• Nie Znaleziono Wyników

TEN TRZECI

W dokumencie Zwrot, R. 46 (1994), Nry 1-12 (Stron 123-126)

Sieć hoteli z udziałem polskiego kapi­

tału ulega system atycznem u poszerze­

niu. Do „Domu Polskiego“ i „Piasta“

dołączył o statnio nieduży trzypiętrow y hotel „Räztoka“ w Trojanowicach.

— W łaściwie splot okoliczności spowo­

dował, że B u d im ex wszedł w posiadanie 40 % udziału w tym hotelu, — mówi dy­

rektor handlow y Wojciech Tkaczyński — W inna była reorganizacja zw iązana z p rzem ia n a m i ustrojow ym i i wtórna niewypłacalność. W roku 1989, a więc w czasach centralnego planow ania, za ­ w arliśm y um owę z centralą handlu z a ­ granicznego „Strojexport“ o remoncie schroniska w Trojanowicach. Inwestorem były „Restauracje i Jadłodajnie Frensz- tat “. Gdy budynek był j u ż w „stanie suro­

w y m “ okazało się, że inw estorow i z a ­ braknie p ie n ięd zy n a kontynuow anie drugiego etapu remontu. Groziła dekapi­

talizacja j u ż włożonej pracy. Zapobie­ w szystkich je s t telewizja satelitarna i m inibar. Na wczasowiczów czeka ka­

w iarnia, restauracja, salonek i gabinet odnowy biologicznej a także fińska sau­

życzalnia row erów górskich. Wszystkie w nętrza hotelu są wykończone drew­

nem. Obiekt harm onizuje z otaczającą go arc h itek tu rą w ałaską.

In frastru k tu ra budynku je s t skonstru­

ow ana zgodnie z zasadam i ekologii — opala się tu gazem, zaś ścieki odprowa­

dzane są do oczyszczalni we Frensztacie.

W rejonie ostraw skim ludzie z Budi- mexu pracow ali przykładowo na budo­

wie polikliniki w Karwinie-Mizerowie, ostatnio zaś można ich spotkać we Fryd- ku-Mistku realizujących siedzibę sądu i p rokuratury, ja k i w Klimkowicach tw orzących uzdrow isko nazwane Dar­

ków II. Do tych wielkich przedsięwzięć dołączył mały hotel zrekonstruowany polskimi rękam i i dobrze się złożyło, że choć w części w nich pozostanie.

MRO

K A R O L

Był trochę nieforem ny. W stosunku do wąskich ram ion i słabo rozwiniętej klatki piersiowej miał stanow czo za duży brzuch i zbyt cienkie nogi. Ale był wysoki i w cza­

sach gdy nie dbał o wagę, spraw iał w rażenie rosłego mężczyzny. Do tego w izerunku nie pasow ały z kolei jego wąskie i długie, delikatne ja k u panienki dłonie. - Z takimi rękam i Karol nie może nic innego robić, tylko pisać — kpił z niego czasami Kon- dziołka, który ma grabę ja k niedźwiedź. W o statnich dwóch, trzech latach kazał na siebie czekać. — Wolniej, wolniej Kaziu — śpiew nie pom rukiw ał — ja się ju ż prze­

stałem śpieszyć. Zmieniał się. Tracił brzuch, przybierał w nogach. Na opuchnięte łyd­

ki z trudem naw lekał podkolanówki.

Mieszkał na Bożka, pierw sza b ram a od „Partyki“. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka, duży przedpokój, dwie komórki. I balkon, k tó ry wychodził na ponury, ślepy, obrzeżo­

ny wysokim murem , traw iasty zaułek. Kiedy w połowie la t 80. Karol przeszedł na rentę, zupełnie przestał tam wyglądać. Był to w ym arzony p u n k t dla podsłuchu. Nocą nikt nie był w stanie w ypatrzyć ukrytego tam człowieka, nie mówiąc o elektronice.

Samotny lokator kw atery n a p arterze miał praw o obaw iać się z tego kierunku naj­

gorszego. Kiedy w m ieszkaniu zaczęło naw alać gazowe ogrzewanie wody, był przeko­

nany, że je s t to w ynik spisku. Że zaplanow ano zam ach n a jego życie. Faktycznie, w kuchni śm ierdziało gazem.

[ 38 ] fot. FRANCISZEK BALON

Wstawał około siódmej. Narzucał na siebie szlafrok i zaczynał w ykładać pasjansa.

Chyba tylko pani W anda wie, w yjaśnienia jakich tajem nic szukał Karol w kartach.

On nie podejmował tego tem atu. , ,

Zaolziański dziennikarz. Może ostatni, może jedyny z tego wym ierającego gatunku.

Wszędzie obecny, w szystkim potrzebny, ale przez nikogo, z wyjątkiem służb bezpie­

czeństwa, nie doceniany. Podobno przed śm iercią miał powiedzieć do pani Wandy.

Zobaczysz, że kiedyś postaw ią mi w Cieszynie pom nik.“

Wierzył, że to, co robi, m a sens głębszy, niż są w stanie zobaczyc współcześni.

Pisał. Nie było dla niego rzeczy ważniejszej od pisania. Na stole kuchennym , na stoliku koło maszyny w alały się ciągle luźne kartki pokryte od góry do dołu jego drobnym trochę kulfoniastym maczkiem. Był oszczędny. W ykorzystywał dokładnie każdy skraw ek papieru. Do przesady. Nawet w m aszynopisie m e zostaw iał miejsca na wprow adzenie korekty czy śródtytułów .

Pił. Nad kuflem piw a potrafił siedzieć godzinami. Podobno tak w łaśnie pow inno się sączyć chmiel. Z Warszawy, gdzie pracow ał w Czechosłowackim O środku Informacji i Kultury, przywiózł sobie od pana Czarneckiego ze Starego M iasta kam ionkowe kuf­

le. Myślę, że sm akowało mu z nich bardziej, niż ze szkła. Często wysyłał z mmi do

„Partyki“ sw oich niezliczonych gości. W racali niosąc w drugiej ręce talerz z porcją

ziemniaków. Kelnerzy go lubili. _ .

Karol. Karol, Ciekną mi te w spom nienia ja k krew z nosa. Czy wiesz, ze w obawie przed skopiowaniem Twego losu prosiłem bioenergoterapeutę w Opolu o u- wolnienie mnie od Ciebie? A teraz znów chodzę po czeskocieszyriskich knajpach i szukam Cię w dymie papierosów i w lepkim, ciężkim sm aku piwa. .Już nic nie jest, jak było Dziennikarze nie zbierają tem atów w gospodzie, nie prow adzą ju z tysięcz­

nych rozmów, żeby móc w ybrać z nich tę jedną, je d y n ą opinię o nas, o nich, o swie- cie, z któ rą potem mogliby się utożsam ić czytelnicy. Naczelnym je s t Marian, wiesz, ten sam, z którym w 1989 pisaliśm y odezwę do Kosmosu o tym, ze jestesm y za. Za

ludzką tw arzą nieludzkiego czasu. . . ... c,

W 1988, lub w 89 zapowiedział wizytę na Zaolziu rep o rter „Głosu Ameryki . bensa- cia Podobno Orszulik, sekretarz ZG PZKO, włączył n a pow itanie m agnetofon. - Mam w łasny — zauważył roztropnie dziennikarz. — Ale my tak ważną rozmowę również chcielibyśmy ocalić od zapom nienia - roztropniej zachow ał się sekretarz.

Karola przy tym nie było. Z pilnie strzeżonym gościem rozm awiał na ulicy i w „Par- tyce“. W krótce bezpieka wywiozła go n a przesłuchanie do O strawy. W ypierał się. Do­

piero, gdy pokazano m u kolorow e zdjęcia z gospody, przestał udaw ać. Wiedział, ze trzym ają mnie w szachu. Znał moje słabe strony, ale rowm ez i bariery, których me przekraczam. Kiedy sobie podpił, nazyw ał mnie Kaziulkiem. - Kaziulku mówił wiem, że um rę i że ty będziesz m usiał przem ówić na moim pogrzebie.

— Nie wygłupiaj się. , , • * • i

— Nie wygłupiam się. Wiem, że może ci byc ciężko, ale tak a je s t moja wola.

Dla odm iany nazywałem go Ciocią Karolą i C harles de Gaulle em. Niekiedy Lohtą.

Ciocia Karola była pochodną im prezy SLA w Nydku, n a której Karol prowadził b u fe t Pierwszy bufet z prawdziwego zdarzenia w h istorii SLA. „Barkarola, Bar Karola - przypochlebiałem się szafarzowi wszelkich dóbr. I tak poszło. Skojarzenia brzmienio­

we literackie, dziennikarskie, polityczne. Szarl znad Olzy. Też ładnie.

Palił ćard y “, uw ielbiał truskaw ki i kiszone ogórki. I dziewczyny z dużym biustem.

Ale po pięćdziesiątce. Pod tym względem był wiecznym chłopcem , szukającym m at­

czynej przystani. W redakcji „Stolicy“ w W arszawie koledzy kpili z tej jego przy­

padłości. Celował w tym Staszek Majewski, były party zan t ze Słowackiego Powstania Narodowego. N atom iast Moczulski, zupełnie nie zw racał n a to uwagi.

Podobno po pow rocie Karola n a Zaolzie, Kondziołka w ysłał go do Moczulskiego w tedy ju ż przywódcy KPN - n a wywiad. Karol nie dojechał, ale sm ród pozostał, l ak samo, ja k w przypadku niespodziew anego zaproszenia do udziału w festiwalu w So­

pocie w 1980 roku, któ re nadeszło do redakcji „Zwrotu“. Wiadomo było, ze na Wy

brzeżu dzieją się rzeczy epokowe, że Gdańsk stał się dla dziennikarza centralnym punktem na kuli ziemskiej, ale dla Zaolziaka byl to w tedy nadal obszar zakazany. Nie pojechaliśm y. Nie miałem czasu, a Karol w ietrzył prowokację. Kilka tygodni wcześniej odbyliśmy długą rozmowę n a skw erze nad Olzą. Próbow ał mnie ostrzec.

W yjaśnić w szechobecność StB w zaolziariskim życiu. Wypiliśmy dużo wódki, mimo to — nie uwierzyłem.

Karol wiedział coś, czego myśmy nie byli w stanie pojąć. Znał ja k ą ś tajem nicę. Kie­

dy teraz zastanaw iam się nad tym, dochodzę do w niosku, że nie chodziło o żadne konkretne zdarzenie ani o żadnego konkretnego człowieka. Podejrzewam, że tą straszną tajem nicą, którą się dusił, był los Zaolzia. Karol osobiście przeżywał dram at skazanej na nieistnienie polskiej społeczności. Dlatego tak gonił z im prezy na impre­

zę, odwiedzał ludzi, którzy wycofali się ju ż z życia zawodowego i społecznego, przy­

w racał zerwane więzi, zalewał inform acjam i w szystkie zaolziariskie pism a, a zwłasz­

cza te dwujęzyczne, frydeckie „Echo“ i „Wiadomości Karwiriskie“. Nawet urucham iając w w arszawskim O środku biuletyn prasow y, robił to z m yślą o Zaolziu.

Duża część tego periodyku była pośw ięcona naszym spraw om . W sklepie czy na ulicy nigdy nie używał czeskiego. Dla zasady.

Był opętany polskością. Także wówczas, gdy zatrzasnęły się przed nim drzwi re­

dakcji „Głosu“, nie przestał pisać. Do pracy w hucie jeździł, bo m usiał, ale żył pisaniem. Uporczywie drążył je d en tem at: Polacy n a Zaolziu. Tem at swego życia.

I śmierci.

Bo tak napraw dę Leszek Kara nie zm arł n a te w szystkie choroby św iata, które za­

atakow ały organizm Karola Raszyka. Zmarł n a epidem ię m ałoduszności, któ ra zacza­

dziła Jego Zaolzie. Przestał naw et wierzyć w skuteczność reanim acji Listopada 89.

Wycofał się.

KAZIMIERZ KASZPER

Rozmowa z H enrykiem M orawskim byłym attache Konsulatu

W dokumencie Zwrot, R. 46 (1994), Nry 1-12 (Stron 123-126)

Powiązane dokumenty