• Nie Znaleziono Wyników

Pokazując  postawy  duchownych  w  reakcji  na  ludobójczą  akcję  UPA,  nale‑

ży  —  po  przedstawieniu  warunków,  w  jakich  przyszło  im  pracować  —  zwró‑

cić  uwagę  na  wymagania  ordynariusza  łuckiego  Adolfa  Piotra  Szelążka  oraz  obowiązki  księży  wobec  wspólnoty  parafialnej.  Warto  jednocześnie  pamiętać,  że  duchowni,  tak  jak  inni,  mieli  prawo  obawiać  się  o  własne  bezpieczeństwo  i chronić również własne życie.

Stanowisko bpa Szelążka w kwestii zachowania się duszpasterzy w sytuacji  grożącego  niebezpieczeństwa  ze  strony  bojówek  ukraińskich  jest  znane  z  jego  listów do niektórych księży łuckich. Ordynariusz łucki nie wydał żadnej oficjal‑

nej instrukcji w tej sprawie.

Za  najbardziej  reprezentatywne  wystąpienie  bpa  Szelążka  w  sprawie  obo‑

wiązków  księży  łuckich  w  dramatycznych  okolicznościach  1943  roku  można  1943  roku  ks.  Burzmiński  zdołał  przedostać  się  do  Zasmyk.  Do  swojej  parafii  już  nie  wrócił. Materiały do dziejów diecezji łuckiej…, s. 109.

35 ADŁ. Akta osobowe duchowieństwa (1944—1945), s. 157.

36 Tamże, s. 159.

uznać jego list do ks. Jana Markula, proboszcza parafii w Kamieniu Koszyrskim. 

W październiku 1943 roku kapłan ten, przedstawiając swoje trudne położenie37,  prosił bpa Szelążka o radę, „jak należy postąpić w obecnej sytuacji, czy właściwą  jest rzeczą opuścić stanowisko, aby ratować siebie”38. W odpowiedzi — z 1 listo‑

pada — bp Szelążek napisał:

Słusznie najzupełniej wiąże Illustrissimus swoją osobę z ogółem katolików  mieszkających w parafii K ‑Koszyrskiej. Zatem pozostawanie na miejscu jest  usprawiedliwione, gdy ogół zostaje; usunięcie się staje się wskazanym, gdy  ogół  opuszcza  dotychczasowe  miejsce  zamieszkania.  Zważyć  należy,  czy  pobyt katolików (wraz z ich pasterzem) w Kamieniu Koszyrskim jest dosta‑

tecznie bezpieczny, to jest — czy w razie ponownego napadu ukraińskich  band  na  miasto  istnieje  możność  odparcia  tego  napadu.  Jeżeli  miejscowe  Władze  Niemieckie  udzielają  to  ubezpieczenie  ludności  przeciwko  mor‑

dercom, napadającym na miasto, to słusznym byłoby pozostać na miejscu. 

W  niektórych  miejscowościach  Władze  Niemieckie  dopuszczają  współ‑

udział miejscowej ludności w akcji obronnej. Jeżeliby to było przewidziane  w  Kamieniu  Koszyrskim,  z  tego  należałoby  skorzystać.  O  ile  by  pozosta‑

wanie  na  miejscu  połączone  było  z  prawdopodobieństwem  dla  ludności  katolickiej  śmierci  gwałtownej  i  nie  istniałaby  dostateczna  obrona  życia,  racjonalnym  byłoby  usunięcie  się  ludności  wraz  ze  swym  pasterzem  do  miejscowości,  gdzie  istniałoby  dostateczne  bezpieczeństwo,  więc  ewentu‑

alnie — do Kowla. W tym ostatnim wypadku podjąć by należało starania,  aby Władze Niemieckie udzieliły ochrony wojskowej do przeprowadzenia  omawianej ludności do Kowla. […] Sam przeto Ks. Kanonik najlepiej zde‑

cyduje, co czynić należy, aby ogół katolików, i swe własne życie, uratować. 

A  co  Ks.  Kanonik  zdecyduje,  ja  uznaję  najzupełniej  i  pochwalam  z  góry,  bo  widzę,  że  kieruje  się  względami  dobra  dusz  i  nie  waha  się  wystawiać  po bohatersku życia swego na niebezpieczeństwo, jeżeliby tego wymagało  dobro dusz. W każdym razie iść trzeba po drodze większego bezpieczeń‑

stwa i lekkomyślnie nie oddawać życia własnego i ludności katolickiej na  pastwę  bandytów,  bez  żadnego  pożytku  dla  ogólnego  dobra  [pisownia  oryginalna]39.

Biskup Szelążek był wprawdzie wymagający względem zapewnienia przez  proboszczów opieki duszpasterskiej, ale jednocześnie był wyrozumiały dla tych,  którzy  z  ważnych  dla  siebie  powodów  zdecydowali  się  opuścić  swoją  parafię. 

37 W Kamieniu Koszyrskim pozostało niewielu parafian. Część opuściła parafię, kie‑

rując się do Kowla i następnie dalej za Bug. Ksiądz Markul przebywał na plebanii tylko  w dzień, na noc udawał się do centrum Kamienia Koszyrskiego, by „być wśród ludzi”. 

Materiały do dziejów diecezji łuckiej…, s. 91.

38 Tamże.

39 Tamże, s. 92.

Stanowisko rządcy diecezji łuckiej w tym względzie można uogólnić w sposób  następujący:  proboszcz  winien  pozostać  z  parafianami,  jeśli  oni  zostają,  a  gdy  ostatni  wyjeżdżają  —  wyjechać;  dokładać  starań  celem  zorganizowania  samo‑

obrony, jeśli władze niemieckie na to pozwolą, a jeśli Niemcy zapewniają lud‑

ności  bezpieczeństwo  na  miejscu,  należy  tam  pozostać;  jeśli  pozostawanie  na  miejscu jest połączone z utratą życia, proboszczowie winni rozważyć przeniesie‑

nie się wraz z parafianami w bezpieczniejsze miejsce, postarawszy się o ochronę  wojskową ze strony Niemców.

Kolejna  zasada,  której  zachowania  wymagano  od  księży  łuckich,  to  zobo‑

wiązanie  do  nieopuszczania  parafii  i  diecezji  bez  pozwolenia  zwierzchnictwa,  a  więc  biskupa  lub  właściwego  dziekana40.  Inna  sprawa,  że  duchowni  nie  za‑

wsze mogli spełnić ten obowiązek. Czasami niepodobieństwem było zgłosić się  do swojego dziekana z prośbą o pozwolenie na opuszczenie parafii lub diecezji. 

Na  przykład  księża  Wiktor  Kryweńczyk  (proboszcz  parafii  Przewały)  i  Fran‑

ciszek  Korwin ‑Milewski  (proboszcz  parafii  Maciejów)  wyjechali  za  Bug  bez  pozwolenia  dziekana  lubomelskiego.  Warto  pokazać  reakcję  bpa  Szelążka  na  przeniesienie  się  ks.  Wincentego  Jacha  (proboszcza  parafii  Ptycza)  do  Brodów  (archidiecezja lwowska), gdyż przebija z niej troska o bezpieczeństwo podległe‑

go mu duchowieństwa:

Nie można sądzić, że mam żal do Księdza Proboszcza z powodu wyjazdu. 

Jeśli  wspomniałem  o  tym  wyjeździe,  to  tylko  z  powątpiewaniem  —  czy  było  to  za  zgodą  księdza  dziekana.  Znałem  poprzednie  tragiczne  Twoje  przeżycia. Nie znałem zaś niesłychanych niebezpieczeństw, które przesze‑

dłeś w ostatnich czasach. […] Cieszę się, że Ksiądz Proboszcz zdołał unik‑

nąć  podobnego  losu,  że  jest  obecnie  w  bezpieczeństwie  i  może  pracować  spokojnie [pisownia oryginalna]41.

Generalnie  bowiem  obowiązywała  wprowadzona  przez  ordynariusza  łuc‑

kiego zasada: „Iść trzeba po drodze większego bezpieczeństwa i lekkomyślnie  nie  oddawać  życia  własnego  i  ludności  katolickiej  na  pastwę  bandytów,  bez  żadnego pożytku dla ogólnego dobra42. Ci księża, którzy chcieli opuścić diece‑

zję  za  zgodą  biskupa,  otrzymywali  specjalne  pozwolenie,  wystawiane  w  kurii  diecezjalnej. Pobyt poza diecezją, zarówno ordynariusz, jak i sami księża, trak‑

towali  jako  urlop  i  tylko  urlop,  udzielany  bez  określania  daty  powrotu  i  uza‑

40 Dziekani  (i  niektórzy  inni  wybrani  księża)  pełnili  w  czasie  wojny  funkcje  wika‑

riuszy  generalnych  bpa  Szelążka.  Mogli  na  terenie  swojego  dekanatu  zmieniać  obsadę  parafii, bierzmować itp. Zob. M. Dębowska, Kościół katolicki na Wołyniu…, s. 84.

41 Z. Werra: Mordujący chrześcijanie — Wołyń 1943. W: Wołyń i Małopolska Wschodnia 1943—1944. Red. C. Partacz, B. Polak, W. Handke. Koszalin—Leszno 2004, s. 185.

42 Materiały do dziejów diecezji łuckiej…, s. 92.

sadniany  najczęściej  potrzebą  „poratowania  zdrowia”43.  Niektórzy  duchowni  po  otrzymaniu  pozwolenia  bez  zwłoki  korzystali  z  możliwości  wyjazdu,  inni  jeszcze przez kilka miesięcy po odejściu z parafii przebywali na terenie diecezji  łuckiej.  Ks.  Stanisław  Kuźmiński,  dziekan  dubieński,  otrzymawszy  w  czerw‑

cu  1943  roku  pozwolenie  opuszczenia  diecezji44,  skorzystał  z  niego  dopiero  w styczniu 1944 roku (z obawy nie przed UPA, lecz gestapo).