daw niej, a ja my­

ślałem , że z ciebie nic już nie będzie. O! ty jeszcze będziesz

ślałem , że z ciebie nic już nie będzie. O! ty jeszcze będziesz