• Nie Znaleziono Wyników

Za Polski pacierz. Obrazek sceniczny w 3 odsłonach na tle wypadków we Wrześni

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Za Polski pacierz. Obrazek sceniczny w 3 odsłonach na tle wypadków we Wrześni"

Copied!
44
0
0

Pełen tekst

(1)

J A N P A S Z E N D A

7£A

P O L S K I P A C I E P Z

O B R A Z E K S C E N I C Z N Y W 3 ODSŁONACH NA TUE WYPADKÓW WE WRZEŚN!

N a k ła d e m a u to ra

1 9 3 3

-— — —-— S k ł a d y G ł ó w n e : ---—

M ło d y P o la k , K a to w ic e , ul. P o w s ta ń c ó w 10 i K s ię g a rn ia K a to lic k a S p ó łk a z og r. o d p . K a to w ic e , ul. Ś w . J a n a 14. T e le lo r. 1 2 -10

(2)

Nagroda z® zwycięski udział

i» konkursie wytrwałości Młodego Polaka l~ll/'ók przyznana

Monice Szendzielorzównie w Krfel, Hucie.

Redakcja i Administracja

„MŁODY POLAK"

R Y B N I K

(3)

ZA POLSKI PACIERZ

O B R A Z E K S C E N I C Z N Y W 3 O DS ŁO NACH NA TLE W Y P A D K Ó W W E W RZ E ŚN I

0 ^ 5

D r u k .: S l. Z a k i. G taficzne i W ydaw nicze „P o lo»ia“ S. A, K atow ice.

(4)

L P j 3 f

O s o b y : P ia se c k a — w d o w a;

B abcia — m atka P iaseck iej;

Janek i Zosia —- dzieci P iaseck iej;

K lim asow a — są sia d k a ; S taś — jej sy n ek ; W oliński — a d w o k a t;

Kozfowicz — w achm istrz.

(5)

AKT I.

M ieszkanie P iaseck iej1; u m eb lo w a­

nie sk ro m n e; p rzy oknie fotel.

Scena 1.

Babcia, P ia se c k a , Zosia. (P iaseck a, zajęta robótką, siedzi z p raw e j stro n y sto łu ; po lew ej Zosia, pisząc c o ś; B a b ­ cia w fotelu p rz y oknie. D łuższe m il­

czenie.)

B abcia (usiłuje naw lec igłę): R ęce się trzęsą, do u cha trafić nie mogę...

P ia se c k a (w stając): Niech m am a pozwoli, spróbuję ja.

B abcia (nie p rz e ry w a ją c s o b ie ):

Czekaj... ja trafię... Żeby się ty lk o te ręce tak nie trzęsły ...

P ia se c k a : Niech się m am a nie m ę­

czy, raz d w a zrobię.

B abęia (oddając igłę i b a w e łn ę ):

Bo oczy dobrze nie w idzą.

O siefT dziespt i sześć lat już p a trz ą , to też'.'i n ie ^ z iw .

(6)

Piasecka (w raca igłę): O, już go­

tow e! (Idzie do stołu.)

Babcia: Ho, ho! T o szło prędko.

Co m iody, to nie stary ... Ale też Janka długo jakoś niem a ze szkoły.

Piasecka: Już daw no b y ć pow inien.

P ól do p ierw szej na zeg arze. Zosiu, w net sk ończysz z pisaniem ?

Z osia: Z araz, m am usiu! (Kończy pośpiesznie, pokazując koniec języka.)

Piasecka: Schow aj języczek, Zo­

siu! F e e e !!

Zosia: Już! (O dkłada ołów ek.) Co mam zrobić, m am usiu?

Piasecka: Idź zobaczyć, czy już dzieci w ra c a ją ze szkoły.

Zosia (w ybiega, podskakując.) Scena 2.

B abcia, P ia se c k a .

Piasecka: M am jakieś złe przeczu ­ cia. Kto wie, czy pan K oralew ski zno­

wu nie m ści się na dzieciach.

Babcia (n ie d o sły sz a w sz y ): Kto ta ­ k i? ?

Piasecka: P a n K oralew ski, n au czy ­ ciel. Z drajca, co za niem ieckie m arki nasze dzieci katuje.

Babcia: Bój się B oga! Co też ty w y g ad u jesz? P a n K oralew ski przecież Polak...

(7)

P ia se c k a : Ale se rc a nie ma, od- szezepieriiec. On podobno w ięcej od N iem ców katuje. Jud aszo w sk ie pienią­

d z e za to bierze.

B ab cia: Niepodobna, żeby se rc a m ieć nie m iał. M oże mu ubliżasz...

P ia se c k a : W s z y s c y to w c z o raj na wiecu p o tw ierd zali, że p an K o ralew ­ ski jest n ajsro ższy m katem . 1

B ab cia: Za cóż to tak biją te dzieci?

P ia se c k a : M ów iłam już m am ie. Za nic innego, ty lko za to, że dzieci nie

chcą się u czyć religji po niem iecku.

Babcia: Za to b ić-by m ieli?! P r z e ­ cież lo k atolicy i B o ga się boją.

Piasecka: G d y b y się bali, to b y tego nie czynili. Dzieci sam e czują, że tak a nauka jest dla nich k rz y w d ą , dlatego wolą cierpieć, niż jej się poddać.

Babcia: Daj B oże, ż eb y nienada- Temnie...

Piasecka: W śró d ro d zicó w zapano- wai' jeden duch. W sz y stk ie m atki z a ­ k a z a ł y sw oim dzieciom o dpow iadać po niem iecku na pytania z religji. J a k ­ by, się um ów iły! D zieci są p o słu szn e:

-■■ani jedno nie uległo, N auczyciele się w ściekają.

Babcia: Nie w ierzę, ab y m ogli m ieć tak tw a rd e s e rc a . G dyb y ich p op ro­

sić, m ożeby... ;

Piasecka: W sza k b y ła w szkole clelesaćja, prosiła, ale bez skutku. Od­

5

(8)

pow iedzieli: „To nasz obow iązek!' M am y nakaz z g ó ry i spełnić go mu­

sim y". P isan o w ięc pro śb ę do w y ż ­ szych w ładz, ale tak że bez skutku.

B ab cia: A cóż tam na tym w iecu w czoraj uradzili ?

P ia se c k a : C o mieli u ra d z ić ? U ra ­ dzili, ż eb y nie ustąp ić. R aczej nie ch ce­

m y nauki religji, jak b y m iała b y ć w tym n iezrozum iałym języku.

B ab cia: I dzieci nic o B ogu sły sz e ć nie m ają?

Piasecka: A czy to m y, m atk i-P o l- ski, nie um iem y nic dzieciom p o w ie ­ dzieć o Bogu, o N ajśw iętszej P a n ie n ­ c e ? Nie um iem y n auczyć p a c ie rz a ? Sam e uczyć będ ziem y !!

B abcia: Bo też i p ra w d a to, że w ię ­ cej się n auczyłam od nieboszczki m a t­

ki mojej (Panie, św ieć nad jej duszą!),, niż w ty ch szkołach pruskich, chociaż za m oich czasó w i po polsku uczyli.

P ia se c k a : D aw niej było inaczej i dziś jest inaczej. N ikt w te d y m am ie nie w p y ch ał do rą k jakichś „katei- só w “ niem ieckich, jak to dzisiaj c z y ­ nią. Ale w sz y stk ie dzieci w ró c iły irn te „ k a te isy “, posłuszne rodzicom .

S cena 3.

Ciż i Zosia.

Zosia (w p ad ając): M am usiu, m am u­

siu! Janka biją w e szkole. Biją n a sze ­

(9)

go Jank a j w ielu innych. Koło szk o ły pełno łudzi.

Piasecka: P e łn o ludzi, m ó w isz ? ! Z osia: P e łn o ! — P a n in sp e k to r po ­ dobno p rzy jechał. I żan darm tam jest.

Piasecka: O B oże! Biją m ojego Janka! (Z arzuca chustkę.) Idę...

Zosia: Ja pójdę z m am usią...

P ia se c k a : Z ostań p rzy babci. (Od­

chodzi.)

Scena 4.

B abcia, Zosia.

Babcia: Ż andarm jest, m ó w isz?

Z osia: T ak ! P a n w a c h m istrz Ko- złow icz.

Babcia: P a n w ach m istrz Kozło- w icz? I co on tam ro b i?

Zosia: Nic nie robi. Stoi i nie chce nikogo w puścić do szkoły.

B ab cia: I pan inspektor przyjechał, p o w ia d a sz ?

Zosia: Jedna d z ie w cz y n k a mi po- w iedziała, co w ra c a ła ze szkoły. N a­

z y w a się podobno W in ter.

Babcia: W in te r? W in te r? W in ­ t e r ? ? G dzieś ja już sły sz a ła m to n a z ­ w isko. A to m oże bić przestaną...

Z osia: Ale pan insp ek to r k aże p o ­ dobno jeszcze b ard ziej bić. Oj, boję się o Jan ka! A b ab cia się nie b o i?

7

(10)

Babcia (p rzy tu la Zosię do p iersi):

D ziecko kochane! (Z p łaczem ) B iedny Janek... P o dn ieś b aw ełn ę, Zosieńko, podnieś! (Zosia podnosi, Babcia ociera Izy.) A p ra w d a to, Zosieńko, że pan K oralew ski taki z ły ? C h yba nie p ra ­ w da, co ludzie g ad ają.

Z osia: O, bab cia nie wie, jaki pan K oralew ski, bo b ab cia nie chodzi do szkoły. S ły szałam dzisiaj, że — gdy dzieci nie chciały odpow iad ać po n ie­

m iecku — to im usta g w a łte m o tw ie ­ rał, język w y d z ie ra ł i k rz y c z a ł, żeby szczek ały po niem iecku. T aki pan K o­

ralew sk i !

B ab cia: D ziecko, co m ó w isz ? ! J ę ­ zyk w y d z ie ra ł?

Zosia: A m ałego Jó z k a Ż olnierkie- w icza tak zbił, że tyd zień m usiał leżeć W łóżku -i dzisiaj się jąka... ją... ją...

ją... ka.

Babcia: B iedny Józek! B iedna jego m am u sia !

Zosia: P a n re k to r F edtke był w iele lepszy, niż pan K oralew ski, chociaż Niemiec.

Babcia: L epszy, p o w ia d a sz ?

Z osia: G d y pan re k to r F e d tk e był chory, to dzieci z e b ra ły na m szę św iętą i w szkole prosiły, ż eb y m ogły zm ó­

w ić p acierz za pana rek to ra. A w ie

'babcia, jak ? . ■■■*;■•■

Babcia: No?

(11)

Zosia: B abcia nie w ie ? P o polsku.

P a n K oralew ski -się złościł, groził że w szy stk ich z a trz y m a ro k dłużej w szkole. Ale g dy pan re k to r w y z d ro ­ w iał, to dzieciom to p rze b a c zy ł.

B ab cia: D obry te n pan rektor... Jak on to się n a z y w a ?

Zosia: P a n re k to r F edtk e.

B abcia (p o w tarza zam y ślo n a): F e d t­

ke... F edtke... D aj mu B oże w ięcej szczęścia! f to Niemiec.

Z osia: Ale pan F e d tk e też bije. Jak uderzy, to ręk a spuchnie. D aw niej b y ł lepszy...

B abcia (n aw lek a): Z ośka! Zosień­

ko! T y m asz d o b re oczy, chodź...

Zosia (podbiega): N a w le c ? Z araz babciu... już! Niech bab cia da! ( P ró ­ buje długo darem nie.)

B ab cia: Ju ż ? Jeszcze n ie?

Z osia: Z a raz , babciu, zaraz...

B ab cia: No, no! I tobie rączki się trzęsą.

Z osia: 'Nie, babciu, ty lko to ucho ta ­ kie m aleńkie! Ale zaraz... już! O! zno­

wu nic...

B ab cia: Daj, Zosieńko, daj! S p ró ­ buję jeszcze sarna...

Zosia (zap alczyw ie celując do u c h a ):' Ale już b y ło i znów ... N ie c i b abcia pozw oli, m uszę... O, już! (P o ­ daje babci.)

(12)

B abcia: Zosieńko, a gdzieś ty z a ­ podziała ig łę ? ?

Zosia: Nie zapodziałam ... b y ła tu...

m oże spadła... (szuka po ziemi).

B abcia: T y lk o u w ażaj, dziecino, żeb y ś się nie sk aleczy ła!

Z osia: Nie, nie...

B abcia: A tam nie le ż y ? Coś się świeci...

Zosia: T o ? !

B abcia: Nie jest to ?

Z osia: Babciu, to p rzecież słom ka.

B abcia: S ło m k a? Hm! No to szu ­ kaj- sam a, bo moje oczy już za s ta ­ re. O siem dziesiątsześćlat... C ic h o ! Nie idzie tam k to ś? !

Zosia (z ry w a się): To m am usia, m am usia! (Biegnie do drzw i.)

Scena 5.

Babcia, Zosia, P ia se c k a , K lim asow a, Janek i Staś.

P ia se c k a : P ro szę, bardzo proszę!

K lim asow a: Niech będzie p o c h w a ­ lony Jezus C h ry stu s!

B abcia i P ia se c k a : Na w ieki Wie­

ków !

K lim asow a: O, b ab ce lepiej dzisiaj, kiedy znów pracuje:

B abka: T ak a ta m p raca! Igły sz u ­ kałyśm y, bo się gdzieś zapodziała.

(13)

A! w szak to pani K lim asow a! W itam ! Nie poznałam pani...

P ia se c k a : P ro s z ę usiąść, proszę bardzo!

K lim asow a: D ziękuję. Nie mogę.

T a k a jestem w zbu rzona, że...

B ab k a: B y ła pani w sz k o le ? Cóż tam się s ta ło ?

K lim aso w a: S zczęście, że nie m ia­

łam pod ręk ą g arn k a z w rz ą c ą w odą, bo b y łab y m ją w y la ła na łb y ty ch k a ­ tów, k tó rz y nad dziećm i n a w e t litości nie m ają. (Szlocha.) C hodź tu, Stasiu!

(P rz y tu la go do siebie.)

P ia se c k a : Bóg im p o pam ięta k r z y w ­ dę naszych dzieci!

K lim asow a: Niech się pani p rz y p a ­ trz y rękom S tasia! P r ę g a koło pręgi!

Krw ią nabiegfy i spuchły. C z y ż to m ożliw e, żeby ludzie tak k a to w a ć m o ­ gli ludzi, d zieci?!

P ia se c k a : A mój Jan ek w ięcej je sz ­ cze dostał. P a n i sw ojego S tasia w y ­ rato w a ła, a m ojego tam w zięli do o so ­ bnej iżby.

K lim asow a: N iechby mnie był tknął k tó ry , albo S ta sia m ego. Sam a nie wiem, co b y łab y m zrobiła.

B ab cia: Jak żesz to b y ło ? O p o ­ wiedzcie w s z y s tk o !

K lim asow a: Nic nie w iedziałam o rem, co się w szkole dzieje. G o to ­ w ałam obiad. B y ło już po jedenastej.

II

(14)

Ale m iałam złe przeczucia, b y łam nie­

spokojna, bo i ja k a załam odnieść k a ­ techizm , k tó ry S taś przy nió sł ze szk o ­ ły. I ja mu zabroniłam o d p o w iad ać po niem iecku na p ytania z religji. I za.

p osłuszeństw o w obec m nie ukarali, chłopca.

Babcia: B ezbożniki!

Klimasowa: -Nagle w p a d a 'pani G ru ­ dzińska, terc ja n o w a , do izby i w o ła z płaczem : „W ie pani, że i jej chłopca zatrzy m ali w szkole i biją g o ? “ „Nic nie w iem — m ów ię p rz e stra sz o n a , — ale S taś p rzecie m a w ró cić dopiero o 12:

ze sz k o ły 11. A ona znow u: „Inne dzieci już o 10 poszły do dom u; w szkole z a ­ trzym ali tylko c z te rn a śc io ro dzieci.

T e raz po jednem k ażde biją'4. W ięc po rw ałam ch ustkę i biegnę iku szkole.

A tam już pełno ludzi.

Babcia: A p ra w d a to, że b y ł ta m i w ach m istrz K oziow icz?

Klimasowa: B y ł i w ach m istrz Koz- łow icz i inspektor W in te r. W biegłam w tłum i py tam , co się stało . „Katują, polskie dzieci14 — k rzy k n ę li. Nie p y tam 0 nic w ięcej, tylk o idę w p ro st do klasy..

B y ł tam p. K ozłow icz i in sp ek to r W in ­ ter. R ozglądam się po k la sie : dzieci siedziały blade, w y s tra s z o n e ; n iektó ­ re p o p łakiw ały. S zu kałam S ta sia . Kie­

dy mnie ujrzał, z a w o ła ł: „M am o-!14 1 przybiegł z p łaczem do mnie. W z ię -

(15)

Jam go więc za rękę i chcę odejść ku drzwiom, a in sp ek to r m ów i: „Nie w o l­

no zabierać chłopca, on n ależy do szkoły". A ja mu o d pow iad am : „W olę widzieć m ego sy n a na m arach, niż uczącego się niem ieckiej religji": C hciał mnie zatrzym ać, ale jak spo jrzałam na niego, to się p rz e s tra s z y ł i puścił mnie.

P ia se c k a : Ja a k u ra t w te d y n a d ­ biegłam, jak pani w y ch o d ziła z-e S ta ­ siem. C hciałam i ja w ejść po m ojego Janka, ale m nie w ach m istrz K ozłow icz nie w puścił. I innych, k tó rz y tak że tam w ejść chcieli, w y p a rł ze sieni.

K lim asow a: A Sm idow icz, ten pie­

karz, to poszed ł p ro sić inspektora, żeby nie bili dzieci. Ale p ro sił bez

■skutku.

P ia se c k a : Bo to n aród bez serca, bez' litości, te Niemcy,

K lim asow a: I ten zdrajca K o ralew ­ sk i nie lepszy od nich.

Piasecka: Z aprzaniec! D uszę im swoją z a p rz e d ał i te ra z jesz c ze dzieci nasze od B oga chce o derw ać.

B ab cia: M ów iła mi Zosienka, że ten ;p an K oralew ski n ajsro ższy , że gw ałtem dzieciom u sta o tw ie ra i w y ­ dziera język, ż eb y po niem iecku m ó­

wiły.

13

(16)

K lim aso w a: Tak, to p raw d a! I m y ­ śli, że nasze dzieci g o rsze od psów .

P ia se c k a : N aw et z w ie rz ą t tak się nie katuje.

K lim asow a: Dla z w ie rz ą t oni m ają w ięcej serca. Sam a w idziałam , jak ten zaprzaniec, K oralew ski, grom ił w o ź ­ nicę za to, że ten ud erzy! konia. I w o ź ­ nicę o sk arży ! przed policją.

B abcia: A dla naszych dzieci-to on ta k i? ! Niech mu tego P a n Bóg za grzech nie poczyta.

K lim asow a: Janku, w ięc i ciebie w yp row ad zili osobno?

Ja n e k : K ażdego brali osobno. Naj­

pierw poszed! G adziński, potem ja...

P ia se c k a : I cóż? i có ż?

Z osia: G adziński p ie rw s z y ?

J a n e k : P a n K oralew ski chw yci!

mnie za ucho i ciągnął do drugiej Ma­

sy. P a n insp ek tor z a p y ta ł: „D laczego ty się lekcji nie n a u c z y łe ś? 11

B abcia: A ty co ?

Ja n e k : Ja nic! M ilczałem . M am a k azała mi m ilczeć.

Zosia: A co pan inspektor na to ? J a n e k : D ał mi niem iecki k atechizm i pokazał, czego m am się zaraz n au­

czyć.

Klimasowa: A uczyłeś się?

(17)

J a n e k : O dw róciłem się do niego plecami.

W s z y s c y : I c o ? I co ?

J a n e k : W te d y p o rw a ł m nie pan Ko­

ralew sk i i zaczął bić, gdzie trafił: po nogach, po rękach , po głow ie, w s z ę ­ dzie. Ciem no mi się zrobiło w oczach.

K lim asow a: K aty! K rz y w d z icie le !!

P ia se c k a : W id ziałam : w y sz e d ł jak nieprzytom ny. C hw iał się, potem o p arł się o ścianę. Tiwarz m iał bledszą od ściany, siną, po k rw aw io n ą. „Jezusie N azareński — k rzy k n ę łam — to mój J a n e k !“ (P łaczliw ie): S k o czy łam ku niemu, w y rw a ła m go k ato m i z a p ła k a ­ łam gorzko. O m dlałego w yniosłam na rękach.

B ab cia: N ajśw iętsza P anienko!

K lim asow a: A m iędzy ludźm i po­

w sta ł k rz y k : „Zabili go! Na śm ierć go zabili! O m dlał. W o łać le k a rz a !" N ie­

k tó rz y płakali głośno, inni zaciskali pięści i zg rzy tali zębam i.

P ia se c k a : Ktoś przy nió sł w ody!

Obm yli go z k rw i i ocucili. O p rz y to ­ m niał, ale nie płakał. S y czał ty lk o z b o ­ leści, jeśli się k to ś dotk nął jeigo ciała.

O Janku, Janku! D ziecko kochane!

(Tuli go do siebie.)

K lim asow a: O bezbożniki! O k aty ! Z a p rz a ń c e ! J u d a s z e !

15

(18)

J a n e k : (kaszle; ociera Usta chu ­ steczk ą;. na chustce ślad y k rw i).

P ia se c k a : R an y boskie! Janek k rw ią pluje! Krw ią...

W s z y s c y : K rw ią ? K rw ią?

B abcia: N ap raw d ę k rw ią ? Do krw i go zbili, o katy !

P ia se c k a : Janku, boli cię co?

J a n e k : T ak ciem no znow u. Coś mnie tu (pokazuje na piersi) ściska...

m a m o !!

K lim asow a: Słabo mu! M dleje!

Niech go pani położy do łóżka. I po lek arza posłać trzeba.

Zosia: M amo, czy Jan ek u m rz e ?

— czy Janek c h o ry ?

P ia se c k a : D ziecko! P ro ś B oga, ż e ­ by takiego nieszczęścia nie zesłał.

(R ozbiera Janka.)

Zosia: B abciu, Jan ek n ap raw d ę c h o ry ?

B abcia: W idzisz, k rw ią pluje! S k a ­ tow ali ci braciszk a!

Zosia: Ale Jan ek nie u m rz e ?!

K lim asow a: W sz y stk o w rękach Boskich.

P ia se c k a : P o łó żm y go na łóżko!

(N iosą.go na łóżko.) Scena 6.

Ciż i K ozłowicz.

K ozłow icz (groźnie): H ier F ra u P iaseck i?,

(19)

W s z y s c y : O ra n y ! — czego c h c e ? ! P ia se c k a : To ja, P ia se c k a .

K ozłow icz: Sie w a re n auch bei der Schule ?

P ia se c k a : P r z y szk o le? B yłam , boście mi chłopca skatow ali.

K lim asow a: K rw ią te ra z pluje!

K ozłow icz (pisze co ś w n o tesie):

Gut! (Do K lim asow ej): Und sie heis- se n ? !

K lim aso w a: Klimas ow a!

K ozłow icz: W o w ohnen sie ? K lim asow a: G d zie m ieszk am ? T u zaraz, w trzecim domu.

K ozłow icz (notuje): Gut! (do B a b ­ ki): U nd sie w a re n aucU d o rt?

P ia se c k a : To m oja m atka. C h o ra, na kro k z dom u się nie rusza.

K ozłow icz (notuje): D as riecht nach G e fa n g n isstra fe ! M ahlzeit! (W ych o ­ dzi.)

K lim asow a: Co, w ięzieniem g ro z i? ! P ia se c k a : Za to, żeście nam dzieci sk a to w ali?

K lim asow a: Do k rw i obili?

B a b k a : O be zbożni k i ! D osięgnie W as k ied y ś R ęka S praw iedliw ości, dosięgnie!

K lim asow a: B óg nie p rze b a c zy tej . k rzy w d y !

Koniec aktu 1.

17

(20)
(21)

AKT II.

W mieszkaniu, Piaseckiej.

Scena 1.

B abcia, Janek, Zosia.

Babcia: Zosicnko! Zosienko! W y ­ biegnij p o p atrzeć, czy już idą.

Janek: Ja pójdę!

Zosia: Siedź, k ied y ś ch o ry ! B abcia mnie k azała. (W ybiega.)

Babcia: T a k a jestem niespokojna!

Biedne d z ie c i!! C óżbyście p o częły bez m a tk i? ! Ja już sta ra . Nogi słuchać mnie nie chcą, ręce się trz ę są, że już i clo igiełki trafić nie m ogę. O, siero tk i, sierotki!! W drodze-b ym w am tylko była.

J a n e k : A dlaczego m am a nie m iała­

by w ró c ić ? P rz ec ież nic złego nie z ro ­ b iła !?

Babcia: Z aw sze tam w sądzie będą N iem ców bronić, a naszych, że to P o ­ lacy, k arać.

19

(22)

Ja n ek : A. cóżby oni chcieli z M aszą

m am ą zro b ić?

B abcia: T oć oni m ają takie dom y z k ratam i w oknach, k tó re w ięzieniam i n az y w a ją . T arnby w sadzili w a s z ą m a­

m usię. S ły sza łe ś, co to mówi! ten w achm istrz K o z ło w ic z ? !

J a n e k : P am iętam , pam iętam ! Mó- wif, że to pachnie w ięzieniem .

Zosia (w p ada): Jeszcze nie w idać m amusi.

B abcia: Dzieci k ochane! C hyba w am P a n Bóg n ajm iłosierniejszy m a­

musi z ab rać nie pozwoli.

Ja n e k : B abciu, a toby N iem cy w szy stk ich tam z atrzy m ali w e w ięzie­

niu?

B abcia: M yślę, że tych w szy stk ich, k tó rz y byli w owym. dniu w szkole lub p rz y szkole.

J a n e k : T ego m ałego K orzeniow ­ skiego, w ie babcia tego, co tu często do m nie p rzychodził, tego też z a w e ­ zw ali do sądu.

Zosia: Do są d u ? A za co?

Janek: Za c o ? Za to, że w lazł na płot i chciał zo baczy ć, co się w klasie dzieje.

Z osia: Za takie głupstw o, to b y aż do sądu w z y w ać mieli, a ż do G n iezn a?

J a n e k : A m am usię to cza co w !e-..

zw ali? t l e ? ! M am usia ani na płot nie lazła, a w ezw ali.

(23)

B abcia: Cicho, dzieci! Idź Zosienko p o p atrzeć jeszcze raz, czy już idą. Już tli być pow inni.

Zosia: Idę, babciu... (W ybiega.) ją n e k : Babciu, a dlaczego to ta k ci Niem cy uw zięli się na n a s ? D laczego n as tak p rze ślad u ją ?

B abcia: W idzisz, dziecko, to już taka ich natura. Z abrali P o lsce ziemię.

A dlaczego z a b ra li? D latego, że się B oga nie boją, grabieżco! A te ra z to jeszcze chcą nas, P o lak ów , w ytępić.

Chcą mas w y tęp ić, ż e b y śm y się o tę ziemię nic upomnieli.

J a n e k : A dlaczego to nas p rzy m u ­ szają, żeb y śm y się religji po niem iecku uczyli, a nie po polsku.

Babcia: A bo te N iem cy — to, są;

sp ry tn e! M y ślą ta k : Jeśli P o la c y z a ­ pomina m odlić się po polsku, to i 'Pol­

skę zapom ną. A gdy zapom ną P olsk ę, to b ędą nasi. •Niemiec d o b rze w ie, że gdy P o la k będzie się m odlił po ■nie­

m iecku, to go P a n Bóg nie zrozum ie.

K toby tam m ógł się n au czy ć ich m o w y tak dobrze, by um ieć p o sk a rż y ć się Bogu na to w szy stk o , co mu ma s e rc a leży i duszę p rz y g n ia ta kam ieniem . Już to P an Bóig najlepiej rozum ie w tej m ow ie, k tó rą każdemu, dal. A nam . Polakom , toć P a n B óg dal nie inną tylko polsk ą m ow ę i po polsku nas m ó ­ w ić u a u czyi'.

(24)

Ja n e k : To dlaczego nam N iem cy nie chcą pozw olić m odlić się tak, jak tego P a n B óg chce. P rz ec ież P a n B ó g jest silniejszy od N iem có w ?!

B abcia: A pew no, że jest silniej­

szy. 1 ńapew no N iem ców k ied y ś :za ich pychę ukarze.

Zosia (w p ad łszy ): Idą już! Idą...

(W ybiega.)

B abcia: Idą!! (W zruszona.) Idzie matka w asza! Idzie c ó rk a m oja!!

Ja n e k : Idzie m am a! m am a!

B abcia (składając rę c e ): O B oże!

Więc w ró ciłeś m atkę sierotom ! Dzięki i chw ata niech C i b ęd ą za to.

J a n e k : Z araz m yślałem , że nam Pan Bóg m am usi w ziąć nie pozwoli.

W ybiegnę jej naprzeciw ... (W ychodzi.) B abcia: Janku, zostań! T y ś p rzecie c h o r y !

' Janek (z progu): T y lko za próg, b ab c iu !

B abcia: W ra c a ! W ra c a c ó rk a m o ­ ja! A jednak serce d rży ! Bije niespo­

kojnie! C zyż przeczu w a coś s tra s z n e ­ go.?! C zyżby coś złego czek ać ich m iało? C zy żb y ...? Ale nie! To z n ad­

miaru radości serce tak d rży ! R a d o ­ ścią tak bije!! P rz ec ież w ra c a córk a moja! W ra c a m atka osiero con y ch dzie­

ci!, W raca...

(25)

S cen a 2.

Babcia, Janek, Zosia, K lim asow a i P ia ­ secka.

(W chodzą. K lim asow a po dtrzym uje P iasecką, k tó ra tuli do siebie Jan ka i Zosię. W sz y sc y smutni.)

B abcia (p rz e stra sz o n a ): M atko N aj­

św iętsza! Co się s ta ło ? !

Piasecka (siada i tuili do siebie d z ie ­ ci, bardzo przygnębiona.)

B abcia: Co się s ta ło ? Ludzie!...

m ó w c ie !!

P iaseck a (p rzycisk ając do siebie dzieci, z p łaczem ): B oże! — Dzieci!

.Janku! Zosiu! (Dzieci płaczą.)

B abcia: C ó rk o ! (Z w yrzutem .) S e r­

ca nie m asz dla m atki! (Do Klim aso- wcj.) S ąsiadko! C o się s ta ło ? ! Nie m ęczcie m nie dłużej! M ów cie! M ów ­ cie !

K lim asow a (do siebie): D ożę! C óż tu p o w ie d z ie ć ?! S ta ru sz k a nie p rze­

żyje!

P ia se c k a (pada nagle babci d o nóg):

Matko! M atko! D w a i póf rok u!... . K lim asow a: K ąty! Bez se rc a ! B ez B o sa ! Dw.a i pół roku...

B abcia: D w a i poi roku! Boże! D o­

m y ślam się w szy stk ieg o ! D zieci! S ie­

ro tk i kochane!

Klśinasowa: Na dwa, i pól ro k u w ię ­ zienia skazali m atkę za to, że im sk a ­ towane dziecko z rą k w y rw a ć chciała,

23

(26)

że ojczystego bro niła języ k a, że o bo ­ w iązek sw ój jako m atk a -P o lk a i c h rz e ­ ścijanka spełniła.

P ia se c k a (p o w sfa ją c): T ak! (Spełni­

łam sw ój obow iązek, o bow iązek w o- bez B oga i O jczyzny, obow iązek m a t­

ki - Polki i m atki - chrześcijank i. Mam.

c z y ste sum ienie. T a m yśl do d aje mi siły. Cierpię dla dobrej i św iętej s p ra ­ w y. I nie cierpię sam a. W sp óln a b o­

leść, pół boleści! W sp ólny sm utek, pół s m u tk u !

K lim asow a: Z ato w spólne z w y ­ cięstw o : będ zie podw ójnem z w y c ię ­ stw em .

B abcia: O w a i pół roku... d w a i pól roku... B oże! D zieci! cóż w y p o czn ie­

cie?!' To okropne!

P ia se c k a : N iech m am a nie ro zp a ­ cza! Czuję dość siły w sobie, ż e b y to p rze trw a ć. Z resztą, niech m am a zw a­

ży, p rze c ie ż nie sam a idę...

K lim asow a: P an i jednak najw ięcej!

D w a i pól roku!

B ab cia: A z innych kogo zasąd zili?

P ia se c k a : W szy stk ic h p raw ie. N a­

w et dzieci nie oszczędzili...

B abcia: N aw et dizieci — po w ia­

dasz. A: k tó ry c h to.?

Piasecka: Z nała m am a B ro n isław ę Ś w id o czó w n ę?

Z osia: B ro n k ę ? P ie k a rz ó w n ę ? I có ż z n ią?

24

(27)

P ia se c k a : Do w ięzienia pójdzie...

Zosia: B ronka do ‘w ięzienia? Za c o ? P ia se c k a : W łaściw ie ?a to tylko, że w zięła w ciskany jej g w ałto w n ie przez, n au czy ciela niem iecki katechizm

do reki p rzez fartuszek .

B ab cia: Oma b ra ła p rzez fa rtu sz e k ? N apraw dę przez fa rtu sz e k ?

KSimasowa: Bo i słusznie! P o c o dziecku niem iecki k a te c h iz m ? ! Już tam Paei B óg woli nasze polskie m odlitw y...

P ia se c k a : K tóre i m y rozum iem y i. P a n Bóg rozum ie.

B ab cia: B iedna B ro n k a! B iedna!

K lim asow a: O! m ały K orzeniow ski -biedniejszy!

Ja n e k : M am o, k tó ry ? k tó ry ? P ia se c k a : Ten, co się w sp iął n a p lot i z płotu zagląda! do okien s z k o l­

nych.

J a n e k ; 1 co, marno, c o ?

Z osia: D laczego on b ied n ie jsz y ? ? D laczego?

K lim asow a: Pirapczytali mu c z te ry m iesiące w ięzienia.

B abcia: C z te ry m iesiące...? Ten d zieciak ? Ileż on m a la t?

J a n e k : T rzy n aście, babciu, trz y n a ­ ście lat.

Zosia: I za co on musi iść do w ię ­ zienia?

P ia se c k a : Za to, ż e w spiął się n a p h i i do okien p a trz eć chciał.

25

(28)

B abcia: Za. to aż c z te ry m iesiące?

Boże! gdzież sp ra w ie d liw o ść ?

K lunasow a: Albo młoda, B edn aro- w iczow a... Gzy to sp ra w ie d liw o ść ?

B abcia: 1 cóż z nią zrobili?...

K lh n a so w a : Na c a ły rok w ięzienia skazali.

B abcia: I za cóż to ? Za co?

Klimasów a : Za to tylko, że się uśm iechała ironicznie w ob ec żandarm a, k tó ry ro zp ędzał 'tłum y spod szkoły.

P ia se c k a : Za uśm iech — ta k m am o

—( za i eden uśm iech aż rok w ięzienia.

Klimasó w a : M łodego B alcerk iew i- cza skazali n a rok i trz y m iesiące w ię ­ zienia.

P ia se c k a : A p a ń stw o Ż olnierkiew i- czow ie 'dostali oboje po d ziew ięć m ie­

sięcy.

J a n e k ; M amusiu, są to rodzice tego m ałego Ż ołnierkiew icza, co się ją k a ?

P ia se c k a : Tak, to oni!

B abcia: A oni za c o ?

K lim asow a: Za to, że przyszli ku szkole i n aw et ust nie o tw a rli: zupeł­

nie niew innie.

B ab cia: B oże! I to mają. b y ć s p ra ­ w iedliw e są d y ?

KMmasowa: S p ra w ied liw e ? P r z e ­ cież aż d w adzieścia osób skazali na więzienie.

B ab cia: Aż d w a d z ieśc ia ? B oże!

P ro śm y B oga, m oże on R ęk ą S p ra w ie ­

(29)

dliw ości sw ojej odmieni ten stra szn y w yrok. P ro śm y słow am i, k tó ry c h nas C hrystus P a n nauczył.

Piasecka: Klęknijm y! Klęknijcie, d z ie c i!

(W szy scy , prócz babci, klękają.) Babcia (rozpoczyna, inni za nią):

Ojcze nasz, k tó ry ś...

Scena 3„

Ciż i Ż andarm .

(Żandarm ukazuje się w drzw iach .) P ia se c k a : Jezus, M arja! Ż andarm ! (W szy scy spoglądają w stro n ę drzw i.)

K lim asow a: C o to m a z n a c z y ć ? Żandarm: F ra u P iaseck i! Sie korn- men mit!

B abcia: C o on m ó w i?

Klimasowa: Dzieci! M atkę wam chce zab rać!

J a n e k i Zosia (biegną do m atki, za­

słaniają ją): M am o! M y m am usi nie dam y! To jest n a sza m am usia! M3/ jej nie dam y!

Babcia: C o ? M atkę w am chce w z ią ć ? Dzieci, p ro ście o litość... P r o ­ ście! P ro ście ! I ża n d arm musi mieć se r c e !

Ja n ek ‘i Zosia (padają do nóg ż a n ­ d arm a): O litość pro sim y ! Nie bierz nam m am y! P ro sim y , miej litość!

(30)

Ż andarm (trą ca dzieci n ogą): W eg ! jasiek I Z osia: P a n ie! Litości!

Ż an d arm : I'ra u P iaseck i! Sie k o m ­ in en m it!!

Ja n e k i Zosia (tuląc się do P ia s e c ­ kiej): To nasza m am usia! M y nie d a­

my m am usi! -

P ia se c k a : W o la B oża, 'dzieci. U spo ­ kójcie się, nie płaczcie! W asze łzy s e r ­ ca żan d arm a pruskiego nie w zru szą.

Oni se rc a m ają z kam ienia. W ró c ę do w as, dzieci! W ró c ę za d w a i pól ro k u ! Janku, pam iętaj! i ty , Zosiu, pam iętaj, Co w am pow iem . Idę do w ięzienia za to, że c z y sto śc i w a sz y c h dusz i serc strzegłam . Idę do w ięzienia za to. że w aszej w ia ry i m ow y broniłam . To sk a rb y w ielkie! I w y w ia ry i języ k a bronić m usicie. Dziś nas gnębią, ale przyjdzie chw ila w y zw o len ia naszego, przyjdzie chw ila zw y c ięstw a . Z w y c ię ­ żym y, bo Bóg z nam i i M atk a N aj­

św iętsza! _ I O jczyzna o nas nie z a ­ pomni! (Ściska i. całuje dzieci. Dzieci zaczyn ają p łak a ć . P ia se c k a idzie p o ­ żegnać się z babcią.)

Babcia (szlochając): D ziecko! D ro ­ gie d zi e c k o !!

P ia se c k a : M am o! w ró cę! W ró cę, jeśli. Bóg pozwoli, za d w a i pół roku!

D obrzy ludzie zaopiekują się wam i.

Dowidzenia!

(31)

B abcia: B óg niech idzie z tobą i M atka N a jśw ię tsz a !

P iaseck a (do K lim asów e j) : Żegnam panią...

K lim asow a: Niedługo, a spotkam y się. I m nie tam zap ro w ad zą.

Piasecka: Dzieci, m am o, żegnajcie!

Z obaczym y się, jeśli Bóg pozw oli, za d w a i pół roku. (W ychodzi z ż a n d a r­

mem .)

Ja n e k i! Zosia (z p łaczem ): M am o!

Marno! '(W ybiegają za. nią.)

B a t ó a : C ó rk a !!! B oże...!! (P rz e ­ chyla się, m dlejąc, na fotel.)

(Klimasowa,, ocierając fartuchem Izy, wychodzi.)

Koniec aktu, 2.

29

(32)
(33)

Akt III.

W mieszkaniu Piaseckiej.

S cena 1.

Janek, Zosia i B abcia.

(Janek i Zosia klęczą przed o b r a ­ zem M atki B oskiej C zęstochow skiej.

B abcia siedzi w fotelu.) ...Pocieszycieł- ko ufrapionych! Módl się za nam i!

0 M atko najd o brotliw sza, k tó ra nikogo bez pom ocy nie zo staw iasz, w ysłu ch aj nas! W y błagaj u S y n a S w ego, Jezusa C h rystusa, ażeby nam w rócił m atkę naszą, k tó rą Niem cy zatrzy m u ją w w ię ­ zieniu. Amen. W imię Ojca i Sy n a 1 Ducha św . Amen. (W stają.)

Zosia: Babciu, a c z y sny się s p ra w ­ dzają?

B ab cia: „Sen m ara — B ó g w ia ra ", dziecko. A cóż ci się śniło?

Zosia: Śniło mi się, że klęczałam z Jankiem , tak jak dzisiaj, przed o b ra ­

31

(34)

zem M atki B oskiej C zęstochow skiej.

M odliliśmy się za m am ę jak to tera z codzień czynim y. W p a try w a ła m się m ocno w oczy M atce B oskiej, a gdy ukończyliśm y z w y k łą m odlitw ę, z a p y ­ tałam :

„N ajśw iętsza M atko! P ow ied z, czy m am a n a sz a w róci z w ię z ie n ia ? "

A w tedy... M atka B oska p o ru szy ła ustam i i p o w ied ziała: „M am usia w ró ­ ci niedługo".

J a n e k : N ap raw dę m ów iła, czy ci się tylko śniło ?

Zosia: To mi się śniło, ale w id zia­

łam. w y ra ź n ie i sły szałam , że M atka B oska m ó w iła: „M am usia w ró ci nie­

długo".

Janek: G dyby to się spełniło, Zo­

si enk o, udusiłbym cię z radości.

Z osia: Uduś, czy nie uduś, b y leb y m am usia w róciła.

Ja n e k : I N iem cy jej nie katow ali.

Zosia: I nie głodzili.

J a n e k : B iedna m am a! P e w n ie cały dzień płacze za nami.

Z osia: Je sz c z e zachoruje.

B ab cia: A pew nie, że zachoruje.

Ktoby tam nie zach o ro w ał w e w ię­

zieniu!

Ja n e k : A m am a nigdy nie b y la' z a ­ pełnię zdrow a.

(35)

Zosia: Ale... g d y b y N iem cy m am ie co złego zrobili, albo pozw olili jej um ­ rzeć, tobym im... tobym im...

J a n e k : N o !? C obyś im ...?

Zosia: C o by m z ro b iła? (Po chw i­

li:) A ty cobyś zrob ił?

Ja n e k : P o w ie d z ty p ierw szą!

Zosia: T y jeste ś sta rsz y i chłopiec, powiedz ty p ie rw sz y !

J a n e k : W iesz, co jabym zrob ił?

Zosia: No co?

ja tte k : No, pow iedz, co jabym mógł zrobić takim N iem com ? Nic...!

Zosia: Jeśli ty nic, to i jabym nic nie mogła zrobić.

J a n e k : T e ra z jeszcze jestem m ały, ale jak urosnę...

Zosia: Ja jeszcze m niejsza od pie-

■teie.,,.

J a n e k : Ale jak urosnę, a będzie p o ­ w stanie na N iem ców , to w te d y im p o ­ każę...

Zosia: A co im p o k a ż e sz ?

J a n e k : W ezm ę k arab in i zapłacę

•r-n za to, co oni n aszej m am ie złego zrobili.

. Zosia: T o i ja w ezm ę karabin...

: J a n e k : T y . jeste ś • dziew czyn k a!

l o b ie nie d ad zą k arab inu ! . Z osia: W iesz co, Ja n k u ? T y mi po- tS'Cz.ysg sw ojego u b ran ia. , ■

J a n e k : A., w ło sy ? , Z a raz b y cię po- ,m a li po w ło sach.

(36)

Zosia: W ło s y ? No to utniem y...

Janek: Ale przecież raoje ubranie byłoby ci za duże...

Zosia: P rz e c ie ż ja urosnę...

Babcia: Dzieci! dzieci! L ep iejby ś- cie nie ż a rto w a ły , kiedy m am a płacze we w ięzieniu.

Zosia: A g d y by tak m am a dzisiaj w r ó c iła ? !

Janek: G dyby w ró ciła, tobyrn ją...

tobym ją...

Zosia: T ylko jej nie uduś znowu.

Janek: C icho!! Ktoś idzie! (W y ­ biega.)

Zosia: C zy żb y m am usia? (W y b ie­

ga za nim.)

Janek (w ra c a ją c ): B a b c iu ! P a n m e­

cenas W oliński!

Scena 2.

Ciż i W oliński.

Babcia: K to? P a n m ecenas W oliń­

ski... - m ó w isz?

W oliński (w chodząc): To ja, ła s k a ­ w a pani! Ja, osobiście.

Babcia (w zru szo n a): Ach! B oże!

P a n ie m ecenasie!! Niech B ó g dobrotli­

w y w y n ag ro d zi P a n u to, co P a n dla nas uczynił, bo m y za ubodzy.

W oliński: Z robiłem , co n a k a z y w a ­ ło mi serce i sum ienie. Spełniłem ; obo­

w iązek, nic w ięcej!

(37)

Babcia: S ły szałam , jak pan m e c e ­ nas bronił mojej córki, a m atki tych biednych sierot...

W oliński: S iero ty ! (G łaszcze g łó w ­ ki dzieci.) T a k : siero ty , boście ojca stra c iły , a m atk ę w am N iem cy zabrali.

Jednak w y nie b ez opieki. U sły sz a ła płacz w asz P o lsk a cała! C a ły naród polski, zbudzony jękiem niew innych dzieci polskich, zw ró cił o czy ku w am i p o sy ła w am sło w a p o ciechy i rękę podaje z pom ocą... O to, co w am p r z y ­ niosłem . (Podaje Jan kow i gazetę.)

Janek: G a z e ta ? ! A co jest w g a ­ zecie?

W oliński: T am se rc e i rę k a Polski całej.

Janek: L ist S ien k iew icza!!

W oliński: L ist S ienkiew icza... T ak!

Sienkiew icz p o tężnym głosem p rz e ­ m ów ił do naro du w im ieniu m ęczeń­

skiej d z ia tw y w e W rześn i. On, S ien ­ kiew icz, p ie rw s z y z a w o ła ł o pom oc dla w as, dzieci, i w a sz y c h m atek k rzy w d zo n y ch . On p ie rw sz y najczul­

sze i ojcow skie o k azał w am serce!

On p ierw sz y ku w a m w y c ią g n ął o fia r­

ną dłoń. Niosę w a m sło w a pociechy i niosę pieniądze od Sienk iew icza i od całego narodu.

Janek: To S ienkiew icz wie o n a ­ szej m a m ie ? ? W ie, że m am a w e w ię­

z ie n iu ??

3.5

(38)

..W oliński: W ie Sienkiew icz i w ie

cały naró d. T u są pieniądze, żeb y ście biedę odpędzić mogli.

Zosia: A któż n am posyła ie pie­

niądze?

W oliński: N aród cały ! Dzieci pol­

skie! N a w e t N iem cy, uczciw i N iem cy!

Zew sząd p ły n ą pieniądze. 'Nie. brakn ie w am opieki i nie b rakn ie chleba.

J a n e k : Cóż n am z tego, k ied y n am m am usi brak...

Z osia: P ien iąd ze-b y m d ała i chleb­

nym dala, byle m am usię m ieć, ,, B ab cia: Niechaj B óg zapłaci; ty m dobrym ludziom za ich d o b re i litości­

w e serce. P ien iąd ze dadzą, dzieciom chleba, ale nie zastąp ią im m atki. .Cięż­

k i nam bez niej, a i jej sm utno bez nas. Pani© m ecenasie! Zanieś pan pie­

niądze Niemcom, niech puszczą m atkę.

W oliński: B y łem tam...

J a n e k : G d zie? U N iem ców ...?

Zosia: A w y p u szczą m am usię?

W oliński: B yłem u Niem ców ...

Ja n e k : I có ż?

Zosia: A p rzy m arnie też pan b y ł?

Ja n e k : W idział pan się z m ąm ą?

W oliński: B yłem i u N iem ców ::i przy w aszej m am ie. >

J a n e k : I co ? , „ .

Zosia: 1 có ż? , ... j' W oliński: M am a k a z a ła ..was uści-

■skac.,. ...a.,,,;

(39)

Zosia: Kogo, mnie czy J a n k a ? W oliński: Zosię k a z a ła uściskać...

J a n e k : A m nie nie?

W oliński: I ciebie, Janku, i babcię...

Zosia: Babciu, m am a nas k azała uściskać w szystkich...

(B abcia w zru szo n a ociera łzy.) J a n e k : A m am a z d ro w a ? W oliński: Leży...

B abcia: C o ? L e ż y ? C z y żb y cho­

r a ?

Ja n e k : M am a c h o ra ? Z osia: M am usia le ż y ?

W oliński: W czo raj k siąd z był u niej z P a n e m B ogiem ?

B abcia: K siądz? Z P an em B ogiem ? C zyż tak b ard zo c h o ra ?

J a n e k : Ale m am a nie u m rz e ? Zosia: B y ł pan u N iem ców ? Co po­

w iedzieli?

J a n e k : W y p u szc z ą m am ę?

B ab cia: Ależ, dzieci! Pozw ólcie m ów ić panu m ecenasow i!

Zosia: W róci m am a?

W oliński: W róci, w róci...

Ja n ek i Z osia: W ró c i? Kiedy w ró c i?

B abcia: W ró c i? N apew no w ró c i?

W oliński: M am nadzieję, że w ró ­ ci... napew no, jeśli N iem cy nie p rz e ­ szkodzą.

J a n e k : A cóż N iem cy?

37

(40)

W oliński: B yłem n ajpierw u w a ­ szej m am y. Z resztą, codzień tam je­

stem . P o te m b yłem u N iem ców . P r z e d ­ staw iłem im, że, jeśli m am y w aszej z a ra z nie w yp uszczą, u m rzeć może...

Zosia: U m rze ć ? M am a u m rz e ć?

J a n e k : Cicho! 1 co dalej?

W oliński: Posłali lekarza. L ek arz zbadał, że m am a b ard zo chora, że stan zdrow ia niebezpieczny. W ięzienie ją zabija...

J a n e k : A N iem cy co na to ?

W oliński: Z ażądali pieniędzy, k a u ­ cji . . .

J a n e k : P ie n ię d z y ? Ile?

W oliński: T y siąc m arek.

J a n e k : T y siąc m a re k ? Zosia: T y s ią c ? ?

Babcia: B oże! T y s ią c ? Sk ąd nam w ziąć ty sią c m arek .

Janek: Ja dam, sw oje oszczędności!

Zosia: Ja też dam !

W oliński: Nie p otrzeb a! Z b y ­ teczne !

Janek: Jak to ? z b y te c z n e ? ?

W oliński: Bo już im zło ży łem ty ­ siąc m arek. Co chcieli, to dałem .

Zosia: T y s ią c m arek pan d a ł?

Ja n e k : I c o ? P u sz c zą te ra z m a­

m usię?

W oliński: M oże puszczą...

Zosia: Janku! A g d y b y mój sen się spełnił, udusiłbyś mnie z ra d o śc i?

(41)

J a n e k : (id y b y się s p e łn ił? ? Oj 1 pew nie! Ale m am usia pierw sza...

B ab cia: Dzieci! U ściśnijcie p an a m ecenasa! P odziękujcie m u! O n ty le dobrego dla n a s zrobił...

(Janek i Zosia p rzy sk a k u ją do W o ­ lińskiego, chcąc go objąć za nogi.

W tem dzw onek.)

W oliński: Idźcie, dzieci, p opatrzeć, kto dzw oni! (O ciera łzy.)

(Janek i Zosia z ry w a ją się i biegną do drzw i. Za d rzw iam i sły ch ać w esołe k rz y k i:) M am a! M am a! N asza m am u­

sia!!

S cen a 3.

C iż, P ia se c k a i K lim asow a.

P ia se c k a (w chodzi, tuląc do siebie

•dzieci. K lim asowa ją po d trzy m u je):

Dzieci drogie! Dzieci k ochane! Janku!

Z o sien k o !!

Ja n ek i Zosia (szlochając z ra d o ś c i);

M am o! M am usiu!!

B abcia (ocierając łzy ): W róciła!

C órko!! Dzięki B ogu!!

P ia se c k a (pada w objęcia B abci):

M am o!! (Płacz.)

B abcia: C órko! P rz y sz ła ś! W ró c i­

łaś! B ogu niech będ ą dzięki...

P ia se c k a : B ogu i panu m ecen aso ­ wi... (Z w raca się do W olińskiego.) P a -

39

(42)

nie m ecenasie, dziękuję, sz cz e rze 'dzię­

kuję.

Janek: I ja dziękuję...

Z osia: I ja! I ja!

W oliński: N iem a pow odu dzięko­

w ać! Spełniłem tylko sw ój ch rześci­

jański i z a w o d o w y obow iązek. D om a­

g ałem się tylko sp raw ied liw o ści dla was. Dla w as, m atki, i dla w as, dzieci!

B roniłem w as przed ludźmi, k tó rzy k atow ali w as za polski pacierz. T e w a ­ sze cierpienia, te w asze łzy. w o łają do Boga o pom stę. B oże! P rzyjm ij T y te cierpienia i łzy dzieci i m atek w rz e siń ­ skich jako ofiarę. Daj nam w y z w o le ­ nie co rychlej. W idzisz, P an ie, że to cierpienia za polski „O jcze n a s z “ .

Piasecka: Za polski pacierz.

K o n i e c.

(43)

i . a Ko y

(44)

Biblioteka śląska w Katowicach Id . 003000017*7nc

I 448812

r \ i w

óp. z ogr. odp.

KATOW ICE, UL. ŚW. JAN A 14

Telefon 12-10

. i i ;: l i 1111 i i ;; i

Poleca

bogato zaopatrzony dział książek teatralnych i śpiewników.

ii 11111111 ii 1111

Jedyna hurtownia na Województwo Śląskie posiada przedstawicielstwa naj­

poważniejszych wydawnictw.

■ i < 11 < 1111111111

Katalogi,

prospekty, oraz oferty na żądanie wysyłamy bezpłatnie.

M A T E R J A Ł Y P I Ś M I E N N E .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chcąc, by ładniej się wszystko wydało, należy ubrać starszych o ile możności w sukmany, a młodzież jasno, chłopcy muszą być w płót- niankach,

Niby nie wiesz. Wszak do Wilna dziś wyrusza jegomość Mikołaj. Jego gońce, aniołowie, niosą dzieciom smakołyki, djablik Kuno, rózgę dzierży.. Od djabła

Litwina.) (Starzec pozostaje sam, głosy wciąż dochodzą, to głośniej, to ciszej. Po chwili, gdy milkną, zalega cisza, przerywana czasem okrzykami dzieci z gór.

( Rozlega się silne uderzenie w okno. Dziewczęta rozbiegają się pod ściany, stojąc wystra­?. szone z wzrokiem wytężonym w stronę

Szczęście, że uciekając, jeszcze tę flaszczynę m ogłem ze sobą zabrać.. schow ajcie m nie

Tam rozkoszy on użyje Tam rozkoszy on użyje Wina, wody się napije Winaswody się napije.. Tam teś każę maszerować Tam tez

I imaginuj sobie żydzie prawie już dwadzieścia lat nie widzieliśmy się, aż dopiero dzisiaj mój miłościwy kum, pan Jędrzej przypomniał mnie sobie i jak burza wraz z

stytucją. W drugim roku po zaprzysiężeniu Konstytucji 3-go Maja, gdy jeszcze nie było dość sił do obrony kraju, wrogowie najgorsi. Prusacy i Moskwa, napadli na