• Nie Znaleziono Wyników

To co nas łączy, jest o wiele silniejsze od tego, co nas dzieli (Jan Paweł II )

E

kumenizm jest ruchem, propagującym porozumienie i współpracę między kościołami chrześcijańskimi. Celem porozumienia i współpracy jest ostateczne przywrócenie jedności chrześcijan. Środkiem zaś do tego celu jest szeroko pojęty dialog, obejmujący nie tylko samych chrześcijan. Dialog ten obejmuje także wyznania niechrześcijańskie i ludzi niewierzących. Spra-wa brzmi gładko i pięknie, przypomina jednak nieco wypra-wę z motyką na słońce. A jednak jesteśmy wszyscy skazani na wspomnianą wyprawę, na zuchwałe marzenie, na próbę realizacji powszechnej miłości, bo tylko w ten sposób możemy na dłuższą metę ocalić ludzki gatunek i wspólną łódź. Dobrze, że właśnie chrześcijanie, po euforii okresu reformacji, wyciszyli się nieco, zreflektowali i liżąc rany, stwierdzili, że trzeba koniecznie spróbo-wać wyciągnąć rękę do wzajemnej zgody. Być może zrozumieli, że miłość jest ważniejsza od prawdy; że miłość jest jedyną prawdą.

W poprzednich wiekach rozbijano Kościół właśnie w imię prawdy. Pod jej sztandarem maszerowały jednak o wiele częściej niezdrowe ambicje, niekontrolowane emocje, pospolita głupota, przerażająca niewiedza, ukochanie władzy i zastraszająca

nie-1 Za: ks. Zygmunt Podlejski, Ból i nadzieja. Reformatorzy Kościoła, Lublin 1999, s. 7–14.

nawiść. Wszyscy wielcy i mniejsi aktorzy wydarzeń deklarowali swoją bezgraniczną miłość do Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła. Byli nadęci, pewni siebie, błyskotliwie kłótliwi, ale i autentycznie pobożni, świątobliwi, niesamowicie pracowici, odważni, gotowi do oddania życia za swe przekonania. Wielu z nich, znajdujących się po różnych stronach barykady, oddało swe życie, postępując zgodnie z sumieniem. Zasilili niezliczony poczet męczenników. Niech im będzie cześć i chwała!

Prawdziwymi gwiazdorami reformacji XVI wieku byli prawie wyłącznie kapłani katoliccy, którzy przed swoim biskupem wyra-żali swoje dobrowolne adsum, czyli gotowość służenia Kościołowi katolickiemu w miarę możliwości i sił. Pana Boga wzywali przy tej okazji zarówno biskup udzielający święceń jak i adepci. Ka-płanami byli Wyclif, Hus, Zwingli i Luther. Calvin zrezygnował z kapłaństwa najprawdopodobniej z powodu ojca, który popadł w ostry zatarg z biskupem i kanonikami katedralnymi w Noyon.

Fakt, że zasadniczym motorem rozbicia Kościoła w XVI wieku stali się głównie jego kapłani, będący znakomitymi i wybitnymi teologami, zmusza do smętnej zadumy i refleksji. Reformatorzy chcieli jednak Kościół przede wszystkim zreformować – czego ten koniecznie i pilnie potrzebował – a nie rozbić. Ostatecznym rezultatem ich poczynań było jednak rozbicie nie tylko Kościoła, ale także samego ruchu reformacyjnego, co też zmusza do smęt-nej zadumy i refleksji.

Jestem głęboko przekonany, że mimo wiekowej wrogości chrześcijańskich wyznań między sobą, każde z nich i chyba wszy-scy ich wyznawcy uważali rozbicie chrześcijaństwa za potwor-ne zło i bezprzykładną hańbę. Potężny cień smutku zawisł nad chrześcijaństwem, które wszystkim swoim wrogom dostarczyło zupełnie gratis żałosnego widowiska z dalekosiężnymi, tudzież krwawymi skutkami oraz nie dających się zbić argumentów, świadczących o jego nieudolności i bezradności. Szukano winy prawie zawsze u innych. Bito się w cudze piersi, aż trzeszczało

ks. Zygmunt Podlejski – Zjednoczenie chrześcijan... 123 i napawało obrzydzeniem. Mur wrogości rósł, obcość rodziła getta. Chrześcijanie żyli i realizowali się w odrębnych światach, często w tym samym miasteczku czy wiosce. Tak bardzo przy-zwyczaili się do podziałów, że przestali myśleć o ich przyczynach i możności ich usunięcia.

I oto pojawił się w Rzymie stary człowiek w białej sutannie, Jan XXIII, który tak jakoś zaczął mówić o konieczności pojed-nania chrześcijan, że pojęcie ekumenizmu zrobiło błyskawiczną karierę. Chrześcijan niekatolików zaczęto niemal pieszczotliwie nazywać braćmi odłączonymi, przymiotnik katolicki zaczęto coraz częściej zastępować słowem chrześcijański. Prawda, że już wcze-śniej, w XIX i na początku XX wieku, powstało coś w rodzaju ruchu ekumenicznego w łonie protestantyzmu. Jego pionierem był przede wszystkim Jonathan Söderblom, syn szwedzkiego pa-stora, późniejszy proboszcz parafii szwedzkiej w Paryżu, profesor teologii w Paryżu i Upsali, wreszcie arcybiskup Upsali. Söderblom otrzymał w roku 1930 pokojową Nagrodę Nobla. Jego główną pasją był właśnie ekumenizm, pojęty jako próba usuwania barier między wyznaniami chrześcijańskimi i tworzenia przyjaznych, dobrosąsiedzkich stosunków między protestantyzmem a katoli-cyzmem. O jakiejkolwiek przyszłej fuzji wyznań chrześcijańskich realnie nie myślał. Był zbyt dobrze zorientowany w dogmatycz-nych różnicach i mocno przekonany o bezwzględnej słuszności nauki Luthra i zdobyczy reformacji. Okazuje się, że pojęcie eku-menizmu chrześcijańskiego przeszło od tamtego czasu gruntow-ną ewolucję. Nabrało o wiele głębszego znaczenia i zarysowało odważne, dalekosiężne perspektywy i nadzieje. Dziś oznacza nie tylko dobrosąsiedzkie stosunki, ale wyraźną tendencję do total-nego rozwiązania problemu, do ostatecztotal-nego zjednoczenia roz-bitego chrześcijaństwa. Tak pojmował ekumenizm Buono Papa Jan XXIII i taki testament powierzył soborowi powszechnemu, nie wiedząc w jaki sposób tak pojęty ekumenizm kiedyś dojdzie do skutku. Papież Roncalli zawierzył Duchowi Świętemu. On

potrafi wszystko, czego ludzie nie potrafią i nie są w stanie sobie nawet wyobrazić.

Pojęcia ekumenizmu zaczęto tymczasem tak często używać, że przeważnie nadużywać. Wszystko stało się nagle w Kościele ekumeniczne; włącznie z piernikami bożonarodzeniowymi i cho-inką. Pojęcie stało się modne, nabrało barwy sloganu i zaczęło spełniać rolę wytrycha, pasującego do wszystkich zamków. Dla bardzo wielu chrześcijan przestało cokolwiek oznaczać. Zaczęto więc mówić ostatnio o wyraźnym kryzysie ekumenizmu, o jego niemożności i obumieraniu. Jeśli jeszcze stosunkowo niedawno temu rozpoczynano religijne referaty, przemówienia i wykłady w duchu hurra ekumenicznym, dzisiaj zaczyna się prawie zawsze od niemal rytualnego twierdzenia, że ekumenizm tkwi w agonii i trudno go będzie uratować.

Heinz Rüegger, teolog protestancki i pełnomocnik szwajcar-skiego związku ewangelicznego do spraw ekumenizmu w Bernie, spróbował zajrzeć za kulisy obecnego kryzysu ekumenicznego.

Zajrzał, zastanowił się i doszedł do wniosku, że u podłoża tak zwanego kryzysu leży cały szereg niekoniecznie poprawnych za-łożeń, związanych z samym pojęciem ekumenizmu i perspek-tywą jego rozwoju. Założenia te są wprawdzie zrozumiałe, ale co najmniej problematyczne. Wielu fachowców i obserwatorów zakłada, że:

a) ekumenizm stanowi próbę osiągnięcia porozumienia między homogenicznymi, czyli jednolitymi, zwartymi, jasno określonymi blokami wyznaniowymi, co nie pokrywa się z rze-czywistością;

b) współcześni chrześcijanie identyfikują się całkowicie z którymś z tradycyjnych wyznań, co w wielu wypadkach mija się z prawdą;

c) ekumenizm powinien owocować coraz bardziej widocz-nym zbliżeniem i porozumieniem;

ks. Zygmunt Podlejski – Zjednoczenie chrześcijan... 125 d) ekumenizm powinien ciągle entuzjastycznie ekspando-wać w postępie co najmniej arytmetycznym;

e) ruch ekumeniczny powinien spełniać rolę lokomotywy, pociągającej za sobą odważnie i teologicznie jednocześnie całą resztę chrześcijan, którzy sami z siebie nie są w stanie jego zało-żeń zrealizować.

Autor powiada, że kto z takimi założeniami pragnie ruchowi ekumenicznemu zbadać puls, dojdzie wnet do fatalnej diagnozy.

Nie ruch ekumeniczny przeżywa ostry niż, ale pewne założenia, które przyjmuje się fałszywie za konieczny jego wyraz. Na Zacho-dzie kryzys przeżywają poszczególne wyznania chrześcijańskie.

Tutaj mówi się często o kryzysie ekumenizmu, żeby pokryć wła-sne, wewnętrzne kłopoty. Trzeba nareszcie skończyć z gorzkimi żalami i realistycznie spojrzeć na to, czym ekumenizm faktycz-nie jest, czym być powifaktycz-nien i czym być może. Z takiego punktu widzenia stanowi według szwajcarskiego autora zdumiewającą historię sukcesu.

Kardynał Edward Idris Cassidy powiedział słusznie, iż wspo-mnienia mają to do siebie, że są krótkotrwałe. Mamy tendencję do zapominania, jak daleko faktycznie zaszliśmy w tych 30 latach od zakończenia II Soboru Watykańskiego. Można się bowiem grubo mylić, chcąc obecną sytuację ocenić, nie uwzględniwszy w pamięci sytuacji wyjściowej sprzed II Soboru Watykańskiego.

Sukces ruchu ekumenicznego zaznacza się w wielu wspólnych akcjach, podejmowanych coraz częściej przez wspólne instytucje na różnych szczeblach; w stopniowym wyzwalaniu się od uprze-dzeń i strachu przed kontaktem; w coraz lepszym poznawaniu się; w demontowaniu zbyt ostrych granic, między innymi przez mieszane małżeństwa; w narastaniu świadomości wreszcie, że inni chrześcijanie nieco inną drogą kroczą do Ojca Niebieskiego i nie wszystko na tej drodze jest naganne, wręcz przeciwnie, wiele

można się od innych nauczyć i własną drogę w ten sposób ubo-gacić.

Myśl ekumeniczna stała się czymś oczywistym, koniecznym i sama przez się zrozumiała. Jan Paweł II powiedział: Ekumenizm, ruch w kierunku jedności Chrześcijan, nie jest li tylko jakąś „przy-lepką” do tradycyjnej działalności Kościoła. Przeciwnie, należy on organicznie do jego życia i działania i musi dążenie do wspólnoty przeforsować. Papież dodał: To, co nas łączy jest o wiele silniejsze od tego, co nas dzieli.

Ruch ekumeniczny zatrzymał na moment oddech, co wielu niesłusznie uważa za jego kryzys. Sztabowcy różnych wyznań chrześcijańskich uświadomili sobie nagle, że załatwiwszy kwe-stie peryferyjne i przygotowawszy grunt pod dalsze rozmowy, stanęli wobec problemów zasadniczych, wobec istotnych różnic, z którymi w końcu też trzeba się uporać. Być może wstrzyma-nie oddechu potrwa dłuższy czas, jako że wiele istotnych spraw trzeba zupełnie od podszewki przemyśleć i przemodlić. Nikt nie jest w stanie dzisiaj przewidzieć w jaki sposób, jakimi drogami myśl ekumeniczna jutro podąży. Należy ufać, że Duch Święty znajdzie w odpowiednim czasie najlepszy sposób zgromadzenia wszystkich zainteresowanych pod jednym wspólnym dachem.

Jakiekolwiek ludzkie prognozy i hipotezy na ten temat należy traktować jako interesujący materiał do rozmów i dyskusji przy kawie, co nie znaczy, że takie rozmowy i dyskusje są daremne i niepotrzebne. Debaty towarzyskie na temat ewentualnej fuzji lub federacji wyznań chrześcijańskich, na swój sposób przygo-towują teren pod ostateczne zwycięstwo ekumenizmu, które bę-dzie jednak bę-dziełem Wichru, który tchnie w sposób nie dający się przewidzieć.

(…) Jeden z najwybitniejszych współczesnych teologów ewange-lickich, Gerhard Ebeling, uczeń Dietricha Bonnhoeffera, wyrażał wiele razy pogląd, że nie popiera kokieteryjnego ekumenizmu,

ks. Zygmunt Podlejski – Zjednoczenie chrześcijan... 127 który nie wchodzi w głąb kontrowersyjnych zagadnień gwoli zachowania tak zwanego świętego spokoju. Oto słowa Ebelinga:

Autentyczną ekumeniczną szansę przegapia się dzisiaj wszędzie tam, gdzie montuje się porozumienie bez zgłębienia przeciwieństw, gdzie interes zjednoczenia ważniejszy jest od prawdy.

Chrześcijaństwo stoi przed wielką szansą. Nasze czasy są – jak powiedział Jan Paweł II – momentem łaski, przez co podkreślił, że sukces ekumenizmu i ewentualne zjednoczenie chrześcijan, będą dziełem Ducha Świętego. Duch Święty potrafi dokonać rzeczy zaskakujących, niepojętych i gigantycznych. Trzeba, aby wszyscy chrześcijanie zaufali Jego tchnieniu i oddali się żarliwej modlitwie w intencji ostatecznego porozumienia i zjednoczenia.

s. Hieronima Broniec FSK