Z P A M I Ę T N I K Ó W
. M ŁO D EJ MĘŻATKI
W YDAW NICTW A „LEKTORft“
D ’A L C O F O R A D O . L isty m iłosne. Lwów 1920 (w yczerp.). B A Ń K O W S K A M. H oryńce. Lwów 1920.
B O H O W ITY N . D zieje m ężatek Lwów 1920 (w yczerpane). „ Słoneczniki. Lwów 1920
„ Za chim erą szczęścia. Lwów 1920 (w ycz.). B O JA N O W S K I H . V ae victis (w yczerpane).
C O N R A D J. Banita (w yczerpane). EW E R S J. H. A lraune. III. wyd. 1921.
„ M am aloi (w yczerpane). , P ająk (w yczerpane).
* U czeń czarnoksięski *(w ycz-rpane) F A R R E R E C. N asze sojuszniczki (w yczerpane).
„ Opium.
F R A N C E A. B unt aniołów (w yczerpane).
G E L L A J. Ruski miesiąc. [O brona Lwowa] (w yczerpane). K E L L E R M A N B. Tunel, (w yczerpane)
KU PRIN A . M iłość S ulam ity (w yczerpane). P R ZY B Y SZ E W SK I S. K rzyk (w yczerpane).
„ N a m arginesie tw oru Ew ersa.
„ Pow rót. Lwów 1920.
R A C H IL D E . Ż onglerka.
S IN C L A IR U. Emil poszukujący praw dy (w yczerpanej. S R O K O W S K I M. K ult ciała. Lwów 1920.
W ILLY. M aiżeńs-w o K laudyny. K raków 1920. W IE R B IC K A JA . Pierw sze Jaskółki. Lwów 1920. Z A P O L S K A G. C órka Tuśki. K raków 1920.
„ Rajski ptak.
„ Przedpiekle (w yczerpane). „ Z pam iętników młodej m ężatki.
Z B IE R Z C H O W S K I H. D jabelska przełęcz (w yczerpane). W D R U K U :
B O H O W IT Y N . K obieta z przyszłością. F A R R E R E C. Ludzie cywilizacji. F R A N C E A . C zerw ona lilja. Z A P O L S K A G. Janka.
GABRJELA ZAPOLSKA
Z P A M I Ę T N I K Ó W
M Ł O D E J MĘŻATKI
O S M Y T Y S A C W Y D A Ł I N S T Y T U T L I T E R A C K I „ L E K T O R " L W Ó W — W A R S Z A W A — K R A K Ó W 1Q&1W S Z E L K IE P R A W A A U T O R SK IE Z A ST R Z E Ż O N E
SKŁADY GŁÓWNE: w e L w o w ie
„Lektor,, M ik o łaja £ 3 (d o m w ła s n y ) K s ię g a r n ia N a u c z y c ie ls k a " B a to r e g o 1£ W K r a k o w ie w L u b lin ie k to r" R y n e k gł. £ £ „L ektor" S z o p e n a 5 w W a r s z a w ie „L ektor" S ie n k ie w ic z a 5 w - y J° 5r,° 8 '
78707
J . K S W -iVr.\
E G Z E M P L A R Z E N I E N U M E R O W A N E B Ę D Ą P R A W N I E Ś C I G A N E O K Ł A D K Ę P R O J E K T O W A Ł A A R T . M I C H A L I N A J A N O S Z A N K A W K R A K O W I E . O D B I T O W Z A K Ł A D Z I E D R U K A R S K I M „ G R A F I A " W E L W O W I E22. P aździernika
Od trzech dni jestem m łodą m ężatką. Zdaje mi się, żem pogrążona w śnie. Chodzę po m iesz kaniu, które jest m ojem m ieszkaniem , a ciągle m am uczucie, jakbym spała i nie mogła się rozbudzić dostatecznie. U b ran a jestem w jedną z moich panieńskich sukienek, gdyż mój mąż zadecydow ał, że w ypraw nego szlafroczka szkoda. Przykro mi było trochę schow ać go do szafy, bo cieszyłam się, że będę m ogła chodzić po po kojach w tureckim szlafroku z trenem i na je dwabnej podszewce. Nie chcę się jednak Julja- nowi sprzeciw iać, gdyż i tak widziałam , że był niekontent, gdy w ydobyw ałam z kufrów m oją w ypraw ę i na srebro straszn ie głową kręcił. Jego m atka, oglądając m oją bieliznę, zapytała m nie:
C zy to perkalow e?
Zaw stydziłam się strasznie, bo ^ a m a nie wiem, czy rzeczyw iście bielizna m oja w ypraw na perkalow a czy płócienna. W iem to jedno, że ro dzice dali mi, co mogli i ile mogli. T ak sam o i posag. Nie wiem, czy ułożyli się z góry z Ju- Ijanem, ile mu za m ną dadzą, ale boję się b a r dzo jego niezadowolenia. To dziw na rzecz! Z a ledwie trzy dni mój m ąż jest moim m ężem, a zaczynam się go bać nie na żarty. Z resztą 1 dawniej, przed ślubem — kiedy się jeszcze o m nie starał, bałam się go ciągle. W łaściwie nie bałam się jego sam ego, ale jego niezado- Ienia. A on był ciągle niezadow olony i tak b a dawczo po w szystkich kątach patrzył, kiedy sie dział przy stole i niby ze w szystkim i rozm a
wiał. Ja z nim rozm aw iać nigdy nie mo
głam, bo n as sam ych nigdy nie zostawiali w po koju. Jak nie było m am y, to była m oja m łodsza siostra Kazia. M yślałam , że jak za m ąż za niego pójdę, to będziem y mogli nagadać się dowoli. Ale to jest jakoś inaczej, niż ja przypuszczałam . Ciągle się Juljana boję, coraz więcej i nie m am z nim o czem mówić. Może później będzie inaczej.
2
6. Listopada Mam codzień wielkie zm artw ienie. W ieczo rem m uszę dysponow ać obiad i nie wiem, co w ym yśleć. Juljan <łpżo rzeczy nie lubi, a ja w dom u nigdy się tem nie zajm ow ałam . M am a mówiła, że dobrze w ychow ana pan n a nie p o winna się m ieszać do spraw k u ch enn y ch i gnie wała się na m nie, kiedy raz piekłam sobie za jączki i k rzesełka z kaw ałka surow ego ciasta, które mi dała kucharka, A przecież teraz chcia łabym bardzo znać się na kuchni. M agdalena, nasza służąca do w szystkiego, nieszczególnie gotuje i widzę, że Juljan w coraz gorszym jest hum orze, kiedy do obiadu siada. A żeby tylko nie widzieć jego kw aśnej m iny, już chętnie po szłabym do kuchni, jak jaka niem ka i dopilno wałabym M agdaleny... ale cóż, ona odrazu się pozna, że na niczem się nie znam i przestanie
m nie szanow ać. Już i lak wczoraj zapytała m nie: „Czy pani każe wziąć pierw szą k rzy ż o w ą? “. O dpow iedziałam : „N aturalnie, moja M agdaleno! n a tu ra ln ie !“ ale nic nie wiem, co to za pierw sza krzyżow a. Wiem, że są ganim y krzyżow e i be molowe, ale o m ięsie nie m am najm niejszego pojęcia. — Wczoraj nagle przy obiedzie Juljan zapytał, czy m oja m am a chodziła w piątek na miasto. Z m arszczyłam brwi i odpowiedziałam , że nie. P arsk n ął śm ie c h c n u i rzuciw szy na stół serw etę, zaw ołał: „byłem tego p ew n y !“ Z trwogą pom yślałam , czy to nie jest aluzja dla skłonie nia m nie do chodzenia z M agdaleną na targ piątkowy. Jeszczeby tego brakow ało! M ama m ó wiła, że przekupki pad nie lubią na targu i mó wią um y śln ie brzydkie w yrazy, żeby oduczyć panie od • chodzenia z kucharkam i na targ. A zresztą nie m am odpowiedniego ubrania. Mam nowy żakiet i ładną pelerynę, przecież w tern po targu chodzić nie będę.
9. Listopada
Dziś Juljan, wychodząc do biura, zapow ie dział mi, że w ieczorem pójdziem y do teatru Rozm aitości. Bardzo się z tego cieszę, bo wie czorem siedzim y w dom u, czytam y K urjera, a potem on chodzi w koło stołu, a ja sam a nie wiem, co robić z sobą: Juljan nie jest zły, ale ma charakter pochm urny i usposobienie wcale niewesołe. Skoro wchodzi do domu, to się robi zim no, jakby nagle ktoś na zaw ieruchę drzwi otworzył. Jest podobno przystojny i m oje k u zynki zachw ycały się nim przed m oim ślubem . D la m nie Juljan jest za wysoki, zanadto im po n u jąc y ; chodząc, butam i skrzypi i je w sposób, który m nie szalenie denerw uje. Ja przy nim w yglądam jak szczur, bo jestem drobna, mała, chuda i m am cerę śniadą. K upiłam sobie przez służącą, w aptece pudru, ale to in ie nie pom aga,
bo puder się nie trzym a. Mama nie pozwoliła mi się pudrować, choć sam a pudrowała się w sekrecie. Juljan ma bardzo ładną cerę i p rze śliczne ręce. Chw ilam i zdaje mi się, że Juljan na m nie patrzy z niezadow oleniem i wtedy zim no mi i czuję się bardzo sm utna. W ie r n ie nie jestem bardzo ładna, ale przecież byłam taka sam a przed ślubem , a nawet jeszcze brzydsza. Sam mi się pierw szy ośw iadczył i to nagle, za dru- giem widzeniem . S taw aliśm y w łaśnie do k a dryla. On był n ajszykow niejszy ze w szystkich m ężczyzn tam zeb ranych i w szyscy mówili, że to bardzo dobra partja. W idziałam, że inne pan n y zazdroszczą mi, że w łaśnie on ze m ną tańczy i najw yraźniej mi asystuje. Zapytał mnie, czy upow ażniam go do częstszego byw ania w domu m oich rodziców. Pow iedziałam „tak“, ale bez żadnej m yśli przyrzeczenia mu mej ręki i zaraz tak on, jak w szyscy, zaczęli uw a żać go za mego narzeczonego. O jciec nie chciał go mieć za zięcia, we m nie obudził się duch
przeciw ieństw a — i zostałam żoną Juljana.
W szyscy unoszą się nad nim, że to bardzo po rządny człowiek. Nie pije, nie pali i w karty 6
nie gra. Ciotki moje byty nim zachw ycone. Ja nie wiem, co o nim m yśleć. Jestem głu pia i Juljan jest dla m nie widocznie za po ważny. M yślałam , że się będziem y kochali, ale widać w m ałżeństw ie m iłość inaczej wygląda. Zresztą, może ja go kocham . P rzynajm niej po winnam go kochać, bo przysięgłam m u m iłość do śm ierci. Postaram się go kochać poważnie i rozsądnie. T ylko tak jakoś sm utno!... tak jakoś bardzo sm utno!
20. Listopada
Z obiadam i coraz gorzej. M agdalena się za niedbuje i nigdy obiad nie jest na oznaczoną godzinę. Jest to główny punkt niezadowolenia Juljana. Z aczęłam już sam a chodzić do kuchni, ale M agdalena się rozgniew ała i powiedziała m i: „Niech mi pani nie nadeptuje na pięty,“ Odpowiedziałam jej z a ra z : „Niech się M agda lena nie zuchw ali,“ ale ona obraziła się na dobre i przestała obiad gotować. Zlękłam się bardzo i poszłam do pokoju, gdzie siedziałam całe pół godziny, płacząc. Potem wzięłam kie liszek wódki i zaniosłam M agdalenie do kuchni. W ypiła i odwróciła się do m nie tyłem . Obiad był o godzinę później, a kotlety zupełnie sp a lone. M agdalena powiedziała Juljanow i, że to „bez p an ią,“ a Juljan, uśm iechnąw szy się cierpko, odrzekł: „Wiem, że m am w domu... lalk ę“. Mnie
łzy puściły się z oczu strum ieniem i pobie głam zam knąć się w swoim pokoju, gdzie siedziałam bez lam py i św iecy cały wieczór. T ylko od latarni gazowej padało światło na podłogę. Ja ciągle płakałam nie tyle o tę historję obiadową, ile, że mi taki ból i sm utek w piersi w ezbrał i razem z tem i łzam i zdawał się sp ły wać z m oich oczów. M yślałam , że duszę z siebie wypłaczę. O ósm ej posłyszałam jak Juljan w yŁ chodził z dom u. P ierw szy to raz po ślubie zo stawił m nie w ieczorem sam ą. Zrobiło mi się bardzo straszno. B ałam się w stać i poszukałam zapałek. N aprzeciw ko zaczęli grać na fortepianie i to m nie dobiło... Zaczęłam znów płakać i o su nęłam się aż n a podłogę, tak m nie łkania dusiły. W ołałam po cich u : „wody! w ody!“ — a przecież to była głupio z mej strony, bo nikt m nie nie słyszał i słyszeć nie mógł. Później wstałam , rozebrałam się i położyłam spać. Podobno to pierw sze m iesiące po ślubie nazyw ają się...
miodowemi m iesiącam i! Czy to być m oże?
C zy to być m oże!
Nazajutrz
Juljan powrócił dość późno i pogodził się ze m ną na dobranoc. Jestem kontenta, że się już na m nie nie gniewa, ale zarazem forma pogodzenia zrobiła na m nie dziw ne w rażenie.
Zdawało mi się, że ja m u szę się pogodzić z tym
człowiekiem, że m nie nie w olno zasn ąć roz
gniew anej, że on w form ie żartobliwej każe mi być d!a siebie u przejm ą i zarzucić sobie ręce na szyję. Gdy doszło już do tego, że przyciągnął m nie do siebie, i zaczął całować, zam knęłam oczy, bo mi w styd było za siebie sam ą, że nie m am odwagi powiedzieć m u: „Nie chcę twych pieszczot, serce m nie boli“, że jak m anekin w jego rękach jestem bezsilna i głupia, bez chęci, bez woli, bez m ożności pozostania na chwilę sam ą ze sm utkiem moim.
P rzypom niałam sobie, żc jako m ężatka, m am . już prawo czytać nieprzyzw oite książki i p osta
nowiłam zaabonow ać je w pierw szej lepszej czytelni. T ylko na to trzeba się odważyć w yjść sam ej na ulicę. W dom u nie wolno mi było w ychodzić sam ej. Z aw sze w ychodziłam z m am ą, a już w najgorszym razie ze służącą. Możeby wziąć ze sobą M agdalenę? Sam a nie wiem. C hciałabym się zapytać Juljana, ale boję się...
23. Listopada
Dziś Juljan, w ychodząc do biura, powie dział mi, że od pierw szego będzie mi dawał 60 rubli na domowe m iesięczne w ydatki i że to mi powinno w y starczyć do końca m iesiąca. On opłaci m ieszkanie, kupi węgle i zapłaci słudze. Nie wiem, czy to mało, czy dużo te 60 rubli m iesięcznie. Nie odpowiedziałam m u nic, bo nie chciałam , żeby zrozum iał, że ja pod tym wzglę dem jestem bardzo głupia. Poszłabym do m am y zapytać się, czy to w ystarczy na m iesiąc, ale m am a nie bardzo chętnie godziła się na moje m ałżeństw o i m ówiła do ojca: „Jeżeli będą biedę klepać, to ja ręce u m y w am “. Więc po co m am a ma wiedzieć, co ja dostaję od Juljana na m ie sięczne wydatki ? Niech lepiej nikt nie wie, jak mi jest. K lam ka zapadła, nic już się nie ¿m ieni. Sześćdziesiąt rubli m iesięcznie to dwa
26. Listopada
ruble dziennie. Będąc panną, nigdy w życiu tyle pieniędzy w ręku nie m iałam . Zaabonuję nieprzyzw oite książki, kupię sobie kaw ioru, dam trochę pieniędzy biednym na intencję dobrego z Juljanem pożycia i zafunduję sobie lepszego pudru. Mówią, że W elutina to bardzo dobry puder.
27. Listopada
Żeby już ten pierw szy jak najprędzej p rzy szedł i żebym już m iała te pieniądze w ręku.
29. Listopada
D ziś jeździliśm y z w izy tam i; byliśm y w dzie więciu dom ach. W jednym nas wcale nie przy jęli, to jest lokaj wziął bilety, poszedł i wró ciw szy, powiedział, że państw o wyszli. To m u siało być niepraw dą, ja to dobrze czułam , bo Juljan był taki zły, w siadając do karety, że zaczął na m nie k rzyczeć bez najm niejszego powodu i w yrzekać, że kareta drogo kosztuje. Siedziałam w kącie cichutko i trzęsłam się cała ze zdenerw ow ania, tak m nie ten dzień strasznie zm ęczył. Ci w szyscy państw o, u których b y liśm y, to byli przew ażnie znajom i Ju ljan a z k a w alerskich czasów . U nas w dom u bywali sam i krew ni i taka tam „zb ieran in a“, jak Juljan po wiedział, więc tam nie warto było jechać. Tylko, że znajom i Juljana przyjm ow ali n as jakby nie chętnie. W dwóch dom ach były pan ny na w y
daniu. Patrzyły na m nie ironicznie. Szczególnie Iza Troicka, wysoka, ładna blondynka, bardzo um alow ana i w w yzyw ającej czerwonej bluzce. Zaraz gdyśm y weszli, zaczęła się chichotać z moim m ężem t zaciągnęła go ze sobą do fra mugi okna za firanki. T am rozm awiali i śmiali się półgłosem ; nigdy nie widziałam mego męża w takiem dziw nem uposobieniu. Był jakby zm ie szany i zadowolony. Gładził ciągle w ąsy i pa trzał na Izę z pod przym rużonych powiek. Ja, siedząc na kanapie z panią Troicką, starałam się udawać, że nie widzę i nie zw racam uwagi na tych dwoje, ale mimowoli widziałam ich doskonale, a także i odbicie ich, powtórzone w lustrze, które wisiało na bocznej ścianie nad konsolą. U derzyło m nie to, źe Iza i mój mąż są napraw dę do siebie podobni. Oboje m ają złote włosy i silnie akcentow ane profile, ładne różowe usta i oboje um ieją patrzeć dziw acznie z pod przysłoniętych powiek. Choć u mojego m ęża to spojrzenie m a pewien odcień złośli wości, podczas kiedy patrzy zupełnie chłodno. Rozmawiali półgłosem , niektóre jednak urw ane zdania dolatyw ały do moich uszów.
Nagle Iza w yrzekła: - - ' :
Nie, teraz już w szystko skończone... Mąż mój śm iać się zaczął i posłyszałam tylko zakończenie jego odpow iedzi:
...przeciwnie, teraz nabierze u ro k u ! Iza odparła:
Jak dla kogo!
I szybko zbliżyła się ku nam . Idąc, szele ściła jedw abiem podszewek. Mnie ten szelest i zbliżenie się Izy zm ieszały niewymownie. C zułam , że się czerw ienię i byłam zła na siebie, bo nietylko Iza, ale i mój mąż patrzyli na mnie. We wzroku Izy m alowała się najw yraźniej po gardliw a litość. R zeczyw iście w porów naniu z nią byłam niezgrabna i brzydka. Dziwiło mnie, że tak piękna panna do tej chwili za m ąż nie w yszła. Gdy w yszliśm y od Troickich, powie działam to Juljanowi. Zaczął się śm iać i odpo wiedział:
*— Iza nie m a posagu, a potem to nie jest» panna, którą m ożna wziąć za żonę.
Uczułam ^ ę oburzoną, że m nie w takim razie do tego dom u wprowadził, i zebraw szy się na odwagę, zrobiłam mu z tego powodu wymówkę.
Przestał się śm iać, zm arszczył brwi i powie dział m i:
— G łupia jesteś.
Już po raz drugi nazw ał m nie głupią. Pierw szy raz kiedy się zapytałam , czy... Później pojechaliśm y do dwóch zwierzchników Ju ljan a, ale tam nie było nikogo w dom u. Ja byłam bardzo kontenta, bo jastem nieśm iała i takie wizyty dużo m nie zdrow ia kosztują. Hż wreszcie spotkała nas ta nieprzyjem ność, że nie przyjęto nas u państw a O kszów -Jarzębskich. których mój m ąż poznał u wód w Galicji, gdy jeździł leczyć się lat tem u kilka. Ci państw o m uszą być bardzo bogaci, bo w przedpokoju było ładniej niż u nas w saloniku, a nawet niż w salonie moich rodziców. Lokaj m iał taką m inę zuchw ałą i patrzył na n as z góry, a na ścianach wisiały w szędzie portjery w pasy, w guście wschodnim . K iedyśm y stam tąd w y szli i wsiedli do karety, jech aliśm y jeszcze ulicą Bracką, w stronę m ieszkania m oich rodziców, ale Juljan nagle zatrzym ał karetę i zawołał do m nie:
— W ysiądź!
W ysiadłam natychm iast, bo cóż m iałam zrobić? Juljan dorzucił:
Idź na trotuar.
Poszłam , podnosząc z trudnością suknię, bo ciężka była i pow łóczysta. Z trotuaru w idzia łam , jak Juijan odpraw ił karetę i zawołał jedno
konną dorożkę. FKż mi łzy stanęły w oczach,
kiedy dorożka podjechała i Juljan kazał mi do niej w siąść. M iałam nowy kapelusz, nową pe lerynę, jasne rękaw iczki i jedw abną suknię. Byłam bardzo w ystrojona i trochę upodruw ana. W styd mi było jechać dorożką. D orożkaż był o bszarpany, siedział krzyw o na koźle i kod był chudy, okropny i biały. N igdy w życiu nie je chałam taką dorożką, bo m am a się wstydziła w siąść do podobnej dryn d y i zaw sze albo się brało powóz, albo się szło pieszo, choć nogi nieraz straszn ie bolały.
Juljan wiedział, że mi to przykrość spraw ia i powiedział n ad ąsany m g ło se m :
— Twój ojciec nie dał mi tyle posagu, ażebyśm y mogli rozbijać się powozami.
Nie odpowiedziałam m u nic, ale w głębi mojej duszy nagle odezwało się coś, co już nie 18
było tylko żalem. To było coś silniejszego, tak jakby jak aś głucha nienaw iść, a może tylko niechęć. Sam a nie wiem.
T. Grudnia
D ziś dostałam pieniądze. Nie wiem, gdzie je schow ać, ażeby mi kto nie ukradł. W ydałam już cztery ruble do obiadu i sam a nie wiem, na co. M uszę kupić książeczkę i zapisyw ać wydatki. Jutro rano w yjdę sam a na ulicę.
2. Grudnia
Byłam dziś sam a na ulicy. Nic załatwiłam jednak żadnego sp raw u n ku . Kiedy wyszłam , zdawało mi się, że w szyscy na ninie patrzą i palcam i pokazują. Jednak dużo kobiet chodzi sam y ch po ulicach, a nawet widziałam bardzo m łodziutkie dziew czynki, jak szły sam e jedne i nie w stydziły się wcale. C zułam m ocno, że ubrałam się niew łaściw ie i byłam zanadto w y strojona, choć wzięłam na głowę moją kapotkę z fjoletowemi skrzydełkam i, ażeby wyglądać poważniej. M ieszkam y na ulicy Hożej, a gdy doszłam do ftleji Jerozolim skich, byłam czer wona jak upiór, tak mi krew biła do głowy. Żałowałam , że nie było po drodze jakiego ko ścioła, ażebym m ogła schow ać się choć na chwilę. Nie w yobrażałam sobie, że tylu ludzi po ulicach chodzi i tak o rdynaryjnie potrącają. 20
Może to ja ze zm ieszania szłam tak niezgra bnie, ale boki m iałam zupełnie obolałe. W do datku zerw ał się w icher i ciągle m iałam pele rynę na głowie. K apelusz mi się przekręcił na bakier, szłam przed siebie jak błędna. Z po czątku starałam się m ieć pew ną siebie minę, ale powoli straciłam m ożiiość kierow ania swoją wolą, Prosiłam ciągle tylko Boga, ażebym nie spotkała kógo ze znajom ych. Nagle na rogu Chm ielnej ktoś mi się ukłonił. Kto, nie wiem. W idziałam tylko, że to był m ężczyzna, lecz w łaśnie wtedy wiatr założył mi na głowę pele rynę, a kapelusz zsu nął mi się na oczy. To m nie dobiło. Z rozpaczy kiw nęłam na przejeż dżającą dorożkę i siadłam do niej. Gdy już w siadłam , przypom niałam sobie, że m am a mó wiła, iż najnieprzyzw oitszą rzeczą dla kobiety jest jechać sam ej jednej dorożką i że tylko ko biety lekkiego prow adzenia się m ożna widzieć siedzące sam e w dorożce. K azałam więc pod nieść budę dorożkarzow i pomimo, że pogoda była jak najpiękniejsza. Spojrzał na m nie jak na warjałkę. Ponowiłam mój rozkaz, starając się o ile m ożności być stanow czą, choć w
du-W*
szy widziałam , że ze m nie drwił. Gdy podniósł budę, zapytał, czy i fartuch m a odpiąć.
— Nie! -^ odparłam bardzo zirytow ana, Pojechaliśm y, ale on jakby na złość jechał bardzo wolno i tuż koło chodnika. Ja wtuliłam się w sam kąt dorożki i nie śm iałam mu po wiedzieć, żeby jechał prędzej. W reszcie doje- jechaliśm y do domu. D ałam m u trzydzieści kopiejek, m yśląc, że go zadziwię taką hojnością. /Ile on splunął i... n aw y m y ślał mi od ostatnich. Nie wiem, czy tak prędko wyjdę sam a.
8. G rudnia
Siedzę wieczorem sam a jedna i z nudów zabrałam się znów do pisania. Juljan od czasu do czasu wychodzi w ieczoram i z dom u i w raca zwykle przed dw unastą. Mówi, że idzie do ko legi na karty. Jeżeli m am być szczerą, to na wet wolę, gdy on wyjdzie, bo ile razy siedzi ze m ną sam na sam , to w pada w bardzo zły hum or. Rzecz szczególna. Skoro tak siedzim y przy stole, n a którym się pali lam pa, ja z ro botą, a on z K urjerem w ręku, to zaw sze mi się zdaje, że my nie jesteśm y m ałżeństw em ,
ale, że my udajem y m ałżeństwo. G rałam kie
d yś w teatrze am atorskim młodą m ężatkę i tak sam o siedziałam na scenie przy stole, na któ rym paliła się lam pa, przyćm iona żółtym aba żurem . Mojego m ęża grał w ów czas pan M arjan,
brat pana A dam a. Sam pan A dam był pom ię d zy publicznością. C zy ja pow innam nawet w spom inać o nim teraz, kiedy jestem już żoną J u lja n a ? Obow iązkiem moim jest m yśleć tylko o m oim m ężu. W iem, czuję to... A jednak!...
Godzinę później
Jak ten deszcz jesien n y po szybach łopo cze, jakby nietoperz chciał wlecieć do m ieszka nia. W stałam od stołu i poszłam do okna. Szyby zawilgocone i widzi się przez m okrą zasłonę. Śnieg jeszcze nie pada, tylko deszcz i na uli cach sreb rzą się m ałe kałuże błota. Na rogu pali się latarnia, koło niej stoi dorożka i na szkle jej latarki można- przeczytać w yraźnie cyfrę 1313. Dwie trzy n astk i! Dwie trzynastki uparcie św iecą się przedem ną!
Na rogu jest szyn k i dziw na rzecz, ściany są w nim pom alow ane na niebiesko, bo przez szyby całe w nętrze w ydaje się błękitne, jakby tam ktoś księżyc zawiesił. T ylko gdzieś w od dali jakiś żołnierz gra na piszczałce kilka taktów wiecznie jednej i tej sam ej piosenki. Żołnierz
siedzi na progu koszar i gra, gra bez ustanku, aż mi się sm utno robi.
O deszłam od okna, bo czułam , że mi się na łzy zbiera. Poszłam do kom ody i powoli w yciągnęłam z pod bielizny aksam itne pude łeczko. Są tam moje panieńskie pam iątki. Nie m ogłam się z niem i rozstać, choć czuję, że po pełniam tern zły postępek przeciw m em i m ę żowi. Co jednak począć! Zdaje mi się, że to pudełeczko, to trum ienka ze w szystkiem , co jest we m nie najdroższego i najlepszego w życiu. Jakże to spalić! Przecież tam jest mój pierw szy rach u n ek sum ienia, kiedy szłam po raz pierw szy do spowiedzi. Jest to żółta i zabrudzona już karteczka, a na niej dużem i literam i w ypi sane w yraźnie moje grzechy, cyfrą i literami. Moje grzechy! czytam je i uśm iecham się ja, m ężatka, z grzechów m nie, dziecka:
Nr. 3. Byłam łakom a.
Nr. 4. Biłam się z moim bratem.
Nr. 5. W kościele m yślałam o czem innem . A potem ten najw iększy, najcięższy grzech mojego dzieciństw a:
Nr. 23. Byłam w pretensjach.
To dziw ne. Będąc dzieckiem i panienką, „byłam w p rete n sja c h “. — Poszedłszy za mąż, przestałam „być w p rete n sja c h “. P udruję się tylko, gdy w ychodzę na ulicę, ale w domu do- dzieram stare panieńskie sukienki i jest mi to obojętne, jak wyglądam . Z początku chciałam ubierać się staranniej ze względu na Juljana, ale on nie lubi, kiedy się porządne rzeczy na co- dzień „ n iszczy “ i sam chodzi w starym , zapla- m ionym szlafroku i p rzydeptanych pantoflach.
Złożyłam rachu nek sum ienia i zaczęłam przeglądać inne drobjazgi. Są tam moje cen zury i patent z ukończenia pensji, kilką w ier szyków , p rzepisanych ręką mojej koleżanki W andzi, fotografja W olskiego, w którym się bar dzo kochałam , m ając lat czternaście. Z obaczy łam go raz w cukierni przed świętam i W ielka- nocnem i, gdy poszłam z m am ą obstalować. m a zurki. O dkochałam się w nim, bo m iał katar i na nogach duże kalosze. K le fotografię sch o wałam, bo zapłaciłam za nią bardzo drogo W an dzi, która kochała się w Nowickim i od swego brata dostała fotografję obu aktorów. W andzia była bardzo łakom a, a że ja rta drugie
nie m iałam zaw sze praw ie bułkę z konfituram i, więc um ów iłyśm y się, że ona mi da W olskiego, a ja przez cały m iesiąc oddawać jej będę moje śniadanie. I oddawałam heroicznie, tłum iąc głód, szczęśliw a, że choć w ten sposób zdołam do w ieść W olskiem u, jak wielkiem jest dla niego moje uczucie...
Pudełeczko stoi ciągle otwarte przedem ną.
Oto zeschnięty m aleńki bukiecik. Pam iątka
z m ego pierwszego balu, jakkolwiek nie baw i łam się na nim szalenie. T ańczono ze m ną średnio-propórcjonalnie. Inne p an n y tańczyły więcej. B yły piękniejsze i praw dopodobnie m iały .więcej posagu. Oto strzępek tiulu sukni, którą m iałam na sobie tego w ieczora. Byłam ubrana na niebiesko. N ieładnie w yglądałam . W iedzia łam o tern sam a.
R tu znajduję pod ręką kawałek białej, atła
sowej wstążki. To pam iątka po moim m ałym braciszku . G dy był w trum ience, odcięłam mu tę w stążeczkę od czepeczka. W yglądał jak lalka woskowa w świetle grom nic. Tego braciszka
w dom u nie bardzo kochano. Zapew ne dla
tego, że był ciągle słabow ity i płakał b ezu stan 28
nie. Ja go tuliłam i nosiłam ciągle na ręku. I tak raz mi na rękach um arł. M yślałam , że zasnął i chodziłam z nim ciągle po pokoju, podczas gdy m am a i niańka zdrzem nęły się trochę. Później, gdy się przekcfnałam, że trz y m am na ręku trupa, bardzo się przestraszyłam i zaczęłam krzyczeć. Cóż dziw nego! Byłam głupia. M iałam wtedy czternaście łat. W łaśnie odkochałam się w W olskim.
W iatr ciągle tłucze w szyby, deszcz pada z. łoskotem , głusząc piosenkę, którą gra na piszczałce żołnierz, siedzący na progu koszar.
Co też jest więcej w tern aksam itnem p u dełeczku ?
O ! kawałek zeschłego, czarnego chleba. To cała historja, długa historja. Pow inna- bym ten chleb w yrzucić, tak jak i tę zeschłą gałązkę cierniow ą i jak tę rękaw iczkę...
To pan A dam ! pan A dam odżywa cały — zm artw ychw staje. Nie pow innam , a przecież nie mogę. W panu A dam ie nie kochałam się tak jak w W olskim — o! zupełnie inaczej. Z resztą m iałam już lat siedm naście, byłam p ra wie dorosłą panną. Za pana A dam a chciałam
pójść za mąż, ale pan A dam był tylko pose- sorem , więc m nie za niego nie dali i tyle ro bili, że przestał u nas bywać. Praw da, że on był trochę niezgrabny i m rukliw y, ale m nie się bardzo podobał, tak m nie do niego coś ciągnęło!
Poznałam go na wsi u mojej ciotki Za- ruckiej, gdzie byliśm y z bratem na w akacjach. Z początku pan A dam nie zw racał na m nie uwagi i traktował m nie jak dziecko, bo też przedstaw iłam mu się jak dziecko źle w ycho
wane. W lazłam na stół kam ienny w ogrodzie i otrząsałam na siebie kw iat lipowy, który sp a dał na m oją głowę, na ram iona, na m nie całą, jak grad motyli. Śm iałam się sam a do siebie i nie widziałam , że jakiś nieznajom y m ężczyzna stoi opodal. G dy go spostrzegłam , zm ieniłam się bardzo i zam iast skoczyć ze stołu, stałam ciągle na tern podw yższeniu, podczas gdy on z uśm iechem kłaniał mi się i przedstaw iał. P rzy jechał przed chwilą, powiedziano mu, że ciotka jest w ogrodzie i poszedł tam, znając dobrze drogę. Ja nie odpowiadałam. Niby nie p atrzy łam na niego, ałe odrazu zauw ażyłam , że ma 30
śliczne' oczy i wąsy czarne jak atram ent. By łam kontenta, że włożyłam dnia tego swoją no wą lila batystow ą bluzkę i powoli ochłonęłam z przestrachu. G dy mi podał ręk ę i zsadził ze stołu, zdawało mi się, że m am zupełnie swo bodną i naturalną minę. O dszukaliśm y ciocię, która była zm artw iona, gdyż truskaw ki zupełnie się nie udały, lecz m nie truskaw ki nie były teraz w głowie. Pobiegłam przejrzeć się w lu strze i uperfum ow ać trochę...
Od tej chwiłi zaczęłam kochać się napraw dę w panu A dam ie i powoli dokazałam tego, że i on zwrócił na m nie uwagę. I to była jasna chwila w m ojem życiu. Trw ało to trzy tygo dnie... i zniknęło jak sen. A ch! jak ten deszcz sm utno o szyby kołacze! jak sm utno jesienią sam ej siedzieć w pustem m ie s z k a n iu !
Pan A dam także zapew ne siedzi tam sam jeden w swoich H orodyszczach, a może... kto wie! m oże i on się już o żen ił? Siedzą pewnie we dwoje... bo na wsi nie m ożna chodzić do przyjaciół na karty.
We dwoje!
On — z inną kobietą!
Jak mi się dziw nie na sercu robi; w szystko dokoła m nie niknie i blednie. Już późno — po dw unastej. Juljana jeszcze niem a. M agdalena kuchnię sprząta. Poskładam te drobiazgi i pójdę zrobić z nią rachunek. Wolę nie patrzeć na to w szystko. Zdaje mi się, że otworzyłam jakąś trum nę. Innym razem napiszę, co znaczy ten chleb i ta gałązka...
D ziś już nie mogę, bo mi zanadto sm utno, a przytem rachunek trzeba zro b ić? Poco ja w ła ściw ie ten rach u nek robię, kiedy ja się na niczem nie znam . M agdalena m ów i: — Mąki tyle, m asła za tyle, pietruszka i w łoszczyzna tyle...
Ja zapisuję i nie śm iem jej powiedzieć, dlaczego tak dużo, bo raz zw róciłam uwagę, że mi podała rybę, a ry b y na obiad niebyło. Ofu knęła się i zaczęła w ołać: „Co to pani m nie m a za złodziejkę ? “. Wolę więc być cicho i nie m ieć z nią kłótni, bo mi Juljan zapowiedział, że nie cierpi, kiedy się sługi zm ieniają.
. G dybym ja się mogła dowiedzieć, co ile kosztuje. Podobno w K urjerku są podawane ceny artykułów spożyw czych.
T rzeba będzie zobaczyć. 32
15. Grudnia
Z ajrzałam dziś do pieniędzy i p rze stra sz y łam się, że m am tak mało. M uszę kupić sobie książeczkę i spisyw ać wydatki. To M agdalena tyle w ydaje w m ieście i często nagle, ni stąd, ni z owąd, przyjdzie jakiś w ydatek. Ot, m usia łam kupić dwa tuziny ścierek, bo przecież ścierek się na w ypraw ę nie daje. Wolę już sam a kupować, niż mówić Juljanow i, który zaraz niepraktyczność moich rodziców i mojej wy praw y nicuje i często m nie tern do łez dopro wadza.
Wogóle zdaje mi się, że Juljan m a jakiś żal do moich rodziców i często natrąca, że go oszukali. C zy to mowa o m oim p o sa g u ? Boję się rozjaśn ić tę sytuację, ale ciężko mi po m yśleć, że m ąż mój patrzy n a m nie jak na oszustkę. G dybym wiedziała przed ślubem , ile
m am posagu, pow iedziałabym Juljanowi śmiało i otwarcie. A le có ż? podobno pannie się nie
mówi dokładnie, co i ile „za so b ą“ dostanie. Chw ilam i ta kw estja posagowa dziw ną mi się wydaje. Juljan dawniej m ieszkał w jednym pokoju i, o ile wiem, jadał objady w dość pod rzędnej restauracji. O żeniw szy się ze m ną, m ieszka w czterech pokojach i jad a objady względnie w ykw intne, które mu jeszcze za skrom nem i się w ydają. Ja zaś, będąc p ann ą zajm ow ałam z rodzicam i śliczny apartam ent p rzy ulicy W łodzim ierskiej, ośm pokoji z bal konem od frontu. Jeździłam powozem (wprawdzie w ynajętym , ale zaw sze powozem) i byw ałam w teatrze w loży, a nie tak jak teraz... w k rze
słach. Juljan więc na czysto zarobił na m ał
żeństw ie, ja zaś straciłam . I to on jest nieza
dowolony, a nie ja. Jem u się zdaje, że on jest m ało zapłacony. H le za c o ? za co ?
15. G rudnia
Chodzę już po ulicach sam a i nie w siadam więcej do dorożki z podniesioną budą. Wczoraj śnieg upadł — biało było na ulicy i miałam wielką, ale to wielką ochotę p rzejść się trochę. Poszłam do matki Juljana. Jest to staruszka, zrujnow ana obyw atelka — i pozująca na damę. Mówi przew ażnie po fran cu sk u i ru sza ustam i, jakby co przeżuw ała. Z Juljanem nie jest w wiel kiej zgodzie i w yglądają tak, jakby byli z siebie niezadowoleni. Podobno pani Szum iłło (tak się obecnie nazyw am ) m a dożywocie na jakichś okruchach m ajątku, który Juljanow i po ojcu po został. To jest podobno p rzyczyna obopólnej niechęci. Ja z panią Szum iłło jestem zdaleka i cerem onialnie. Nie pociąga m nie, ale i nie od pycha. Jest zim na i obojętna i zdaje mi się, że ta kobieta nikogo kochać nie potrafi. W racając
do domu, przypom niałam sobie o nieprzyzw oi tych książkach i zaczęłam szukać czytelni. Na M arszałkow skiej ulicy dostrzegłam duży szyld:
Czytelnia. Po chwili w ahania weszłam na dzie
dziniec i zaczęłam w stępow ać na schody oficyny, w której m ieściła się czytelnia. Serce mi biło jak m łotem , gdy w eszłam do jasno oświetlonego po koju. N a środku duży stół, pokryty ceratą, a na nim książki. Dokoła półki i cała m asa grzbietów książek czarno opraw nych z białem i kartkam i, na których napisano n um ery. Pod oknem m ały stolik, na nim gazety. P rzy tym stoliku siedziały jakieś dwie panie w kapelu szach i przeglądały
dzienniki. Koło stołu stała niem łoda dam a,
u bran a czarno, w m itynkach, z włóczkową c h u steczką na siw iejących w łosach. Była podobną do mojej matki i to m nie odrazu uderzyło i jesz cze więcej zm ieszało. N a zapytanie, czego sobie życzę, prawie w ybełkotałam , że chcę zaabono wać książki. D am a zapisała moje imię i nazwi-
- sko, wzięła odem nie pieniądze i w ręczyła mi
kwitek. Robiła to w szystko jak autom at, grze cznie, ale niezm iernie stanow czo. Od czasu do czasu podnosiła swe jasno-niebieskie oczy i p a 36
trzyła na m nie badawczo i chłodno. Poczem podsunęła mi katalogi, m ówiąc:
— Oto katalog polski, a to niem iecki, fran cuski i inne...
W zięłam m achinalnie do rąk katalog polski. Od czasu do czasu sły chać było tylko szelest gazety, przew racanej ręką jednej z dam, siedzą cych poza mojemi plecami.
C zułam spojrzenie chłodnych, niebieskich oczów, utkw ionych we m nie przenikliwie, i zro zum iałam , że nigdy, nigdy nie odważę się po prosić tej dam y o jak ąś „nieprzyzw oitą k sią ż k ę “. B yły one tam na półkach, tak blisko mnie, że potrzebowałam tylko rękę w yciągnąć, aby je dostać, a przecież dzieliła m nie od nich p rze
paść niem ożliwa do przebycia. R zresztą, czy
ja wiedzieć mogłam, jaki tytuł nosi taka książka, „której pannom czytać nie w olno“. H żeby jej zażądać, trzeba było um ieć ją nazw ać, a ja przecież tego wiedzieć nie mogłam.
I wzięłam „D ew ajtisa“ Rodziewiczówny,
choć go um iem na pamięć.
15. Grudnia
Od dziś zaczęłam zapisyw ać wydatki, ale nie wiele mi to pom aga. Odkąd się już w yem an cypow ałam i wychodzę sam a, w ydaję coraz wię cej pieniędzy i sam a nie wiem, na co. Mam za ledwie dziesięć rubli, a tu do końca m iesiąca daleko. T rzeba będzie powiedzieć Juljanow i, że te 60 rubli to bardzo mało i nie m oże mi w y starczyć na wydatki domowe, tern bardziej, że kupiłam sobie z nich dwie w oalki: jedną sza firową, drugą czarną, dwie sztuczki wstążeczki różowej do bielizny i pudełko porządnego pudru paryskiego, które sam o kosztuje trzy ruble pięć dziesiąt kopiejek. Z tych pieniędzy m uszę także rzucać kataryniarzom , którzy przychodzą na dziedziniec naszego domu, a wczoraj przyszła 38
cała banda Czechów i m usiałam im rzucić trz y dzieści kopiejek. Było ich sześciu i w styd było dać im m niej. T rzeba będzie powiedzieć Julja- nowi o deficycie, ale m am duszę na ram ieniu, bo jeden dzień nie przejdzie, żeby mój m ąż nie narzekał na ciężkie czasy, na niepew ność lokaty pieniędzy i tam dalej. Jest to ulubiony tem at jego rozm ow y; wiem teraz, że są jakieś nu m ery hipoteczne i że tow arzystw o kredytow e daje pieniądze na nieruchom ości. N ie wiem nawet, jak mi to w ucho wpadło, bo zwykle, gdy Juljan mówi, ja m yślę o czem innem i nie zasta n a wiam się nad treścią słów jego. O n mówi sam w p rzestrzeń — i zadaw alnia się dźwiękiem
własnego głosu. W czoraj jednak zauw ażył
moje roztargnienie i w yrzekł słodko-kw aśnym tonem :
— Radziłbym ci słuchać tego, co mówię, i starać się obznajom ić trochę z interesam i. Mogę um rzeć i ty pozostaniesz wtedy sam a na pastw ę i żer dla oszustów i w yzyskiw aczy.
P arsk n ęłam śm iechem , tak mi się wydała niepraw dopodobną m yśl o śm ierci Juljana. Zdrów, rosły, tęgi, onTmiałby u m ie rać ?
Lecz mój śm iech w ydał mu się niew łaści wym i nieprzyzw oitym .
W stał z krzesła i zaczął chodzić dokoła stołu, skrzypiąc przeraźliw ie butam i.
— Nie chichocz się jak gęś! — w yrzekł opryskliw ie — wiem, co mówię. Lekkom yślność i niezaradność m asz we krwi, bo twoi rodzice przetracili dosyć pieniędzy i zrujnow ali m nie sw ojem m arnotraw stw em !
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zdziwiona.
— Zrujnow ali ciebie? zapytałam po
chwili.
— Spodziewam się — o dparł; — byłem bardzo dobrą partją i m ogłem, żeniąc się, zro bić trochę lepszy interes.
C hciałam zapytać się go: „byłeś więc do sp rz e d a n ia ? “ — ale pytanie to zam arło mi na ustach.
S łyszałam tak często m oich rodziców kłó cących się z sobą i to zwykle w kw estjach pie niężnych, że radabym odsunąć tę konieczność sprzeczek jak najdalej z naszego pożycia. Wi dzę jednak, że to będzie trudno, bo w każdej 40
chwili zaczepiam y się o tę przeszkodę pienię żną, o którą rozbijają się nawet m oje najlepsze chęci i postanow ienia.
17. Grudnia
Juljan mówi mi często, że jestem „głupia'*, — To dziw ne! Na pensji i w domu uchodziłam za bardzo in te lig e n tn ą !
19. G rudnia
Praw ie w szyscy ci, u których byliśm y z wi zytą — rewizytowali nas. Nie przyjęłam jednak nikogo, bo wszędzie, gdzie byliśm y, urządzenie dom u było daleko kosztow niejsze i piękniejsze, niż u m nie. Przytem — nie um iem przyjm ow ać gości, bo u rodziców w ychodziłam do salonu jak lalka nakręcona i siadałam na krzesełku tak, jak inni goście, nie zajm ując się niczem . Z resztą nie m am y lokaja, a M agdalena, w iecznie zasm olona i nadąsana, gdy otwiera drzwi, wcale mi zasz czytu nic przynosi. W czoraj jednak m usiałam przyjąć panie Troickie, gdyż spotkałyśm y się we drzw iach wchodow ych i nie m ogłam powie dzieć tak, jak zwykle, że m nie niem a w domu, jakkolwiek wolałabym p rzyjąć w szystkich po przednich gości, niż te dwie kobiety. T rudno je
dnak było w yślizgnąć się, gdyż spotkałam się
bec a bec z panną Izą, która powitała m nie
ironicznie, zim no i protekcjonalnie. Matka jej jest w iernym pierwow zorem córki, jakkolwiek w zachow aniu swem m a trochę więcej łagodnego wdzięku i wygląda, jakby zasm ucona i zakłopo tana. G dy w eszły do naszego saloniku, rozglą dały się ciekawie. Iza przez lornetkę szyldkre- tową na długiej rączce, jakkolwiek wzrok ma doskonały. Prosiłam je siedzieć, ale zrobiłam to niezgrabnie, byłam cała czerw ona i nie w iedzia łam , co robić z rękam i. Na dom iar złego, M agda lena zaczęła w kuchni siekać kotlety tak głośno, że zdawało się, iż cały dom rozwali. D ziwna rzecz, jak obecność Izy m nie m iesza i rozdra żnia. Szczególniej, gdy zaczęła bardzo u p rzej mie chw alić gust w urządzeniu m ieszkania — nienaw idziłam jej szczerze. C zułam bowiem, że kłam ie, że w yśm iew a się ze m nie, gdyż mój „g arn itu r“, szafirową brokateąl kryty, jest b a r dzo biedny i wcale nie im ponujący.
Nad kanapą wisi oleodruk (m nie się on wcale nie podoba, ale Juljan twierdzi, że ładny) — Iza zaczęła się przyglądać i w yrzekła do m a tk i: 43
— Niech m am a spojrzy, jaki to piękny oleo druk... — a zw róciw szy się do mnie, dodała:
Pani lubi takie landszafty ?
Tego mi było za wiele. Zrozum iałam całą ironję, jaką um ieściła w w yrazie „landszaft“.
Nie wiem nawet, skąd zdobyłam się nagle na odwagę i odparłam :
P rzyznam się pani, że nie wiem, co to znaczy słowo landszaft. Używ ały go moje ciotki, ale nigdy nie przyszło mi do głowy zapytać, co to może znaczyć. Z resztą byłam wtedy jesz cze dzieckiem . — T w arz Izy pod malowidłem oblała się rum ieńcem . Iza m usi mieć co n aj m niej łat dw adzieścia pięć, ja zaś dziew iętnaście. C zułam , że to moja jedyna w yższość nad tą strojną i piękną panną. Instynktem kobiecym znalazłam broń i postanow iłam się nią bronić.
Lecz zm ieszanie Izy niedługo trwało. W stała z krzesła z szelestem jedw abnych podszewek i zaczęła niedyskretnie zaglądać do jadalnego po koju.
Czy zechce pani pokazać nam całe swoje gniazdko? — zapytała z nieporów nanym wdzię
kiem w głosie. - . . .
. . — iziu , „jesteś niedyskretny! upom inała ją matka.
Lecz ona stała już na progu jadalni. . — ftc h , jakie ładne talerze! — zawołała.
C zułam znów, że jej zachw yt jest fałszywy, bo talerze, pow ieszone na ścianach w mej ja dalni, były bardzo zw yczajne i kupione za tanie pieniądze.
U rodziców moich wisiały bardzo piękne talerze, podobno bardzo stare, więc i ja chcia łam, żeby u m nie ścian y nie były puste i także zapełniłam je porcelaną. W tej chwili jednak przeklinałam w d uszy swoją głupotę i zaw ie szenie tych skorup w tak widocznych m iej scach.
Co do k redensu i krzeseł byłam spokojna. W prawdzie k redens cały był już spaczony, a blat u stołu pękł na dwoje, ale na efekt p rzedsta wiały się pokaźnie i nie widać było, że to tan deta. Iza stała we drzw iach krótką chwilę i za raz pow róciw szy do saloniku, podeszła do d ru gich drzwi, prow adzących do gabinetu m ego męża.
— To gabinet mego m ęża! — odparłam i do* dałam dość szybko: — proszę, niech pani tam wejdzie, jeśli pani sobie życzy.
O na śm iała się, zw róciw szy ku m nie swą piękną tw arz fryzjerskiej lalki.
— Ależ to san ctu ariu m ! — mówiła, potrzą sając m ufeczką z czarnych karakułów , do któ rej przyczepiony był pęk p rześlicznych chry- zantem ów . — T am chyba tylko wejść wolno żonie, a nie obcej kobiecie!
Lecz ja upierałam się przy sw ojem : — Proszę, niech pani wejdzie! T am niem a
9 żadnych tajem nic. *
— Są tajem nice! — odparła — i skoro raz je natręt jaki spłoszy, albo odgadnie, tracą swój
czar... i powab. Je v o u s prierai... garde a vous!...
Nie rozum iałam , co chciała przez to po wiedzieć.
W ydała mi się pretensjonalna i śm ieszna w tej pozie, jakby wyciętej z ryciny mód pa ryskich. Z resztą szło mi o to, ażeby zobaczyła biurko mego m ęża, za które mój ojciec „z Ku- rje ra “ zapłacił dw ieście rubli i które było po dobno bardzo ładne.
Mówię „podobno“, gdyż ja na antykach się nie znam.
— Lecz skoro pani pozwala... — podjęła znów Iza — chodźm y zobaczyć, jak wygląda gniazdko, w którem się obecność pani domu najlepiej zaznacza.
I znów nie zrozum iałam , dlaczego obecność pani dom u ma się zaznaczyć w pokoju, prze znaczonym w yłącznie dla m ęża. W szak Juljan nie lubił, gdy do tego jego gabinetu wchodziłam. W idziałam zaw sze rodzaj niechęci na jego tw a rzy, gdy zjaw iałam się na progu.
W reszcie Iza w eszła do gabinetu i zaraz podszedłszy do biurka, zaczęła mu się uw ażnie przyglądać.
— To bardzo piękny Ludwik XIII — wy rzekła — tylko te bronzow e galeryjki na górze są później dorobione.
Nie odpowiedziałam nic, tylko się dziwiłam, skąd ona zna się tak dokładnie na robocie biurka.
M ilczałyśm y długą chwilę. O na została przy biurku i z roztargnieniem przew racała porozkła d ane ćw iartki papieru i książki. Zdawała się być zam yśloną i spochm urniała nagle.
Prom ień słońca blady, żółty, zimowy w pa dał ukośnie przez czerw one zasłony okien i słał się pod jej stopy.
Nagle Iza obejrzała się dokoła.
■ — A gdzie pani m iejsce? — ■ spytała
przecież m usisz m ieć tu jakiś fotelik, jakiś ką cik, w którym siedzisz wieczorami.
Lecz ja nie m iałam tu kącika, ani fotelu. Juljan najczęściej siedział w gabinecie po obie- dzie, albo wieczoram i — sam jeden (gdy był w domu).
Ja najczęściej siedziałam w jadalnym po koju przy stole, albo przy piecu. Iza czekała chwilę na moją odpowiedź, lecz widząc, że nie odpowiadam, lekko w zruszyła ram ionam i.
— Dlaczego tu niem a choć jednegokw iatka?— zapytała znowu — wogóle w m ieszkaniu pani nie widzę kwiatów. Iza w yciągnęła rękę i z półki biurka zdjęła szybko m ały wazonik z niebie skiego szkła, mój panieński, który przyw iozłam razem ze sw ą w ypraw ą w pudełku, gdzie była moja mufka schow ana.
— Zobaczy pani, jak się zaraz to biurko rozweseli — mówiła Iza z jakim ś sztucznym
uśm iech em — mężowi pani zaraz będzie we selej pracow ać!
Szybko odpięła od swej mufki wiązkę bia łych chryzantem ów i włożyła je w wazonik. Kwiaty zabieliły się jak stadko m otyli i rzeczy wiście zrobiło się ładniej, jaśniej, weselej. Lecz rów nocześnie serce mi się ścisnęło jak im ś ża lem, którego p rzyczy ny odgadnąć nie mogłam. Iza także um ilkła i tak stały śm y obie dość długą chwilę, zapatrzone w te kw iaty delikatne i białe, podobne do postrzępionych płatków śniegow ych.
Tegoż dnia wieczorem
Pow iedziałam Juljanow i dość cierpko, że kw iaty zostaw iła Iza. Spojrzał na m nie zdzi wiony i nagle zaczął śm iać się nienaturalnym śm iechem . T en śm iech podrażnił m nie bardzo, zresztą od sam ego rana byłam dziw nie rozdra żnioną. Miałam ochotę rzucić się na te kwiaty, poszarpać je i cisnąć o ziemię. Lecz czułam , iż postępując w ten sposób, będę śm ieszna i głupia...
Uciekłam więc do jadalnego pokoju i tam gorąco płakałam .
20. Grudnia
Dlaczego ja właściwie p łak ałam ? Co mnie skłoniło do tych łez, które nie brały początku w se rc u ? Bo zauw ażyłam , że my, kobiety, pła czem y dw ojako: jedne łzy n a s bolą, a drugie — nie. Otóż te łzy, które ja w ylałam po odejściu Izy, nie bolały m nie wcale. Była to raczej obra żona dum a, czy złość, że ktoś śm iał się tar gnąć na m oją w łasność.
Bo ja zaczynam teraz czuć praw o w łasności nad swoim m ężem , choć Bogiem a prawdą, chyba już nikt m niej do nikogo nie należy, jak ów m ój m ąż do mnie.
Jest to obcy zupełnie dla m nie człowiek, a m imo to praw em i w sposób przyjęty na świecie, oddany mi na w łasność. To śm ieszne, a co śm ieszniejsze jeszcze, że dopiero wczoraj
poczułam , że m im o woli i mimo mej chęci w mój um y sł weszło to już bezwiednie.
Przy śniadaniu zaczęłam um yślnie rozm owę na tem at Izy. Byłam zła i pragnęłam się z Ju- Ijanem na serjo pokłócić. Przybrałam więc na- d ą san ą m inę i rzekłam nagle, nie szukając wy biegu:
— Pragnęłabym zerw ać znajom ość z temi paniam i Troickiem i. S łyszałam , że m ają złą opinję.
Skłam ałam , ale chciałam , aby mój mąż za czął bronić te panie. Lecz on w zruszył ram io nam i i odparł:
— Zapewne... pokazyw ać się z niem i pu blicznie nie trzeba... ale byw ać u nich, to co innego. W tow arzystw ie panny Izy wiele się n auczyć możesz.
Porwał m nie dziecinny, pusty gniew. — C zego? — zapytałam opryskliw ie - m a lowania się i kokieterji?
— N ie! — odrzekł mój mąż — ogłady to
w arzyskiej i tego ćzegoś, co ci brakuje, a one
posiadają w wysokim stopniu.
Zacięłam usta i nic nie odpowiedziałam . 52
Sam a czułam , żc Iza i jej m atka m aję ten specjalny w arszaw ski, salonow y szyk, którego ja u m oich rodziców, prow adzących dom b ar dzo „po d aw n em u “, nabrać nie m ogłam. Szyk ten m iał Juljan w każdem spojrzeniu, w każdym ruchu, w sposobie ubrania się, zapalenia papierosa, oszlifow ania paznogci, w ygłaszania niby mięko, a przecież niezm iernie stanow czo swego zdania.
Nadto Iza każdą sw ą pozą przypom inała mi dziw nie kobiety Żm urki, które widywałam na obrazach, chodząc z m am ą w niedzielę po su mie na w ystaw ę T ow arzystw a sztuk pięknych. T am te, m alow ane, m iały takie sam e pokręcone kędziory i patrzyły z pod naw pół przysłoniętych powiek w dziw aczny sposób.
G dy Juljan wyszedł, poszłam do swego po koju i usiadłszy przed lustrem , próbowałam pa trzeć tak, jak Iza.
Ale mi nie szło. Przedew szystkiem dlatego, że ona ma oczy podługowate jak m igdały, a ja okrągłe i w ypukłe.
Po raz pierw szy jednak dostrzegłam , że rzęsy m oje są o wiele gęściejsze i dłuższe, niż rzęsy Izy.
W godzinę później
Z ajrzałam do portm onetki i przestraszyłam się. Mam w niej rubla i trochę drobnych. A tu nadcjiodzą święta, trzeba strucli, bakalij, wina — tysiąca rzeczy. Jakże się bez tego święta mogą o b ejść? W dom u m am a zwykle, w sekrecie przed ojcem, zastaw iała swoje brylantow e kol czyk) i ferm oar. Ale czegóż to na W igilję nie byłol A potem przez całe święta tak jedliśm y orzechy, że cały dom chorował. Z resztą, gdyby u n as nie było strucli i bakalij, coby ta M agda lena sobie o nas p om yślała! Już i tak m nie z góry traktuje i opowiada, jakie przygotow ania do Wigilji robią się u moich sąsiadów, nap rze ciwko.
22. G rudnia
Boże m ó j! co za przy kra s c e n a !... Pow ie działam Juljanow i, że nie m am już pieniędzy. Zaczerw ienił się cały, potem zapytał mnie, si ląc się na s p o k ó j:
— Co z pieniędzm i zro b iłaś?
M nie zaczęły się usta trząść, bo mi się na Izy zbierało.
— W ydałam ! — odpowiedziałam cicho. — Na co ?
— Nie wiem...
Rzeczyw iście dokładnie nie wiedziałam , na co w ydałam , bo od pewnego czasu przestałam zapisyw ać swoje wydatki, przekonaw szy się, że to pieniędzy pow strzym ać nie może. W tedy Ju- ljan porw ał się z krzesła i zaczął chodzić po pokoju, sapiąc ciężko. Miał na sobie swój stary
szlafrok, ale eleganckie spodnie i kam izelkę, bo m iał w yjść wieczorem . W tej chwili nie m iał wcale owego „ szy k u “, tylko w ydał mi się sta rym i niezgrabnym . D ługo m ilczał. Ja stałam oparta o ścianę, owinięta w chustkę, bo mi zim no było. W reszcie mój m ąż stanął przedem ną i za czął mówić z początku powoli, a potem coraz p rę d z e j:
— Widzę, że w ynikło m iędzy nam i niepo rozum ienie. W ychodząc za mnie, w yobraziłaś sobie, że w ychodzisz za m iljonera. T ym czasem ja jestem biednym urzędnikiem i nie m am za co u trzym yw ać żony. Z posagu twego w ystarcza właściwie tylko na utrzy m an ie dom u — nie więcej. Zanotuj to sobie. Przyzw yczajono cię w dom u do zbytku, do m arnotraw stw a. Starając się o ciebie, widziałem ja dobrze, co się święci. Ja jednak nie jestem pantoflem , jak twój ojciec i zrujnow ać się nie d a m !
M ilczałam, bo cóż m iałam odpow iedzieć?
Pieniądze moje nie były w m ojem ręku, tylko
w rękach tego pana z racji i tytułu, że był m oim m ężem . T ak było postanow ione i wido cznie b y ł to w ieczny porządek rzeczy. Należało 56
mi tylko m ilczeć i czekać, co mi Jego Mężow ska M ość wydzielić raczy.
Lecz on mówił jeszcze długo i głośno, p ra gnąc odrazu przygnieść m nie tą w yższością, na jakiej go staw ia m ężow skie stanow isko. Nie potrzebował tak krzyczeć, bo nigdy nie byłabym mu zaprzeczyła praw jego i przywilejów. W tej chwili jednak przekonałam się, że jeżeli mąż nie jest pantoflem , to jest rodzajem tyrana. Przysłow ie o kurze i grzędzie bardzo się tu dobrze zastosow ać daje.
Scena skoóczyła się w reszcie danem i mi w spaniałom yślnie dw udziestu rublam i, z któ
rych pięć miało być „na św ięta“.
Postanow iłam za te pięć rubli kupić wina, bakalij i strucli dla M agdaleny, a sam ej udać ból zębów i leżeć całe święta. Na wigilję pójdę do m oich rodziców, ale podczas świąt nie po każę się nikomu. Spaliłabym się ze wstydu, gdyby kto zobaczył, co się u nas dzieje. Z a cznę chyba uczyć się m alować na porcelanie, albo będę tłum aczyć „z francuskiego“ jaką po wieść.
3. S tyczn ia
W reszcie m inęły ie utrapione św ięta. Mama znów zastaw iła swoje kulczyki i ferm oar, ale
na wigilję było dw anaście dań, a bakalje
stały całem i workami dokoła kredensu. Mój m ąż był rozprom ieniony, w esoły i bardzo szy kowny. U brany w sm ocking, z białem i gwo ździkam i w butonierce, w yglądał jak książę. W szyscy go podziwiali, a ja porów nyw ałam go
w m yśli do tego m ojego Juljana, który chodzi
po dom u w zasm olonym starym szlafroku i tak w yraźnie zdradza zrzędzące usposobienie. Ja ubrałam się bardzo skrom nie, bo od pewnego czasu ogarnia m nie apatja i w yglądałam jak służąca m ego m ęża. Z resztą m ną się nikt nie zajm ow ał — w szystko pociągał ku sobie mój m ąż, który wyjątkowo dnia tego był dow cipnym i miłym.
Przechodząc mimo drzwi gabinetu, podsłu chałam niechcący, że na Nowy Rok ojciec ma wypłacić resztę posagowej sum y.
O jciec prosił o prolongatę i uspraw iedliw iał się, że interesa na wsi źle idą, lecz mój mąż pow tarzał ciągle:
— Nie m ogę!... nie m ogę!... szalone w y datki... tyle pieniędzy... n astarczy ć nie mogę!... — Mój Boże! co tu zrobić, żeby m niej wy dawać pieniędzy i żeby M agdalena m nie tak nie kradła! Bo że ona m nie kradnie, na to przy- siądz mogę.
Ale cóż!... boję się jej nawet o tern po wiedzieć.
5. Styczn ia T eraz już wiem, dlaczego płakałam wtedy, gdy Iza pozostawiła ch ryzan tem y na biurku m ego męża.
Przyzw yczaiłam się powoli uw ażać Juljana za sw oją w łasność. I to jest istota m ałżeństwa.
Ale to nie jest w łasność serdeczna, wcale nie. To jest tak, jakby mi ktoś aktem jakim ś praw nym darow ał coś na całe życie. O n mówi ciągle dużo o praw ach m ęża. Ja nic nie mówię, ale
czuję, że praw a żony nagle zbudziły się we
m nie w chwili odejścia od ołtarza. M yślę zaw sze i mówię „mój m ąż “ — a nie poprostu
„m ąż“.
A to jest różnica.
A może to tylko mi się tak zdaje bo
są znów chwile, w których Juljan wydaje
że te m yśli wtedy głównie nasuw ają mi się przed um ysł, skoro faktem brutalnym ja i mój m ąż jesteśm y najw ięcej do siebie zbliżeni. Jestem cała zlodowaciała w jego objęciach i porywa m nie jakaś rozpacz, tęsknota, wstyd, że nie m am dość odwagi, aby zaprotestow ać przeciw podobnem u znęcaniu się, które mi nic, prócz niesm aku, nie przynosi. Jeżeli kiedykolwiek, to wtedy czuję się niew olnicą i w mojej biednej głowie rodzi się bunt przeciw podobnem u po rządkow i rzeczy. A jednak mimo to uw ażam Juljana za m oją w łasność - mimo to... A może w łaśnie dlatego!...
6. Lutego
Nie pisałam nic cały m iesiąc. M iałam dużo przez ten czas kłopotów. Przedew szystkiem zdo łałam odnaleść w K urjerze rubrykę, w której podają ceny artykułów spożyw czych. Przyszło mi to z trudnością, gdyż zwykle jest w ym ie niona cena „ g r y k i “, „pszenicy i t. d. flle sz u kając m ozolnie i cierpliwie, dowiedziałam się w reszcie, ile kosztuje polędwica, baranina, m asło solone i owa n ieszczęsna śm ietana. N atych m iast przy rachunku spraw dziłam , że M agda lena okradła m nie tego dnia blisko na dw a dzieścia ośm kopiejek. Po spraw dzeniu jednak należało jej tę kradzież przed oczy przedsta wić. To było cokolwiek trudno, bo przyznaję się, że m nie M agdalena trochę krótko trzym a. Poniew aż wiem, że za obrazę honoru (zdaje mi się, że i zarzut złodziejstw a liczy ,s ię do 62
obrazy honoru, choć nie jestem pew ną) siedzi się wr kozie, skoro obrażony może przedstaw ić świadków swej zniew agi — więc poszłam do kuchni i tam powiedziałam M agdalenie w naj delikatniejszej formie, że dalej oszukiw ać się nie pozwolę. Z początku, widocznie ze ździ- wienia, M agdalena do siebie przyjść nie mogła, potem zaczęła nagle lam entow ać tak głośno, że uciekłam z kuchni, przerażona i zła na siebie, że tę scen ę wywołałam.
• Płacz jej i skargi rozlegały się po poko jach, aż nareszcie M agdalena, otworzyw szy drzw i, ze szlochaniem oznajm iła mi, że za służbę dziękuje.
D rugą przepraw ę m iałam z Juljanem , który, dow iedziaw szy się o odejściu M agdaleny, całą winę zwalił na m nie, dowodząc, że u m nie i przezem nie żadna sługa nie wybędzie.
— Tak, jak u twojej m atki! — dodawał ziry tow any opóźnieniem w ypłaty posagu. W kilka dni później m iałam już inną służącą — R n n ę — dziw ną jak ąś istotę. Jest to śniada brunetka, tak śniada, że prawie czarna, z olbrzym iem i oczam i, św iecącem i w ciem ności i z czarnem i
włosami, dziw acznie p rzyczesanem i na skro niach. Mówi powoli i chodzi jak kot. Jest b ar dzo leniwa i zauw ażyłam ze ździwieniem , że m nie wcale nie kradnie. G otuje bardzo źle, gorzej nie m ożna. K upiłam książkę Ćw iercia- kiewiczowej i o ile m ożności, dopom agam jej. W sekrecie przed Juljanem oddaję często bie liznę do pralni, bo A n n a nigdy nie zdążyłaby w ykończyć na czas w szystkiej roboty. P ienią dze poprostu płyną mi z rąk. Byłam wczoraj u m am y, chcąc się jej poradzić, co zrobić, -aby mniej w ydaw ać, ale natrafiłam na scenę po m iędzy ojcem i m am ą. Siostra m oja m łodsza, L o d a , już dorasta, a że pom im o ośm ioletniej nauki, źle gra na fortepianie, więc m am a chce koniecznie, aby Locia um iała choć „coś za śpiew ać 1“.
— A leż ona nie m a wcale głosu — prote stuje ojciec.
— Głosu wiele nie trzeba na takie śpie wanie — odpowiada m atka — przecież to nie na gruntow ną naukę, ale tylko na tym czasem , dokąd za mąż nie pójdzie.
— Szkoda pieniędzy — dorzuca ojciec. 64
N aturalnie! — woła m am a — tobie na w ykształcenie dla dzieci szkoda, ale na Stęp kow skiego znaleźć się m usi. G dybym nie była walczyła do ostatka, to i N a d a (to jest ja) nie um iałaby grać na fortepianie.
Ja siedzę z boku i nie odzyw am się wcale, ale m yślę sobie, że ta nauk a „na fortepianie“ na nic się nie przydała, a kosztow ała dużo czasu i pieniędzy.
T eraz nie otwieram fortepianu, chyba cza sem , o szarej godzinie, kiedy jestem sam a, bo Juljan nie lubi mego sposobu grania. Mówi, że nie m am pojęcia o m uzyce i m a rację, bo gram gorzej niż m iernie. Sam a to czuję. Słuchając, jak m am a „w alczyła“ o lekcje śpiew u Loci, przypom niałam sobie te długie m oje godziny, straw ione nad fortepianem . P o c o ? na c o ? ażeby w ybębnić na fam ilijnem zebraniu jakiś salo nowy „S tü ck “ albo fantazję z „H u g en o tó w ?“.
O ! te długie, długie godziny nad klaw ja- turą fortepianową, te gam y, te pasaże, te tryle i to ciągłe p rzysyłan ie sąsiad ó w !
— Pani prosi, żeby u p ań stw a grać prze stali, bo mojej pani uszy „ sp u c h li“.