J A N P A S Z E N D A
7£A
P O L S K I P A C I E P Z
O B R A Z E K S C E N I C Z N Y W 3 ODSŁONACH NA TUE WYPADKÓW WE WRZEŚN!
N a k ła d e m a u to ra
1 9 3 3
-— — —-— S k ł a d y G ł ó w n e : ---—
M ło d y P o la k , K a to w ic e , ul. P o w s ta ń c ó w 10 i K s ię g a rn ia K a to lic k a S p ó łk a z og r. o d p . K a to w ic e , ul. Ś w . J a n a 14. T e le lo r. 1 2 -10
Nagroda z® zwycięski udział
i» konkursie wytrwałości Młodego Polaka l~ll/'ók przyznana
Monice Szendzielorzównie w Krfel, Hucie.
Redakcja i Administracja
„MŁODY POLAK"
R Y B N I K
ZA POLSKI PACIERZ
O B R A Z E K S C E N I C Z N Y W 3 O DS ŁO NACH NA TLE W Y P A D K Ó W W E W RZ E ŚN I
0 ^ 5
D r u k .: S l. Z a k i. G taficzne i W ydaw nicze „P o lo»ia“ S. A, K atow ice.
L P j 3 f
O s o b y : P ia se c k a — w d o w a;
B abcia — m atka P iaseck iej;
Janek i Zosia —- dzieci P iaseck iej;
K lim asow a — są sia d k a ; S taś — jej sy n ek ; W oliński — a d w o k a t;
Kozfowicz — w achm istrz.
AKT I.
M ieszkanie P iaseck iej1; u m eb lo w a
nie sk ro m n e; p rzy oknie fotel.
Scena 1.
Babcia, P ia se c k a , Zosia. (P iaseck a, zajęta robótką, siedzi z p raw e j stro n y sto łu ; po lew ej Zosia, pisząc c o ś; B a b cia w fotelu p rz y oknie. D łuższe m il
czenie.)
B abcia (usiłuje naw lec igłę): R ęce się trzęsą, do u cha trafić nie mogę...
P ia se c k a (w stając): Niech m am a pozwoli, spróbuję ja.
B abcia (nie p rz e ry w a ją c s o b ie ):
Czekaj... ja trafię... Żeby się ty lk o te ręce tak nie trzęsły ...
P ia se c k a : Niech się m am a nie m ę
czy, raz d w a zrobię.
B abęia (oddając igłę i b a w e łn ę ):
Bo oczy dobrze nie w idzą.
O siefT dziespt i sześć lat już p a trz ą , to też'.'i n ie ^ z iw .
Piasecka (w raca igłę): O, już go
tow e! (Idzie do stołu.)
Babcia: Ho, ho! T o szło prędko.
Co m iody, to nie stary ... Ale też Janka długo jakoś niem a ze szkoły.
Piasecka: Już daw no b y ć pow inien.
P ól do p ierw szej na zeg arze. Zosiu, w net sk ończysz z pisaniem ?
Z osia: Z araz, m am usiu! (Kończy pośpiesznie, pokazując koniec języka.)
Piasecka: Schow aj języczek, Zo
siu! F e e e !!
Zosia: Już! (O dkłada ołów ek.) Co mam zrobić, m am usiu?
Piasecka: Idź zobaczyć, czy już dzieci w ra c a ją ze szkoły.
Zosia (w ybiega, podskakując.) Scena 2.
B abcia, P ia se c k a .
Piasecka: M am jakieś złe przeczu cia. Kto wie, czy pan K oralew ski zno
wu nie m ści się na dzieciach.
Babcia (n ie d o sły sz a w sz y ): Kto ta k i? ?
Piasecka: P a n K oralew ski, n au czy ciel. Z drajca, co za niem ieckie m arki nasze dzieci katuje.
Babcia: Bój się B oga! Co też ty w y g ad u jesz? P a n K oralew ski przecież Polak...
P ia se c k a : Ale se rc a nie ma, od- szezepieriiec. On podobno w ięcej od N iem ców katuje. Jud aszo w sk ie pienią
d z e za to bierze.
B ab cia: Niepodobna, żeby se rc a m ieć nie m iał. M oże mu ubliżasz...
P ia se c k a : W s z y s c y to w c z o raj na wiecu p o tw ierd zali, że p an K o ralew ski jest n ajsro ższy m katem . 1
B ab cia: Za cóż to tak biją te dzieci?
P ia se c k a : M ów iłam już m am ie. Za nic innego, ty lko za to, że dzieci nie
chcą się u czyć religji po niem iecku.
Babcia: Za to b ić-by m ieli?! P r z e cież lo k atolicy i B o ga się boją.
Piasecka: G d y b y się bali, to b y tego nie czynili. Dzieci sam e czują, że tak a nauka jest dla nich k rz y w d ą , dlatego wolą cierpieć, niż jej się poddać.
Babcia: Daj B oże, ż eb y nienada- Temnie...
Piasecka: W śró d ro d zicó w zapano- wai' jeden duch. W sz y stk ie m atki z a k a z a ł y sw oim dzieciom o dpow iadać po niem iecku na pytania z religji. J a k by, się um ów iły! D zieci są p o słu szn e:
-■■ani jedno nie uległo, N auczyciele się w ściekają.
Babcia: Nie w ierzę, ab y m ogli m ieć tak tw a rd e s e rc a . G dyb y ich p op ro
sić, m ożeby... ;
Piasecka: W sza k b y ła w szkole clelesaćja, prosiła, ale bez skutku. Od
5
pow iedzieli: „To nasz obow iązek!' M am y nakaz z g ó ry i spełnić go mu
sim y". P isan o w ięc pro śb ę do w y ż szych w ładz, ale tak że bez skutku.
B ab cia: A cóż tam na tym w iecu w czoraj uradzili ?
P ia se c k a : C o mieli u ra d z ić ? U ra dzili, ż eb y nie ustąp ić. R aczej nie ch ce
m y nauki religji, jak b y m iała b y ć w tym n iezrozum iałym języku.
B ab cia: I dzieci nic o B ogu sły sz e ć nie m ają?
Piasecka: A czy to m y, m atk i-P o l- ski, nie um iem y nic dzieciom p o w ie dzieć o Bogu, o N ajśw iętszej P a n ie n c e ? Nie um iem y n auczyć p a c ie rz a ? Sam e uczyć będ ziem y !!
B abcia: Bo też i p ra w d a to, że w ię cej się n auczyłam od nieboszczki m a t
ki mojej (Panie, św ieć nad jej duszą!),, niż w ty ch szkołach pruskich, chociaż za m oich czasó w i po polsku uczyli.
P ia se c k a : D aw niej było inaczej i dziś jest inaczej. N ikt w te d y m am ie nie w p y ch ał do rą k jakichś „katei- só w “ niem ieckich, jak to dzisiaj c z y nią. Ale w sz y stk ie dzieci w ró c iły irn te „ k a te isy “, posłuszne rodzicom .
S cena 3.
Ciż i Zosia.
Zosia (w p ad ając): M am usiu, m am u
siu! Janka biją w e szkole. Biją n a sze
go Jank a j w ielu innych. Koło szk o ły pełno łudzi.
Piasecka: P e łn o ludzi, m ó w isz ? ! Z osia: P e łn o ! — P a n in sp e k to r po dobno p rzy jechał. I żan darm tam jest.
Piasecka: O B oże! Biją m ojego Janka! (Z arzuca chustkę.) Idę...
Zosia: Ja pójdę z m am usią...
P ia se c k a : Z ostań p rzy babci. (Od
chodzi.)
Scena 4.
B abcia, Zosia.
Babcia: Ż andarm jest, m ó w isz?
Z osia: T ak ! P a n w a c h m istrz Ko- złow icz.
Babcia: P a n w ach m istrz Kozło- w icz? I co on tam ro b i?
Zosia: Nic nie robi. Stoi i nie chce nikogo w puścić do szkoły.
B ab cia: I pan inspektor przyjechał, p o w ia d a sz ?
Zosia: Jedna d z ie w cz y n k a mi po- w iedziała, co w ra c a ła ze szkoły. N a
z y w a się podobno W in ter.
Babcia: W in te r? W in te r? W in t e r ? ? G dzieś ja już sły sz a ła m to n a z w isko. A to m oże bić przestaną...
Z osia: Ale pan insp ek to r k aże p o dobno jeszcze b ard ziej bić. Oj, boję się o Jan ka! A b ab cia się nie b o i?
7
Babcia (p rzy tu la Zosię do p iersi):
D ziecko kochane! (Z p łaczem ) B iedny Janek... P o dn ieś b aw ełn ę, Zosieńko, podnieś! (Zosia podnosi, Babcia ociera Izy.) A p ra w d a to, Zosieńko, że pan K oralew ski taki z ły ? C h yba nie p ra w da, co ludzie g ad ają.
Z osia: O, bab cia nie wie, jaki pan K oralew ski, bo b ab cia nie chodzi do szkoły. S ły szałam dzisiaj, że — gdy dzieci nie chciały odpow iad ać po n ie
m iecku — to im usta g w a łte m o tw ie rał, język w y d z ie ra ł i k rz y c z a ł, żeby szczek ały po niem iecku. T aki pan K o
ralew sk i !
B ab cia: D ziecko, co m ó w isz ? ! J ę zyk w y d z ie ra ł?
Zosia: A m ałego Jó z k a Ż olnierkie- w icza tak zbił, że tyd zień m usiał leżeć W łóżku -i dzisiaj się jąka... ją... ją...
ją... ka.
Babcia: B iedny Józek! B iedna jego m am u sia !
Zosia: P a n re k to r F edtke był w iele lepszy, niż pan K oralew ski, chociaż Niemiec.
Babcia: L epszy, p o w ia d a sz ?
Z osia: G d y pan re k to r F e d tk e był chory, to dzieci z e b ra ły na m szę św iętą i w szkole prosiły, ż eb y m ogły zm ó
w ić p acierz za pana rek to ra. A w ie
'babcia, jak ? . ■■■*;■•■
Babcia: No?
Zosia: B abcia nie w ie ? P o polsku.
P a n K oralew ski -się złościł, groził że w szy stk ich z a trz y m a ro k dłużej w szkole. Ale g dy pan re k to r w y z d ro w iał, to dzieciom to p rze b a c zy ł.
B ab cia: D obry te n pan rektor... Jak on to się n a z y w a ?
Zosia: P a n re k to r F edtk e.
B abcia (p o w tarza zam y ślo n a): F e d t
ke... F edtke... D aj mu B oże w ięcej szczęścia! f to Niemiec.
Z osia: Ale pan F e d tk e też bije. Jak uderzy, to ręk a spuchnie. D aw niej b y ł lepszy...
B abcia (n aw lek a): Z ośka! Zosień
ko! T y m asz d o b re oczy, chodź...
Zosia (podbiega): N a w le c ? Z araz babciu... już! Niech bab cia da! ( P ró buje długo darem nie.)
B ab cia: Ju ż ? Jeszcze n ie?
Z osia: Z a raz , babciu, zaraz...
B ab cia: No, no! I tobie rączki się trzęsą.
Z osia: 'Nie, babciu, ty lko to ucho ta kie m aleńkie! Ale zaraz... już! O! zno
wu nic...
B ab cia: Daj, Zosieńko, daj! S p ró buję jeszcze sarna...
Zosia (zap alczyw ie celując do u c h a ):' Ale już b y ło i znów ... N ie c i b abcia pozw oli, m uszę... O, już! (P o daje babci.)
B abcia: Zosieńko, a gdzieś ty z a podziała ig łę ? ?
Zosia: Nie zapodziałam ... b y ła tu...
m oże spadła... (szuka po ziemi).
B abcia: T y lk o u w ażaj, dziecino, żeb y ś się nie sk aleczy ła!
Z osia: Nie, nie...
B abcia: A tam nie le ż y ? Coś się świeci...
Zosia: T o ? !
B abcia: Nie jest to ?
Z osia: Babciu, to p rzecież słom ka.
B abcia: S ło m k a? Hm! No to szu kaj- sam a, bo moje oczy już za s ta re. O siem dziesiątsześćlat... C ic h o ! Nie idzie tam k to ś? !
Zosia (z ry w a się): To m am usia, m am usia! (Biegnie do drzw i.)
Scena 5.
Babcia, Zosia, P ia se c k a , K lim asow a, Janek i Staś.
P ia se c k a : P ro szę, bardzo proszę!
K lim asow a: Niech będzie p o c h w a lony Jezus C h ry stu s!
B abcia i P ia se c k a : Na w ieki Wie
ków !
K lim asow a: O, b ab ce lepiej dzisiaj, kiedy znów pracuje:
B abka: T ak a ta m p raca! Igły sz u kałyśm y, bo się gdzieś zapodziała.
A! w szak to pani K lim asow a! W itam ! Nie poznałam pani...
P ia se c k a : P ro s z ę usiąść, proszę bardzo!
K lim asow a: D ziękuję. Nie mogę.
T a k a jestem w zbu rzona, że...
B ab k a: B y ła pani w sz k o le ? Cóż tam się s ta ło ?
K lim aso w a: S zczęście, że nie m ia
łam pod ręk ą g arn k a z w rz ą c ą w odą, bo b y łab y m ją w y la ła na łb y ty ch k a tów, k tó rz y nad dziećm i n a w e t litości nie m ają. (Szlocha.) C hodź tu, Stasiu!
(P rz y tu la go do siebie.)
P ia se c k a : Bóg im p o pam ięta k r z y w dę naszych dzieci!
K lim asow a: Niech się pani p rz y p a trz y rękom S tasia! P r ę g a koło pręgi!
Krw ią nabiegfy i spuchły. C z y ż to m ożliw e, żeby ludzie tak k a to w a ć m o gli ludzi, d zieci?!
P ia se c k a : A mój Jan ek w ięcej je sz cze dostał. P a n i sw ojego S tasia w y rato w a ła, a m ojego tam w zięli do o so bnej iżby.
K lim asow a: N iechby mnie był tknął k tó ry , albo S ta sia m ego. Sam a nie wiem, co b y łab y m zrobiła.
B ab cia: Jak żesz to b y ło ? O p o wiedzcie w s z y s tk o !
K lim asow a: Nic nie w iedziałam o rem, co się w szkole dzieje. G o to w ałam obiad. B y ło już po jedenastej.
II
Ale m iałam złe przeczucia, b y łam nie
spokojna, bo i ja k a załam odnieść k a techizm , k tó ry S taś przy nió sł ze szk o ły. I ja mu zabroniłam o d p o w iad ać po niem iecku na p ytania z religji. I za.
p osłuszeństw o w obec m nie ukarali, chłopca.
Babcia: B ezbożniki!
Klimasowa: -Nagle w p a d a 'pani G ru dzińska, terc ja n o w a , do izby i w o ła z płaczem : „W ie pani, że i jej chłopca zatrzy m ali w szkole i biją g o ? “ „Nic nie w iem — m ów ię p rz e stra sz o n a , — ale S taś p rzecie m a w ró cić dopiero o 12:
ze sz k o ły 11. A ona znow u: „Inne dzieci już o 10 poszły do dom u; w szkole z a trzym ali tylko c z te rn a śc io ro dzieci.
T e raz po jednem k ażde biją'4. W ięc po rw ałam ch ustkę i biegnę iku szkole.
A tam już pełno ludzi.
Babcia: A p ra w d a to, że b y ł ta m i w ach m istrz K oziow icz?
Klimasowa: B y ł i w ach m istrz Koz- łow icz i inspektor W in te r. W biegłam w tłum i py tam , co się stało . „Katują, polskie dzieci14 — k rzy k n ę li. Nie p y tam 0 nic w ięcej, tylk o idę w p ro st do klasy..
B y ł tam p. K ozłow icz i in sp ek to r W in ter. R ozglądam się po k la sie : dzieci siedziały blade, w y s tra s z o n e ; n iektó re p o p łakiw ały. S zu kałam S ta sia . Kie
dy mnie ujrzał, z a w o ła ł: „M am o-!14 1 przybiegł z p łaczem do mnie. W z ię -
Jam go więc za rękę i chcę odejść ku drzwiom, a in sp ek to r m ów i: „Nie w o l
no zabierać chłopca, on n ależy do szkoły". A ja mu o d pow iad am : „W olę widzieć m ego sy n a na m arach, niż uczącego się niem ieckiej religji": C hciał mnie zatrzym ać, ale jak spo jrzałam na niego, to się p rz e s tra s z y ł i puścił mnie.
P ia se c k a : Ja a k u ra t w te d y n a d biegłam, jak pani w y ch o d ziła z-e S ta siem. C hciałam i ja w ejść po m ojego Janka, ale m nie w ach m istrz K ozłow icz nie w puścił. I innych, k tó rz y tak że tam w ejść chcieli, w y p a rł ze sieni.
K lim asow a: A Sm idow icz, ten pie
karz, to poszed ł p ro sić inspektora, żeby nie bili dzieci. Ale p ro sił bez
■skutku.
P ia se c k a : Bo to n aród bez serca, bez' litości, te Niemcy,
K lim asow a: I ten zdrajca K o ralew sk i nie lepszy od nich.
Piasecka: Z aprzaniec! D uszę im swoją z a p rz e d ał i te ra z jesz c ze dzieci nasze od B oga chce o derw ać.
B ab cia: M ów iła mi Zosienka, że ten ;p an K oralew ski n ajsro ższy , że gw ałtem dzieciom u sta o tw ie ra i w y dziera język, ż eb y po niem iecku m ó
wiły.
13
K lim aso w a: Tak, to p raw d a! I m y śli, że nasze dzieci g o rsze od psów .
P ia se c k a : N aw et z w ie rz ą t tak się nie katuje.
K lim asow a: Dla z w ie rz ą t oni m ają w ięcej serca. Sam a w idziałam , jak ten zaprzaniec, K oralew ski, grom ił w o ź nicę za to, że ten ud erzy! konia. I w o ź nicę o sk arży ! przed policją.
B abcia: A dla naszych dzieci-to on ta k i? ! Niech mu tego P a n Bóg za grzech nie poczyta.
K lim asow a: Janku, w ięc i ciebie w yp row ad zili osobno?
Ja n e k : K ażdego brali osobno. Naj
pierw poszed! G adziński, potem ja...
P ia se c k a : I cóż? i có ż?
Z osia: G adziński p ie rw s z y ?
J a n e k : P a n K oralew ski chw yci!
mnie za ucho i ciągnął do drugiej Ma
sy. P a n insp ek tor z a p y ta ł: „D laczego ty się lekcji nie n a u c z y łe ś? 11
B abcia: A ty co ?
Ja n e k : Ja nic! M ilczałem . M am a k azała mi m ilczeć.
Zosia: A co pan inspektor na to ? J a n e k : D ał mi niem iecki k atechizm i pokazał, czego m am się zaraz n au
czyć.
Klimasowa: A uczyłeś się?
J a n e k : O dw róciłem się do niego plecami.
W s z y s c y : I c o ? I co ?
J a n e k : W te d y p o rw a ł m nie pan Ko
ralew sk i i zaczął bić, gdzie trafił: po nogach, po rękach , po głow ie, w s z ę dzie. Ciem no mi się zrobiło w oczach.
K lim asow a: K aty! K rz y w d z icie le !!
P ia se c k a : W id ziałam : w y sz e d ł jak nieprzytom ny. C hw iał się, potem o p arł się o ścianę. Tiwarz m iał bledszą od ściany, siną, po k rw aw io n ą. „Jezusie N azareński — k rzy k n ę łam — to mój J a n e k !“ (P łaczliw ie): S k o czy łam ku niemu, w y rw a ła m go k ato m i z a p ła k a łam gorzko. O m dlałego w yniosłam na rękach.
B ab cia: N ajśw iętsza P anienko!
K lim asow a: A m iędzy ludźm i po
w sta ł k rz y k : „Zabili go! Na śm ierć go zabili! O m dlał. W o łać le k a rz a !" N ie
k tó rz y płakali głośno, inni zaciskali pięści i zg rzy tali zębam i.
P ia se c k a : Ktoś przy nió sł w ody!
Obm yli go z k rw i i ocucili. O p rz y to m niał, ale nie płakał. S y czał ty lk o z b o leści, jeśli się k to ś dotk nął jeigo ciała.
O Janku, Janku! D ziecko kochane!
(Tuli go do siebie.)
K lim asow a: O bezbożniki! O k aty ! Z a p rz a ń c e ! J u d a s z e !
15
J a n e k : (kaszle; ociera Usta chu steczk ą;. na chustce ślad y k rw i).
P ia se c k a : R an y boskie! Janek k rw ią pluje! Krw ią...
W s z y s c y : K rw ią ? K rw ią?
B abcia: N ap raw d ę k rw ią ? Do krw i go zbili, o katy !
P ia se c k a : Janku, boli cię co?
J a n e k : T ak ciem no znow u. Coś mnie tu (pokazuje na piersi) ściska...
m a m o !!
K lim asow a: Słabo mu! M dleje!
Niech go pani położy do łóżka. I po lek arza posłać trzeba.
Zosia: M amo, czy Jan ek u m rz e ?
— czy Janek c h o ry ?
P ia se c k a : D ziecko! P ro ś B oga, ż e by takiego nieszczęścia nie zesłał.
(R ozbiera Janka.)
Zosia: B abciu, Jan ek n ap raw d ę c h o ry ?
B abcia: W idzisz, k rw ią pluje! S k a tow ali ci braciszk a!
Zosia: Ale Jan ek nie u m rz e ?!
K lim asow a: W sz y stk o w rękach Boskich.
P ia se c k a : P o łó żm y go na łóżko!
(N iosą.go na łóżko.) Scena 6.
Ciż i K ozłowicz.
K ozłow icz (groźnie): H ier F ra u P iaseck i?,
W s z y s c y : O ra n y ! — czego c h c e ? ! P ia se c k a : To ja, P ia se c k a .
K ozłow icz: Sie w a re n auch bei der Schule ?
P ia se c k a : P r z y szk o le? B yłam , boście mi chłopca skatow ali.
K lim asow a: K rw ią te ra z pluje!
K ozłow icz (pisze co ś w n o tesie):
Gut! (Do K lim asow ej): Und sie heis- se n ? !
K lim aso w a: Klimas ow a!
K ozłow icz: W o w ohnen sie ? K lim asow a: G d zie m ieszk am ? T u zaraz, w trzecim domu.
K ozłow icz (notuje): Gut! (do B a b ki): U nd sie w a re n aucU d o rt?
P ia se c k a : To m oja m atka. C h o ra, na kro k z dom u się nie rusza.
K ozłow icz (notuje): D as riecht nach G e fa n g n isstra fe ! M ahlzeit! (W ych o dzi.)
K lim asow a: Co, w ięzieniem g ro z i? ! P ia se c k a : Za to, żeście nam dzieci sk a to w ali?
K lim asow a: Do k rw i obili?
B a b k a : O be zbożni k i ! D osięgnie W as k ied y ś R ęka S praw iedliw ości, dosięgnie!
K lim asow a: B óg nie p rze b a c zy tej . k rzy w d y !
Koniec aktu 1.
17
AKT II.
W mieszkaniu, Piaseckiej.
Scena 1.
B abcia, Janek, Zosia.
Babcia: Zosicnko! Zosienko! W y biegnij p o p atrzeć, czy już idą.
Janek: Ja pójdę!
Zosia: Siedź, k ied y ś ch o ry ! B abcia mnie k azała. (W ybiega.)
Babcia: T a k a jestem niespokojna!
Biedne d z ie c i!! C óżbyście p o częły bez m a tk i? ! Ja już sta ra . Nogi słuchać mnie nie chcą, ręce się trz ę są, że już i clo igiełki trafić nie m ogę. O, siero tk i, sierotki!! W drodze-b ym w am tylko była.
J a n e k : A dlaczego m am a nie m iała
by w ró c ić ? P rz ec ież nic złego nie z ro b iła !?
Babcia: Z aw sze tam w sądzie będą N iem ców bronić, a naszych, że to P o lacy, k arać.
19
Ja n ek : A. cóżby oni chcieli z M aszą
m am ą zro b ić?
B abcia: T oć oni m ają takie dom y z k ratam i w oknach, k tó re w ięzieniam i n az y w a ją . T arnby w sadzili w a s z ą m a
m usię. S ły sza łe ś, co to mówi! ten w achm istrz K o z ło w ic z ? !
J a n e k : P am iętam , pam iętam ! Mó- wif, że to pachnie w ięzieniem .
Zosia (w p ada): Jeszcze nie w idać m amusi.
B abcia: Dzieci k ochane! C hyba w am P a n Bóg n ajm iłosierniejszy m a
musi z ab rać nie pozwoli.
Ja n e k : B abciu, a toby N iem cy w szy stk ich tam z atrzy m ali w e w ięzie
niu?
B abcia: M yślę, że tych w szy stk ich, k tó rz y byli w owym. dniu w szkole lub p rz y szkole.
J a n e k : T ego m ałego K orzeniow skiego, w ie babcia tego, co tu często do m nie p rzychodził, tego też z a w e zw ali do sądu.
Zosia: Do są d u ? A za co?
Janek: Za c o ? Za to, że w lazł na płot i chciał zo baczy ć, co się w klasie dzieje.
Z osia: Za takie głupstw o, to b y aż do sądu w z y w ać mieli, a ż do G n iezn a?
J a n e k : A m am usię to cza co w !e-..
zw ali? t l e ? ! M am usia ani na płot nie lazła, a w ezw ali.
B abcia: Cicho, dzieci! Idź Zosienko p o p atrzeć jeszcze raz, czy już idą. Już tli być pow inni.
Zosia: Idę, babciu... (W ybiega.) ją n e k : Babciu, a dlaczego to ta k ci Niem cy uw zięli się na n a s ? D laczego n as tak p rze ślad u ją ?
B abcia: W idzisz, dziecko, to już taka ich natura. Z abrali P o lsce ziemię.
A dlaczego z a b ra li? D latego, że się B oga nie boją, grabieżco! A te ra z to jeszcze chcą nas, P o lak ów , w ytępić.
Chcą mas w y tęp ić, ż e b y śm y się o tę ziemię nic upomnieli.
J a n e k : A dlaczego to nas p rzy m u szają, żeb y śm y się religji po niem iecku uczyli, a nie po polsku.
Babcia: A bo te N iem cy — to, są;
sp ry tn e! M y ślą ta k : Jeśli P o la c y z a pomina m odlić się po polsku, to i 'Pol
skę zapom ną. A gdy zapom ną P olsk ę, to b ędą nasi. •Niemiec d o b rze w ie, że gdy P o la k będzie się m odlił po ■nie
m iecku, to go P a n Bóg nie zrozum ie.
K toby tam m ógł się n au czy ć ich m o w y tak dobrze, by um ieć p o sk a rż y ć się Bogu na to w szy stk o , co mu ma s e rc a leży i duszę p rz y g n ia ta kam ieniem . Już to P an Bóig najlepiej rozum ie w tej m ow ie, k tó rą każdemu, dal. A nam . Polakom , toć P a n B óg dal nie inną tylko polsk ą m ow ę i po polsku nas m ó w ić u a u czyi'.
Ja n e k : To dlaczego nam N iem cy nie chcą pozw olić m odlić się tak, jak tego P a n B óg chce. P rz ec ież P a n B ó g jest silniejszy od N iem có w ?!
B abcia: A pew no, że jest silniej
szy. 1 ńapew no N iem ców k ied y ś :za ich pychę ukarze.
Zosia (w p ad łszy ): Idą już! Idą...
(W ybiega.)
B abcia: Idą!! (W zruszona.) Idzie matka w asza! Idzie c ó rk a m oja!!
Ja n e k : Idzie m am a! m am a!
B abcia (składając rę c e ): O B oże!
Więc w ró ciłeś m atkę sierotom ! Dzięki i chw ata niech C i b ęd ą za to.
J a n e k : Z araz m yślałem , że nam Pan Bóg m am usi w ziąć nie pozwoli.
W ybiegnę jej naprzeciw ... (W ychodzi.) B abcia: Janku, zostań! T y ś p rzecie c h o r y !
' Janek (z progu): T y lko za próg, b ab c iu !
B abcia: W ra c a ! W ra c a c ó rk a m o ja! A jednak serce d rży ! Bije niespo
kojnie! C zyż przeczu w a coś s tra s z n e go.?! C zyżby coś złego czek ać ich m iało? C zy żb y ...? Ale nie! To z n ad
miaru radości serce tak d rży ! R a d o ścią tak bije!! P rz ec ież w ra c a córk a moja! W ra c a m atka osiero con y ch dzie
ci!, W raca...
S cen a 2.
Babcia, Janek, Zosia, K lim asow a i P ia secka.
(W chodzą. K lim asow a po dtrzym uje P iasecką, k tó ra tuli do siebie Jan ka i Zosię. W sz y sc y smutni.)
B abcia (p rz e stra sz o n a ): M atko N aj
św iętsza! Co się s ta ło ? !
Piasecka (siada i tuili do siebie d z ie ci, bardzo przygnębiona.)
B abcia: Co się s ta ło ? Ludzie!...
m ó w c ie !!
P iaseck a (p rzycisk ając do siebie dzieci, z p łaczem ): B oże! — Dzieci!
.Janku! Zosiu! (Dzieci płaczą.)
B abcia: C ó rk o ! (Z w yrzutem .) S e r
ca nie m asz dla m atki! (Do Klim aso- wcj.) S ąsiadko! C o się s ta ło ? ! Nie m ęczcie m nie dłużej! M ów cie! M ów cie !
K lim asow a (do siebie): D ożę! C óż tu p o w ie d z ie ć ?! S ta ru sz k a nie p rze
żyje!
P ia se c k a (pada nagle babci d o nóg):
Matko! M atko! D w a i póf rok u!... . K lim asow a: K ąty! Bez se rc a ! B ez B o sa ! Dw.a i pół roku...
B abcia: D w a i poi roku! Boże! D o
m y ślam się w szy stk ieg o ! D zieci! S ie
ro tk i kochane!
Klśinasowa: Na dwa, i pól ro k u w ię zienia skazali m atkę za to, że im sk a towane dziecko z rą k w y rw a ć chciała,
23
że ojczystego bro niła języ k a, że o bo w iązek sw ój jako m atk a -P o lk a i c h rz e ścijanka spełniła.
P ia se c k a (p o w sfa ją c): T ak! (Spełni
łam sw ój obow iązek, o bow iązek w o- bez B oga i O jczyzny, obow iązek m a t
ki - Polki i m atki - chrześcijank i. Mam.
c z y ste sum ienie. T a m yśl do d aje mi siły. Cierpię dla dobrej i św iętej s p ra w y. I nie cierpię sam a. W sp óln a b o
leść, pół boleści! W sp ólny sm utek, pół s m u tk u !
K lim asow a: Z ato w spólne z w y cięstw o : będ zie podw ójnem z w y c ię stw em .
B abcia: O w a i pół roku... d w a i pól roku... B oże! D zieci! cóż w y p o czn ie
cie?!' To okropne!
P ia se c k a : N iech m am a nie ro zp a cza! Czuję dość siły w sobie, ż e b y to p rze trw a ć. Z resztą, niech m am a zw a
ży, p rze c ie ż nie sam a idę...
K lim asow a: P an i jednak najw ięcej!
D w a i pól roku!
B ab cia: A z innych kogo zasąd zili?
P ia se c k a : W szy stk ic h p raw ie. N a
w et dzieci nie oszczędzili...
B abcia: N aw et dizieci — po w ia
dasz. A: k tó ry c h to.?
Piasecka: Z nała m am a B ro n isław ę Ś w id o czó w n ę?
Z osia: B ro n k ę ? P ie k a rz ó w n ę ? I có ż z n ią?
24
P ia se c k a : Do w ięzienia pójdzie...
Zosia: B ronka do ‘w ięzienia? Za c o ? P ia se c k a : W łaściw ie ?a to tylko, że w zięła w ciskany jej g w ałto w n ie przez, n au czy ciela niem iecki katechizm
do reki p rzez fartuszek .
B ab cia: Oma b ra ła p rzez fa rtu sz e k ? N apraw dę przez fa rtu sz e k ?
KSimasowa: Bo i słusznie! P o c o dziecku niem iecki k a te c h iz m ? ! Już tam Paei B óg woli nasze polskie m odlitw y...
P ia se c k a : K tóre i m y rozum iem y i. P a n Bóg rozum ie.
B ab cia: B iedna B ro n k a! B iedna!
K lim asow a: O! m ały K orzeniow ski -biedniejszy!
Ja n e k : M am o, k tó ry ? k tó ry ? P ia se c k a : Ten, co się w sp iął n a p lot i z płotu zagląda! do okien s z k o l
nych.
J a n e k ; 1 co, marno, c o ?
Z osia: D laczego on b ied n ie jsz y ? ? D laczego?
K lim asow a: Pirapczytali mu c z te ry m iesiące w ięzienia.
B abcia: C z te ry m iesiące...? Ten d zieciak ? Ileż on m a la t?
J a n e k : T rzy n aście, babciu, trz y n a ście lat.
Zosia: I za co on musi iść do w ię zienia?
P ia se c k a : Za to, ż e w spiął się n a p h i i do okien p a trz eć chciał.
25
B abcia: Za. to aż c z te ry m iesiące?
Boże! gdzież sp ra w ie d liw o ść ?
K lunasow a: Albo młoda, B edn aro- w iczow a... Gzy to sp ra w ie d liw o ść ?
B abcia: 1 cóż z nią zrobili?...
K lh n a so w a : Na c a ły rok w ięzienia skazali.
B abcia: I za cóż to ? Za co?
Klimasów a : Za to tylko, że się uśm iechała ironicznie w ob ec żandarm a, k tó ry ro zp ędzał 'tłum y spod szkoły.
P ia se c k a : Za uśm iech — ta k m am o
—( za i eden uśm iech aż rok w ięzienia.
Klimasó w a : M łodego B alcerk iew i- cza skazali n a rok i trz y m iesiące w ię zienia.
P ia se c k a : A p a ń stw o Ż olnierkiew i- czow ie 'dostali oboje po d ziew ięć m ie
sięcy.
J a n e k ; M amusiu, są to rodzice tego m ałego Ż ołnierkiew icza, co się ją k a ?
P ia se c k a : Tak, to oni!
B abcia: A oni za c o ?
K lim asow a: Za to, że przyszli ku szkole i n aw et ust nie o tw a rli: zupeł
nie niew innie.
B ab cia: B oże! I to mają. b y ć s p ra w iedliw e są d y ?
KMmasowa: S p ra w ied liw e ? P r z e cież aż d w adzieścia osób skazali na więzienie.
B ab cia: Aż d w a d z ieśc ia ? B oże!
P ro śm y B oga, m oże on R ęk ą S p ra w ie
dliw ości sw ojej odmieni ten stra szn y w yrok. P ro śm y słow am i, k tó ry c h nas C hrystus P a n nauczył.
Piasecka: Klęknijm y! Klęknijcie, d z ie c i!
(W szy scy , prócz babci, klękają.) Babcia (rozpoczyna, inni za nią):
Ojcze nasz, k tó ry ś...
Scena 3„
Ciż i Ż andarm .
(Żandarm ukazuje się w drzw iach .) P ia se c k a : Jezus, M arja! Ż andarm ! (W szy scy spoglądają w stro n ę drzw i.)
K lim asow a: C o to m a z n a c z y ć ? Żandarm: F ra u P iaseck i! Sie korn- men mit!
B abcia: C o on m ó w i?
Klimasowa: Dzieci! M atkę wam chce zab rać!
J a n e k i Zosia (biegną do m atki, za
słaniają ją): M am o! M y m am usi nie dam y! To jest n a sza m am usia! M3/ jej nie dam y!
Babcia: C o ? M atkę w am chce w z ią ć ? Dzieci, p ro ście o litość... P r o ście! P ro ście ! I ża n d arm musi mieć se r c e !
Ja n ek ‘i Zosia (padają do nóg ż a n d arm a): O litość pro sim y ! Nie bierz nam m am y! P ro sim y , miej litość!
Ż andarm (trą ca dzieci n ogą): W eg ! jasiek I Z osia: P a n ie! Litości!
Ż an d arm : I'ra u P iaseck i! Sie k o m in en m it!!
Ja n e k i Zosia (tuląc się do P ia s e c kiej): To nasza m am usia! M y nie d a
my m am usi! -
P ia se c k a : W o la B oża, 'dzieci. U spo kójcie się, nie płaczcie! W asze łzy s e r ca żan d arm a pruskiego nie w zru szą.
Oni se rc a m ają z kam ienia. W ró c ę do w as, dzieci! W ró c ę za d w a i pól ro k u ! Janku, pam iętaj! i ty , Zosiu, pam iętaj, Co w am pow iem . Idę do w ięzienia za to, że c z y sto śc i w a sz y c h dusz i serc strzegłam . Idę do w ięzienia za to. że w aszej w ia ry i m ow y broniłam . To sk a rb y w ielkie! I w y w ia ry i języ k a bronić m usicie. Dziś nas gnębią, ale przyjdzie chw ila w y zw o len ia naszego, przyjdzie chw ila zw y c ięstw a . Z w y c ię żym y, bo Bóg z nam i i M atk a N aj
św iętsza! _ I O jczyzna o nas nie z a pomni! (Ściska i. całuje dzieci. Dzieci zaczyn ają p łak a ć . P ia se c k a idzie p o żegnać się z babcią.)
Babcia (szlochając): D ziecko! D ro gie d zi e c k o !!
P ia se c k a : M am o! w ró cę! W ró cę, jeśli. Bóg pozwoli, za d w a i pół roku!
D obrzy ludzie zaopiekują się wam i.
Dowidzenia!
B abcia: B óg niech idzie z tobą i M atka N a jśw ię tsz a !
P iaseck a (do K lim asów e j) : Żegnam panią...
K lim asow a: Niedługo, a spotkam y się. I m nie tam zap ro w ad zą.
Piasecka: Dzieci, m am o, żegnajcie!
Z obaczym y się, jeśli Bóg pozw oli, za d w a i pół roku. (W ychodzi z ż a n d a r
mem .)
Ja n e k i! Zosia (z p łaczem ): M am o!
Marno! '(W ybiegają za. nią.)
B a t ó a : C ó rk a !!! B oże...!! (P rz e chyla się, m dlejąc, na fotel.)
(Klimasowa,, ocierając fartuchem Izy, wychodzi.)
Koniec aktu, 2.
29
Akt III.
W mieszkaniu Piaseckiej.
S cena 1.
Janek, Zosia i B abcia.
(Janek i Zosia klęczą przed o b r a zem M atki B oskiej C zęstochow skiej.
B abcia siedzi w fotelu.) ...Pocieszycieł- ko ufrapionych! Módl się za nam i!
0 M atko najd o brotliw sza, k tó ra nikogo bez pom ocy nie zo staw iasz, w ysłu ch aj nas! W y błagaj u S y n a S w ego, Jezusa C h rystusa, ażeby nam w rócił m atkę naszą, k tó rą Niem cy zatrzy m u ją w w ię zieniu. Amen. W imię Ojca i Sy n a 1 Ducha św . Amen. (W stają.)
Zosia: Babciu, a c z y sny się s p ra w dzają?
B ab cia: „Sen m ara — B ó g w ia ra ", dziecko. A cóż ci się śniło?
Zosia: Śniło mi się, że klęczałam z Jankiem , tak jak dzisiaj, przed o b ra
31
zem M atki B oskiej C zęstochow skiej.
M odliliśmy się za m am ę jak to tera z codzień czynim y. W p a try w a ła m się m ocno w oczy M atce B oskiej, a gdy ukończyliśm y z w y k łą m odlitw ę, z a p y tałam :
„N ajśw iętsza M atko! P ow ied z, czy m am a n a sz a w róci z w ię z ie n ia ? "
A w tedy... M atka B oska p o ru szy ła ustam i i p o w ied ziała: „M am usia w ró ci niedługo".
J a n e k : N ap raw dę m ów iła, czy ci się tylko śniło ?
Zosia: To mi się śniło, ale w id zia
łam. w y ra ź n ie i sły szałam , że M atka B oska m ó w iła: „M am usia w ró ci nie
długo".
Janek: G dyby to się spełniło, Zo
si enk o, udusiłbym cię z radości.
Z osia: Uduś, czy nie uduś, b y leb y m am usia w róciła.
Ja n e k : I N iem cy jej nie katow ali.
Zosia: I nie głodzili.
J a n e k : B iedna m am a! P e w n ie cały dzień płacze za nami.
Z osia: Je sz c z e zachoruje.
B ab cia: A pew nie, że zachoruje.
Ktoby tam nie zach o ro w ał w e w ię
zieniu!
Ja n e k : A m am a nigdy nie b y la' z a pełnię zdrow a.
Zosia: Ale... g d y b y N iem cy m am ie co złego zrobili, albo pozw olili jej um rzeć, tobym im... tobym im...
J a n e k : N o !? C obyś im ...?
Zosia: C o by m z ro b iła? (Po chw i
li:) A ty cobyś zrob ił?
Ja n e k : P o w ie d z ty p ierw szą!
Zosia: T y jeste ś sta rsz y i chłopiec, powiedz ty p ie rw sz y !
J a n e k : W iesz, co jabym zrob ił?
Zosia: No co?
ja tte k : No, pow iedz, co jabym mógł zrobić takim N iem com ? Nic...!
Zosia: Jeśli ty nic, to i jabym nic nie mogła zrobić.
J a n e k : T e ra z jeszcze jestem m ały, ale jak urosnę...
Zosia: Ja jeszcze m niejsza od pie-
■teie.,,.
J a n e k : Ale jak urosnę, a będzie p o w stanie na N iem ców , to w te d y im p o każę...
Zosia: A co im p o k a ż e sz ?
J a n e k : W ezm ę k arab in i zapłacę
•r-n za to, co oni n aszej m am ie złego zrobili.
. Zosia: T o i ja w ezm ę karabin...
: J a n e k : T y . jeste ś • dziew czyn k a!
l o b ie nie d ad zą k arab inu ! . Z osia: W iesz co, Ja n k u ? T y mi po- tS'Cz.ysg sw ojego u b ran ia. , ■
J a n e k : A., w ło sy ? , Z a raz b y cię po- ,m a li po w ło sach.
Zosia: W ło s y ? No to utniem y...
Janek: Ale przecież raoje ubranie byłoby ci za duże...
Zosia: P rz e c ie ż ja urosnę...
Babcia: Dzieci! dzieci! L ep iejby ś- cie nie ż a rto w a ły , kiedy m am a płacze we w ięzieniu.
Zosia: A g d y by tak m am a dzisiaj w r ó c iła ? !
Janek: G dyby w ró ciła, tobyrn ją...
tobym ją...
Zosia: T ylko jej nie uduś znowu.
Janek: C icho!! Ktoś idzie! (W y biega.)
Zosia: C zy żb y m am usia? (W y b ie
ga za nim.)
Janek (w ra c a ją c ): B a b c iu ! P a n m e
cenas W oliński!
Scena 2.
Ciż i W oliński.
Babcia: K to? P a n m ecenas W oliń
ski... - m ó w isz?
W oliński (w chodząc): To ja, ła s k a w a pani! Ja, osobiście.
Babcia (w zru szo n a): Ach! B oże!
P a n ie m ecenasie!! Niech B ó g dobrotli
w y w y n ag ro d zi P a n u to, co P a n dla nas uczynił, bo m y za ubodzy.
W oliński: Z robiłem , co n a k a z y w a ło mi serce i sum ienie. Spełniłem ; obo
w iązek, nic w ięcej!
Babcia: S ły szałam , jak pan m e c e nas bronił mojej córki, a m atki tych biednych sierot...
W oliński: S iero ty ! (G łaszcze g łó w ki dzieci.) T a k : siero ty , boście ojca stra c iły , a m atk ę w am N iem cy zabrali.
Jednak w y nie b ez opieki. U sły sz a ła płacz w asz P o lsk a cała! C a ły naród polski, zbudzony jękiem niew innych dzieci polskich, zw ró cił o czy ku w am i p o sy ła w am sło w a p o ciechy i rękę podaje z pom ocą... O to, co w am p r z y niosłem . (Podaje Jan kow i gazetę.)
Janek: G a z e ta ? ! A co jest w g a zecie?
W oliński: T am se rc e i rę k a Polski całej.
Janek: L ist S ien k iew icza!!
W oliński: L ist S ienkiew icza... T ak!
Sienkiew icz p o tężnym głosem p rz e m ów ił do naro du w im ieniu m ęczeń
skiej d z ia tw y w e W rześn i. On, S ien kiew icz, p ie rw s z y z a w o ła ł o pom oc dla w as, dzieci, i w a sz y c h m atek k rzy w d zo n y ch . On p ie rw sz y najczul
sze i ojcow skie o k azał w am serce!
On p ierw sz y ku w a m w y c ią g n ął o fia r
ną dłoń. Niosę w a m sło w a pociechy i niosę pieniądze od Sienk iew icza i od całego narodu.
Janek: To S ienkiew icz wie o n a szej m a m ie ? ? W ie, że m am a w e w ię
z ie n iu ??
3.5
..W oliński: W ie Sienkiew icz i w ie
■ cały naró d. T u są pieniądze, żeb y ście biedę odpędzić mogli.
Zosia: A któż n am posyła ie pie
niądze?
W oliński: N aród cały ! Dzieci pol
skie! N a w e t N iem cy, uczciw i N iem cy!
Zew sząd p ły n ą pieniądze. 'Nie. brakn ie w am opieki i nie b rakn ie chleba.
J a n e k : Cóż n am z tego, k ied y n am m am usi brak...
Z osia: P ien iąd ze-b y m d ała i chleb
nym dala, byle m am usię m ieć, ,, B ab cia: Niechaj B óg zapłaci; ty m dobrym ludziom za ich d o b re i litości
w e serce. P ien iąd ze dadzą, dzieciom chleba, ale nie zastąp ią im m atki. .Cięż
k i nam bez niej, a i jej sm utno bez nas. Pani© m ecenasie! Zanieś pan pie
niądze Niemcom, niech puszczą m atkę.
W oliński: B y łem tam...
J a n e k : G d zie? U N iem ców ...?
Zosia: A w y p u szczą m am usię?
W oliński: B yłem u Niem ców ...
Ja n e k : I có ż?
Zosia: A p rzy m arnie też pan b y ł?
Ja n e k : W idział pan się z m ąm ą?
W oliński: B yłem i u N iem ców ::i przy w aszej m am ie. >
J a n e k : I co ? , „ .
■ Zosia: 1 có ż? , ... j' W oliński: M am a k a z a ła ..was uści-
■skac.,. ...a.,,,;
Zosia: Kogo, mnie czy J a n k a ? W oliński: Zosię k a z a ła uściskać...
J a n e k : A m nie nie?
W oliński: I ciebie, Janku, i babcię...
Zosia: Babciu, m am a nas k azała uściskać w szystkich...
(B abcia w zru szo n a ociera łzy.) J a n e k : A m am a z d ro w a ? W oliński: Leży...
B abcia: C o ? L e ż y ? C z y żb y cho
r a ?
Ja n e k : M am a c h o ra ? Z osia: M am usia le ż y ?
W oliński: W czo raj k siąd z był u niej z P a n e m B ogiem ?
B abcia: K siądz? Z P an em B ogiem ? C zyż tak b ard zo c h o ra ?
J a n e k : Ale m am a nie u m rz e ? Zosia: B y ł pan u N iem ców ? Co po
w iedzieli?
J a n e k : W y p u szc z ą m am ę?
B ab cia: Ależ, dzieci! Pozw ólcie m ów ić panu m ecenasow i!
Zosia: W róci m am a?
W oliński: W róci, w róci...
Ja n ek i Z osia: W ró c i? Kiedy w ró c i?
B abcia: W ró c i? N apew no w ró c i?
W oliński: M am nadzieję, że w ró ci... napew no, jeśli N iem cy nie p rz e szkodzą.
J a n e k : A cóż N iem cy?
37
W oliński: B yłem n ajpierw u w a szej m am y. Z resztą, codzień tam je
stem . P o te m b yłem u N iem ców . P r z e d staw iłem im, że, jeśli m am y w aszej z a ra z nie w yp uszczą, u m rzeć może...
Zosia: U m rze ć ? M am a u m rz e ć?
J a n e k : Cicho! 1 co dalej?
W oliński: Posłali lekarza. L ek arz zbadał, że m am a b ard zo chora, że stan zdrow ia niebezpieczny. W ięzienie ją zabija...
J a n e k : A N iem cy co na to ?
W oliński: Z ażądali pieniędzy, k a u cji . . .
J a n e k : P ie n ię d z y ? Ile?
W oliński: T y siąc m arek.
J a n e k : T y siąc m a re k ? Zosia: T y s ią c ? ?
Babcia: B oże! T y s ią c ? Sk ąd nam w ziąć ty sią c m arek .
Janek: Ja dam, sw oje oszczędności!
Zosia: Ja też dam !
W oliński: Nie p otrzeb a! Z b y teczne !
Janek: Jak to ? z b y te c z n e ? ?
W oliński: Bo już im zło ży łem ty siąc m arek. Co chcieli, to dałem .
Zosia: T y s ią c m arek pan d a ł?
Ja n e k : I c o ? P u sz c zą te ra z m a
m usię?
W oliński: M oże puszczą...
Zosia: Janku! A g d y b y mój sen się spełnił, udusiłbyś mnie z ra d o śc i?
J a n e k : (id y b y się s p e łn ił? ? Oj 1 pew nie! Ale m am usia pierw sza...
B ab cia: Dzieci! U ściśnijcie p an a m ecenasa! P odziękujcie m u! O n ty le dobrego dla n a s zrobił...
(Janek i Zosia p rzy sk a k u ją do W o lińskiego, chcąc go objąć za nogi.
W tem dzw onek.)
W oliński: Idźcie, dzieci, p opatrzeć, kto dzw oni! (O ciera łzy.)
(Janek i Zosia z ry w a ją się i biegną do drzw i. Za d rzw iam i sły ch ać w esołe k rz y k i:) M am a! M am a! N asza m am u
sia!!
S cen a 3.
C iż, P ia se c k a i K lim asow a.
P ia se c k a (w chodzi, tuląc do siebie
•dzieci. K lim asowa ją po d trzy m u je):
Dzieci drogie! Dzieci k ochane! Janku!
Z o sien k o !!
Ja n ek i Zosia (szlochając z ra d o ś c i);
M am o! M am usiu!!
B abcia (ocierając łzy ): W róciła!
C órko!! Dzięki B ogu!!
P ia se c k a (pada w objęcia B abci):
M am o!! (Płacz.)
B abcia: C órko! P rz y sz ła ś! W ró c i
łaś! B ogu niech będ ą dzięki...
P ia se c k a : B ogu i panu m ecen aso wi... (Z w raca się do W olińskiego.) P a -
39
nie m ecenasie, dziękuję, sz cz e rze 'dzię
kuję.
Janek: I ja dziękuję...
Z osia: I ja! I ja!
W oliński: N iem a pow odu dzięko
w ać! Spełniłem tylko sw ój ch rześci
jański i z a w o d o w y obow iązek. D om a
g ałem się tylko sp raw ied liw o ści dla was. Dla w as, m atki, i dla w as, dzieci!
B roniłem w as przed ludźmi, k tó rzy k atow ali w as za polski pacierz. T e w a sze cierpienia, te w asze łzy. w o łają do Boga o pom stę. B oże! P rzyjm ij T y te cierpienia i łzy dzieci i m atek w rz e siń skich jako ofiarę. Daj nam w y z w o le nie co rychlej. W idzisz, P an ie, że to cierpienia za polski „O jcze n a s z “ .
Piasecka: Za polski pacierz.
K o n i e c.
i . a Ko y
Biblioteka śląska w Katowicach Id . 003000017*7nc
I 448812
r \ i w
óp. z ogr. odp.
KATOW ICE, UL. ŚW. JAN A 14
Telefon 12-10
. i i ;: l i 1111 i i ;; i
Poleca
bogato zaopatrzony dział książek teatralnych i śpiewników.
ii 11111111 ii 1111
Jedyna hurtownia na Województwo Śląskie posiada przedstawicielstwa naj
poważniejszych wydawnictw.
■ i < 11 < 1111111111
Katalogi,
prospekty, oraz oferty na żądanie wysyłamy bezpłatnie.
M A T E R J A Ł Y P I Ś M I E N N E .