• Nie Znaleziono Wyników

od Najświętszej Rodziny

Przeżywszy lat 91; życia zakonnego 59; profesji zakonnej 56.

S

iostra Jozafata – Helena Zwierko – urodziła się 2 lutego 1926 roku w Sienkowiczach, powiat Lida (obecnie Białoruś). Sakra-ment Chrztu św. otrzymała 30 maja 1926 r., a sakraSakra-ment Bierz-mowania w 1936 roku – w kościele parafialnym w Lipniszkach.

W swoich wspomnieniach spisanych z okazji 50-lecia profesji, w listopadzie 2011 roku, podkreśliła, że zależy jej na przywróce-niu prawdziwej daty urodzenia, która została zmieniona omył-kowo w akcie repatriacyjnym przy jej wyjeździe z ZSRR i pozo-stała we wszystkich późniejszych dokumentach oraz dowodach osobistych (z aktem zgonu włącznie!), gdzie jest podawana jako 20 czerwca 1926 roku. Prawdziwa data pozostała jej tylko „na pamiątkę” w rosyjskim świadectwie urodzenia.

s. Rut Wosiek FSK – śp. Siostra Jozafata 171 Zmiana ta miała dla niej wielkie znaczenie ze względu na to, że najważniejsze wydarzenia swego życia odnajdywała w dniach poświęconych Matce Bożej: 2 lutego 1926 – Ofiarowanie Pańskie, Matki Bożej Gromnicznej, to dzień urodzin, pierwsza Komunia św. – 15 sierpnia 1935, a rok później, też 15 sierpnia, bierzmowa-nie. Pierwsza profesja 11 lutego 1961, profesja wieczysta 11 lutego 1967 i wreszcie odejście do Pana w dniu jubileuszowej uroczysto-ści Matki Bożej Częstochowskiej – 26 sierpnia 2017 roku.

Helena była najstarszym z siedmiorga dzieci Józefa Zwier-ko i jego żony Emilii z domu Mulicy. Małżeństwo jej rodziców było naznaczone problemami właściwymi dla ziemi, z której się wywodziła. Mama – Emilia pochodziła ze zubożałej szlachty tzw. „zagonowej” (znanej z Trylogii Sienkiewicza), a tata – nie dość, że prosty i ubogi robotnik (kolejarz-maszynista) to jeszcze prawosławny i rodzinnie głęboko zakorzeniony w swojej wierze.

Miłość pokonała te opory. Józef Zwierko przed ślubem prze-szedł na wyznanie rzymskokatolickie, a błogosławiący związek proboszcz za ten akt ich pochwalił, z zapewnieniem Bożego błogosławieństwa. Mama modliła się gorliwie o kapłaństwo dla swego przyszłego pierworodnego, którym okazała się jednak Helenka, a owocem tej modlitwy, jak była przekonana, było jej bardzo wczesne i realizowane wbrew przeciwnościom powoła-nie zakonne. Miała trzech młodszych braci: Stefana, Edwarda i Czesława oraz trzy siostry: Jankę, Olę i zmarłą w niemowlęctwie Leokadię.

Jako najstarsza od wczesnych lat życia opiekowała się młod-szym rodzeństwem. Babcia i mama prowadzały ją do odległego o cztery kilometry kościoła i pobliskiej cerkwi, uczyły na pa-mięć podstawowych modlitw po polsku i po rusku, przekazywały prawdy katechizmowe. Potem to do niej należało przekazywanie tej wiedzy młodszemu rodzeństwu.

Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 i zmieniającej się na jej ojczystej ziemi przynależności państwowej, między wkraczaniem

wojsk radzieckich i niemieckich, jej ojciec musiał się ukrywać (podczas pierwszej wojny był legionistą), mama próbowała sobie radzić z gospodarstwem, ale Helenkę i starszych chłopców po-rozsyłała na służbę w okolicznych gospodarstwach, co w miarę możności łączyli z nauką w szkole. Helenka miewała już w tych latach, w wieku szesnastu lat, pierwsze oferty od chłopców, które jej zupełnie nie interesowały. Od pierwszej Komunii świętej miała wielkie pragnienie przyjmowania Pana Jezusa częściej i zazdro-ściła dzieciom, które miały taką możliwość. Mieszkała cztery kilometry od kościoła i nie mogła tego połączyć z obowiązkami służby.

Natomiast po zakończeniu wojny i włączeniu jej „małej ojczy-zny” do Republiki Białoruskiej w ramach ZSRR – bardzo pragnęła wyjechać do Polski (czyli powstałej już Polskiej Republiki Ludo-wej – PRL). Taką możliwość w ramach tzw. „repatriacji” mieli Polacy z terenu przyłączonego do ZSRR na mocy postanowień z Jałty. Jej mama poczuwała się do obowiązku opieki nad chorą teściową.

Ostatecznie 7 kwietnia 1946 roku tato wyjechał z trzema sy-nami (9, 11 i 17 lat) oraz dziewiętnastoletnią Helenką. Po dwóch tygodniach podróży w towarowych wagonach zostali skierowani do warmińskiej części ówczesnych „Ziem Odzyskanych”. Zatrzy-mywali się w opuszczonych przez Niemców miasteczkach: Bar-toszycach i Korszach w poszukiwaniu dla siebie miejsca do życia, możliwości pracy oraz szkoły dla chłopców. Ostatecznie osiedlili się w Rastembergu czyli obecnym Kętrzynie, mieście powiato-wym, gdzie były jakieś zakłady oraz kilka szkół. Najstarszy z braci wkrótce zdecydował się wyjechać na Śląsk, gdzie podjął naukę i wstąpił do wojska (pracował przez sześć lat jako żołnierz zawo-dowy). Ojciec dostał pracę na kolei, a dwaj młodsi bracia poszli do szkoły pozostając pod opieką Helenki, której ojciec powierzył całkowitą odpowiedzialność za ich wychowanie, a także za pro-wadzenie gospodarstwa. Oddawał jej całą pensję, ale kupienie

s. Rut Wosiek FSK – śp. Siostra Jozafata 173 czegokolwiek w najbliższej okolicy było trudne, a wyjeżdżając nie mogli ze sobą zabrać większych bagaży, choćby pościeli czy ubrań na zmianę. Nie był to więc łatwy okres dla młodziutkiej dziew-czyny. Liczyli na to, że rozstanie z mamą i siostrami nie będzie trwało długo. Babcia zmarła rzeczywiście w kilka tygodni po ich wyjeździe, więc zaczęli wysyłać kolejne pisma o pozwolenie na przyjazd pozostałej rodziny, co trwało przez okres prawie dzie-sięciu lat. W tej sytuacji Helenka nie mogła pójść ani do pracy, ani do szkoły, ale zyskała wymarzony blisko położony kościół i mogła przystępować często do Komunii świętej.

Kiedy przeczytałam w „Rycerzu Niepokalanej” w 1947 roku ogłoszenie, że Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża przyjmują kandydatki z dobrym zdrowiem, wiek do 30 lat, pierwszy odruch był – to zgromadzenie dla mnie! Ponieważ od najmłodszych lat kochałam świętego Franciszka. Ale cóż, mogłam tylko marzyć, nie mogłam zrealizować… – pisała w swoim wspomnieniu jubi-leuszowym… Zostałam członkiem Milicji Niepokalanej 27 lipca 1947 roku. Wtedy oddałam się Niepokalanej na własność. Wstą-piłam do III Zakonu św. Franciszka, żeby choć w ten sposób służyć Jezusowi. 8 grudnia 1948 roku przyjęto mnie do nowicjatu, potem po roku profesja. Kochałam Jezusa i jakoś trudno było zrobić inne-mu miejsce w moim sercu. I tak czekałam jedenaście lat z hakiem.

Oprócz prowadzenia domu, to sama trochę szyłam, wiązałam na drutach czy szydełkiem. W takich momentach jest okazja do kon-templowania Boga. Dużo czytałam książek o tematyce religijnej.

Każdy swój czyn Bogu ofiarowywałam, nawet idąc po trawie czy po kamieniach, myślałam o Bogu, żeby każdy krok był na Jego chwałę i tak zżywałam się lepiej z moim Jezusem i Jego Matką. Zawsze przez Maryję prosiłam Jezusa.

I tak dotrwała do 1956 roku, kiedy po polskim „październiku”

została otwarta granica do ZSRR. Bracia zdobyli paszporty, żeby pojechać po matkę i siostry, zostawili im potrzebne dokumenty do starania się o wyjazd i musieli wracać. Wszyscy trzej byli już

żonaci. Wreszcie mama wraz w siostrami przyjechała do Polski 22 października 1957 roku. Helenka wobec tego chciała od razu się zgłosić do zgromadzenia, ale jej kierownik duchowy kazał czekać jeszcze rok. Powiedział: Czekałaś dziesięć lat, możesz i ten jeden.

Bo trzeba tu dodać, że w tym trudnym czasie oczekiwania na realizację powołania Helenka ukończyła w 1950 roku diece-zjalny kurs katechetyczny w Kętrzynie, a w 1951 – w Gietrzwał-dzie i w latach 1957–1958 podjęła intensywną pracę katechetki, dojeżdżając jako „Kontraktowa nauczycielka religii rzymskoka-tolickiej” do szkół przy parafiach w Czernikach, Biedaszkach, Bajorach, Sławkowie, Wyskoku, w końcu w Srokowie. Przy tej okazji spotkała też na swojej drodze duchowej dwóch ważnych (nie tylko dla niej) kapłanów. Pierwszym był ówczesny kanclerz Kurii Olsztyńskiej ks. Stanisław Kobyłecki, którego znamy ze wspomnień śp. siostry Jany Brudzińskiej FSK (w książce: „Zaślu-biona Wschodowi”) jako jej małego ucznia Stasia, którego wraz z kolegą wyprawiała przez graniczny wtedy Zbrucz, żeby po pol-skiej stronie mogli się zgłosić do Małego Seminarium (ks. Infułat Stanisław Kobyłecki zmarł w 1987 roku w Podkowie Leśnej pod Warszawą). Drugim był ks. Henryk Gulbinowicz (przyszły arcy-biskup wrocławski i kardynał), który jej powiedział o Laskach:

Tam jest dobry Duch Boży. Idź do Lasek, będziesz miała co robić.

Helena bała się jednak pisać, bo miała już skończone 31 lat, a w Laskach przyjmowali do 30 lat. W końcu przekonała ją wizy-tatorka katechetyczna Stefania Łagodzińska: Powiedziała, że gdzie przyjmują wdowy, tam przyjmą i spóźnione wiekiem powołanie.

Więc napisałam.

Do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża została przyjęta 16 lipca 1958 roku; Pierwszą profesję złożyła 11 lutego 1961 roku; Profesję wieczystą – 11 lutego 1967 roku.

W ciągu prawie sześćdziesięciu lat swego życia zakonnego należała głównie do wspólnot zakonnych w Warszawie i Laskach oraz przez rok – w Żułowie.

s. Rut Wosiek FSK – śp. Siostra Jozafata 175 W postulacie i nowicjacie pomagała, wraz z innymi siostrami, w sprzątaniu kościoła św. Marcina podczas remontu po jego od-zyskaniu przez Zgromadzenie. Pomagała też w klasztornej pralni oraz w zakrystii. W latach 1961–1969 była wychowawczynią w grupie specjalnej Internatu Dziewcząt. Przez rok (1965–1966) pracowała w polu i gospodarstwie w Żułowie. W latach 1966–

1969 w klasztorze warszawskim służyła jako przewodniczka nie-widomych mieszkanek domu przy ul Piwnej. Kolejny rok to praca w laskowskiej pralni, a od 1971 do 1987 była zatrudniona jako pomoc wychowawcza w Internacie Chłopców. W latach 1987–

2002 wróciła do Warszawy, gdzie pomagała w Duszpasterstwie Niewidomych, odwiedzając mieszkających na terenie Warszawy samotnych niewidomych. W latach 2002 do 2010 była w Domu św. Franciszka w Laskach, pomagając na furcie i w refektarzu.

W roku 2010 zamieszkała na stałe w Domu św. Rafała na oddziale chorych sióstr. W tym też okresie, 19–20 listopada 2011 roku, przeżyła swój zakonny Jubileusz 50-lecia Profesji. Podczas uroczystości podzieliła się z zebranymi także swoją osobistą re-fleksją na temat swego imienia zakonnego:

Otrzymałam imię Jozafata. Zaproponowała mi je Matka Ge-neralna i równocześnie ja sama je sobie wybrałam, na uczczenie i pamiątkę mego Ojca – Józefa. Powiedziałam sobie wtedy: jak nie mogę być Józefa, to będę Jozafata – będzie Jozef i tata. A Matka Benedykta dlatego dała mi to imię, że blisko moich stron rodzin-nych św. Jozafat żył i umarł – żebym się modliła o zjednoczenie chrześcijan i nawrócenie Rosji, co czynię nieudolnie.

Dowiedziałam się też kiedyś, że imię to oznacza Sąd Ostateczny, sąd sprawiedliwy, czyli Jozafat – Dolina Cedronu, Dolina Jozafata, tam gdzie Jezusa sądzono, gdzie ma być Sąd Ostateczny, wedle po-słania Ojców Kościoła. Kiedyś tak słyszałam od mego Proboszcza.

Z mego imienia – Jozafata – kiedyś na modlitwie takie mia-łam rozmyślanie, że jest w nim faza i jota – mam oddać wszystko

Bogu, co do joty, a bliźnim, być fazą, przez którą ma płynąć dobro.

Jozafata, Jota-faza.

Ostatnie miesiące życia Siostry stawały się coraz wyraźniej czasem cierpienia i milczącego odchodzenia. Już nie opuszczała swego pokoju, potem łóżka. W kwietniu przeszła poważny zawał serca, po którym przez kilka dni siostry zmieniały się na czuwa-niu przy niej w dzień i w nocy. Była coraz słabsza. Tak jak mó-wiła o ważnych chwilach swego życia oddawanych Matce Bożej w różne Jej święta, to na swoje ostateczne SPOTKANIE odeszła także w Jej wielkie święto, upamiętniające 300-lecie Koronacji Jasnogórskiego Obrazu, w sobotę 26 sierpnia 2017 roku około godziny 17.45 po udzieleniu przez ks. Kazimierza Olszewskiego sakramentu namaszczenia chorych i absolucji.

Eksportacja z kaplicy domowej odbyła się tego samego dnia o godz. 22.30.

Msza św. pogrzebowa była sprawowana w środę 30 sierpnia o godz.14.00.

s. Alverna Dzwonnik FSK – śp. Siostra Rut 177 s. Alverna Dzwonnik FSK

4 września 2017 roku odeszła do Pana