• Nie Znaleziono Wyników

Miłość górala : obrazek dramatyczny w 3-ch odsłonach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Miłość górala : obrazek dramatyczny w 3-ch odsłonach"

Copied!
86
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

MIŁOŚĆ GÓRALA.

(6)
(7)

Bezpłatny dodatek do „Tygodnika Polskiego“ .

IGNACJA P IĄ T K O W S K A

MIŁOŚĆ

GORALA

Obrazek dramatyczny w 3-cli oilsloiiacii,

Nakład „Tygodnika P olskiego", 1904.

(8)

Æ 03BO JIEHO H EH 3yPO fO .

B ap iu aß a, 12 OKTirôpn 1904 r.

(9)

O S O B Y :

MAKSYM, góral, lat 22. SZYMON, je go ojciec, lat 60. SALKA, góra lka, lat 18. HRABIANKA IWONA, lat 19. ORLIK, w ró żbita.

OPRYSZKI GÓRALE, GÓRALKI, CYGANIE, OPRY- SZEK 1 — 2, GÓRAL 1 — 2, STACH.

Rzecz się dzieje w Tatrach.

ODSŁONA I.

S cena p rz e d s ta w ia p o la n k ę w śró d wyniosłych gór i lasów; na stro nie w id ać chatę góralską; ognisko w głębi sceny; przy ognisku górale, oparci, o z ło m y skał, stroje ich oryginalne i fantastyc zne; ira ziemi ro zrzu co n e wid nie ją strzelby, siekierki; na wzn iesieniu z kamieni, w poety cz n y ch pozach, ro zło żen i sied zą cyganie, grając cz a rd a s z a , górale ś p i e w a j ą chórem , pote m Maksym, sp o g l ą d a ją c z d u m ą po obecnych, ro z p o c z y n a taniec solow y, ujmuje się p o d boki, w y sk a k u je ku górz e, nogam i w y rzu ca w tył, n a przód, przy­ siada, z n ó w p o z o s t a je , w końcu bez s ł o w a na ustach, rzu­ ca się na ziemię.

(10)

G Ó R A L I-szy.

A to tańczy! s z k o d a tylko, że taki c hm urny. G Ó R A L 2-gi.

J e sz c z e m nie w id z ia ł tak ieg o m ołojca. Czy p r a w d a to, S zy m o n ie, co to ludzie m ó w ią , że on Salki nie k o c h a , a ch o ciaż to k r a s a w ic a — p o w i a ­ d a ją ot zapatrzył się, ale to nie p r a w d a , wy, o j ­ ciec, to b y ś c ie wiedzieli — a m ó w iła mi n a w e t s ta ra z n a c h o rk a , że on z czarnym p o b r a ta n y , nie siedzi w d o m u , tylko biega p o g ó r a c h , lasach — m ó w iła też o w a stara, że on z c z a ro w n ic a m i na krzy żo w e stacye u c z ę sz c za i że jem u nie n a p is a n e śm ierć w ło ż u — czy to m o ż e być — p o w i e d z ­ cież mi S z y m o n ie ?

S Z Y M O N (sm utnie).

Nie w iem p o co ty, g a z d o , kraczesz, — c h o ­ dzi, to c h o d zi, lubi b iegać, to się ,z a p ę d z i — ha!

patrzcie, bracie, ot p o w s t a ł z n ó w i ta ń c z y (M ak sy m ro z p o c z y n a taniec), s o k ó ł to nie mołojec.

G Ó R A L 1-szy.

S o k ó ł — sokół, to p r a w d a , ale i Salka s o k o ­ lica, a czem uż on jej nie rad; woli w a s z legiń bić nied ź w ie d z ie i dziki, niż w o częta jej patrzeć.

S Z Y M O N (o b r u s z a ją c się).

C ó ż z teg o c h o ć b y i nie d b a ł, ale p r z y z n a j­ c ie , iż legiń to jakich m a ło , więcej on zabił nie­

(11)

— 7

d ź w ie d z i, niż lat przeżył, a s a m w id ziałem , jak w i e w i ó r k ę w b ie g u trafił to p o rk ie m ; k tó ż to z w a s p o tra fi? N a k o c h a n ie mu czas, niech b u ja orle d o p ó k i m ło d e.

G Ó R A L 2-gi.

Daj Boże, ab y się tylko M a k s y m w a m u s ta t­ k o w a ł i ożenił, toć to b ę d z ie p o c ie c h a , taki c h w a t i k ra ś n y , j a k b y panicz; ależ, patrzcie, p r z e s t a ł już ta ń c z y ć (ro z m a w ia ją w szy scy p ó łg ło s e m na u b o c z u i o d d a l a j ą się p o tr o c h u ; w c h o d z i z g ro n e m d z i e w ­ cząt, k tó re id ą dalej, Salka, strojna, zbliża się do M a k s y m a , a w id ząc, że ten c h c e o d e jś ć — nagle).

SALKA (czule, a żyw o). M a k sy m ie , ty ztąd nie odejdziesz!

MAKSYM. P ó j d ę strzelać.

SALKA (z r o s n ą c ą ro z p a c z ą ).

A p o te m , — p o te m z n o w u w góry, oj, M a k ­ sym ie, M a k s y n r e , ciebie c o ś _ c ią g n ie w te p u sz c z e i skały. L e d w ie chwilę je s te ś m y razem , byłeś mnie ujrzał, już c h c e s z b ie d ź ( p o chwili) — milczysz, ty mój so k o le , o ty c h y b a mnie już nie k o c h a s z , albo nie k o c h a łe ś w cale.

(12)

M A K SY M (z w yrzutem ). Salko!

SALKA.

C ó ż ja to b ie złego z ro b iła m , że u c iek asz; ż a d n e m u in n e m u leginiow i w o czy nie s p o jrzę, ty l­ k o m y ślę o to b ie ciągle M a k sy m ie , a ty?... k iedy p rz y jd z ie s z z g ór, to chwilę, nie p r z e m ó w i s z n a ­ w et, a o d c h o d z i s z z n o w u , ja zaś sam a p o z o s ta ję w d o m u s m u t n a i s t ę s k n i o n a — o ale ty m a s z p o w ó d ? ty c o ś kryjesz w głębi, na sercu?

MAKSYM (ży w o , ro z ta rg n io n y ).

S alk o , co m ó w is z , c ó ż b y m m iał kryć co p rzed t o b ą ?

SALKA.

N o to spojrzyj mi w oczy, M ak sy m ie; nie

ch c e sz , och n ie s z c z ę s n a m o ja dola, d aw n iej b y ś p a trz y ł na m nie i ja p a trz y ła m w tw o je oczy jak w d w ie g w ia z d y n a n iebie, a dzisiaj? dzisiaj p e w ­ n o ja to b ie p rz e s z k a d z a m . O jc o w ie nasi, d a w n o ju ż k ie d y ś m y byli dziećmi, c h o w a li n a s dla siebie, moi pom arli, a w te d y tw ój ojciec zab rał m nie do siebie i c h o w a ł p ó k im nie d o r o s ł a ; ty w iesz o tern, ale nie ch c e sz tego M a k sy m ie , ty b y ś chciał jak orzeł, polecić za rzeki, góry, w daleki św iat, het! het! o d em n ie... (p a trz ą c w tw a rz M a k s y m a , w y r a ­

(13)

_

9

ż a ją c ą w a lk ę ) ha! w ięc inaczej być nie m oże, ż e ­ gnaj M a k s y m ie (o d c h o d z i d o w id n ie ją c y c h w dali dzie w c z ąt; sły c h a ć z o d d a li ś p ie w zbliżający się i Orlik, w c h o d z i p o w a ż n ie , w stroju g ó ra lsk im , n a ­ gle kładzie d ło ń na ra m ie n iu M a k sy m a ).

M AKSYM (w yjm ując bro ń ). W ró g , czy s w ó j? ORLIK. Ś c ig a n y o d h a j d u k ó w — O rlik o p ry s z e k . M AKSYM ( o p u s z c z a j ą c b ro ń ). O p r y s z e k — m ó w c ie co żądacie. ORLIK ( p o w a ż n ie ) .

Lat trzy siedziałem w w ięzieniu, gdzie nie w id ziałem ni s ło ń c a , ni g ó r m o ich ; p rz e d paru d n ia m i zale d w ie potrafiłem w y d o s ta ć się na w o l ­ n o ść, ale w chwili, g d y ujrzałem u k o c h a n e turnie i hale już m u sia łe m dalej b ie d ź , c z u łe m się ś c ig a ­ ny, trzy dni nic nie ja d łe m , d o b r y m o ło jc u , ulituj się w ięc i daj mi k a w a łe k c h leb a, niczego więcej nie ż ą d a m , p ó j d ę zaraz dalej, byle tro c h ę sił n ab y ć ha! ż y w e g o m nie więcej nie w e z m ą , nie p o c h w y c ą . MAKSYM (o tw ie ra ją c to rb ę , p o d a je kaw ał pieczeni,

ch leb i w ó d k ę ) .

Jed źcie i pijcie, co d ać m o ż e m y , a p o te m

(14)

w s k a ż ę w a m d ro g ę i dalej śm iało , nikt w as. tu nie schw yci.

ORLIK (przy jm u jąc dary).

O dzięki ci, c h ło p c z e , nie w ie m jak ci się o d w d z ię c z y ć , o c a la sz mi życie, nie zn ając mnie, w ie d z ą c żem zbój — o p ry sz e k ; p o z w ó l więc, iż w z a m ia n choć p o w ró ż ę ; znam ja tę sztukę, w y c z y ­ tałem ją w ta je m n ic a c h n a sz y c h T a tr, w c z asie n o ­ cy, p rzy św ietle g w ia z d złotych i w r o z m o w a c h z d u c h a m i kościelisk.

MAKSYM.

A w ięc jeżeli w ró ż b itą je ste ś to m u sisz w ie ­ dzieć czy p r a w d a , że je st takie na św iecie ziele, jak się go kto napije, to m u si p o k o c h a ć .

ORLIK.

T a k z n am to ziele, a więc ty k o c h a s z M a k ­ sym ie — b ia d a ci — bo jeśli ta o której myślisz m a inn eg o w sercu, to jeżeli ziela tw e g o użyje, w iesz co się zrobi.

MAKSYM C o ?

ORLIK.

(15)

MAKSYM.

P rz e p a d n ij ty z t w ą ra d ą , um iesz ty źle w r ó ­ żyć, a p o r a d z ić nie potrafisz.

ORLIK.

T o słuchaj znam ja inne ziele co w zie­

mi ro śn ie , kto się go nap ije d w a dni i d w ie nocy ja k pień leży, teg o ziela ci dam .

M AKSYM ( g w a łto w n ie ).

C o ty k r a c z e sz? ja m ia łb y m to u c z y n ić — ja co o n a dla mnie św iętą.

ORLIK.

Ha w ięc ty nie o p r y s z e k nie syn g ó r dzikich ale p a p i n k o w a t e dziecie p a ń sk ie .

M AKSYM .

Dziecie p a ń s k ie , ż e b y m nim był. ORLIK.

T a k więc nie d z ie w k a g ó r a ls k a tw o im k o c h a ­ niem — ale m u sia ła cię urzec p a ń s k a d ziew ica.

MAKSYM.

C h y b a że u rz e k ła — n ie c h b y m nie p ie r w s z a kula nie minęła, nieciłbym n a p o lu s o b a c z e życie s k o ń c z y ł — j e d n ą ją chcę na św iecie — a ta je d n a o mnie nie myśli! jab y m d u s z ę za nią o d d a ł, s ł a w ę

— 1 1 —

(16)

p i e r w s z e g o o p ry s z k a , u c ie k łb y m za nią het od m ia sta całego, od g ó r u k o c h a n y c h — ab y tylko z nią żyć, a b y przy niej zd y c h a ć .

ORLIK.

O t nie m ą d r a ta tw a b la d o lic a — gdzie le­ p s z e g o jej znajdzie.

MAKSYM.

S p r a w ty to, a ja ci g a r n e k d u k a t ó w n a sy p ię , a pereł d ru g i, my tu ł u p u nie m ało zdobyli.

ORLIK.

T y b o g a ty , a s tra s z n y — imię tw e z t r w o g ą w s p o m i n a j ą , i na w i e c z o r n ic a c h p ieśn i o to b ie nucą.

MAKSYM. C ó ż mi z tego k iedy s erce boli.

ORLIK (p o chwili).

Słuchaj, tu w a r c z y m łyn nie d a le k o , ja z d u ­ c h em p o b r a t n y co ujrzę w w o d z ie tej p o w i e m ci, jen o nie w iem czy się co p o k a ż e b o nie z a w s z e w id a ć .

MAKSYM.

A więc p atrz w w o d ę i m ó w , a m ó w p r a w d ę c h o ć b y ś ty mnie i nie ż y w e g o ujrzał.

(17)

— 13 —

ORLIK (staje n a d w o d ą robi tajem nicze znaki po chwili).

Huku! huku! p o k a ż się. W kole d ę b o w e m , w pian ie białej, w tu m a n ie ja sn y m , zły ty czy d o bry, p o k a ż się — ( p o długiej p a u z ie z okrzykiem ) W idzę!

MAKSYM. Co w id zisz.

ORLIK.

S tra s z n e rzeczy — ale oto i ty jaki siny. MAKSYM.

A ona, a b ia ła pani! ORLIK.

Nie w idzę jej, p rzy to b ie k o b ie ta ale inna — stary g óral.

MAKSYM. Jak w y g lą d a ?

ORLIK.

Nie w idzę, stoi, tw a rz zasło n ił rękam i — już nic nie p o k a z u je się; na n o w o czyni ruchy ta je m n i­ cze nad w o d ą s p ły w a ją c ą z młyna. H u k u , h u k u w kole d ę b o w e m , w p ian ie białej p o k a ż się.

(18)

MAKSYM. Co więcej?

ORLIK.

O to i o n a śliczna biała, a ta k a s m u t n a — w i ­ d z ę ją w bieli, n a gło w ie jej s p o c z y w a zielony w ia n e k , a o b o k p o s tę p u je m ężczyzna.

«MAKSYM.

T o ja, p o z n a je s z — m ó w p r ę d k o — m ó w a nie milcz Orliku.

ORLIK.

Z a p o m n ij o d z i e w c z y n i e — nie dla ciebie g ó ­ rala p a ń s k ie k o c h a n ie — wyrw ij z s erca s w e g o m iło ść a w id z ę na g ło w ie tw ej zaszczyty — ty nie u m iesz pa trz e ć i s ł u c h a ć , uw ażaj j e d n a k szu m w o ­ dy ś p i e w a ci p ie ś ń ża łb n ą , p ie ś ń zniszczenia, b r a ­ cie, u słu c h a j ra d y s ta re g o o p ry s z k a , i w ró ż b ity z g ó ra lk ą ty b y ś inaczej g a d a ł ale tej to cię w s ty d b o ś p r o s ta k do niej, o n a p o trz e b u je gładkich s ł ó ­ w ek, p ie s z c z o n y c h w y z n a ń , o n a pani, u c z o n a , dla niej r ó w n y jej w y c h o w a n ie m , n a u k ą biały panicz, ale nie ty w ó d z dzikich o p r y s z k ó w , ją p rz e ra z iłb y g ło s tw ój, śm iech tw ój w głębi piersi ra z iłb y słuch jej delikatny, p o cz e k a j raz s p r ó b u j e m o że ta w r ó ż ­ b a o k a ż e się p o m y ś ln ie js z ą , a ciebie m o ja p r z e p o ­ w ie d n ia ocali od p rz y sz ły c h n ieszczęść; p o d a jc ie

(19)

15 —

rękę (w yjm uje z to rb y p ro s z e k , sy p ie na głaz, skra- pia w o d ą ze stru m y k a i z a p a la s t o s ten, s z e p c z ą c tajem nicze s ło w a — p o chwili): T a k ty k o c h a s z k o b ie tę — p a ń s k ie d z ie w c z ę — strzeż się, dla niej ty zginiesz, o n a p rz y c z y n ą tw ej śm ierci. S łu c h a j— p atrz — i ja k o c h a łe m d z iew czy n ę, k o c h a ł e m . nad życie, a co o n a z ro b iła ? — o p ry s z k a , który stra sz y s w y m okrzykiem zam ki p a ń s k ie i w s p i e r a lud b i e d ­ ny. Słuchaj! ja p ę d z o n y i ścigany, jak zw ierz d z i­ ki, nie m am in n eg o d ach u nad g ło w ą , p ró c z nieba i g w ia z d , innej myśli, p r ó c z p iek ła w d u sz y . O n a to zrobiła, o n a chciała mieć m ęża, a b y p a n o w a ł na T a tr a c h całych. P orzuciłem w a trę ro d z in n ą i z o ­ stałem dla niej o p ry sz k ie m . Patrz na te ś la d y ł a ń ­ c u c h ó w na rękach m oich, o n a p ie rw s z a m nie z d r a ­ dziła, o n a przeklęta! i ty strzeż się swojej; w idzę, w id z ę ciebie u n ó g jej, ty ją k o c h a s z , u b ó s tw ia s z , a o n a ? ha! taka p ięk n a, sło d k a , o strzeż jej się, m ó w ię ci, strzeż się dziew czyny; g d y b ę d z ie sz w n ie b e z p ie c z e ń s tw ie zjaw ię się raz jeszcze — p a ­ miętaj, Orlik d o c h o w a obietnicy ( o d c h o d z i s z y b k o w góry).

G O R A L 1-szy ( w y b ie g a z za skały). M aksym ie! M aksym ie! uciekaj, uciekaj, na B o ­ ga; słyszysz! g o n ią n a s — h a jd u c y w po b liżu — ścigają, p o c h w y c ą w rekruty.

(20)

MAKSYM.

G d z ie o n i? gdzie reszta — ojciec m ó j? S alko, ż e g n a m w a s — żegnam !

S Z Y M O N ( w c h o d z i z g r o n e m górali i S alk ą, b ł o ­ g o s ła w ią c ).

Ż e g n a m cię, synu, B ó g z t o b ą , o niech cię m o c B o s k a nam p o w r ó c i (ro b i krzyż n a d g ł o w ą klę c z ą ce g o i, pła c z ą c, kryje g ło w ę w dłonie).

SALKA (rzew nie).

O ty, mój u k o c h a n y , (p łacząc) M aksym ie!

M aksym ie! (o p ie r a się o d rz e w o i p a d a z e m d lo n a na ręce to w a r z y s z e k , k tó re ją w y n o s z ą ) .

M AKSYM (ży w o do m ło d y c h górali).

T u d o mnie, bliżej — uciek am y , t o p ó r n am o b r o n ą — za m ną, b ra c ia (p rz e z c zas całej s c e n y s ł y ­ c h ać strzały; zrazu o d d a lo n e , ku k o ń c o w i blizkie; g ó ra le g r u p u j ą się i o d c h o d z ą , za niem i w id a ć ogień z strz a łó w h a jd u k ó w ).

(KURTYNA ZAPADA).

ODSŁONA II.

Scena p rz e d s ta w ia miejsce w ś r ó d skał, dzikie i p o e ­ tyczne; noc ciemna, na niebie wid nie ją błys kaw ice i u d e rz a ją pioruny, wiatr świszczę; słychać n a w o ły w a n ie puchaczy; w ub raniu w ę d r o w n e m p o s t ę p u je Szym on z kijem w dłoni, kru cze w ło sy w pie rw szej odsłonie, te raz zbielały, postać

(21)

— 17 —

pochylo na, na tw arzy widnieje przygnębienie i smutek, idąc woln o p r z e z scenę, staje się u rw is kie m głębokiej przepaści,

S Z Y M O N ( p o chwili).

T a k , nie zb łąd ziłem , to jest C zarcia Ł a w a , d a le k ą też d r o g ę u s z e d łe m ( p o chwili o p ie ra się o złom s k a ły i w n iem em m ilczeniu s p o g l ą d a chw ilę w górę; n ieb o p o w o li się ro z ja śn ia , w ś r ó d c h m u r u k azu je się księżyc; S z y m o n klęka). Boże, c h y b a sy n a s w e g o tutaj n a p o tk a m (ż e g n a się k rz y ­

żem). O jakie p e łn e zgrozy, a dzikie to m iejsce;

w s z a k to tutaj siedlisko w s z y s tk ic h d u s z p o k u t u j ą ­ cych, g d zież teraz iść? p o w i a d a j ą że tu o b ł ę d lu­ dzi ch w y ta, a kto się raz z a b łą k a , ten nie m o że już trafić — i n a co m nie s ta re m u te g o ? ( p o w s t a ­ je, w o ła ją c g ł o ś n o ) M aksym ie! M aksym ie! (o g lą ­ d a się w o k o ło ) . Boże! ludzie p r a w d ę mówili — z a b łą d z iłe m (z ro z p a c z ą ), oj M ak sy m ie, s y n u mój, d o c z e g o ś ty m nie d o p r o w a d z i ł — co mnie teraz p o c z ą ć ? (nagle) ale, p r a w d a , z n a m ich h a s ło , m o ­ że mię B ó g w y ratu je z tej b ie d y (w y c ią g a z za p a s a r ó g g ó ra lsk i i u d r z a w e ń — s łu c h a o d g ło s u z p rz e stra c h em ; p o chwili, p a trz ą c w d ał, że g n a się, w te m u d e r z a w o d d a li d ź w ię k ta k ie g o ż h a s ła ), O dzięki Ci, P a n ie , s ą w ięc tutaj ( w tej chwili z p o z a skały u k a z u je się w cieniu n o c y o p ry s z e k ).

O P R Y S Z E K S T A C H (w o ła ją c ). M a k sy m , M aksym !

2

http://dlibra.ujk.edu.pl

(22)

S Z Y M O N . Ja nie M ak sy m .

O P R Y S Z E K S T A C H ( g w a łto w n ie ).

Ktoś ty? z d ra d a ! ( o d w o d z i k u rek , chce strzelać).

S Z Y M O N (p o w a ż n ie ).

N ie strzelaj, ja S zy m o n — ojciec M a k s y m a . O P R Y S Z E K S T A C H .

A to witajcie, m acie p rz e d s o b ą S tach a, s y n a w a s z e g o d ru c h a .

S Z Y M O N (z ra d o śc ią ).

B ó g z to b ą , c h ło p c z e ; p rz y s z e d łe m s a m do w a s i z a b łąd ziłem w tym s tr a s z n y m jarze.

O P R Y S Z E K S T A C H .

Rad w a m jestem S zym onie. A M a k sy m nie

tu z w am i?

S Z Y M O N (z p rz e stra c h em ). Jakto, to on nie tutaj — w y s a m i?

O P R Y S Z E K S T A C H .

A sami. M ak sy m c z ę sto n a s o p u s z c z a , ale d u ż o m ó w ić o tern; o p o w ie m w a m to przy o g n iu i p rzy reszcie braci (w s k a z u ją c m iejsce) u sią d ź c ie

(23)

— 19 —

tu, zaraz o g ień rozniecę i to w a rz y s z y p o b u d z ę (w y c h o d z i).

S Z Y M O N ( s ia d a p o d p i e r a g ło w ę o d ło ń w z a ­ dum ie).

O Boże! więc i tutaj g o niem a; s erce się śc is k a od żalu i n ie p o k o ju ; ale oto idą — ha! m o ­ że się n a reszcie c z e g o ś d o w ie m (o p ry sz k i w c h o d z ą je d e n łam ie gałęzie, d ru d z y z a p a la ją o g n is k o — po chwili do o b e c n y c h ). A więc w s z y s c y razem, co p rzed rokiem uszli z rodzinnej w atry, p rzy szed łem ja do w a s z a p y ta ć się d laczeg o nie w ra c a c ie — słuchajcie c h ło p c y , w tym s ą d n y m dniu nabrali tylu n a sz y c h m o ło jc ó w , iż w y b e z p ie c zn ie do d o m ó w sw o ic h p o w r a c a ć m ożecie, a M a k s y m a n a w e t w y ­ kupiłem , nie macie się więc b ać czego; rok cały minął, a w y śc ie się nie ukazali w ro d z in n y c h z a ­ g ro d a c h ; oj w iem , że w a m sm a k u je hulanie i s w o ­ b o d a w g ó ra c h — to rzecz p ię k n a i miła. Ale zk ą d ż e w a s tu tylu? G d z ie M a k s y m ?

O P R Y S Z E K ST A C H .

G dzie M a k s y m ? w am to zaraz o p o w ie m , a teraz w y tło m a c z ę d lac z e g o nie w ra c a m y . U cie­ kliśm y z r e k ru tó w — to wiecie, — a tamci w s k a ­ zuje ręk ą na o b e c n y c h ), m łodzi legini, przystali do n a s także ze s tra c h u p rzed p o b o r c ą . T u ś m y się skryli i obrali M a k s y m a w o d z e m , a on w o d z ił nas

(24)

na W ę g ry , d o S i e d m io g r o d u i dalej jeszcze, kiedy się u s p o k o iło z p o b o r e m , chcieliśm y w racać, ale cóż, M ak sy m w ó w c z a s nie ch ciał p o w ró c ić , a my

jego o p u ś c i ć nie m a m y też siły. Dziw co się

z nim dzieje, ciągle sm utny, nic do n a s p ra w ie nie m ó w i, c z a se m tylko idzie z nam i na W ę g ry p o b u - jać, a p o te m ucieka w g ó ry i kilka dni g o niema. Jak w róci, to zły, stra sz n y , bije n a s i p rzeklina, a p o te m z n ó w żałuje i p r z e p r a s z a ; kiedy nie m am y co jeść, p r o w a d z i n a s na c ią g n ą c y ch tą d r o g ą k u p ­ có w , n a b ie rz e im złota, r o z d a p o m ię d z y n a s i z n o ­

w u uciek a w góry. N am tę sk n o tu bez ojców

i k ra sa w ic na sz y c h , ale ch cem y być z nim razem , a on o d e jś ć nie chce.

S Z Y M O N .

A dla c z e g ó ż nie o d w ied ziliście c h o c ia ż sw ej w atry ; tam się o w a s boją, a w y nie p o m y ślic ie o stary ch ojcach, w ra ż e dity! W i d a ć w olicie c h o ­

dzić w o p ry sz k i, m ie s z k a ć z n ied ź w ie d z iam i i złą siłą p o d e rb a c h , niż c h a ty p iln o w a ć .

O P R Y S Z E K 2-gi.

M a k s y m nie p o z w o lił zajrzeć n a w e t d o wsi. S Z Y M O N .

Ha! w ięc to on w a m nie p o z w o lił, a w s z a k ż e tam k r a s a w i c a jego S a lk a c z ek a n ań z u tę s k n ie ­ niem; p o w ie d z c ie ż c h ło p cy , gdzie on się znajduje?

(25)

O P R Y S Z E K S T A C H .

C ó ż robić, tru d n o , trz e b a w a m o p o w ie d z ie ć — w y śc ie to ojciec. O tóż, u s p o s o b i e n i e to d z iw n e n a s z e g o w o d z a zaczęło n a s m artw ić, w ięc kiedy on p o s z e d ł raz w góry, w y b ie g łe m w ślad za nim, ab y go z d ała o b s e r w o w a ć i śledzić; nie w iedział o tern i b ie d ź p o c z ą ł jak zw ykle — o jakże on pęd ził szalony! niby dzik lub jeleń ra n n y — r o z b i ­ jał g ąszcze, p rz e s k a k iw a ł skały, z d a w a ł się być na p rz e m ia n to c h m u rą , to ja s k ó łk ą w locie; b ie ­ głem za nim z całych sił i le d w ie n a d ą ż y ć m ogłem . M a k sy m ty m c z a se m biegł, biegł przez lasy, derby, gó ry , u rw isk a .

S Z Y M O N (p rz e ry w ając ). N o i g d z ie ż d o p a d ł n a re sz c ie?

O P R Y S Z E K STA C H .

Czekajcie zaraz w a m o p o w ie m . D oleciał tak C z a rn e g o M n ich a, p o te m sz e d ł brzegiem , aż n a - reszsie w y s k o c z y ł na w ie lk ą skałę i znikł na jej szczycie; sk o c z ę i ja za nim , a l e d w o m s ta n ą ł na gó rze, zgadnijcie com z o b a c z y ł?

S Z Y M O N (n a g le z p r z e s tra c h em ).

M ó w , nie każ mi z g a d y w a ć , c ó ż e ś zobaczył. O P R Y S Z E K S T A C H .

O to p a ła c h r a b io w s k i — w iecie S z y m o n ie za C z a rn y m M n ic h e m — oj wielki tam p a n i b o g aty .

— 2 1 —

(26)

S Z Y M O N (przery w ając). W iem , wiem, m ó w dalej.

O P R Y S Z E K STACH.

D ziw iłem się po co tu M a k sy m przy b ieg ł, s ta n ą łe m i patrzę z za d r z e w a na niego; sta ł jak sk a m ie n ia ły i p a trz y ł na p a łac i o g r ó d — i oto co ujrzałem : p o o g ro d z ie p r z e c h a d z a się pięk n a k r a ­ s a w ic a z p an iczem — a ślicznaż to była d z ie w c z y ­ na, tylko na w ie c z o rn ic a c h w d u m k a c h o ta kich ś p ie w a ją , o c z y u niej ja s n e i m o d r e , jak dw ie g w iazd y , w ło s y złote, jak s ło n k o , a biała taka, jak o b ło c z e k na p o g o d n e m niebie, na licu jej ja ś n ia ła tę s k n ic a i z a d u m a , ale kiedy s p o jr z a ła c z a s e m m ło d e m u p a n u w oczy, to w id a ć było z p o d tej tęsknicy taką r a d o ś ć i szczęście, takie rum ieńce u ro c z e , j a k b y o b rz a sk u d n ia p rzez b łę k itn ą mgłę p r z e ś w ie c a ła ja s n a , ru m ia n a zorza, a i m ło d y pan, z któ ry m d z iew czę biegło, piękny to b y ł mołojec. Później d o w ied ziałem się, iż to b o g a ty książę J e ­ remi, co p o ś lu b ić m a w k ró tc e u r o c z ą h ra b ia n k ę Iw onę. P a trz ą c tak z a ch w y ciłem się m ło d ą d z i e w ­ cz y n ą i z a p o m n ia łe m o w s z y s t k i e m — n a ra z d r g n ą ­ łem, u s ły s z a w s z y jęk d z iw n y p rz e d s o b ą — s p o ­ g lą d a m , a tu M a k sy m r z u c a się po ziemi, sz a rp ie w ło s y i załam uje ręce, n a d s ta w iłe m u c h a — s ły sz ę prz e k lę s tw a , p o te m m o d litw y — z ro zu m iałem w s z y ­ stko. M a k s y m z ap atrzy ł się n a p ię k n ą Iw onę. Żal

(27)

— 23

mi się z ro b iło n a s z e g o leginia, n a s z e g o w o d za, bo i cóż jem u z tego, co mu z p a ń s k ie g o k o c h a n ia ? M o że tylko ze szczytu s k a ł p a trz e ć i u sy c h a ć z m i­ łości, ja k b y o rzeł T a tr n a s z y c h , b o prędzej w y ­ sc h n ie O k o M o rsk ie nim on co w y c z e k a i w y p ro s i. T a k , S zy m o n ie, dziś w iem y co n a s z e m u leginiow i prz y tła c z a piersi, ja k skała — w y b aczcie, jeżelim w a s zmartwił, b o wiem , że ciężko w am tego s łu ­ chać, ale p rzed ojcem g o d z i się p r a w d ę m ó w ić, m o że potraficie s y n a p o c ie sz y ć i u p am iętać, bo my M a k s y m a k o c h a m y i chcielibyśm y, aby był zn o w u , jak daw niej, rad i w e s ó ł (w ciągu o p o w ia d a n ia Stach a, S z y m o n w id o c z n ie w alczy o d d y c h a ciężko, z b o le ś c ią g ł o w ę p o c h y la , w z ro k p ło n ie mu n i e p o ­ kojem ; przy o sta tn ic h s ło w a c h S ta c h a s ły c h a ć zd ała p o te m zblizka d ź w ię k ro g u — zry w a ją się w s z y s ­ cy z r a d o s n y m okrzykiem ).

M a k sy m , M a k sy m — to o d g ło s jego rogu. M A K SY M (n agle, w y b la d ły — w stroju o p ry sz k a ,

n a w i d o k ojca — z r a d o ś c i o k rzykiem ).

Ojcze, mój Ojcze! (S z y m o n stoi z rękam i

s k r z y ż o w a n e m i na p ie rsia c h , g ło s e m ro z k a z u ją cy m ). C h ło p c y u su ń c ie się. (C h w ila w a c h a n ia , na sk in ie ­ nie M a k s y m a , p o tw ie r d z a ją c e w o lę ojca, g ó ra le o d c h o d z ą ) .

S Z Y M O N (nagle kładąc rękę na ram ien iu syna). W ra c a j d o d o m u , p rz y sz e d łe m po ciebie.

(28)

M AKSYM . Nie m ogę.

S Z Y M O N .

Nie c h c e sz — i dla cze g ó ż to? cóż cię tu w g ó ra c h trzym a? w y k u p iłe m cię od w o js k a , teraz s p o k o j n i e w halach; tw o ja d z ie w c z y n a czeka na ciebie, w racaj do d o m u i b ą d ź p o r z ą d n y m g a z d ą .

M A K S Y M (m ięszając się).

Ojcze, ja — z a b iłe m c z ło w ie k a , na d o lin a c h m o g ą m nie z ła p a ć , a tu, tu — jestem p a n e m g ó r i p ła szczy zn y , tu się n ik o g o nie boję.

S Z Y M O N .

Milcz, tylu innych m ie s z k a s p o k o j n i e p o w sia c h c h o ć nie j e d n o życie m ają na s u m ie n iu , to i ty m o ż e sz — w ra c a jż e ze mną.

MAKSYM (w alcząc). Nie, o nie, ojcze!

SZY M O N .

Nie — m ó w is z M ak sy m ie. Ja wiem d lac z e g o nie c h c e s z w ra c a ć , ja ci p o w ie m tam na ciebie cz ek a Salka, p ię k n a i d o b r a , c z ek a na cieb ie i tę­ sk n i, u s y c h a b ie d n a jak k w ia t na g ó ra c h w jesieni, w y g lą d a n a ciebie od roku, k a ż d e g o d n ia , każdej chwili. Ile razy usłyszy g ł o s r o g u z p u s z c z y , m y­

(29)

25 —

śli, że to ty biegniesz; ile razy w ie c z o re m zagra w ia tr p o sk ałach z r y w a się ze snu i myśli, że cie­

bie słyszy, m odli się za ciebie, c z ek a i d u m y

0 to b ie z a w o d z i. A ty co ? tyś z a p o m n ia ł o g ó ­ ralskiej dziew czy n ie, tyś z a p a tr z y ł się na h r a b i a n ­ kę — dzikich g ó r sy n u p o k o c h a ł e ś p a ń s k ą c ó rk ę 1 co to b ie z tego przyjdzie, czyś to p an a b y ś o niej m yślał? b ę d z ie s z p a trz y ł na nią ze skały, a p r z e ­ k lin a ł p o te m i zab ijał s w ą d u s z ę i ciało t r o s k ą i złą m yślą, b o się teg o d o c z e k a s z , że ją p anicz d o ślu b u z a w ied zie.

M AKSYM (z ok rzy k iem ro z p a c z y ). Nie, nie, nie m ó w c ie teg o ojcze!

S Z Y M O N (z u śm ie c h e m g o ryczy).

Ha! a cóż ty myślisz, że o n a b ę d z ie czek ała n a ciebie, g d z ie m asz ro z u m M a k s y m ie ? T y ś p r o ­ sty g óral, dla ciebie skały, p o ło n in y , t r z o d y — a dla niej p a ń s t w o ; cóż ty chcieć od niej m o żesz, b ą d ź lepiej r o z u m n y .

M A K SY M (z r o z p a c z ą ro s n ą c ą ).

Rozum ny! r o z u m n y — ha! ja to w iem sam , B ó g mi c h y b a odjął rozum ! m nie i Salki żal, i w a s i chaty żal, ale ja nie wiem , jam białe d z iew czę raz ujrzał i — p o k o c h a ł.

(30)

S Z Y M O N ( p o w a ż n ie ) ,

W r ó ć do d o m u , d o p ł u g a , d o sw ej dziwczy- ny — przy niej z a p o m n is z .

MAKSYM.

Nie z a p o m n ę , nie, o nie! prędzej m o ż n a ś w ie rk w y r w a ć z korzeniem , niż ta ką m iłość z serca g ó ­ ralo w i.

S Z Y M O N .

M ak sy m ie, co się z t o b ą sta ło ? d aw n iej b y ­ łeś taki ro z u m n y m o ło je c , lu dzie mówili, że m asz

siw e w ło s y p o d czarnem i, ale dzisiaj tyś o s z a la ł ch y b a; jak ty m asz su m ie n ie dla bogatej pani, co cię nie k o ch a, z a p o m n ie ć swej Salki i p o z b a w ić o jc ó w p o c ie c h y na s tare lata; c h o d ź ze m n ą c h ł o p ­ cze, o n a nie będ zie się g n ie w a ć , p rz e b a c zy , k o c h a cię i p o ś lu b i (rzew nie). B ó g ci p o b ł o g o s ł a w i .

M A K SY M (z r o z p a c z ą i w ysiłkiem ).

Nie b ę d z ie b ło g o s ła w ił, b o ja Salki nie k o ­ c h am .

S Z Y M O N (nagle).

Hej nie kracz! nie kracz! p rz y z w y c z aisz się i z a p o m n is z , ale d o s y ć tego — p o ż e g n a j t o w a r z y ­ szy i d r u c h ó w i dalej ze m n ą do watry!

(31)

— 27 —

M A K SY M ( n i e r u c h o m o stoi, w alczy — p o chwili). Nie, nie!

S Z Y M O N ( g w a łto w n ie ). Nie c h c e s z się w ró cić?

M A K SY M (z w ysiłkiem — s t a n o w c z o ) . Nie m ogę, ojcze!

S Z Y M O N (staje, p o d n o s i rękę w górę, g ło s e m g r o b o w y m ) '

Ha! w ężu przęklęty! tyś nie mój syn, nie m oja k re w w to b ie płynie... p rz e k le ń stw o z tobą... precz! precz odem n ie... nie czcisz siwych w ł o s ó w , to b ą d ź przeklęty! z o sta ń — w y rz e k a m się ciebie; je s te ś o p ry s z k ie m , zbójem , z o sta ń nim, żyj jak zwierz

dziki w pustyni... św ię ta ziem ia niech cię nie

przyjm ie, kruki niech ro z n io s ą ciało tw o je p o g ó ­ rach! przeklęty! nie m a sz już ojca, a ja... ja... nie., mam ... sy... sy... na (przy o s ta tn ic h s ł o w a c h , w y ­ m ó w io n y c h z ro z p a c z ą , p io ru n u d e rz a p rzeciągle, b ły s k a w ic e ro z św ie tla ją scenę, S z y m o n c h w iejn y m k ro k iem w y c h o d z i, M a k sy m p a d a na k o la n a i nie-

ru c h o m ie klęczy, kryjąc tw a rz w dłoniach; po

chwili w b ie g a ją t o w a r z y s z e , a u to m a ty c z n ie p o d n o s i się M a k s y m i w y b ie g a w p rz e c iw n ą s tro n ę , w góry).

(32)

O P R Y S Z E K 1-szy.

Hej bracia, co się to dzieje z M a k s y m e m ? S tary S z y m o n hu czał i k rzyczał, że po całej derb ie się ro zleg ało , p o te m poleciał, j a k b y g o wilki g oniły, i z o s t a w i ł s y n a k lęc z ą ce g o , a i ten w tej chwili, jak w b ie g a m y , p o s z e d ł g d z ie ś, ja k b y senny; będzie z n ó w p a rę dni d u m a ć p o g ó r a c h , oj! źle z nim — b ie d n y m o ło jec. O PRY SZK I (razem ). Źle, źle. O P R Y S Z E K 2-gi. P e w n i e go ojciec chciał z a b ra ć d o d o m u , a on się opierał. O P R Y S Z E K S T A C H .

W ie m y d lac z e g o się up iera; m y śleliśm y, że ojciec go u p a m ię ta , ale w id a ć d a re m n ie i on p rz y ­ szedł; znam ja M a k s y m a o d dz ie c k a , p o k o c h a ł , to n ig d y nie z a p o m n i; ha — m y ślm y lepiej j a k b y te ­ m u za ra d z ić. O PR Y SZ K I (razem ). Z a ra d z ić? jak ? O P R Y S Z E K S T A C H .

P r a w d a , że n iem a rady; M a k s y m b ę d z ie c ią ­ gle b ieg ał i tę sk n ił p o p u s z c z a c h , a dla n a s to nie

(33)

— 29 —

d o b rz e . N a p o ło n in a c h p a c h n ą kwiaty, biały ś n ie g przyjdzie zimą, n a m b y trz e b a u ciek ać na W ęgry, S ie d m io g ró d , a lb o W o ł o s z e , jeżeli już nie c h cem y w ra c a ć d o d o m u , a on z tą d nie ru sz y się p e w n ie . My tu z o s ta ć nie m o ż e m y s ta n o w c z o , śniegi w y d a ły b y n a s N ie m c o m .

O P R Y S Z E K 2-gi.

B o ż e uch o w aj! lepiej słu ży ć c z a r o w n ic o m na Czarciej ła w ie , niż im.

O P R Y S Z E K S T A C H (nagle, p o chw ilce m ilczenia). Hej bracia, ch ło p cy , słuchajcie!

O P R Y S Z E K 1-szy C ó ż ta k ie g o ?

O P R Y S Z E K S T A C H .

M a m ra d ę na n a s z e tro sk i — słuchajcie. Nie m o ż e m y tu w ieczn ie siedzieć, tylko d o ś n ie g ó w , g d y b y ś m y wrócili cicho d o wsi, to m o ż e b y o n a s z a p o m n ieli, ale kiedy hulam y w g ó ra c h , to ciągle o n as m y ślą i ścigają; trz e b a nam więc na W ę g r y , lub het dalej.

O P R Y S Z K I (razem). T a k , dalej.

(34)

O P R Y S Z E K S T A C H .

M a k sy m nie o p u ś c i h rab ian k i, a my nie o p u - ścim go s a m e g o .

O P R Y S Z E K 1-szy.

O nie! żyć nam i um ierać z n a sz y m w o d z e m . O P R Y S Z E K S T A C H .

A więc, p o rw ie m y mu Iwonę, p o r w i e m y z b o ­ g a te g o z a m k u jej ojców .

O P R Y S Z E K 1-szy (nagle).

Co, czyś o p ę ta n y S ta c h u ? (ra z e m w s z y s c y ) to nie możliwe!

O P R Y S Z E K S T A C H . W ięc w olicie N ie m c o m s łu ż y ć ? O P R Y S Z E K 1-szy. Nigdy! na p o h y b e l im!

O P R Y S Z E K S T A C H .

A więc u w ażajcie, ja w c a le nie o p ę ta n y , ani szalo n y ; jak M a k s y m b ę d z ie m iał tu p ię k n ą d z i e w ­ czynę, to nie p o tr z e b u je siedzieć w tych g ó ra c h ,

(35)

— 31 —

O P R Y S Z E K 2-gi.

Ha! m oże i tak — p r a w d ę m ó w is z S tach u . O P R Y S Z E K STACH.

W id zicie bracie. Św ierk na g ó r a c h jak się

nie ugnie lekko, to w iatr łamie, a lb o z k o rz e n ia m i p o r y w a ; my nie m o ż e m y s p o k o jn ie ulżyć M a k s y - m o w i, w ięc m usim y ją p o r w a ć i p r z y p r o w a d z i ć do d erby. S k o ro już nie m a m y p o w r ó c ić w doliny, to z ró b m y tak, a b y ś m y mieli w e s o ł e g o w o d z a . M a k s y m , jak ją z o b a c z y i mieć b ę d zie tutaj w g ó ­ rach — ucieszy się, p rz e s ta n ie tęsknić, a w te n c z a s n a m b ę d z ie przyjem nie i w e s o ło . N o cóż b ra c ia ?

O P R Y S Z E K 1-szy.

M ą d r y z ciebie mołojec! tak b ę d zie najlepiej, jak m ówisz! Ej, Stachu, m o c n y ś ty, jak n ie d ź w ie d ź , ale i m ąd ry , jak lis — p o w ie d z , jak ją p o r w ie m y ?

O P R Y S Z E K S T A C H .

B a rd z o łatw o; p ó jd z ie m y do C z a rn e g o M n i­ c h a i tam skry jem y się, a p o te m b ę d z ie m y u p a tr y ­ wać i czek ać s p o s o b n e j chwili; jak b ę d z ie m o ż n a , to p o r w ie m y ją s p o k o jn ie , a jak nie — to siłą.

O P R Y S Z K I (razem ).

G ó r a l s c y legini nie b o ją się niczeg o !

* łi

(36)

O P R Y S Z E K S T A C H (energicznie).

A w ię c ch ło p cy , g otujcie się do d rogi, p o d - s y p a ć p a n e w k i i w z ią ś ć n o w e s e rd a k i i p a s y , w y ­ s tró jm y konie jaknajpiękniej, u k o c h a n ą n a s z e g o M a k s y m a t r z e b a s tro jn ie p ro w a d z ić . G d y sło ń c e u k a ż e się za g ó r a m i — w y r u s z a m y a teraz z a n u ­ cim y w e s e la ś p i e w ( ś p ie w a ją c h ó rem , z a s ł o n a sp a d a ) .

O D S Ł O N A III.

S cen a p rz e d s t a w i a miejsce to, co i w drugiej odsło­ nie. Noc. Cygan ie na urwisku sie d z ą i g rają góralskie go arkasza; opryszki w koło og niska ta ń c z ą ś p i e w a j ą i z okrz y­ kiem „hu!“ „ha!“ w yrzucąją w górę siekierki; na wielkim głazie, ow in ię ta w pła szcz p o d ró żn y , siedzi nieruchomie, w o d z ą c przestraszonemu oc zym a dokoła, Iwona; po p r z e ­ tańczeniu k ażdy z górali zbliża się do Iw o n y : jeden p o d a je garś ć k w ia tó w , drugi staw ia p o d n ó ż e k ze starego korz enia i pote m z n ó w prz y od g ło s ach muzyki tańczą.

O P R Y S Z E K S T A C H ( p o p rz e ta ń c ze n iu , zbliżając się d o Iw ony, kiedy ta, płacząc, u k r y w a tw a rz w

dłonie).

Z ło ta p a n i e n k o nie płacz, nie płacz, przy jd zie M a k s y m , to cię rozw eseli.

O P R Y S Z E K 1-szy.

Daj p o k ó j, o n a nie ta k a śm iała, jak n a s z e m o ło d y c e ; to p a ń s k ie dziecko, m usi w y p ł a k a ć do

(37)

w oli, jeszcze się g o ł ą b e c z k a biała boi, c h o ć to już k ilk a n a ś c ie g o d z in m inęło, jak ją p o r w a l i ś m y — M a k s y m s o k ó ł u s p o k o i ją i p o c ie sz y .

O P R Y S Z E K 2-gi.

M o ż e jej zim no, w ie c z ó r zeszedł, a g w ia z d y nie grzeją; okryjcie ją, b o b y zziębła, a M a k s y m n a n as by się gn iew ał.

O P R Y S Z E K S T A C H .

Ot, gdzie zim n o — t ę s k n o jej, czułem jak się z a trz ę s ła na m oich rę k a c h , kiedy ją p an icz g o ­ nił i z a w o ła ł Iwono! żal jej za nim, ale przy M a k ­ sym ie z a p o m n i o s w o im Jeremim; M a k sy m p i ę k ­

n iejszy i dzielniejszy od n iego ( o d b ie g a Stach

ta ńczyć, p o chwili s ły c h a ć o d g ło s rog u , w s z y s c y w o ła ją ) M aksym ! M aksym!

M AKSYM (n a g le w o ła ją c ).

C ó ż w id zę, ś p ie w y , okrzyki, ta ń c e — co to znaczy? d o tą d s m u tn y ję k w iatru był w a s z ą p i e ś ­ nią, s k a k a n ie prz e z skały — ta ń c e m w r z a s k w ś c ie ­ kły „ N iem cy idą!, z a s t ę p o w a ł w a m w e s e le okrzy k , — co zn a c z y ta r a d o ś ć ? ( p o chwili) co z n a c z y ta biała p o s ta ć , sie d z ą c p rz y o g n i s k u ?

O P R Y S Z E K S T A C H (z z a p a łe m ).

M aksym ie, witaj! w itaj n asz sokole! nie b ę ­

dz ie sz już s m u tn y — patrz d r u c h u c o ś m y tobie 3

— 33 —

(38)

p rz y p ro w a d z ili — czy w iesz, kto tam siedzi przy ogniu?

MA K SY M ( p o s t ę p u j e p a rę k r o k ó w , z okrzykiem prz e ra że n ia ).

H rabianka! Iwona! Iwona! (w alczy z s o b ą ,

Iw o n a s p o g l ą d a n ań z o b a w ą , p o chwili głosem s t r a s z n e g o g n ie w u do to w a rz y s z y ). Ha! łotry, w r a ­

że syny! jak śm ieliście jej się do ty k ać, kto was

p o p r o w a d z ił, kto p o zw o lił p o ry w a ć i straszyć — pre c z ztąd w szyscy! (O p r y s z k i ro z b ie g a ją się. M a k s y m z m ie n io n y m s ł o d k i m g ło se m , klękając u s tó p Iw ony) Nie bó jcie się p ię k n a , b ia ła pani, nie bójcie się z ło c ista h ra b ia n k o , nic w a m się tu nie stanie, ja w a s o b r o n ię ( p o w s ta je ) .

IW O N A (z p r o ś b ą w głosie).

D o b r y c z ło w ie k u , ratuj mnie, ocal, p o co m nie oni tu po rw ali, ja chcę w ró c ić do r o d z ic ó w , b o z a m k u (Iw o n a zrz u c a przy o statn ich sło w a c h płaszcz z siebie i, w białej, p o w łó c z y s te j sukni, klęka p rz e d nim i s k ł a d a p r o s z ą c o dłonie). O uli­ tuj się, ulituj n a d e m n ą .

MAKSYM (w alczy chw ilę — na stronie). O Boże, jak a piękna! nie, to n ad m oje siły (g ło ś n o ) W s ta ń c ie p ię k n a pani, nie b ójcie się, ja, ja — w a s z przyjaciel i słu g a . — Nie bój się Iw o n o .

(39)

— 35 —

IW O N A . G d z ie jestem — co to znaczy.

M AKSYM.

W b e z p ie c z n e m m iejscu jesteś h r a b ia n k o nie bój się d u s z o ty m o ja miła.

IW O N A .

Ale c z e m u ż e ś c ie mnie z d o m u ro d z ic ie lsk ie g o w yrw ali, czem u m nie p rześlad u jecie.

M AKSYM.

J a ciebie p rz e śla d u ję , mój B oże miły! IW O N A .

0 ja się w a s b a r d z o boję. M AKSYM.

1 czem u się b o isz , jeżeli ka ż e sz z m ie jsc a t e ­ g o się nie ru sz ę — m nie tu n ie r u c h o m o siedzieć

i w o c z y ci patrzeć. Ja ci zła niechcę, co ty

m nie n ie n a w id z isz .

IW O N A .

W o lę ś m ie rć niż h a ń b ę , i p rz y się g a m , że je ­ żeli m nie nie u s z a n u je s z to się zabiję c h o ć b y m też i du szę zg u b ić m iała.

(40)

MAKSYM.

B ą d ź h r a b i a n k o s p o k o j n a , tyś dla mnie św ię tą ja k o b ra z w k o ściele, je ste m z b ó je m o p ry s z k ie m to p r a w d a — dla ciebie z a p o m n ę o m o je m życiu s ta n ę się innym czło w iek iem — p o p a t r z ę na ciebie, oczy p ra s n e m liczkiem uc ie sz ę i p ó jd ę .

IW O N A (z o k rzy k iem ro zp aczy ). W r ó ć mi w o ln o ś ć .

MAKSYM.

Albo ty k r ó le w n o m o ja w n iew oli — ty tu p a n i i d o k ą d c h c e s z w ra c a ć .

IW O N A .

M am więc tu w ięźn iem p o z o s ta ć , co ja ci

uczyniłam , że s tałeś się p o w o d e m m eg o nie­

s z częścia.

MAKSYM.

Co ty m nie u czy n iłaś, nie w iem , ale to p r a w ­ da, że jeżeli ja tw o je m n ie s z c z ę ś c ie m to i ty m o ­ jem. G d y b y m ja ciebie nie p o k o c h a ł, b y łb y m ja w o l ­ ny jak w iatr w polu, i na s e rc u s w o b o d n y i na d u s z y s w o b o d n y — tw o je to lica moje nieszczęście, oj d u ż o ja w idział m o ło d y c , a n a w e t p a ń s k ic h c ó ­ rek ot a ż a d n a z nich nie rzuciła na m nie jak o ty uro k u . Nie b a ł się ja n ik o g o , nie d b a ł o nic, łup

(41)

— 37 —

b ra łe m — i jak król w z a m k u — tak ja b y ł p o ­ ś r ó d T a t r u k o c h a n y c h — a dziś co — sie d z ę tu — i o d o b r e u cieb ie że b rz ę s łó w k o — prz e z cie- biem ja ro z u m stracił — ty b y ś m n ie z a w io d ła g d z ie z e c h c es z — ja bym ci k re w s w ą przelał d u ­ szę bym o d d a ł — cz e m u ty m nie nie p o k o c h a s z d zik ieg o g ó ra la — o daruj też, że to w a r z y s z e moi u lito w a w s z y się n a d m o ją dolą, p o rw a li cię, bo ja p o p r o s t u by ł s z a lo n y b ólem , w yłem jak pies, i śmierci — matki p ro s iłe m ż eb y mnie za b ra ła ze św iata. T y c h c e s z bym ja cię teraz ojcom o ddał, bym cię u tra c ił na n o w o — g o łą b k o ty m o ja, ser- d e ń k o ty złociste (p o chwili). Ż ąd aj czego c h c e sz a d a m ci, ja dzielny i o d w a ż n y jak lew pustyni, z a m k ó w ci n a z d o b y w a m , łu p ó w n a z n o s z ę b o c h o ć ja tylko g ó ral dziki i w ó d z o p r y s z k ó w , na m oje s k in ie n ie setki m o ło jc ó w i w s z y s tk o sługi tw o je a ja p ro c h e m n ajn iż sz y m b y łeś zo stała tylko i p o ­ k o c h a ła mnie.

IW O N A ( d u m n ie a s t a n o w c z o ) .

Jeśli ż ą d a s z mej o d p o w ie d z i — to w ie d z iż c h o ć b y m miała w ie k cały w twej niew oli przejęczeć, n ig d y , n ig d y cię nie p o k o c h a m tak mi B oże d o ­ p o m ó ż .

MAKSYM.

Nie m ó w mi ta k ich rz e c z y —- b o ja oszaleję.

(42)

IW O N A .

A ty mi o s w e m k o c h a n iu nie w s p o m in a j, b o mi od niego w s ty d , g n ie w i o b r a z a — ja nie dla ciebie n ieszczęsn y .

MAKSYM.

T a k ty nie dla m nie — a któż w iern iejszy przyjaciel twój — któż b ard ziej o d d a n y to b ie d zie­ w e czk o .

IW O N A .

Kto p o r y w a m nie by d a ć h a ń b ę i n iew olę, ten m ó j w r ó g nie przyjaciel.

MA K SY M (g w a łto w n ie ). M usisz być moją.

IW O N A . N ig d y w o lę śmierć. MAKSYM. M u s is z i będziesz. IW O N A . Nigdy. MAKSYM.

H a r d a ś m ości p a n n o — ale p o te m c o m u sły ­ szał p c h n ą łb y m m o ich m o ł o j c ó w d ziś je s z c z e

(43)

39 —

n ie c h b y p o rw a li m n ic h a za łeb i tu p rz y p ro w a d z ili, a ju tro ju ż b y ja b y ł tw ój mąż. Ha, a m ę ż a nie k o c h a ć g rz e c h to, ty pani ja śn ie w ie lm o ż n a to b ie m iło ść g ó r a ls k a o b r a z a i g n i e w — ja dla ciebie c h ło p p r o s t y — ale tyś b r a n k ą m oją, łu p e m z d o b y ty m , m am p r a w o więc i bez księdza n asy cić się t w ą k r a s ą — ha! ale ja cię z a n a d to u b ó s t w i a m tyś mi za ś w ię tą w ięc tego nie u c z y n ię — k s ią d z połączy n a s i k o n ie c — (ze w z ra sta ją cy m uniesien iem ). Ja w iem czem u tobie o b ra z a , czem u ty mi o d p o r n a . Dla in n eg o c h o w a s z s w ó j w ia n e k — ale nic z te g o — jak o m żyw, jak o m góral. S z la ch eck ie p a n ią tk o , le d w ie w ta ń c u rękę tw o j ą u śc isn ą ł, l e d w o s p o j r z a ł w twe oczy, już cię c ałą w z ią ł — a ty o p r y s z k u cierp i męcz tw ą d u ­ szę. Ha! ale ja te g o h o ł u b k a o d s z u k a m — c h o ć b y p o d ziemią, a jak w ró c ę , to ci g ło w ę jego u s tó p tw y c h rzucę.

Iwona (przed ostainiemi słowami zemdlona

usuwa się), z rozpaczą zbliża się M aksym , za­

czyna ją cucić, zrazu daremnie po chwili jakby ze

snu głębokiego budzi się.

M AKSYM ( w czasie c u c e n ia z n a m ię tn o ś c ią ro z ­ paczy).

Ratujcie! ratujcie! z ab iłem ją!... d u s z o , ty moja! św iatło , ty moje! ( p o p r z e b u d z e n iu Iw ony) Z łocista h r a b ia n k o , w ybacz! p rzelęk ły cię s ło w a m oje g o łą - b e c z k o biała, ale nie bój się dziecino! z g ło w y w ł o s ci nie s p a d n i e ; dziki g ó ral o p ry s z e k , potrafi k o c h a ę

(44)

i p o ś w ię c a ć się dla tej m iłości!— nie pam iętaj s łó w m oich, m ó w iłem jak zw ierz dziki, jak s z a le n ie c — r o z ­ kazuj, a uczynię, co zechcesz!

IW O N A (o s ła b io n y m g ł o s e m p r o s z ą c o ) . P u ś ć m nie d o dom u! daj w o ln o ś ć , a m o d lą c się, p ro sić b ę d ę o sz c z ę ś c ie dla ciebie!

M AKSYM (z w y b u c h e m ).

Ty, dla mnie! — niech się w ięc stanie! — nie m nie z a z n a ć co sz c z ę śc ie!— nie dziki o p ry s z e k , z d o ­ b y w a serce anioła! Ale, kto wie, m o że g ł ę b o k ą ofiarą p otrafię z y s k a ć c h o c i a ż b y ż y czliw ą pamięć» potrafię o d d a w s z y ci w o ln o ś ć , uczynić cię s z c z ę ­ śliwą!— t a k — ty d z ie w e c zk o , m u sisz być s z c z ę śliw ą !— tw e u s ta s t w o r z o n e d o u ś m ie c h ó w ! — r a d o ś c i!— tobie życie, z b y tk ó w !— cie p la rn ia n y ch k w ia tó w ! — a m n ie , nędza! głód! zimno!... — nie bój się, Iwono! — d z i k M a k s y m p o k a ż e , że i on m a serce!— s erce g o t o w e , d o p o św ięceń ! (chw ila walki w ew n ę trz n e j, z a k r y w a tw a rz rę k a m i— nagle w yjm uje ró g m yśliw ski i u d e ­ rza w e ń — w c h o d z ą to w a rz y sz e , d ó nich ro z k a z u ją co ). Hej, bracia! o s i o d ł a ć m e g o k o n ia, a w y g o d n ie ! — u b ra ć go w o rm ia ń sk ie j e d w a b ie ! — dla białej h r a ­ b ia n k i— ro z u m ie c ie ? o d p r o w a d z ę ją ojcom ; wy id ź ­ cie na s k a ły C z a r n e g o M n ich a, tam mnie czekajcie; jutro n o c ą p r z y b ę d ę , w w a s z e ram iona! ( o p ry s z k i o d c h o d z ą , M a k s y m czule do Iw o n y ) S ło n k o już

(45)

— 41

d a w n o p o s z ł o za góry, p u s z c z a s m u tn o za nim szum i i wy, Iw o n o , o d c h o d z i c i e ? — a ja, s m u tn o za w a m i z a w o d z ę . Nie śm iejcie się b iała pani, ze mnie! Ja w iem , żem p r o s ty góral! — a wy, p a ń s k a córka! — ja wiem to, ale kiedym w as p ie rw sz y raz z o b a c z y ł, straciłem ro z u m i z a p o m n ia łe m o w s z y s t- kiem! — p atrz y łe m na w a s , jak na ś w ię ty o b raz, w k ościele!— ach! czem uż w t e n c z a s nie o śle p ił mnie, P a n B ó g na wieki! Pierw ej byłem w olny, jak w iatr na Ł om nicy!— a teraz, ciągle i ciągle d o w a s z w r a ­ cam!— ku w a m s p o g l ą d a ć m uszę!— jak ten k w ia t na p o ło n in ie co ciągle ku sło ń c u się przech y la. Sam B ó g z n a tylko m o ją tęsknicę, moje sk arg i w ciszy i pustyni nocy; nim je sz c z e moi d r u c h o w ie w a s p o rw a li, ja chciałem to zrobić! — ale i p o c ó ż ? — w y śc ie d o b r z y i piękni ja k b y anioł, p a n o w i e wa- szemi ojcami, w y śc ie w y c h o w a n i w b o g a c tw ie i uczeni! A ja co ? — góral! o p r y s z e k !— w ó d z z b ie ­

g ó w , od żołnierzy! C ó ż b y ś c ie wy, pani, robili

w tych g ó r a c h i b o ra c h , gdzie z a m ia st p u c h u , głaz p o d g ło w ą , z a m ia st z ło c o n y c h k o m n a t — dzikie g r a ­ n ity ?— c o b y ś c ie poczęli w g ó ra ls k im szałasie, gdzie z a m ia st w o n i k o s z t o w n y c h — dym z o g n ia ? Ja by ł­ bym ciężarem i tr o s k ą w w a s z e m życiu! tak jak ten p o s ę p n y głaz, co tam uje bieg j a s n e g o , p o toku! Ja o tern w szy stk iem m yślałem , ale c ó ż — w y nie w ie ­ rzycie, alb o nie wiecie, co to m iło ść d zikiego g ó ­ rala! P rę d z e j w o d o s p a d d o g ó ry się zw róci, p r ę ­

(46)

dzej M nich C zarn y s p a d n ie z p o d g w ia z d na dół, zanim ja w a s z a p o m n ę ! Ja tak p o k o c h a ł e m cię, Iwono! — cóż mi z tego! — z a p r o w a d z ę w a s z n ó w o jco m i b ędziecie s z c z ę śliw i!— a ja?!

I W O N A (p rz e ry w ając , rzew nie).

B ó g ci to w y n a g r o d z i, ro d z ic e moi b ę d ą b ł o g o ­ sławić, kiedy w ró c is z im s p o k ó j n a stare lata (p o chwili). Ale p o w ie d z , czy d a le k o z tąd do zam ku m oich o jc ó w ?

M A K SY M (z w y rz u te m ).

C zy d a le k o ? och, Iwono! w a m c zas się dłuży, a ja bym chciał, a b y ta ch w ila n ig d y się nie s k o ń ­ czyła! W y o d b ie g a c ie , a nim ten m ie siąc w yjdzie do p o ło w y n ie b a z o b a c z y cie s w ó j zam ek, s w y c h o jc ó w , s w e g o s o k o ła ! — ha! w y jego k ochacie! i on w a s k o c h a !— i on w a s nie o p u ś c i! — a ja! ja dla w a s p o rzu ciłem m o ją Salkę, . c h o ć o n a za mnie życie by dała! ja dla w a s nią p o g a rd z iłe m , ojciec stary p r z e ­ klął mnie za to i w y rz e k ł się!— a w iecie wy, co to zn aczy u n a s p rz e k le ń s tw o ojca? ( s tra s z n y m głosem , pełn y m ro z p a c z y ) wiecie, co to p r z e k l e ń s t w o r o d z i­ c ó w z n aczy ? ludzie o d w r a c a j ą się od p rz ek lęteg o , jak od węża! M usi rzucić chatę!— nie ma d a c h u innego n a d g ło w ą , jak g w iazdy! — in n e g o m ieszkania, jak skały!— m u si być tu łaczem p o g a r d z o n y m ! — bez r o ­

dziny, bez krew n y ch ! M usi um ierać jak pies na

p a s tw ę , k rukom i s ę p o m ! — hej! oto m o ja d o l a — i to dla w a s — dla was, Iwono!

(47)

— 43

IW O N A (nagle).

U s p o k ó j się, M a k s y m ie !— w ró c is z d o domu!... ojciec i tw oja S a lk a p r z e b a c z y ci p e w n o !

MAKSYM.

Nie p rz e b a c z ą , nie! a c h o ć b y [i przebaczyli, to ja już nie dla Salki!— ja jej nie k o c h a m — i k o ­ chać n igdy nie będę! (sły c h a ć za s k a łą jęk cichy długi, k o b iecy ).

IW O N A (nagle).

M aksym ie! — s ły s z y s z ? co to? ktoś tu jest!... O, Boże! (c h w y ta go za ra m ię — sły c h a ć pio ru n ). ORLIK W R Ó Ż B IT A (w c h o d z i w o ln o z p rz eciw n ej

strony, kładzie rękę na ram ieniu M ak sy m a). M aksym ie! p r z e p o w ie d z ia łe m ci — w chwili n i e b e z p ie c z e ń s tw a s p o t k a m y s i ę — p rz y b y łe m na czas.

MAKSYM.

Nie p rz e p o w ia d a j mi! n ie sz c z ę sn y Orliku — ocal jeżeli m o ż e s z , a z d o ła m ci się o d w d z ię c z y ć !— słuchaj: s z e ś ć w a te r dymi w m oich h alach, dziesięć p łu g ó w orze m oje pola, sz e śc iu b a r ó w i czterdziestu j u c h a s ó w pasie m oje ow ce; p o d zielę się z t o b ą tern w s z y s tk ie m , o to c z ę cię sta ra n ie m i o p ie k ą na s ę ­ d z iw e lata, a uczyń, uczyń c z a ro d z ie js k ą siłą, aby mnie p o k o c h a ł a Iw ona.

(48)

ORLIK W R Ó Ż B IT A .

P r z e s ta ń M a k sy m ie , przestań! k o c h a ć cię o n a nie będzie; s p ła c iłe m d łu g w d z i ę c z n o ś c i — o strz e g a m cię; nie dla mnie już s p o k o j n a c h a ta i w a t r a r o ­ dzinna, nie dla mnie p łó g 'o jcó w ; p rz y w y k łe m już do g ó r m ych, n ie b o m o im d a c h e m tu r n ia — najmil- szem ło ż e m , ś w ia tła g w i a z d — t o w a r z y s z k a m i d u m a ń , p u s ty n ia — u k o c h a n ą mi ojczyzną; w niej z p o ś w i s ­ tem h a ln e g o w iatru, ślę p ie śń o tę s k n o c ie i p o k o ju , o swojej w o ln o ś c i dzikiej, tak jak dzikiem jest m oje życie; p o d a j mi tylko, bracie, d ło ń s w ą na p o ż e ­ g n a n ie i pam iętaj p rz e stro g i; p o r a ź o statn i p o w i a ­ dam : strzeż się d z ie w c z y n y strzeż się, b o przez nią w id z ę t w ą z gubę, w id z ę tw ą śm ierć! ( o d c h o d z i, w niem em m ilczeniu, stoi M a k sy m i Iw o n a).

MA K SY M ( p o w t a r z a m achinalnie).

T w ą śm ierć — to i lepiej um rzeć, a nie cier­ pieć!— p atrz Iw ono jak te ch m u ry c ią g n ą się p o n i e ­ bie czarne, burzliw e, je d n a g w ia z d a jeszcze prz e z nie p rz e św ie c a! to dla mnie on e ciągną! na moje życie, na m o ją dolę! to w y, pani, tą g w ia z d k ą , to w y mi nie d łu g o znikniecie! W y w ró c ic ie d o oj­ có w , p a n ic z w a s w e s o ł o p o w ita , zabierze, i tam w wiejskim kościele, w ś r ó d ja rz ą c y ch ś w iateł, w ś r ó d złota, p a n ó w , w ś r ó d g ł o s u d z w o n ó w , ś p ie w u i k a ­ d z id e ł p o w ie d z ie do ołtarza! ksiąd z m u p o w ie , żeś ty jego, Iwono! jeg o m o ło d y c ą ! — a m nie, co z o s t a ­

(49)

45 —

nie? — ja w r ó c ę w moje góry; w ic h e r i p io ru n za- c h u c z y mi, z a m ia st o r g a n ó w — b ły s k a w ic e , z a m ia st świateł! —- szu m p u s z c z y k a ż d e g o w ie c z o ru b ędzie mi p r z y p o m in a ł d zisie jsz ą noc, a w ie c z n a tę s k n ic a b ę d z ie m oim życiem! (p o chwili — s ły c h a ć g r z m o t i w id a ć św iatło b ły s k a w ic ) S ły szy sz Iw o n o ? p i o r u n huczy, a g ło s je g o płynie przez lasy, góry , w dal d o in n e g o morza! O pani! g d y b y m ja m ó g ł tak z w a m lecieć z w ic h ru h u ra g a n e m w z a w o d y na ko n iec ziemi, na koniec ś w ia ta !— P a n i m o ja — d z ie ­ w e c z k o złota!... — cz e m u ż n as P a n B ó g tak d a le k o o d siebie p o s ta w ił? — w y dalej jeszcze o d em n ie, jak ź r ó d ło n a s z e od dalekiego m orza; ale sp ie s z m y się;— w a s ciągnie d o d o m u , do o jcó w , d o — niego!... a mnie, nic— nic już nie ciągnie! K onie n ie b a w e m n a d e j d ą ; — jeżeli c h c e c ie — jedźcie sami! — a ja k nie, to ja w a s k a w a łe k o d p r o w a d z ę ; — ha! kto wie, m oże lepiej b ę d zie, jak sam i w ró c ic ie do z a m k u !— ja, ja nie m a m sił w a m to w arzy szy ć!

IW O N A (nagle).

Nie, tak się nie ro z sta n ie m y !— c h o d ź ze m ną!— ro d z ic e cię w y n a g r o d z ą , i b ł o g o s ł a w i ć ci będą!

M A K SY M (dum nie).

I w o n o !— ja n a g ro d y , nie p ra g n ę !— a b ł o g o s ł a ­ w i e ń s t w a już mi nie trzeba! (w s k a z u je w o d d a li to w a rz y s z y ) Patrz, p ię k n a pani!— o to w ie rz c h o w ie c

(50)

tw ó j g o tó w ; — je d ź , sam a! S ta c h ci w s k a ż e d ro g ę nie ujrzysz ju ż m nie nigdy — nie z o b a c z e m y się

więcej! Iwono! — jedźcie, i żyjcie szczęśliwi! —

c z a s e m tylko, jak s p o g lą d a ć b ędziecie w góry, p rz y ­ p o m n ijcie sobie, dzikiego g ó ra la — M aksym a! (u j­ muje d ło ń jej i całuje z uczuciem ) a teraz b ą d ź c ie z d r o w i, szczęśliwi!

I W O N A (ze łzami w głosie, c h w y ta nó ż strzelecki M a k s y m a i nim ucina s p lo t s w y c h w ł o s ó w , p o d a ­

jąc je g ó r a lo w i) .

Nie m am ci d ać żadnej p am iątk i, w eź w ięc c h o c ia ż s p lo t ten z m ojego w a rk o c z a ; a niech cię B ó g o b d a r z y szc z ę śc iem i s to k ro tn ie za ł a s k ę mi u c z y n io n ą w y n a g ro d z i. B ą d ź z d ró w , żegnaj zacny M aksym ie! (o d c h o d z i) .

M AKSYM (w u n ie sie n iu c h w y ta s p lo t w ł o s ó w i c a ­ łuje go, po c h w ili— sam.

Ha! więc nie m a co m yśleć dłużej, p o tr z e b a raz s k o ń c z y ć ;— żyć tak ciężko, ani mi p o w r ó c ić do ro d zin n ej chaty, ani p o z o s ta ć z niemi, w a lk a ta jest mi zbyt m ę c z ą c ą i przykrą; Salki nie k o c h a m , a ta, a Iw ona, nie dla mnie; có ż mi n a ju tro p o z o s ta je ? śmierć! ro d z ic o m , Salce lżej b ę d zie bezentnie; a ta nie d o w ie się naw et, nie z a p ła c z e za b ie d n y m o p ry sz k ie m ; — ha! i na cóż żyć! żeby lu d z io m c ię ­ żyć i sobie! lepiej raz z a k o ń c z y ć b e z c e lo w ą w ę ­

(51)

dró w k ę! staje z a d u m a n y n a d rzeką, p o chwili z o - k rzy k iem ) dla ciebie, Iwono! Iw ono! ( p a d a w rzekę, to p i się, s ły c h a ć p lu s k ciała, z okrzykiem ro z p a c z y w b ie g a Salka, p o tem ze śm ie c h e m o b łą k a n e j staje n a d p rz e p a ś c ią).

O P R Y S Z K I (w biegają, u j rz a w s z y p o c h y lo n ą n a d rz e k ą S alkę— d o niej.

S alko, co ro b is z w lesie? u n a s w nocy, co z to b ą, z k ą d ż e ś to?

SALKA ( o b łą k a n a ) .

Cha, cha, cha! z kąd ja tu? z g ó r — z d w o r u — z d a le k a — M a k sy m a , s o k o ła m e g o czekam! (k la sz c z e w dłonie).

O P R Y S Z E K 2-gi.

Salko, cz e g o się tak śm iejesz, co tobie? SALKA (z okrzykiem , p a trz ą c b łę d n ie p rz e d siebie).

M aksym ! M aksym ! — g d z ie lecisz? oczy ci św iecą tak strasznie, nie s k a c z ta m — trzym ajcie go! cha! cha! ( w y b u c h a z n o w u dzikim śm iechem ).

O P R Y S Z E K 2 -g i (d o p ie rw sz e g o ).

B oże, ro zu m jej odjęło!... ( c h w y ta ręce Salki) d z ie w c z y n o , co ci się s ta ło — gdzie M a k s y m ?

— 47 —

(52)

SALKA (n ie p rz y to m n ie ).

T a m . tam; — idzie, p r z e b y w a mój s o k o ł; cha! cha! czekajcie ja mu z a ś p ie w a m , on tak lubi tę d u m k ę ( ś p i e w a , p i o s n k ę r z e w n ą g ó ra lsk ą ).

O P R Y S Z E K 1-szy (nagle).'

Salko, daj p o k ó j ś p ie w o w i, m ó w nam o M a ­ k sym ie;— w id z ia ła ś g o ?

W idziałam ! cha! cha! cha! p r z y b y w a d o mnie; o n m nie k o c h a — p o rz u c ił tamtą.

O P R Y S Z C K 2-gi. M ó w zaraz, gdzie M a k s y m ?

SALKA.

G d z ie ? a co w am do niego; on mój cha! cha!... tak d łu g o ch o d ziłam za nim p o g ó ra c h , nareszcie s p o tk a ła m , ż e g n a ł on p ię k n ą białą p an ią, ale jej nie kochał; tak, nie koch ał, w iedziałam o tern— nie w i e ­ rzy łam S z y m o n o w i — p o rz u c ił ją... o n a o d e s z ł a sam a... M a k sy m mój, p o b ie g ł mnie szu k ać; (z o - b łę d e m w s k a z u ją c rę k ą ) he! M aksym ! nie skacz, nie s k a c z — tam zim no... g łę b o k o ...— ja tu!

O P R Y S Z E K 1-szy (nagle). I c ó ż? m ó w , mów!

SALKA.

M aksym ! M aksym ! gdzie ty, gdzie ty? ach w i­ dzę, w id z ę go znow u! p rz y b y w a do sw ej Salki! leci,

(53)

— 49 —

płynie! tam ...— patrzcie, jaki piękny! biały, w o d a go pieści, fala go m u sk a , s r e b r n e ryb k i c a łu ją go p o licu — cha! cha! witaj mój złoty sokole! — p rędzej, prędzej!

O P R Y S Z K j (razem z r o z p a c z ą ). Boże! Boże! więc on nie żyje!

SALKA (nie zw ra c a jąc u w a g i z o b łą k a n ie m c h w y ta g a rś ć k w ia tk ó w i rzu ca je).

K w ia tk ó w n az b ie ra łam du żo , trz e b a mi się spieszyć, m nie tam on czeka — czeka! M aksym ie! M a k s y m ie , czekaj ukochany! — o! jak g łę b o k o , ciem no... — cha! ( w p a d a i topi się, s ły c h a ć p l u s k ciała, przeciągły g ło s g rz m o tu i b ły s k a w ic o ś w ie c a scenę).

O P R Y S Z E K .

Ha! stra s z n y to dzień! u c h o d ź m y z tąd! — u c h o d ź m y bracia!

KONIEC AKTU OSTA TNIE G O.

4

http://dlibra.ujk.edu.pl

(54)
(55)

Wanda Qrot-Bęczkowska.

ZE WSPOMNIEŃ MARCINA PIĄTKA.

W ñ R S Z ñ W ñ Makład „Tygodnika P o lsk ie g o "

1 9 0 4

(56)
(57)

— P ó jd z ie s z na W i e j s k ą d o d r u k a r n i— rzekła p e w n e g o d n ia m atka. — C z a s ci już z a ra b ia ć n a siebie.

S k o c z y łe m m atce do kolan.

— Ja? D o drukarni! M a tu ś złocista!

— C z e g o w r z e s z c z y s z ? C ó ż w ielkiego! T rz y ru b le n a m ie siąc to ć nic n a d z w y c z a jn e g o . B u tó w też za tyle z e d rz e sz.

M nie tam a k u r a t o b u ty lub o z a p ła tę c h o d z i ­ ło! D o drukarni! Mój Boże, jak em ja z a w s z e W a ł ­ k o w i zazdrościł! T e r a z i ją b ę d ę n o s ił p a p ie r y do p a n ó w , co takie ślic z n e rzeczy w k sią ż k a c h p iszą.

— D o sta ła m o d p an i d o k to r o w e j c z a r n ą b lu ­ zę d la ciebie p o tym śre d n im p a n ic z u — d o d a ła jeszcze m a tk a .— O b le c z cz y stą k o s z u lę i umyj się...

— Ż e b y jaki kołnierzyk... — o d e z w a łe m się n i e ś m i a ł o — i s k r a w e k p o d szyję— d o k o ń c z y łe m j e s z ­ cze ciszej.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Biblioteka śląska w

To niepodobna, wszak wasze to święto, *za dwa dni pono pasowanie bierzecie paoie. Gości moc zjechało się do Płocka. Jakżeż wam iść?.. .Gości uprosić niech

Teraz już rozumiem dlaczego nieznany Rycerz od nas

Jak niemam płakać, kiedy na stare lata przyjdzie po żebrach chodzić i pod płotem zimne nocki

Litwina.) (Starzec pozostaje sam, głosy wciąż dochodzą, to głośniej, to ciszej. Po chwili, gdy milkną, zalega cisza, przerywana czasem okrzykami dzieci z gór.

Szczęście, że uciekając, jeszcze tę flaszczynę m ogłem ze sobą zabrać.. schow ajcie m nie

Tam rozkoszy on użyje Tam rozkoszy on użyje Wina, wody się napije Winaswody się napije.. Tam teś każę maszerować Tam tez

(Przez cały ten czas rozmowy Antoniego z Katarzyną, Helena przygląda się dziecku w kolebce i od czasu do czasu porównuje rysy twarzy Stefana i