• Nie Znaleziono Wyników

Z pamiętników młodej mężatki

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Z pamiętników młodej mężatki"

Copied!
176
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

Z P A M I Ę T N I K Ó W

. M ŁO D EJ MĘŻATKI

(4)

W YDAW NICTW A „LEKTORft“

D ’A L C O F O R A D O . L isty m iłosne. Lwów 1920 (w yczerp.). B A Ń K O W S K A M. H oryńce. Lwów 1920.

B O H O W ITY N . D zieje m ężatek Lwów 1920 (w yczerpane). „ Słoneczniki. Lwów 1920

„ Za chim erą szczęścia. Lwów 1920 (w ycz.). B O JA N O W S K I H . V ae victis (w yczerpane).

C O N R A D J. Banita (w yczerpane). EW E R S J. H. A lraune. III. wyd. 1921.

„ M am aloi (w yczerpane). , P ająk (w yczerpane).

* U czeń czarnoksięski *(w ycz-rpane) F A R R E R E C. N asze sojuszniczki (w yczerpane).

„ Opium.

F R A N C E A. B unt aniołów (w yczerpane).

G E L L A J. Ruski miesiąc. [O brona Lwowa] (w yczerpane). K E L L E R M A N B. Tunel, (w yczerpane)

KU PRIN A . M iłość S ulam ity (w yczerpane). P R ZY B Y SZ E W SK I S. K rzyk (w yczerpane).

„ N a m arginesie tw oru Ew ersa.

„ Pow rót. Lwów 1920.

R A C H IL D E . Ż onglerka.

S IN C L A IR U. Emil poszukujący praw dy (w yczerpanej. S R O K O W S K I M. K ult ciała. Lwów 1920.

W ILLY. M aiżeńs-w o K laudyny. K raków 1920. W IE R B IC K A JA . Pierw sze Jaskółki. Lwów 1920. Z A P O L S K A G. C órka Tuśki. K raków 1920.

„ Rajski ptak.

„ Przedpiekle (w yczerpane). „ Z pam iętników młodej m ężatki.

Z B IE R Z C H O W S K I H. D jabelska przełęcz (w yczerpane). W D R U K U :

B O H O W IT Y N . K obieta z przyszłością. F A R R E R E C. Ludzie cywilizacji. F R A N C E A . C zerw ona lilja. Z A P O L S K A G. Janka.

(5)

GABRJELA ZAPOLSKA

Z P A M I Ę T N I K Ó W

M Ł O D E J MĘŻATKI

O S M Y T Y S A C W Y D A Ł I N S T Y T U T L I T E R A C K I „ L E K T O R " L W Ó W — W A R S Z A W A — K R A K Ó W 1Q&1

(6)

W S Z E L K IE P R A W A A U T O R SK IE Z A ST R Z E Ż O N E

SKŁADY GŁÓWNE: w e L w o w ie

„Lektor,, M ik o łaja £ 3 (d o m w ła s n y ) K s ię g a r n ia N a u c z y c ie ls k a " B a to r e g o 1£ W K r a k o w ie w L u b lin ie k to r" R y n e k gł. £ £ „L ektor" S z o p e n a 5 w W a r s z a w ie „L ektor" S ie n k ie w ic z a 5 w - y J° 5r,° 8 '

78707

J . K S W -iVr.

\

E G Z E M P L A R Z E N I E N U M E R O W A N E B Ę D Ą P R A W N I E Ś C I G A N E O K Ł A D K Ę P R O J E K T O W A Ł A A R T . M I C H A L I N A J A N O ­ S Z A N K A W K R A K O W I E . O D B I T O W Z A K Ł A D Z I E D R U K A R S K I M „ G R A F I A " W E L W O W I E

(7)

22. P aździernika

Od trzech dni jestem m łodą m ężatką. Zdaje mi się, żem pogrążona w śnie. Chodzę po m iesz­ kaniu, które jest m ojem m ieszkaniem , a ciągle m am uczucie, jakbym spała i nie mogła się rozbudzić dostatecznie. U b ran a jestem w jedną z moich panieńskich sukienek, gdyż mój mąż zadecydow ał, że w ypraw nego szlafroczka szkoda. Przykro mi było trochę schow ać go do szafy, bo cieszyłam się, że będę m ogła chodzić po po­ kojach w tureckim szlafroku z trenem i na je­ dwabnej podszewce. Nie chcę się jednak Julja- nowi sprzeciw iać, gdyż i tak widziałam , że był niekontent, gdy w ydobyw ałam z kufrów m oją w ypraw ę i na srebro straszn ie głową kręcił. Jego m atka, oglądając m oją bieliznę, zapytała m nie:

C zy to perkalow e?

(8)

Zaw stydziłam się strasznie, bo ^ a m a nie wiem, czy rzeczyw iście bielizna m oja w ypraw na perkalow a czy płócienna. W iem to jedno, że ro­ dzice dali mi, co mogli i ile mogli. T ak sam o i posag. Nie wiem, czy ułożyli się z góry z Ju- Ijanem, ile mu za m ną dadzą, ale boję się b a r­ dzo jego niezadowolenia. To dziw na rzecz! Z a­ ledwie trzy dni mój m ąż jest moim m ężem, a zaczynam się go bać nie na żarty. Z resztą 1 dawniej, przed ślubem — kiedy się jeszcze o m nie starał, bałam się go ciągle. W łaściwie nie bałam się jego sam ego, ale jego niezado- Ienia. A on był ciągle niezadow olony i tak b a ­ dawczo po w szystkich kątach patrzył, kiedy sie­ dział przy stole i niby ze w szystkim i rozm a­

wiał. Ja z nim rozm aw iać nigdy nie mo­

głam, bo n as sam ych nigdy nie zostawiali w po­ koju. Jak nie było m am y, to była m oja m łodsza siostra Kazia. M yślałam , że jak za m ąż za niego pójdę, to będziem y mogli nagadać się dowoli. Ale to jest jakoś inaczej, niż ja przypuszczałam . Ciągle się Juljana boję, coraz więcej i nie m am z nim o czem mówić. Może później będzie inaczej.

2

(9)

6. Listopada Mam codzień wielkie zm artw ienie. W ieczo­ rem m uszę dysponow ać obiad i nie wiem, co w ym yśleć. Juljan <łpżo rzeczy nie lubi, a ja w dom u nigdy się tem nie zajm ow ałam . M am a mówiła, że dobrze w ychow ana pan n a nie p o ­ winna się m ieszać do spraw k u ch enn y ch i gnie­ wała się na m nie, kiedy raz piekłam sobie za­ jączki i k rzesełka z kaw ałka surow ego ciasta, które mi dała kucharka, A przecież teraz chcia­ łabym bardzo znać się na kuchni. M agdalena, nasza służąca do w szystkiego, nieszczególnie gotuje i widzę, że Juljan w coraz gorszym jest hum orze, kiedy do obiadu siada. A żeby tylko nie widzieć jego kw aśnej m iny, już chętnie po­ szłabym do kuchni, jak jaka niem ka i dopilno­ wałabym M agdaleny... ale cóż, ona odrazu się pozna, że na niczem się nie znam i przestanie

(10)

m nie szanow ać. Już i lak wczoraj zapytała m nie: „Czy pani każe wziąć pierw szą k rzy ż o w ą? “. O dpow iedziałam : „N aturalnie, moja M agdaleno! n a tu ra ln ie !“ ale nic nie wiem, co to za pierw sza krzyżow a. Wiem, że są ganim y krzyżow e i be­ molowe, ale o m ięsie nie m am najm niejszego pojęcia. — Wczoraj nagle przy obiedzie Juljan zapytał, czy m oja m am a chodziła w piątek na miasto. Z m arszczyłam brwi i odpowiedziałam , że nie. P arsk n ął śm ie c h c n u i rzuciw szy na stół serw etę, zaw ołał: „byłem tego p ew n y !“ Z trwogą pom yślałam , czy to nie jest aluzja dla skłonie­ nia m nie do chodzenia z M agdaleną na targ piątkowy. Jeszczeby tego brakow ało! M ama m ó­ wiła, że przekupki pad nie lubią na targu i mó­ wią um y śln ie brzydkie w yrazy, żeby oduczyć panie od • chodzenia z kucharkam i na targ. A zresztą nie m am odpowiedniego ubrania. Mam nowy żakiet i ładną pelerynę, przecież w tern po targu chodzić nie będę.

(11)

9. Listopada

Dziś Juljan, wychodząc do biura, zapow ie­ dział mi, że w ieczorem pójdziem y do teatru Rozm aitości. Bardzo się z tego cieszę, bo wie­ czorem siedzim y w dom u, czytam y K urjera, a potem on chodzi w koło stołu, a ja sam a nie wiem, co robić z sobą: Juljan nie jest zły, ale ma charakter pochm urny i usposobienie wcale niewesołe. Skoro wchodzi do domu, to się robi zim no, jakby nagle ktoś na zaw ieruchę drzwi otworzył. Jest podobno przystojny i m oje k u ­ zynki zachw ycały się nim przed m oim ślubem . D la m nie Juljan jest za wysoki, zanadto im po­ n u jąc y ; chodząc, butam i skrzypi i je w sposób, który m nie szalenie denerw uje. Ja przy nim w yglądam jak szczur, bo jestem drobna, mała, chuda i m am cerę śniadą. K upiłam sobie przez służącą, w aptece pudru, ale to in ie nie pom aga,

(12)

bo puder się nie trzym a. Mama nie pozwoliła mi się pudrować, choć sam a pudrowała się w sekrecie. Juljan ma bardzo ładną cerę i p rze­ śliczne ręce. Chw ilam i zdaje mi się, że Juljan na m nie patrzy z niezadow oleniem i wtedy zim no mi i czuję się bardzo sm utna. W ie r n ie nie jestem bardzo ładna, ale przecież byłam taka sam a przed ślubem , a nawet jeszcze brzydsza. Sam mi się pierw szy ośw iadczył i to nagle, za dru- giem widzeniem . S taw aliśm y w łaśnie do k a­ dryla. On był n ajszykow niejszy ze w szystkich m ężczyzn tam zeb ranych i w szyscy mówili, że to bardzo dobra partja. W idziałam, że inne pan n y zazdroszczą mi, że w łaśnie on ze m ną tańczy i najw yraźniej mi asystuje. Zapytał mnie, czy upow ażniam go do częstszego byw ania w domu m oich rodziców. Pow iedziałam „tak“, ale bez żadnej m yśli przyrzeczenia mu mej ręki i zaraz tak on, jak w szyscy, zaczęli uw a­ żać go za mego narzeczonego. O jciec nie chciał go mieć za zięcia, we m nie obudził się duch

przeciw ieństw a — i zostałam żoną Juljana.

W szyscy unoszą się nad nim, że to bardzo po­ rządny człowiek. Nie pije, nie pali i w karty 6

(13)

nie gra. Ciotki moje byty nim zachw ycone. Ja nie wiem, co o nim m yśleć. Jestem głu­ pia i Juljan jest dla m nie widocznie za po­ ważny. M yślałam , że się będziem y kochali, ale widać w m ałżeństw ie m iłość inaczej wygląda. Zresztą, może ja go kocham . P rzynajm niej po­ winnam go kochać, bo przysięgłam m u m iłość do śm ierci. Postaram się go kochać poważnie i rozsądnie. T ylko tak jakoś sm utno!... tak jakoś bardzo sm utno!

(14)

20. Listopada

Z obiadam i coraz gorzej. M agdalena się za­ niedbuje i nigdy obiad nie jest na oznaczoną godzinę. Jest to główny punkt niezadowolenia Juljana. Z aczęłam już sam a chodzić do kuchni, ale M agdalena się rozgniew ała i powiedziała m i: „Niech mi pani nie nadeptuje na pięty,“ Odpowiedziałam jej z a ra z : „Niech się M agda­ lena nie zuchw ali,“ ale ona obraziła się na dobre i przestała obiad gotować. Zlękłam się bardzo i poszłam do pokoju, gdzie siedziałam całe pół godziny, płacząc. Potem wzięłam kie­ liszek wódki i zaniosłam M agdalenie do kuchni. W ypiła i odwróciła się do m nie tyłem . Obiad był o godzinę później, a kotlety zupełnie sp a­ lone. M agdalena powiedziała Juljanow i, że to „bez p an ią,“ a Juljan, uśm iechnąw szy się cierpko, odrzekł: „Wiem, że m am w domu... lalk ę“. Mnie

(15)

łzy puściły się z oczu strum ieniem i pobie­ głam zam knąć się w swoim pokoju, gdzie siedziałam bez lam py i św iecy cały wieczór. T ylko od latarni gazowej padało światło na podłogę. Ja ciągle płakałam nie tyle o tę historję obiadową, ile, że mi taki ból i sm utek w piersi w ezbrał i razem z tem i łzam i zdawał się sp ły ­ wać z m oich oczów. M yślałam , że duszę z siebie wypłaczę. O ósm ej posłyszałam jak Juljan w yŁ chodził z dom u. P ierw szy to raz po ślubie zo­ stawił m nie w ieczorem sam ą. Zrobiło mi się bardzo straszno. B ałam się w stać i poszukałam zapałek. N aprzeciw ko zaczęli grać na fortepianie i to m nie dobiło... Zaczęłam znów płakać i o su ­ nęłam się aż n a podłogę, tak m nie łkania dusiły. W ołałam po cich u : „wody! w ody!“ — a przecież to była głupio z mej strony, bo nikt m nie nie słyszał i słyszeć nie mógł. Później wstałam , rozebrałam się i położyłam spać. Podobno to pierw sze m iesiące po ślubie nazyw ają się...

miodowemi m iesiącam i! Czy to być m oże?

C zy to być m oże!

(16)

Nazajutrz

Juljan powrócił dość późno i pogodził się ze m ną na dobranoc. Jestem kontenta, że się już na m nie nie gniewa, ale zarazem forma pogodzenia zrobiła na m nie dziw ne w rażenie.

Zdawało mi się, że ja m u szę się pogodzić z tym

człowiekiem, że m nie nie w olno zasn ąć roz­

gniew anej, że on w form ie żartobliwej każe mi być d!a siebie u przejm ą i zarzucić sobie ręce na szyję. Gdy doszło już do tego, że przyciągnął m nie do siebie, i zaczął całować, zam knęłam oczy, bo mi w styd było za siebie sam ą, że nie m am odwagi powiedzieć m u: „Nie chcę twych pieszczot, serce m nie boli“, że jak m anekin w jego rękach jestem bezsilna i głupia, bez chęci, bez woli, bez m ożności pozostania na chwilę sam ą ze sm utkiem moim.

(17)

P rzypom niałam sobie, żc jako m ężatka, m am . już prawo czytać nieprzyzw oite książki i p osta­

nowiłam zaabonow ać je w pierw szej lepszej czytelni. T ylko na to trzeba się odważyć w yjść sam ej na ulicę. W dom u nie wolno mi było w ychodzić sam ej. Z aw sze w ychodziłam z m am ą, a już w najgorszym razie ze służącą. Możeby wziąć ze sobą M agdalenę? Sam a nie wiem. C hciałabym się zapytać Juljana, ale boję się...

23. Listopada

(18)

Dziś Juljan, w ychodząc do biura, powie­ dział mi, że od pierw szego będzie mi dawał 60 rubli na domowe m iesięczne w ydatki i że to mi powinno w y starczyć do końca m iesiąca. On opłaci m ieszkanie, kupi węgle i zapłaci słudze. Nie wiem, czy to mało, czy dużo te 60 rubli m iesięcznie. Nie odpowiedziałam m u nic, bo nie chciałam , żeby zrozum iał, że ja pod tym wzglę­ dem jestem bardzo głupia. Poszłabym do m am y zapytać się, czy to w ystarczy na m iesiąc, ale m am a nie bardzo chętnie godziła się na moje m ałżeństw o i m ówiła do ojca: „Jeżeli będą biedę klepać, to ja ręce u m y w am “. Więc po co m am a ma wiedzieć, co ja dostaję od Juljana na m ie­ sięczne wydatki ? Niech lepiej nikt nie wie, jak mi jest. K lam ka zapadła, nic już się nie ¿m ieni. Sześćdziesiąt rubli m iesięcznie to dwa

26. Listopada

(19)

ruble dziennie. Będąc panną, nigdy w życiu tyle pieniędzy w ręku nie m iałam . Zaabonuję nieprzyzw oite książki, kupię sobie kaw ioru, dam trochę pieniędzy biednym na intencję dobrego z Juljanem pożycia i zafunduję sobie lepszego pudru. Mówią, że W elutina to bardzo dobry puder.

27. Listopada

Żeby już ten pierw szy jak najprędzej p rzy ­ szedł i żebym już m iała te pieniądze w ręku.

(20)

29. Listopada

D ziś jeździliśm y z w izy tam i; byliśm y w dzie­ więciu dom ach. W jednym nas wcale nie przy ­ jęli, to jest lokaj wziął bilety, poszedł i wró­ ciw szy, powiedział, że państw o wyszli. To m u ­ siało być niepraw dą, ja to dobrze czułam , bo Juljan był taki zły, w siadając do karety, że zaczął na m nie k rzyczeć bez najm niejszego powodu i w yrzekać, że kareta drogo kosztuje. Siedziałam w kącie cichutko i trzęsłam się cała ze zdenerw ow ania, tak m nie ten dzień strasznie zm ęczył. Ci w szyscy państw o, u których b y ­ liśm y, to byli przew ażnie znajom i Ju ljan a z k a­ w alerskich czasów . U nas w dom u bywali sam i krew ni i taka tam „zb ieran in a“, jak Juljan po­ wiedział, więc tam nie warto było jechać. Tylko, że znajom i Juljana przyjm ow ali n as jakby nie­ chętnie. W dwóch dom ach były pan ny na w y­

(21)

daniu. Patrzyły na m nie ironicznie. Szczególnie Iza Troicka, wysoka, ładna blondynka, bardzo um alow ana i w w yzyw ającej czerwonej bluzce. Zaraz gdyśm y weszli, zaczęła się chichotać z moim m ężem t zaciągnęła go ze sobą do fra­ mugi okna za firanki. T am rozm awiali i śmiali się półgłosem ; nigdy nie widziałam mego męża w takiem dziw nem uposobieniu. Był jakby zm ie­ szany i zadowolony. Gładził ciągle w ąsy i pa­ trzał na Izę z pod przym rużonych powiek. Ja, siedząc na kanapie z panią Troicką, starałam się udawać, że nie widzę i nie zw racam uwagi na tych dwoje, ale mimowoli widziałam ich doskonale, a także i odbicie ich, powtórzone w lustrze, które wisiało na bocznej ścianie nad konsolą. U derzyło m nie to, źe Iza i mój mąż są napraw dę do siebie podobni. Oboje m ają złote włosy i silnie akcentow ane profile, ładne różowe usta i oboje um ieją patrzeć dziw acznie z pod przysłoniętych powiek. Choć u mojego m ęża to spojrzenie m a pewien odcień złośli­ wości, podczas kiedy patrzy zupełnie chłodno. Rozmawiali półgłosem , niektóre jednak urw ane zdania dolatyw ały do moich uszów.

(22)

Nagle Iza w yrzekła: - - ' :

Nie, teraz już w szystko skończone... Mąż mój śm iać się zaczął i posłyszałam tylko zakończenie jego odpow iedzi:

...przeciwnie, teraz nabierze u ro k u ! Iza odparła:

Jak dla kogo!

I szybko zbliżyła się ku nam . Idąc, szele­ ściła jedw abiem podszewek. Mnie ten szelest i zbliżenie się Izy zm ieszały niewymownie. C zułam , że się czerw ienię i byłam zła na siebie, bo nietylko Iza, ale i mój mąż patrzyli na mnie. We wzroku Izy m alowała się najw yraźniej po­ gardliw a litość. R zeczyw iście w porów naniu z nią byłam niezgrabna i brzydka. Dziwiło mnie, że tak piękna panna do tej chwili za m ąż nie w yszła. Gdy w yszliśm y od Troickich, powie­ działam to Juljanowi. Zaczął się śm iać i odpo­ wiedział:

*— Iza nie m a posagu, a potem to nie jest» panna, którą m ożna wziąć za żonę.

Uczułam ^ ę oburzoną, że m nie w takim razie do tego dom u wprowadził, i zebraw szy się na odwagę, zrobiłam mu z tego powodu wymówkę.

(23)

Przestał się śm iać, zm arszczył brwi i powie­ dział m i:

— G łupia jesteś.

Już po raz drugi nazw ał m nie głupią. Pierw szy raz kiedy się zapytałam , czy... Później pojechaliśm y do dwóch zwierzchników Ju ljan a, ale tam nie było nikogo w dom u. Ja byłam bardzo kontenta, bo jastem nieśm iała i takie wizyty dużo m nie zdrow ia kosztują. Hż wreszcie spotkała nas ta nieprzyjem ność, że nie przyjęto nas u państw a O kszów -Jarzębskich. których mój m ąż poznał u wód w Galicji, gdy jeździł leczyć się lat tem u kilka. Ci państw o m uszą być bardzo bogaci, bo w przedpokoju było ładniej niż u nas w saloniku, a nawet niż w salonie moich rodziców. Lokaj m iał taką m inę zuchw ałą i patrzył na n as z góry, a na ścianach wisiały w szędzie portjery w pasy, w guście wschodnim . K iedyśm y stam tąd w y­ szli i wsiedli do karety, jech aliśm y jeszcze ulicą Bracką, w stronę m ieszkania m oich rodziców, ale Juljan nagle zatrzym ał karetę i zawołał do m nie:

— W ysiądź!

(24)

W ysiadłam natychm iast, bo cóż m iałam zrobić? Juljan dorzucił:

Idź na trotuar.

Poszłam , podnosząc z trudnością suknię, bo ciężka była i pow łóczysta. Z trotuaru w idzia­ łam , jak Juijan odpraw ił karetę i zawołał jedno­

konną dorożkę. FKż mi łzy stanęły w oczach,

kiedy dorożka podjechała i Juljan kazał mi do niej w siąść. M iałam nowy kapelusz, nową pe­ lerynę, jasne rękaw iczki i jedw abną suknię. Byłam bardzo w ystrojona i trochę upodruw ana. W styd mi było jechać dorożką. D orożkaż był o bszarpany, siedział krzyw o na koźle i kod był chudy, okropny i biały. N igdy w życiu nie je­ chałam taką dorożką, bo m am a się wstydziła w siąść do podobnej dryn d y i zaw sze albo się brało powóz, albo się szło pieszo, choć nogi nieraz straszn ie bolały.

Juljan wiedział, że mi to przykrość spraw ia i powiedział n ad ąsany m g ło se m :

— Twój ojciec nie dał mi tyle posagu, ażebyśm y mogli rozbijać się powozami.

Nie odpowiedziałam m u nic, ale w głębi mojej duszy nagle odezwało się coś, co już nie 18

(25)

było tylko żalem. To było coś silniejszego, tak jakby jak aś głucha nienaw iść, a może tylko niechęć. Sam a nie wiem.

T. Grudnia

D ziś dostałam pieniądze. Nie wiem, gdzie je schow ać, ażeby mi kto nie ukradł. W ydałam już cztery ruble do obiadu i sam a nie wiem, na co. M uszę kupić książeczkę i zapisyw ać wydatki. Jutro rano w yjdę sam a na ulicę.

(26)

2. Grudnia

Byłam dziś sam a na ulicy. Nic załatwiłam jednak żadnego sp raw u n ku . Kiedy wyszłam , zdawało mi się, że w szyscy na ninie patrzą i palcam i pokazują. Jednak dużo kobiet chodzi sam y ch po ulicach, a nawet widziałam bardzo m łodziutkie dziew czynki, jak szły sam e jedne i nie w stydziły się wcale. C zułam m ocno, że ubrałam się niew łaściw ie i byłam zanadto w y­ strojona, choć wzięłam na głowę moją kapotkę z fjoletowemi skrzydełkam i, ażeby wyglądać poważniej. M ieszkam y na ulicy Hożej, a gdy doszłam do ftleji Jerozolim skich, byłam czer­ wona jak upiór, tak mi krew biła do głowy. Żałowałam , że nie było po drodze jakiego ko­ ścioła, ażebym m ogła schow ać się choć na chwilę. Nie w yobrażałam sobie, że tylu ludzi po ulicach chodzi i tak o rdynaryjnie potrącają. 20

(27)

Może to ja ze zm ieszania szłam tak niezgra­ bnie, ale boki m iałam zupełnie obolałe. W do­ datku zerw ał się w icher i ciągle m iałam pele­ rynę na głowie. K apelusz mi się przekręcił na bakier, szłam przed siebie jak błędna. Z po­ czątku starałam się m ieć pew ną siebie minę, ale powoli straciłam m ożiiość kierow ania swoją wolą, Prosiłam ciągle tylko Boga, ażebym nie spotkała kógo ze znajom ych. Nagle na rogu Chm ielnej ktoś mi się ukłonił. Kto, nie wiem. W idziałam tylko, że to był m ężczyzna, lecz w łaśnie wtedy wiatr założył mi na głowę pele­ rynę, a kapelusz zsu nął mi się na oczy. To m nie dobiło. Z rozpaczy kiw nęłam na przejeż­ dżającą dorożkę i siadłam do niej. Gdy już w siadłam , przypom niałam sobie, że m am a mó­ wiła, iż najnieprzyzw oitszą rzeczą dla kobiety jest jechać sam ej jednej dorożką i że tylko ko­ biety lekkiego prow adzenia się m ożna widzieć siedzące sam e w dorożce. K azałam więc pod­ nieść budę dorożkarzow i pomimo, że pogoda była jak najpiękniejsza. Spojrzał na m nie jak na warjałkę. Ponowiłam mój rozkaz, starając się o ile m ożności być stanow czą, choć w

du-W*

(28)

szy widziałam , że ze m nie drwił. Gdy podniósł budę, zapytał, czy i fartuch m a odpiąć.

— Nie! -^ odparłam bardzo zirytow ana, Pojechaliśm y, ale on jakby na złość jechał bardzo wolno i tuż koło chodnika. Ja wtuliłam się w sam kąt dorożki i nie śm iałam mu po­ wiedzieć, żeby jechał prędzej. W reszcie doje- jechaliśm y do domu. D ałam m u trzydzieści kopiejek, m yśląc, że go zadziwię taką hojnością. /Ile on splunął i... n aw y m y ślał mi od ostatnich. Nie wiem, czy tak prędko wyjdę sam a.

(29)

8. G rudnia

Siedzę wieczorem sam a jedna i z nudów zabrałam się znów do pisania. Juljan od czasu do czasu wychodzi w ieczoram i z dom u i w raca zwykle przed dw unastą. Mówi, że idzie do ko­ legi na karty. Jeżeli m am być szczerą, to na­ wet wolę, gdy on wyjdzie, bo ile razy siedzi ze m ną sam na sam , to w pada w bardzo zły hum or. Rzecz szczególna. Skoro tak siedzim y przy stole, n a którym się pali lam pa, ja z ro ­ botą, a on z K urjerem w ręku, to zaw sze mi się zdaje, że my nie jesteśm y m ałżeństw em ,

ale, że my udajem y m ałżeństwo. G rałam kie­

d yś w teatrze am atorskim młodą m ężatkę i tak sam o siedziałam na scenie przy stole, na któ­ rym paliła się lam pa, przyćm iona żółtym aba­ żurem . Mojego m ęża grał w ów czas pan M arjan,

(30)

brat pana A dam a. Sam pan A dam był pom ię­ d zy publicznością. C zy ja pow innam nawet w spom inać o nim teraz, kiedy jestem już żoną J u lja n a ? Obow iązkiem moim jest m yśleć tylko o m oim m ężu. W iem, czuję to... A jednak!...

(31)

Godzinę później

Jak ten deszcz jesien n y po szybach łopo­ cze, jakby nietoperz chciał wlecieć do m ieszka­ nia. W stałam od stołu i poszłam do okna. Szyby zawilgocone i widzi się przez m okrą zasłonę. Śnieg jeszcze nie pada, tylko deszcz i na uli­ cach sreb rzą się m ałe kałuże błota. Na rogu pali się latarnia, koło niej stoi dorożka i na szkle jej latarki można- przeczytać w yraźnie cyfrę 1313. Dwie trzy n astk i! Dwie trzynastki uparcie św iecą się przedem ną!

Na rogu jest szyn k i dziw na rzecz, ściany są w nim pom alow ane na niebiesko, bo przez szyby całe w nętrze w ydaje się błękitne, jakby tam ktoś księżyc zawiesił. T ylko gdzieś w od­ dali jakiś żołnierz gra na piszczałce kilka taktów wiecznie jednej i tej sam ej piosenki. Żołnierz

(32)

siedzi na progu koszar i gra, gra bez ustanku, aż mi się sm utno robi.

O deszłam od okna, bo czułam , że mi się na łzy zbiera. Poszłam do kom ody i powoli w yciągnęłam z pod bielizny aksam itne pude­ łeczko. Są tam moje panieńskie pam iątki. Nie m ogłam się z niem i rozstać, choć czuję, że po­ pełniam tern zły postępek przeciw m em i m ę­ żowi. Co jednak począć! Zdaje mi się, że to pudełeczko, to trum ienka ze w szystkiem , co jest we m nie najdroższego i najlepszego w życiu. Jakże to spalić! Przecież tam jest mój pierw szy rach u n ek sum ienia, kiedy szłam po raz pierw ­ szy do spowiedzi. Jest to żółta i zabrudzona już karteczka, a na niej dużem i literam i w ypi­ sane w yraźnie moje grzechy, cyfrą i literami. Moje grzechy! czytam je i uśm iecham się ja, m ężatka, z grzechów m nie, dziecka:

Nr. 3. Byłam łakom a.

Nr. 4. Biłam się z moim bratem.

Nr. 5. W kościele m yślałam o czem innem . A potem ten najw iększy, najcięższy grzech mojego dzieciństw a:

Nr. 23. Byłam w pretensjach.

(33)

To dziw ne. Będąc dzieckiem i panienką, „byłam w p rete n sja c h “. — Poszedłszy za mąż, przestałam „być w p rete n sja c h “. P udruję się tylko, gdy w ychodzę na ulicę, ale w domu do- dzieram stare panieńskie sukienki i jest mi to obojętne, jak wyglądam . Z początku chciałam ubierać się staranniej ze względu na Juljana, ale on nie lubi, kiedy się porządne rzeczy na co- dzień „ n iszczy “ i sam chodzi w starym , zapla- m ionym szlafroku i p rzydeptanych pantoflach.

Złożyłam rachu nek sum ienia i zaczęłam przeglądać inne drobjazgi. Są tam moje cen­ zury i patent z ukończenia pensji, kilką w ier­ szyków , p rzepisanych ręką mojej koleżanki W andzi, fotografja W olskiego, w którym się bar­ dzo kochałam , m ając lat czternaście. Z obaczy­ łam go raz w cukierni przed świętam i W ielka- nocnem i, gdy poszłam z m am ą obstalować. m a­ zurki. O dkochałam się w nim, bo m iał katar i na nogach duże kalosze. K le fotografię sch o ­ wałam, bo zapłaciłam za nią bardzo drogo W an­ dzi, która kochała się w Nowickim i od swego brata dostała fotografję obu aktorów. W andzia była bardzo łakom a, a że ja rta drugie

(34)

nie m iałam zaw sze praw ie bułkę z konfituram i, więc um ów iłyśm y się, że ona mi da W olskiego, a ja przez cały m iesiąc oddawać jej będę moje śniadanie. I oddawałam heroicznie, tłum iąc głód, szczęśliw a, że choć w ten sposób zdołam do­ w ieść W olskiem u, jak wielkiem jest dla niego moje uczucie...

Pudełeczko stoi ciągle otwarte przedem ną.

Oto zeschnięty m aleńki bukiecik. Pam iątka

z m ego pierwszego balu, jakkolwiek nie baw i­ łam się na nim szalenie. T ańczono ze m ną średnio-propórcjonalnie. Inne p an n y tańczyły więcej. B yły piękniejsze i praw dopodobnie m iały .więcej posagu. Oto strzępek tiulu sukni, którą m iałam na sobie tego w ieczora. Byłam ubrana na niebiesko. N ieładnie w yglądałam . W iedzia­ łam o tern sam a.

R tu znajduję pod ręką kawałek białej, atła­

sowej wstążki. To pam iątka po moim m ałym braciszku . G dy był w trum ience, odcięłam mu tę w stążeczkę od czepeczka. W yglądał jak lalka woskowa w świetle grom nic. Tego braciszka

w dom u nie bardzo kochano. Zapew ne dla­

tego, że był ciągle słabow ity i płakał b ezu stan ­ 28

(35)

nie. Ja go tuliłam i nosiłam ciągle na ręku. I tak raz mi na rękach um arł. M yślałam , że zasnął i chodziłam z nim ciągle po pokoju, podczas gdy m am a i niańka zdrzem nęły się trochę. Później, gdy się przekcfnałam, że trz y ­ m am na ręku trupa, bardzo się przestraszyłam i zaczęłam krzyczeć. Cóż dziw nego! Byłam głupia. M iałam wtedy czternaście łat. W łaśnie odkochałam się w W olskim.

W iatr ciągle tłucze w szyby, deszcz pada z. łoskotem , głusząc piosenkę, którą gra na piszczałce żołnierz, siedzący na progu koszar.

Co też jest więcej w tern aksam itnem p u­ dełeczku ?

O ! kawałek zeschłego, czarnego chleba. To cała historja, długa historja. Pow inna- bym ten chleb w yrzucić, tak jak i tę zeschłą gałązkę cierniow ą i jak tę rękaw iczkę...

To pan A dam ! pan A dam odżywa cały — zm artw ychw staje. Nie pow innam , a przecież nie mogę. W panu A dam ie nie kochałam się tak jak w W olskim — o! zupełnie inaczej. Z resztą m iałam już lat siedm naście, byłam p ra ­ wie dorosłą panną. Za pana A dam a chciałam

(36)

pójść za mąż, ale pan A dam był tylko pose- sorem , więc m nie za niego nie dali i tyle ro­ bili, że przestał u nas bywać. Praw da, że on był trochę niezgrabny i m rukliw y, ale m nie się bardzo podobał, tak m nie do niego coś ciągnęło!

Poznałam go na wsi u mojej ciotki Za- ruckiej, gdzie byliśm y z bratem na w akacjach. Z początku pan A dam nie zw racał na m nie uwagi i traktował m nie jak dziecko, bo też przedstaw iłam mu się jak dziecko źle w ycho­

wane. W lazłam na stół kam ienny w ogrodzie i otrząsałam na siebie kw iat lipowy, który sp a ­ dał na m oją głowę, na ram iona, na m nie całą, jak grad motyli. Śm iałam się sam a do siebie i nie widziałam , że jakiś nieznajom y m ężczyzna stoi opodal. G dy go spostrzegłam , zm ieniłam się bardzo i zam iast skoczyć ze stołu, stałam ciągle na tern podw yższeniu, podczas gdy on z uśm iechem kłaniał mi się i przedstaw iał. P rzy ­ jechał przed chwilą, powiedziano mu, że ciotka jest w ogrodzie i poszedł tam, znając dobrze drogę. Ja nie odpowiadałam. Niby nie p atrzy­ łam na niego, ałe odrazu zauw ażyłam , że ma 30

(37)

śliczne' oczy i wąsy czarne jak atram ent. By­ łam kontenta, że włożyłam dnia tego swoją no­ wą lila batystow ą bluzkę i powoli ochłonęłam z przestrachu. G dy mi podał ręk ę i zsadził ze stołu, zdawało mi się, że m am zupełnie swo­ bodną i naturalną minę. O dszukaliśm y ciocię, która była zm artw iona, gdyż truskaw ki zupełnie się nie udały, lecz m nie truskaw ki nie były teraz w głowie. Pobiegłam przejrzeć się w lu ­ strze i uperfum ow ać trochę...

Od tej chwiłi zaczęłam kochać się napraw dę w panu A dam ie i powoli dokazałam tego, że i on zwrócił na m nie uwagę. I to była jasna chwila w m ojem życiu. Trw ało to trzy tygo­ dnie... i zniknęło jak sen. A ch! jak ten deszcz sm utno o szyby kołacze! jak sm utno jesienią sam ej siedzieć w pustem m ie s z k a n iu !

Pan A dam także zapew ne siedzi tam sam jeden w swoich H orodyszczach, a może... kto wie! m oże i on się już o żen ił? Siedzą pewnie we dwoje... bo na wsi nie m ożna chodzić do przyjaciół na karty.

We dwoje!

On — z inną kobietą!

(38)

Jak mi się dziw nie na sercu robi; w szystko dokoła m nie niknie i blednie. Już późno — po dw unastej. Juljana jeszcze niem a. M agdalena kuchnię sprząta. Poskładam te drobiazgi i pójdę zrobić z nią rachunek. Wolę nie patrzeć na to w szystko. Zdaje mi się, że otworzyłam jakąś trum nę. Innym razem napiszę, co znaczy ten chleb i ta gałązka...

D ziś już nie mogę, bo mi zanadto sm utno, a przytem rachunek trzeba zro b ić? Poco ja w ła­ ściw ie ten rach u nek robię, kiedy ja się na niczem nie znam . M agdalena m ów i: — Mąki tyle, m asła za tyle, pietruszka i w łoszczyzna tyle...

Ja zapisuję i nie śm iem jej powiedzieć, dlaczego tak dużo, bo raz zw róciłam uwagę, że mi podała rybę, a ry b y na obiad niebyło. Ofu­ knęła się i zaczęła w ołać: „Co to pani m nie m a za złodziejkę ? “. Wolę więc być cicho i nie m ieć z nią kłótni, bo mi Juljan zapowiedział, że nie cierpi, kiedy się sługi zm ieniają.

. G dybym ja się mogła dowiedzieć, co ile kosztuje. Podobno w K urjerku są podawane ceny artykułów spożyw czych.

T rzeba będzie zobaczyć. 32

(39)

15. Grudnia

Z ajrzałam dziś do pieniędzy i p rze stra sz y ­ łam się, że m am tak mało. M uszę kupić sobie książeczkę i spisyw ać wydatki. To M agdalena tyle w ydaje w m ieście i często nagle, ni stąd, ni z owąd, przyjdzie jakiś w ydatek. Ot, m usia­ łam kupić dwa tuziny ścierek, bo przecież ścierek się na w ypraw ę nie daje. Wolę już sam a kupować, niż mówić Juljanow i, który zaraz niepraktyczność moich rodziców i mojej wy­ praw y nicuje i często m nie tern do łez dopro­ wadza.

Wogóle zdaje mi się, że Juljan m a jakiś żal do moich rodziców i często natrąca, że go oszukali. C zy to mowa o m oim p o sa g u ? Boję się rozjaśn ić tę sytuację, ale ciężko mi po­ m yśleć, że m ąż mój patrzy n a m nie jak na oszustkę. G dybym wiedziała przed ślubem , ile

(40)

m am posagu, pow iedziałabym Juljanowi śmiało i otwarcie. A le có ż? podobno pannie się nie

mówi dokładnie, co i ile „za so b ą“ dostanie. Chw ilam i ta kw estja posagowa dziw ną mi się wydaje. Juljan dawniej m ieszkał w jednym pokoju i, o ile wiem, jadał objady w dość pod­ rzędnej restauracji. O żeniw szy się ze m ną, m ieszka w czterech pokojach i jad a objady względnie w ykw intne, które mu jeszcze za skrom nem i się w ydają. Ja zaś, będąc p ann ą zajm ow ałam z rodzicam i śliczny apartam ent p rzy ulicy W łodzim ierskiej, ośm pokoji z bal­ konem od frontu. Jeździłam powozem (wprawdzie w ynajętym , ale zaw sze powozem) i byw ałam w teatrze w loży, a nie tak jak teraz... w k rze ­

słach. Juljan więc na czysto zarobił na m ał­

żeństw ie, ja zaś straciłam . I to on jest nieza­

dowolony, a nie ja. Jem u się zdaje, że on jest m ało zapłacony. H le za c o ? za co ?

(41)

15. G rudnia

Chodzę już po ulicach sam a i nie w siadam więcej do dorożki z podniesioną budą. Wczoraj śnieg upadł — biało było na ulicy i miałam wielką, ale to wielką ochotę p rzejść się trochę. Poszłam do matki Juljana. Jest to staruszka, zrujnow ana obyw atelka — i pozująca na damę. Mówi przew ażnie po fran cu sk u i ru sza ustam i, jakby co przeżuw ała. Z Juljanem nie jest w wiel­ kiej zgodzie i w yglądają tak, jakby byli z siebie niezadowoleni. Podobno pani Szum iłło (tak się obecnie nazyw am ) m a dożywocie na jakichś okruchach m ajątku, który Juljanow i po ojcu po­ został. To jest podobno p rzyczyna obopólnej niechęci. Ja z panią Szum iłło jestem zdaleka i cerem onialnie. Nie pociąga m nie, ale i nie od­ pycha. Jest zim na i obojętna i zdaje mi się, że ta kobieta nikogo kochać nie potrafi. W racając

(42)

do domu, przypom niałam sobie o nieprzyzw oi­ tych książkach i zaczęłam szukać czytelni. Na M arszałkow skiej ulicy dostrzegłam duży szyld:

Czytelnia. Po chwili w ahania weszłam na dzie­

dziniec i zaczęłam w stępow ać na schody oficyny, w której m ieściła się czytelnia. Serce mi biło jak m łotem , gdy w eszłam do jasno oświetlonego po­ koju. N a środku duży stół, pokryty ceratą, a na nim książki. Dokoła półki i cała m asa grzbietów książek czarno opraw nych z białem i kartkam i, na których napisano n um ery. Pod oknem m ały stolik, na nim gazety. P rzy tym stoliku siedziały jakieś dwie panie w kapelu szach i przeglądały

dzienniki. Koło stołu stała niem łoda dam a,

u bran a czarno, w m itynkach, z włóczkową c h u ­ steczką na siw iejących w łosach. Była podobną do mojej matki i to m nie odrazu uderzyło i jesz­ cze więcej zm ieszało. N a zapytanie, czego sobie życzę, prawie w ybełkotałam , że chcę zaabono­ wać książki. D am a zapisała moje imię i nazwi-

- sko, wzięła odem nie pieniądze i w ręczyła mi

kwitek. Robiła to w szystko jak autom at, grze­ cznie, ale niezm iernie stanow czo. Od czasu do czasu podnosiła swe jasno-niebieskie oczy i p a­ 36

(43)

trzyła na m nie badawczo i chłodno. Poczem podsunęła mi katalogi, m ówiąc:

— Oto katalog polski, a to niem iecki, fran­ cuski i inne...

W zięłam m achinalnie do rąk katalog polski. Od czasu do czasu sły chać było tylko szelest gazety, przew racanej ręką jednej z dam, siedzą­ cych poza mojemi plecami.

C zułam spojrzenie chłodnych, niebieskich oczów, utkw ionych we m nie przenikliwie, i zro­ zum iałam , że nigdy, nigdy nie odważę się po­ prosić tej dam y o jak ąś „nieprzyzw oitą k sią ż k ę “. B yły one tam na półkach, tak blisko mnie, że potrzebowałam tylko rękę w yciągnąć, aby je dostać, a przecież dzieliła m nie od nich p rze­

paść niem ożliwa do przebycia. R zresztą, czy

ja wiedzieć mogłam, jaki tytuł nosi taka książka, „której pannom czytać nie w olno“. H żeby jej zażądać, trzeba było um ieć ją nazw ać, a ja przecież tego wiedzieć nie mogłam.

I wzięłam „D ew ajtisa“ Rodziewiczówny,

choć go um iem na pamięć.

(44)

15. Grudnia

Od dziś zaczęłam zapisyw ać wydatki, ale nie wiele mi to pom aga. Odkąd się już w yem an­ cypow ałam i wychodzę sam a, w ydaję coraz wię­ cej pieniędzy i sam a nie wiem, na co. Mam za­ ledwie dziesięć rubli, a tu do końca m iesiąca daleko. T rzeba będzie powiedzieć Juljanow i, że te 60 rubli to bardzo mało i nie m oże mi w y­ starczyć na wydatki domowe, tern bardziej, że kupiłam sobie z nich dwie w oalki: jedną sza­ firową, drugą czarną, dwie sztuczki wstążeczki różowej do bielizny i pudełko porządnego pudru paryskiego, które sam o kosztuje trzy ruble pięć­ dziesiąt kopiejek. Z tych pieniędzy m uszę także rzucać kataryniarzom , którzy przychodzą na dziedziniec naszego domu, a wczoraj przyszła 38

(45)

cała banda Czechów i m usiałam im rzucić trz y ­ dzieści kopiejek. Było ich sześciu i w styd było dać im m niej. T rzeba będzie powiedzieć Julja- nowi o deficycie, ale m am duszę na ram ieniu, bo jeden dzień nie przejdzie, żeby mój m ąż nie narzekał na ciężkie czasy, na niepew ność lokaty pieniędzy i tam dalej. Jest to ulubiony tem at jego rozm ow y; wiem teraz, że są jakieś nu m ery hipoteczne i że tow arzystw o kredytow e daje pieniądze na nieruchom ości. N ie wiem nawet, jak mi to w ucho wpadło, bo zwykle, gdy Juljan mówi, ja m yślę o czem innem i nie zasta n a ­ wiam się nad treścią słów jego. O n mówi sam w p rzestrzeń — i zadaw alnia się dźwiękiem

własnego głosu. W czoraj jednak zauw ażył

moje roztargnienie i w yrzekł słodko-kw aśnym tonem :

— Radziłbym ci słuchać tego, co mówię, i starać się obznajom ić trochę z interesam i. Mogę um rzeć i ty pozostaniesz wtedy sam a na pastw ę i żer dla oszustów i w yzyskiw aczy.

P arsk n ęłam śm iechem , tak mi się wydała niepraw dopodobną m yśl o śm ierci Juljana. Zdrów, rosły, tęgi, onTmiałby u m ie rać ?

(46)

Lecz mój śm iech w ydał mu się niew łaści­ wym i nieprzyzw oitym .

W stał z krzesła i zaczął chodzić dokoła stołu, skrzypiąc przeraźliw ie butam i.

— Nie chichocz się jak gęś! — w yrzekł opryskliw ie — wiem, co mówię. Lekkom yślność i niezaradność m asz we krwi, bo twoi rodzice przetracili dosyć pieniędzy i zrujnow ali m nie sw ojem m arnotraw stw em !

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zdziwiona.

— Zrujnow ali ciebie? zapytałam po

chwili.

— Spodziewam się — o dparł; — byłem bardzo dobrą partją i m ogłem, żeniąc się, zro­ bić trochę lepszy interes.

C hciałam zapytać się go: „byłeś więc do sp rz e d a n ia ? “ — ale pytanie to zam arło mi na ustach.

S łyszałam tak często m oich rodziców kłó­ cących się z sobą i to zwykle w kw estjach pie­ niężnych, że radabym odsunąć tę konieczność sprzeczek jak najdalej z naszego pożycia. Wi­ dzę jednak, że to będzie trudno, bo w każdej 40

(47)

chwili zaczepiam y się o tę przeszkodę pienię­ żną, o którą rozbijają się nawet m oje najlepsze chęci i postanow ienia.

17. Grudnia

Juljan mówi mi często, że jestem „głupia'*, — To dziw ne! Na pensji i w domu uchodziłam za bardzo in te lig e n tn ą !

(48)

19. G rudnia

Praw ie w szyscy ci, u których byliśm y z wi­ zytą — rewizytowali nas. Nie przyjęłam jednak nikogo, bo wszędzie, gdzie byliśm y, urządzenie dom u było daleko kosztow niejsze i piękniejsze, niż u m nie. Przytem — nie um iem przyjm ow ać gości, bo u rodziców w ychodziłam do salonu jak lalka nakręcona i siadałam na krzesełku tak, jak inni goście, nie zajm ując się niczem . Z resztą nie m am y lokaja, a M agdalena, w iecznie zasm olona i nadąsana, gdy otwiera drzwi, wcale mi zasz­ czytu nic przynosi. W czoraj jednak m usiałam przyjąć panie Troickie, gdyż spotkałyśm y się we drzw iach wchodow ych i nie m ogłam powie­ dzieć tak, jak zwykle, że m nie niem a w domu, jakkolwiek wolałabym p rzyjąć w szystkich po­ przednich gości, niż te dwie kobiety. T rudno je­

(49)

dnak było w yślizgnąć się, gdyż spotkałam się

bec a bec z panną Izą, która powitała m nie

ironicznie, zim no i protekcjonalnie. Matka jej jest w iernym pierwow zorem córki, jakkolwiek w zachow aniu swem m a trochę więcej łagodnego wdzięku i wygląda, jakby zasm ucona i zakłopo­ tana. G dy w eszły do naszego saloniku, rozglą­ dały się ciekawie. Iza przez lornetkę szyldkre- tową na długiej rączce, jakkolwiek wzrok ma doskonały. Prosiłam je siedzieć, ale zrobiłam to niezgrabnie, byłam cała czerw ona i nie w iedzia­ łam , co robić z rękam i. Na dom iar złego, M agda­ lena zaczęła w kuchni siekać kotlety tak głośno, że zdawało się, iż cały dom rozwali. D ziwna rzecz, jak obecność Izy m nie m iesza i rozdra­ żnia. Szczególniej, gdy zaczęła bardzo u p rzej­ mie chw alić gust w urządzeniu m ieszkania — nienaw idziłam jej szczerze. C zułam bowiem, że kłam ie, że w yśm iew a się ze m nie, gdyż mój „g arn itu r“, szafirową brokateąl kryty, jest b a r­ dzo biedny i wcale nie im ponujący.

Nad kanapą wisi oleodruk (m nie się on wcale nie podoba, ale Juljan twierdzi, że ładny) — Iza zaczęła się przyglądać i w yrzekła do m a tk i: 43

(50)

— Niech m am a spojrzy, jaki to piękny oleo­ druk... — a zw róciw szy się do mnie, dodała:

Pani lubi takie landszafty ?

Tego mi było za wiele. Zrozum iałam całą ironję, jaką um ieściła w w yrazie „landszaft“.

Nie wiem nawet, skąd zdobyłam się nagle na odwagę i odparłam :

P rzyznam się pani, że nie wiem, co to znaczy słowo landszaft. Używ ały go moje ciotki, ale nigdy nie przyszło mi do głowy zapytać, co to może znaczyć. Z resztą byłam wtedy jesz ­ cze dzieckiem . — T w arz Izy pod malowidłem oblała się rum ieńcem . Iza m usi mieć co n aj­ m niej łat dw adzieścia pięć, ja zaś dziew iętnaście. C zułam , że to moja jedyna w yższość nad tą strojną i piękną panną. Instynktem kobiecym znalazłam broń i postanow iłam się nią bronić.

Lecz zm ieszanie Izy niedługo trwało. W stała z krzesła z szelestem jedw abnych podszewek i zaczęła niedyskretnie zaglądać do jadalnego po­ koju.

Czy zechce pani pokazać nam całe swoje gniazdko? — zapytała z nieporów nanym wdzię­

kiem w głosie. - . . .

(51)

. . — iziu , „jesteś niedyskretny! upom inała ją matka.

Lecz ona stała już na progu jadalni. . — ftc h , jakie ładne talerze! — zawołała.

C zułam znów, że jej zachw yt jest fałszywy, bo talerze, pow ieszone na ścianach w mej ja­ dalni, były bardzo zw yczajne i kupione za tanie pieniądze.

U rodziców moich wisiały bardzo piękne talerze, podobno bardzo stare, więc i ja chcia­ łam, żeby u m nie ścian y nie były puste i także zapełniłam je porcelaną. W tej chwili jednak przeklinałam w d uszy swoją głupotę i zaw ie­ szenie tych skorup w tak widocznych m iej­ scach.

Co do k redensu i krzeseł byłam spokojna. W prawdzie k redens cały był już spaczony, a blat u stołu pękł na dwoje, ale na efekt p rzedsta­ wiały się pokaźnie i nie widać było, że to tan ­ deta. Iza stała we drzw iach krótką chwilę i za­ raz pow róciw szy do saloniku, podeszła do d ru ­ gich drzwi, prow adzących do gabinetu m ego męża.

(52)

— To gabinet mego m ęża! — odparłam i do* dałam dość szybko: — proszę, niech pani tam wejdzie, jeśli pani sobie życzy.

O na śm iała się, zw róciw szy ku m nie swą piękną tw arz fryzjerskiej lalki.

— Ależ to san ctu ariu m ! — mówiła, potrzą­ sając m ufeczką z czarnych karakułów , do któ­ rej przyczepiony był pęk p rześlicznych chry- zantem ów . — T am chyba tylko wejść wolno żonie, a nie obcej kobiecie!

Lecz ja upierałam się przy sw ojem : — Proszę, niech pani wejdzie! T am niem a

9 żadnych tajem nic. *

— Są tajem nice! — odparła — i skoro raz je natręt jaki spłoszy, albo odgadnie, tracą swój

czar... i powab. Je v o u s prierai... garde a vous!...

Nie rozum iałam , co chciała przez to po­ wiedzieć.

W ydała mi się pretensjonalna i śm ieszna w tej pozie, jakby wyciętej z ryciny mód pa­ ryskich. Z resztą szło mi o to, ażeby zobaczyła biurko mego m ęża, za które mój ojciec „z Ku- rje ra “ zapłacił dw ieście rubli i które było po­ dobno bardzo ładne.

(53)

Mówię „podobno“, gdyż ja na antykach się nie znam.

— Lecz skoro pani pozwala... — podjęła znów Iza — chodźm y zobaczyć, jak wygląda gniazdko, w którem się obecność pani domu najlepiej zaznacza.

I znów nie zrozum iałam , dlaczego obecność pani dom u ma się zaznaczyć w pokoju, prze­ znaczonym w yłącznie dla m ęża. W szak Juljan nie lubił, gdy do tego jego gabinetu wchodziłam. W idziałam zaw sze rodzaj niechęci na jego tw a­ rzy, gdy zjaw iałam się na progu.

W reszcie Iza w eszła do gabinetu i zaraz podszedłszy do biurka, zaczęła mu się uw ażnie przyglądać.

— To bardzo piękny Ludwik XIII — wy­ rzekła — tylko te bronzow e galeryjki na górze są później dorobione.

Nie odpowiedziałam nic, tylko się dziwiłam, skąd ona zna się tak dokładnie na robocie biurka.

M ilczałyśm y długą chwilę. O na została przy biurku i z roztargnieniem przew racała porozkła­ d ane ćw iartki papieru i książki. Zdawała się być zam yśloną i spochm urniała nagle.

(54)

Prom ień słońca blady, żółty, zimowy w pa­ dał ukośnie przez czerw one zasłony okien i słał się pod jej stopy.

Nagle Iza obejrzała się dokoła.

■ — A gdzie pani m iejsce? — ■ spytała

przecież m usisz m ieć tu jakiś fotelik, jakiś ką­ cik, w którym siedzisz wieczorami.

Lecz ja nie m iałam tu kącika, ani fotelu. Juljan najczęściej siedział w gabinecie po obie- dzie, albo wieczoram i — sam jeden (gdy był w domu).

Ja najczęściej siedziałam w jadalnym po­ koju przy stole, albo przy piecu. Iza czekała chwilę na moją odpowiedź, lecz widząc, że nie odpowiadam, lekko w zruszyła ram ionam i.

— Dlaczego tu niem a choć jednegokw iatka?— zapytała znowu — wogóle w m ieszkaniu pani nie widzę kwiatów. Iza w yciągnęła rękę i z półki biurka zdjęła szybko m ały wazonik z niebie­ skiego szkła, mój panieński, który przyw iozłam razem ze sw ą w ypraw ą w pudełku, gdzie była moja mufka schow ana.

— Zobaczy pani, jak się zaraz to biurko rozweseli — mówiła Iza z jakim ś sztucznym

(55)

uśm iech em — mężowi pani zaraz będzie we­ selej pracow ać!

Szybko odpięła od swej mufki wiązkę bia­ łych chryzantem ów i włożyła je w wazonik. Kwiaty zabieliły się jak stadko m otyli i rzeczy ­ wiście zrobiło się ładniej, jaśniej, weselej. Lecz rów nocześnie serce mi się ścisnęło jak im ś ża­ lem, którego p rzyczy ny odgadnąć nie mogłam. Iza także um ilkła i tak stały śm y obie dość długą chwilę, zapatrzone w te kw iaty delikatne i białe, podobne do postrzępionych płatków śniegow ych.

(56)

Tegoż dnia wieczorem

Pow iedziałam Juljanow i dość cierpko, że kw iaty zostaw iła Iza. Spojrzał na m nie zdzi­ wiony i nagle zaczął śm iać się nienaturalnym śm iechem . T en śm iech podrażnił m nie bardzo, zresztą od sam ego rana byłam dziw nie rozdra­ żnioną. Miałam ochotę rzucić się na te kwiaty, poszarpać je i cisnąć o ziemię. Lecz czułam , iż postępując w ten sposób, będę śm ieszna i głupia...

Uciekłam więc do jadalnego pokoju i tam gorąco płakałam .

(57)

20. Grudnia

Dlaczego ja właściwie p łak ałam ? Co mnie skłoniło do tych łez, które nie brały początku w se rc u ? Bo zauw ażyłam , że my, kobiety, pła­ czem y dw ojako: jedne łzy n a s bolą, a drugie — nie. Otóż te łzy, które ja w ylałam po odejściu Izy, nie bolały m nie wcale. Była to raczej obra­ żona dum a, czy złość, że ktoś śm iał się tar­ gnąć na m oją w łasność.

Bo ja zaczynam teraz czuć praw o w łasności nad swoim m ężem , choć Bogiem a prawdą, chyba już nikt m niej do nikogo nie należy, jak ów m ój m ąż do mnie.

Jest to obcy zupełnie dla m nie człowiek, a m imo to praw em i w sposób przyjęty na świecie, oddany mi na w łasność. To śm ieszne, a co śm ieszniejsze jeszcze, że dopiero wczoraj

(58)

poczułam , że m im o woli i mimo mej chęci w mój um y sł weszło to już bezwiednie.

Przy śniadaniu zaczęłam um yślnie rozm owę na tem at Izy. Byłam zła i pragnęłam się z Ju- Ijanem na serjo pokłócić. Przybrałam więc na- d ą san ą m inę i rzekłam nagle, nie szukając wy­ biegu:

— Pragnęłabym zerw ać znajom ość z temi paniam i Troickiem i. S łyszałam , że m ają złą opinję.

Skłam ałam , ale chciałam , aby mój mąż za­ czął bronić te panie. Lecz on w zruszył ram io­ nam i i odparł:

— Zapewne... pokazyw ać się z niem i pu­ blicznie nie trzeba... ale byw ać u nich, to co innego. W tow arzystw ie panny Izy wiele się n auczyć możesz.

Porwał m nie dziecinny, pusty gniew. — C zego? — zapytałam opryskliw ie - m a­ lowania się i kokieterji?

— N ie! — odrzekł mój mąż — ogłady to­

w arzyskiej i tego ćzegoś, co ci brakuje, a one

posiadają w wysokim stopniu.

Zacięłam usta i nic nie odpowiedziałam . 52

(59)

Sam a czułam , żc Iza i jej m atka m aję ten specjalny w arszaw ski, salonow y szyk, którego ja u m oich rodziców, prow adzących dom b ar­ dzo „po d aw n em u “, nabrać nie m ogłam. Szyk ten m iał Juljan w każdem spojrzeniu, w każdym ruchu, w sposobie ubrania się, zapalenia papierosa, oszlifow ania paznogci, w ygłaszania niby mięko, a przecież niezm iernie stanow czo swego zdania.

Nadto Iza każdą sw ą pozą przypom inała mi dziw nie kobiety Żm urki, które widywałam na obrazach, chodząc z m am ą w niedzielę po su ­ mie na w ystaw ę T ow arzystw a sztuk pięknych. T am te, m alow ane, m iały takie sam e pokręcone kędziory i patrzyły z pod naw pół przysłoniętych powiek w dziw aczny sposób.

G dy Juljan wyszedł, poszłam do swego po­ koju i usiadłszy przed lustrem , próbowałam pa­ trzeć tak, jak Iza.

Ale mi nie szło. Przedew szystkiem dlatego, że ona ma oczy podługowate jak m igdały, a ja okrągłe i w ypukłe.

Po raz pierw szy jednak dostrzegłam , że rzęsy m oje są o wiele gęściejsze i dłuższe, niż rzęsy Izy.

(60)

W godzinę później

Z ajrzałam do portm onetki i przestraszyłam się. Mam w niej rubla i trochę drobnych. A tu nadcjiodzą święta, trzeba strucli, bakalij, wina — tysiąca rzeczy. Jakże się bez tego święta mogą o b ejść? W dom u m am a zwykle, w sekrecie przed ojcem, zastaw iała swoje brylantow e kol­ czyk) i ferm oar. Ale czegóż to na W igilję nie byłol A potem przez całe święta tak jedliśm y orzechy, że cały dom chorował. Z resztą, gdyby u n as nie było strucli i bakalij, coby ta M agda­ lena sobie o nas p om yślała! Już i tak m nie z góry traktuje i opowiada, jakie przygotow ania do Wigilji robią się u moich sąsiadów, nap rze­ ciwko.

(61)

22. G rudnia

Boże m ó j! co za przy kra s c e n a !... Pow ie­ działam Juljanow i, że nie m am już pieniędzy. Zaczerw ienił się cały, potem zapytał mnie, si­ ląc się na s p o k ó j:

— Co z pieniędzm i zro b iłaś?

M nie zaczęły się usta trząść, bo mi się na Izy zbierało.

— W ydałam ! — odpowiedziałam cicho. — Na co ?

— Nie wiem...

Rzeczyw iście dokładnie nie wiedziałam , na co w ydałam , bo od pewnego czasu przestałam zapisyw ać swoje wydatki, przekonaw szy się, że to pieniędzy pow strzym ać nie może. W tedy Ju- ljan porw ał się z krzesła i zaczął chodzić po pokoju, sapiąc ciężko. Miał na sobie swój stary

(62)

szlafrok, ale eleganckie spodnie i kam izelkę, bo m iał w yjść wieczorem . W tej chwili nie m iał wcale owego „ szy k u “, tylko w ydał mi się sta­ rym i niezgrabnym . D ługo m ilczał. Ja stałam oparta o ścianę, owinięta w chustkę, bo mi zim no było. W reszcie mój m ąż stanął przedem ną i za­ czął mówić z początku powoli, a potem coraz p rę d z e j:

— Widzę, że w ynikło m iędzy nam i niepo­ rozum ienie. W ychodząc za mnie, w yobraziłaś sobie, że w ychodzisz za m iljonera. T ym czasem ja jestem biednym urzędnikiem i nie m am za co u trzym yw ać żony. Z posagu twego w ystarcza właściwie tylko na utrzy m an ie dom u — nie więcej. Zanotuj to sobie. Przyzw yczajono cię w dom u do zbytku, do m arnotraw stw a. Starając się o ciebie, widziałem ja dobrze, co się święci. Ja jednak nie jestem pantoflem , jak twój ojciec i zrujnow ać się nie d a m !

M ilczałam, bo cóż m iałam odpow iedzieć?

Pieniądze moje nie były w m ojem ręku, tylko

w rękach tego pana z racji i tytułu, że był m oim m ężem . T ak było postanow ione i wido­ cznie b y ł to w ieczny porządek rzeczy. Należało 56

(63)

mi tylko m ilczeć i czekać, co mi Jego Mężow­ ska M ość wydzielić raczy.

Lecz on mówił jeszcze długo i głośno, p ra ­ gnąc odrazu przygnieść m nie tą w yższością, na jakiej go staw ia m ężow skie stanow isko. Nie potrzebował tak krzyczeć, bo nigdy nie byłabym mu zaprzeczyła praw jego i przywilejów. W tej chwili jednak przekonałam się, że jeżeli mąż nie jest pantoflem , to jest rodzajem tyrana. Przysłow ie o kurze i grzędzie bardzo się tu dobrze zastosow ać daje.

Scena skoóczyła się w reszcie danem i mi w spaniałom yślnie dw udziestu rublam i, z któ­

rych pięć miało być „na św ięta“.

Postanow iłam za te pięć rubli kupić wina, bakalij i strucli dla M agdaleny, a sam ej udać ból zębów i leżeć całe święta. Na wigilję pójdę do m oich rodziców, ale podczas świąt nie po­ każę się nikomu. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby kto zobaczył, co się u nas dzieje. Z a­ cznę chyba uczyć się m alować na porcelanie, albo będę tłum aczyć „z francuskiego“ jaką po­ wieść.

(64)

3. S tyczn ia

W reszcie m inęły ie utrapione św ięta. Mama znów zastaw iła swoje kulczyki i ferm oar, ale

na wigilję było dw anaście dań, a bakalje

stały całem i workami dokoła kredensu. Mój m ąż był rozprom ieniony, w esoły i bardzo szy­ kowny. U brany w sm ocking, z białem i gwo­ ździkam i w butonierce, w yglądał jak książę. W szyscy go podziwiali, a ja porów nyw ałam go

w m yśli do tego m ojego Juljana, który chodzi

po dom u w zasm olonym starym szlafroku i tak w yraźnie zdradza zrzędzące usposobienie. Ja ubrałam się bardzo skrom nie, bo od pewnego czasu ogarnia m nie apatja i w yglądałam jak służąca m ego m ęża. Z resztą m ną się nikt nie zajm ow ał — w szystko pociągał ku sobie mój m ąż, który wyjątkowo dnia tego był dow cipnym i miłym.

(65)

Przechodząc mimo drzwi gabinetu, podsłu­ chałam niechcący, że na Nowy Rok ojciec ma wypłacić resztę posagowej sum y.

O jciec prosił o prolongatę i uspraw iedliw iał się, że interesa na wsi źle idą, lecz mój mąż pow tarzał ciągle:

— Nie m ogę!... nie m ogę!... szalone w y­ datki... tyle pieniędzy... n astarczy ć nie mogę!... — Mój Boże! co tu zrobić, żeby m niej wy­ dawać pieniędzy i żeby M agdalena m nie tak nie kradła! Bo że ona m nie kradnie, na to przy- siądz mogę.

Ale cóż!... boję się jej nawet o tern po­ wiedzieć.

(66)

5. Styczn ia T eraz już wiem, dlaczego płakałam wtedy, gdy Iza pozostawiła ch ryzan tem y na biurku m ego męża.

Przyzw yczaiłam się powoli uw ażać Juljana za sw oją w łasność. I to jest istota m ałżeństwa.

Ale to nie jest w łasność serdeczna, wcale nie. To jest tak, jakby mi ktoś aktem jakim ś praw ­ nym darow ał coś na całe życie. O n mówi ciągle dużo o praw ach m ęża. Ja nic nie mówię, ale

czuję, że praw a żony nagle zbudziły się we

m nie w chwili odejścia od ołtarza. M yślę zaw ­ sze i mówię „mój m ąż “ — a nie poprostu

„m ąż“.

A to jest różnica.

A może to tylko mi się tak zdaje bo

są znów chwile, w których Juljan wydaje

(67)

że te m yśli wtedy głównie nasuw ają mi się przed um ysł, skoro faktem brutalnym ja i mój m ąż jesteśm y najw ięcej do siebie zbliżeni. Jestem cała zlodowaciała w jego objęciach i porywa m nie jakaś rozpacz, tęsknota, wstyd, że nie m am dość odwagi, aby zaprotestow ać przeciw podobnem u znęcaniu się, które mi nic, prócz niesm aku, nie przynosi. Jeżeli kiedykolwiek, to wtedy czuję się niew olnicą i w mojej biednej głowie rodzi się bunt przeciw podobnem u po­ rządkow i rzeczy. A jednak mimo to uw ażam Juljana za m oją w łasność - mimo to... A może w łaśnie dlatego!...

(68)

6. Lutego

Nie pisałam nic cały m iesiąc. M iałam dużo przez ten czas kłopotów. Przedew szystkiem zdo­ łałam odnaleść w K urjerze rubrykę, w której podają ceny artykułów spożyw czych. Przyszło mi to z trudnością, gdyż zwykle jest w ym ie­ niona cena „ g r y k i “, „pszenicy i t. d. flle sz u ­ kając m ozolnie i cierpliwie, dowiedziałam się w reszcie, ile kosztuje polędwica, baranina, m asło solone i owa n ieszczęsna śm ietana. N atych­ m iast przy rachunku spraw dziłam , że M agda­ lena okradła m nie tego dnia blisko na dw a­ dzieścia ośm kopiejek. Po spraw dzeniu jednak należało jej tę kradzież przed oczy przedsta­ wić. To było cokolwiek trudno, bo przyznaję się, że m nie M agdalena trochę krótko trzym a. Poniew aż wiem, że za obrazę honoru (zdaje mi się, że i zarzut złodziejstw a liczy ,s ię do 62

(69)

obrazy honoru, choć nie jestem pew ną) siedzi się wr kozie, skoro obrażony może przedstaw ić świadków swej zniew agi — więc poszłam do kuchni i tam powiedziałam M agdalenie w naj­ delikatniejszej formie, że dalej oszukiw ać się nie pozwolę. Z początku, widocznie ze ździ- wienia, M agdalena do siebie przyjść nie mogła, potem zaczęła nagle lam entow ać tak głośno, że uciekłam z kuchni, przerażona i zła na siebie, że tę scen ę wywołałam.

• Płacz jej i skargi rozlegały się po poko­ jach, aż nareszcie M agdalena, otworzyw szy drzw i, ze szlochaniem oznajm iła mi, że za służbę dziękuje.

D rugą przepraw ę m iałam z Juljanem , który, dow iedziaw szy się o odejściu M agdaleny, całą winę zwalił na m nie, dowodząc, że u m nie i przezem nie żadna sługa nie wybędzie.

— Tak, jak u twojej m atki! — dodawał ziry ­ tow any opóźnieniem w ypłaty posagu. W kilka dni później m iałam już inną służącą — R n n ę — dziw ną jak ąś istotę. Jest to śniada brunetka, tak śniada, że prawie czarna, z olbrzym iem i oczam i, św iecącem i w ciem ności i z czarnem i

(70)

włosami, dziw acznie p rzyczesanem i na skro­ niach. Mówi powoli i chodzi jak kot. Jest b ar­ dzo leniwa i zauw ażyłam ze ździwieniem , że m nie wcale nie kradnie. G otuje bardzo źle, gorzej nie m ożna. K upiłam książkę Ćw iercia- kiewiczowej i o ile m ożności, dopom agam jej. W sekrecie przed Juljanem oddaję często bie­ liznę do pralni, bo A n n a nigdy nie zdążyłaby w ykończyć na czas w szystkiej roboty. P ienią­ dze poprostu płyną mi z rąk. Byłam wczoraj u m am y, chcąc się jej poradzić, co zrobić, -aby mniej w ydaw ać, ale natrafiłam na scenę po­ m iędzy ojcem i m am ą. Siostra m oja m łodsza, L o d a , już dorasta, a że pom im o ośm ioletniej nauki, źle gra na fortepianie, więc m am a chce koniecznie, aby Locia um iała choć „coś za­ śpiew ać 1“.

— A leż ona nie m a wcale głosu — prote­ stuje ojciec.

— Głosu wiele nie trzeba na takie śpie­ wanie — odpowiada m atka — przecież to nie na gruntow ną naukę, ale tylko na tym czasem , dokąd za mąż nie pójdzie.

— Szkoda pieniędzy — dorzuca ojciec. 64

(71)

N aturalnie! — woła m am a — tobie na w ykształcenie dla dzieci szkoda, ale na Stęp­ kow skiego znaleźć się m usi. G dybym nie była walczyła do ostatka, to i N a d a (to jest ja) nie um iałaby grać na fortepianie.

Ja siedzę z boku i nie odzyw am się wcale, ale m yślę sobie, że ta nauk a „na fortepianie“ na nic się nie przydała, a kosztow ała dużo czasu i pieniędzy.

T eraz nie otwieram fortepianu, chyba cza­ sem , o szarej godzinie, kiedy jestem sam a, bo Juljan nie lubi mego sposobu grania. Mówi, że nie m am pojęcia o m uzyce i m a rację, bo gram gorzej niż m iernie. Sam a to czuję. Słuchając, jak m am a „w alczyła“ o lekcje śpiew u Loci, przypom niałam sobie te długie m oje godziny, straw ione nad fortepianem . P o c o ? na c o ? ażeby w ybębnić na fam ilijnem zebraniu jakiś salo­ nowy „S tü ck “ albo fantazję z „H u g en o tó w ?“.

O ! te długie, długie godziny nad klaw ja- turą fortepianową, te gam y, te pasaże, te tryle i to ciągłe p rzysyłan ie sąsiad ó w !

— Pani prosi, żeby u p ań stw a grać prze­ stali, bo mojej pani uszy „ sp u c h li“.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Jednak i ten okres w historii leczenia raka piersi zakończył się zwątpieniem w możliwość wyleczenia i utwierdził w prze- konaniu, że leczenie chirurgiczne może przynieść

 Fizyka, 7.3: wyjaśnia powstawanie obrazu pozornego w zwierciadle płaskim, wykorzystując prawa odbicia; opisuje zjawisko rozproszenia światła przy odbiciu

Materiał edukacyjny wytworzony w ramach projektu „Scholaris – portal wiedzy dla nauczycieli&#34;1. współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego

W mojej pierwszej pracy trafiłem na towarzystwo kolegów, którzy po robocie robili „ściepkę” na butelkę i przed rozejściem się do domów wypijali po kilka

Po wprowadzeniu danych posiadanego przedmiotu leasingu będziesz mógł dodać kolejny używając przycisku „Dodaj” (patrz pkt. 20) Pole „Łączna kwota umów leasingowych”

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w

O tym, na ile działające ciało Clary stanowi wytwór ujarzmiającego męskiego spojrzenia D’Annunzia, świadczy choćby jej zachowanie w początkowych sek- wencjach dramatu. Choć