TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
JSfb. 5 0 (1644). Warszawa, dnia 14 grudnia 1913 r. T o m
PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".
W W arszawie: rocznic rb . 8, kw artalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, p ó łr. rb . 5.
PRENUMEROWAĆ M02NA:
W Redakcyi „W szechśw iata" i we wszystkich księgar*
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
A d res R ed a k cy i: W S P Ó L N A J\te. 37. T elefon u 83-14.
Z N A C Z E N I E M I K R O B Ó W W Ż Y CIU R O Ś L IN .
Parazytyzm i symbioza.
O ile choroby zwierząt byw ają powo
dowane najczęściej przez bakterye, r o śliny naogół są napastowane przez g rzy by mikroskopijne, które ze wszystkich istot najniższych są najlepiej przystoso
wane do walki z roślinami. Nitki plechy grzybów wnikają pomiędzy komórki ko
rzeni rośliny, rozpychając je lub też prze
nikając przez błony komórkowe i wcho
dząc w zetknięcie z protoplazmą, a z d r u giej strony grzyby przystosowują się le
piej niż bakterye do kwaśnych soków odżywczych, krążących w tk an k ach ro
ślinnych.
Należy rozróżniać dwa rodzaje zakaże
nia roślin przez grzyby: albo choroba je st przypadkowa, to znaczy, że tylko pewne osobniki danego g atu n k u zostają zaatakowane przez grzyby i w takim ra zie chore rośliny dają się łatwo odróżnić od zdrowych tego samego gatunku, tak, ja k to j e s t w patologii zwierzęcej, albo
też pewna choroba dotyka wszystkie ro
śliny danego g atunku w każdem pokole
niu. W tym przypadku objawy zakaże
nia są jednakowe u wszystkich osobni
ków owego g atu n k u i w ystępują stale, tak, iż nie zwracają uwagi i uchodzą za cechy dziedziczne. Takie zakażenia, któ
re możnaby nazwać normalnemi, nie są wcale wyjątkowe w świecie roślinnym.
Typowym tego przykładem są storczyki, gdyż w komórkach ich korzeni stale prze
bywają grzyby. Takie związki stale wy
stępujące i trwałe znane były już odda- wna, ale nie uważano tego wcale za cho
robę infekcyjną z braku widocznych ob
jaw ów patologicznych, a raczej uważano to za symbiozę, przynoszącą pożytek obu stronom. Dopiero Noel Bernard wyka
zał, że mamy tu do czynienia z chorobą.
Udało mu się wyizolować w kulturze czystej grzybki komensale storczyków i powtórzyć na nich te doświadczenia Pasteura, na których podstawie w ykaza
ne zostały prawa infekcyi bakteryam i u zwierząt.
Nasiona storczyków nie są wcale po
dobne do nasion większości roślin. Są to malutkie ziarnka, których .miliardy znajdują się w każdym ow.oćd. Składają
786 W SZECHSW lAT M 50
się z niewielkiej ilości zupełnie je d n a k o wych komórek i nie zaw ierają ani z a p a sów odżywczych, ani zaczątków korzenia i liści, ja k nasiona innych roślin. Nie są one także zdolne do kiełkow ania w wa
runkach takich, jak ie wystarczają dla rozwoju nasion innych. Jeśli się j e w y
dostanie z owocu dojrzałego i wysieje na odpowiednich pożywkach w rurk ach sterylizowanych, tak, aby grzyby do nich się nie dostały, wówczas nie kiełkują one wcale i albo pozostają zupełnie niezmie
nione, albo nieco pęcznieją i zielenieją, ale po pew nym czasie giną. W naturze je d n a k ziarnka storczyków kiełkują, ale Noel Bernard wykrył, że już od najwcze
śniejszych stadyów rozwojowych w za
rodkach storczyków znajdowały się stale te same grzyby, ja k w kom órkarh ko
rzeni rośliny dorosłej. Widocznie więc wniknięcie grzyba do zarodka storczyka j e s t niezbędnym warunkiem kiełkowania.
Noel B ernard stwierdził to także dośw iad
czalnie. Zapomocą igiełki platynowej s t e rylizowanej, takiej, ja k iej się używa w bakteryologii, w ydobywał on z korze
ni storczyka n itk i grzyba, który tworzył zbite sploty w ich komórkach, i przeno
sił je pod mikroskop oraz do środowisk odżywczych takich, ja k ic h się używa do hodowania pleśni. W ten sposób o trzy mywał k u ltu ry czyste tego grzyba, k tó ry wzrastał niezmiernie szybko na sztu- cznem podłożu. Jeśli do w ysianych asep- tycznie nasion Noel B ernard dodawał t e go wyizolowanego grzyba, wówczas nitki jeg o w nikały do nasion storczyka, tw o
rzyły w komórkach ich kłębki takie, ja k w komórkach korzeni i wywoływały roz
wój tych nasion, które dotąd nie kiełko
wały. Po paru miesiącach z ziarn tych w y ra s ta ły małe roślinki. Grzyb ten, ja k się okazało, należy do g a tu n k u Rhizocto- mia i ten sam żyje w większości g a t u n ków storczyków.
Ale współżycie z grzybem nie ustala się bez żadnych przeszkód, niewszystkie bowiem ziarna, wchodzące w zetknięcie z grzybem, kiełkują. Okazało się, że wiele z nich niszczy grzyba zaraz po j e go wniknięciu: przezwyciężają one cho
robę, ale same nie są ju ż zdolne do k ieł
kowania. Inne, przeciwnie, zostają znisz
czone przez grzyby — ulegają chorobie infekcyjnej śmiertelnej. Tylko w stosun
kowo niewielkiej liczbie ziarn dochodzi do pewnej równowagi pomiędzy obu prze
ciwnikami, symbioza w ytw arza się wów
czas i roślina może kiełkować, ale ten stan równowagi pomiędzy chorobą śmier
telną, a dającą się uleczyć, stosunkowo rzadko bywa osiągany.
Dalsze doświadczenia wykazały, że zdolność grzyba do wywoływania kiełko
wania u storczyków je s t zmienna i zmniej
sza się stopniowo u grzybów hodowanych w kulturach czystych, a wreszcie zanika, podobnie ja k to P asteu r wykazał dla bak- teryj. Bakterye bowiem, hodowane przez czas dłuższy in vitro, tracą zdolność rozwijania się w ciele zwierząt i powo
dowania choroby, czyli, ja k się mówi, ja- dowitość bakteryj się zmniejsza. I od
wrotnie jadowitość takich osłabionych bakteryj można zwiększyć, jeśli się je zaszczepia stopniowo zwierzętom wrażli
wym, a wiadomo, że takie zaszczepienie nieczynnych bakteryj wywołuje odpor
ność organizmu na działanie bakteryj j a dowitych tego samego gatunku. Bernard stwierdził to samo dla grzybów. Jeśli wprowadzał do rurki, gdzie były zasiane storczyki, takiego nieczynnego grzyba, to ten nie wywoływał kiełkowania, choć wnikał do ziarn storczyków i przebywał w nich czas jakiś w formie kłębków.
Jeśli się przeniosło grzyba z tych ziarn do innej ru rk i z zasianemi storczykami, to staw ał się on nieco bardziej czynnym, gdyż wywoływał kiełkowanie w nielicz
nych ziarnach. Przenosząc go stopniowo do coraz to nowych ziarn storczyka, mo
żna mu niejako przywrócić jego ja d o w i
tość, gdyż wywołuje on kiełkowanie w co
raz to większej liczbie ziarn storczyka.
Co więcej, ziarna zakażone grzybem n ie
czynnym s ta ją się niezdolne do kiełko
wania, jeśli wprowadzimy do nich grzyba czynnego, zostają one bowiem uodpor
nione przez grzyba nieczynnego na dzia
łanie grzyba jadow itego. Podobieństwo pomiędzy zachowaniem się roślin, napa
stow anych przez grzyby, a zw ierząt za
każonych bak tery am i staje się jeszcze
NI 50 WSZECHSWIAT 78?
bardziej widocznem, jeśli zwrócimy uwa
gę na to, w jaki sposób rośliny bronią się przeciwko inwazyi grzyba. Kłębki nitek grzyba ulegają trawieniu przez ko
mórki i zmieniają się w ciała degeneru
jące, przyczem ją d ra komórek korzeni przybierają kształt płaciasty, przypomi
nają więc zupełnie ją d ra leukocytów wie- lojądrowych, które są czynne w fagocy- tozie u zwierząt. Ta czynność fagoc.y- tarn a ją d e r komórek storczyka j e s t j e dnak niewystarczająca, aby powstrzymać wzrost grzyba jadowitego, ale w każdym razie wierzchołek wegetacyjny korzeni storczyka stale j e s t wolny od grzyba, co każe przypuszczać, że w sokach ro
śliny znajdują się jakieś substancye płynne, które pow strzym ują nadmierny wzrost grzyba. Ponieważ w roślinach, które zostają kompletnie zniszczone przez grzyby, nitki grzyba wcale nie tworzą kłębków, ale w linii prostej w rastają w komorki i przechodzą z jednej do d ru giej, Noel Bernard więc przypuszcza, że już samo tworzenie się kłębków je s t zja
wiskiem analogicznem z aglutynacyą bak- teryj przez ciecze zwierząt imunizowa- nych. Wykonał on następujące dośw iad
czenie. Na dno rurki, zawierającej że
latynę odżywczą, włożył ucięty aseptycz- nie kawałek bulwy storczyka Orchis lub Loroglossum, z którego po pewnym cza
sie zaczęły dyfundować do żelatyny soki rozpuszczalne, w bulwie zawarte. Na
stępnie na lej samej żelatynie w pewnem oddaleniu od bulwy zasiał Rhizoctomia repens — komensala tych storczyków.
Grzyb zaczynał w pierwszej chwili w zra
stać, ale po pewnym czasie wzrost jego zatrzymyw ał się, ponieważ nitki jego g i
nęły w miarę zbliżania się do bulwy sto r
czyka i w miarę ja k substancye, dyfun- dujące z bulwy, rozprzestrzeniały się po pożywce, a po paru tygodniach grzyb gi
nął. To działanie bulw tego g atu n k u storczyków je s t specyficzne, je s t ono ni szczące tylko dla Rhizoctomia repens, ko
mensala tego g atunku, ale nie dla n. p.
Rhizoctomia mucoroides— komensala s to r czyka z g atu n k u V an da i ustaje w tem
peraturze 55°. Zjawisko to można poró
wnać z wytwarzaniem u zwierząt imuni-
| zowanych przeciwciał, które są także 1 specyficzne i nietrwałe w wyższej te m
peraturze.
Należy teraz rozpatrzeć, jakie są obja
wy choroby, której ulega każdy storczyk.
Tu uderza przedewszystkiem sposób roz
woju zupełnie odrębny niż u innych ro
ślin. Zamiast kiełkować w roślinkę w y smukłą, której korzeń w rasta w ziemię' i która posiada łodygę z liśćmi, zarodek storczyka pęcznieje cały i tworzy bulw- kę, na której szczycie w yrastają n astęp
nie liście. Kształt tej bulwki j e s t stały dla każdego gatunku, a jednak cecha ta je s t wyrazem przystosowania się do współżycia z grzybem, czyli je s t sym pto
mem choroby normalnej storczyków. Po
dobny zupełnie sposób kiełkowania i tw o
rzenia bulwek mają widłaki, które po
dobnie jak storczyki od najwcześniejszych stadyów rozwoju wchodzą w związek z grzybami. Ponieważ storczyki z widła
kami są bardzo oddalone od siebie filo
genetycznie, można to podobieństwo wy
tłumaczyć tylko tem, że u obu tych ro ślin bulwy powstają pod wpływem j e dnakowych warunków, które wywołuje wniknięcie grzyba. U storczyków zresztą Bernard wykazał doświadczalnie, że po
wstawanie bulw zależne je st od symbio
zy. Mianowicie pewien storczyk, pocho
dzący ze wschodu, Bletilla hyacynthina, ma zdolność kiełkowania zarówno w obec
ności grzyba, ja k i bez niego. Jeśli ziarn
ka Bletilli kiełkują bez grzyba, to dają początek roślinkom wysmukłym podobnie ja k większość roślin. Jeśli wysiejemy ziarnka Bletilli i dodamy do kultury grzyba, osłabionego przez hodowanie go w kulturach czystych, wówczas nitki j e go wnikają wprawdzie do komórek za
rodka, ale zostają tam zniszczone i z ziarn rozwijają się roślinki wysmukłe, podob
nie ja k w przypadku poprzednim. Ale jeśli po kilku nieudanych próbach grzyb ostatecznie wniknie do roślinki i zacznie się w niej rozwijać, wówczas na górnym końcu jej łodygi tworzy się spóźniona bulwka. Jeśli wreszcie do wysianych ziarn Bletilla wprowadzimy grzyba czyn
nego, który już poprzednio przebywał w komórkach storczyka, wówczas od po
788 W SZECHSW lAT JNfs 50
czątku kiełkowania tworzy się bulwa, tak, j a k u wszystkich innych storczyków.
U wielu storczyków tworzenie się bulw odbywa się nietylko podczas kiełkowania, ale i u roślin dorosłych. Te bulw y r o ślin dorosłych nie zaw ierają nigdy g rzy bów, ale pow stają zawsze wtedy, gdy grzyb wnika do korzeni rośliny, to też należy je uważać za jej organy obronne, zwłaszcza, że, j a k widzieliśmy, zaw ierają one ja k ą ś substancyę specyficzną, n isz
czącą grzyby, w sk utek czego same nie ulegają ich inwazyi.
Widzimy więc, że sposób rozwoju i bu
dowa storczyków dorosłych zn ajd u ją się w związku z symbiozą, w ystępu jącą u nich z reguły. Stąd n asu w a się pytanie, czy symbioza ta nie miała ważnego znacze
nia w ewolucyi całej tej g ru p y i aby to pytanie rozstrzygnąć, należy rozpatrzeć w arunki tej symbiozy u storczyków n a j niższych i porównać je z najwyższemi.
Pomiędzy najniższemi storczykami znaj
duje się Bletilla hy acyn th in a, która, ja k widzieliśmy, we wczesnych stad yach roz
wojowych może być wolna od grzybów, ale w późniejszym okresie symbioza w y stępuje z regu ły i wówczas w ytw arzają się na roślinach bulwy. Symbioza ta j e dnak trw a z przerwami: co roku roślina wypuszcza korzenie, które zakażają się grzybam i i wtedy roślina broniąc się w y tw arza bulwę. Następnie korzenie i ło
d yg a giną, a z całej rośliny pozostaje no
woutworzona bulwa, połączona z bu lw a
mi, w ytworzonemi w latach poprzednich.
J e s t to typ w egetacyi zw any sympodyal- nym, znajduje się on w związku z s y m biozą przerywaną.
U storczyków o budowie bardziej zło
żonej, j a k np. u Cattleya, symbioza w y tw arza się w najwcześniejszych stadyach i bulwa tworzy się od początku kiełko
wania, ale u roślin dorosłych symbioza j e s t p rzeryw ana podobnie j a k u Bletilli i roślina rośnie sympodyalnie. Dopiero u najw yższych storczyków, j a k Phaloeno- psis, Vanda, Neottia nidus-avis symbioza staje się ciągłą, to znaczy, że roślina z a wiera w swych korzeniach grzy b y przez całe życie i sposób ich wzrostu staje się odmiennym, łodygi nie w y rastają co ro- !
ku na nowych bulwach (sympodyalnie) ale istnieje tu jed n a jed yn a bulwa i ło
dyga (monopodyalny sposób wzrostu).
Naogół więc ewolucya storczyków była w związku z przystosowaniem się ich do symbiozy i Noel Bernard przypuszcza, że działanie grzybów miało wpływ zasadni
czy na powstawanie ich gatunków.
J a k widzieliśmy, symbioza staje się coraz to doskonalszą im dłużej grzyby przebywają w komórkach storczyka, a po
nieważ symbioza je s t warunkiem zacho
wania i nawet zwiększenia czynności (ak
tywności) grzyba, powstaje więc pytanie, czy ewolucya storczyków nie znajdowała się w związku ze stopniowo zw iększają
cą się czynnością grzyba. Kwestyę tę udało się także rozstrzygnąć doświad
czalnie. Widzieliśmy już, że Bletilla ho
dowana od początku swego rozwoju z grzybem, którego czynność była wzmo
żona, zmieniała swój typ rozwojowy i w y
tw arzała roślinki takie, ja k storczyki wyższe. Podobnie Cymbidyum hodowane z Rhizoctomia mucoroides, która norm al
nie żyje w najwyższych storczykach, jak Phaloenopsis i Vanda, zmienia sposób kiełkowania i w ytwarza kiełek taki, ja k inny storczyk Eulophidyum maculatum.
Wreszcie odmiany jeszcze ciekawsze w y
stępują, jeśli ziarna storczyka Vanda ho
dują się z Rhizoctomia lanuginosa, ko- mensalem Odontoglossum. W ytw arzają się wtedy dziwne kiełki rozgałęzione z u pełnie odmienne od normalnych kiełków Vanda.
Z faktu, że wraz z postępem symbiozy bulwy w y tw arzają się coraz wcześniej w życiu rośliny, Nuel B ernard w yprowa
dza wniosek, że u przodków storczyków bulwy tworzyły się jeszcze później, niż u Bletilla, że były to prawdopodobnie ro śliny jednoroczne i bywały przypadkowo napastow ane przez grzyby, a wówczas nie k w itły w pierwszym roku i w y tw a rzały organy trw ałe — bulwy i dopiero stopniowo bulwy zaczynały w ytw arzać się coraz wcześniej w miarę tego, ja k zw iązek z grzybem staw ał się w każdej generacyi coraz dłuższym. Wogóleybul- wy są utworami bardzo często występu- jącem i u roślin, spotykają się nietylko
JSJó 50 W SZECHSWIAT 789
u storczyków i roślin pokrewnych, ale u wszystkich roślin trw ałych i Noel B er
nard na podstawie znanych obecnie d a
nych statystycznych dochodzi do wnios
ku, że wszystkie rośliny trwale dziko ro snące mają korzenie zakażone grzybami, gdy tymczasem u roślin jednorocznych korzenie są z reguły od nich wolne i dla
tego stan trw ały roślin może być u w a żany za sym ptom at choroby infekcyjnej, spowodowanej przez grzyby. Symbioza więc grałaby bardzo ważną rolę w życiu roślin i, z tego założenia wychodząc, Noel Bernard usiłuje udowodnić, że w ca
lem państwie roślinnem panuje taka s a ma ja k u storczyków zgodność pomiędzy postępem symbiozy a ewolucyą g a tu n ków, w szczególności u roślin wyższych.
Rozważania jego dotyczą dwu grup:
mchów i roślin naczyniowych, to znaczy paproci i roślin kwiatowych. Rośliny tych dwu grup różnią się ogromnie mię
dzy sobą, ale je d n e i drugie posiadają cykl rozwojowy odznaczający się tem, że kolejno następują po sobie generacye płciowe i bezpłciowe. U wszystkich tych roślin ze spor pow stają organizmy płcio
w e — gametofyty, które w ytw arzają k o mórki płciowe zwane gametami. Ze złą
czenia się dwu gam et o płci odmiennej powstaje organizm bezpłciowy — sporo- fyt, który w ytw arza spory.
Sposób rozwoju i życia tych dwu ge- neracyj j e s t zupełnie odmienny u mchów i roślin naczyniowych. U mchów game- tofyt osiąga dość skomplikowaną budo
wę i kształt, u roślin naczyniowych zaś je s t on nadzwyczaj prosty, jest to n a j
częściej utw ór mikroskopijnie mały, trw a ją cy bardzo krótko i żyjący pasorzytni- czo na sporofycie, a tylko u najniższych roślin naczyniowych, u paproci, prowadzi on żywot samoistny i posiada kształt blaszki zielonej, przymocowanej do pod
łoża. I odwrotnie mchy posiadają spo
rofyt bardzo prosty, składający się ty l
ko z kapsułki zawierającej spory bez li
ści, korzeni, ani naczyń, żyjący pasorzyt- niczo na gametofycie. Sporofyt zaś ro ślin naczyniowych j e s t wysoko ukształ
tow any—posiada korzenie i łodygę z liść
mi. Na początku swego istnienia pasorzy-
tuje on na gametofycie ja k u mchów, ale w krótkim czasie uwalnia się z tego związku i prowadzi żywrot wolny.
Form przejściowych między tem i dwie
ma grupami należy prawdopodobnie szu
kać z jednej strony wśród wątrobowców z pośród mchów, a z drugiej wśród wi
dłaków z pośród roślin naczyniowych.
Gametofyty bowiem wątrobowców od
znaczają się nieskomplikowaną budową—
m ają wygląd zielonej blaszki, zbliżonej do gam etofyta paproci, sporofyty wi
dłaków są także bardzo proste, gdyż li
ście ich są zredukowane, a korzenie nie
kompletnie wyróżnicowane od łodygi. Te fakty wskazują, że rośliny naczyniowe pochodzą za pośrednictwem widłaków od przodków zbliżonych do wątrobowców.
Należy tylko rozstrzygnąć, w ja k i spo
sób sporofyt roślin naczyniowych u s a modzielnił się i zaczął prowadzić żywot wolny.
Oto, twierdzi Noel Bernard, wątrobow
ce i widłaki ulegają symbiozie z grzyba
mi i symbioza ta je s t doskonalsza u wi
dłaków niż u wątrobowców, gdyż spory widłaków nie mogą kiełkować bez grzy
bów, gdy tymczasem spory wątrobowców kiełkują samodzielnie, a oprócz tego spo
rofyt wątrobowców je s t wolny od za
każenia i je st jednoroczny, sporofyt zaś widłaków j e s t trw ały i w wysokim sto
pniu zakażony grzybami od początku swe
go rozwoju. Młode sporofyty widłaków po zakażeniu tworzą formy bulwiaste, d a jące się porównać do kiełkujących s to r czyków, a więc i u nich tworzenie bulw we wczesnych stadyach rozwojowych je st następstwem symbiozy. Według wszel
kiego prawdopodobieństwa pierwotne ro
śliny naczyniowe pochodzą od ja k iejś za
ginionej formy wątrobowców o gameto- fytach zakażonych, które w skutek przy
stosowania się do symbiozy stały się for
mą trwałą, sporofyt zaś monopodyalny i jednoroczny tej rośliny napastowany przez grzyba, komensala gametofyta, zareagował na jego wniknięcie w ytw o
rzeniem bulwy, uwrolnił się od gametofy
ta i stal się formą trwałą. Niektóre j e dnak rośliny, pochodzące od zakażonych przodków', mogły się uwolnić od współ
790 WSZECHSW IAT JMa 50
życia z grzybami i od nich pochodzą prawdopodobnie rośliny jednoroczne nie- zakażone. Z drugiej zaś stro n y mogło się zdarzyć, że pewne rośliny jednorocz
ne zostały powtórnie zakażone przez grzyby i od nich pochodzą najwyższe ro
śliny trwałe, ja k storczyki.
Taka je st hypoteza ewolucyi św iata ro
ślinnego Noel Bernarda. Odkrycia jego w dziedzinie symbiozy roślin z grzybam i otw ierają nową drogę dla badań dośw iad
czalnych, a jednocześnie wskazują, że g e nialne metody Pasteura, które doprowa
dziły do ta k wielkich zdobyczy na polu patologii, mogą oddać znaczne usługi w badaniu zagadnienia pochodzenia g a
tunków roślinnych.
B . Konopacka.
(W e d łu g A. M agrona).
S IR W IL H E L M RA M SA Y .
Z N A C Z E N I E H E L U W P R Z Y R O D Z IE .
(D okończenie).
Po wykazaniu tego sam orzutnego roz
kładu pierw iastku na dwa inne z olbrzy
mią s tratą energii, wydała mi się n a t u ralną myśl, że przez dodanie energii pier
w iastkom znanym powinno się módz spoić ich cząsteczki i ty m sposobem otrzymać odmienne rodzaje m ateryi. P ra wda, że rozpad radu je s t zjawiskiem egzotermicznem i że przeto jego tw o rze
nie się musi odbywać się endotermicznie.
Zresztą, należy przypuścić, że większość pierw iastków podobnie ja k i większość związków, je s t egzotermiczna, tak, iż, aby je rozłożyć, trzeba im dostarczyć energii. Otóż najbardziej skoncentrow a
n ą postacią energii, ja k ą tylko znamy, j e s t energia atomu helu w stanie pro
mienia a, którego prędkość odpowiada prawie nieprawdopodobnej tem peraturze:
6,5 X 1010, t. j. sześćdziesięciu pięciu milionom milionów stopni skali stusto-
pniowej. Taka cząsteczka, przebywając 7 centymetrów drogi w powietrzu pod ciśnieniem zwyczajnem, spotyka się oko
ło 4 500 000 razy z cząsteczkami tlenu i azotu (w założeniu, że promień czą
steczki równa się jednej stumilionowej centymetra). Należy sobie wyobrazić, że atom helu przebija cząsteczki powietrza tak, ja k kula przebija tarczę. Podczas tego przebijania zdarza się często, że elektron ulega przesunięciu i, opuszcza
ją c cząsteczkę, z którą był związany, pozostawia j ą w stanie jonizacyi. Je s t to zmiana odwracalna: po danym czasie zachodzi nowe połączenie pomiędzy elek
tronem a jonem i dawna cząsteczka od
tw arza się napowrót. Ale może się zda
rzyć, że zderzenie zajdzie pomiędzy ato
mem helu a jonem; otóż je st rzeczą b a r dzo prawdopodobną, że gdy jon opuści drugi elektron, jego przyroda chemiczna musi się zmienić i że musi zajść tran s - mutacya. Aby to nastąpiło, spotkanie pomiędzy atomem helu a cząsteczką ude
rzoną musi być centralne. W ydaje się rzeczą prawdopodobną, że na 8 000 zde
rzeń jedno może być centralne; atom, uderzony w taki sposób, doznaje takiego wstrząśnienia, że nie może ju ż zachować swej budowy, wynikiem tego byłby ro
dzaj jonizacyi ją d ra cząsteczki, a więc zmiana nieodwracalna, t. j. transm utacya.
Teraz wypada się zapytać, czy istnieją dowody, k tóreby przemawiały za takim poglądem na te zjawiska.
W umyśle ludzkim tkwi kilka stopni wierzeń. Dla każdego osobnika wierze
niem głównem, podstawowem je s t pe
wność swego istnienia. Są prócz tego inne wierzenia, ja k np. to, że trzeba umrzeć; są one niewątpliwe, ale nie prze
nikają tak daleko wgłąb umysłu. Zda
rzenia dzisiejsze, które są świeżo w pa
mięci, uważamy za bezwzględnie pewne;
wczorajszych już je steśm y mniej pewni, a zdarzenia z przed roku już p rzedsta
w iają się cokolwiek mglisto.
Całkiem ta k samo są doświadczenia, powtarzane ta k często, że przedstawiają pewność zupełną; jeżeli inne jeszcze oso
by stwierdziły to samo, pewność w zra
sta. Są inne, bardziej podległe błędom,
AIS 50 W SZECHSW lAT 79L
i tym już niemożna zaufać całkowicie;
są wreszcie jeszcze inne, których w yni
ki są, nie powiem wątpliwe, ale mniej przekonywające naw et dla tego, który sam j e wykonał. Wnioski, wyprowadza
ne z takich doświadczeń, zyskują ogro
mnie na pewności, gdy się je powtarza.
Wreszcie, wszystkie nasze doświadcze
nia zaw ierają się między dwiema g ra n i
cami, z których je d n ą je st prawo a d r a gą pewność.
E st autem, fid e s sperandarum substantia re- ru m y argumentum non apparentium. Fidfl in- telligimus u t ex invisibilis visxbilia fierent.
Po tych uw agach przedwstępnych po
zwolę sobie wyłożyć szereg doświadczeń, które wykonałem w ciągu ostatnich lat siedmiu.
Zacznę od przypomnienia prób, które poczyniłem razem z uczniem moim, Ale
ksandrem Cameronem, celem wywołania zmiany w siarczanie i azotanie miedzi.
Roztwory te poddaliśmy działaniu nitonu w ilościach stosunkowo dużych, jeżeli nie pod względem wagi, to przynajmniej pod względem ilości energii, ja k a mogła się przytem wydzielać.
W tak potraktow anych roztworach zna
leźliśmy lit, n aw et w tych, które były oczyszczone z największą starannością.
Co do obecności litu nie mam żadnej wątpliwości; doświadczenia równoległe, w ykonane z nitonem i wodą czystą, z azo
tanem rtęci i z azotanem ołowiu nie dały nam najmniejszego śladu litu.
Pani Curie usiłowała, je d n a k bez po
wodzenia, powtórzyć te doświadczenia w naczyniach platynowych; objaśnić te go nie jestem w możności.
Później U sher i j a stwierdziliśmy, że niton w zetknięciu z roztworami krzemu, cyrkonu, ty tan u i toru, w ytw arza dwu
tlenek węgla w ilości zmiennej, która wzrasta wraz z ciężarem atomowym me
talu. Cer, rtęć i srebro nie dały nic, gdy tymczasem ołów, który należy do tego samego szeregu, dostarczył ilości znacz
nie mniejszej, aniżeli inne metale.
Ta sama ilość azotanu toru, potrakto
wana cztery razy z kolei nitonem, dała za każdym razem objętość dw utlenku węgla, odpowiednią do ilości użytego n i
tonu. Po ukończeniu tych doświadczeń zmieszaliśmy pozostałość azotanu toru z dwuchromianem potasu i kwasem siar- czanym, pozbawionym przez ogrzewanie w próżni wszelkich śladów dwutlenku węgla; nie zdołaliśmy wykryć obecności dw utlenku węgla po ogrzaniu, co dowo
dzi, że użyty azotan toru nie zawierał nigdy węgla w żadnej postaci, albo też, że ilość węgla, obecna na początku do
świadczeń została doszczętnie zniweczo
na pod działaniem nitonu.
Stawiam te doświadczenia na miejscu drugiem, pomimo, że posiadam wysoki stopień wiary w ich ścisłość; atoli mo
żliwą je st rzeczą, że się pomyliłem; nikt tych wyników nie potwierdził.
Całkiem inaczej rzecz się ma z temi doświadczeniami, które teraz mam zamiar opisać; dotyczą one wytwarzania neonu przez niton w zetknięciu z wodą. Na
przód Cameron i ja dowiedliśmy nieza- przeczenie, że woda pod wpływem n ito nu daje neon w ilości, którą można zmie
rzyć. Niedawno, powtórzyłem to doświad
czenie i dowiodłem, że powstanie neonu nie może być przypisane przypadkowe
mu dostaniu się powietrza atmosferycz
nego. Powtóre, wody naturalne w Bath, gdzie istnieją studnie, znane jeszcze Rzy
mianom, wydzielają mieszaninę gazów, złożoną głównie z azotu, która zawiera 188 razy więcej neonu w stosunku do argonu, aniżeliby wypadło z proporcyi, istniejącej w powietrzu atmosferycznem, a 73 razy więcej helu. Gazy te są sil
nie radyoaktywne, a obecność helu tłu maczy się rozpadem nitonu, zawartego w tych wodach; neon z pewnością za
wdzięcza swe pochodzenie działaniu n i
tonu na wodę.
Chemiczne działanie promieni p nitonu nie przenosi jednej czternastej takiegoż działania promieni a, ja k tego dowodzą doświadczenia z wodą wykonane przez Ushera. Wobec tego uznałem za bezu
żyteczne użycie tych promieni w stanie promieni katodalnych, zanim znalazły sposobność oddziałania na materyę przez czas dłuższy. Zbadałem więc szkło czte
rech flaszek, które przez całe miesiące służyły do wytw arzania promieni X. To
792 W SZECHSW IAT J\o 50
szkło miało barwę ciemno-purpurową; p o tłukłszy je, wprowadziłem do ru rk i ze szkła odpornego; po wymyciu tlenem ogrzałem je i dokonałem analizy gazów, które się wydzielały; przekonałem się, że zawierały hel, zmieszany ze śladami n e onu. Powtórzyłem to samo doświadcze
nie, usuwając z pomocą pompki drobne ślady gazów z w nętrza trzech podobnych flaszek, ogrzewając je do 350°, i s tw ier
dziłem, podobnie j a k za pierwszym r a zem obecność helu i drobnych śladów neonu.
Collie i P atterso n odważyli się w y sta wić szkło zwykłej ru rk i próżniowej na bombardowanie promieni katodalnych w obecności wodoru; doświadczenia te opisane są w Rozprawach Towarzystwa chemicznego za rok 1913. Znaleźli oni hel i neon i dowiedli, że obecność tych gazów nie daje się przypisać p rzeniknię
ciu powietrza atmosferycznego; wyłączo
na j e s t także możliwość, by mogły one wydzielać się ze szkła lub z metalu elek
trod.
Później sprawdziłem sam te wyniki i mam powody do mniemania, że jeżeli przepuścimy wyładowanie katodalne po
między dwoma krążkam i glinowemi w a t mosferze suchego wodoru w taki sposób, by promienie katodalne nie wchodziły w zetknięcie ze szkłem, albo p rz y n a j
mniej, żeby zetknięcie to było ja k n a j- słabsze, to powinniśmy otrzymać sam hel; w samej rzeczy, zawsze znaleźć w te dy można drobniutki ślad neonu. Jeżeli, przeciwnie, wodór je s t zwilżony, albo też jeżeli przed wprowadzeniem zmieszamy go z odrobiną tlenu, to zauważym y prze
w agę linij neonu, pomiędzy któremi wy
stęp ują linie helu. Pow tarzałem te do
świadczenia kilkakrotnie i za każdym razem w zrastała pewność co do tego, że są w ykonane ściśle.
Inaczej rzecz się ma z doświadczenia
mi, które zamierzam opisać teraz; w yko
nałem je tylko raz jeden, i błąd w nich je s t możliwy. Wprowadziłem wodór s u chy do rurki, której elektrodam i były płytki glinowe; anoda pokryta była cien
ką w arstew ką siarki. Anodę tę podda
łem działaniu wyładow ania katodalnego
przez 5 do 6 godzin. Zbadałem gazy, w ydobyte z pomocą pompki, i nie zdoła
łem w ykryć ani helu, ani neonu; znala
złem wyłącznie argon zmieszany z wo
dorem. Co do obecności argonu, nie mam żadnych wątpliwości; gazy były wolne od azotu, co czyni niemożliwem zanieczyszczenie przez powietrze atmo
sferyczne. Pomimo to nie chcę kłaść zbytniego nacisku na w'ynik jednego do
świadczenia; należy powtórzyć je k ilka
krotnie.
Inne doświadczenie podobne, w którem do mojej rurki z siarką wprowadziłem ju ż nie wodór ale hel, nie dało mi ża
dnego wyniku. Hel, ju ż utworzony, zdaje się nie mieć żadnego wpływu na siarkę w ystaw ioną na promienie katodalne.
Ostatnie doświadczenie, ja k ie w ykona
łem, dotyczę działania promieni katodal
nych na selen w atmosferze wodoru. Po pochłonięciu przez oziębiony węgiel tych gazów, które ulegają kondensacyi, u su nąłem wodór, o ile się tylko dało, z po
mocą pompki. Następnie wydaliłem g a zy z węgla z pomocą pary wrącej s iar
ki. Gazy, których objętość nie przeno
siła kilku setnych części milimetra sze
ściennego, wykazały linie rtęci, copraw- da bardzo słabe, oraz linie c h a ra k te ry styczne kryptonu: żółtą i zieloną. P o wtórzyłem doświadczenie poraź drugi z tym samym wynikiem; przyznaję atoli, że nie mam jeszcze zupełnej pewności, chciałbym mieć dowód bardziej przeko
nyw ający, mianowicie, żeby linie żółta i zielona ujawniły się z większą siłą.
Oto, panowie, ja k w umyśle moim przedstaw ia się obecny stan naszych w ia
domości. Nie mogę atoli pominąć do
świadczeń J. J. Thomsona. (Naturę, luty 1913, str. 645) x) aczkolwiek tłumaczy on je nie wedle moich poglądów. Posługując się swoją metodą „promieni dodatnich", stw ierdził on w sposób oczywisty po
w stanie pierw iastku o ciężarze atomo
wym 3 jednocześnie z powstaniem pier
w iastk u o ciężarze atomowym 22 bez w zględu na przyrodę gazu, poddanego
!) Ob. ta k ż e W s z e c h św ia t, Na 47 z r. b.
JM® 50 WSZECHSWIAT 793
działaniu promieni katodalnych, albo też luku. Znajdował on także hel, zależnie od okoliczności. Mniema on, że te gazy wydzielają się z elektrod, albowiem po dostatecznie długiem bombardowaniu w y
twarzanie się gazów ustaje. Niech mi wolno będzie przytoczyć jedno z tych do
świadczeń. Thomson gotował ołów w t y glu krzemionkowym aż do wyparowania trzech czwartych pierwotnej ilości; w g a
zach, które się przytem wydzielały, nie było ani gazu „X3“ ani helu. „Poddając bombardowaniu pozostałość ołowiu, pisze, otrzymałem w ilościach względnie znacz
nych X 3 (jego nowy gaz) i h el“.
Pozwolę sobie wytłumaczyć fakt po
wyższy przez porównanie. Wiadomo, że tlen rozpuszcza się do pewnego stopnia w wodzie. Nalewam wody do flaszki, go
tuję j ą w próżni, dopóki nie straci trzech czwartych swej objętości, a część pozo
stałą poddaję działaniu prądu elek try cz
nego i otrzym uję z niej znowu tlen. Wy
daje mi się rzeczą nadzwyczajną, że n a wet po dluższem wrzeniu woda w dal
szym ciągu daje tlen 1).
Nie, panowie, trzeba spojrzeć faktom w oczy. Wierzę, że hel powstaje kosz
tem wodoru, że wodór suchy ulega poli- meryzacyi na hel. Prawda, że 4 X 1 ,0 0 8 nie równa się 3,992, ale według wszel
kiego prawdopodobieństwa zachodzi tu s trata elektronów. W obecności tlenu tworzy się neon: 4 X 1,008 - f 16 nie ró- wn.i się ściśle liczbie 20,000, można atoli przypuścić, że część elektronów promie
ni katodalnych ulega pochłanianiu; w sa
mej rzeczy, zdaje się, że neon może two
rzyć się łatwiej niż hel i że może poży
czać swój tlen od szkła, ulegającego bom
bardowaniu. Collie, podobnie ja k Thom
son, stwierdził, że po dłuższem bombar
dowaniu tworzenie się tych gazów ustaje.
Mogę przytoczyć spostrzeżenie analogicz-
') D odać n ależ y , żo J . J . T hom son j e s t obec
nie p rz e k o n an y , że X 3 j e s t w rze czy w istości w o d orem w sta n ie , k tó r y m o żn ab y p rz y ró w n a ć do sta n u tle n u w p o sta ci ozonu, i że sk ła n ia się on k u w ierze w p o w sta w a n ie h e lu i neonu s k u t
k iem rozp ad u p ie rw ia stk ó w , b o m b a rd o w a n y ch przez p ro m ie n ie k ato d aln e .
ne: hel, zawarty w probówce kwarcowej, przenika zwolna w ścianki, ale w rurce kwarcowej, która służyła do przechowy
wania nitonu, niema pochłaniania helu.
J e s t rzeczą prawdopodobną, że cienki pokost wytworów stałych chroni szkło przed przenikaniem atomów helu. W y daje mi się możliwem, że pod wpływem promieni katodalnych elektrody lub szkło zmieniają się tak dalece, że już nie sprzy
ja ją powstawaniu neonu.
Są to kwestye trudne, które tylko do
świadczenia mogą rozwiązać. Nie chcę kłaść nacisku na tworzenie się argonu przez dołączanie się helu do siarki; w ar
to jednakże zauważyć, że hel, ju ż istnie
jący, nie dał nic, gdy tymczasem wodór, działając na siarkę w obecności p ro m ie
ni katodalnych, wytwarza, ja k się zdaje, argon. Oprócz powtórzenia tych doświad
czeń, włączając w to działanie wodoru na selen, pozostaje spróbować działania promieni katodalnych na tellur w obec
ności wodoru; można oczekiwać syntezy ksenonu, albowiem w liczbach przybliżo
nych suma 125,5- j - 5—130,5, co niewiele tylko różni się od ciężaru atomowego ksenonu, którym j e s t 130,3.
Streszczając się, po stwierdzeniu ra zem z różnymi swymi w spółpracow nika
mi, że rad i niton, tracąc hel, przeobra
żają się w inne ciała, będące mniemane- mi pierwiastkami, usiłowałem poddać moje teorye próbie doświadczenia; do pe
wnego stopnia usiłowania te powiodły się. Je s t rzeczą bardzo prawdopodobną, ja k to już wskazali Soddy i inni badacze, że różnicę pomiędzy ciężarami atomowe- mi dwu pierwiastków, które należą do szeregów, przedzielonych trzecią różnicą, wynoszącą około 4, trzeba przypisać stra cie lub zyskaniu jednego atomu helu.
Widzicie więc panowie, j a k to hel ode
grał w mych pracach rolę ważną. Jego odkrycie, jeg o początek w minerałach urano- i toronośnych, jego wytwarzanie się z radu i nitonu, dowiedzione ja k o ściowo i ilościowo, i wreszcie jego syn
teza, otrzymana przez poddanie wodoru działaniu promieni katodalnych, oraz j e go łączenie się z tlenem dla produkcyi neonu — oto są dzieje stosunków moich
794 W SZECHSW IAT JNJó 50
z tym gazem, który, mojem zdaniem, przedstawia interes niemniejszy, aniżeli jakikolwiek inny gaz w przyrodzie.
Tłum. S. B.
M I Ę D Z Y N A R O D O W A O C H R O N A P R Z Y R O D Y .
Na ostatniem posiedzeniu paryskiej Akademii n auk Edmund P errier odczytał znam ienny komunikat, który brzmi ja k następuje:
Mam zaszczyt zawiadomić Akademię, że wobec życzenia, jednogłośnie przez nią wyrażonego, aby rząd położył tamę gospodarce rabunkowej w naszych po
siadłościach podzwrotnikowych, grożącej zupełną zagładą wielorybom, ministe- ryum kolonij utworzyło komisyę, która ma się zająć obmyśleniem odpowiednich sposobów zaradzenia złemu.
Atoli dzieło zniszczenia, które musi być powstrzymane, zagraża nie samym tylko wielorybom. Nowożytne środki ko- munikacyi, które pozwoliły człowiekowi dotrzeć do okolic, uw ażanych dawniej za niedostępne, metody tępienia, które po
siadł w tak wysokim stopniu, i wreszcie nienasycona żądza zysku — w szystko to sprawiło, że lada chwila zaniknąć może znaczna liczba gatunków: jed n e wielkich rozmiarów, j a k słoń i nosorożec a f r y k a ń ski, inne mniejsze, ja k antylopa. Nie j e s t tu bez w iny i moda, a gorące bła
gania, z którem i zwracano się do czu
łych serduszek kobiecych, nie pow strzy
mały grom adnych egzekucyj czapę! suł- tańskich i rajsk ich ptaków. Aby zdać sobie sprawę z konieczności pośpieszne
go działania, w y starczy zestawić liczbę piór, powiewających na kapeluszach dam skich i pow ystaw ianych w m agazynach mód z obszarem Nowej Gwinei i wysp Salomona (nie większym od obszaru A n
glii), gdzie jed yn ie żyją te ptaki.
Wobec tej groźby zagłady, k tó ra za
wisła nad tyloma g atu n k am i, będącemi z jednej s tro n y praw dziw em i dokumen- J
tami nauko wemi, a z drugiej ozdobą Zie
mi, której nie mamy praw a ogołacać z krzyw dą naszych następców, z inicya- tyw y Pawła Sarrasina i rządu szw ajcar
skiego zebrała się konferencya w Bernie.
Konferencya ta utw orzyła komisyę mię
dzynarodową, której stałem siedliskiem będzie Bazylea i której obowiązkiem bę
dzie czynienie wszelkich kroków, jakie okażą się niezbędnemi w danem położe
niu rzeczy.
Ośtatniemi czasy doszło do tego, że za
proponowano wytępienie wielkich ssa
ków afrykańskich pod pozorem korzyści hygienicznych, ponieważ organizmy tych zwierząt mogą być podłożem dla paso- rzytów! Ależ człowiek lub zwierzę do
mowe może być także podłożem dla pa- sorzytów, a podłoże to zastąpiłoby n a
tychm iast ciała zwierząt dzikich, gdyby choć je d n a sztuka zarażona zdołała ujść zagłady, i w tedy całą pracę trzebaby za
cząć na nowo. J e d y n ą rzeczą pożądaną je s t uczynić nieszkodliwemi muchy, na co sposób podał Roubaud, oraz wynaleźć środki i szczepionki przeciwko sprawom patologicznym, wywoływanym przez pa- sorzyty. W tym celu istnieje in sty tu t Pasteura, k tó ry pierwszy ucierpiałby mo
cno, gd yb y wytępiono wielkie małpy.
S . B .
P E R Y O D Y C Z N E U K A Z Y W A N I E S IĘ P IE W 1 K A A M E R Y K A Ń S K I E G O .
Cechą ch ara k tery sty cz n ą pewnego g a
tunku piewika am erykańskiego (owad, należący do rzędu półpokrywych do ro dzaju Cicada) je st peryodyczne zjawianie się jeg o regularnie co lat kilkanaście:
w Stanach północnych Ameryki miano
wicie zjawia się on co lat siedemnaście, w S tanach zaś południow ych—co tr z y n a ście. Napływ owadów tych bywa p rzy tem tak obfity, że w ciągu kilku ty go d ni powietrze całe rozbrzmiewa ich silnem a jed n o stajn em cierkaniem. Niekiedy w ydaje się wprawdzie, że w niektórych miejscowościach peryodyczność ta ulega
Alł* 50 W SZECHSW lAT 795
pewnym nieprawidłowościom, lecz niere- gularność taka, ja k się okazuje, je s t j e dynie pozorna. Tak np. w niektórych Stanach A m eryki północnej piewiki uka- zały się—według danych L. 0. Howarda w 1902 roku, następnie zaś wbrew ocze
kiwaniom, pojawiły się w lecie roku 1911.
Stwierdzono jednak, że piewiki z roku 1911 nie są bynajmniej potomstwem pie- wików, które były w 1902 roku, lecz że pochodziły one od piewików, żyjących w 1894 roku; a więc peryodyczność ich ukazyw ania się nie została naruszona, i należy się spodziewać, że w roku 1919 ukażą się piewiki z roku 1902.
J a k nadzwyczajnie prawidłowo prze
biega peryodyczność zjawiania się pie
wików, wskazuje ten fakt, że m o ż D a z ab
solutną pewnością przepowiedzieć rok ich ukazania się, i że nigdy dotychczas prze
powiednie takie nie zawodziły. Tak np.
piewiki, które zjawiły się 1911 r. w nie
których Stanach am erykańskich, były obserwowane regularnie co lat 17 w New- Jersey u ju ż od roku 1775, w Connecticu- cie zaś jeszcze dłużej, bo od roku 1724.
P ak t, że okresy pomiędzy jednem a dru- giem ukazaniem się piewików wynoszą, ja k wspomnieliśmy wyżej, bądź 17, bądź 13 lat, pochodzi stąd, że mamy tu do czy
nienia z dwoma g atun k am i tych owadów, z których u jednego, żyjącego w Stanach północnych, stadyum larw y trw a przez lat 17, u drugiego zaś, żyjącego w S ta nach południowych, trw a lat 13. W roku 1911, kiedy okoliczności złożyły się tak pomyślnie, że obadwa gatunki wystąpiły jednocześnie, w skutek czego można było łatwo przeprowadzać obserwacye porów
nawcze, jedne i drugie piewiki pod wzglę
dem ilościowym nie dorównywały zastę
pom dawniejszym. Przypuszczać należy, że jed n ą z wielu przyczyn, które o stat
nio wywołały zmniejszenie się ich szere
gów, stanowią wróble angielskie, tępiące je zawzięcie.
Piewiki, zjawiające się tłumnie co lat kilkanaście, szerzą niepokój i postrach między ludnością miejscową, co nie je st je d n a k bynajmniej usprawiedliwione przez ich postępowanie. Naogół nie są one po ważnemi szkodnikami, i właściwie znisz
czenie, ja k ie sprawiają, ogranicza się do tego, że samice piewika składają ja ja na młodych, delikatnych gałązkach, n ak łu wając je uprzednio silnem pokładełkiem, w skutek czego gałązki nie mogą się roz
wijać normalnie.
Składanie jaj odbywa się w czerwcu;
w lipcu ze złożonych jaj piewika wycho
dzą larwy, które zagrzebują się n a ty c h miast w ziemi zapomocą silnie rozwinię
tych nóg przednich; i tu je d n ak właści
wie nie wyrządzają szkody, gdyż, ja k do
tychczas ustalono, nie żywią się ani ko
rzeniami, ani roślinami, lecz tylko sub- stancyami organicznemi, znajdującemi się w ziemi. W takim stanie larwy prze
bywają w ziemi lat kilkanaście.
Dopiero na wiosnę siedemnastego roku (albo też trzynastego) odbywa się o stat
nie z kolei linienie, i larwa piewika prze
obraża się w poczwarkę, pędzącą w d al
szym ciągu życie podziemne; ale nawTet i w tym okresie życia piewik zachowuje swą ruchliwość. Zdarza się niekiedy, że poczwarka piewika wydostaje się na po
wierzchnię ziemi i tam wykonywa szcze
gólne budowle, których cel nie je s t do
tychczas znany; wiemy o nich to tylko, że nie byw ają one wznoszone w w arun kach normalnych, lecz jedynie wtedy, gdy niezwykłe gorąco zwabia przed cza
sem poczwarki na powierzchnię ziemi, lub też gdy g ru nt staje się zbyt w ilg ot
n y m — że więc zawsze dzieje się to pod wpływem warunków anormalnych.
Kiedy wrreszcie nadchodzi czas prze
obrażenia się poczwrarek w owady doj
rzałe, wówczas poczwarki zbierają się i tłumnie wpełzają na jakie drzewo, płot lub wysoki krzew, by osiąść tam na pe
wnej, dość znacznej już wysokości. Na
stępnie, po upływie mniej więcej godzi
ny, skóra na grzbiecie poczwarki zaczy
na wzdłuż tułowia, pękać i w przeciągu dalszych dwudziestu minut, a najwyżej godziny przeobrażenie poczwarki w owad dojrzały zostaje ukończone. Przez pe
wien czas jeszcze czerwonookie, biało ubarwione piewiki siedzą bez ruchu na drzewie, lecz zwolna skrzydła ich w ysy
chają, rozpościerają się, i owad, który przez ten czas nabrał też eharakterysty-