• Nie Znaleziono Wyników

Dwie autentyczności

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Dwie autentyczności"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

AGNIESZKA GAŁKOWSKA, STANISŁAW GAŁKOWSKI K atedra Psychologii R odziny, K atedra Filozofii Społecznej K rakow ska A kadem ia im. A ndrzeja F iycza-M odrzew skiego

Dwie autentyczności

W ydaw ać by się m ogło, że czasy, w k tó iy ch g łów ny m lu d zk im dążeniem jest auten tyczne bycie sobą, k reow anie swojej tożsam ości i realizacja siebie, są błogosław ione, że oto lu d zie zyskali w arunk i, by w olni o d bardziej p o d ­ staw ow ych tro sk w reszcie w spokoju zająć się sobą. Czy jedn ak rzeczyw i­ ście o znacza to ta k ą idyllę? C zy gratyfikacje w ten sposób u zysk iw an e ko m ­ p en su ją straty, jakie m oże nieść zw rócenie się k u sw em u w n ę trz u kosztem np. zan ied b an ia społecznych w y m iaró w ż y d a człow ieka, tych szerszych jak choćby polityka, czy n aw et bliższych ty p u w spólnoty. Te i in ne problem y w iążące się ze w spółczesnym p ry m ate m (czy w ręcz w ym ogiem ) auten tycz­ ności analizują zaró w n o krytycy, jak i apologeci dzisiejszej ku ltury , rzad k o jednak czynią p rz ed m io te m sw ych ro zw ażań kw estie zw iązan e z w ychow a­ niem , a przecież i n a tę sferę o d d ziału ją dom inujące p rą d y ku lturow e.

W niniejszym artykule staram y się przybliżyć w spółczesne rozu m ien ie au ­ tentyczności, p rz ed e w szystk im n a przy k ład zie d w óch rów nie w pływ ow ych, ale odm ien n y ch p o d w ielom a w zględam i koncepcji - C harlesa Taylora (1996) oraz A nthon ego G id d en sa (2001; 2002; 2007), aby ro zw ażyć skutki, jakie ro z p o ­ w szechnienie idei autentyczności niesie d la p ro b lem u w ychow ania.

O kreślenie autentyczność rozu m ian e jest zw ykle jako p ra w d ziw o ść (np. słów, ale i stan u rzeczy), w ierność (np. tłum aczen ia oryginałow i), ory gin al­ ność (nie falsyfikat, k opia czy naśladow nictw o) czy rzeczyw istość. W yw odzi się ono ze starożytnej greki, gdzie oznaczało zaró w n o oryginalność tekstu, jak i... n iezaw odno ść lekarstw , co łącznie sp ro w ad zić m o żn a do określania w ten sposób (jako autentycznych) rzeczy w yjątkow o trafnie pełniących swoje p ra w d ziw e funkcje (Daab, 2008). Stąd id ea b y d a autentycznym , sta­ now iąca niem al w ym óg w spółczesnej k u ltu ry w obec uczestniczących w niej jednostek, oznacza, najogólniej m ów iąc, bo tru d n o odnaleźć ścisłą definicję tego p o ję d a (por. W archał, 2006), staranie się o b y d e p ra w d ziw ie i najpełniej sobą, w ierność p rz ed e w szystkim sam em u sobie i dążenie d o sam orealizacji.

(2)

Jak k a ż d a w p ły w o w a id ea m a o n a najrozm aitsze źródła, w św iadom ości społecznej zaczęła pojaw iać się w drugiej p ołow ie w iek u XVII, odw ołując się do m yśli K artezjusza i Locka, którzy trakto w ali in d y w id u a ln ą w olę jako coś pierw otniejszego niż w szelkiego rodzaju relacje społeczne. M yśl ta p o d ­ chw ycona b y ła później p rzez ro m an ty k ó w z ich k u ltem buntującej się jed­ nostki, b ard zo silnie w yakcen to w an a była w filozofii egzystencjalistycznej, a w spółcześnie pojaw ia się często w tekstach p ostm o dem istó w . M im o tak o dm iennych k o ntekstów teoretycznych id ea ł ten form o w any b y ł jako o po ­ zycja do w cześniejszych (tzn. przedośw ieceniow ych) w z o ró w osobow ościo­ wych.

W d u ż y m up ro szczen iu m o żn a stw ierdzić, że w epokach w cześniejszych uznaw ano , iż w zorzec d obrego życia jest n am już w jakiś sposób dany; m oż­ n a go o d szukać w w oli Bożej, idei D obra, n atu rz e ludzkiej czy p o rz ą d k u społecznym . Jest on w k a ż d y m razie czym ś ze w n ętrz n y m w zg lęd em naszej woli, a dobre ż y d e (i jednocześnie p ełn ia ludzkiej egzystencji) po leg a n a ro z­ po zn a n iu i spełnieniu tego zadania.

R ew olucyjność pojęcia autentyczności poleg a n a o d w róceniu tego kie­ ru n k u . To, co jednostkow e, przestaje być p o d p o rz ąd k o w a n e tem u, co ogól­ ne, przeciw nie - w y su w a się n a p lan pierw szy. Istnieje m odel d obrego życia, który jest d o b iy d la m nie i tylko d la m nie - nie jako in d y w id u aln e skon­ k retyzow anie ogólnego w zorca, lecz jako „oryginalne dzieło autorskie". Jest to coś, co nie tyle odkry w am y, lecz w ym yślam y, k o nstru ujem y w ed le w łas­ nych kryteriów . W olność w ty m ujęciu zaczyna d om agać się w yzw o len ia o d w szelkich ograniczeń, czyli w szystkiego, co nas określa o d zew nątrz, co w ię­ cej, n aw et g d y b y m p ró b o w a ł p o d p o rz ąd k o w a ć się ze w n ętrz n y m w zorcom , okazałoby się to niem ożliw e, gd y ż one p o p ro stu nie m ają d la m nie znacze­ nia. Z naczenie takie m ogę w yłonić tylko ze sw ojego w nętrza. Sposób, w jaki przeżyjem y swoje życie, jak zrealizujem y sam ego siebie, jest też m oją sp ra w ą i w yłącznie m oją spraw ą.

T w ierdzenie, iż k ażdy istnieje n a swój w łasny sposób, w ydaje się dzisiaj całkowicie banalne, lecz trzeb a pam iętać, że np. w śró d filozofów p rz e d XVII w iekiem tylko D u n s Szkot p isał o hecceitas - form ie jednostkow ej. W spółczes­ ne dążenie do autentyczności pociąga za sobą, jak za u w a ż a Taylor, p e w n ą słabą w ersję relatyw izm u. W ty m w y p a d k u o znacza on akceptację subiekty­ w izm u w artości oraz dow artościow anie sam ego aktu w y b o ru jako ostatecz­ nej instancji. Jak p isał John Mili: „Jeżeli ktoś p o siad a p e w n ą ilość zdro w eg o ro z sąd k u i dośw iadczenia, jego w łasn y sposób u rz ą d z a n ia sobie życia jest najlepszy, nie dlatego, że jest najlepszy sam w przez się, lecz dlatego, że jest jego w łasny" (Mili, 1959, s. 214) N ie m a w ięc konieczności od no szen ia tego w y b o ru do czegoś zew nętrznego w zg lęd em sam ego siebie.

(3)

W iążą się z ty m zjaw iska, które Taylor (1996) określa jako najw iększe bolączki w spółczesności - ind y w id u alizm , p ry m a t ro z u m u in stru m en taln e­ go oraz odrzucenie p o staw obyw atelskich, z czego najczęściej w kontekście autentyczności om aw ia się ro zrost in d y w id u alizm u oraz atom izację jed no ­ stek i ich w ycofyw anie się z ż y d a publicznego. K oncentracja n a w łasn y m ja i zaprzestan ie określania siebie p o p rzez odniesienie do św iata zew nętrzneg o o znacza zam ykanie się jednostki w sw oim w nętrzu . N ie negując potencjalne­ go bog actw a tego w n ę trza ani w artości, jakie niesie w olność o d konieczności p o d p o rz ąd k o w y w a n ia się jakim ś ze w n ętrz n y m hierarchiom czy oczekiw a­ niom , traci się jedn ak w ten sposób poczucie sensu p o w iązan e z w id zen iem siebie jako elem entu jakiegoś sensow nego p o rząd k u . P on ad to zaab sorbo w a­ nie sobą zm niejsza znacząco zainteresow anie sp raw am i religii, polityki etc. I choć m o żn a tak jak T aylor (1996) pow iedzieć, że zaw ęża to i spłaszcza nasze ż y d e , to jed n ak w epoce autentyczności nie m a p o d sta w d o w yższego w alo­ ry zo w an ia ak u rat tych ginących w y m iaró w egzystencji i staw iania ich p o n a d w ybrany p rzez siebie sam ego styl ż y d a i jedn ostk ow e sam ospełnienie. N a­ w et jeśli m iałoby się to w iązać z zagrożeniam i w p o s ta d u p ow szech nienia egocentrycznej czy w ręcz narcystycznej k u ltu ry folgow ania z ach d an k o m .

W oczyw isty sposób realizacja potrzeb y au te n ty czn o śd , pojm ow ana jako kierow anie się absolutnie w łasnym i, m ożliw ie nieograniczonym i czyn­ nikam i zew nętrznym i, p om ysłem n a odnalezienie i ekspresję u nikalnego siebie oraz czerpanie z tego osobistej satysfakcji, zm niejsza w ięzy jednostki ze w spólnotą, zw łaszcza te o charakterze pow inności i zobow iązań. Relacje z innym i m ają w ty m kontekście sens, o ile i tylko d op óty słu żą uzy sk iw an iu tej satysfakcji. W iążąc spełnienie jednostki tylko z n ią sam ą, autentyczność zinstru m en talizo w ała w ięc w szelkie relacje zew nętrzne, łącznie z relacjam i z innym i ludźm i. W tej sytuacji zaangażow anie się n a rzecz w sp ólno ty traci jakiekolw iek uzasadnienie, a faktem staje się społeczna atom izacja.

Jednocześnie w łaśnie w okresie ośw iecenia, w k tó ry m m a początki ko n­ cepcja tak pojętej au ten ty czn o śd , zaczęły nabierać tem p a p rzem ian y tech- niczno-cyw ilizacyjne, jakie zapew niły „instytucjonalne w sp ard e" tem u w zorcow i k u ltu ro w em u . W epokach p o p rz ed n ich każd y człow iek p o p ro stu m usiał żyć w e w spólnocie bliskich m u osób, k tó ra to w sp ó ln o ta zap ew n iała m u w sparcie i u trzy m an ie w sytuacji, g d y p o trzeb o w ał pom ocy: choroby, sta ro śd czy u bóstw a. Jednostka pozb aw io n a takiego zaplecza m ogła jedynie egzystow ać (i to tylko p rzez krótki czas) n a obrzeżach społeczno śd. Co w ię­ cej, w sp a rd e , jakie o trzy m y w an o od osób bliskich, w ynikało ze zob ow iąza­ nia o charakterze m o raln y m (lub z m ocy obyczaju), a nie z u m o w y praw nej i społecznej - p o p ro stu nie istniały jeszcze instytucje społeczne, które m ogły­ by unieść p o d o b n y d ę ż a r zo bow iązań socjalnych. Jednostka, k tó ra nie była

(4)

członkiem rodziny, zakonu, gildii czy cechu etc., w zn aczn ym w ięc sto pn iu osłabiała swoje szanse n a pow o d zen ie życiow e (por. G ałkow ska, G ałkow ski, 2 0 1 0).

W raz z rozw ojem cyw ilizacyjnym funkcje w spólnot, w ram ach któ iy ch n aw iązyw ane są relacje o charakterze m oralnym , p ełn ią ano nim o w e in sty tu ­ cje społeczne: to w arzy stw a ubezpieczeniow e, fu n d u sz e em erytalne etc.. D la człow ieka w spółczesnego bliskie relacje z innym i lu d źm i w ram ach „ścisłej" w sp ólnoty (a co za tym idzie, d opasow anie się d o jej w ym ogów ) przestały pełnić funkcję inwestycji, stały się natom iast czymś, co m o żn a w y b rać lub odrzu cić zależnie o d w łasnych preferencji. S tanow ią tylko p e w n ą opcję, nie b ard zo jednak atrakcyjną, g d yż p o strze g an ą często jako obciążenie i p rz e­ szkoda w e w łasn y m rozw oju. K onieczność d o p aso w a n ia się, spełnianie cu­ dzych oczekiw ali m oże p o p ro stu nie być autentyczne.

K u ltu ra autentyczności zastaw iła tu n a siebie p e w n ą pu łapkę; jeżeli au ­ tentyczne nie oznacza „spełniające p ra w d z iw ą n atu rę człowieka", lecz jedy ­ nie to, co w y p ły w a tylko i w yłącznie z naszego w nętrza, bez jakiegokolw iek o d w o ły w an ia się do w zorców zew nętrznych, to w szelkie w ym ogi społeczne w łaściw ie autom atycznie sprzeciw iają się autentyczności. E w entu alna zg o d ­ ność tego, co w ew n ętrzn e (autentyczne), z tym , co zew n ętrzn e (społeczne), m u si polegać n a p o d p o rz ąd k o w a n iu w y m o g ó w społecznych mojej p ry w a t­ nej d ro d z e życiowej. P roblem poleg a n a tym , że w ym ogi społeczne, które m u szą być p o d p o rz ąd k o w a n e m oim w łasn y m preferencjom , p rzestają być w ym ogam i, m o g ą stanow ić co najwyżej propozycję.

1. Stanowisko Charlesa Taylora. Autentyczność jako wzorzec moralny

W ielu k iy ty k ó w w spółczesności p o d k re śla (np. Bloom, 1997), że m o d a n a autentyczność czy też obsesja autentyczności w n o w o ż y tn o śd (por. W archał, 2006) m ocno stym uluje pow yżej sygnalizow ane ły sy k u ltu ry (nad m iern y in­ dy w id ualizm , egocentryzm , atom izację i od erw an ie od w sp ó ln o t oraz in stru ­ m entalizację zw iązk ó w m iędzyludzkich); d y sk red y tu ją oni z tego w zg lęd u sam ideał au te n ty c zn o śd , utożsam iając go z „am o ralny m p rag n ien iem sw o­ bodnej realizacji w łasnych planów ". C harles T aylor (1996) u w a ż a jednak, że to, co egoistyczne i narcystyczne w naszej k ulturze, nie tylko jest n iead ek w at­ ne w o dniesieniu do „czystego" w y m o g u au ten ty czn o śd , ale też u tru d n ia p ra w d z iw ą realizację id eału autentyczności, w k tó ry m d ostrzeg a w a ż n ą dla kształto w an ia rzeczyw istości siłę id eału m oralnego: „W ierność sam em u so­ bie oznacza w ierność w łasnej o iy g in aln o śd , tzn. tem u, co tylko ja sam m ogę

(5)

o d kryć i w ysłow ić. A rtykułując to, zarazem określam sam siebie. R ealizu­ ję p e w n ą potencję, k tó ra jest swoiście moja. Takie w łaśnie jest intelektualne

zaplecze n o w ożytnego ideału autentyczności oraz retoryki sam ospełnienia i sam orealizacji, za p o m ocą której jest on zazw yczaj w yrażony. O to zaplecze, które nadaje siłę m o raln ą k u ltu rze autentyczności - w ty m rów nież form om najbardziej w y n atu rzo n y m , ab su rd aln y m i tryw ialnym . O to co nadaje sens postulatom : »rób swoje«, »szukaj w łasnej drogi«" (Taylor, 1996, s. 30).

P róbując o d d ać w spółczesne, m niej skażone p o p k u ltu rą, głębsze ro z u ­ m ienie autentyczności, Taylor m ocno p o d k re śla zaró w n o w agę ory gin al­ ności (w przeciw ieństw ie do falsyfikatu), jak i obecność w sam y m pojęciu autentyczności p o zasubiektyw n ych p u n k tó w odniesienia. Pisze: „Istnieje p ew ien sposób bycia człow iekiem , k tó iy jest tylko m oim sposobem . Jestem pow ołany, by p rzeżyć moje życie w taki w łaśnie sposób, a nie naślad ow ać kogokolw iek innego. To nadaje now y sens w ierności sam em u sobie. Jeśli nie b ędę sobie w ierny, p rzeg ap ię sens m ojego ż y d a , p rzeg ap ię to, czym człow ie­ czeństw o jest d la m nie" (Taylor, 1996, s. 30). W praw d zie n a d s k n a o d k ry w a­ nie człow ieczeństw a w rozpow szechnianych dziś prak ty k ach autentyczności w łaściw ie nie istnieje, jednak zgo d n y jest z isto tą p o trzeby sam orealizacji za­ w a rtą w pism ach psychologów hum anistycznych, którzy sp op ularyzow ali p o g ląd o znaczen iu autentyczności i w a d ze sam orozw oju w życiu jednostki, choć o dw oły w ali się d o tak n iem o dnych już dziś pojęć, jak n a tu ra lu d z k a czy w ro d zo n e po ten cjaln o śd (np. M aslow, 1990; Rogers, 1991; 2002).

W spółczesny ideał a u te n ty c zn o śd zaw iera w sobie przekonanie, że każdy człow iek m a p ra w o (z którego w p ra w d zie nie m usi korzystać, lecz którego nie w olno go pozbaw iać) d o całkowicie sw obo dn ego i dow olnego stw o rzen ia swojej in dyw idualnej tożsam ości oraz do sw ojego w łasnego sty­ lu życia. W św ietle autentyczności jako w y m o g u m oralnego człow iek staje się wręcz zobligow any do realizacji sw o iśd e w łasnych potencji. Jeśli naw et w w iększym sto p n iu p rz y p o m in a to działanie arty sty niż np. filozofa o d ­ kryw ającego p ra w d ę sw ego człow ieczeństw a, to i tak, jak pisze W. N ow ak, analizując m yśl Taylora: „K luczow ą rolę m o raln ą zyskuje w ty m kontekście p o trze b a i um iejętność n aw iązan ia p rzez jednostkę k o n tak tu z sam ą s o b ą a śdślej - z jej w e w n ętrz n ą naturą, czyli u c z u d a m i m oralnym i" (N ow ak, 2008, s. 333). K ontakt ten jest m ożliw y, o ile jed n o stk a po trafi przeciw staw ić się n a d sk o m otoczenia i w łasn y m tendencjom d o p o szu k iw a n ia łatw iejszych dróg. N ie m u si to jednak w iązać się z całkow itym od rzu cen iem d o ro bk u św iata „zew nętrznego".

Ideał cechuje sam oodniesienie - to, do czego dążę, m u si być auten tycz­ nie m oim celem, lecz jak z a u w aż a Taylor, nie oznacza to, iż ten cel m usi być m oim w ytw orem . By coś się stało „m oją praw dą", w ystarczy, b y m pew n e

(6)

zd anie (opinię) u z n a ł za praw d ziw e, nie jest to ró w n oznaczne z tym , że m u ­ szę je sam odzielnie w ym yślić, rów nie d obrze m ogę je w yczytać w „m ądrych księgach", doznać ilum inacji religijnej lub p o d p o rz ąd k o w a ć się obyczajom społecznym . W ażna jest asercja, a nie geneza w yznaw anej opinii czy p o d zie­ lanej w artości.

D ystansow anie się Taylora (1996) w zg lęd em skrajnego subiektyw izm u, k tó iy w e d łu g niego błędnie p rz y p isy w an y jest k u ltu rze autentyczności, w i­ dać także w jego tw ierdzeniu, że pełne zrozum ienie, czym jest w łasn a o ry­ ginalność, i dotarcie d o niej w y m ag a jakiegoś ro zu m ien ia tego, co znaczą­ ce. Jak pisze: „N ie m ogę p o p ro stu zdecydow ać, że najbardziej znaczącym uczy nkiem n a świecie jest np. przeb ieranie nogam i w ciepłym błocku. Bez d odatk o w y ch w yjaśnień w y p o w ied ź ta nie jest zro zu m iała [...]. Jeśli jednak tak a w y p o w ied ź jest zro zu m iała tylko z w yjaśnieniem (być m oże błoto jest żyw iołem d u ch a Ziemi, z k tó ry m w chodzi się w k o ntakt za p o m ocą palców u nóg), to p o d leg a o n a kiytyce. Twoje poczucie nig d y nie stanow i w y star­ czającej racji do u z n a n ia tw ojego stanow iska, poniew aż tw oje poczucia nie w yznaczają tego, co znaczące" (Taylor, 1996, s. 34). P o dobnie w y b ó r takiej a nie innej p o traw y nie w y ra ża jakiegoś w y b o ru siebie, bo k w estia u p o d o ­ b an ia do p o tra w jest nieznacząca, chyba że tak jak w egetarianizm w iąże się z u zn a n iem w artości niein stru m en taln eg o trak to w an ia zw ierząt, un ik an ia z a d aw a n ia im cierpień w im ię w łasnej przyjem ności. Jest to jed nak uzn an ie istnienia jakiegoś p o zasubiekty w nego h o ry z o n tu w artości.

T aylor w ięc w yraźnie nie z g a d za się z pog ląd am i, że realizacja sam ego siebie jest w artościow a tylko przez sam fakt w olnego, osobistego w y bo ru i że w y b ó r jest w artością sam ą w sobie. U w aża, że w szelki w y b ó r m a sens p o d w arunkiem , że p ew n e rzeczy są bardziej w artościow e niż inne, p rzy tym zn aczenia są „dane", p o ch o d z ą sp o za jednostki, nie są li tylko k w estią jej in­ dyw id ualnej decyzji, w ym agają szerszego kontekstu, h o ry zo ntu , gd yby było inaczej, ż a d n a kw estia nie byłaby znacząca, a w ięc i w y bó r autokreacji.

T aylor o d rz u ca też ścisłe po w iązanie potocznego ro zu m ien ia auten tycz­ ności z zanegow aniem znaczenia w sp ólnoty i założenia o b ra k u ze w n ętrzn e­ go u k ła d u odn iesienia w kształto w an iu sam ego siebie. Tożsam ość pow staje b o w iem w dialogu (czasem w ew n ętrzn y m ) z innym i, n aw et g d y jej ostatecz­ ny k ształt jest w opozycji do tego, jak inni spostrzegają jednostkę. N ie m oże być też tożsam ość całkowicie pry w atn a, pon iew aż jest k o m u n ik o w an a i w y ­ ra żan a w języku w spólnoty oraz potrzebuje u zn a n ia p rzez innych. W obec­ n ych czasach n abrało ono (uznanie) w iększego znaczenia niż w przeszłości, bo w świecie określanym p rzez pow szechnie akceptow ane kategorie spo­ łeczne nie stanow iło to pro b lem u dom agającego się artykulacji. Obecnie, w o ­ bec b ra k u ow ych pow szechnie u zn an y ch kategorii w yznaczających miejsce

(7)

w społeczeństw ie i kształt poszczególnych tożsam ości, in d y w id u aln ie b u ­ dow ane, oryginalne i o p arte n a w ew n ętrzn y ch kategoriach „ja", aby m ogło funkcjonow ać, m usi zostać zau w ażo n e i zaap ro b o w an e p rzez innych. P rzy ty m w społeczeństw ie d em okratycznym takie u zn an ie nie jest czym ś, n a co trzeb a zasłużyć (tożsam ość jest raczej ujaw niana, nie w yw alczana), a n a o d ­ w ró t - to b rak takiego u zn a n ia jest czym ś, co trzeb a uzasadniać.

U znanie za rów ne różnorakich tożsam ości i stw orzenie w a ru n k ó w dla ich realizacji, czyli uszan o w an ie odm ienności, w y m ag a istnienia dem o k ra­ cji proceduralnej realizującej zasadę bezstronności. W edług Taylora ten filar w spółczesnego życia społecznego w dobie k u ltu ry autentyczności nie fu n k ­ cjonow ałby należycie, g d yby w sp ó ln o ta nie w y praco w ała zg od y (konsensu­ su społecznego) co do p o d sta w konstytuujących zasad ę rów ności. O d m ien ­ ność sam a w sobie nie jest źró d łem w artości, niew ątpliw ie też lu d zie nie są rów n i p o d k aż d y m w zg lęd em (p o d w z g lęd em w zro stu , p o ziom u sp ra w n o ­ ści itp.), rów ność dotyczy jed nak tego, co najw ażniejsze (np. jesteśm y w szy ­ scy istotam i posiadającym i rozum , zdolność do miłości). Jeśli u zn an ie rów nej w artości o d m iennych tożsam ości m a być czym ś więcej niż „ p u stą blagą", m usim y uzgadniać, czy podzielać te w artości, w sto su n k u do k tó iy ch lu dzie okazu ją się rów ni, czyli o d w oływ ać się do w spólnego, w y pracow yw an ego p rzez w spólnotę, h o ry z o n tu znaczeń (Taylor, 1996, s. 44-46).

C hociaż k u ltu rę autentyczności obciąża się za rzu te m zinstru m en ta- lizow ania zw iązk ó w m iędzyludzkich, bo sam ospełniająca się jedn ostka u w z g lę d n ia je jedynie z w łasnej p ersp ek ty w y i tylko w ted y (i dotąd), g dy słu żą kształto w an iu jej tożsam ości, jednocześnie p o d k re śla n a jest w ag a re­ lacji in ty m nych jako p o la spraw dzania, do św iad czan ia i m od yfiko w an ia tożsam ości. T ym sam ym bliskie relacje, m im o ich znaczenia d la sam oreali­ zacji jednostek, stają się z założenia tym czasow e. T aylor u w a ż a jednak, że „uspraw ied liw ian ie w im ię autentyczności instrum en taln ej koncepcji zw iąz­ kó w m iędzy lu d zk ich - tzn. p o d p o rz ąd k o w a n ie ich sam orealizacji jednostki - trzeba także postrzegać jako sam oobalającą parodię" (Taylor, 1996, s. 25). Jeśli bo w iem intensyw ne zw iązki, które określają tożsam ość osoby i p o zw a­ lają bezpiecznie k onfrontow ać się z sobą sam ym i b ad ać reakcję n a to ze strony bliskiej osoby, m iałyby być seryjne, chw ilow e i w ym ienne, w ów czas nie byłoby to p ra w d ziw e eksplorow anie sw ego w nętrza, a ro z ry w k a (Taylor, 1996, s 47). P o n ad to tożsam ość, choć się zm ienia, jest czym ś stabilniejszym , próbującym n ad ać sens całem u życiu jednostki, tru d n o w ięc przyjąć, że z za­ łożenia tym czasow y, instru m en taln ie pojęty zw iązek z d ru g ą osobą p rzy czy­ niałby się d o realizacji takiego projektu siebie.

Taylor zatem , zdając sobie spraw ę z zagrożeń, jakie niesie stryw ializow a- n a w ersja k u ltu ry autentyczności, zw łaszcza zdegenerow anej d o egocentry­

(8)

zm u, nie u w a ża jej za złą sam ą w sobie, p o d k reśla m .in. nacisk, jaki kładzie o n a n a odpow iedzialność człow ieka za rozw ój i siebie, i kultury. O d czy taw ­ szy jej w łaściw e znaczenie, sens w niej zaw arty, m o żn a ją trak to w ać jako atrakcyjny ideał, który d a się racjonalnie ustalić i k tóry m oże stanow ić siłę n a p ę d o w ą cywilizacji.

2. Koncepcja A nthonego Giddensa. Autentyczność i czysta relacja Jest jedn ak charakterystyczne, że to, co Taylor n az y w a „sam oobalającą się parodią" autentyczności, w ielu w spółczesnych m yślicieli, zw iązan ych p rz e­ de w szystkim z n u rte m p ostm odernistyczn ym , traktuje całkiem p o w ażnie - nie tylko jako opis rzeczyw istych zachow ań, ale n aw et w p ew ien sposób p o żą d an y w zór.

D ążenie do autentyczności w epoce dostępności ogrom nej liczby stylów życia i m ożliw ości jest w ybieraniem i tw orzeniem swojej unikalnej tożsa­ m ości. Z m iany społeczne i k u ltu ro w e spow odow ały, że dotychczasow e role czy pozycje społeczne będące d o tą d znaczącym elem entem k ształto w ania się tożsam ości jednostki przestały być oczyw iste zaró w n o w kw estii ich treści, jak i w obligatoiyjnosci ich podejm ow ania. Tożsam ość każd ego czło­ w ieka jest dziś s p ra w ą tylko i w yłącznie jego osobistego w yb oru. W yraża to R. Rorty, pisząc: „Z akład am bow iem , że k aż d em u w olno zm o ntow ać taki m odel »ja«, jaki m u odp o w iad a, p rz y k raw a ć go do w łasnej polityki, religii, osobistego poczucia sensu. To z kolei zakłada, że nie m a żadnej »obiektyw ­ nej p raw d y « o tym , jakie n a p ra w d ę jest lu d zk ie »ja«" (Rorty, 1999, s. 287, por. też Kvale, 1992). A utokreacja - tw órcze b u d o w a n ie w łasnej tożsam ości nieopierające się n a zew n ętrzn y ch w zorcach - jest tym , co p o stm o d e rn iśd cenią najwyżej.

Takie ko n stru o w an ie sam ego siebie m oże o d by w ać się całkowicie d o ­ w olnie. B rak jakichkolw iek w z o ró w zew n ętrzn y ch (a n aw et w ew nętrznych), b ra k oryginału, n a d k tó iy m ub o lew a Taylor, pow oduje, że jed n o stk a nie jest niczym k rę p o w an a w sw oich w yborach. Skoro „nie istnieje ż a d n a ośro d k o ­ w a w ładza, ż a d n a u sy tu o w an a w cen tru m jaźń, z w an a »rozum em «" (Rorty, 1999, s. 58), to w szelka p ró b a uzy sk an ia sam ow iedzy nie jest o d k ry w an iem p ra w d y o sobie sam ym , lecz aktem autokreacji, nie o d k ry w a n iem w łasnej natu ry , a sam odzielnym b u d o w a n ie m w łasnej tożsam ości. Tożsam ość sta­ je się zatem „p e w n y m za d an iem i to zadaniem , które m usi być refleksyjnie

n adzorow ane, które to n ad z o ro w a n ie jest z kolei [...] w łasn ą i stałą odpo- w ied zialn o śd ą. [...] konstrukcja i u trzy m an ie to ż sa m o śd to zadania, z któ­ rych n ig d y nie m o żn a zrezygnow ać, w ysiłek, którego nie m o żn a zaniechać"

(9)

(Baum an, 1996, s. 150). Refleksyjność, k tó ra zd an iem G id d en sa1 jest jed ny m z w ażniejszych efektów czy n aw et osiągnięć późnej now oczesności, każe sta­ w iać p y tan ia o to, co się dzieje, a także „jak ja się czuję", co im plikuje z kolei stałe m odyfikow anie projek tu siebie. Stąd b rak autentyczności, ok łam yw a­ nie siebie - w e d łu g G id d en sa (por. B aum an, 1996), o d d ala nas o d realizacji projektu. Poniew aż jednak tożsam ości postm odernistycznej „brakuje spójno­ ści czasu/przestrzeni" (por. B aum an, 1996), nie jest o n a w ynikiem d ążen ia do jednego celu, jednego projektu, ale raczej do w ielu następujących p o sobie, w zajem nie się przenikających, konkurujących ze sobą, a n aw et w zajem nie sprzecznych projektów . Skoro zaś k aż d em u celowi życiow em u m o żn a n ad ać ta k ą sam ą w artość, to nie należy się spodziew ać, że ż y d e lu dzk ie będ zie re­ alizacją tylko jednego z nich. Ż ad en cel raz p o staw io ny nie m oże obow iązy­ w ać p rzez całe ż y d e (Baum an, 1996). C złow iek p o stm od ern istyczn y nie jest w ięc o bow iązany d o stałości i konsekw encji w sw oim rozw oju. K onsekw en­ cja jest cnotą p o d w arunkiem , że w a rto śd , które uzn aw aliśm y w m om encie podejm o w an ia jakiejś decyzji, w d alszym ciągu są d la nas w ażne. P oniew aż nie m a w artości i dóbr, które sam e w sobie zobow iązyw ałyby nas do ich re­ spektow ania, tylko o d nas zależy, co w d an y m m om encie będ ziem y cenić, a w ięc co b ędzie w yznacznikiem naszego ż y d a w d an y m m o m en d e.

K onsekw entnie rozw ijając tę m yśl, należałoby przyjąć, że życie lu dzk ie jest pod zielone n a aksjologicznie w yizolo w ane m om enty. P rzeszłość nie m a w p ły w u n a teraźniejszość ani teraźniejszość n a przyszłość, przynajm niej w ty m sensie, że decyzje podjęte wcześniej nie są dla nas m oralnie wiążące. Jeżeli w ogóle m o żn a m ów ić o realizacji jakiegoś całościow ego pro jek tu czy p lan u życiow ego, którego w yn ikiem m iałaby być lu d z k a tożsam ość, to p lan taki d a się odczytać tylko w spojrzeniu retrosp ektyw ny m , p atrz ąc w stecz n a p rzeby te koleje życia, o pow iadając je sobie lub kom uś. A utentyczność w tak im k o n te k śd e nie jest w ięc w ie rn o śd ą sobie m im o w szystko, np. m im o p rz eszk ó d czy ograniczeń w ynikających z tw ardej rz eczyw istośd. Okolicz- n o ś d zew n ętrzn e zdają się nie w yw oływ ać już pytania: „jak w obec tego (co dzieje się w świecie zew nętrznym ) p ozostać sobą?". To, co zew nętrzne, nie jest już u zn a w an e za obiektyw ny p u n k t odn iesien ia i nie skłania pono- w oczesnej jednostki k u refleksji n a d znaczeniem tego d la innych, ale p o w o ­ duje u w ażn e bad an ie w łasnego sam opoczucia w now ej sytuacji, czego efek­

M yśliciel ten, jak się w ydaje, zasługuje n a szczególną u w ag ę, jest o n b o w iem nie tylko je d n y m z najbardziej zn an y ch socjologów w spółczesnych i czołow ym teo rety k iem tej dziedziny, b y ł też je d n y m z g łó w n y m d o rad có w p re m ie ra Tony'ego Blaira. Jego k o n ­ cepcja jest w ięc z jednej strony ciekaw ym (choć w d alszy m ciągu kontrow ersyjnym ) o p isem społeczeństw a zachodniego, z drugiej strony jest też p e w n y m w zo rcem - p ro ­ gram em , k tó ry jest realizo w an y p rz e z znaczące siły polityczne.

(10)

tem m oże być inny projekt siebie (a nie np. zm ienianie św iata czy p ołożenia bliźnich). G idd ens podkreśla, że „jednostka wie, że jest lojalna po pierw sze w stosu n k u do siebie. P od staw o w e p u n k ty od niesienia ustaw io n e są »do w e­ w nątrz«, w zależności o d tego, jak jed n o stk a ko nstruu je i reko nstruu je sw oją historię" (G iddens, 2002, s. 111).

C złow iek koncentrujący się tylko i w yłącznie n a problem ie w łasnego ro z­ w oju i n ieu stan n y m tw o rzen iu własnej, autentycznej tożsam ości przestaje w ięc być o byw atelem jakiejś w spólnoty, w ty m sensie, że w sp ó ln o ta przestaje być w yznacznikiem jego m yślenia i h o ry zo n tem jego celów, staje się o n (jedy­ nie) jednostką. Jednostka przestaje w ięc m yśleć w kategoriach szerszych niż o n a sam a i przestaje staw iać sobie cele sięgające p o za n ią sam ą, tru d n o zatem m ów ić tu o m oralności, będącej przecież p rz ed e w szystkim w y m iarem ży ­ d a w spólnotow ego. Jak cytuje G iddens: „M oralność a u te n ty c zn o śd pom ija w szelkie kry teria m oralne i m a od niesienia do innych lu d zi w yłącznie w sfe­ rze relacji intym nych" (G iddens, 2002, s. 110).

Sfera ta w k u ltu rze autentyczności m a szczególne znaczenie, jako że tożsam ość jednostki jest o d k ry w a n a i znajduje p otw ierd zen ie w rozw oju w ięzi intym nej z drugą, bliską osobą (por. G iddens, 2002; 2007). Relacje in­ tym ne w epoce późnej now oczesności m ają jed nak charak ter od m ien n y niż dotychczas znane w zorce bliskich więzi. N ow ożytność, p ow o d u jąc szereg przekształceń w życiu codziennym , zm ieniła też charakter funkcjonow ania zw iązk ó w intym nych. O becnie2 część z nich (ale część najbardziej „tren- dotw órcza") realizuje m odel zw an y p rzez G id d en sa czystą relacją, będący najbardziej w y m o w n y m p rz y k ła d em p o stm o dernistyczn ie pojm ow anej au ­ tentyczności. G iddens (2002) rozum ie ją jako bycie szczerym z sobą sam ym p o to, aby zrozum ieć, kim się jest n ap raw d ę , a czego nie osiągnie się bez znoszenia b lo k ad i napięć. Ten proces tw o rzen ia siebie m usi b yć zoriento­ w an y n a całościow y cel, k tó ry m jest uw aln ian ie się o d k on ieczn o śd i osiąga­ nie spełnienia (G iddens, 2002). N ajbardziej ko rzy stne w a ru n k i d o realizacji tego procesu zach o d zą w bliskich zw iązkach, o party ch n a zaufaniu, o d d a n iu i w o ln o śd , gdzie p artn e rzy w w a ru n k ach in ty m n o śd eksp lo rują i ujaw niają swoje „ja": „k ażd a ze stro n p o w in n a znać osobow ość drugiej n a tyle, by m óc w yw ołać u niej p o ż ą d a n ą reakcję. D latego m iędzy in ny m i autentyczność jest tak w a żn a d la sam orealizacji. C hodzi o to, by jed n a osoba m ogła polegać

G id d en s p isał o ty m w 1991 w p racy Modernih/ and Self-Identih/. Self and Socieh/ in the

Late Modern Age (polskie w y d a n ie pt. „N ow oczesność i tożsam ość", W arszaw a 2002,

PW N ), p o szerzy ł zaś w y k ła d koncepcji czystej relacji w The Transformation o f Intimacy:

Sexuality, Love and Eroticism in Modern Societies (1992, polskie w y d a n ie pt. „P rzem iany

intym ności. Seksualność, ero ty zm i miłość w e w spółczesnych społeczeństw ach", W ar­ szaw a 2007, PWN).

(11)

n a tym , co m ów i i robi druga. O ile zdolność do n aw iązan ia intym nej w ię­ zi z d ru g ą osobą jest w a żn y m asp ektem refleksyjnego projek tu »ja« - a jest n im bez w ą tp ie n ia - o tyle p an o w an ie n a d sobą jest w a ru n k iem koniecznym osiągnięcia autentyczności" (G iddens, 2002, s. 134).

M odel zw iązku, w któ ry m m o żn a m ów ić o czystości relacji, po leg a na tym , że jed y n ą racją jej zaistn ienia jest o n a sam a, a nie realizacja jakichkol­ w iek celów w obec niej zew nętrznych, zaró w n o m oralnych, jak i społecznych, np. jakiejś w artości, jaką m oglibyśm y zrealizow ać tylko w spó ln ie (np. w y ­ chow anie dzieci czy jakieś przedsięw zięcie społeczne lub polityczne). C zysta relacja m a w artość tylko p rzez to, co sam a oferuje partn erom ; strony uczest­ niczą w niej dla niej samej (dla satysfakcji i korzyści, które obecnie czerpią z trw ałego zw iązk u z partnerem ).

C zysta relacja nie znajduje oparcia „w w aru n k ac h zew n ętrzn y ch ż y d a społeczno-ekonom icznego. M a ona, by tak rzec, charakter luźny" (G iddens, 2002, s 124). Jedy nym pow odem , d la którego jed n o stk a w chodzi w relacje m iędzyludzkie, jest o n a sama: jej sam orozw ój i jej autentyczność. N aw et tak z p o zo ru n atu ra ln y zw iązek m iędzyludzk i, jakim jest m ałżeństw o, n a­ b ra ł ch arakteru „czystej relacji". Instytucja ta straciła już, zd a n iem G idden-

sa, swój dotychczasow y sens ekonom iczny i polityczny, nie jest k on trak tem z a w arty m m iędzy d w iem a rodzinam i, nie chodzi też o zabezpieczenie sobie godziw ych w a ru n k ó w ż y d a n a starość; „m ałżeństw o staje się w coraz w y ż­ szym stopniu zw iązkiem tw o rz o n y m i p o d trzy m y w a n y m o tyle, o ile bliski ko n tak t z d ru g ą osobą jest źró d łem satysfakcji emocjonalnej. Jak się okazuje, jego inne aspekty, n aw et p ozorn ie tak fu n d a m e n taln e jak p o siadan ie dzieci, nie tylko nie cem entują zw iązku, ale m ogą się przyczynić do jego po stęp ują­ cego rozkładu" (G iddens, 2002, s. 124).

C zysta relacja m a w arto ść tylko d la tego, co sam a oferuje partnero m , jest o p a rta jedynie n a satysfakcji i gratyfikacji, których sam a dostarcza; „dla nagrody, jaką m oże n am p rzyn ieść zw iązan ie się z in n y m czy z in­ nym i" (G iddens, 2001, s. 132). „D okładnie w ty m sensie jest to relacja »czysta«" (G iddens, 2002, s. 125). Poniew aż nie jest o n a za w iera n a d la ja­ kichkolw iek zew nętrznych pow odów , d la realizacji jakichkolw iek celów zew n ętrzn y ch w zg lęd em niej, ż a d n e dobro, ż a d n a w artość (która nie m a bez pośredniego źró d ła lu b nie realizuje się w e d łu g zasad y sam orealiza­ cji jednostki) nie m o g ą być m o ty w em jej podjęcia, n aw et fascynacja d ru g ą osobą czy uzn an ie jej w artości - jak to m a miejsce w m iłości rom antycznej i zaw ieranych d la jej realizacji m ałżeństw ach (por. G iddens, 2007). Sko­ ro trw ałość czystej relacji zależy jedynie o d su biektyw nego p o c z u d a sa­ tysfakcji jej uczestników , to w tej sytuacji każde, n aw et obiektyw nie niezna- czące, niep orozu m ienie m oże zagrażać sam em u istnieniu relacji. D latego

(12)

też w ym ag a o n a n ieustannego p o d trzy m y w a n ia i zaan g ażo w an ia ob u jej stron, jest o p a rta tylko i w yłącznie n a „zadow alającej obie strony w zajem ­ ności i ró w n o w ad ze m ięd zy tym , co k aż d a z nich w nosi d o zw iązk u i co z niego bierze" (G iddens, 2002, s. 127). Z w iązane jest to z koniecznością stałego o bserw ow ania siebie, zw iązk u i p a rtn e ra oraz częstego negocjo­ w a n ia „roboczego kontraktu", który niew y p o w ied zian y leży u p o d staw czystych relacji i m oże być kw estionow any, g dy u jego stro n pojaw ia się poczucie nierów now agi, w y k o rzy sty w an ia czy k rz y w d y (G iddens, 2007, s. 226). K ontrakt nie jest jed nak czysto „ekonom iczny", w y m ag a zaufania, pow stającego dzięki w zajem nem u otw ieran iu się p rz e d partn erem , co p o ­ zw ala u p ew n iać się, że jest on całkowicie o d d a n y zw iązkow i i nie żyw i urazy.

O soby tw orzące zw iązki ty p u „czysta relacja", n aw et jeśli je form alizują, w ręcz unikają term in u m ałżeństw o (bardziej kojarzące się z trw ałością), a za­ stępują go określeniem „bycie razem " (i to nie tylko i nie n a zaw sze). N ie jest też istotne p o szukiw anie w yjątkow ej p artn e rk i czy p artn era, liczy się w yjąt­ kow y zw iązek. M odel m iłości realizow any w czystych relacjach to tzw . m i­ łość w spółbieżna, polegająca n a w zajem nej otw artości p a rtn e ró w i zaufaniu, aktyw ności w trosce o kształt zw iązku i jego rów now agę, ale i n a w arun ko - wości, gdyż „to, co w spółbiegnie, m oże się także rozłączyć" (Baum an, 2004, s. 138). Z dan iem G id d en sa sprzyja to dem okratyzacji ż y d a osobistego, czyli autonom ii jednostki, pozw alającej n a realizację refleksyjnego pro jek tu osobi­ stej to żsam o śd , dzięki czem u m ożliw e jest w spółistnienie z inn ym i n a ró w ­ nych zasadach. Projekt to żsam o śd m oże być jed nak realizow any (w zw iąz­ ku), jeśli jed n o stk a potrafi być autonom iczna w zg lęd em w łasnej p rz e sz ło śd (uw olnić się o d wcześniej trapiących ją trosk, ale i o d zacho w ań u k ształto w a­ n ych w u p rz ed n ich relacjach intym nych) i sp ostrzeg a in ny ch takim i, jacy są i potrafi zachow ać w zw iązk u swoje granice (G iddens, 2007, s. 217-222). A bs­ trahu jąc o d psychologicznej m ożliw ości spełnienia takich w aru n k ó w , chodzi p rz ed e w szy stk im o to, by zd ecydow aw szy się n a opuszczenie zw iązku, nie przeży w ać tego nadm iernie, a p ilnow anie granic pozw ala, by zaan g ażo w a­ nie było dozow ane. O ile bow iem zaw iązanie relacji w y m ag a zg o d y dw óch osób, jej opuszczenie dzieje się m ocą jednoosobow ej decyzji. W każdej chw i­ li m o żn a w ięc zw iązek opuścić lub zostać opuszczonym , a w ynikająca stąd stała niepew ność i b rak p o c z u d a bezpieczeń stw a jest ceną za tzw . w olność (por. B aum an, 2004, s. 138). N aw iasem m ów iąc, osoby, które nie p o trafią bez nadm iern eg o bólu wyjść ze zw iązku, m im o iż nie dostają oczekiw anych ko­ rzyści, G iddens zalicza do kategorii uzależnionych.

K oncepcja czystej relacji w ydaje się najbardziej k on sek w en tn y m ro zw i­ nięciem relaty w izm u w sferze relacji m iędzyludzkich. Skoro „nic nie m a

(13)

swoistej w ew nętrznej natury, rzeczyw istej istoty" (G iddens, 2001, s. 109), nie istnieje jakiekolw iek zew n ętrzn e zobow iązanie, w tej sytuacji w szelkie relacje z innym i m ają sens tylko jako u tw ierd zen ie w łasnej tożsam ości. A u ­ tentyczność polegać m oże tu jedynie n a w słu ch iw an iu się w głos w łasnego w n ę trza i następ n ie n a p o d ąż an iu za ow ym głosem .

O czyw iście p roblem em pozostaje kw estia, n a ile rzeczyw iście w szyst­ kie cechy czystej relacji są realizow ane w e w spółczesnych, n aw et najbar­ dziej now oczesnych zw iązkach, choćby z racji fu n d am en taln y ch psycho­ logicznych sprzeczności ty p u zaufanie i o tw ieranie się versu s czujność, badanie, w arunkow ość. Z aznaczyć też trzeba, że dla G id d en sa istnieją p rz ed e w szystkim d w a ty p y p rz eszk ó d u tru dn iający ch zw iązk om p rz e­ kształcenie się w „czystą relację". Z jednej strony jest to p ro b lem m ężczyzn - „to żsam ośdow o" nienadążających tak szybko jak kobiety za zm ianam i k u lturow ym i, m ężczyzn niepotrafiących przep raco w ać zw iązk ó w z m at­ ką, m ężczyzn n azb yt unikających otw ieran ia się, co jest w e d łu g G idd ensa koniecznym w a ru n k iem d la b u d o w a n ia intym ności w czystej relacji. Z d ru ­ giej strony tym , co u tru d n ia tw orzenie czystych relacji, są ograniczenia strukturalno-ekonom iczne, uniem ożliw iające p e łn ą rów ność w zw iązkach osób różnej płci (np. w iększe obciążenie kobiet pracam i dom o w ym i i w y ­ chow yw aniem dzieci). Z tego w z g lęd u czyste relacje zdają się najpełniej re­ alizow ać w zw iązkach hom oseksualnych, gdzie m odel p o d zia łu o bow iąz­ k ó w jest nieskażony tradycyjnym i rolam i p łd o w y m i i ro dzin ny m i, w obec czego w zajem ność, ró w n o w ag a i b ra k resen ty m en tu są łatwiej, w e d łu g nie­ go, osiągalne (G iddens, 2007).

P oza tym , prócz o d w o łan ia się do w spółczesnych p oradn ikó w , co sam o w sobie jest częstym p u n k te m k iyty ki G iddensow skiej koncepcji (por. Schm idt, 2011), o p arł o n sw oją analizę relacji intym nej n a sp ra w o zd an iu ko­ biety, k tó ra relacjonuje w czesną fazę zw iązku, a nie jego rozkw it, gdzie m e­ chanizm y i d y n am ik a m o g ą już m ieć odm ienn y charakter. N ie m o żn a więc trak to w ać jego u staleń jak potw ierd zo n y ch b ad aw czo hipo tez ani też jako spójnej teorii, niew ątpliw ie jednak G idd ens interesująco przy b liża w ażny aspekt w spółczesnego ż y d a .

3. Autentyczność i autopromocja

C h o d a ż Taylor i G iddens p rz ed staw iają jakby d w a b ieg u n y rozum ienia i konsekw encji autentyczności, ż a d en z nich nie konfrontuje swojej koncepcji z fenom enem , k tóry przynajm niej pozornie pozostaje w sprzeczności z au- ten ty czn o śd ą. C hodzi tu o „autoprezentację", zjaw isko niezw ykle dziś

(14)

po-p ulam e. W ystarczy zw rócić uw agę, że sam ten term in w dzisiejszych m ass m ed iach pojaw ia się niem al rów nie często jak autentyczność, a p o p u larn o ść szkoleń i tren in g ó w autoprezentacji nie sp a d a o d lat. D ziś przecież nie tylko „trzeba być sobą", ale też „trzeba um ieć się sprzedać".

W ygląda to n a parado ks; zarzuca się k u ltu rze autentyczności, że p ro m o ­ w anie czysto egocentrycznego p u n k tu w id zen ia czyni innych lu d zi zb ęd n y ­ mi, że m ożem y czuć się zw olnieni z b ran ia ich p o d uw agę. A utentyczność m a być w szak w yzw olen iem sam ego siebie o d przytłaczającego w p ły w u hei- deggerow skiego Się - w szechobecnych w z o ró w społecznych. Jak ujm o w ał tę m yśl H eidegger: „N ajpierw jest faktycznie jestestw o w o d k ry w a n y m przez przeciętność w sp ó ln y świecie. N ajpierw »jestem« nie »ja« w sensie w łasn e­ go Siebie, lecz inni w postaci Się. O d jego strony i jako ono staje się »sobie« po raz p ierw szy »dany«. Jestestw o jest n ajpierw się i zw ykle n im pozostaje. G dy n a w łasny sposób o d k iy w a św iat i przy b liża go sobie, g d y otw iera sa­ m em u sobie sw e w łaściw e bycie, to ow o od k ry w an ie »świata« i otw ieranie jestestw a następuje zaw sze jako u su w an ie zakryć i zaćm ień, jako kruszenie m asek, k tórym i jestestw o o d g ra d z a się o d sam ego siebie" (H eidegger, 1994, s. 184). Z drugiej strony człow iek w spółczesny w k ład a b ard zo w iele energii, by zaprezen to w ać ty m „zbędnym " in n y m swój o d p o w ied n io u k ształto w a­ ny w izerunek. E poka autentyczności stała się zatem ep o k ą k ru szen ia m asek (niektórych), lecz jednocześnie ep o k ą zak ład an ia innych (co doskonale w i­ dać w Internecie).

Chociaż w znacznej liczbie p rz y p a d k ó w au top rezentacja nie jest p rz e d ­ staw ianiem fałszyw ego w izerunku , a jedynie jego o d p o w ied n im „p o d św iet­ leniem", czyli jak m ów i A. Szmajke (1999) - raczej m in ą niż m aską, to nie u le­ ga w ątpliw ości, że tak czy inaczej o p in ia in ny ch okazuje się b ard zo doniosła. W ydaje się naw et, że liczy się n a tyle, by zastanaw iać się, czy autentyczne „ja" nie gubi się teraz w dow olnie w ybieranych, elastycznych w izerunkach, tak jak wcześniej zatracało się w sztyw nych, p rzy p isan y ch społecznie rolach.

W spółw ystępow anie tre n d ó w kulturow y ch, które w zajem nie się znoszą, przynajm niej w sensie logicznym , d o m ag a się w yjaśnienia. N ajprostszym w ytłum aczeniem byłoby tw ierdzenie, że tożsam ość d o m ag a się u zn an ia i p otw ierd zen ia, w zw iązku z czym p rezentu jem y ją in n y m z jak najlepszej strony w łaśnie dzięki stosow aniu o d p o w ied n ich taktyk autoprezentacyj- nych. N ie jest to jednak w yjaśnienie w pełni satysfakcjonujące, g d y ż naw et jeśli w im ię realizacji naszych celów pokazujem y i m niej atrakcyjne aspekty sw ego „ja", to takie działanie za k ład a konieczność p o d p o rz ąd k o w a n ia się stan d ard o m otoczenia, nie m ożem y w ięc być całkiem autentyczni.

Szukając w yjaśnienia pow szechnego zain teresow an ia autentycznością i p opu larności autoprezentacji, m o żn a także u zasad n iać m yśl, iż nie m am y

(15)

do czynienia z p ra w d z iw ą autentycznością (ro zu m ian ą jako nonkonform i- styczne k reow anie siebie, m im o, a n aw et w b re w obow iązującym w zorcom społecznym ), lecz z u leganiem „m odzie n a autentyczność", w ięc z au ten ­ tycznością pozorną. Pisze o ty m J. Szacki: „W społeczeństw ie, w którym »bycie sobą« stało się szeroko u z n a n ą w artością i w każdej dzied zin ie ży ­ d a dostępn e są jakieś alternatyw y, to, co u cho dzi za o dró żn ianie się lub w yróżnianie, często okazuje się p o p ro stu u p o d ab n ia n ie m się do czegoś innego, afirm acją jakiegoś innego »rytuału«, jakiegoś innego usankcjonow a­ nego społecznie w zoru. [...] zerw anie ze sztam p ą jest w istocie przeskokiem do innej sztam py, b u n t zaś p rz e d w k o »kulturze oficjalnej« okazuje się, w gruncie rzeczy, absolutnie bezkry ty czn ą afirm acją jakiejś »k ultury alterna­ tywnej«, w której obrębie obow iązuje w cale niem niejszy konform izm . P ro­ g ram o w i nonkonform iści b yw ają po d o b n i do siebie jak d w ie krople w ody, zaś ich dom niem ane » b y d e sobą« polega nierzad k o tylko n a tym , że o dd ają się w e w ładanie zbiorow ego »Się«, które rząd zi w ich n o w y m środow isku. C ała różnica polega tylko n a tym , że jest to środow isko w y b ran e p rzez nich sam ych, nie zaś takie, do którego byli o d d zieciństw a p rzy sto sow yw an i p rzez innych" (Szacki 1996, s. 34).

„Bycie autentycznym " jest, w ty m u jęd u , tak ą sam ą ro lą społeczną jak k aż d a inna. O soba preten d u jąca do takiego m ian a m usi spełnić surow e i dość d okładnie określone w ym agania. Jest to za p ew n e tru d n e, lecz niew ątpliw ie opłacalne, gd y ż w spółczesna „ k u ltu ra auten ty czn o śd " pro m u je i n ag rad za w łaśnie takie zachow ania. Z w łaszcza w śró d różn ych p o s ta d m edialnych, szczególnie celebrytów i polityków , bo tru d n o tu nie p rzy w o łać casusu Pa- likota czy W ojew ódzkiego. O czyw iście m o żn a zapytać, p rz e d w k o czem u bun tu je się b u n to w n ik odbierający n ag ro d ę w ielo nak ład ow ego ty g o d n ik a p rz y z n a n ą m u za „autentyczność i nonkonform izm ".

Inne w yjaśnienie przytoczonego p a rad o k su odw ołuje się do in stru m en ta­ lizacji sto su n k ó w m iędzy lu d zk ich jako ry su naszej ku ltury. Jeżeli w szystkich lu d zi traktuje się in strum entalnie, jeśli są w ażn i d la jednostki tylko w tym , że m o g ą p rzyczynić się jakoś do jej sam orealizacji, to nie m a żad n eg o p ow o d u , dla którego należałoby pokazy w ać im nasze au tenty czne „ja", jeśli by n am to nie o d pow iadało. O czy w iśd e nie m a też p o w o d u , d la którego m ielibyśm y je ukryw ać, jeżeli nie m ielibyśm y n a to ochoty.

M oja autentyczność jest dla m nie i tylko dla m nie, „u su w an ie zakryć i za­ ćmień" m a znaczenie tylko d la m nie, ew entualnie d la osoby, z k tó rą łączy m nie in ty m n a relacja - w obec innych m am m aski. Szczerość (rozu m iana jako ukazy w an ie sw ojego p ra w d ziw e g o oblicza) jest w tej sytuacji m oim p rz y w i­ lejem, a w ięc nikt nie m oże m nie zm u szać do zach ow ań konform istycznych, jeśli ak u rat nie m am n a to ochoty. Jednak nie jestem też w ż a d en sposób zo ­

(16)

bo w iązany do szczerości, g d y b y m uznał, iż w d an y m w y p a d k u jest d la m nie bardziej użyteczne, by inni lu d zie brali m nie za kogoś, kim nie jestem . Takie stw arzanie złudzeń, zakładanie, m asek, „ściem nianie i zakryw anie" jest ele­ m en tem giy, jaką p ro w a d zim y ze św iatem i nie m a nic w sp ólneg o z naszą autentycznością.

Kolejne w yjaśnienie w spółistn ienia tych d w óch tre n d ó w (autentyczność i autoprom ocja) zw iązane jest z faktem postępującego ro zd zielan ia sfery ży­ d a za w odo w ego i osobistego. P rzykładem takiego ro zw iązan ia w praktyce jest styl życia y uppies. To w zięte z języka angielskiego określenie o dnosi się do g ru p y m łodych, d obrze w ykształconych ludzi, których charakteryzuje w ysoki profesjonalizm , ind y w id u alizm , dążenie do o sią g n ię d a w krótkim czasie kariery zaw odow ej i sukcesów finansow ych oraz zam iłow anie d o lu k ­ su su 3. Z y d e zaw odow e, zw łaszcza jeśli m a przyn osić sukcesy, w ym ag a więc zachow ań autoprezentacyjnych, w zw iązkach intym n ych i w innych osobi­ stych obszarach życia m iny i m aski nie są potrzebne, m o żn a w ięc realizow ać ideę autentyczności. N ie bez znaczenia jest, że jak w sk azu ją krytycy ko n­ cepcji G iddensa (Schm idt, 2011), m odel czystej relacji najbardziej ad ek w at­ nie opisuje p rzem ianę w podejściu do zw iązk ó w in tym ny ch w łaśnie w tej, jed nak wąskiej, g ru p ie ludzi.

M ożna też p o d ać in n ą h ipotezę co do w sp ó łw y stęp o w an ia ty ch p o zo r­ nie sprzecznych zjaw isk k u ltu ro w y ch - być m oże d oty czą one o drębn ych g ru p lu d zi - jedni d ą ż ą do au ten ty czn o śd , d ru d z y n ato m iast do zd o b y w a­ nia i k o n su m o w an ia społecznie u zn an y ch sukcesów , w k tó ry m to d ążen iu niezbęd ne są w ysokie um iejętności autoprezentacyjne. A by to ro zstrzyg nąć niezbęd ne byłoby p rz ep ro w a d ze n ie o d p o w ied n ich b a d a ń em pirycznych.

Spojrzenie „m akro" n a kw estie autentyczności i autoprezentacji m oże z kolei d o p ro w a d zić d o przekonania, iż jeżeli w p o p rz ed n ich epokach u z n a ­ nie nie stanow iło problem u, gd y ż tożsam ość jednostki była p o w iązan a w ś d - sły sposób z jej pozycją społeczną oraz norm am i, to dzisiaj pozostaje z tym i czynnikam i w konflikde. Pow staje on w szczególności w w y n ik u n apięć na styku dom inujących p rą d ó w k u ltu ry i w y m o g ó w ekonom iczno-technicznych czy biurokratyzacji. D. Bell zauw aża, że istnieje sprzeczność m iędzy uk ształ­ to w an ą ad ekw atnie do w cześniejszych w y m o g ó w kap italizm u stru k tu rą osobow ości w spółczesnego człowieka, k tó rą określała „n o rm a sam okontroli i opóźnionej gratyfikacji, n o rm a celow ego zacho w ania d o d o brze określo­ nych celów, [a dzisiejszą k u ltu r ą w której zapanow ała] koncepcja sam oreali­

O kreślenie to p o c h o d z i o d skró tu słów young upwardly mobil professionals - m ło d z i p n ą ­ cy się do góry profesjonaliści lub young urban professional - m ło d zi m iejscy profesjona­ liści, czyli y u p p ie s to form a zdrobniała.

(17)

zacji jednostki, jej w yzw olenia z tradycyjnych ograniczeń i w ięzi (rodzinnych i pochodzenia) tak, by m ogła kształtow ać sam a siebie w ed le w łasnej w oli [i k tó ra stanow i obszar] autoekspresji i autogratyfikacji. M a charak ter anty- instytucjonalny i antynom iczny, poniew aż to jed no stk a jest m ia rą satysfakcji: to jej odczucia, sentym ent i sądy, nie zaś obiektyw ne k ry teria określać m ają w artość w y tw o ró w k u ltu ry [...] W rezultacie tej dem okratyzacji k u ltu ry każ­ dy, co zrozum iałe, stara się w pełn i zrealizow ać swój potencjał; w ten sposób in d y w id u aln e »ja« p o p a d a coraz bardziej w konflikt z w y m og am i roli, jaką d a n a jed n o stk a pełni w p o rz ą d k u techniczno-ekonom icznym " (Bell, 1996, s. 15-16).

W yrazem tej sprzeczności n a poziom ie oso bo w y m byłby w ięc konflikt m iędzy autentycznością b u d o w a n eg o i w yrażan eg o „ja" (k u ltu ra w spółczes­ na) a p o d ejm ow aniem celow ych zachow ali autoprezentacyjnych (po rząd ek techniczno-ekonom iczny) i b alansow anie jednostki p om ięd zy tym i w ym o ­ gam i.

Bez głębszych b a d a ń tru d n o określić, k tó ra h ip o teza najlepiej w yjaśnia w spółw ystępow anie d ążen ia do autentyczności i nacisku n a um iejętności autoprezentacyjne w dzisiejszej kulturze. Rzecz w ydaje się jedn ak w a rta uw ag i ty m bardziej, że o ile nie m a specjalnego k ło p o tu z uzasad n ien iem potrzeb y kształcenia i tren o w an ia um iejętności autoprezentacyjnych, o tyle realizow anie idei autentyczności w w ych o w an iu i edukacji b u d zić m oże spo­ ro w ątpliw ości (por. Sliwierski, 2003).

4. Autentyczność jako wzorzec wychow aw czy

M im o rożnych zd e generow any ch sw oich przejaw ów , to, co id ea au te n ­ tyczności, zw łaszcza pojęta w d u c h u „taylorow skim ", niesie d la kw estii w y ­ chow ania, nie sp ro w a d za się jedynie do często opisyw anych, najczęściej cał­ kiem realnych zagrożeń.

Z a w alor m o żn a u zn ać np. ściśle pow iązan y z k ształto w an iem auten tycz­ nej tożsam ości w a ru n ek b y d a refleksyjnym . W k u ltu rze a u te n ty c zn o śd po- ję d e to nie jest tożsam e z sam ym intelektualny m nam y słem czy racjonalną

analizą. G iddens odnosi refleksyjność zaró w n o do sfeiy instytucjonalnej, jak i d o pryw atnej - dotychczasow ą w iedzę trzeb a n ieustannie konfro nto w ać z n ow ym i o siągniędam i, p o d aw ać w w ątpliw ość, in terp reto w ać ją w ciągle zm ieniających się kontekstach, stale doskonalić sw e u m iejętn o śd i zdobyw ać now e, czyli w efekcie re in terp reto w ać w a ru n k i działania. N a p ry w a tn y m p o ­ ziom ie z kolei n asz a auten ty czn a tożsam ość jest „projektem refleksyjnym ", k tó iy aby b y ł satysfakcjonujący, w y m ag a o d jednostki n ieu staw an ia w

(18)

ba-d an iu sw ych oba-dczuć, p o g ląba-d ó w i celów p o ba-d k ątem realizacji, m oba-dyfikacji lub zm iany tożsam ości, co dokonuje się p rzez „refleksyjne po rząd k o w an ie narracji". P onow oczesna refleksyjność jest w ięc jakby rzucan iem refleksów , sw oistym m onitoringiem stan ó w „ja" d o k o n y w an y m w św ietle now ej w ie­ dzy i sytuacji. W ym aga często sięgania, także w o dn iesien iu do realizacji sw ego „ja", do tzw . system ów w iedzy eksperckiej4 (w od niesieniu do siebie stan o w ią ją np. p o radniki, terapie, w skazów ki różno rak ich guru), ale m usi być o n a p rzefiltro w y w an a p rzez dośw iadczenia in d y w id u aln e i w łasn y p ro ­ jekt siebie. W ym aga to u w a ż n o ś d i dużej d ozy sam ośw iadom ości, skutkuje

zaś głębszym p rz etw arzan ie m inform acji i id ącą za ty m m niejszą skłonnością do p o słu g iw an ia się schem atam i. Jednak przeniesienie uw agi, a w ięc i ener­ gii, n a b ad an ie „ja", zgod nie z koncepcją w y czerp y w an ia zasob ów R. Bau- m aistera i M. M u rav en a (2000), od b iera ją in n y m procesom p o znaw czy m i b ehaw ioralnym . W efekcie m oże jej brak o w ać n a działalność zew nętrzną. T ym czasem G iddens - nie uw zględniając tej psychologicznej praw idłow ości - uw aża, że p an o w an ie n a d zm ianam i oznacza raczej konieczność w e jśd a w św iat społeczny, a nie w ycofyw anie się z niego (G iddens, 2001, s. 252). Z a­ kładając więc, że ponow oczesny autenty czny człow iek jest zarazem reflek- syjny i aktyw n y w świecie zew nętrznym , m ożna, jak się w ydaje, spod ziew ać się, że albo ó w stały m onitoring nie jest dogłębny, albo za u to m aty zo w ał się n a tyle, by nie kolidow ać z działaniem . To jednak, co autom atyczne, nie b a r­ dzo już pasuje d o w y m o g u refleksyjnośd.

Spójna z w ym ogiem refleksyjnośd, bo akcentująca d ą g łe zap o znaw an ie się z now ościam i i dostosow yw anie do now ych w a ru n k ó w sw ych um iejęt- n o śd , w ydaje się id ea uczenia się przez całe ży d e . Jej realizacja łatw o jedn ak m oże zam ienić się w g rom adzenie inform acji i kom petencji p ozbaw ionych sp ó jn o śd i struktury, gd y ż po p ierw sze - w obec ciągłego n ap ły w u nowej w iedzy m oże zabraknąć czasu n a jej konsolidację, p o d rugie, nie sprzyja tem u „patchw orkow y", fragm entary czny jej charakter, w ynikający i z szyb­ kiego p rz y ro stu liczby inform acji, i ze sposobu, w jaki w spółczesny człow iek ją zdobyw a. W ten sposób osiąganie m ądrości, jako ericsonow skiej cnoty ro z­ wojowej, staje się jeszcze bardziej u tru d n io n e. Integracja w ied zy i d o św iad ­ czeń, b ędąca d ro g ą do m ą d ro śd , dokonuje się p rz ed e w szystkim p rzez n a­ d aw anie znaczeń i hierarchizow anie w a ż n o śd , co w e w spółczesnej kulturze, zw łaszcza w jej wersji najbardziej rozpow szechnionej, jest zan ied b y w an e lub ignorow ane, a czasem u w a żan e za p o zy ty w (por. M elosik, 2003). Pom oc

G id d en s definiuje je jako system y w szelkiej w ie d z y specjalistycznej o p arte n a regułach p ro ced u raln y ch i p rz e k a z y w a n e je d n y m je d n o stk o m p rz e z d ru g ie (G iddens, 2002, s. 317).

(19)

w rozw oju, którego cnota ta m a być zw ieńczeniem (choć takie postaw ienie sp raw y jest b ard zo niepostm odernistyczne), w ym agałaby w ięc kształce­ nia zdolności przeciw staw iania się charaktery styczn em u d la w spółczesnej k u ltu ry tren d o w i d o fragm entaiyzacji w iedzy. P rzy d a tn e byłoby w ięc tu rozw ijanie um iejętności oceniania inform acji (co w obec założenia o b ra k u k ry terió w obiektyw nych jest k w estią dość problem atyczną, ale m o żliw ą do om inięcia p rzez np. przyjęcie jakiś w ynegocjow anych w sp ólnie kategorii), sp ra w d zan ia ich aktualności i w iarygodności ź ró d ła oraz koneksji z innym i danym i, a n a późniejszym etapie u zg o d n ie n ia w iedzy ze sw oim d o św iad ­ czeniem i działaniem . N ie jest to w p ra w d zie now y postu lat, ale nabiera dziś szczególnego znaczenia, zw łaszcza w obec tendencji m łodzieży, szczególnie podatnej n a now e p rą d y k ulturow e, do odbieran ia znaczenia faktom (bynaj­ m niej nie literackim ) i p rz y p isy w an ia nieproporcjonalnie dużej roli subiek­ ty w n y m interpretacjom . W yrazem tego jest np. py tan ie za d an e p rzez stu d e n ­ tó w n a egzam inie, p o sem estraln ym w ykładzie prezentu jący m stan w iedzy z pew nej dziedziny, o to, czy trzeb a pisać, jak jest (niechętnie), czy co się na ten tem at m yśli (entuzjastycznie).

W zasadzie nieco w b re w postm odernistycznej narracji, w ażności w cza­ sach k u ltu ry autentyczności nabierają też kw estie praw dziw ości: jeśli jest autentyk, to jego przeciw ieństw em jest falsyfikat, jeśli szczerość, to i fałsz, jeśli rzeczyw istość, to i p o zó r czy „m atrix", b u d z i to niepokój, ale w yczule­ nie n a te antynom ie czyni n a p ew n o b o g atszy m p rzeży w an ie św iata. W w y­ chow aniu i edukacji oznaczać to m oże, że należy zn ó w p o w racać do istoty rzeczy. P rzekonanie to zachow uje sw oją w agę n aw et p rzy przyjęciu p u n k tu w id ze n ia p ostm od ernistów , bo choć w p o n o w o c zesn o śd nie jest to o d k ry ­ w anie „praw dziw ej" n atu ry (bo ta k ategoria nie m a tu racji bytu), to jednak odróżn ianie jej o d ideologicznych uw ikłali, interpretacji, instru m en taln y ch n ad u ż y ć etc., zafałszow ania kontekstam i, założeniam i i oczekiw aniam i staje się um iejętnością b ard zo cenną. Jej kształcenie zaś isto tny m za d an iem dla w ychow ania.

M im o że fakty i w y d a rze n ia św iata zew n ętrzneg o są w u ję d u p ostm o ­ d ern istó w n a ogól m ało znaczące, w sensie w spólnego, obiektyw nego p u n k ­ tu odniesienia, a ich w ażność staje się m ocno zsub iek ty w izo w an a i zrelaty- w izow ana, to jed n ak w ynikające z id eału a u te n ty c zn o śd „co ja n a to?" m oże czynić zw iązek jednostki ze św iatem bardziej in ten sy w n y m i św iadom ym , a jednocześnie bardziej osobistym . W ten sposób d ych oto m ia „zew n ętrzne - w ew nętrzne" tr a d ostrość, św iat m oże jest bardziej „spryw atyzow any", ale też bardziej „mój". P rzy postm o d ern isty czn y m założeniu ró w n o p raw - n o ś d poszczególnych pryw atności, zak o m uniko w anie tego in n y m w y m ag a rozum ienia: „co o n /o n a n a to", a w ięc w yjścia p o za p ersp ek ty w ę

(20)

egocen-tiy c z n ą (co p okazuje rację Taylora uw ażającego egocentryzm za w ypaczenie w pojm ow aniu autentyczności), zatem rozw ijanie em patii staje się jed n y m z w ażniejszych z a d a ń w ychow aw czych. K u ltu ra autentyczności b ard zo d o ­ w artościow uje sferę em ocjonalną człowieka, kładzie też nacisk n a um iejęt­ ności kom unikacyjne jednostki, k tó ra w szak „negocjuje", „snuje narrację" itp. Tutaj dotychczasow a troska, by „odpow ied n ie rzeczy dać słowo", już nie w ystarcza, trzeb a też uczyć, jak to słow o czy też jakie słowa, w jakich oko­ licznościach m ają szanse być odeb ran e i zrozu m ian e p rzez d ru giego człow ie­ ka, jakie b ę d ą ich skutki, ale też jak w erbalizacja d ośw iadczeń m odyfikuje znaczenie i konsekw encje przeży ć i w ydarzeń . U w rażliw ienie n a te aspekty, do ko n y w an e podczas w ychow ania, m oże być b ard zo p otrzeb n e w ponow o- czesnym świecie p o d w a ru n k iem jednak, że p ozo stan ie w ró w n o w ad ze z ra­ cjonalnym i k rytycznym m yśleniem .

W spom niane w yżej kom petencje p rzez p o stm o d em istó w n azy w an e nie celam i w ychow aw czym i, ale raczej narzędziam i, jakie w ypracow uje się p o d ­ czas „edukacyjnej rozm ow y, w trakcie której [w ychow aw ca] usiłuje w spólnie z w ychow ankam i znaleźć drogę p rzez k ręte ścieżki rzeczyw istości" (Melosik, 2003, s. 32), ułatw iają au te n ty c zn ą relację p rz ed e w szystkim z sobą sam ym , ale też i innym i, i ze św iatem . A by być n a p ra w d ę sobą, człow iek m u si dbać o h a r­ m onię m iędzy dośw iadczeniem , uczuciam i a ich ekspresją (tak w łaśnie Rogers

(2002,1991) rozum ie autentyczność, choć czasem posługuje się zam iennie ter­ m inem kongruencja). A utentyczność zatem nie m usi kierow ać nas k u skrajne­ m u egocentryzm ow i, n aw et przeciw nie - człow iek auten tyczn y nie tylko jest w zgodzie z sobą, ale i lepiej rozum ie innych i sam jest p rzez nich rozum iany, bardziej adek w atnie też spostrzega św iat, co zresztą p o tw ierd z a szereg b a d a ń psychologicznych n a d ce n tra ln o śd ą „ja" w p o zn a n iu (por. Gasiul, 2008).

D ążenie do autentyczności, stanow iące jed en z p o d staw o w y ch w y m og ów ponow oczesnej kultury, staw ia p rz e d w y ch ow aniem za d an ia tru d n e, w y m a­ gające p o ru sz an ia się p o o bszarach w rażliw y ch n a z a rz u t n ierespek to w an ia np. rów ności, pluralizm u , o tw a rto śd . P roblem em jest też ign orow an ie w k on ­ cepcjach p o stm odernistycznych oczyw istych, zw łaszcza d la psychologów , sprzeczności - jak np. żąd an ie pełnego zau fan ia w zw iązkach p rzy założeniu ich w a ru n k o w o śd i tym czaso w o śd , dążenie d o natychm iastow ej satysfakcji i realizow anie bardziej długofalow ych p rojek tów (w ty m „projektu ja"), w y m a­ gających p rz e d e ż odraczan ia gratyfikacji. W o d niesieniu do k reo w an ia au te n ­ tycznej to ż sa m o śd słabo u w z g lę d n ia się natom iast, że tak jak m ożliw e jest bycie p ra w d z iw y m sobą, tak m ożliw e jest bycie sobą fałszyw ym , n iep ra w d ziw y m i to nie tylko z p o w o d u różn ych presji zew nętrznych. D ow odzi tego istnienie szeregu m echanizm ów obro nnych czy zniekształceń w p o zn a n iu siebie, św iata

(21)

i innych, w ynikających tak z niedoskonałości naszego um ysłu, jak i z po szu k i­ w a n ia bezpieczeństw a i pew ności albo z o b aw co do konfrontacji z sobą sam ym . Jeśli zatem p rzy sygnalizow anych w tekście ograniczeniach, a przecież nie jest to lista pełna, m o żn a w skazać n aw et w dzied zinie w y ch ow ania - b ard zo w postm o d ern izm ie zagrożonej - niem ało p o zy ty w ó w zw iązan ych z id eą autentyczności, to p rz y zn ać trzeb a za Taylorem , że jej o d rzu cenie nie byłoby u zd ro w ien iem w spółczesnej k u ltu ry od jej bolączek, bo z k ąp ielą w ylalibyśm y i dziecko. W ychow anie, które m a też (przynajm niej w k lasycznym podejściu) k ształtow ać k u ltu rę i p rzy g o to w y w ać d o uczestnictw a w niej, nie m oże być jej bezkrytycznie p o d p o rząd k o w an e, ale też nie p o w in n o sytuow ać się jako cał­ kow ita w zg lęd em niej opozycja. W ychow anie w b re w św iatu byłoby skazane n a porażkę, choćby p rzez to, że oznaczałoby ig no ro w anie istotnej części d o ­ św iadczenia m łodego pokolenia. D om inujące tren d y k u ltu ro w e trzeb a zatem starać się rozum ieć, by m o żn a było w y dobyw ać z nich w artościow e elem enty i do nich o dw oływ ać się w procesach edukacyjno-w ychow aw czych.

Bibliografia

B aum an, Z. (1996). Ponow oczesność, czyli d ek o n stru o w an ie nieśm iertelności. [W:]

S. C zerniak, A. Szahaj (red.), Postmodernizm a filozofia. Wybór tekstów (s. 143-168). W arszaw a: W yd. IFiS PAN.

B aum an, Z., M ay, T. (2004). Socjologia. Poznań: Zysk i S-ka. Bell, D. (1998). Kulturowe sprzeczności kapitalizmu. W arszaw a: PWN.

Bloom, A. (1996). Umysł zamknięty. O tym jak amen/kańskie szkolnictwo wyższe zawiodło

demokracje i zubożyło dusze dzisiejszych studentów. Poznań: Zysk i S-ka.

D aab, J. (2008). Zycie autentyczne. Pozyskano 3.09.2011 ze stro n y http://w w w .racjona- lista.pl

G ałkow ska, A., G ałkow ski, S. (2010), Funkcje ro d z in y w e w spółczesnej k u ltu rz e e u ­ ropejskiej. [W:] M. M alikow ski, S. G ałkow ski (red.), Zagrożenia dla rodziny. Europa

Polska (s. 55-66). Rzeszów : W yd. URz.

Gasiul, H. (2008). Znaczenie uczuć i emocji w kontaktach interpersonalnych. R eferat w y g ło ­ szony n a konferencji Fides et ratio. C zy ro z u m jest w konflikcie z w iarą? W arsza­ wa: UKSW. Pozyskano 3.09.2011 ze strony h ttp ://w w w .fid esratio .o rg .p l

G iddens, A. (2001). Poza lewicą i prawicą. Przyszłość polityki radykalnej. Poznań: Zysk i S-ka.

G iddens, A. (2002). Nowoczesność i tożsamość. „Ja" i społeczeństwo w epoce późnej nowo­

czesności. W arszaw a: PW N.

G iddens, A. (2007). Przemiany intymności. Seksualność, erotyzm i miłość we współczesnych

społeczeństwach. W arszaw a: PWN.

Cytaty

Powiązane dokumenty

 Każdy poprawny sposób rozwiązania zadań przez ucznia powinien być uznawany za prawidłowy i uczeń otrzymuje maksymalną liczbę punktów.  Do zredagowania odpowiedzi

Ponieważ w roślinach, które zostają kompletnie zniszczone przez grzyby, nitki grzyba wcale nie tworzą kłębków, ale w linii prostej w rastają w komorki i

Szk lo, z kt´orego zrobiona jest ba´ nka przepuszcza ma le atomy helu, ale nie przepuszcza du˙zych atom´ow argonu.. (a) Opisa´c zachodz

Niezależnie od wielu wątpliwości dotyczących czasu powstawania tego zjawiska, jego zasięgu (nawet jego nazwy), w miastach średniowiecza pojawił się stan prawny,

Szamarzewskiego – w uznaniu szczególnego autorytetu, kompetencji medycznych oraz dy- daktycznych; za nieustanną gotowość do niesienia pomocy pełnej wnikliwości i konsekwencji;

Spośród rezydencji magnackich powstałych w Warszawie w pierwszej połowie XVII wieku zdecydowanie wyróżniał się pałac należący do faworyta króla Władysława IV,

usługodawców, a także działalność osób wykonujących wolne zawody. Zwalnia się od podatku usługi w zakresie opieki medycznej, służące pro- filaktyce, zachowaniu,

wego związku człowieka z osobowym Bogiem, zwią 2 fcu ukonstytuowanego przez miłość, u podstaw którego znajduje się zrozumienie, że Bóg jest spraw ­ cą