• Nie Znaleziono Wyników

zachęcają do samopoznania i pozwalają na adekwatne spojrzenie na samego siebie

Eryk Malepszak

Bajka dla dziecka, któremu nic nie wychodzi

Torino

Pewnego oświetlonego słońcem dnia Torino spacerował po lesie, zbierając kwiatki lipy na herbatę dla mamy. Nagromadził ich już mnóstwo i uradowany z wypełnienia matczynego polecenia, pobiegł do domu. Wyłożył przed mamą wszystkie rośliny i uśmiechnął się.

— Mówiłam ci, że masz nazbierać kwiaty z drzewa lipy, a nie jakieś chwasty. Pokazywałam ci jeszcze zdjęcia tego herbacianego składnika z drzewa lipy — powiedziała zagniewanym tonem mama.

Zasmucony Torino pobiegł do swojego pokoju. Ogarnęło go dziwne uczucie: „Przecież chciałem zrobić dobrze, a mamusia od razu przekreśliła moje starania”. Kiedy tak się zamyślił, przyszły do niego kredki. Zielona i żółta zaproponowały przygnębionemu misiowi, że pomogą mu namalować lipowe kwiaty. Torino usiadł przy swoim biurku i zaczął malować. Kredki uśmiechnęły się, kiedy obrazek został ukończony. Misiek podziękował swoim kredkom za pomoc i odłożył arcydzieło do szuflady.

Nadszedł kolejny dzień zmartwień dla misia, ponieważ miał lekcję wychowania fizycznego. Te godziny zawsze były dla niego koszmarem. Torino nie potrafił się skupić na pozytywnym wykonaniu czynności fizycznych, gdyż rzadko mu wychodziły i często stawał się pośmiewiskiem dla kolegów. Spojrzenia innych na sali sportowej uniemożliwiały mu nawet proste złapanie piłki czy wykonanie przewrotu w przód lub zwyczajnych ćwiczeń gimnastycznych.

Nikt nie wybierał feralnego misia do zespołu piłkarskiego albo do drużyny siatkarskiej. Torino zawsze pozostawał tylko na ławce rezerwowej. Nie potrafił jeździć na rowerze, pływać ani grać w siatkówkę. Tak został życiową „Niezdarą” i ten pseudonim nie pozwalał mu spokojnie spać. Wszędzie, gdzie się pojawił, słyszał: „Idzie Niezdara”, „O, to znowu ten niezdarny miś!”… Wszystkie złośliwe komentarze odbierały Torinowi siłę do działania.

Tak samo jak w szkole, tak i w domu pozostał mu los nieudacznika. Przy każdym wspólnym posiłku rodzina zwracała misiowi uwagę, by pił herbatę ostrożnie, bo wyleje. Jednak, mimo tych komentarzy, zawsze wylewał herbatę lub zbijał szklankę, która wysuwała mu się z rąk. Nikt z bliskich nie chciał go wesprzeć, tylko każdy szukał okazji do poniżenia biednego misia. Torino był bezradny, kiedy nie wychodziło mu spełnienie wydanego polecenia. Owszem, potrafił lepić figurki z plasteliny, ale były one tak niezgrabne i brzydkie, że nikt nie zamierzał na nie patrzeć. Więc Torino znów prosił swoje kredki o wsparcie, co prawda pomogły mu malować, ale nie lepić figury z plasteliny. Mimo to, miś czuł się szczęśliwszy. Kredki zawsze z radością pomagały misiowi, który lubił malować. Jednak wszystkie swoje rysunki skrzętnie chował w szufladzie. Bał się je komukolwiek pokazać, by po raz kolejny nie zostać ośmieszonym. Rysowanie było jedynym zajęciem, które go uszczęśliwiało, bo kredki nigdy się z misia nie śmiały.

Mijały dni niezdarnego misia. Torino próbował ludziom pomagać, ale zawsze coś popsuł. Kiedy pan Kawka, który malował swoje mieszkanie, prosił misia, aby przez chwilę przytrzymał puszkę z farbą, to puszka wysunęła się misiowi z łapek i zalała się cała podłoga pana Kawki. Gospodarz domu natychmiast kazał misiowi opuścić mieszkanie, krzycząc:

— Sprawiasz zagrożenie dla otoczenia!!!

— Przepraszam — skromnie odpowiedział Torino i z płaczem pobiegł do domu.

Znów kredki pomogły misiowi przezwyciężyć smutek i namalowały razem z nim malarza trzymającego puszkę zielonej farby. Torino postanowił zwierzyć się swoim życzliwym kredkom. Opowiedział o wszystkich fatalnych sytuacjach. Najbardziej uciążliwym wspomnieniem było zbieranie lipy na herbatę. Misiu powiedział kredkom, że wszystko byłoby dobrze, gdyby mama pierwszy raz

poszła razem z nim zbierać lipę, a nie pokazywała mu tylko obrazki, na których widać tylko, jak wygląda lipa. Torino wyjaśnił kredkom, że chciałby, aby mu pokazano, jak trzymać szklankę, czy puszkę w rączkach, aby mu nie wypadła. Miś skarżył się, że wszyscy od niego wymagają, a nikt nie pokazuje mu, jak daną czynność się wykonuje. Kredki poradziły Torinowi, aby opowiedział to wszystko swojej mamie, a wtedy na pewno zrozumie, jak ma postępować ze swoim ukochanym synkiem.

Misiu przedstawił swój punkt widzenia mamie, która z zaciekawieniem słuchała spostrzeżeń Torina. Dzięki temu, że misiu miał odwagę jej o tym powiedzieć, mama postanowiła zmienić swoje zachowanie wobec syna i zaproponowała mu wspólne zbieranie lipy na rodzinną herbatę. Po wyprawie z mamą, Torino wiedział już, jak naprawdę wygląda lipa i jak powinno się ją zbierać.

Kubus’

Zaczął znowu się uśmiechać i zdradził mamie swoją tajemnicę. — Jaka to tajemnica, drogi Torino? — zapytała czule mama.

— Mamo, od dawna rysuję moimi kredkami różne obrazki i chowam je w szufladzie, ponieważ boję się, że zostaną wyśmiane.

— Pokażesz mi je? — zainteresowała się mama.

— Dobrze, mamo, ale pod jednym warunkiem: że nie będziesz ich krytykować — zaproponował Torino.

— Jeśli mi je pokażesz, to nie skrytykuję ani jednego twojego obrazka. Mama była zachwycona rysunkami misia i postanowiła kupić synowi specjalną tablicę, na której Torino będzie mógł wieszać swoje artystyczne prace. Poza tym, mama zaczęła pomagać Torinowi w wykonywaniu codziennych czynności. Tłumaczyła mu, jak trzymać przedmioty w rękach, aby nie wypadały. Poprosiła tatę, by pograł z synem w piłkę nożną i siatkówkę. Torino coraz lepiej wykonywał różne czynności i nie bał się, że zostanie przez kogoś wyśmiany. Koledzy wybierali Torina do siatkarskiej drużyny, dzięki umiejętnościom misia, które rozwinął, grając z tatą. Natychmiast zapomniano, że miś miał przezwisko „Niezdara” i zaczęto traktować go bardzo życzliwie.

To wszystko udało mu się osiągnąć dzięki jego własnej pracy i dzięki rozmowie z mamą.

Eliza Szubert

Bajka dla dziecka, które boi się występu przed publicznością w szkole lub przedszkolu

Występ Otylki

Zbliżał się Dzień Mamy i Otylka – mała dziewczynka, chodząca do zerówki, miała wystąpić w przedstawieniu, które dzieci szykowały dla swoich mam. Mała Otylka miała powiedzieć wierszyk i zaśpiewać piosenkę. Bardzo przejęła się uroczystością i swoim w nim udziałem. Chciała też zrobić mamie niespodziankę, wiec nic jej nie powiedziała, że będzie występować w teatrzyku.

Nadszedł dzień, w którym Otysia dostała swój wierszyk i tekst piosenki. Miała się nauczyć ich na pamięć. Pobiegła z tym zadaniem do tatusia,

powiedziała o tym także babci i swojej cioci, która bardzo się przejęła zadaniem dziewczynki i chciała jej pomóc. Dlatego w każdej wolnej chwili ćwiczyły razem wierszyk i śpiewały piosenkę.

W przedszkolu przygotowania szły bardzo starannie, dzieci mówiły swoje kwestie, uczyły się poruszać po scenie, mówić do mikrofonu, uśmiechać się do publiczności. Czasem myliły się, ale panie przedszkolanki cierpliwie je uczyły i poprawiały błędy. Koledzy i koleżanki Otylki bali się występu, ona sama jednak nie. Na każdej próbie mówiła płynnie i starannie tak, jak uczyła ją ciocia. Starała się też pięknie śpiewać.

Tak mijał dzień za dniem. Dzieciom coraz lepiej wychodziły próby i panie przedszkolanki bardzo były z tego dumne. Jednak mała Otysia coraz bardziej zaczynała się bać, im termin występu był bliżej, tym Otylka była coraz bardziej przestraszona. Bała się, że brzydko zaśpiewa, zapomni tekstu albo że ktoś się będzie z niej śmiał. Powiedziała o swoim lęku cioci, na której zawsze mogła polegać. Ciocia poradziła Otylce, żeby nie denerwowała się, tylko spokojnie weszła na scenę, zamknęła oczy i pomyślała, że na sali nikogo nie ma, prócz mamusi, która bardzo czeka na występ swojej ukochanej córeczki.

Nadszedł dzień występu. Otylka przyjechała do przedszkola razem z ciocią i poszła z nią za scenę. Tam czekały z dziećmi na rozpoczęcie przedstawienia, a wszyscy byli bardzo zdenerwowani. Gdy przyszła kolej Otysi, ciocia mocno ją przytuliła i powiedziała:

— Pamiętaj, co ci mówiłam. Wyobraź sobie, że na sali nikogo nie ma, prócz twojej mamusi.

— Dobrze, ciociu! — odpowiedziała dziewczynka i pobiegła na scenę. Otylia stanęła na środku sceny, wzięła do ręki mikrofon i powoli, bardzo wyraźnie zaczęła mówić swój wierszyk. Oczy miała cały czas zamknięte, bała się je otworzyć, ponieważ nie chciała się pomylić. Gdy skończyła recytować wierszyk, usłyszała podkład muzyczny do swojej piosenki. Otworzyła oczka, żeby zobaczyć, kiedy pani przedszkolanka daje sygnał, aby zaczęła śpiewać. W tej chwili zobaczyła całą salę publiczności, która szeroko się do niej uśmiecha i swoją mamusię, siedzącą naprzeciwko niej. I nagle strach minął, Otylka nie zamknęła znów oczek, tylko z szerokim uśmiechem na buzi zaśpiewała piosenkę dla swojej mamusi i dla innych mam, które siedziały na widowni.

Po skończonym występie Otylka pobiegła za scenę i mocno się przytuliła do cioci. Później przyszła mama, tata, babcia i wszyscy wybrali się do kawiarni na duże lody z owocami.

Od tego przedstawienia Otylka przestała bać się występów przed publicznością i za każdym razem zgłaszała się na ochotnika do śpiewania piosenek i recytowania wierszyków. Wiedziała, że nie ma się czego bać, bo za każdym razem, gdy wyjdzie na scenę i otworzy oczy, zobaczy uśmiech wielu gości oraz swojej mamusi i tatusia.

Michał Sowa

Bajka dla dziecka, które wątpi w swoje możliwości, ponieważ nie ma takich samych szans i podobnie równego startu jak jego rówieśnicy

Miś Grant

Historia ta wydarzyła się dawno temu, za górami, za rzekami, w bardzo starym lesie...

Pewnego razu niedźwiedzie mieszkające w osadzie postanowiły urządzić kolejny turniej koszykówki. Wszystkie misie chciały bardzo dobrze się do niego przygotować, aby nie wypaść źle. Zwierzęta ciężko trenowały, najbardziej wyróżniał się Miś o imieniu Grant. Zwierzak ten wiedział bowiem, że nie jest najlepszy w koszykówce, dlatego w treningi wkładał całe serce, dawał z siebie maksimum. Był świadomy tego, że tylko w ten sposób może stać się lepszym zawodnikiem.

Jednak Miś miał jeden problem. Wszystkie pozostałe zwierzęta miały dobre buty „do kosza” i piękne stroje. Miś wstydził się trochę swoich obdartych trampek i przykrótkich spodni. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Podczas jednego z treningów doszło do przykrej sytuacji, ponieważ niedźwiedzie obserwujące Granta, zaczęły się z niego naśmiewać. Oczywiście chodziło o to, jak ów Miś jest ubrany. Zwierzak po chwili rozgonił towarzystwo, usiadł na pniu i zaczął płakać. Było mu bardzo smutno i myślał nawet o wycofaniu się z turnieju.

Całej sytuacji przypatrywał się stary, mądry niedźwiedź, który kiedyś niejednokrotnie wygrywał leśne mistrzostwa. Usiadł obok i powiedział Misiowi coś bardzo ważnego. Otóż wytłumaczył Grantowi, że nie szata zdobi człowieka i że ani ładne buty czy piękny strój nie pomogą mu wygrać turnieju. Wytłumaczył mu też, że tylko ciężką pracą i wysiłkiem, jaki wkłada w trening, może osiągnąć sukces. Miś podniósł głowę, wstał i wznowił treningi z jeszcze większą werwą niż dotychczas. Trenował zawzięcie, spoglądając kątem oka na pewne siebie niedźwiedzie.

Nadszedł dzień zawodów. Miś zjawił się na boisku pierwszy. Rozgrzał się, oddał kilkanaście rzutów do kosza i usiadł, czekając na swoją kolej. Mistrzostwa się zaczęły. Grant zazdrościł innym strojów, ale pamiętał, że tak naprawdę, to nie ubrania są najważniejsze.

Nasz bohater dotarł do samego finału. Tam spotkał się z innym niedźwiedziem, który był chyba najładniej ubrany, ale także posiadał duże umiejętności, ponieważ był triumfatorem poprzednich zawodów. Grant, po zaciętym pojedynku, pokonał go i cieszył się ze zwycięstwa. W nagrodę dostał prawdziwe buty koszykarskie. Wszyscy byli pod wrażeniem Granta, nabrali do niego szacunku i zawsze chętnie z nim grali. A w całym lesie zrobiło się o nim bardzo głośno.

Morał jest taki, że do osiągnięcia postawionego sobie celu trzeba dążyć z całych sił i mocno w siebie wierzyć, nie zważając na przeciwności losu, omijając je lub stawiając im czoło.

Tomasz Stefanowicz

Bajka dla dziecka,

by umiało dostrzec prawdziwe zalety człowieka

Czesio

W małej, podmiejskiej szkole, dzieci – jak zwykle na przerwie – bawiły się w oczekiwaniu na następną lekcję. Była tam również klasa II b. Uczęszczał do niej uczeń nieco inny niż wszyscy. Miał na imię Czesio. Dzieci traktowały go inaczej, ze względu na to, że Czesio był bardzo małomówny. Pozostali uczniowie uważali, że jest po prostu mniej zdolnym uczniem i nic nie potrafi. Nagle jednak wszystko się zmieniło...

— Ałłłaaa! — dało się słyszeć głośny krzyk Marcina połączony z przeraź-liwym płaczem — Moja ręka! ...buuu – płakał bezustannie.

— Co się stało? — wszyscy zadawali to samo pytanie... nic nie robiąc. — Moja ręka!... buu... — kontynuował przez łzy — Chyba jest złamana, potknąłem się i upadłem na nią — dodał łamanym głosem.

— Jejku, co teraz zrobimy... trzeba biec po nauczycielkę. Ale gdzie ona teraz jest? — panicznie dyskutowały dzieci.

— Boli!!!.. — krzyczał Marcin, nieustannie płacząc.

— Trzeba przywiązać mu rękę do czegoś twardego i prostego — odezwał się cichy głos z końca korytarza.

— Kto to powiedział? — wszyscy szukali osoby, która – jak się wydawało – jako jedyna wiedziała, co robić.

— Trzeba przywiązać mu rękę do czegoś twardego i prostego — powtórzył nie kto inny, tylko Czesio.

Kubus’

Uczniowie stanęli jak wryci...

— Wiesz, co robić? — zapytał Kamil.

— Tak, wiem. Uczyłem się tego na obozie przetrwania na wakacjach — odpowiedział Czesio – po czym wyciągnął z tornistra, długą, drewnianą linijkę, która równie często, jak on sam, była obiektem drwin innych dzieci.

Bardzo wprawnie przywiązał do niej poszkodowaną rękę Marcina, używając do tego swojego własnego szalika.

— Teraz, Marcin, daj mi swój telefon — powiedział ze stoickim spokojem. — Dobrze — odparł Marcin, patrząc z niedowierzaniem na zachowanie Czesia.

— Pogotowie? Proszę przyjechać do szkoły. Mój kolega najprawdopodobniej złamał rękę w nadgarstku, jest przytomny. Ma osiem lat i nazywa się Marcin Maślana. Ja nazywam się Czesław Mucha.

Nie minęło pięć minut, a do szkoły wbiegli lekarze. Od razu podszedł do nich Czesio i zaprowadził ich do siedzącego na krześle Marcina.

— Bardzo dobra robota, chłopczyku — powiedział lekarz, oglądając opatrunek wykonany przez Czesia.

Po udzieleniu niezbędnej pomocy Marcinowi, lekarze jeszcze raz podziękowali Czesiowi za jego profesjonalne zachowanie.

Tydzień później lekarze odwiedzili uczniów tej szkoły na uroczystym apelu, na którym Czesio otrzymał nagrodę za jego bohaterską postawę. Następnie przeprowadzili prezentację sprzętu medycznego, jaki znajduje się w karetce i udzielili prelekcji na temat udzielania pierwszej pomocy. Po całej tej sytuacji Czesio zdobył wielu nowych przyjaciół. Wszyscy uczniowie byli dumni ze swojego kolegi i często chwalili się nim przed innymi, podając go nawet za wzór do naśladowania. Sam Czesio cieszył się, że wreszcie zdobył prawdziwych przyjaciół.

Paweł Słowakiewicz

Bajka dla dziecka, które myśli ze wszystko umie

Królestwo Lasu

Dawno, dawno temu, właściwie nikt nie wie – gdzie, istniało Królestwo Lasu. Jak sama nazwa wskazuje, rządził tam król, a nazywał się Staromądry Dąb i liczył sobie sześćset spadów liści (co znaczy: sześćset lat). Był on władcą bardzo dobrym, a wynikało to przede wszystkim z jego ogromnego

doświadczenia. Żył tam sobie też młody, ledwie dziesięcioletni buk, o imieniu Mateusz. Był on niezwykle odważny i ambitny, ale przy tym jeszcze niezbyt mądry i to nie raz już wprowadziło go w spore tarapaty. Nie inaczej było tym razem.

Gdy tak pewnego razu przechadzał się stary król po lesie, usłyszał, jak mały Mati, bo tak na niego mówiono, przechwalał się, że bycie takim władcą, to „bułka z masłem” i że on w każdej chwili mógłby zasiąść na tronie i rządzić. Staromądry Dąb, słysząc te słowa, postanowił dać małemu szansę i pozwolił Mateuszowi objąć władzę na jeden dzień. Wiedział, jaki będzie efekt jego rządów.

I tak, gdy Mati zbudził się rano, przywitała go jego własna jednodniowa służba. Miał wszystko podane „pod nos” i nic nie musiał robić. Tak minął cały ranek, co utwierdziło Mateusza w słuszności jego zdania. Ale później zaczęły się dziać rzeczy, na które „nowy król” nie był przygotowany. Inne drzewa zaczęły prosić o radę i o pomoc w swoich problemach, ale niestety, Mateusz był jeszcze młodym drzewkiem i nie wiedział, jak ma pomóc innym, co zresztą przewidział prawdziwy król, wzywając Matiego do siebie. Powiedział mu, że odwaga i męstwo to nie wszystko, że trzeba przede wszystkim mieć doświadczenie i mądrość, aby móc pomagać innym.

Mateusz zrozumiał ten przekaz, bo był mądrym drzewem, ale jeszcze tylko dzieckiem. A najlepsze jest w tej historii to, że Mateusz wziął sobie do serca słowa bardziej doświadczonego i dużo mądrzejszego króla, także po pięciuset latach. Został królem tego królestwa, już takim prawdziwym, nie na jeden dzień. Stał się jednym z najwybitniejszych władców tej krainy.

Michał Kowiel

Bajka dla dziecka, które jest nieśmiałe

Odważny Miś Henio

W pięknym, kolorowym miasteczku Krainy Szczęśliwości, mieszkał mały Miś Henio ze swoją rodzinką – Mamą Grażynką, Tatą Zbysiem

i Siostrą Karolinką. Zajmowali prześliczny domek zbudowany ze starych kamieni, naokoło którego rozciągał się wypełniony kwiatami i wszelką bujną roślinnością ogród. Opiekowała się nim Mama Miś, tak jak i całym domkiem, oraz misiowym rodzeństwem. Tata Miś pracował w wielkiej fabryce czekolady i zawsze przynosił rodzinie pełne torby przepysznych łakoci, które w mig znikały w głodnych brzuszkach.

Po przyjściu ze szkoły Miś Henio bawił się ze swoją siostrą Karolinką w wielkim, cudnym ogrodzie. Bardzo rzadko jednak wychodził poza ogrodzenie swojego domku, aby pobawić się ze swoimi rówieśnikami z sąsiedztwa.

Ola i Emilka

Henio był już dużym misiem, chodził do trzeciej klasy, miał dobre oceny i lubił się uczyć. Jednak nie zawsze czuł się w szkole dobrze, ponieważ był nieśmiały i bardzo wstydził się innych dzieci. Miał kilku bliskich kolegów z klasy: Misia Krzysia lub Zajączka Grzesia, z którymi bawił się w swoim ogrodzie, jednak przed innymi czuł strach. Wstydził się rozmawiać, prosić o coś, a nawet bawić na szkolnym boisku. Myślał, że wszyscy się z niego śmieją,

że go nie lubią i nie uważają za dobrego kolegę. Bardzo często Henio wracał przez to do domu smutny, a rodzice nie wiedzieli, jak mogą mu pomóc.

Pewnego dnia Mama Miś poprosiła Henia, aby poszedł do sklepu i kupił jej pachnący cynamon, bez którego nie mogła skończyć piec świątecznego ciasta na wigilijny obiad.

Mama powiedziała do Henia:

— Synku, kup mi proszę u Pani Goździk świeży cynamon. Ja nie mogę wyjść z domu i zostawić bez opieki małej Karolinki. Idź szybko, bo inaczej ciasto nie wyjdzie. Uważaj na siebie!

Dała Heniowi pieniążki, a on niezadowolony poszedł w stronę sklepu Pani Goździk. Mały Miś ogromnie bał się sam chodzić do sklepu, wstydził się obcych i – tym bardziej – nie lubił prosić o coś lub pytać się w sklepie. Kiedy Henio dotarł już pod kolorowy sklepik poczuł strach i postanowił, że nie wejdzie i nie poprosi o cynamon dla swojej mamy.

„Powiem Mamie, że nie było cynamonu i wtedy mnie nie okrzyczy” – pomyślał Henio i odszedł ze smutną miną do domu. Jednak przez szybę sklepu widziała go Pani Goździk.

Kiedy Mały Miś dotarł do domu, czekała już na niego zła i zdener-wowana Mama. Wiedziała, że nie kupił jej tego, co chciała, ponieważ zadzwoniła do niej zaniepokojona Pani Goździk i opowiedziała, co wydarzyło się pod jej sklepem.

— Dlaczego znowu nie zrobiłeś tego, o co cię prosiłam. Nie możesz kochanie zachowywać się tak całe życie, musisz nauczyć się kontaktować z innymi. Dziś ciasto nie nadaje się do niczego — powiedziała Mama i kazała Heniowi odejść do swojego pokoju.

Tam Mały Miś w smutku przytulił się do poduszki i rozmyślał nad tym, dlaczego jest taki nieśmiały. Nie potrafił sobie tego wyjaśnić i z jeszcze większym przygnębieniem zasnął.

Kiedy spał, naszedł go dziwny sen. Zauważył przed sobą piękną Lisiczkę, która zbliżała się do niego coraz szybciej. Misio czuł, że boi się jej, jednak nie mógł nic zrobić, gdyż stała ona już przed nim.