• Nie Znaleziono Wyników

W RELACJACH I WSPOMNIENIACH

W dokumencie Rocznik Koszaliński. 2003, nr 31 (Stron 178-192)

PO II WOJNIE ŚWIATOWEJ

W RELACJACH I WSPOMNIENIACH

W czasach, kiedy zmęczone i sterroryzowane społeczeństwo przystępowało do realizacji wytycznych planu 6-letniego, stanowisko Ministra Obrony Naro-dowej objął marsz. Konstanty Rokossowski – symbol zniewolenia Polaków i trwających w wojsku represji.

W stosunku do lat 1944–1948 zmienił się charakter klasowy wojska, który był wynikiem realizacji wytycznych Naczelnego Dowódcy, dotyczących two-rzenia kadr oficerskich Wojska Polskiego.

Na początku 1946 r. 31% podchorążych było pochodzenia robotniczego, 35% chłopskiego, 25% inteligenckiego, a 9% stanowili kandydaci pozostałych grup społecznych. W wyniku realizacji wytycznych, w 1949 r. wskaźnik ten kształtował się w sposób następujący: podchorążych pochodzenia robotniczego – 60,5%, chłopskiego – 32,6%, inteligenckiego 6,9%.

Struktura korpusu oficerskiego – trzonu armii – była wynikiem lansowanej przez ówczesne władze tezy o tzw. klasowym jej charakterze.

Lansowana przez przedstawicieli komunistycznej władzy polityka kadrowa w wojsku miała spowodować, by wywodzący się z rodzin robotniczych i chłop- skich oficerowie mieli świadomość, komu zawdzięczają swój nowy status spo- łeczny. W zamian za nieoczekiwany awans wymagano od promowanych, po krótkich kursach, oficerów – wiernej służby i poparcia w realizacji swoich celów.

Stanowić mieli dla działaczy komunistycznych w partii i w rządzie swoistą

„gwardię pretorian”.

W strukturach jednostek wojskowych – dywizji i pułków – znajdowały się wydziały lub sekcje polityczne, zadaniem których było kształtowanie świado-mości socjalistycznej poprzez indoktrynację stanów osobowych.

W jednostkach wojskowych znajdowały się także delegatury służb Informa- cji Wojskowej, z przedstawicielami których oficerowie aparatu partyjno-poli-tycznego prowadzili bardzo ścisłą współpracę, ponieważ zadania i cele były wspólne, a prowadzona współpraca miała na celu utrzymywanie stałej kontroli i nadzoru nad stanami osobowymi jednostek wojskowych. Oficerowie Służb In-

Waldemar Popioł 178

formacji pod względem organizacyjnym nie podlegali dowódcom jednostek wojskowych, lecz szefom poszczególnych wydziałów rodzaju sił zbrojnych i sze-fom okręgów Informacji Wojskowej.

Efekty szkolenia bojowego jednostek wojskowych i doskonalenie procesów osiągania gotowości bojowej zależały w znacznym stopniu od osobistego zaan-gażowania kadry zawodowej i żołnierzy zasadniczej służby wojskowej. Wielu oficerów i żołnierzy nie miało wyrobionych poglądów politycznych w stopniu zadowalającym oficerów aparatu partyjno-politycznego. Wielu należało do PZPR lub ZMP.

Nie należąca do wymienionych organizacji kadra zawodowa i żołnierze służby zasadniczej po 1948 r. byli szykanowani przez oficerów politycznych i oficerów Informacji, a także przez swoich dowódców, którzy – chcąc pozostać na stanowisku – musieli wstąpić do PZPR.

Zadaniem zastępców dowódców jednostek (dywizji, brygady, pułku) ds. po-litycznych i podlegających im wydziałów lub sekcji było:1

1) Proces szkolenia ideologicznego wiązać z walką o nieustanne wzmacnianie gotowości bojowej, wzmacnianie dyscypliny i autorytetu dowódcy.

2) Przestrzegać zarządzania szefa Głównego Zarządu Politycznego o obowiąz-kowym przeprowadzaniu instruktaży, seminariów z kierownikami szkolenia politycznego w czasie służbowym, w liczbie 4 godzin – raz w tygodniu.

3) Dowódcy i oficerowie aparatu politycznego mieli wzmóc pracę nad ideolo-gicznym wychowaniem młodzieży. Sprawa wyszkolenia ideologicznego, je-go poziom i skuteczność, postawiona była w centrum uwagi dowódców, apa-ratu politycznego, organizacji partyjnych i ZMP.

4) Dowódcy pododdziałów mieli osobiście udzielać wskazówek kierownikom grup szkolenia politycznego, prowadzącym pogadanki, oraz wiązać je z wy-nikającymi dla pododdziału zadaniami.

5) Zadaniem dowódców było wykorzystanie pracy organizacji partyjnych i ZMP w realizacji zadań szkoleniowych.

6) W celu łatwiejszego dotarcia do ludzi obsługujących sprzęt bojowy, oficero-wie polityczni mieli obowiązek znać sprzęt znajdujący się na wyposażeniu jednostek.

Do zadań oficerów aparatu partyjno-politycznego i kierowników szkolenia politycznego w pododdziałach należało prowadzenie dwa lub trzy razy w tygo- dniu tzw. prasówek, dotyczących spraw związanych z aktualną sytuacją i rolą partii w tworzeniu socjalistycznych struktur państwa i prowadzonej przez nią walki ideologicznej.

1 Archiwum Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej w Modlinie, sygn. 4154/5, s. 88–89.

Zadania związane z realizacją celów postawionych przed oficerami aparatu partyjno-politycznego realizowane były przy pomocy omówionych metod. Z posiadanych relacji oficerów służących w tamtych latach wynika, że indoktry-nacja przyniosła wojsku bardzo wiele zła. Podobną opinię wyraził – nieżyjący już dzisiaj - były zastępca dowódcy Wojsk Lotniczych ds. liniowych gen. Mi- chał Polech:

(...) Na początku lat 50-tych szalała Informacja. Najgorsze dla dowódców tworzonych pułków i dywizji były sytuacje, kiedy przychodził oficer informacji i przedstawiał materiały na danego człowieka. Dowódca pułku w praworząd- nym państwie zażądałby potwierdzenia tych zarzutów. Mało, człowiek oskarżo- ny, czy pomówiony; na Zachodzie to by zrobił z tego aferą rządową i by doszedł do swego. U nas nie było opieki. Cóż taki dowódca wówczas mógł zrobić?

I zwalniano takich ludzi, robiąc tym samym wielką krzywdę wojsku. Byli to młodzi ludzie, a w tym konkretnym przypadku bardzo dobrzy piloci. Będąc do-wódcą dywizji miałem taki przypadek, kiedy informatorem służb specjalnych był jeden chorąży, który donosił paszkwile na dowódcę pułku. Okazało się, że był bardzo dobrym pijakiem. I ten człowiek był wiarygodny. Został stworzony sys-tem, w którym człowiek miał ciągle kogoś za plecami, nie wiedząc o tym (...)2.

Na stwierdzenie, że po roku 1956 aparat partyjno-polityczny nie zmienił swoich metod indokrynacji, gen. Polech odpowiedział: (...) Te dwie służby bar-dzo blisko ze sobą współpracowały. Społeczeństwo nigdy się wszystkiego nie dowie. Miałem sytuację w Płotach, kiedy wyprosiłem sekretarza 40. pułku z od-prawy służbowej. Płk Drozd mało się nie rozpłakał mówiąc, że w całym Wojsku Polskim będą o tym mówić. Część z nich [oficerów politycznych – W.P.] robiła bardzo dobrą robotę i byłoby krzywdą dla tych, gdybym o nich mówił źle. Było jednak wielu, którzy przejęli system od-swoich kolegów z Informacji. Nastąpiło zjawisko wynoszenia się ponad innych. Oficerowie polityczni uważali, że aparat jest ponad kadrą Wyglądało to tak, jak gdyby Pan Bóg zrzucił oficerów poli-tycznych na spadochronie, aby zobaczyli, jak w dywizji buduje się komunizm. To było w tamtym czasie moje hasło. Nie byłem uległy aparatowi partyjno-po-litycznemu. Niektórzy dowódcy podpisywali im dokumenty w ciemno (...)3.

Wielu porządnych i uczciwych oficerów i podoficerów, w wyniku szantażu i nacisków przełożonych, musiało odejść z wojska. Wielu innych żołnierzy, nie-słusznie oskarżonych o zdradę i sabotaż, wyrokiem sądu wojskowego zostało skazanych na karę śmierci lub wieloletnie więzienie, lub pracę w kopalniach.

Oficerowie Informacji byli bezkarni, wręcz bezczelni. A świadkiem takiego zdarzenia był płk w st. spocz. Mieczysław Musiałowski, który w swojej relacji m.in. napisał:

2 Relacja gen. Michała Polecha w prywatnym archiwum autora.

3 Tamże.

Waldemar Popioł 180

(...) Mieliśmy prasówkę na sali w sztabie pułku. Prasówkę prowadził zastęp- ca dowódcy pułku mjr Tomaszewski. W pewnej chwili na salę wszedł ten po-ruczniczyna (ppor. Kirkin – oficer Informacji). Obecny był dowódca pułku – Rosjanin. Ów ppor. Kirkin nie zameldował się dowódcy pułku, nie zdjął nawet czapki i nie pytając starszych stopniem o zgodę, wyprosił całą kadrę z sali. Dys-kusja była ostra, ale o czym mówili, trudno było zrozumieć. Gehenna zaczęła się po aresztowaniu Władysława Gomułki, o którym to fakcie dowiedzieliśmy wła-śnie na wspomnianej prasówce. Był u nas przedwojenny mechanik, który w stopniu sierżanta wstąpił po wojnie do ludowego wojska. W omawianym czasie był już porucznikem i pełnił obowiązki dowódcy PWR – 2 (Polowe Warsztaty Remontowe), Podczas przerwy w zajęciach politycznych, stojąc na korytarzu, powiedział prawdopodobnie: – szkoda Wiesia. Na drugi dzień został areszto-wany. Aresztowano żołnierzy za byle głupstwa, a przykładem może być zdarze-nie, kiedy przybyli do naszego pułku młodzi mechanicy, którzy byli ochotnikami i nie można ich było posądzić o sprzeciwianie się władzy. Ale wśród nich musiał być jeden z tych, którzy się zorganizowali (ZMP), W czasie czyszczenia przez nich broni, w świetlicy, w której ją czyścili, wisiał portret m.in. Bolesława Bie-ruta. Donos był taki, że jeden z nich wycelował w niego. Jednego dnia areszto-wano siedmiu z nich. Do dzisiaj nie wiem, czy któryś z nich żyje, czy też nie. Nikt na świadka nie był wzywany. Wystarczyło donieść. Resztę załatwiali oficerowie Informacji (...)4.

Z relacji oficerów służących w omawianym okresie wynika, że można było popełnić przestępstwo i nikt nikomu nic nie zrobił. Wystarczyło jednak powie-dzieć jedno negatywne słowo na sprawujących władzę komunistów, aby zostać aresztowanym.

O więzach łączących oficerów aparatu partyjno-politycznego z oficerami In-formacji Wojskowej napisał Tadeusz Kmiecik w swojej publikacji: (...) Dużej pomocy Informacji Wojskowej udzielał aparat partyjno-polityczny sił zbrojnych.

Część oficerów politycznych współpracowała z Informacją Wojskową w inwi-gilowaniu pozostałej kadry. Byli oni także tajnymi informatorami. Informacja wiedziała jednak, że agentura, rekrutując się spośród oficerów politycznych, nie może dostarczać wartościowych materiałów ze względu na zajmowane stanowi-ska i charakter pracy. W Wojstanowi-skach Lotniczych i OPL OK. w 1945 r. 11 rezy-dentów i 32 tajnych informatorów było oficerami politycznymi (...)5.

W przypisie pierwszym T. Kmiecik wyjaśnił, że do 1945 roku oficerowie polityczni werbowani byli według ogólnych zasad jako rezydenci lub tajni in-

4 Relacja płk. w st. spocz. Mieczysława Musiałowskiego, dotycząca przebiegu jego służby wojskowej w Ludowym Wojsku Polskim, jest w posiadaniu autora opracowania.

5 T. Kmiecik, Represje polityczne w polskim lotnictwie wojskowym w latach powo-jennych, „Wojskowy Przegląd Historyczny”, nr 2, Warszawa 1996, s. 137.

formatorzy. Nie werbowano wśród nich agentów. Zarządzenie szefa GZI z 29.06.1953 r. w sprawie agentury wśród oficerów politycznych ograniczało tę praktykę, nie zakazując jej do końca.

Liczba rezydentów i tajnych informatorów pozwala twierdzić, że nie było jednostki lotniczej, w której by ich nie było. Dodając do tego jeszcze agentów oraz członków ZMP, których jednym z kierunków działania było wyszukiwanie tzw. wrogów ludu, nie będzie przesadą twierdzenie, że całe Ludowe Wojsko Polskie było oplecione szczelną siecią pomocniczych struktur Informacji Woj-skowej. Wielu oficerów – członków partii, swoją wierność i oddanie uwidacz-niali w swoich działaniach.

Na podstawie istniejących dokumentów (większość bowiem została znisz-czona) i relacji można stwierdzić, że walka ideologiczna oraz indoktrynacja prowadzona była przy każdej okazji. Rozkazy dotyczące zarówno pracy na sprzęcie, jak i okolicznościowe, z okazji świąt państwowych, zawierały zawsze elementy prowadzonej indoktrynacji, a czasem nawet przesłaniały właściwą treść rozkazu. Biorąc pod uwagę fakt, że większość oficerów nie posiadała wiedzy, która powinna była wynikać choćby z racji posiadanego stopnia wojskowego, oddziaływanie takich treści przynosiło określony skutek. Ponadto, celowa po-lityka kadrowa uzależniała oficerów i innych od znajdujących się na wyższych stanowiskach działaczy PZPR. Nie wszyscy jednak przyjmowali treści przeka-zywane przez oficerów aparatu partyjno-politycznego bezkrytycznie. Mówienie głośno o swoich wątpliwościach było niebezpieczne i ryzykowne.

Uzupełnieniem dotychczasowej wiedzy o represjach i indoktrynacji prowa-dzonej przy współpracy aparatu partyjno-politycznego i służb Informacji Woj-skowej w latach 1948–1956 są relacje oficerów służących w Wojsku Polskim, jak również publikowane wspomnienia.

Ażeby poznać funkcjonowanie tych służb, działanie ich mechanizmów, a także działalność aktywistów ZMP, uzasadnione jest przedstawienie relacji płk. M. Musiałowskiego w całości. Relacja ta wyjaśnia także przyczyny aresz-towania kpr. Maksymiliana Pucha, którego wymienia T. Kmiecik w swojej pu-blikacji6. Stanowi ona także doskonałe tło dla faktów przedstawionych w innych opracowaniach, a znanych tylko z dokumentów archiwalnych, dla których treści jest doskonałym uzupełnieniem.

W swojej relacji dotyczącej wydarzeń w wojsku w latach 1949-1956 płk Musiałowski m.in. napisał: (...) Wiosną 1949 r. przyszedł do naszego pułku, (6 Pułk Lotnictwa Szturmowego – przyp. autora,) kapitan w zielonym umunduro-waniu, po rocznym kursie pilotażu w Dęblinie – Jan Raczkowski. W stosunku do pozostałych posiadał oddzielne przywileje. Otrzymał poniemiecki domek

6 T. Kmiecik, tamże, s. 127.

Waldemar Popioł 182

z ogrodem na lotnisku, podczas gdy pozostała kadra mieszkała w koszarach. Był to oficer, którego już wówczas przygotowywano do pełnienia w przyszłości wy-sokich i odpowiedzialnych funkcji. Jako oficer Informacji Wojskowej spełniał wymagane kryteria. Dodatkowym atutem w ówczesnym czasie był fakt, że jego żona była Żydówką. Taki był wtedy układ; albo było się Żydem, albo żona była Żydówką. Nawiasem mówiąc, jak do tego dochodziło? Miałem kolegę w 4 puł- ku, z którym później byłem na Akademii (Wojskowa Akademia Techniczna), na-zywał się Stanisław Florczak i on mi opowiadał, co się jemu przytrafiło, kiedy był w 5 pułku, który stacjonował w Łodzi. Ponieważ wyglądem swoim bardzo przypominał Żyda, będąc w Łodzi, został zaczepiony przez członków organizacji syjonistycznej. Po pewnym czasie dopuszczony został do pewnych sekretów.

Kiedy zdał sobie sprawą w co się wpakował, bardzo się przestraszył. Dzięki właśnie Rosjanom został przeniesiony natychmiast do 4 pułku [4 Pułk Lotnic- twa Szturmowego – W.P.], który stacjonował w Bydgoszczy.

Właśnie Florczak opowiadał mi, jak przygotowywano swoich łudzi na stano- wiska. Główny kandydat przygotowywany był na wysokie stanowisko, pozostali obejmowali stanowiska oficerów Informacji, oficerów politycznych, również stanowiska dowódcze i prokuratorskie.

Ale wszystko po kolei. Przybyły 1948 r. ppor. Kirkin robił niesamowite czyst- ki i bardzo szybko awansował. Kpt. Raczkowski po przybyciu do pułku nie pełnił żadnych obowiązków. W tym czasie obowiązki dowódcy i zastępcy ds. politycz-nych pełniłi oficerowie radzieccy. Polacy obejmowali stanowiska dowódcze, do dowódcy eskadry włącznie. Kiedy Raczkowski rozpoczął szkolenie, byłem w klu-czu dowództwa pułku i miałem samolot szturmowy IŁ–2 o numerze bocznym 33, na którym miał on łatać. Nie byłem członkiem ZMP, bo miałem inne poglądy i nie chciałem do tej organizacji należeć. Przeniesiony zostałem do trzeciej eskadry, do por. Czupkowskiego, gdzie pełniłem obowiązki technika w stopniu starszego sierżanta, a samolot Raczkowskiego obsługiwał działacz ZMP. Zmie-niając na chwilę temat, muszę powiedzieć, że co by nie powiedzieć o Rosjanach, to oni właśnie uratowali mnie od szykan ZMP-owców, dla których byłem kuła-kiem. Miałem od nich tyle ostrzeżeń, oni mnie tak bronili, że ja na wyczucie nie-raz powoływałem się na nich, a oni to pot\vierdzałi. Ostrzegali mnie często, np.

z-ca d-cy pułku – mjr Barszczyków mówił do mnie: – Uważaj, eto Jewrej. Oni też mieli ich u siebie.

Kiedy Raczkowski zaczął się szkolić, piloci z eskadr naśmiewali się z niego, ponieważ nie wychodziło mu to najlepiej. Między innymi podczas startu odpalił rakiety, które spadły na miasto. Szczęście, że był to obszar zburzonych domów i nikogo nie było. Ale Raczkowski zemścił się w inny sposób. W1948 r. na lotni-sku Pilczyce, którego dzisiaj już nie ma, odbywała się defilada lotnicza z okazji Święta Lotnictwa. W pokazach brała udział druga eskadra naszego pułku. Kie-

równikiem lotów na defiladzie był już mjr Raczkowski. W czasie przelotu piloci naszych Iłów wykonali manewr bojowy i pod kątem 30 stopni znurkowali nad trybunę, Raczkowski rozkazał pilotom odlecieć, ci jednak udając, że nie słyszą komendy, zrobili zwrot bojowy i ponownie znurkowali nad trybunę. Na drugi dzień cała eskadra została zawieszona w wykonywaniu lotów. Po pewnym cza- sie wszyscy piloci eskadry zostali zwolnieni do cywila. Nie pozostał żaden z nich. Zwolnionych zostało 12 pilotów i 6 mechaników. Raczkowski przeniesio-ny został na stanowisko dowódcy 5 Pułku Lotnictwa Szturmowego, który stacjo-nował w Elblągu. To były układy, a jak się mówi: – Na układy nie ma rady.

W1949 r., w ramach letniego szkolenia lotniczego, pułkprzebazowany został na lotnisko w Słupsku. Tam też ujawniła się w całej pełni agenturałna działal-ność ZMP. Dowódcą pułku nie był już płk Wik, a j ego zastępca – mjr Barszczy-ków. Był to bardzo porządny Rosjanin. Mogę dodać, że na tym szczeblu mieli oni też swoje problemy. W grupie moich mechaników, którzy przybyli z Zamo- ścia „odpowiednio przygotowani”, był mechanik, bardzo dobry fachowiec, na-zywał się Maksymilian Pusch i pochodził z Poznania. Nauczony był dobrej ro-boty i w działalność organizacji ZMP się nie wdawał. Jego rówieśnicy nie mogli tego znieść. On im powiedział: – Mam was gdzieś. I robił swoje. Aktywiści ZMP polowali na niego tak długo, aż go upolowali.

W ramach lotów szkoleniowych na bombardowanie, piloci latali na poligon gdzieś koło Gdańska. Podczas takiego jednego wylotu, jego samolot wrócił, nie wykonując zadania, a bomby zrzucił po drodze na poligonie awaryjnym. Przy-czyną niewykonania zadania przez pilota było przegrzewanie się silnika w cza- sie lotu. Oględziny, jakie przeprowadziliśmy, wykazały, że przyczyną przegrze-wania się silnika było wyczepienie się. z zamków osłony gaźników, która po wy-czepieniu się, zasłoniła wlot chłodnicy oleju. Kpr. Pusch zdenerwował się i po-wiedział: – Więcej w życiu się to nie odczepi. Zdjął osłonę z samolotu i poszedł.

Zamki typu dżus na radzieckich samolotach były nic nie warte, nie był to pierw-szy przypadek. Kpr. Pusch wynitował zamki z samolotu niemieckiego, których na lotnisku nie brakowało, i poszedł do warsztatu, gdzie mechanicy wnitowali je do osłony, w miejsce oryginalnych. Ale Pusch był już obserwowany. Uznano to za sabotaż, ponieważ wziął z wrogiego samolotu część do samolotu radzieckie-go. Został aresztowany przez służby Informacji. Broniłem go jak potrafiłem. To, że był naprawdę dobrym mechanikiem, który swoją pracę wykonywał z odda-niem, świadczy fakt przywiezienia z domu własnych, eleganckich narzędzi, po-nieważ uważał, że radzieckie są nic nie warte. Tak było rzeczywiście. Radzieckie narzędzia były bardzo nietrwałe, a klucze po kilkakrotnym użytku nie nadawały się do pracy.

Jakie były losy kpr. Maksymiliana Puschapo aresztowaniu, nie wiem do dnia dzisiejszego. Nie wiem nawet, czy żyje.

Waldemar Popioł 184

Po powrocie pułku ze Słupska na stałe lotnisko we Wrocławiu nastąpiła ko-lejna fała aresztowań wśród kadry i żołnierzy naszego pułku.

Wiosną 1950 r. – prawdopodobnie w maju – zostałem w nocy wezwany przez oficera Informacji por. Kir kina. Była to ich ulubiona i stała metoda psychiczne-go oddziaływania, a byłem już wówczas żonaty, ponieważ 10.04.1950 r, wzią- łem ślub kościelny. W związku z tym, że byłem bezpartyjny, żadnych konsekwen-cji z tego tytułu nie ponosiłem. Jedynie przed ślubem żona musiała iść do „spo-wiedzi”, do zastępcy dowódcy pułku ds. politycznych na rozmowę.

O godz. 24.00 wszedłem do gabinetu oficera Informacji por. Kirkina. Wi-działem dwa pistolety – radziecki TT i trofiejny typu Parabellum, które leżały na stole. Po moim wejściu por. Kirkin odezwał się tymi słowami:

— Słuchaj ty wrogu Polski Ludowej.

— A ja, jaki wróg Polski Ludowej? – zapytałem.

— Zaraz ci powiem – powiedział.

— Znałeś Wrobla? – zapytał.

— Wróbla? Pewno, że znałem – odpowiedziałem.

— A kto to taki? – zapytał.

— Mój dowódca eskadry po zwolnieniu mjr. Walawskiego – odpowiedziałem.

— Nie o tego Wróbla mi chodzi – powiedział.

— Żadnych innych łudzi o tym nazwisku nie znałem – odpowiedziałem.

— To ja ci powiem. Lekarz – powiedział.

— Żadnego takiego nie znałem. Nie wiem, kto to jest. Gdzie jest. Wiem, że go nie ma – mówię.

— Nie ma, ale ty słuchałeś jego rozmowy – powiedział twierdząco.

— Żadnej jego rozmowy nie słuchałem – odpowiedziałem.

— A to ja ci przypomnę – powiedział i przedstawił mi, że tego i tego dnia w kwietniu byłem na przystanku tramwajowym przy kościele garnizonowym.

Byłeś?

— Byłem – odpowiedziałem.

— A skąd ty tak jechałeś? – zapytał.

— Po prostu. Żenię się i byłem u narzeczonej – odpowiadam.

— Aha. I słyszałeś, co on mówił? – zapytał.

— Nie – odpowiedziałem.

— To ja ci powiem, co słyszałeś? – Ale będzie dyscyplina! – powiedział.

— Ja takiego czegoś nie słyszałem. Zresztą miałem głowę czym innym zajętą – odpowiedziałem mu na jego wywody.

— Ja ci jeszcze pokażę – powiedział i puścił mnie, bo nic u mnie nie wskórał.

Za jakiś czas znowu mnie wezwał; nękał mnie ze trzy miesiące. Przeważnie miał taką metodę, że wzywał mnie w nocy, o pierwszej, o drugiej. Koniecznie chciał, żebym podpisał zeznanie, że ten powiedział tak i tak, że teraz będzie dyscyplina, nic nie groziło, a oni uważali, że to jest przy tyk polityczny.

Powiem szczerze, że wtedy było tak: można było kogoś okraść, można było kogoś pobić i włos człowiekowi z głowy nie spadł. Wystarczyło jednak pisnąć słowo przeciwko władzy, a był z człowiekiem koniec. Bez świadków, bez niczego.

Ich hasłem było wyeliminowanie wrogów ludu. Było to tak głupie, było tak głupio zrealizowane, że dzisiaj nie mieści się to człowiekowi w głowie. Cały

Ich hasłem było wyeliminowanie wrogów ludu. Było to tak głupie, było tak głupio zrealizowane, że dzisiaj nie mieści się to człowiekowi w głowie. Cały

W dokumencie Rocznik Koszaliński. 2003, nr 31 (Stron 178-192)