• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienie o dyrektorze Janie Dziadoniu

W dokumencie NAJWYŻSZA IZBA KONTROLI (Stron 132-136)

adiunktem w Akademii Ekonomicznej w Krakowie i znanym działaczem „So-lidarności” – pozwalała przypuszczać, że wybór kandydata na nowego dyrek-tora delegatury jest bardzo obiecujący.

Janek ujmował nas swoim spokojem i rozwagą dokonywanych ocen i podej-mowanych decyzji. Nie miał częstego w owym czasie spojrzenia rewolucjo-nisty na sprawy kadrowe w urzędach państwowych; przeciwnie, z dystan-sem podchodził do podpowiadanych zmian personalnych i umiał docenić oddanych swej pracy podwładnych, nie klasyfikując ich według przeszłych wyborów politycznych. Liczyła się fa-chowość i umiejętności inspektorów w prowadzeniu i dokumentowaniu kontroli, według nowego modelu celów i zadań Najwyższej Izby Kontroli jako najwyższego organu kontroli funkcjo-nowania demokratycznego państwa, które się właśnie tworzyło. Dziesiątki zupełnie nowych, dawniej nieznanych obszarów kontroli wymagało wzmoc-nienia grona pracowników ludźmi wykształconymi i z doświadczeniem praktycznym w dziedzinie ekonomii, prawa, zarządzania, bankowości, finan-sów, rachunkowości, z mniejszym już zaangażowaniem inżynierskim i wie-dzą produkcyjną, jak to miało miejsce w przeszłości.

Stworzenie nowego spojrzenia na codzienne funkcjonowanie NIK w pro-cesach reformowania państwa, jego go-spodarki i życia społecznego w nowych uwarunkowaniach prawnych wymagało do kierowania Izbą w jej delegaturach takich ludzi, jak doktor Jan Dziadoń.

Mających wiedzę i rozumiejących głę-boki sens przekształcania państwa, ob-darzonych silną wolą, popartą własnym doświadczeniem w dążeniu do demo-kratycznej Polski, aby osiągnąć założone cele. Toteż – obok kierowania delegatu-rą w Krakowie – Jan włączył się w dzia-łalność szkoleniową, wykorzystując z powodzeniem praktykę pracy dydak-tycznej na uczelni. Pozostał zresztą na niej nadal, z moim gorącym poparciem, bowiem to zapewniało Mu styczność z wszelkimi nowościami w tak ważnej dziedzinie, jak zarządzanie, w której się specjalizował. Żałuję tylko, że nie udało mi się w czasie wspólnego nasze-go funkcjonowania w Izbie – do wios-ny 1997 r. – skłonić Go do na tyle in-tensywnej pracy naukowej, aby dopiął habilitację. Był bardzo zdolny i jest dla mnie oczywiste, że mając tak bogatą wiedzę praktyczną, jaką dawała praca w NIK, habilitacja, a potem profesura były możliwe i zapewne dla Niego sa-tysfakcjonujące.

Wybrał jednak, od 2003 r., defini-tywnie drogę urzędnika państwowego wysokiego szczebla, a do tego stopnie naukowe wyższe od doktora nie były potrzebne. Uznał, że dobrze potrafi się zaangażować tylko w jednej sferze, oddając jej umiejętności i serce. Swoją postawą i zaangażowaniem w budowa-nie nowej pozycji kontroli państwowej w Polsce i na forum międzynarodo-wym osiągnął znaczącą, trwałą pozycję.

Wielokrotnie wypowiadał się na te-mat regulacji ustrojowych Najwyższej Izby Kontroli, jej procedury kontrolnej i efektywności działania, projektów reform i zmian skierowanych na

umac-nianie pozycji Izby i efektów prowa-dzonych kontroli. Miał umiejętność przekonywania do swoich racji, choć wypowiadał się zawsze bardzo elegan-cko, może nawet nazbyt delikatnie.

Obserwowałem to także w niedawnym czasie, gdy byłem zapraszany przez kie-rownictwo NIK do współpracy przy projektach legislacyjnych oraz przy innych okazjach, dających możliwość wspólnej z Jankiem rozmowy, dyskusji, wymiany poglądów.

Wiedziałem o zaangażowaniu spo-łecznym Janka. Udział w gronie dzwon-ników wawelskiego „Zygmunta” przyj-mowałem ze swoistym namaszczeniem, uważając to za coś niezwykłego, dostęp-nego wybranym i to tylko w Krakowie.

Nieraz wspominał o swojej aktywności harcerskiej, ale zawsze skromnie, nigdy nie czynił tego w sposób, który mógłby świadczyć o tym, że Jego więzi z har-cerstwem są nadal tak żywe. Uświado-miłem to sobie dopiero na pogrzebie.

A wiedział przecież nie tylko o moich i żony silnych związkach z ZHP, bo tam się poznaliśmy jeszcze w szkole średniej, ale i o moim przewodniczeniu Związkowi przez wiele lat po odrodze-niu się harcerstwa w Polsce. Powodów swoistej dyskrecji w tym względzie już nie poznamy. Było dla nas jednak wzru-szające widzieć na cmentarzu wierne harcerskie grono, zbierające ofiary na szlachetny cel w imię pamięci Druha Dziadonia.

Ujmujący był dom Ewy i Janka – mieszkanie pełne pamiątek rodzin-nych, obrazów, mebli. Pozostanie mi w pamięci, podobnie jak nasze pisanie do siebie, telefonowanie i

niezobowią-zujące spotkania po moim odejściu z NIK, podczas gdy Janek dyrekto-rował aż osiemnaście lat i mógł z po-wodzeniem dalej… To były zawsze kontakty serdeczne i choć nieczęste – przez to może dodatkowo pełne tre-ści. W Krakowie szczególnie osobiste – w mieszkaniu albo w restauracyjce, kiedyś w delegaturze, bo chciałem zobaczyć, co się zmieniło, a sporo się tam przez lata zmieniło na korzyść.

Wszędzie widoczna była ręka Jana i współpracowników, których bardzo szanował i o nich dbał, żył ich dobry-mi i gorszydobry-mi chwiladobry-mi. Miał przy tym zacne grono przyjaciół spoza Izby, jeszcze z działalności solidarnościo-wej. Pamiętam wizytę u ówczesnego wojewody Tadeusza Piekarza, który z serdecznością odnosił się do Jana, choć w niczym nie dali poznać, że ich przyjaźń jest tak silna; dowiedziałem się o tym także dopiero w związ-ku z pogrzebem. Takich znaczących i poważanych powszechnie w Krako-wie osób było w otoczeniu Jana Krako-wiele i to jest ogromna wartość, świadcząca o rozmiarach straty, jaką jest Jego na-gła i przedwczesna śmierć.

Przyszła w Tatrach, które Janek, po-dobnie jak my z żoną, darzył miłością.

Pierwszy obóz wędrowny, który pro-wadziłem ponad czterdzieści lat temu, musiał się kończyć w Tatrach. W har-cerskim schronisku na Głodówce spę-dziliśmy mnóstwo czasu, do niedawna jeżdżąc tam przy każdej okazji.

U podnóża Tatr, oczywiście, musiała się odbyć okresowa narada dyrektorów delegatur NIK, które nadzorowałem –

włącznie z harcerskim ogniskiem, pstrą-gami u pani Bigosowej i najpiękniejszym jaki istnieje widokiem na góry. Wraz z Jankiem wspominaliśmy ją przez wie-le lat, oglądając zachowane zdjęcia.

Teraz już zawsze gdy będę w Krakowie albo w Tatrach, jawić się będzie we wspo-mnieniach postać skromnego, dobrego Człowieka, a jednocześnie energicznego, kompetentnego Szefa krakowskiej

dele-gatury Najwyższej Izby Kontroli – dokto-ra Jana Dziadonia, z którym autentyczna przyjaźń przetrwała aż do pożegnania na cmentarzu Rakowickim.

prof. zw. dr hab. WOJCIECH JAN KATNER, sędzia Sądu Najwyższego, wiceprezes NIK w latach 1992–1997

Wiadomość o śmierci szefa Delegatury Najwyższej Izby Kontroli w Krakowie była wstrząsem nie tylko dla grona Jego najbliższych i przyjaciół, ale poruszyła miasto. Bo Jan Dziadoń przez całe swoje pracowite życie służył ludziom, na bar-dzo różnych polach swojej aktywności.

Śmierć Przyjaciela to ogromna pust-ka, ale i potrzeba rozmowy, której już nie będzie, wreszcie próba ponownego odkrywania Jego osoby. Kim był Jan Dziadoń – człowiek, którego pogrzeb zgromadził na cmentarzu Rakowickim tak liczne rzesze przedstawicieli bardzo różnych środowisk? Co w tej nagle prze-rwanej drodze Jana było najważniejsze?

Jak opowiedzieć o tej niebanalnej po-staci – o uczonym, nauczycielu akade-mickim, działaczu antykomunistycznej opozycji, liderze ruchu „Solidarność”, państwowcu, którego na wieczną war-tę odprowadzali również Jego harcerze, wawelscy dzwonnicy i przyjaciele gór-skich wędrówek?

Dzisiaj – kilka miesięcy pod odejściu Jana – już jasno widać, że z pejzażu miasta zniknęła jedna z najważniej-szych twarzy krakowskiej rewolucji bez rewolucji, przez którą Polska prze-szła na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. Na Plantach przed Uniwersytetem nie

spotkamy już cichego bohatera ostat-nich dwudziestu lat naszej wolności, który bezwarunkowo służył Polsce.

Jan Dziadoń był dzieckiem Krakowa.

To miasto go uformowało. Szkoła pod-stawowa nr 4 na Smoleńsku i V Liceum Ogólnokształcące wyznaczają początek Jego drogi. W tej drodze ważne będą nie tylko kolejne adresy i ludzie, ale i funkcja czasu. Lata sześćdziesiąte i sie-demdziesiąte – czas dojrzewania Janka – to w Krakowie rozkwit tej szczególnej atmosfery, którą tworzyli: Karol Woj-tyła z „Tygodnikiem Powszechnym”

i studenci bici przez milicję w 1968 r., i Tadeusz Kantor z jego „Umarłą Kla-są”, i robotnicy Nowej Huty budujący w Bieńczycach swoją Arkę Pana…

W tym niezwykłym środowisku, ży-jącym obok i coraz częściej wbrew ofi-cjalnie zadekretowanej rzeczywistości, dorastało pokolenie późniejszej „Soli-darności”. Wówczas bardzo ważnym sposobem na dojrzewanie była „uciecz-ka” w harcerstwo i góry. To doświad-czenie całej generacji Jana i jego własna przygoda jako instruktora harcerskiego, drużynowego i szczepowego „Leśnych Ludzi”. Ideałom harcerskim pozostał wierny przez całe życie.

Ta szczególna formacja, którą da-wał nam wówczas Kraków, miała róż-ne stopnie wtajemniczenia. Jaróż-nek już w latach siedemdziesiątych dostąpił szczególnego zaszczytu: został jednym z dzwonników „Zygmunta” i pozostał

Wspomnienie o przyjacielu

W dokumencie NAJWYŻSZA IZBA KONTROLI (Stron 132-136)