Nr. 3.
‘LOarszawa, dnia
15Ć)Karca
1909r.
Rok 9.
Miesięcznik, poświęcony krytyce i bibliografii polskiej,
pod kierunkiem literackim J. K. KOCHANOWSKIEGO. Adres Redakcji i Administracji
Księgarnia E. WENDE i S-ka, Krakowskie-Przedmieście 9.
Prenumerata wynosi:
w Warszawie rocznie rb. 2, na prowincji i w Cesarstwie rb. 2.50.
TREŚĆ: N ajnow sze w y daw nictw a „P rzeglą du Filozoficznego11. Krytyka: A rcydzieła pol skich i obcych pisarzy, t. 59; Bełcikowski J a n , L eon Tołstoj; Brylcczyński St., Moje wspom nienia z r. 1863; Chodecki W ładysław dr. med,, O sam obójstw ie u dzieci; Gzerkawski Zygmunt, J a k w życiu; Dalseme A. P a n z A n ty p o dów; Dmochowski Jan, Rozwój in sty tu c ji spo łecznych w X IX stul.; Dzeteo, H istorję róż ne; Dzierżanowska Marga, Skrót dziejów p ań stw a polskiego do u ży tk u szkolnego: H ym n Litew ski; Jackowski Aleksander, Z zakresu praw odaw stw spółkow ych u nas i gdziein dziej; Jasiński Stanisław , Z doliny łez; Jou-
gan Alojzy ks. dr., Ks. P ry m a s W oronicz;
Kisielewska Julja (J. Oksza), H isto rja Polski;
Kosiakiewicz W incenty, Z powrotem; Kozicki W ładysław, M ichał Anioł; Krasicki Ignacy, S aty ry i listy (wyd. L udw ika Bernackiego);
Krzemiński Stanisław, K om isja E dukacyjna;
Lorentowicz Jan, Młoda Polska; M aterjały antropologiczno-archeologiczne i etnograficz ne A kad. Um,; Michalski Tadeusz, Młoda U kraina; Mohl Aleksander,W pogoni za p ra w dą; Monlaur M. Ii., Prom ień; Tenże, Po dzie w iątej godzinie; Mościcki Henryk, Spraw a
w łościańska na L itw ie w pierwszej ćwierci X IX stul., Piniński Jwon, P rzechadzka po m uzeach M adryckich; Poeci L egjoniści (w y bór ich poezji, objaśnił L. S. K orotypski);
Przyborowski Walery, Racław ice, pow. liist.
dla młodzieży; Przybyszewski Stanisław,Dzieci szatana; Rapacki W incenty, K ostka-N apier- ski; Rolle Michał, Z m inionych stuleci; Roz praw y Akad. Um. W ydz. filolog. S erja I I, t. X X X ; RychUński Karol dr., Isto ta n a trę c tw a myślowego; Smolka Stanisław , P o lity k a Lubeckiego przed pow staniem listopadow ym ;
Szczepański Władysław ks. T../., N a Synaju;
Tarliński Zygmunt, Rozwój i zakres w ładzy hetm ańskiej do je j reform y w X V II I wieku;
Tetmajer-Pr zerwa Kazimierz, N a Skalnym P odhalu, IV; TJłaszyn Henryk,R u n y słow iań skie; Umiński Władysław, O gw iazdach i k a mieniach, spadających z nieba; Tenże, O słoń cu; Wagner Stanisław, Choroby zakaźno-zara- ź liw e ... u zw ierząt domowych; Tenże,P ierw sza pomoc w n ag ły ch w ypadkach u zw ie rząt; Zegadłowicz Emil, Orłowski Wacław, To
pór Władysław, T ententy. P od prasą. K ro
nika. K om unikaty. Czasopisma. Bibljogra- fja. Ogłoszenia.
Najnowsze wydawnictwa „Przeglądu filozoficznego”.
Dowodem zewszechmiar chwalebnej bezstronności naukowej „Przeglą
du Filozoficznego" jest wydawanie nietylko Filozofji neoscholastycznej, ale
i Filozofji nowokrytycznej.
Pod tym ostatnim nagłówkiem wydany w r. 1905
tom, zawierający przekład kilku rozpraw z czasopisma „Vierteljahrschrift fur
wissenschaftliche Philosophie“, rozdrobnili obecnie wydawcy na szereg
oddziel-*) Filozofja nowokrytyczna. I. Ryszard Avenarius, W sprawie filozofji naukowej, str. 71. II. Karol Goering, Pojęcie doświadczenia i O nadużyciu matematyki w filozofji, str. b7. III. H. Sie- beck, Systemy metafizyczne w ich wzajemnym stosunku do doświadczenia, str. 74. IV. A. Dóring, Co to jest myślenie? str. 45. V. H. Yaihinger, Prawo rozwoju wyobrażeń o rzeczywistości, str. 51
90
Ne 3.
nych broszur.
Pobudką tego była, jak się domyślać możemy, chęć udostęp
nienia pojedyńczych rozpraw, mających rozbieżne tematy.
Jeżeli się jednak
wstecz cofniemy i zapytamy, co było motywem do objęcia tych wszystkich
rozpraw ogólnym nagłówkiem Ftlozofji nowokrytycznej, to ogarną nas pewne
wątpliwości.
Nie może tu być bowiem mowy o kierunku, jaki reprezentują
odrodziciele krytycyzmu Kanta: najsłuszniej jest przecież nazywać nowokryty-
cyzmem szkołę filozoficzną, przyjm ującą założenia znanych „ Krytyk “ Kanta.
N ow okrytycystów w tym znaczeniu jest w Niemczech parę odłamów: m ożna
więc, jako o nowokrytycystach, mówić o t. zw. szkole marburskiej (Cohen,
Natorp, Stammler), m ożna nowokrytycystam i nazywać A. Langego, Liebmanna,
Vaihingera, albo W indelbanda.
Ponieważ, z wyjątkiem Vaihingera. ani jeden
z wyliczonych filozofów nie jest w dziele omawianym reprezentowany, w no
sić więc wypada, że wydaw cy kierowali się innemi względami. W obec braku
jakiegoś w tej mierze wyjaśnienia, skazani jesteśm y na domysł, iż wychodzili
z zasady, że Avenarius stw orzył, w przeciwieństwie do Kanta, nową hrytylcę,
mianowicie Krytykę czystego doświadczenia i że przeto wszystkie artykuły,
umieszczone w założonym przez Ayenariusa piśmie, pochodzą ze szkoły no
wokrytycznej. Taki jednak „nominalizm"
nowokrytyczny oczywiście kry
tyki nie wytrzym uje.
Sam Avenarius filozofję swoją nazyw ał nie nowo kry
tyczną, lecz naukową, szkoła Avenariusa przybrała nazwę empirjokrytycyzmu,
a w ybrane z „Vierteljahrschrift’u “ artykuły nie należą wyłącznie do w yznaw
ców tej filozofji.
Artykuły jednak zostały, ze względu na wagę tematów,
w ybrane bardzo dobrze i przetłum aczone naogół starannie. Korekta niedbała,
zw łaszcza w pierwszym zeszycie.
W „Słowie wstępnym" wyjaśnia Avenarius, że filozofja naukow a odpo
wiadać musi dwu warunkom: pod względem formalnym musi ona dążyć do
jedności, pod względem m aterjalnym — do oparcia się na doświadczeniu; po
nieważ zaś warunkom tym odpowiadać pow inna każda nauka, więc uw aża
Avenarius za swoiste zadanie filozofji „bardziej zawiłe badania" (str. 12). Uza
sadnia Avenarius swoje stanowisko w polemice z prof. Ulricim, zawartej w ar
tykule p. n. „W sprawie filozofji naukow ej".
Pow tarza tu Avenarius starą
klechdę, że filozofja stanowić winna szczyt piramidy, na którą składają się
nauki poszczególne. Pogląd taki na zadania filozofji został już zwalczony ar
gumentem, że ów szczyt mógłby być budow any albo z tegoż samego mate-
rjału, co i reszta piramidy, a wówczas nauki poszczególne same do niego
dojśćby m usiały, albo też byłby ten szczyt budow any z m aterjału innego,
a wów czas filozofja byłaby czymś sztucznie do nauki przyczepionym.
W rozprawie „Pojęcie doświadczenia" wykazuje Goering w filozofji Kanta
bezsporne pozostałości metafizyczne, wynikające z przeciwstawienia doświad
czenia i myślenia.
Doświadczeniem jest, zdaniem Goeringa, nie bezpośrednie
postrzeżenie, lecz jego myślowe opracowanie.
W rozprawie „O nadużyciu
matematyki w filozofji" dowodzi tenże autor, że Kant, który sam dokładnie
rozróżnił metody m atem atyczną i filozoficzną, przyczynił się w znacznym stop
niu do zlania tych metod w następstwie; było to skutkiem jedynie formalnej
definicji nauki, jakiej czyni zadość właśnie matematyka.
(i K. Goering, Przyczynek do metody filozoficznej, str. 15). VI. Wilhelm Wundt, O zagadnieniu kosmologicznym, str. 59 8-ka. Wydawnictwo „Przeglądu Filozoficznego14. Warszawa, 1908. Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów, Hoża 41. Skład główny w księgarni Gebethnera i Wolffa. Cena po kop. 45.
J\fs 3.
9 ł
W rozprawie „Systemy metafizyczne w ich wzajemnym stosunku do do
świadczenia", Siebeck dochodzi przez rozważanie historyczne do wniosku, że
„metafizyka po wsze czasy starała się pojąć całość doświadczenia z jednej
jego części, w mniemaniu, że zdobyła przez to zasadę, leżącą poza doświad
czeniem" (str. 63, og. 211). Mimo daremności takich prób, posiada metafizyka
znaczenie dla postępu nauki, po pierwsze przez postępowe rozszerzanie i po
głębianie zagadnień, po drugie przez coraz doskonalsze wyjaśnianie w ew nętrz
nego związku doświadczenia.
Postęp zaś filozofji wynika ze współdziałania
nauk doświadczalnych, metafizyki i krytycyzmu.
Rozprawa Doeringa p. n. „Co to jest myślenie?" zawiera psychologiczną
analizę myślenia.
W ychodząc z zasady, że myślenie jest sposobem łączenia
rzeczowo-poprawnym , uznaje autor cztery rodzaje myślenia: porównawcze,
przyczynowe, oceniające i teleologiczne.
W każdym tym rodzaju odróżnia
autor jeszcze trzy stopnie: 1) nieświadome stapianie pierwiastków, 2) instyn
ktowo celowe, 3) świadomie i poprawnie celowe.
Vaihinger ustanaw ia „Prawo rozw oju wyobrażeń o rzeczywistości" przez
analogię z szeregami różnicowymi w matematyce.
Szeregowi głów nem u od
powiadają tu dane stany czuciowe (pozytywizm); pierwszemu szeregowi róż
nicowemu— substancje jednostkow e rzeczy i jaźni (pojmowanie pospolite); dru
giemu szeregowi—pojęcia i prawa ogólne (platonizm), trzeciemu— absolut (spi-
nozyzm), wreszcie czw artem u—nicość (buddyzm).
Zdaniem autora, wszelkie
dążenie do objaśnienia szeregu głównego przez następne szeregi różnicowe,
prowadzi konsekwentnie do nihilizmu.
Jedynym przeciwśrodkiem jest opiera
nie się na czystym doświadczeniu i uznawanie w nim jedynej rzeczywistości.
W tym samym zeszycie, co rozprawa Vaihingera, a również pod jej na
główkiem na okładce, znajduje się „Przyczynek do metody filozoficznej" K.
Goeringa. Autor zwalcza tu transcendentalną metodę filozofji Kanta i kanty-
stów i, pragnąc wychodzić z rzeczywistości, nie zaś, jak powiada, z możliwo
ści, poleca zarzucenie krytycyzm u kantowskiego (jest to najlepsza ilustracja
„nowokrytycyzm u" Goeringa).
W rozprawie „O zagadnieniu kosmologicznym" rozpatruje W. W undt za
gadnienia, dotyczące skończoności świata względem czasu, przestrzeni i masy.
Twierdzi on, że teza skończoności stoi na stanow isku dostępnego nam do
świadczenia, zaś antyteza nieskończoności powołuje się na w ym agania myśle
nia; te ostatnie są decydujące względem czasu i przestrzeni, które zatym na
leży uznać za nieskończone, stanowisko zaś doświadczenia decyduje o skoń
czoności masy.
Rozbieżne nietylko pod względem poruszanych zagadnień, ale często i pod
względem zajm owanych przez autorów stanowisk, streszczone powyżej roz
prawy mogą być czytane z korzyścią i przyjemnością, z tym jednak koniecz
nym zastrzeżeniem, które jeszcze raz podkreślamy, że nie przedstawiają po
glądów jednej szkoły, a w żadnym razie nie w yrażają stanow iska filozofji no-
wokrytycznej.
Dr. A. Zieleńczylc.
cz. 1, str. 235, cz. II, str. 239. Lwów, 1908. Skład główny w księgarni Seyfartha i Czaj kowskiego. Cena cz. I/II rb. 3.
•Poza m ałą broszurą O ttm ana, w lite ra tu rze naszej nie m ieliśm y dotąd dobrze opra-
iougan Alojzy, ks. dr. A*. Prymas Woro- cowanego życiorysu tego „najlepszego ~z
Po-nicz. Monografja w 2-ch częściach. 8-ka, laków “. A przecież to kapłan, obywatel,
KRYTYKA;
92
jY
o3.
poeta, mówca, pisarz, pracow nik n a wielu polach skołatanej i rozbitej Ojczyzny, sam w ielkiego serca i in n y ch serca zagrzew ający. T em u to brakow i czyni zadość w obszernej i w yczerpującej m onografji autor, prof. u n i w ersytetu lwowskiego, pedagog i pisarz. W tomie 1-ym przechodzi on w porządku chronologicznym koleje życia prym asa, jego dzieła i prace; w 2-im poddaje krytycznej, fachowej ocenie jego utw o ry literackie. N ie ma tu ani pochw ał zaślepionych, ani k r y ty k i uszczypliwej, lecz tylko pełna uznania i miłości, zdrowa ocena. W yczerpujące to dzieło je s t chlubnym dorobkiem szanow nego autora. Ks. Szkapo wski.
Mohl Aleksander. W pogoni za prawdą.
Z włoskiego. Listy do akademika. Serja 1, 2, 3 i 4. 8-ka. Poznań, 1907 i 1908. Skład główny w księgarni M. Szczepkowskiego.
W 1902 roku O. G-allerani, jezuita, w ydał książkę p. t. „C ontravelleno religioso“, która ju ż w 1904 r. doczekała się siódmego w y d a nia z równoczesnym przetłum aczeniem je j na języki: francuski, niem iecki i angielski. Powodzenie te d y nadzw yczajne.
Tego to dzieła przeróbką, czy przekła dem je s t praca niniejsza ks. A. M. N ie zna ją c oryginału, oczywiście rozstrzygać tego nie mogę.
Nie je st to apologja we właściw ym zna czeniu, ja k sam O. G-allerani w yznaje; ani sposób pisania, ani układ celowy tego nie w skazują. Są to listy, pisane do ja k ie jś du szy wierzącej, lecz targ an ej wątpliwościam i, ja k o odpowiedzi, pow stające w m iarę n ap ły w ających pytań. S tąd pew na przypadko wość w doborze tem atów i pew na nierów - nom ierność w sposobie rozw iązyw ania tr u dności różnego g atunku, niekiedy pew na nerwowość, objaw iająca się w w yniosłym lub n aw et —pow iem d elik atn ie—m niej grzecz nym trak to w a n iu przeciwnika, szablonik ja kiś, to znow u druzgocący argum ent. To są w ad y książki.
P rzeciw w agą ty c h w ad są je d n ak duże zalety. Przedew szystkim , tem aty są cieka we, aktualne, przypom inające niekiedy zdję cia m igaw kowe, wiele też m yśli m usi znie wolić um ysł m łody do rew izji tych dogm a tów niezbitych, jakie kładą do głow y m ło
dzieży urzędowi i p ry w a tn i apostołow ie-fa- n a ty c y ateizm u. Szczególniej wiele „zarzu- tó w “ z dziedziny n au k przyrodniczych i hi- storji, pryska tam , ja k bańki m ydlane.
Ale poco ja o ty m piszę, skoro rodzice tej książki nie kupią, a jako upom inek spraw ią synow i lub córce pierw szy lepszy szablonik, k tó ry im pod rękę wpadnie. A p o ty m —bia dania. S tara rzecz! Ks. Szkopowski.
Monlaur M. R. Promień. 8-ka, str. 144. War szawa, 1908. Wydawnictwo księgarni M. Szczep kowskiego. Cena kop. 80.
Tenże. Po dziewiątej godzinie. Przekład z francuskiego Wili Zyndram-Kościałkowskiej. 8-ka, str. 160. Warszawa, 1908. Wydawnictwo księgarni M. Szczepkowskiego. Cena kop. 90.
Nie lubię ten d en cy jn y ch powieści. Z w y kle porcelanow e figurki dyszą w nich sa m ym i wonnościami; w ystępek ma cielsko potw ora, a cnota pachnie aż do nudności. Cóż to je d n a k za szczęśliwy w y jątek te dw a utw ory! O parte na ew angielicznych zdarze niach, d rg ają życiem, ich postacie ży ją n a praw dę, kobiece zaś są w prost przemiłe; w szystko—ow iane ja k im ś dziw nym urokiem słońca, otaczającego opalem tajem niczości w szystkie k w iaty i kam ienie, znajdujące się n a drodze historycznej, poczynając od sm ęt nej Galilei aż do sfinksów p u sty ń egipskich... Książkom ty m zawdzięczam praw dziw ie miłe chwile. Tłum aczenie bardzo dobre.
Ks. Szkopowski.
Przyroda.
Umiński Wł. O gwiazdach i kamieniach, spa dających z nieba. Odczyt popularny do latarni czarnoksięskiej. 8-ka, str. 29. Warszawa, 1907. Z zapomogi ś. p. d-ra Chwiećkowskiego. Skład główny w Księgarni Polskiej. Cena kop. 10.
W pierwszej części odczytu autor rozw aża zjaw isko spadania gw iazd, w skazując łącz ność jego z rozpadaniem się komet.
D ruga część—poświęcona zaznajom ieniu czytelnika z isto tą spadania aerolitów i ich budow ą. N a zakończenie autor podaje h y - potezę Locęuiera o pow staniu św iata.
Co do pierwszej części, nic niem a do z a znaczenia, ale za to druga zaw iera ty le sprzeczności i ta k ą gm atw aninę pojęć, że trudno dopraw dy zorjentow ać się, co w ła ściwie autor nazyw a meteorem, aerolitem i bolidem.
93
N a poparcie powyższego zarzutu, przytoczę niektóre ustępy. N a str. 22 autor podaje na- stęp u jące określenia: „M eteory są to aerolity, które jeszcze nie spadły n a ziemię; aero lity — kam ienie ju ż spadłe z nieba; bolidam i zaś nazyw am y w ielkie m eteory, które bądź m i ja ją ziemię, bądź częściowo tylko spadają". N a str. 23: „D nia 28 kw ietn ia 1803 r. we P ra n ej i spadł także olbrzymi m eteor" (sprzecz ność!). K ilka w ierszy niżej czytam y: „aero lity t. j. m eteory, które ju ż spadły na zie m ię", a przecież, w edług określenia autora na str. 22, m eteory to aerolity, które jeszcze nie spadły n a ziemię.
N a str. 24 znów podobna sprzeczność: „co rocznie spada n a ziemię około 900 meteorów ". N a str. 24: „był to wielki bolid, k tó ry spadł niespodziewanie, ja k zwykle... ale szczątków
nie znaleziono“ (?).
Str. 27: „Mniejsze m eteory spadają czę ściej, aniżeli duże bolidy".
W obec ty c h sprzeczności, czytelnikow i musi, oczywiście, nasunąć się pytanie, jakże więc należy nazyw ać „kam ienie już spadłe z nieba“, aerolitam i, m eteoram i czy boli
dami? Cz. Statkiewicz.
Umiński Wł. O słońcu. Odczyt do latarni czarnoksięskiej. 8-ka, str. 30. Wsrszawa, 1907. Z zapomogi ś. p. d-ra Chwiećkowskiego. Skład główny w Księgarni Polskiej. Cena kop. 10. Od opisania układu słonecznego przecho dzi autor do rozpatrzenia w pływ u, ja k i w y w iera słońce n a ziemię, poczym podaje czy telnikow i wiadomości, tyczące się budow y i w łasności fizycznych słońca. W reszcie roz dział IV poświęca autor rozpatryw aniu „N a tu ry słońca".
Do usterek, n apotkanych w niniejszym odczycie, należy zaliczyć przedew szystkim błędne w yjaśnienie przyczyny pow staw ania prądów morskich: „wiadomo, że p rąd y w wo dzie pow stają skutkiem nagrzew ania się od słońca pow ierzchni oceanów" (str. 8). N a stępnie tw ierdzenie, że „deszcze i rzeki są niezbędne... dla utrzym ania się roślinności przy życiu" (str. 8).
W yjaśnienie kw estji pow stania pokładów w ęgla kam iennego niezupełnie odpowiada panującym obecnie hypotezom: „Powódź po ry w ała pnie i niosła precz, dopóki nie
wpa-d ły wpa-do jakiego ustronnego jeziora, nie zo sta ły pokryte m ułem i nie zagrzebały się w ten sposób pod ziemią" (str. 9).
W reszcie na rysu n k u (str. 5), przedstaw ia jącym stosunkow ą wielkość tarczy słonecz nej, gd y b y można było widzieć ją z rozm ai ty c h p lanet układu słonecznego, znajdujem y takie napisy, ja k „E rde" i „M ercur".
Cz. Statkiewicz.
Podróże.
Szczepański W ładysław, ks. T. J. N a Synaju.
Na podstawie podróży z r. 1906 opisał... Treść objaśnia 60 rycin i 2 mapki. 8-ka, str. XV -f- 375. Kraków, 1908. Nakładem „Przeglądu Powszechnego". Cena kor. 3.50.
Jeżeli poprzednio w ydana książka ks. Szcze pańskiego o A rabji Skalistej zasługuje na gorące polecenie w ykształconym kołom czy telniczym , to ty m większe pochw ały należą się książce drugiej o Synaju. To ju ż nietyl- ko piękny opis ciekaw ej podróży, to pow aż ne dzieło naukow e, dające w w ielu m iejscach nowe odkrycia, śm iałe poglądy, pom ysły, w yjaśnienia. W szechm ocne Tow arzystw o Cooka nie urządza wycieczek na S ynaj, nie je s t to banalny trip, n a k tó ry w ygodny fili ster może sobie pozwolić. K to tam się w y biera, te n m usi z góry być gotów na m nó stw o nieprzyjem ności, n a szereg dni męczą cego kiw ania się n a wielbłądzie, n a noce m roźne pod dziuraw ym nam iotem , n a skw ary dzienne, kłótnie z beduinam i, nieraz na niebez pieczeństwo życia. A i w śród ty c h śmiałków, k tórych Synaj pociąga, większość poprzestaje na zwiedzeniu słynnego klasztoru św. K a ta rzy n y i dotknięciu odwiecznych rękopisów tam tejszej bibljoteki. Inaczej ks. Szczepań ski: on zwiedził w szystko niemal, co półw y sep zaw iera ciekawego i, kto pow ierzy się jego przew odnictw u, te n pozna całą krainę bardzo dokładnie i nie będzie już potrzebo w ał sięgać po zagraniczne opracowania. A u to r podróżuje i jako tu ry sta i ja k o archeo log i —przedew szystkim —jako w yborny bi- blista, uzbrojony w bogatą w iedzę o rjental- ną. K w estje, zw iązane z pobytem Izraela n a półw yspie synajskim , tra d y c je i ich w ar tość, zagadnienia chronologiczne i topogra ficzne w ty m kieru n k u —oto specjalność ks. Szczepańskiego. N ależy podnieść, że autor
94
JMs 3
opracow ał świeżo w języku niem ieckim obszerne dzieło p. t. „N ach P etra und zum Si- n a i“ (Insbruk, 1908) a wdzięczni m u jesteśm y za ogłoszenie w yników ty c h dw u podróży naprzód w języku polskim. Niepodobna za milczeć o w ielkim trudzie, ja k i sobie ksiądz Szczepański zadał przy ścisłym przestrzeganiu naukow ej tra n sk ry p c ji dźwięków w scho dnich; osobiście byłbym za w iększą sw obo dą w oddaniu przysw ojonych nam ju ż w y razów (jak chedyw, chalif, K air, Suez, Amon i t. p.), ale w niczym to nie zm niejsza za sługi autora, k tó ry w istocie zadziwia cier pliw ością w oddaw aniu subtelnych odcieni w ym owy, czego się nauczył w pierw szorzęd nych w arsztatach naukow ych zagranicą.
Tadeusz Smoleński.
Etnografja.
Materjały antropologiczno-archeoiogiczne i et nograficzne, wydawane staraniem komisji an tropologicznej Akademji Umiejętności w Kra kowie. Tom X z 35 tablicami. 8-ka, str. XIII, 178 + 344. Kraków, 1908.
Po spraw ozdaniach z posiedzeń kom isji, n astęp u ją prace archeologiczne pp. S. I. Czar nowskiego (z Miechowa), W. Szukiewicza (z nad Uły), Mar. Wawrzenieckiego (z g ubernji kie leckiej) i W. Kuźniara (z pod Krakowa). N a j ciekawsze b y ły dla nas poszukiw ania na zie-
j
m i litew skiej, dotąd pod względem archeo- I logicznym (i gieologicznym) najm niej sto- j sunkowo znanej. Zbiory p. Szukiewicza są n a ilość bardzo bogate; nad U łą skupiała się widocznie ludność liczniejsza ju ż od cza- sówr neolitycznych, ciekawszych je d n ak za b ytków po sobie nie zostaw iła, chociaż w ió rów i okrzesków krzem iennych pudam i do b yw ać można. Z w ykopalisk, opisanych przez p. W aw rzenieckiego, paruszew skie n a szcze gólniejszą zasłużyło uwTagę: łączy się z kę- blińskim , dow odząc przechodu jakiegoś w o jow niczego szczepu, w wieku drugim czy trzecim po Chr., co poległym daw ał do grobu miecze, ry tu aln ie zgięte; o celu tego obrzędu w ypow iada p. W aw rzeniecki wcale tra fn y domysł. I. Talko-Hryncewicz daje „Przyczy nek do antropologji dzieci chrześcijańskich i żydow skich n a U krainie"; są to głów nie .tablice rozm aitych w ym iarów . D ział etno
graficzny zapełnia przew ażnie stu d ju m p. Al. Saloni o ludzie rzeszowskim, a w nim prze w ażają znow u baśnie i pieśni; p. Saloni je st to bardzo sum ienny zbieracz; można tylko zapytać, czy nie zawiele tego mnożenia od- m ianek, np. ty c h sam ych baśni—w ybór ich w ystarczyłby; zaznaczę, że np. nr. 77 po w tarza niemal dosłownie jednę z fraszek Ogrodu Potockiego (albo raczej odw rotnie), a druga (nr. 89), o pożartym przez cielę czło wieku, ty m razem napew no z F iglików R e jow ych się wywodzi. Helena Windakiewiczo- wa zestaw ia 145 pieśni ludow ych polskich, pow tarzających się w całości lub uryw kach w pieśniach m oraw skich; to w yliczenie (n a leżało je d n ak uw zględnić Z ibrtow ą bibljo- g rafję pieśni ludowej czeskiej!) zaopatrzyła w szereg uw ag krytycznych, ty m cenniej szych, im rzadziej się u naszych zbieraczy, zadow alających się sam ym m aterjałem su row ym , podobne uw agi napotyka. Fr. Ga- wełek przepisał zeszyt, z jakiego sta ry „cza- row nik“ w R ząchow ej wiedzę sw ą (niew in ną) czerpie; podobnych zeszytów k rąży moc po świecie w najrozm aitszych językach, o tre ści mniej więcej podobnej; sam posiadam ta k i niem iecki z pierwszej połowy X IX w. Nie ciekawe to rzeczy.
A . Bruckner.
Rozprawy Akademji Umiejętności. Wydział filologiczny. Serja II, tom XXX. Ogólnego zbioru tom czterdziesty piąty. Z 20 tablicami. 8-ka, str. 358. Kraków, 1909. Nakł. Akad. Umiejętności. Skł. gł. w księg. Sp. Wyd. P o l. Cena rb 5.40.
Z czterech rozpraw tego to m u —je d n ao d d ru giej ciekawsza. N ajobszerniejszą (str. 1—160), w ydobyto z papierów po ś. p. M. Kawczyń- skim: „Amor i Psyche w b aśn iach 14. Dowiódł szy zależności epopei rom antycznych średnio wiecznych od baśni Apulejuszowej, przeszedł autor do dowodu, że i baśnie ludow e o po dobnym tem acie z A pulejuszow ej w yszły, n a co się żadną m iarą zgodzić nie możemy. A utor w ychodzi z założenia, że ponieważ przed Apulejuszem nie zapisano tej baśni, a ludowe baśnie dopiero w X V II I w ieku o- głaszano, daw niej ich nie było; ta k samo m ożnaby tw ierdzić: ponieważ pieśni ludowe zapisyw ano przew ażnie dopiero w X IX wie ku, albo w ykopaliska w ted y w ydobyw ano,
J\ o 3
95
•dawniej ich nie było! Byłyć, lecz n ik t na nie nie zważał! Więc, pomimo bystrej k ry ty k i w szczegółach, w ykazującej m yłki i do wolności w w ykładach G rimma, L anga, Be- diera, głów nych w yw odów autorskich nie przyjm iem y. Studjum następne: Witold Klin ger, „Jajk o w zabobonie ludow ym u nas i w starożytności* (162—190), odznacza się uw zględnianiem ścisłym tra d y c ji klasycznej, zaniedbyw anej niesłusznie przez naszych etnologów; z niej w yw odzi autor w cale prze konyw ująco oczyszczające znaczenie ja ja w kulcie zm arłych i przenosi tę cechę na ja jo wielkanocne. Rogina Lilientalowa, znana z licznych przyczynków do etnografji ż y dowskiej, opisała „Ś w ięta żydowskie w prze szłości i teraźniejszości14. Z w raca słusznie uw agę n a szybki zanik tra d y c ji żydowskiej, szczególniej po w iększych m iastach, wdęc zbiera, co istnieje i tłum aczy każdą cechę czy przeżytek, n a podstaw ie etnologicznej. Tym razem omawia św ięta P aschy, Zakonu i Kuczek, św ięta chłopskie doroczne, wio senne i jesienne (dożynki), w ykładane do wolnie przez późniejszą synagogę (kościoły, II), ja k o św ięta zakonne, jako pam iątka nie woli egipskiej i w yzw olenia z niej, wieszczą cego przyszłe, now e w yzwolenie narodu. P rof. Tadeusz Sinko, filolog z zawodu, prze dzierzgnął się od niejakiegoś czasu w archeo loga; w ykopał tam tego roku w „Eosie Lw ow skim 11 chłopa-hum anistę, wierszopisa Skopa z Podhorzec, a teraz przedstaw ia drugie „fos- sile“ p. t. „Polski głosiciel „stanu n a tu ry 44 z początku X V II I w ieku44 (str. 239 — 358). T y tu ł nieco za szum ny. Chodzi m ianow icie 0 sa ty ry łacińskie w ojew ody poznańskiego, A ntoniego Ponińskiego (z r. 1741), zestaw io ne nietylko z Lukrecjuszem i P a lin g e n ju - szem, lecz i z Popem i z Rousseau. P oniń- ski je d n ak nie je s t głosicielem stanu n a tu ry (przed Rousseau!), lecz w yznaje paradoksy 1 pesymizm S tan isław a Her. Lubom irskiego, pow tarza n aw et np. jego poglądy n a naśla dow nictwo starożytnych, lecz w łaśnie o L u bom irskim i obu Opaleńskich, protoplastach w łaściw ych naszego w ojew ody-literata, autor an i wspomniał. Za odgrzebanie postaci (ska żonej obrzydliwym , fagasowskim łaszeniem się wobec k ró la,-^jakiejto obrzydliwości pro- toplaści-antenaci jego się nie dopuszczali),—
i dzieła, w yróżniającego się na tle strasznej pomroki saskiej, należy się autorow i wdzięcz
ność. A. Bruckner.
Językoznawstwo-Ułaszyn Henryk. R uny słowiańskie (z po
wodu książki d-ra J. Leciejewskiego „Runy i runiczne pomniki słowiańskie44). Nadbitka z IV tomu „Materjałów i Prac Komisji Języ kowej Akad. Urn. w Krakowie. 8-ka, str. 41 — 71. Kraków, 1908.
R ozpraw ka ta opatrzona je s t ciekawym przypisem prof. Rozwadowskiego, zaw iera jący m sąd jego własny, oraz prof. Baudouina de C ourtenay o książce Leciejewskiego, któ ra w edług nich „ani pod względem runologicz- nym , ani m etodycznym , ani językoznaw czym nie w y trzym uje n a w e t pobłażliwej k r y ty k i44. O pierając się na takiej opinji ty c h dw uch uczonych, A kadem ja Um iejętności zwróciła autorow i przysłany je j rękopis p racy „R uny i runiczne pom niki słow iańskie44. Do tej w łaśnie okoliczności odnosi się aluzja Lecie jew skiego (na str. I I I ) o „przeszkodach, s ta w ianych m u przez różne je d n o stk i44.
W rozpraw ce U łaszyna zn ajd ą czytelnicy wpraw dzie nie „pobłażliw ą44, ale za to słusz ną i rzeczową k ry ty k ę tej pracy. A utor w y kazuje najpierw na przykładach, że poglądy Leciejew skiego n a kw estje ogólno-runolo- giczne nie odpow iadają bynajm niej stanow i obecnemu nauki o runach, do czego m ają pretensję, a odzw ierciedlają raczej poglądy z przed r. 1887, nie uw zględniając całego szeregu w ielkich i znakom itych prac runo- logicznych, które ukazały się w czasie od r. 1887 do 1905/6 (t. j. do roku ukazania się pracy Leciejewskiego), np. trzech epokowych, w ielkich publikacji Buggego, W im m era i So- derberga. Zwłaszcza ta pierw sza część roz p raw y CJłaszyna je s t bardzo ciekawa z tego względu, że niektórzy recenzenci pracy L e ciejewskiego, np. Jagić, Bruckner, Niederle, ową w łaśnie ogólno-runologiczną część chw a lili, nie w dając się w spraw dzanie zestaw ień i wyw odów jej autora. W dalszym ciągu rozpraw y U łaszyn, zgodnie z opinją innych recenzentów (np. Berneker, Sobolewskij) tw ie r dzi, że pomniki, uznaw ane przez Leciejew skie go za słow iańskie i przez niego odcyfrow yw a ne, nie m ogą uchodzić za „pom niki runiczne
96
JVe 3.
słow iańskie“ ze stanow iska runologicznego i archeologicznego, a zwłaszcza z językoznaw czego. W yw ody językoznawcze Leciejew- skiego są w prost n a stopie w ojennej z ele m entarnym i n aw et wiadomościami z g ram a ty k i polskiej. Tw ierdzenie np., że w w y ra zie leży, czyli ja k Leciejew ski odczytał na jed n y m z kam ieni m ikorzyńskich, ledzyt (!)>
dż przypom inało w końcu w ieku X lub na
początku X I jeszcze g' gj, je st niemożliwe. W szak przejście g' w z należy do epoki p ra słow iańskiej! Albo w yczytał Leciejew ski na m edalu krakow skim * w i t j a n d z z I długim , n a co m a w skazyw ać czeskie mtez. Lecie jew sk i nie wie najw idoczniej, że odm ienne są w arunki skracania się pierw otnych d łu gich w polskim a czeskim. Obok w yrazu
a n d z n a ty m sam ym m edalu znalazł
je d n a k Leciejew ski maci z *mati, a więc ju ż w w. X ć zam iast V, a przecież proces ten należy dopiero do X I I stulecia! I t. p.
Chociaż sąd ujem ny o pracy Leciejew skie- go nie je st ju ż chyba nowością *), to jednak wdzięczni jesteśm y p. U łaszynow i za sta ran n e i dokładne spraw dzenie w ywodów i zestaw ień Leciejewskiego.
Stanisław Słoński.
Historja literatury.
Arcydzieła polskich i obcych pisarzy. Tom. 59.
Sofokles. „Król Edyp", przekład Kaz. Kaszew-
skiego, opracował dr. S t e f a n Br a b l e c ( s t r . 97). — Tom. 60. Gustaw Zieliński. „Kirgiz", opracował dr. S t a n i s ł a w Za t h e y (str. 56) — Tom. 62. Sofokles. „Edyp w Kolonie", przekład Kaz. Kaszewskiego, opracował prof. dr. A d o I f B e d n a r o w s k i (str. 103).—Tom. 6 3 - 6 4 . Ju-
Ijusz Słowacki. „Balladyna", opracował prof. dr.
Wi k t o r Hahn (str. 207). —Tom. 65—66. Ju-
Ijusz Słowacki. „Kordjan", opracował K a z i
mi e r z Z i m m e r m a n n (str. 157). — Tom. 67.
Edm und Wasilewski. „Wybór poezji", opra
cował dr. S t a n i s ł a w Z a t h e y (str. 96). Bro dy, 1908 Nakładem i drukiem księgarni Fe liksa Westa. Warszawa, E. Wende i Sp.
Pożytecznem u, kilkakrotnie ju ż n a łam ach „K siążki" om awianem u w ydaw nictw u p. F e liksa W esta (który w roku zeszłym obcho dził pięćdziesięcioletni, dobrze zasłużony j u
*) Pewno i dla czytelników „Książki", po mimo recenzji p. M. Goyskiego, podnoszącego tę pracę w „Książce" r. 1906, str. 49 — 51
bileusz swojej firm y księgarskiej) p rzybyły, je ś li nie brać w rachubę d r u g i e g o w y d a nia „B udnika" Kraszewskiego (w opracow a niu P io tra Chmielowskiego), dw a utw ory poezji greckiej: „E dyp król" i „E dyp w K o lonie" Sofoklesa, i cztery —polskiej: „K or djan" i „B alladyna" Słowackiego, „K irgiz" Zielińskiego oraz „W ybór poezji" W asilew skiego. M etoda w szystkich opracowań po została ta sama, a więc w przedm owach m a my, pom iędzy innem i, m niej lub więcej szczegółowe c h a rak te ry sty k i postaci, co ze względów pedagogicznych je s t—pow tarzam y to raz jeszcze—błędem nie do darow ania. Poza ty m przedm ow y nietylko stoją n a w y sokości swego zadania, ale niektóre m ają ch arak ter sam odzielnych i g ru n to w n y ch stu- djów, ja k zwłaszcza przedm owa do „Kor- djan a" oraz przedm ow a do „W yboru poezji" W asilewskiego, pełna nieznanych dotychczas szczegółów biograficznych. T eksty utw orów wogóle poprawne, z w yjątkiem tom iku 60, w którym zarówno „K irgiz", ja k zwłaszcza poprzedzające go studjum , ro ją się od błę dów w rodzaju aluzja zam. akcja i t. d.
Ign. Chrzanowski.
Krasicki Ignacy. Satyry i listy, wydanie krytyczne L u d w i k a B e r n a c k i e g o z 11 podobiznami (Zabytki piśmiennictwa polskie go, 3). 8-ka, str. 203. Lwów, 1908. Nakładem Towarzystwa dla popierania nauki polskiej. Cena rb. 2.40.
„P om yłek dostrzeżesz W P an bardzo w ie le ,—pisał K rasicki do D m ochow skiego—po nieważ G-róll przy drukow aniu popełnił ich nad m iarę". Dmochowski, w ydając pisma zbiorowe Krasickiego, niejedną pom yłkę Grólla usunął, ale też niejedną od siebie do dał; w ydanie więc k rytyczne pism K rasic kiego je s t koniecznie potrzebne. Otóż pierw szy k ro k w tym kierunku zrobił redaktor „P am iętnika Literackiego", autor w ybornego studjum o kom edjach Zabłockiego, p. L. Ber- nacki: jego praca je s t nietylko pierw szym kry ty czn y m w ydaniem „S atyr" i „L istów " Krasickiego, ale je s t pierwszym w ydaniem naukow ym utw oru lite ra tu ry naszej X V II I w ieku wogóle. Za te k st podstaw ow y uznał w y d aw ca—dla pierwszej części „ S a ty r"—w y danie z r. 1779 (z datą przyw ileju 6 w rze śnia 1779), a dla drugiej części „S aty r" oraz
A? 3.
97
dla „Listów " —„W iersze" (1784), „L isty i pi sm a różne" (tom II, r. 1788) oraz list do Lucińskiego, w y d an y w r. 1780. Ten tek st podstaw ow y skontrolow ał w ydaw ca i usta lił przy pomocy autografów ; uwzględnił rów nież w szystkie w arja n ty (w drukach, w y d a n y ch za życia K rasickiego, w w ydaniu Dmo chow skiego oraz w odpisach). Całą, tę pracę krytyczną, uwidocznił w bogatych przy p i skach, rzucających ciekawe często św iatło na tw órczość Krasickiego; ciekawe zwłaszcza są w ydane z odpisu „W iersze do m ającego złą żonę*. W obszernej przedmowie w y ja śn ił p. B ernacki zasady, jakich się trzym ał, opisał szczegółowo rękopisy i druki „S atyr" i „Listów ", zbadał, o ile się dało, ich chro- nologję, sporządził b ibljografję w ydań póź niejszych i literatu ry kryty czn ej. „D odatek" obejm uje fragm enty dw u niew ykończonych satyr, list do K rzysztofa Szembeka, dwa li s ty do Dmochowskiego, wiersze „Do księdza plebana", „Do w ojew ody" i „Do kasztelana*. „Dopełnienia i sprostow ania44 zaw ierają kilka szczegółów o rękopisach i drukach K rasic kiego. W reszcie n a końcu w ydaw nictw a m am y jedenaście podobizn druków i ręko pisów. Całe w ydanie, od początku do końca, je st, co się nazyw a, znakom ite, je st takie, jakiego u nas jeszcze nie było, budzące po
dziw dla pracow itości i skrupulatności w y daw cy. Ign. Chrzanowski.
Lorentowicz Jan. Młoda Polska. Z portre
tem autora. W zbiorze: „Nowości literackie",
tom drugi. 8-ka, str. 137. Warszawa, 1908. Księgarnia St. Sadowskiego. Cena kop. 65.
W e w stępnym „Porozum ieniu się z czytel nikiem " p. Lorentow icz określa swe zadanie jako: „badanie, rozważanie, w ydobyw anie na ja ś n ię —artystyczne wielbienie samej tylko indyw idualności, ja k o jedynego pierw iastku, m ającego odrębne, samoistne, nieznoszące współmierności istnienie*. O bjaśniając ty tu ł książki, oświadcza, iż „m łody—to ten, kto odgradza się od wszelkiej rutyny... kto nie u stannie w yw alcza sw ą indyw idualność". Twórca młody, a więc indyw idualny, prze tw arz a dostarczony przez życie m aterjał do g ru n tu , „urabia go na obraz i podobieństw o własne, ... odgradza się od rzeczyw istości ta k silnie, że ten surow y m aterjał istnieć prze
staje, jako k ateg o rja sam oistna, trac i treść w łasną i formę, a staje się sam orodną w ła snością tw órcy". Piękno, w edług p. Loren- towicza, je s t „wzruszeniem estetycznym . N ie ma więc Sztuki bez wzruszenia estetyczne go". Przedstaw iw szy następnie trzy m anife sty Młodej Polski: M iriam a (na czele „Ż y cia" w arszawskiego, r. 1887), tudzież póź niejsze A. Górskiego i Przybyszewskiego w „Życiu" krakow skim (1897 i 1899) stre szcza je w zasadzie: „całkowitej swobody in dyw idualnego tw orzenia; w ydobycia tw ó r czości z pod w pływ u przejściowych dążeń spo
łeczny chu, co, ja k stw ierdzają podane w y
żej orzeczenia, je s t też w yznaniem w iary k ry ty k a i znamieniem „Młodej Polski*. Z a sadzie „sztuka dla sztuki", hasłu niezależno ści tw órcy od potrzeb i dążeń w spółczesne go życia, przeczy jednakże cały dotychcza sowy rozwój sztuki i literatu ry . A rcydzieła twórczości ludzkiej, od hym nów w edyjskich i Psalm ów, rapsodów H om era i mów Demo- stenesa począwszy, a zam ykając ich poczet „Dziadami*, „Nieboską*, „Królem Duchem*, pow stały pod w pływ em wzruszeń, których nie można nazw ać estetycznym i i dążeń, które, z m ałym w yjątkiem , m am y praw o uw ażać za „przejściowe". G dyby, po tym w stępnym wywodzie, ograniczył się k r y ty k na charak tery sty ce M iriama, o którym zre sztą sam pow iada, iż „w yjątkow e w arunki życiow e ochroniły go od w szelkich kom pro misów i pozwoliły zachować całkow itą n ie skazitelność postaw y artystycznej", to czy telnika nie raziłaby ta sprzeczność m iędzy rozw ijaną w pierwszym rozdziale książki ogólną zasadą, a stw ierdzeniem je j na jednym tylko, w yjątkow ej n a tu ry przykładzie, przy jednoczesnym ukazaniu, w postaciach dwu następnie om aw ianych poetów, pojawów, przeczących tej teorji. Sam k r y ty k przecież charakteryzuje L angego, którem u poświęca n astęp n y rozdział, jako „um ysł nadm iernie wrażliwy, prężny i skłonny do przeobrażeń, zdum iewająco podatn y do w chłaniania wszel kich prądów , do asym iliw ania naw et cu dzych wzruszeń*. „Ta wrażliwość, dodaje k ry ty k , osłabiała wciąż wolę twórczą, roz bijała elem enty własnej ja źn i". Skutkiem tego L ange stanow i „a ntytezę44 M iriama. D ziw na je d n ak rzecz, że g d y twórczość je
98
N °3.
go schodziła na „bezdroża" — w zględnie do zasady „sztuka dla sztuki“ - g d y w P ary żu , w kole młodzieży polskiej, przejętej now y mi ideałam i społecznymi, „zanurzył się cał kow icie w atm osferze w yzw olenia", to w te dy tw orzył swe „pieśni społeczne", zaw iera jące „najw ięcej bezpośredniości, mocy, uczu cia". Pieśniom ty m p. Lorentow icz nie od m aw ia swego uznania, owszem, uw aża je za najlepsze z tw orów poety. Ż yw i jed n ak n a dzieję, że dopiero przyszła tw órczość L a n gego, z chw ilą urzeczyw istnienia się w du szy jego syntezy sprzecznych czynników , odpowie w ym aganiom czystej sztuki.
W e w stępnych uw agach, rozpoczynają cych trzeci rozdział książki, poświęcony K a sprowiczowi, k ry ty k , ku zdziwieniu czytel nika, pomnego n a wyłożone m u we w stępie i przekonania, odw raca się z oziębłością od i „utw orów św ietnie w ykonanych, pełnych stylow ego w dzięku", ku „twórcom bezpośre dnim, szczerym a tęgim ", z k tó ry ch 'K asp ro wicz je s t „najciekaw szym ". A przecież liry ka jego, w pierwszym okresie tw órczości, je s t „echem cierpienia ludu, pożądaniem św iatła, chleha i sw obody", w następnym zaś perjodzie twórczości bodźcami dla poety są dręczące jego duszę p y ta n ia moralne, re ligijne i metafizyczne. Sam k ry ty k p rzy znaje, iż K asprow icz „nie b ył n ig d y a r ty stą, św iadom ym swego kunsztu i dbałym o jego czary. Treść duszy w ykształciła mu formę". A jednak, mimo to, w strząsa do g łę bi siłą i praw dą sw ych przeżyć i w ynurzeń, zarówno czytelników, ja k i krytyków . Ja k że { je d n a k mieścić się on może w grupie „Mło dej Polski", której, wedle k ry ty k a , przewo- | dniczy, jako chorąży, Miriam, „zaszczepca
j
najtęższych te o rji literackich", rozpoczyna- j jący „dość w yraźnie całą epokę"? Jeżeli tej
sprzeczności w y n ik ły ze zmian, ja k ie zaszły w pojęciach k ry ty k a , w okresach czasu prze dzielających napisanie pojedynczych rozdzia łów książki, to należało o ty m ostrzedz czy telników , albo też, co w łaściwsze, przez od pow iednie zm iany zharm onizow ać opraco wanie, m ające w spólnością ty tu łu i syntezą w stępu nadaw ać wiązce feljetonów luźnych ch arak ter szerszego zarysu historyczno-kry- tycznego.Br. Chlebowski.
Poeci legjoniści. Wybór ich poezji. Objaśni! L. S. K o r o t y ń s k i (Tania Bibljoteka Nr. 26). 8-ka, str. 84. Warszawa, 1907. Cena kop. 15.
A utor poprzedza w ybór krótkim wstępem,, w którym sta ra się przedstaw ić ch a rak te rystyczne cechy poetów legjonistów ; ponadto porusza kw estję, k tórych poetów należy z a liczyć do tej grupy. N a pierw szy punkt daje odpowiedź dosyć ogólnikową; drugiego p y ta n ia należycie nie rozwiązał, przedstaw ił je niejasno, tak, że czytelnik nie może sobie zdać spraw y, których to pisarzy należy u- w ażać za poetów -legjonistów . Autor, idąc za zdaniem Chmielowskiego, w ypow iedzia nym w „H istorji lite ra tu ry polskiej (III. 39), zalicza pod jego w pływ em do poetów legjonistów także W oronicza, Niemcewicza: nie uw zględnił jed n ak późniejszego z a p atry w ania Chmielowskiego („K rytyczno-porów - naw czy przegląd dziejów piśm iennictw a pol skiego". W arszaw a, 1905, II, str. 10), k tó ry pisarzy ty c h nazyw a poetami, zbliżonym i do legjonistów . Podobnież nie rozstrzyga jasno kw estji, czy Jasińskiego, W ybickiego, A d a m a ks. Czartoryskiego, K. Brodzińskiego n a leży zaliczyć do poetów legjonistów . N a po zór zdaw aćby się mogło, że nie zalicza ich do tej grupy, w w yborze je d n a k mówi o W ybickim i K. Brodzińskim., Powodem te go niezdecydow ania autora je s t niejasne sfor m ułow anie cech poezji legjonistów ; nieza wodnie, że rzecz ta do rozstrzygnięcia tr u dna, ale niepodobna podaw ać bez zastrzeżeń zdania Chmielowskiego, jakoby poetam i le- gjonistam i byli ci, którzy dbali bardziej o treść, niż o formę: ta k a ogólnikow a charak te ry sty k a nie um ożliw ia rozw iązania zaga dnienia Ze w stępem pozostaje w niejakiej sprzeczności sam w ybór, w którym w y d aw ca uw zględnił W ybickiego, (Godebskiego, A ndrzeja Brodzińskiego, Reklew skiego, Gó reckiego i Tymowskiego: dopiero z w yboru widzi czytelnik, k tó ry ch poetów zalicza p. K orotyński do poetów legjonistów . W ybór naogół tr a f n y —przy B eklew skim najm niej stosowny; najw ięcej utw orów m am y p rz y toczonych z dzieł Tymowskiego. N a ko ń cu książeczki autor podaje dw a utw ory K. Brodzińskiego, charakteryzujące epokę, w ierszyk Malczewskiego („Dum anie n ad W
i--M 3.
99 .
słą44) i J . U. Niemcewicza: „Pogrzeb księciaJózefa Poniatow skiego44.
Dr. W iktor Hdhn.
Historja.
Krzemiński Stanisław. Komisja Edukacyjna.
Odczyt. 16-ka mała, str. 112. Warszawa, 1908. Książki dla wszystkich Nr. 406. Wydawnictwo M. Arcta. Cena kop. 25.
Odczyt, a raczej dw a odczyty publiczne o K om isji E dukacyjnej, w ygłoszone przez St. Krzem ińskiego w m arcu roku 1907 w sali Muzeum przem ysłu i handlu, ukazały się obecnie w druku, poprzedzone przedmową, popraw ione i uzupełnione tablicą rozkładu godzin tygodniow ych w szkole norm alnej oraz w ykazem czasu, zabieranego w ty g o d n iu przez pojedyncze g ru p y przedmiotów. W przedmowie omawia autor w najogólniej szych zarysach sta n b.adań nad Kom isją E dukacyjną, uw ydatniając, pomiędzy in n y mi, zasługi prof. W ierzbowskiego, którego w ydaw nictw a (poczęści ju ż dokonane, poczę- ści zamierzone) pozwolą z czasem nauce pol skiej spłacić dług, zaciągnięty przez cały naród względem Komisji; tym czasem dług je s t niespłacony: ja k słusznie zaznacza autor, istnieje dotychczas je d y n e studjum rzetelnie
historyczne o K omisji (W ładysław a Smoleń skiego), inne bowiem stu d ja są pisane przez pedagogów. Poniew aż zaś doskonała mono- g ra fja Smoleńskiego ma ch arak ter specjalny, om aw ia bowiem jednę tylko stronę działal ności Komisji, m ianow icie jej walkę z ży w iołam i w stecznym i,—więc, ściśle biorąc, nie było dotychczas pracy, z której by ogół mógł poznać całkow itą h istorję Komisji. Otóż tę w łaśnie lukę w ypełnia na razie niew ielka rozm iaram i, ale bogata w treść, dokonana
z niem ałym nakładem w iedzy i trudu, su m ienna, g ru n to w n a i źródłow a praca St. Krzemińskiego; je st to bowiem zw ięzła i tre ściwa h istorja ca łokształtu błogosławionej działalności K omisji E dukacyjnej. Poprzez moc dat i faktów , któ ry ch synteza przekra czała zam iary autora, przebija się w yraźnie jego indyw idualność, m ianow icie jego m i łość postępu i niechęć ku ty m w stecznym żywiołom, które opóźniają wyzw olenie n a rodu z pęt ciem noty. Tyn. Chrzanowski.
Mościcki Henryk. Sprawa włościańska na L itw ie ui pierwszej ćwierci X I X stulecia. 8-ka, str. 38. Warszawa, 1908. Nakład Gebethnera i Wolffa. Cena kop. 30.
W czasach, gdy wielkie dzieło U nji L u belskiej na dobre rozpadać się zaczęło, gdy ta k często z różnych stron dochodzą u poka rzające skargi, iż żyw ioł P olski sprzeciwiał się dem okratyzacji L itw y i Białej R usi, że całą siłą bronił sw ych przyw ilejów p a ń szczyźnianych, ukojenie pewne spraw ia prze czytanie „S praw y w łościańskiej n a L itw ie44 p. H. Mościckiego.
P rzejście pod panow anie rosyjskie pogor szyło położenie w łościan litew skich i biało ruskich. W prow adzano na L itw ie raptem „krepostniczestw o44, w zapędzie niw elacyj nym niszczono wszystko, co odróżniało rd ze n n ą ludność od now onabytych poddanych, w brew opinji gubernatora Bibikowa, nie za broniono naw et sprzedawać chłopów poje- dyńczo bez ziemi. Okazuje się jed n ak , że wśród szlachty polskiej n a L itw ie posiew K o n sty tu cji 3 m aja nie pozostał bez śladu. Szukano tylko sposobności, b y w ystąpić z in icjaty w ą uregulow ania spraw y w łościań skiej. S zlachta białostocka ju ż w roku 1807, za in ic ja ty w ą m arszałka Gfrądzkiego, w ystę puje z wnioskiem zniesienia poddaństw a. W ty m sam ym czasie M ichał Ogiński, L u dw ik P la te r i K saw ery Lubecki w ypraco w u ją „U staw ę rządow ą W . Ks. L itew skie g o 44, któ ra między innym i projektuje p rzy puszczenie „ludu wiejskiego w przeciągu la t 10 do używ ania praw a wolności osobistej44. P o upadku Napoleona, po ogłoszeniu K róle stw a Kongresowego, na straży interesów w ło ścian stoi ówczesna publicystyka wileńska, z „W iadomościami B rukow ym i44 na czele, stoją usiłow ania takich obyw ateli, ja k A. Czartoryski, ks. Lubecki, P laterow ie i inni. W latach 1816 i 1817 przedm iotem po wszechnych dyskusji n a zjazdach obyw atel skich stała się spraw a włościańska. W y ra zem wreszcie sym patji ogółu dla spraw y włościańskiej sta ł się sejm ik w ileński w ro ku 1817, na k tórym domagano się dla chło pów sw obody i oświaty. W roku następ nym szlachta z In fła n t polskich, zebrana na sejm iku w D ynaburgu, żądała rów nież usa- mow olnienia włościan. W roku 1819 podobne
roo
JSfe 3.
żądanie wyszło od 4 pow iatów , stanow ią cych obwód białostocki. N iestety, rząd A le k sa n d ra I nie skorzystał z liberalnego n a stro ju szlachty litew skiej, a rząd następ n y za j ą ł się ju ż tylko tłum ieniem wszelkich libe- ralniejszych objawów i w te n sposób akcja ziem ian polskich pozostała bez skutku.
N a zakończenie je d n a uw aga: czy nie n a leżałoby, n aw e t w ta k krótkim szkicu, w spom nieć chociażby w paru słow ach o działalności hr. W a le rja n a Stroynow skiego, „członka u n i w ersytetu wileńskiego", którego dzieło, w W il nie w ydane, „O ugodach dziedziców z w ło ścianam i" i w roku 1809 przetłum aczone n a ję zy k rosyjski, w yw ołało całą polemikę?
Dr. Ignacy Baranowski.
Rolle Michał. Z minionych stuleci. Szkice
historyczne i literackie. 8-ka, 4 karty nlb., str. 384. Lwów, 1908. Nakładem księgarni Gubrynowicza i Schmidta. Cena rb. 3.50.
Szczęśliwą myśl m iał autor, w ydając w książce rozpraw y swe historyczne i literac kie, różnym i czasy pisane i ogłaszane drukiem w w ydaw nictw ach perjodycznych, gdyż tym sposobem u ratow ał je od zapom nienia, coby niechybnie nastąpiło, g d y b y nazaw sze uw ię zione zostały w czasopismach.
Z szesnastu szkiców, zebranych w om a w ianej książce, ściśle historycznej treści są następujące: „B ohater Mickiewiczowskiej tra- gedji", gdzie mowa je s t o głośnym je nerale Jasińskim z czasów pow stania Kościuszkow skiego; „Z życia Orm ian kam ienickich z X V II i X V II I w ieku “; „T ajne rosyjskie relacje o form ujących się legjonach i Kościuszce"; „O brońcy Zam ościa, z dziejów k am panji 1831 roku". Tu au to r podał niektóre szcze góły biograficzne, m iędzy innym i dotyczące M aurycego Gosławskiego i S pirydjona Osta szewskiego. D alej arty k u ły z rosyjskich ma- terjałów , z k tó ry ch „P rzyczynek do spraw y K onarskiego41 na szczególną zasługuje uw a gę. W iadom ości nasze o rozwoju spraw y K onarskiego n a R u si są bardzo ułamkowe; dlatego „K onfirm acja sądu wojennego k ijo w skiego w spraw ie Konarskiego", k tó rą autor odnalazł w ówczesnym druku urzędowym i n a ję z y k polski przełożył—je s t bardzo po w ażnym przyczynkiem , w y jaśn iający m za znaczoną wyżej spraw ę polityczną.
Do szkiców literackich, z przew agą m ate- rja łu biograficznego, należą: „S ew eryn Mali nowski, k artk a z dziejów sceny polskiej"; „P oeta o sobie", nader pow ażny przyczy nek do życiorysu niesłusznie zapom nianego poety L eonarda Sowińskiego, „Poufne zw ie rzenia Sadyka P aszy" i „Z pod filareckiego sztandaru", gdzie autor podaje nieznane szcze góły o nieznanym poecie, Tadeuszu Żebrow skim, którem u i O dyniec w sw ych „W spom nieniach" parę słów poświęca. Dalej idą „P ierw sze podw aliny „Macierzy Polskiej we Lw ow ie" i wreszcie, bardzo ciekaw y zarys z życia To m asza Zana, w pierwszych latach po po wrocie z tułaczki w ojczyste strony p. t.: „Tomasz Zan n a roli". Autor, opisując ko n k u ry Zana o przyszłą sw ą żonę, przed staw ia nam obraz „rozkochanego eks-fila- reta", który, „choć leciwy, gorącego afektu stłum ić nie je s t w stanie". M atka p anny staw ia z początku przeróżne przeszkody; żą da, aby Z an miał przedew szystkim kaw ałek ziemi, m ieszkanie dla żony —a gd y to speł nione zostało—pobłogosławiła. Nowa ta rola Zana, choć leciwego, ale bezsilnego wobec gorącego a fe k tu —nie je s t praw dziw a. J a k to było rzeczywiście, pisałem o ty m prze szło dw anaście la t tem u, więc znacznie wcze śniej, aniżeli pojaw ił się w druku a rty k u ł „Tomasz Zan na roli". Inform ację otrzym a łem w Oborku, a potw ierdziła ją Tomaszo w a Zanowa, z k tó rą w tej spraw ie rozma wiałem. Rzecz ta k się miała: Tomasz Zan, podróżując rzem iennym dyszlem po Białej Rusi, z kolei przyjechał do M alinowszczy- zny, m ajątk u Swiątorzeckich, lecz w domu nikogo nie zastał, bo wszyscy pojechali do niedaleko leżącego Obórka, gdzie było ze branie sąsiedzkie u W andy D ederkow ej, starszej córki Swiętorzeckiej z M alinow- szczyzny. Młodzież zabaw iała się g rą w fan ty . P a n n a B ry g id a Świętorzecka zapytana, ja k w ypadało z gry, kogo w ybiera sobie za męża, odpowiedziała: Tomasza Zana, a To masz Zan, poprzedzony przez lokaja, wszedł w tej chw ili do sali. Wejście jego po tym , co zaszło, spraw iło w rażenie piorunujące, bo o jego przebyw aniu na Białej R usi nie wie dziano jeszcze w Malinowszczyznie i w okolicy. Zan, m istyk, gd y się dowiedział, dlaczego jego zjaw ienie się spraw iło takie w rażenie—
JSIe 3.
101
nie m iał wątpliwości, że to głos Boga i, mimo że o m ałżeństw ie nie m y ślał,—jednakże z po korą p rzy jął rozkaz z nieba j niezwłocznie oświadczył się m atce o rękę jej córki. M at ka, m niem ając, że w takich w arunkach za w arte m ałżeństw o nie może być szczęśliwe, j sta ra ła się ślub odłożyć, lecz, przez syna i córki przekonana, że nie można sprzeci w iać się woli Bożej—ustąpiła.
Pozostałe trzy szkice: „Mieszczanin san- decki z X V II w ieku“, „Z życia dworu w iej skiego, w pierwszej połowie ubiegłego stu lecia11, i „P ośm iertne peregrynacje pani wo- j jew odziny k ijow skiej11—m ają ch arak ter bar dziej obyczajowy. To ostatnie opowiadanie j je s t bardzo sensacyjne; sensacyjne, nie dla- , tego, że pani w ojew odzina po swej śmierci zjaw ia się kilkakrotnie w klasztorze Bene d y k ty n e k w Przem yślu i na ja w ie rozmawia z zakonnicą, bo historyczne rodziny polskie i nie polskie m iały „B iałe11 i „C zarne11 d a my, k tóre w rozm aitych okolicznościach ży cia zjaw iały się członkom rodziny lub służ bie—ale dlatego, że w ojew odzina zjaw iła się w sali, w dzień, w chwili, gd y zakonnica, klęcząc, składała przysięgę przed komisją, delegow aną przez biskupa „w spraw ie zja w ienia się śladu ręki (wojewodziny) na de- szczułce drew n ian ej11 (za pierw szą bytnością w ojew odziny w celi zakonnicy) i, wobec d e legatów i przełożonej, w ypaliła krzyżyk na ręku zakonnicy — jako św iadectw o praw dy tego, na co zakonnica przysięgała. G dyby delegaci przewidzieli tę w izytę w ojew odzi n y i je j następstw a, a zbadali rękę zakonni cy przed w ypaleniem n a niej krzyża—w ów czas sensacja przestałaby być sensacją i s ta ła b y się w ypadkiem nadprzyrodzonym .
W szystkie a rty k u ły tego pięknego i pou czającego zbioru pisane są zajm ująco i w no szą coś nowego do lite ra tu ry i do historji; dla braku m iejsca m usim y ograniczyć się n a dotychczasowym spraw ozdaniu, zalecając czytelnikom pożyteczną tę książkę.
Jó zef Bieliński.
Smolka Stanisław. Polityka Lubeckiego przed powstaniem listopadowym. 2 tomy. 8-ka więk
sza. Tom 1, str. XVI -+- 554, tom II, str. VIII 624. Kraków, 1907. Nakład Akademji Umie jętności. Cena t. I/1I kor. 20.
O m inistrze Lubeckim pisali niechętni mu: K oźm ian, M ochnacki, B arzykow ski,— pisał panegirysta Bouąuet; za naszych czasów, wiele szczegółów, jako o mężu stanu, podaje Szilder, jako o m inistrze skarbu: Bloch i R a dziszewski; p isał A skenazy razy k ilk a —lecz dopiero prof. Smolka w dziele, z którego spraw ę zdajemy, przedstaw ił działałność L u beckiego, ja k o jednego ze znakom itszych mężów sta n u nietylko Polski, lecz i E uropy, wielkiego znaw cy dusz wogóle, a „duszy ro sy jsk iej11 w szczególności, człowieka praw e go serca, najlepszego męża i ojca — jednym słowem, człowieka znakomitego. Dzieło to w yw iera w rażenie ogrom ne i zasługuje nie n a notatkę sprawozdawczą, ja k niniejsza,— lecz na studjum specjalne, n a k ry ty k ę w szechstronną. P ierw szy prof. Smolka m iał dostęp i przestudjow ał archiw um szczuczyń- skie, gdzie znalazł wielkiej w agi dokum enty, dotychczas nieznane. Z każdej k a rty tego znakom itego dzieła przebija się ów n ieza przeczony fakt, że potężna um yslowość m i n istra zaw ładnęła potężny^m umysłem histo ryka; o to —jeden jeszcze powód, dlaczego po trzebna je s t wszechstronna k ry ty k a. Tom pierw szy obejm uje młodość Lubeckiego, je g o pierw szą służbę publiczną w stronach ro dzinnych, powołanie do R a d y najw yższej K sięstw a W arszaw skiego, działalność w k o m isji trilateraln ej i nakoniec działalność L u beckiego na stanow isku m inistra skarbu, do w ybuchu pow stania listopadow ego —tom ten je s t to wielki obraz, w którym około L u beckiego, ja k około osi, obracają się ludzie i w ydarzenia wielkiej doniosłości, z epoki, dostatecznie nie w yjaśnionej dotychczas, a niezm iernie ciekawej. Do prac ogólniejszej treści, połączonej jednakże z p olityką L ubec kiego, należy studjum „Podpory tro n u 11; za sługuje ono na specjalne badanie przez oso by, zajm ujące się dzisiaj polityką, a p ra gnące odegrać ja k ą ś rolę. Sądzę, że n ie je den um ysł otrzeźwi się należycie; w yśw ietlo no tam rzeczyw isty stosunek R osji do P o l ski, od rozbiorów poczynając aż do rew o lucji listopadow ej, a bodaj i do naszych dni. O statni rozdział: „Przed bu rzą11, obej m uje niektóre epizody z życia politycznego K rólestw a, ja k np. zamach na konstytucję, sąd sejmowy, sejm 1830 r., plan reform, w
y-102
M 3
bucli pow stania i króciutki zarys system uLubeckiego; epizody te, w edług pierw iastko- wo zakreślonego planu, m iały być rozw inięte w tom ie drugim , a, ja k się dow iadujem y z przedm ow j7 do drugiego tomu, niektóre tylko zostały uw zględnione; nieuw zględnione zaś obecnie — w ejdą do specjalnego dzieła: „O gienezie i pierw szych tygodniach listo padowego pow stania41, którego druk je s t za pow iedziany.
Tom drugi: „S tudja i szkice", nie je s t tak je d n o lity pod względem układu, ja k pierw szy, chociaż i w nim je s t mow a o polityce Lubeckiego, a szczególniej o jego systemie, lecz obszerniej niż w pierw szym .
S tudjum monograficzne: „Przed kongresem w iedeńskim " je st pracą znakom itą. P ierw szy autor, jeżeli się nie mylę, w yśw ietlił n a leżycie, dlaczego z Polakam i, jako z n aro dem, nie liczono się poza rogatkam i W a r szawy.
D ruga m onografja: „Nowosilcow przed ro kiem 1820", je st niepospolitym zjaw iskiem w naszej literaturze politycznej; a ja k a bę dzie całość, g d y autor dopełni swego zobo w iązania i opisze nam Nowosilcowa po roku 1820?! Nowosilcow, dziś ju ż pospolity typ, na owe czasy b y ł niepospolitym . On nie słu ży jednem u panu, lecz więcej dającem u, po czynając od kahału żydowskiego, a kończąc na ambasadzie pruskiej, której w ydaw ał za pieniądze ta jn e dękum enty państwowe. O j e go w pływ ie n a kierunek ośw iaty w Polsce au to r jeszcze nie mówi, łeęz jesteśm y pewni, że w pływ ten przeszedł granicę, zakreśloną przez Mickiewicza w „D ziadach" dla stosun ków7 ośw iatow ych na Litw ie.
O statnie m onografje tom u drugiego: „Do stęp do morza" i „Sanacja finansów* są roz winięciem niektórych rozdziałów tom u pierw szego, lub- też pierw szy raz p o jaw iają się w druku.
W przedmowie do tomu drugiego na str. i V I I I au to r w7y raźn ie zaznacza: „poczytyw a łem sobie za obowiązek trzym ać n a wodzy w ypow iadanie osobistego sądu o ludziach i rzeczach", a je d n ak rozgrzesza Lubeckiego, w yjaśniając, że tylko przez naruszenie kon sty tu c ji m ógł m inister osiągnąć te św ietne rezu ltaty , ja k ie osiągnął, a ja k ie zapew niły mu imię znakom itego m ęża stanu (I, str. 1B3).
G-dyby au to r przedstaw ił prace budżetow e Lubeckiego, poczynione bez naruszenia k o n sty tu c ji i w ykazał, że nie są one ta k owoc ne, ja k owe z naruszeniem , — to i wówczas m ożnaby się jeszcze posprzeczać, czy ta k i sta n rzeczy upow ażnia do naruszania k o n sty tucji; tym czasem Lubecki, będąc m inistrem skarbu, w tak ich w arunkach budżetu nie u k ła d a ł. ..
W yrażam y, gorącą "wdzięczność autorow i za dzieło zewszechm iar znakomite, za zapo w iedź dalszego ciągu w ydaw nictw a, które rzeczyw iście przekonyw a czytelnika, że roz paczać nie należy. Jó zef Bieliński.
Tarliński Zygmunt, dr. liozwój i zakres wła dzy hetm ińslciej do je j reformy w X V I I I wieku.
8-ka, str. 31. Tarnów, 1908. Nakładem fun duszu naukowego. Cena kor 1.
Dr. Z ygm unt T arliński pracuje nad w ięk szym dziełem, zajm ując się dziejam i w ła dzy hetm ańskiej, obecnie zaś puścił w św iat zwięzłe studjum , streszczające rezu ltaty jego badań dotychczasow ych. W edług Tarlińskie- go, hetm aństw a nie njożna w yprow adzać z województw a, lecz należy w hetm anie w i dzieć bezpośredniego zastępcę króla, przy którym , jeszcze w czasach m onarchji elekcyj nej, pozostaw ała—nom inalnie przy n ajm n iej— najw yższa w ładza n a d wojskiem. Taki „ro dowód* hetm aństw a m a być powodem, iż hetm an czasu w ojny -i pokoju dzierży w sw ych rękach najw yższą władzę nad w oj skiem, oraz, że od jego w yroków niem a apela cji do króla. Czy je d n ak nie można prościej objaśnić tej „w szechw ładzy" hetm ańskiej? N ie zapom inajm y, że w łaściw ą kolebką w ła dzy hetm ańskiej je st wschodnie pogranicze: U kraina i Podole, które, w ystaw ione na cią głe n ap ad y tatarskie, są wciąż na stopie w o jennej, a czyż można w yobrazić sobie do wódcę w ojska podczas w ojny, pozbawionego absolutnej w ładzy nad sw ą arm ją? Słusznie w swej rozpraw ce kładzie autor nacisk na rolę dyplom atyczną, ja k ą hetm ani odgryw ali w stosunkach z Turcją. Nie możemy nato m iast pogodzić się ze zdaniem autora, iż „hetm an stałej pensji nie pobierał, lecz z do chodów w ojskow ych sam czerpał pieniądze na pokrycie sw ych potrzeb". Przeczą po dobnem u tw ierdzeniu rachunki sejmowe, w k tórych w yszczególnione są „pensje"