• Nie Znaleziono Wyników

Takie to małe! łatwo znajdziem wyj ście

W dokumencie Ogień : powieść. Cz.1-2 (Stron 140-145)

— A jeśli nie znajdziem ?

Zaśm iał się z ty c h je j dziecinnych p rzy ­ puszczeń.

— Błądzić będziem y w kółko przez wiecz­ ność całą.

— P usto, nikogo niem a w pobliżu. Nie, nie, w racajm y.

Cofała się, on się w zbraniał i posuw ając po ścieżce w głąb zarośli nagle zn ik ł je j z oczu śm iejąc się wesoło.

— Stelio, Stelio!

Nie w idziała go lecz słyszała śm iech jeg c dźwięczny, w gęszczy drzew dziidch.

— W róć się, w róć Stelio! — Znajdź m nie, szukaj.

— W róć, proszę cię wróć. Zabłądzisz. — A nić A rianny.

U czuła j a k serce je j w zdrygnęło się na to im ię, zatrzym ało w p ie rsiach i znów bić poczęło gw ałtow nie.

Czyż nie b y ł nazw ał tern im ieniem Dona- telli, w ów p a m ię tn y wieczór, tam , n a w odach, W gondoli, u nóg jej siedząc?

P am ię ta ła słowo każde.

„A rianna posiada d ar boski, użyczający jej Władzy nieograniczonej.,.“ P am iętała, p am iętała Wszystko: słowa, głos, spojrzenie...

Czuła się w zburzoną, b lisk ą u tr a t y zm ysłów. Słowom żartobliw ym swego m łodego przy jaciela nadaw ała znaczenie k tó ry c h nie m iały.

L ęk n u rtu ją c y sam ą głąb jej serca i z a tru ­ w ający m iłość, brał górę nad rozsądkiem , ośle­ piał ją .

ra ł dla niej znaczenia obm yślanego okrucieństw a i naig raw an ia.

Słyszała śm iech jego rozlegający się w g ą­ szczy leśnej.

— Stelio!

Pod w pływ em rozdrażnienia w ołała ta k ja k g d y b y go isto tn ie w idziała w objęciu ta m tej, tra c iła n a zawsze.

— Stelio!

— Szukaj mnie! — b rzm iała w esoła odpo­ wiedź niew idzialnego kochanka.

W eszła w la b iry n t szukając go, k ie ru ją c się głosem jego i śm iechem , lecz się ścieżka zała­ m ała i pow strzym ała ją nieprzenikniona ściana sp ląta n y ch gałęzi.

Zw róciła się n a m ylne szlaki k tó ry c h za­ w ro ty pow tarzały się w koło, bez końca.

— Szukaj m nie — b rzm iał głos S telia coraz dalej pom iędzy zielonem i, przew iew nem i a nie- p rzen ik alnem i ściany.

— Gdzieżeś, gdzieżeś? Czy m nie widzisz? Szukała w yrąbów w gąszczu, dostrzegała sa­ m e pokrzyżow ane gałęzie, złote od stro n y słońca, czarne po odw rotnej stronie.

G raby i buk szp an y m ieszały pożółkłe zw ię­ dłe ]iście z ciem nem i, lśniącem i, wiecznie zielo­ nem i, w yw ołując silne k o n tra s ty świeżości i prze- k w itu , w rażenie w ątpliw e zw iększające zm iesza­ nie w ystraszonej ko biety.

— Z abłąkałam się. W yjdź na przeciw mnie. V/ g ęstw in ie dźw ięczał śm iech młodzieńczy. — A rianno! gdzieżeś A rianno!

Teraz głos rozlegał się z przeciw nej stro n y a ostrzem m iecza przeszyw ał jej serce.

— Arianno!

— 138 —

W róciła nazad, biegła w prost przed siebie, znów w racała, s ta ra ła się przedrzeć przez g ęstw i­ nę, rozchylała liście, złam ała gałęź i nie dostrze­ gała nic, nic oprócz splątany ch , bliźniaczo z so­

bą podobnych ścieżek la b iry n tu .

W reszcie u sły szała po za sobą kro k i ta k bliskie, że aż drgnęła!

Nie! nie b y ł to Stelio, m yliła się.

Raz jeszcze obejrzała się w koło zielonej Warowni w k tó rej zostah? uw ięzioną.

N asłu ch iw ała w yczekując.

Tylko w łasn y słyszała zdyszany oddech, W łasnych pulsów głośne bicie.

D okoła zaległa g łęboka cisza. W zrok w zniosła w górę.

Kopuła nieba olbrzym ia i czysta zaokrągla­ ła się, w sp ierając n a k onarach zielonej celi k tó ­ rej F o sk ary n a b y ła więźniem.

Zdawało się że nic ju ż niem a n a świecie oprócz tej p u sty n n ej bezbrzeżności, tam , w yso­ ko, a tu sam otności zaciśnienia.

Nie u m iała oddzielić m iejsc śród k tó ry c h się znalazła od n u rtu ją c e g o jej duszę uczucia.

Trw oga, niepokój, podniecona w yobraźnia, zm ieniały w oczach jej rzecz każdą w żyw ą, w y­ m ow ną allegoryę.

— Stelio! Gdzie je ste ś Stelio^ Cicho.

N ik t nie odpowiada.

Próżno n astaw ia ucha, dech w p ie rsi zapie­ ra, czeka... godzinam i zdają się jej chw ile prze­

lotne.

— Gdzie jesteś? Boję się. Cicho.

Czy znalazł w yjście z la b iry n tu i ją tu sa­ m ą zostaw ił?

Co znaczy ten ż a rt okru tn y ?

v Zdejm ow ała j ą chęć szalona, nieprzem ożona krzyczeć, płakać, rzucić się n a ziem ię, tarzać, ran ić się, czuć ból fizyczny, um ierać.

Znów w zniosła oczy k u niem ym nieboskło­ nom.

Szczyty w ysokich grabów p aliły s ię ja k żużle na chw ilę przed spopieleniem , g dy się ju ż z n ich nie w ydziela płoniię.

— W idzę cię!—rozległ się nagle głos weso­ ły w cieniu głębokim , tuż, tu ż przy niej.

D rgnęła, pochyliła się k u cieniom. -7- Gdzieżeś, gdzie?

Śm iał się w k rzakach, niew idzialny, ja k faun n a czatach.

Ż art te n u p a ja ł go, ożywiał.

Czuł się lek kim , zw innym i cała ta je m n i­ czość m iejsc półdzika, woń jesieni, dziwaczność położenia, p rz e stra c h kobiety, n aw et bliskość m arm u ro w y ch bożków i boginek, zapraw iały m u wesołe usposobienie odcieniem staro ży tn ej poezyi.

— Gdzieżeś? O! p rzesta ń żartow ać! Nie śm iej się już tak . Stelio! dość tego, dość!

P rzy k u c n ął pod krzakiem , z obnażoną gło­ wą, pod kolanam i czuł m ech w ilg o tn y i liście suche, szeleszczące a oddych ając śród gałęzi n a­ paw ał się lubością szczególną ta k ja k gd y by się zacisk ały nowe, silniejsze w ęzły pom iędzy n im a życiem roślinnem i oczarow any świeżością w ra­ żeń', sn uł w swej w yobraźni, śród splotów m inia­ turow ego la b iry n tu , pom ysły godne pierw szego w ynalazcy nadpow ietrznych wzlotów.

— 140 —*•

P rzypom inał sobie m y t potw ora urodzonego z B yka i Pasifai, legendę Tezeusza n a Krecie.

Ś w iat b ajk i staw ał się dlań w idom ym , do­ ty k a ln y m .

P od czerw ienią jesien neg o zachodu słońca, zgodnie z in s ty n k ta m i w rodzonem i i um ysłow em w yrobieniem , przeistaczał się w jed n ą z ty c h is to t dw ulicych, n a poły zw ierzęcych, boskich na poły, w sielskiego fauna obm yślającego w eso­ ło i kroto ch w ilnie gonitw y, zasadzki, sidła za­ staw ian e w lesie, n a m iękkiej m uraw ie.

M arzył o nim fach, boginkach i w w yobraź­ n i przesuw ał m u się obraz D onatelli.

— Dość! dość już tego! — w ołała F oskary- n a —sił m i nie staje... upadnę!

K rzy k n ęła czując się pochw yconą za brzeg su k n i przez dłoń w y ciąg a jącą się z pod k rzak u.

P o ch y liła się, dojrzała w cieniu, śród gałę­ zi, roześm ianą tw arz młodego fauna a śm iech jego odbił się o je j duszę nie weselem lecz bó­ lem i sm u tk iem , zaznaczając o stre różnice pom ię­ dzy tą św ieżą zawsze w esołością a n u rtu ją c y m ją ustaw icznie niepokojem , tą niebaczną lekko­ m yślnością a gn io tący m j ą u staw icznie ciężarem . Z rozum iała ja śn iej niż kiedybądź popełnioną om yłkę, ok ru cieństw o losu co n a drogę je j życia rzuciło cień p ostaci D onatelli.

Zaledwie pochylając się > sp o strzeg ła tw arz kochanka, ju ż się przed n ią zjaw ił obraz ta m te j, m łodej i silnej, pon ętn ej, pochylającej się n ib y w raz z nią, n aślad u jącej ru c h y je j, n a k s z ta łt w łasnego je j cienia na słońcem ośw ieconym sk ra­ ju m uraw y.

W ocznch jej pociem niało.

W dokumencie Ogień : powieść. Cz.1-2 (Stron 140-145)

Powiązane dokumenty