• Nie Znaleziono Wyników

Marta Kostulska: Dobra Ewa, to chciałabym, żebyś mi opowiedziała o swoich podróżach.

Takie twoje podróżnicze CV.

Ewa: No więc zaczęłam podróżować w roku 2008 i pierwsza taka wycieczka niezorganizowana... no, jeździłam z rodzicami

Marta Kostulska: Dokąd jeździłaś z rodzicami?

Ewa: Z rodzicami co roku jeździliśmy w góry, do Słowacji, do Czech, potem byliśmy w Chorwacji, w góry głównie jeździliśmy, moi rodzice lubią treki po górach, i jeździliśmy do Szwajcarii, do Włoch, w Alpy, takie wakacje co roku. Raz tylko byliśmy na wycieczce zorganizowanej w Hiszpanii takiej z biurem podróży i oni tego bardzo nie lubię więc po tym jednym razie zrezygnowaliśmy ani oni nie pojechali ani ja nie pojechałam.

Marta Kostulska: Czemu się zdecydowali na to?

Ewa: Bo myśmy były jeszcze bardzo małe z moją siostrą, miałyśmy dziewięć i jedenaście lat i to takie rodzinne wakacje, zwłaszcza, że jechałyśmy tam z wujkiem, była druga rodzina i oni to zaproponowali, tak, że po prostu łatwiej jest z dziećmi małymi wybrać się, wszystko jest zapewnione, nie trzeba się niczym przejmować. Ta druga rodzina tak lubi te wycieczki zorganizowane, więc oni namówili nas. A potem w 2008 zaczęłam jeździć sama, najpierw z koleżankami byłyśmy na Krymie, tam pociągiem jeździłyśmy chyba z 24 godziny...

Marta Kostulska: Płackartą, bez otwieranych okien?

Ewa: Tak, tak, No, tak dokładnie. To były pierwsze większe wyjazdy a potem co roku jeździłam co najmniej raz, coś jak dwa, trzy tygodnie, najczęściej na Bałkanach, chyba byłam ze trzy razy na Bałkanach. Potem jeszcze na przykład w zimie tam nie wiem, do Rzymu tanimi liniami sobie zawsze wyskoczyłyśmy z koleżanką i tak, to były takie krótsze wyjazdy, bo na dłuższe nie ma ani kasy ani czasu. Wiesz jak to jest. Na wakacjach możesz sobie pojechać na trzy tygodnie, to jest max, no na miesiąc może Mi rodzice nigdy nie dawali pieniędzy, musiałam sobie zarobić albo jakoś odłożyć, tak, że chodziło zawsze o fundusze. Na Nowy Rok jeździliśmy stopem do Bułgarii, w śniegu, straszne to było. Przez Rumunię, przez te wszystkie wertepy się przebijaliśmy przez te góry.

A potem byłyśmy w Maroku z moją siostrą przez trzy tygodnie, ale tam też CouchSurfing, jeździłyśmy pociągami, stopem nie jeździłyśmy, bo wiadomo że tam by było trochę ciężej.

Marta Kostulska: Dlaczego trochę ciężej?

Ewa: Przede wszystkim dlatego, że ludzie nie wiedzą co to jest autostop, myślą, że to jakieś dziewczyny stoją na drodze i szukają szczęścia.

Marta Kostulska: Ale próbowałyście?

Ewa: Nie próbowałyśmy, bo z tego odbioru z którym spotykasz się na ulicy to wiesz, że nie będzie łatwo, ludzie zaczepiają, jesteś taką atrakcją ale to dużą, to nie byłoby zbyt przyjemne, oni też nie mówią po angielsku. Ja też wychodzę z założenia, że jeśli kierowca nie mówi po angielsku to on z tego nic nie wyciągnie a ja nie lubię wykorzystywać ich wiesz w taki sposób... Chciałabym żeby też kierowcy się miło jechało jeśli ja jadę z nim na stopa, tak, że staram się z nim dużo rozmawiać a jeśli ktoś nie mówi po angielsku to nie jest obopólne tylko jednostronne, ja mam z tego jakieś udogodnienie, ja jadę za darmo, a on nic z tego nie ma, nie porozmawia sobie, nic się ciekawego nie dowie...

Marta Kostulska: Dobrą karmę

Ewa: No tak, dobrą karmę, ale nie chcę, żeby tak wiesz, jeszcze zapraszają na obiad do domu, na kawę, na spanie i czuję się jakbym ich wykorzystywała.

Marta Kostulska: Potem była Azja.

Ewa: Potem była Azja. A nie, jeszcze potem byłam w Turcji, to dlatego, że miałam swojego

chłopaka, to był jeden z dalszych wyjazdów, pod Syrią bo on tam mieszkał. A potem była Azja.

Marta Kostulska: I co z tą Azją? Jak to wyglądało?

Ewa: W Azji byłam pięć miesięcy ale takiego czysto podróżniczego chyba półtora miesiąca, tak, żebym jeździła faktycznie codziennie, zmieniała miejsce, i była takim typowym backpackersem to półtora miesiąca jeździłam, a resztę to różne rzeczy robiłam. Albo właśnie pracowałam w tym hostelu trochę, robiłam potem ten kurs, nauczyciela angielskiego. Więc takiego czysto podróżniczego doświadczenia miałam półtora miesiąca. I byłam właśnie, jeździłam przez większość Tajlandii i Laos. Planowałam jeszcze jechać do Kambodży i Wietnamu ale skończyły mi się pieniądze. Ja myślałam, że będzie jak w Europie, że będzie łatwiej i taniej, jakimś Couchsurfingiem, jakimś tam... to Ja właśnie zawsze podróżowałam najmniejszym kosztem, jeśli coś było wartego zobaczenia to płaciłam za bilety, ale oszczędzałam na dojazdach i na spaniu, więc miałam za darmo spanie i jeżdżenie. A w Tajlandii być może się da tego używać, ale trzeba się bardziej naszukać tego CouchSurfingu, trudno znaleźć kogoś kto dobrze mówi po angielsku, a jeśli ktoś dobrze mówi a jeśli już mówi to jest tak zajęty, że... Próbowałam znaleźć hosta w Chiang Mai, ale był jakiś taki wysoki sezon i wszyscy byli zajęci. W Laosie to w ogóle nie jest możliwe, bo ludzie w ogóle są na innym... nie mają komputerów, nie mają internetu, nie znają angielskiego.

Może w stolicy znajdzie się ze czterech. Kraj jest zdecydowanie mniej rozwinięty niż Tajlandia i za wszystko trzeba było płacić. Wiadomo, że z turystów żyją i z turystów zdzierają, więc nie było tam tanizny.

Marta Kostulska: A która z tych podróży była największa, najważniejsza?

Ewa: No wiadomo, że ta Azja, raz, że inny kontynent, dwa, że dłuższy czas i jechałam też sama, to ważne.

Marta Kostulska: A dlaczego się na to zdecydowałaś, akurat w tym momencie i tam.

Ewa: Dlaczego akurat w tym czasie? Skończyłam studia, nie miałam żadnej pracy. To znaczy miałam jakąś tam pracę ale łatwo mi było ją zostawić Miałam trochę oszczędności, które chciałam w ten sposób wydać, nie chciałam tego inwestować w meble i malaksery. Na to kiedyś zarobię, a te pieniądze chciałam wydać teraz właśnie, bo pewnie jak znajdę pracę to nie będę mogła wyjechać na dłuższy czas. Pytałaś, czemu właśnie tam. W ogóle nie myślałam o tym, żeby jechać do Azji, zawsze myślałam o tym z takim pobłażaniem, jak słyszałam, że ktoś mówi, że jedzie do Indii, żeby odnaleźć siebie, żeby się odnaleźć duchowo i przeżyć jakąś metamorfozę to zawsze mnie to śmieszyło. Ale spotkałam jedną dziewczynę, która była w Tajlandii i tak właśnie tam była na jakimś... uczyła angielskiego, miała tam taki staż, no wolontariat, ale zapewniali jedzenie, uczyła tam angielskiego. To ona mnie tak natchnęła. Przeglądałam sobie w Internecie potem możliwości wolontariatu, czy jakiejś tam dorywczej pracy, która by mi zapewniła mieszkanie za darmo, bo nie

chciałam za dużo wydawać na te wyjazdy, chciałam tak przyoszczędzić, żeby jak najdłużej zostać i znalazłam właśnie pracę w tym hostelu, tak, że się tam zaczepiłam na początku, tak pomyślałam, zaczepię się na miesiąc i zobaczę i coś dalej będę robić Żeby być w jednym miejscu, nie wydawać za dużo na noclegi, poznać jakoś tam bardziej, zasiedzieć się trochę. Bo nie chcę tak podróżować, że co dzień inne miasto, bo to takie trochę nudzące dla mnie

Marta Kostulska: A powiedziałaś, że tak cię śmieszy, że ktoś jedzie do Indii odnaleźć siebie, możesz to rozwinąć?

Ewa: To jest taka klisza. Wiadomo, że od wielu lat, chyba od lat sześćdziesiątych do tych Indii Beatlesi pojechali, no to już jest trochę przereklamowane mimo wszystko.

Marta Kostulska: A myślisz, że to nie działa? Może działa?

Ewa: No nie wiem, może działa, ale większość ludzi, z którymi się spotkałam, którzy w ten sposób to odbierali to byli dość pretensjonalni i trochę mnie śmieszyli. Nie jestem bardzo duchowo rozwiniętą osobą, chociaż może teraz się to trochę zmieniło. Ale nie uważałam się za taką osobę i nie szukałam tego. Bardziej szukałam jakiegoś nowego doświadczenia i nie chciałam się duchowo rozwijać, nie był to mój cel

Marta Kostulska: No tak, ale szukanie siebie to nie musi być szukanie duchowego rozwoju tylko na przykład dowiedzenie się, co chce się robić w życiu.

Ewa: Tak, na pewno ,ale myślę, że każda podróż, niekoniecznie do Azji może pomagać jakoś tam się dowiedzieć co chcesz robić w życiu, więc to może być każde inne miejsce, niekoniecznie Azja.

Marta Kostulska: Okej, a jakbyś chciała robić film o swoich podróżach, to jaka byłaby taka najmocniejsza scena?

Ewa: Jakbym ja robiła film o swoim wyjeździe, to musiałabym zrobić trzy filmy o swoim wyjeździe, bo to by było doświadczenie miejskie, doświadczenie wiejskie, te farmy i doświadczenie szkolne.

Marta Kostulska: Ale możesz tylko jeden.

Ewa: Myślę, że to by było, to co bym chciała zapamiętać z tego wyjazdu to by było doświadczenie kiedy byłam na farmie. To nie była dokładnie podróż, byłam turystką na tej farmie, tam byłam paroma innymi osobami, budowaliśmy domy z drewna dla takiej tajskiej rodziny. Myślę, że to by było najfajniejsze, z tej farmy bym wzięła jakiś trailer. Konfrontacja z miejscowymi, w sensie bo my tam języka nie znaliśmy, ale to było przyjemne.

Marta Kostulska: Razem to budowaliście?

Ewa: Tak, to znaczy wiesz, my im pomagaliśmy a to oni się znali głównie na tej budowie a my im przynosiliśmy drzewo, podawaliśmy żerdzie, to było na palach, razem zbudowaliśmy ciągu

jednego dnia ten dom. […] Wiesz, to nie było tak, że im pomagamy i patrzymy na nich z góry bo oni nie potrafią domu zbudować, tylko myśmy chcieli zobaczyć jak oni to robią, to nie było tak, że wiesz, nauczymy ich jak się buduje dom tylko pomożemy im zbudować nowy.

Marta Kostulska: Dobra, a co się w ogóle stało, że interesujesz się podróżami? Że inwestujesz czas i pieniądze w to, a nie meble i malaksery?

Ewa: NA pewno moja rodzina ma na to wpływ. Mój ojciec jest takim wolnym duchem. Mama mu towarzyszyła, ale to on głównie. Wiem, że oni bardzo chcieli, ale z racji tego, ze to były inne czasy, myśmy się prędko urodziły, bo rodzice wcześnie mieli dzieci, więc oni nigdy nie zrealizowali tych marzeń i dlatego też mnie w tym wspierają, nie? Więc rodzina a poza tym jak pojechałam pierwszy raz to chciałam więcej i więcej i więcej.

Marta Kostulska: A zdarza ci się czytać literaturę podróżniczą?

Ewa: Ostatnio czytam tylko literaturę podróżniczą.

Marta Kostulska: Jaką na przykład?

Ewa: Czytam wszystkie książki z Czarnego, te reportaże, teraz tę drugą serię w jak to się nazywa? Chyba Świat Książki, nie jestem pewna. Oni też mają taką serię reportaży podróżniczych.

Ostatnio po angielsku trochę czytałam, bo jak byłam w Azji to nie miałam dostępu do polskich książek. Tak, że czytałam na przykład tego Colina Thubron, nie pamiętam jak się nazywał,

„Shadow of a Silk Road”. Teraz to po polsku też wyszło w Czarnym. Zresztą znajdowałam te książki, albo kupowałam je, wiesz, tam są takie sklepiki z używanymi książkami, albo w różnych przybytkach, w hostelach ludzie się wymieniają książkami.

Marta Kostulska: A co wynikło z czego, czytanie z podróżowania czy odwrotnie?

Ewa: Nie wiem jak to działa. Myślę, że te książki są jakąś tam namiastką podróżowania, i często jest książka inspiracją do podróży. A czasami jest tak, że już gdzieś byłam i czytam książkę i myślę, że o, o tego nie widziałam albo o tym nie słyszałam. Myślę, że dobrze jest czytać książkę przed wyjazdem, bo w przewodnikach tego nie ma. Ja czytam przewodnik i literaturę o tym miejscu do którego jadę. Myślę, że ludzie, którzy podróżują, czytają dlatego, że to jest jakaś namiastka podróży, możesz sobie zaplanować w domu podróż wcześniej, coś cię zainspiruje w tej książce, myślisz, że o, tam bym chciała pojechać.

Marta Kostulska: A jak jesteś na miejscu to według jakiego klucza wybierasz te miejsca, które chcesz zobaczyć?

Ewa: To znaczy jak byłam w Bangkoku to miałam mnóstwo czasu, na to żeby się przygotować do podróży. Byłam tam dwa miesiące, więc miałam mnóstwo czasu, żeby się przygotować, miałam nieszczęśliwy wypadek, więc to dłużej potrwało

Marta Kostulska: Motocykl?

Ewa: Nie, zgubiłam wszystkie dokumenty, wszystkie karty kredytowe i tak dalej więc byłam unieruchomiona tym Bangkoku i tak dalej. Miałam już jechać, po miesiącu miałam jechać, zwiedzać, no ale po prostu nie miałam jak. Więc siedziałam i czytałam wszystkie przewodniki. Ale potem jak jechałam do Laosu, to nie miałam przewodnika. Tak naprawdę jechałam w ciemno. To co mi ludzie mówili. Coś tam pamiętałam z tego przewodnika, który czytałam, ale nie miałam dokładnych notatek zrobionych, dokładnie gdzie pojechać. Coś tam miałam w głowie, coś mi ktoś inny powiedział, gdzie pojechać, od innych podróżników miałam jakieś tam info co warto. I tak...

nie miałam planu, będąc tam. Po prostu spotykałam tam ludzi - „jedziemy tam” „no dobra, to jadę z wami, nie mam określonego planu, mówicie, że tam jest fajnie to pojadę z wami”.

Marta Kostulska: A jak cię traktowali ludzie stamtąd, Tajowie i Laotańczycy?

Ewa: Tajowie są bardzo... W Bangkoku jest inaczej niż tam, na prowincji, ale to sama wiesz. W Bangkoku nie miałam styczności z Tajami, przynajmniej niewielką. Miałam może dwóch znajomych. Z jednym kolesiem pracowałam w hostelu, ale on był zupełnie... zupełnie się nie odzywał, oglądał tylko kreskówki dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie dało się z nim zupełnie porozmawiać.

Marta Kostulska: Jak to się stało, że mieszkając w Bangkoku nie miałaś styczności z Tajami?

Ewa: No bo ja byłam cały czas w tym hostelu a tam byli tylko międzynarodowi ludzie, właściciel też był Australijczykiem, no i przyjeżdżali sami... no wiadomo, że Tajowie nie przyjadą do hostelu. To znaczy oczywiście miałam styczność ze wszystkimi osobami, z którymi coś tam załatwiałam, czy kupowałam, czy jadłam, ale nie to, żebyśmy byli jakimiś wielkimi przyjaciółmi.

Marta Kostulska: A obcy ludzie?

Ewa: Wydaje mi się że z bardzo dużą rezerwą podchodzą. Zauważyłam że mocno się wstydzą, są tacy raczej wstydliwi. I kolejna rzecz jest taka, że bardzo niewielu mówi po angielsku, więc jest też bariera językowa. Ale myślę, że znaczne łatwiej jest nawiązać kontakt z lokalnym facetem, dlatego, że tam jest mnóstwo dziewczyn, które szukają lepszego życia, nawet nie prostytutek, tylko po prostu dziewczyn, które chcą mieć chłopaka z zagranicy, a dziewczynom jest trochę trudniej bo faceci mniej, że tak powiem są zainteresowani a jak są to nie pokazują tego. I to faceci zdecydowanie... mam znajomych, którzy... mam znajomego Polaka, który w Tajlandii mieszka i on po dwóch tygodniach miał tam wszystko załatwione, bo te dziewczyny, które poznał, mu bardzo chciały pomóc, no nie?

Marta Kostulska: Ale w celu...

Ewa: No jedną tam znalazł i wciąż z nią jest, no tworzą związek, ona ma tam koleżanki, te dziewczyny są tam bardzo miłe, pomocne, przynajmniej tak z moich doświadczeń wynika.

Marta Kostulska: Ale tylko facetom

Ewa: Głównie facetom, ale jak się jakaś dziewczyna trafi to też jest dobrze, bo przynajmniej można tam zdjęcie na Facebooku pokazać, że z białą.

Marta Kostulska: To jest jakoś prestiżowe tak pokazać się z białą?

Ewa: No pewnie. Myślę, że bardzo.

Marta Kostulska: A dlaczego?

Ewa: No myślę, że to wynika jakoś z kolonialnego doświadczenia, to znaczy ponieważ Tajlandia nigdy nie była kolonią, ale tego nowoczesnego kolonializmu, tego kulturowego kolonializmu. Ze Stanów, ta kultura, która robi nam w mediach trochę kuku.

Marta Kostulska: A dlaczego uważasz, że robi kuku?

Ewa: No mi nie robi kuku ale robi kuku Tajom, tak mi się zdaje, bo... no wiadomo, że globalizacja ma dobre i złe strony a na pewno złą stroną jest to, że w takim codziennym życiu no na przykład dziewczyny wolą białych chłopaków, chłopcy wolą białe dziewczyny a sami sobą nie są raczej zainteresowani. Jest tyle par międzynarodowych. Kanon piękności jest bardzo przesunięty w stronę białą. Im bielszą masz skórę, tym jesteś piękniejsza, w reklamach pojawiają się głównie właśnie no takie dzieci z małżeństw mieszanych, te które mają bielszą skórę i to jest właśnie kanon piękności. Kiedyś jedna Tajka mi mówi: popatrz na ten billboard. Tam było sześć pięknych dziewczyn i żadna z nich nie była Tajką taką do końca, każda jest z mieszanego małżeństwa.

Marta Kostulska: A to nie wynika z tego, że oni są zakochani w Japonii? Czy to jest skierowanie się bardziej w kierunku

Ewa: Właśnie nie Europy tylko Stanów, bo o Europie tam niewiele wiedzą. Australia, Stany.

Anglia ewentualnie, czyli ten zachodni świat. Nie wiem czy Japonia. Wiem, że Koreę bardzo uwielbiają teraz z kolei. Ale musiałabym więcej pogadać z Tajami.

Marta Kostulska: Czyli uważasz, że Tajów jakoś podprogowo krzywdzi ta amerykańska kultura, dlatego, że... no chciałabym jakoś zebrać to co powiedziałaś... ona jakoś dyskryminuje tę prawdziwą tajskość?

Ewa: To znaczy wiesz, ceni się bardziej to, co jest zewnętrzne, niż to, co jest rodzime, wewnętrzne, więc to skutkuje w przyszłości jakąś taką degradacją kultury tej miejscowej, tej... Tak jest w wielu krajach, ja zresztą o tym pisałam licencjat na slawistyce, w przypadku Bułgarii. Na przykładzie architektury, tam zaczerpnięto wzorce z zachodniej Europy, które w ogóle tam nie miały żadnego przełożenia bo tam się nigdy nie budowało w ten sposób, tam nigdy nie było takiej tradycji, te tradycje były wiejskie, zresztą to nieważne.

Marta Kostulska: [Niezwiązana z tematem anegdota].

Ewa: Europa jest w ogóle takim bardzo specyficznym miejscem w skali świata, jeśli chodzi o to, że tak bardzo się staramy tę naszą tożsamość zachować. No i sporo jest, nawet teraz,

nacjonalizmu w tych krajach bardziej na południu. Nawet kwestia tego, że wyższa edukacja w każdym kraju jest w języku narodowym, to jest kompletnie niepraktyczne, jeśli na to spojrzeć z jakiejś tam perspektywy, bo jednak mimo wszystko ludzie z całego świata jakoś tam się łączą, muszą się spotykać i muszą znać angielski. Muszą się komunikować po angielsku. O ile byłoby łatwiej, gdyby wszyscy na uniwersytecie uczyli się po angielsku.

Marta Kostulska: Ale to strasznie duże moim zdaniem by były nakłady...

Ewa: Nie musieliby tłumaczyć książek...

Marta Kostulska: No tak, ale musieliby też, w sensie, żeby uczyć po angielsku?

Ewa: No, żeby wykłady były po angielsku. Tak jak jest w mnóstwie krajów w Azji, że wyższa edukacja, nawet czasem w liceum jest po angielsku. Nie tłumaczy się mnóstwa książek, nie ma nakładów na tłumaczy, na to wszystko.

Marta Kostulska: Bo jest mnóstwo nakładów na edukację angielskiego, żeby ich wszystkich do tego poziomu dociągnąć.

Ewa: No po prostu jak zdajesz to musisz mówić po angielsku, innej opcji nie ma. Moim zdaniem to jest bardziej... wiadomo, że dzisiaj w pracy to już we wszystkich firmach używa się angielskiego i nie wiem, myślę, że oni myślą znacznie bardziej praktycznie, nie są tacy nabufonieni, nie masz takiego nacisku na tę gloryfikację kultury miejscowej. We wszystkich krajach typu

Ewa: No po prostu jak zdajesz to musisz mówić po angielsku, innej opcji nie ma. Moim zdaniem to jest bardziej... wiadomo, że dzisiaj w pracy to już we wszystkich firmach używa się angielskiego i nie wiem, myślę, że oni myślą znacznie bardziej praktycznie, nie są tacy nabufonieni, nie masz takiego nacisku na tę gloryfikację kultury miejscowej. We wszystkich krajach typu