• Nie Znaleziono Wyników

PRENUMEROWAĆ M02NA: W Redakcyi „W szechśw iata&#34

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "PRENUMEROWAĆ M02NA: W Redakcyi „W szechśw iata&#34"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIECONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

JSfb. 5 0 (1644). Warszawa, dnia 14 grudnia 1913 r. T o m

PRENUMERATA „W SZEC HŚW IATA".

W W arszawie: rocznic rb . 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ M02NA:

W Redakcyi „W szechśw iata" i we wszystkich księgar*

niach w kraju i za granicą.

R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.

A d res R ed a k cy i: W S P Ó L N A J\te. 37. T elefon u 83-14.

Z N A C Z E N I E M I K R O B Ó W W Ż Y ­ CIU R O Ś L IN .

Parazytyzm i symbioza.

O ile choroby zwierząt byw ają powo­

dowane najczęściej przez bakterye, r o ­ śliny naogół są napastowane przez g rzy ­ by mikroskopijne, które ze wszystkich istot najniższych są najlepiej przystoso­

wane do walki z roślinami. Nitki plechy grzybów wnikają pomiędzy komórki ko­

rzeni rośliny, rozpychając je lub też prze­

nikając przez błony komórkowe i wcho­

dząc w zetknięcie z protoplazmą, a z d r u ­ giej strony grzyby przystosowują się le­

piej niż bakterye do kwaśnych soków odżywczych, krążących w tk an k ach ro­

ślinnych.

Należy rozróżniać dwa rodzaje zakaże­

nia roślin przez grzyby: albo choroba je st przypadkowa, to znaczy, że tylko pewne osobniki danego g atu n k u zostają zaatakowane przez grzyby i w takim ra ­ zie chore rośliny dają się łatwo odróżnić od zdrowych tego samego gatunku, tak, ja k to j e s t w patologii zwierzęcej, albo

też pewna choroba dotyka wszystkie ro­

śliny danego g atunku w każdem pokole­

niu. W tym przypadku objawy zakaże­

nia są jednakowe u wszystkich osobni­

ków owego g atu n k u i w ystępują stale, tak, iż nie zwracają uwagi i uchodzą za cechy dziedziczne. Takie zakażenia, któ­

re możnaby nazwać normalnemi, nie są wcale wyjątkowe w świecie roślinnym.

Typowym tego przykładem są storczyki, gdyż w komórkach ich korzeni stale prze­

bywają grzyby. Takie związki stale wy­

stępujące i trwałe znane były już odda- wna, ale nie uważano tego wcale za cho­

robę infekcyjną z braku widocznych ob­

jaw ów patologicznych, a raczej uważano to za symbiozę, przynoszącą pożytek obu stronom. Dopiero Noel Bernard wyka­

zał, że mamy tu do czynienia z chorobą.

Udało mu się wyizolować w kulturze czystej grzybki komensale storczyków i powtórzyć na nich te doświadczenia Pasteura, na których podstawie w ykaza­

ne zostały prawa infekcyi bakteryam i u zwierząt.

Nasiona storczyków nie są wcale po­

dobne do nasion większości roślin. Są to malutkie ziarnka, których .miliardy znajdują się w każdym ow.oćd. Składają

(2)

786 W SZECHSW lAT M 50

się z niewielkiej ilości zupełnie je d n a k o ­ wych komórek i nie zaw ierają ani z a p a ­ sów odżywczych, ani zaczątków korzenia i liści, ja k nasiona innych roślin. Nie są one także zdolne do kiełkow ania w wa­

runkach takich, jak ie wystarczają dla rozwoju nasion innych. Jeśli się j e w y­

dostanie z owocu dojrzałego i wysieje na odpowiednich pożywkach w rurk ach sterylizowanych, tak, aby grzyby do nich się nie dostały, wówczas nie kiełkują one wcale i albo pozostają zupełnie niezmie­

nione, albo nieco pęcznieją i zielenieją, ale po pew nym czasie giną. W naturze je d n a k ziarnka storczyków kiełkują, ale Noel Bernard wykrył, że już od najwcze­

śniejszych stadyów rozwojowych w za­

rodkach storczyków znajdowały się stale te same grzyby, ja k w kom órkarh ko­

rzeni rośliny dorosłej. Widocznie więc wniknięcie grzyba do zarodka storczyka j e s t niezbędnym warunkiem kiełkowania.

Noel B ernard stwierdził to także dośw iad­

czalnie. Zapomocą igiełki platynowej s t e ­ rylizowanej, takiej, ja k iej się używa w bakteryologii, w ydobywał on z korze­

ni storczyka n itk i grzyba, który tworzył zbite sploty w ich komórkach, i przeno­

sił je pod mikroskop oraz do środowisk odżywczych takich, ja k ic h się używa do hodowania pleśni. W ten sposób o trzy ­ mywał k u ltu ry czyste tego grzyba, k tó ­ ry wzrastał niezmiernie szybko na sztu- cznem podłożu. Jeśli do w ysianych asep- tycznie nasion Noel B ernard dodawał t e ­ go wyizolowanego grzyba, wówczas nitki jeg o w nikały do nasion storczyka, tw o­

rzyły w komórkach ich kłębki takie, ja k w komórkach korzeni i wywoływały roz­

wój tych nasion, które dotąd nie kiełko­

wały. Po paru miesiącach z ziarn tych w y ra s ta ły małe roślinki. Grzyb ten, ja k się okazało, należy do g a tu n k u Rhizocto- mia i ten sam żyje w większości g a t u n ­ ków storczyków.

Ale współżycie z grzybem nie ustala się bez żadnych przeszkód, niewszystkie bowiem ziarna, wchodzące w zetknięcie z grzybem, kiełkują. Okazało się, że wiele z nich niszczy grzyba zaraz po j e ­ go wniknięciu: przezwyciężają one cho­

robę, ale same nie są ju ż zdolne do k ieł­

kowania. Inne, przeciwnie, zostają znisz­

czone przez grzyby — ulegają chorobie infekcyjnej śmiertelnej. Tylko w stosun­

kowo niewielkiej liczbie ziarn dochodzi do pewnej równowagi pomiędzy obu prze­

ciwnikami, symbioza w ytw arza się wów­

czas i roślina może kiełkować, ale ten stan równowagi pomiędzy chorobą śmier­

telną, a dającą się uleczyć, stosunkowo rzadko bywa osiągany.

Dalsze doświadczenia wykazały, że zdolność grzyba do wywoływania kiełko­

wania u storczyków je s t zmienna i zmniej­

sza się stopniowo u grzybów hodowanych w kulturach czystych, a wreszcie zanika, podobnie ja k to P asteu r wykazał dla bak- teryj. Bakterye bowiem, hodowane przez czas dłuższy in vitro, tracą zdolność rozwijania się w ciele zwierząt i powo­

dowania choroby, czyli, ja k się mówi, ja- dowitość bakteryj się zmniejsza. I od­

wrotnie jadowitość takich osłabionych bakteryj można zwiększyć, jeśli się je zaszczepia stopniowo zwierzętom wrażli­

wym, a wiadomo, że takie zaszczepienie nieczynnych bakteryj wywołuje odpor­

ność organizmu na działanie bakteryj j a ­ dowitych tego samego gatunku. Bernard stwierdził to samo dla grzybów. Jeśli wprowadzał do rurki, gdzie były zasiane storczyki, takiego nieczynnego grzyba, to ten nie wywoływał kiełkowania, choć wnikał do ziarn storczyków i przebywał w nich czas jakiś w formie kłębków.

Jeśli się przeniosło grzyba z tych ziarn do innej ru rk i z zasianemi storczykami, to staw ał się on nieco bardziej czynnym, gdyż wywoływał kiełkowanie w nielicz­

nych ziarnach. Przenosząc go stopniowo do coraz to nowych ziarn storczyka, mo­

żna mu niejako przywrócić jego ja d o w i­

tość, gdyż wywołuje on kiełkowanie w co­

raz to większej liczbie ziarn storczyka.

Co więcej, ziarna zakażone grzybem n ie­

czynnym s ta ją się niezdolne do kiełko­

wania, jeśli wprowadzimy do nich grzyba czynnego, zostają one bowiem uodpor­

nione przez grzyba nieczynnego na dzia­

łanie grzyba jadow itego. Podobieństwo pomiędzy zachowaniem się roślin, napa­

stow anych przez grzyby, a zw ierząt za­

każonych bak tery am i staje się jeszcze

(3)

NI 50 WSZECHSWIAT 78?

bardziej widocznem, jeśli zwrócimy uwa­

gę na to, w jaki sposób rośliny bronią się przeciwko inwazyi grzyba. Kłębki nitek grzyba ulegają trawieniu przez ko­

mórki i zmieniają się w ciała degeneru­

jące, przyczem ją d ra komórek korzeni przybierają kształt płaciasty, przypomi­

nają więc zupełnie ją d ra leukocytów wie- lojądrowych, które są czynne w fagocy- tozie u zwierząt. Ta czynność fagoc.y- tarn a ją d e r komórek storczyka j e s t j e ­ dnak niewystarczająca, aby powstrzymać wzrost grzyba jadowitego, ale w każdym razie wierzchołek wegetacyjny korzeni storczyka stale j e s t wolny od grzyba, co każe przypuszczać, że w sokach ro­

śliny znajdują się jakieś substancye płynne, które pow strzym ują nadmierny wzrost grzyba. Ponieważ w roślinach, które zostają kompletnie zniszczone przez grzyby, nitki grzyba wcale nie tworzą kłębków, ale w linii prostej w rastają w komorki i przechodzą z jednej do d ru ­ giej, Noel Bernard więc przypuszcza, że już samo tworzenie się kłębków je s t zja­

wiskiem analogicznem z aglutynacyą bak- teryj przez ciecze zwierząt imunizowa- nych. Wykonał on następujące dośw iad­

czenie. Na dno rurki, zawierającej że­

latynę odżywczą, włożył ucięty aseptycz- nie kawałek bulwy storczyka Orchis lub Loroglossum, z którego po pewnym cza­

sie zaczęły dyfundować do żelatyny soki rozpuszczalne, w bulwie zawarte. Na­

stępnie na lej samej żelatynie w pewnem oddaleniu od bulwy zasiał Rhizoctomia repens — komensala tych storczyków.

Grzyb zaczynał w pierwszej chwili w zra­

stać, ale po pewnym czasie wzrost jego zatrzymyw ał się, ponieważ nitki jego g i­

nęły w miarę zbliżania się do bulwy sto r­

czyka i w miarę ja k substancye, dyfun- dujące z bulwy, rozprzestrzeniały się po pożywce, a po paru tygodniach grzyb gi­

nął. To działanie bulw tego g atu n k u storczyków je s t specyficzne, je s t ono ni szczące tylko dla Rhizoctomia repens, ko­

mensala tego g atunku, ale nie dla n. p.

Rhizoctomia mucoroides— komensala s to r ­ czyka z g atu n k u V an da i ustaje w tem­

peraturze 55°. Zjawisko to można poró­

wnać z wytwarzaniem u zwierząt imuni-

| zowanych przeciwciał, które są także 1 specyficzne i nietrwałe w wyższej te m ­

peraturze.

Należy teraz rozpatrzeć, jakie są obja­

wy choroby, której ulega każdy storczyk.

Tu uderza przedewszystkiem sposób roz­

woju zupełnie odrębny niż u innych ro­

ślin. Zamiast kiełkować w roślinkę w y ­ smukłą, której korzeń w rasta w ziemię' i która posiada łodygę z liśćmi, zarodek storczyka pęcznieje cały i tworzy bulw- kę, na której szczycie w yrastają n astęp­

nie liście. Kształt tej bulwki j e s t stały dla każdego gatunku, a jednak cecha ta je s t wyrazem przystosowania się do współżycia z grzybem, czyli je s t sym pto­

mem choroby normalnej storczyków. Po­

dobny zupełnie sposób kiełkowania i tw o­

rzenia bulwek mają widłaki, które po­

dobnie jak storczyki od najwcześniejszych stadyów rozwoju wchodzą w związek z grzybami. Ponieważ storczyki z widła­

kami są bardzo oddalone od siebie filo­

genetycznie, można to podobieństwo wy­

tłumaczyć tylko tem, że u obu tych ro ­ ślin bulwy powstają pod wpływem j e ­ dnakowych warunków, które wywołuje wniknięcie grzyba. U storczyków zresztą Bernard wykazał doświadczalnie, że po­

wstawanie bulw zależne je st od symbio­

zy. Mianowicie pewien storczyk, pocho­

dzący ze wschodu, Bletilla hyacynthina, ma zdolność kiełkowania zarówno w obec­

ności grzyba, ja k i bez niego. Jeśli ziarn­

ka Bletilli kiełkują bez grzyba, to dają początek roślinkom wysmukłym podobnie ja k większość roślin. Jeśli wysiejemy ziarnka Bletilli i dodamy do kultury grzyba, osłabionego przez hodowanie go w kulturach czystych, wówczas nitki j e ­ go wnikają wprawdzie do komórek za­

rodka, ale zostają tam zniszczone i z ziarn rozwijają się roślinki wysmukłe, podob­

nie ja k w przypadku poprzednim. Ale jeśli po kilku nieudanych próbach grzyb ostatecznie wniknie do roślinki i zacznie się w niej rozwijać, wówczas na górnym końcu jej łodygi tworzy się spóźniona bulwka. Jeśli wreszcie do wysianych ziarn Bletilla wprowadzimy grzyba czyn­

nego, który już poprzednio przebywał w komórkach storczyka, wówczas od po­

(4)

788 W SZECHSW lAT JNfs 50

czątku kiełkowania tworzy się bulwa, tak, j a k u wszystkich innych storczyków.

U wielu storczyków tworzenie się bulw odbywa się nietylko podczas kiełkowania, ale i u roślin dorosłych. Te bulw y r o ­ ślin dorosłych nie zaw ierają nigdy g rzy ­ bów, ale pow stają zawsze wtedy, gdy grzyb wnika do korzeni rośliny, to też należy je uważać za jej organy obronne, zwłaszcza, że, j a k widzieliśmy, zaw ierają one ja k ą ś substancyę specyficzną, n isz­

czącą grzyby, w sk utek czego same nie ulegają ich inwazyi.

Widzimy więc, że sposób rozwoju i bu­

dowa storczyków dorosłych zn ajd u ją się w związku z symbiozą, w ystępu jącą u nich z reguły. Stąd n asu w a się pytanie, czy symbioza ta nie miała ważnego znacze­

nia w ewolucyi całej tej g ru p y i aby to pytanie rozstrzygnąć, należy rozpatrzeć w arunki tej symbiozy u storczyków n a j ­ niższych i porównać je z najwyższemi.

Pomiędzy najniższemi storczykami znaj­

duje się Bletilla hy acyn th in a, która, ja k widzieliśmy, we wczesnych stad yach roz­

wojowych może być wolna od grzybów, ale w późniejszym okresie symbioza w y ­ stępuje z regu ły i wówczas w ytw arzają się na roślinach bulwy. Symbioza ta j e ­ dnak trw a z przerwami: co roku roślina wypuszcza korzenie, które zakażają się grzybam i i wtedy roślina broniąc się w y ­ tw arza bulwę. Następnie korzenie i ło­

d yg a giną, a z całej rośliny pozostaje no­

woutworzona bulwa, połączona z bu lw a­

mi, w ytworzonemi w latach poprzednich.

J e s t to typ w egetacyi zw any sympodyal- nym, znajduje się on w związku z s y m ­ biozą przerywaną.

U storczyków o budowie bardziej zło­

żonej, j a k np. u Cattleya, symbioza w y ­ tw arza się w najwcześniejszych stadyach i bulwa tworzy się od początku kiełko­

wania, ale u roślin dorosłych symbioza j e s t p rzeryw ana podobnie j a k u Bletilli i roślina rośnie sympodyalnie. Dopiero u najw yższych storczyków, j a k Phaloeno- psis, Vanda, Neottia nidus-avis symbioza staje się ciągłą, to znaczy, że roślina z a ­ wiera w swych korzeniach grzy b y przez całe życie i sposób ich wzrostu staje się odmiennym, łodygi nie w y rastają co ro- !

ku na nowych bulwach (sympodyalnie) ale istnieje tu jed n a jed yn a bulwa i ło­

dyga (monopodyalny sposób wzrostu).

Naogół więc ewolucya storczyków była w związku z przystosowaniem się ich do symbiozy i Noel Bernard przypuszcza, że działanie grzybów miało wpływ zasadni­

czy na powstawanie ich gatunków.

J a k widzieliśmy, symbioza staje się coraz to doskonalszą im dłużej grzyby przebywają w komórkach storczyka, a po­

nieważ symbioza je s t warunkiem zacho­

wania i nawet zwiększenia czynności (ak­

tywności) grzyba, powstaje więc pytanie, czy ewolucya storczyków nie znajdowała się w związku ze stopniowo zw iększają­

cą się czynnością grzyba. Kwestyę tę udało się także rozstrzygnąć doświad­

czalnie. Widzieliśmy już, że Bletilla ho­

dowana od początku swego rozwoju z grzybem, którego czynność była wzmo­

żona, zmieniała swój typ rozwojowy i w y­

tw arzała roślinki takie, ja k storczyki wyższe. Podobnie Cymbidyum hodowane z Rhizoctomia mucoroides, która norm al­

nie żyje w najwyższych storczykach, jak Phaloenopsis i Vanda, zmienia sposób kiełkowania i w ytwarza kiełek taki, ja k inny storczyk Eulophidyum maculatum.

Wreszcie odmiany jeszcze ciekawsze w y­

stępują, jeśli ziarna storczyka Vanda ho­

dują się z Rhizoctomia lanuginosa, ko- mensalem Odontoglossum. W ytw arzają się wtedy dziwne kiełki rozgałęzione z u ­ pełnie odmienne od normalnych kiełków Vanda.

Z faktu, że wraz z postępem symbiozy bulwy w y tw arzają się coraz wcześniej w życiu rośliny, Nuel B ernard w yprowa­

dza wniosek, że u przodków storczyków bulwy tworzyły się jeszcze później, niż u Bletilla, że były to prawdopodobnie ro ­ śliny jednoroczne i bywały przypadkowo napastow ane przez grzyby, a wówczas nie k w itły w pierwszym roku i w y tw a ­ rzały organy trw ałe — bulwy i dopiero stopniowo bulwy zaczynały w ytw arzać się coraz wcześniej w miarę tego, ja k zw iązek z grzybem staw ał się w każdej generacyi coraz dłuższym. Wogóleybul- wy są utworami bardzo często występu- jącem i u roślin, spotykają się nietylko

(5)

JSJó 50 W SZECHSWIAT 789

u storczyków i roślin pokrewnych, ale u wszystkich roślin trw ałych i Noel B er­

nard na podstawie znanych obecnie d a­

nych statystycznych dochodzi do wnios­

ku, że wszystkie rośliny trwale dziko ro snące mają korzenie zakażone grzybami, gdy tymczasem u roślin jednorocznych korzenie są z reguły od nich wolne i dla­

tego stan trw ały roślin może być u w a ­ żany za sym ptom at choroby infekcyjnej, spowodowanej przez grzyby. Symbioza więc grałaby bardzo ważną rolę w życiu roślin i, z tego założenia wychodząc, Noel Bernard usiłuje udowodnić, że w ca­

lem państwie roślinnem panuje taka s a ­ ma ja k u storczyków zgodność pomiędzy postępem symbiozy a ewolucyą g a tu n ­ ków, w szczególności u roślin wyższych.

Rozważania jego dotyczą dwu grup:

mchów i roślin naczyniowych, to znaczy paproci i roślin kwiatowych. Rośliny tych dwu grup różnią się ogromnie mię­

dzy sobą, ale je d n e i drugie posiadają cykl rozwojowy odznaczający się tem, że kolejno następują po sobie generacye płciowe i bezpłciowe. U wszystkich tych roślin ze spor pow stają organizmy płcio­

w e — gametofyty, które w ytw arzają k o ­ mórki płciowe zwane gametami. Ze złą­

czenia się dwu gam et o płci odmiennej powstaje organizm bezpłciowy — sporo- fyt, który w ytw arza spory.

Sposób rozwoju i życia tych dwu ge- neracyj j e s t zupełnie odmienny u mchów i roślin naczyniowych. U mchów game- tofyt osiąga dość skomplikowaną budo­

wę i kształt, u roślin naczyniowych zaś je s t on nadzwyczaj prosty, jest to n a j­

częściej utw ór mikroskopijnie mały, trw a ­ ją cy bardzo krótko i żyjący pasorzytni- czo na sporofycie, a tylko u najniższych roślin naczyniowych, u paproci, prowadzi on żywot samoistny i posiada kształt blaszki zielonej, przymocowanej do pod­

łoża. I odwrotnie mchy posiadają spo­

rofyt bardzo prosty, składający się ty l­

ko z kapsułki zawierającej spory bez li­

ści, korzeni, ani naczyń, żyjący pasorzyt- niczo na gametofycie. Sporofyt zaś ro ­ ślin naczyniowych j e s t wysoko ukształ­

tow any—posiada korzenie i łodygę z liść­

mi. Na początku swego istnienia pasorzy-

tuje on na gametofycie ja k u mchów, ale w krótkim czasie uwalnia się z tego związku i prowadzi żywrot wolny.

Form przejściowych między tem i dwie­

ma grupami należy prawdopodobnie szu­

kać z jednej strony wśród wątrobowców z pośród mchów, a z drugiej wśród wi­

dłaków z pośród roślin naczyniowych.

Gametofyty bowiem wątrobowców od­

znaczają się nieskomplikowaną budową—

m ają wygląd zielonej blaszki, zbliżonej do gam etofyta paproci, sporofyty wi­

dłaków są także bardzo proste, gdyż li­

ście ich są zredukowane, a korzenie nie­

kompletnie wyróżnicowane od łodygi. Te fakty wskazują, że rośliny naczyniowe pochodzą za pośrednictwem widłaków od przodków zbliżonych do wątrobowców.

Należy tylko rozstrzygnąć, w ja k i spo­

sób sporofyt roślin naczyniowych u s a ­ modzielnił się i zaczął prowadzić żywot wolny.

Oto, twierdzi Noel Bernard, wątrobow­

ce i widłaki ulegają symbiozie z grzyba­

mi i symbioza ta je s t doskonalsza u wi­

dłaków niż u wątrobowców, gdyż spory widłaków nie mogą kiełkować bez grzy­

bów, gdy tymczasem spory wątrobowców kiełkują samodzielnie, a oprócz tego spo­

rofyt wątrobowców je s t wolny od za­

każenia i je st jednoroczny, sporofyt zaś widłaków j e s t trw ały i w wysokim sto­

pniu zakażony grzybami od początku swe­

go rozwoju. Młode sporofyty widłaków po zakażeniu tworzą formy bulwiaste, d a ­ jące się porównać do kiełkujących s to r ­ czyków, a więc i u nich tworzenie bulw we wczesnych stadyach rozwojowych je st następstwem symbiozy. Według wszel­

kiego prawdopodobieństwa pierwotne ro­

śliny naczyniowe pochodzą od ja k iejś za­

ginionej formy wątrobowców o gameto- fytach zakażonych, które w skutek przy­

stosowania się do symbiozy stały się for­

mą trwałą, sporofyt zaś monopodyalny i jednoroczny tej rośliny napastowany przez grzyba, komensala gametofyta, zareagował na jego wniknięcie w ytw o­

rzeniem bulwy, uwrolnił się od gametofy­

ta i stal się formą trwałą. Niektóre j e ­ dnak rośliny, pochodzące od zakażonych przodków', mogły się uwolnić od współ­

(6)

790 WSZECHSW IAT JMa 50

życia z grzybami i od nich pochodzą prawdopodobnie rośliny jednoroczne nie- zakażone. Z drugiej zaś stro n y mogło się zdarzyć, że pewne rośliny jednorocz­

ne zostały powtórnie zakażone przez grzyby i od nich pochodzą najwyższe ro­

śliny trwałe, ja k storczyki.

Taka je st hypoteza ewolucyi św iata ro­

ślinnego Noel Bernarda. Odkrycia jego w dziedzinie symbiozy roślin z grzybam i otw ierają nową drogę dla badań dośw iad­

czalnych, a jednocześnie wskazują, że g e ­ nialne metody Pasteura, które doprowa­

dziły do ta k wielkich zdobyczy na polu patologii, mogą oddać znaczne usługi w badaniu zagadnienia pochodzenia g a­

tunków roślinnych.

B . Konopacka.

(W e d łu g A. M agrona).

S IR W IL H E L M RA M SA Y .

Z N A C Z E N I E H E L U W P R Z Y R O ­ D Z IE .

(D okończenie).

Po wykazaniu tego sam orzutnego roz­

kładu pierw iastku na dwa inne z olbrzy­

mią s tratą energii, wydała mi się n a t u ­ ralną myśl, że przez dodanie energii pier­

w iastkom znanym powinno się módz spoić ich cząsteczki i ty m sposobem otrzymać odmienne rodzaje m ateryi. P ra ­ wda, że rozpad radu je s t zjawiskiem egzotermicznem i że przeto jego tw o rze­

nie się musi odbywać się endotermicznie.

Zresztą, należy przypuścić, że większość pierw iastków podobnie ja k i większość związków, je s t egzotermiczna, tak, iż, aby je rozłożyć, trzeba im dostarczyć energii. Otóż najbardziej skoncentrow a­

n ą postacią energii, ja k ą tylko znamy, j e s t energia atomu helu w stanie pro­

mienia a, którego prędkość odpowiada prawie nieprawdopodobnej tem peraturze:

6,5 X 1010, t. j. sześćdziesięciu pięciu milionom milionów stopni skali stusto-

pniowej. Taka cząsteczka, przebywając 7 centymetrów drogi w powietrzu pod ciśnieniem zwyczajnem, spotyka się oko­

ło 4 500 000 razy z cząsteczkami tlenu i azotu (w założeniu, że promień czą­

steczki równa się jednej stumilionowej centymetra). Należy sobie wyobrazić, że atom helu przebija cząsteczki powietrza tak, ja k kula przebija tarczę. Podczas tego przebijania zdarza się często, że elektron ulega przesunięciu i, opuszcza­

ją c cząsteczkę, z którą był związany, pozostawia j ą w stanie jonizacyi. Je s t to zmiana odwracalna: po danym czasie zachodzi nowe połączenie pomiędzy elek­

tronem a jonem i dawna cząsteczka od­

tw arza się napowrót. Ale może się zda­

rzyć, że zderzenie zajdzie pomiędzy ato­

mem helu a jonem; otóż je st rzeczą b a r ­ dzo prawdopodobną, że gdy jon opuści drugi elektron, jego przyroda chemiczna musi się zmienić i że musi zajść tran s - mutacya. Aby to nastąpiło, spotkanie pomiędzy atomem helu a cząsteczką ude­

rzoną musi być centralne. W ydaje się rzeczą prawdopodobną, że na 8 000 zde­

rzeń jedno może być centralne; atom, uderzony w taki sposób, doznaje takiego wstrząśnienia, że nie może ju ż zachować swej budowy, wynikiem tego byłby ro­

dzaj jonizacyi ją d ra cząsteczki, a więc zmiana nieodwracalna, t. j. transm utacya.

Teraz wypada się zapytać, czy istnieją dowody, k tóreby przemawiały za takim poglądem na te zjawiska.

W umyśle ludzkim tkwi kilka stopni wierzeń. Dla każdego osobnika wierze­

niem głównem, podstawowem je s t pe­

wność swego istnienia. Są prócz tego inne wierzenia, ja k np. to, że trzeba umrzeć; są one niewątpliwe, ale nie prze­

nikają tak daleko wgłąb umysłu. Zda­

rzenia dzisiejsze, które są świeżo w pa­

mięci, uważamy za bezwzględnie pewne;

wczorajszych już je steśm y mniej pewni, a zdarzenia z przed roku już p rzedsta­

w iają się cokolwiek mglisto.

Całkiem ta k samo są doświadczenia, powtarzane ta k często, że przedstawiają pewność zupełną; jeżeli inne jeszcze oso­

by stwierdziły to samo, pewność w zra­

sta. Są inne, bardziej podległe błędom,

(7)

AIS 50 W SZECHSW lAT 79L

i tym już niemożna zaufać całkowicie;

są wreszcie jeszcze inne, których w yni­

ki są, nie powiem wątpliwe, ale mniej przekonywające naw et dla tego, który sam j e wykonał. Wnioski, wyprowadza­

ne z takich doświadczeń, zyskują ogro­

mnie na pewności, gdy się je powtarza.

Wreszcie, wszystkie nasze doświadcze­

nia zaw ierają się między dwiema g ra n i­

cami, z których je d n ą je st prawo a d r a ­ gą pewność.

E st autem, fid e s sperandarum substantia re- ru m y argumentum non apparentium. Fidfl in- telligimus u t ex invisibilis visxbilia fierent.

Po tych uw agach przedwstępnych po­

zwolę sobie wyłożyć szereg doświadczeń, które wykonałem w ciągu ostatnich lat siedmiu.

Zacznę od przypomnienia prób, które poczyniłem razem z uczniem moim, Ale­

ksandrem Cameronem, celem wywołania zmiany w siarczanie i azotanie miedzi.

Roztwory te poddaliśmy działaniu nitonu w ilościach stosunkowo dużych, jeżeli nie pod względem wagi, to przynajmniej pod względem ilości energii, ja k a mogła się przytem wydzielać.

W tak potraktow anych roztworach zna­

leźliśmy lit, n aw et w tych, które były oczyszczone z największą starannością.

Co do obecności litu nie mam żadnej wątpliwości; doświadczenia równoległe, w ykonane z nitonem i wodą czystą, z azo­

tanem rtęci i z azotanem ołowiu nie dały nam najmniejszego śladu litu.

Pani Curie usiłowała, je d n a k bez po­

wodzenia, powtórzyć te doświadczenia w naczyniach platynowych; objaśnić te ­ go nie jestem w możności.

Później U sher i j a stwierdziliśmy, że niton w zetknięciu z roztworami krzemu, cyrkonu, ty tan u i toru, w ytw arza dwu­

tlenek węgla w ilości zmiennej, która wzrasta wraz z ciężarem atomowym me­

talu. Cer, rtęć i srebro nie dały nic, gdy tymczasem ołów, który należy do tego samego szeregu, dostarczył ilości znacz­

nie mniejszej, aniżeli inne metale.

Ta sama ilość azotanu toru, potrakto­

wana cztery razy z kolei nitonem, dała za każdym razem objętość dw utlenku węgla, odpowiednią do ilości użytego n i­

tonu. Po ukończeniu tych doświadczeń zmieszaliśmy pozostałość azotanu toru z dwuchromianem potasu i kwasem siar- czanym, pozbawionym przez ogrzewanie w próżni wszelkich śladów dwutlenku węgla; nie zdołaliśmy wykryć obecności dw utlenku węgla po ogrzaniu, co dowo­

dzi, że użyty azotan toru nie zawierał nigdy węgla w żadnej postaci, albo też, że ilość węgla, obecna na początku do­

świadczeń została doszczętnie zniweczo­

na pod działaniem nitonu.

Stawiam te doświadczenia na miejscu drugiem, pomimo, że posiadam wysoki stopień wiary w ich ścisłość; atoli mo­

żliwą je st rzeczą, że się pomyliłem; nikt tych wyników nie potwierdził.

Całkiem inaczej rzecz się ma z temi doświadczeniami, które teraz mam zamiar opisać; dotyczą one wytwarzania neonu przez niton w zetknięciu z wodą. Na­

przód Cameron i ja dowiedliśmy nieza- przeczenie, że woda pod wpływem n ito ­ nu daje neon w ilości, którą można zmie­

rzyć. Niedawno, powtórzyłem to doświad­

czenie i dowiodłem, że powstanie neonu nie może być przypisane przypadkowe­

mu dostaniu się powietrza atmosferycz­

nego. Powtóre, wody naturalne w Bath, gdzie istnieją studnie, znane jeszcze Rzy­

mianom, wydzielają mieszaninę gazów, złożoną głównie z azotu, która zawiera 188 razy więcej neonu w stosunku do argonu, aniżeliby wypadło z proporcyi, istniejącej w powietrzu atmosferycznem, a 73 razy więcej helu. Gazy te są sil­

nie radyoaktywne, a obecność helu tłu ­ maczy się rozpadem nitonu, zawartego w tych wodach; neon z pewnością za­

wdzięcza swe pochodzenie działaniu n i­

tonu na wodę.

Chemiczne działanie promieni p nitonu nie przenosi jednej czternastej takiegoż działania promieni a, ja k tego dowodzą doświadczenia z wodą wykonane przez Ushera. Wobec tego uznałem za bezu­

żyteczne użycie tych promieni w stanie promieni katodalnych, zanim znalazły sposobność oddziałania na materyę przez czas dłuższy. Zbadałem więc szkło czte­

rech flaszek, które przez całe miesiące służyły do wytw arzania promieni X. To

(8)

792 W SZECHSW IAT J\o 50

szkło miało barwę ciemno-purpurową; p o ­ tłukłszy je, wprowadziłem do ru rk i ze szkła odpornego; po wymyciu tlenem ogrzałem je i dokonałem analizy gazów, które się wydzielały; przekonałem się, że zawierały hel, zmieszany ze śladami n e ­ onu. Powtórzyłem to samo doświadcze­

nie, usuwając z pomocą pompki drobne ślady gazów z w nętrza trzech podobnych flaszek, ogrzewając je do 350°, i s tw ier­

dziłem, podobnie j a k za pierwszym r a ­ zem obecność helu i drobnych śladów neonu.

Collie i P atterso n odważyli się w y sta ­ wić szkło zwykłej ru rk i próżniowej na bombardowanie promieni katodalnych w obecności wodoru; doświadczenia te opisane są w Rozprawach Towarzystwa chemicznego za rok 1913. Znaleźli oni hel i neon i dowiedli, że obecność tych gazów nie daje się przypisać p rzeniknię­

ciu powietrza atmosferycznego; wyłączo­

na j e s t także możliwość, by mogły one wydzielać się ze szkła lub z metalu elek­

trod.

Później sprawdziłem sam te wyniki i mam powody do mniemania, że jeżeli przepuścimy wyładowanie katodalne po­

między dwoma krążkam i glinowemi w a t ­ mosferze suchego wodoru w taki sposób, by promienie katodalne nie wchodziły w zetknięcie ze szkłem, albo p rz y n a j­

mniej, żeby zetknięcie to było ja k n a j- słabsze, to powinniśmy otrzymać sam hel; w samej rzeczy, zawsze znaleźć w te ­ dy można drobniutki ślad neonu. Jeżeli, przeciwnie, wodór je s t zwilżony, albo też jeżeli przed wprowadzeniem zmieszamy go z odrobiną tlenu, to zauważym y prze­

w agę linij neonu, pomiędzy któremi wy­

stęp ują linie helu. Pow tarzałem te do­

świadczenia kilkakrotnie i za każdym razem w zrastała pewność co do tego, że są w ykonane ściśle.

Inaczej rzecz się ma z doświadczenia­

mi, które zamierzam opisać teraz; w yko­

nałem je tylko raz jeden, i błąd w nich je s t możliwy. Wprowadziłem wodór s u ­ chy do rurki, której elektrodam i były płytki glinowe; anoda pokryta była cien­

ką w arstew ką siarki. Anodę tę podda­

łem działaniu wyładow ania katodalnego

przez 5 do 6 godzin. Zbadałem gazy, w ydobyte z pomocą pompki, i nie zdoła­

łem w ykryć ani helu, ani neonu; znala­

złem wyłącznie argon zmieszany z wo­

dorem. Co do obecności argonu, nie mam żadnych wątpliwości; gazy były wolne od azotu, co czyni niemożliwem zanieczyszczenie przez powietrze atmo­

sferyczne. Pomimo to nie chcę kłaść zbytniego nacisku na w'ynik jednego do­

świadczenia; należy powtórzyć je k ilka­

krotnie.

Inne doświadczenie podobne, w którem do mojej rurki z siarką wprowadziłem ju ż nie wodór ale hel, nie dało mi ża­

dnego wyniku. Hel, ju ż utworzony, zdaje się nie mieć żadnego wpływu na siarkę w ystaw ioną na promienie katodalne.

Ostatnie doświadczenie, ja k ie w ykona­

łem, dotyczę działania promieni katodal­

nych na selen w atmosferze wodoru. Po pochłonięciu przez oziębiony węgiel tych gazów, które ulegają kondensacyi, u su ­ nąłem wodór, o ile się tylko dało, z po­

mocą pompki. Następnie wydaliłem g a ­ zy z węgla z pomocą pary wrącej s iar­

ki. Gazy, których objętość nie przeno­

siła kilku setnych części milimetra sze­

ściennego, wykazały linie rtęci, copraw- da bardzo słabe, oraz linie c h a ra k te ry ­ styczne kryptonu: żółtą i zieloną. P o ­ wtórzyłem doświadczenie poraź drugi z tym samym wynikiem; przyznaję atoli, że nie mam jeszcze zupełnej pewności, chciałbym mieć dowód bardziej przeko­

nyw ający, mianowicie, żeby linie żółta i zielona ujawniły się z większą siłą.

Oto, panowie, ja k w umyśle moim przedstaw ia się obecny stan naszych w ia­

domości. Nie mogę atoli pominąć do­

świadczeń J. J. Thomsona. (Naturę, luty 1913, str. 645) x) aczkolwiek tłumaczy on je nie wedle moich poglądów. Posługując się swoją metodą „promieni dodatnich", stw ierdził on w sposób oczywisty po­

w stanie pierw iastku o ciężarze atomo­

wym 3 jednocześnie z powstaniem pier­

w iastk u o ciężarze atomowym 22 bez w zględu na przyrodę gazu, poddanego

!) Ob. ta k ż e W s z e c h św ia t, Na 47 z r. b.

(9)

JM® 50 WSZECHSWIAT 793

działaniu promieni katodalnych, albo też luku. Znajdował on także hel, zależnie od okoliczności. Mniema on, że te gazy wydzielają się z elektrod, albowiem po dostatecznie długiem bombardowaniu w y­

twarzanie się gazów ustaje. Niech mi wolno będzie przytoczyć jedno z tych do­

świadczeń. Thomson gotował ołów w t y ­ glu krzemionkowym aż do wyparowania trzech czwartych pierwotnej ilości; w g a­

zach, które się przytem wydzielały, nie było ani gazu „X3“ ani helu. „Poddając bombardowaniu pozostałość ołowiu, pisze, otrzymałem w ilościach względnie znacz­

nych X 3 (jego nowy gaz) i h el“.

Pozwolę sobie wytłumaczyć fakt po­

wyższy przez porównanie. Wiadomo, że tlen rozpuszcza się do pewnego stopnia w wodzie. Nalewam wody do flaszki, go­

tuję j ą w próżni, dopóki nie straci trzech czwartych swej objętości, a część pozo­

stałą poddaję działaniu prądu elek try cz­

nego i otrzym uję z niej znowu tlen. Wy­

daje mi się rzeczą nadzwyczajną, że n a ­ wet po dluższem wrzeniu woda w dal­

szym ciągu daje tlen 1).

Nie, panowie, trzeba spojrzeć faktom w oczy. Wierzę, że hel powstaje kosz­

tem wodoru, że wodór suchy ulega poli- meryzacyi na hel. Prawda, że 4 X 1 ,0 0 8 nie równa się 3,992, ale według wszel­

kiego prawdopodobieństwa zachodzi tu s trata elektronów. W obecności tlenu tworzy się neon: 4 X 1,008 - f 16 nie ró- wn.i się ściśle liczbie 20,000, można atoli przypuścić, że część elektronów promie­

ni katodalnych ulega pochłanianiu; w sa­

mej rzeczy, zdaje się, że neon może two­

rzyć się łatwiej niż hel i że może poży­

czać swój tlen od szkła, ulegającego bom­

bardowaniu. Collie, podobnie ja k Thom­

son, stwierdził, że po dłuższem bombar­

dowaniu tworzenie się tych gazów ustaje.

Mogę przytoczyć spostrzeżenie analogicz-

') D odać n ależ y , żo J . J . T hom son j e s t obec­

nie p rz e k o n an y , że X 3 j e s t w rze czy w istości w o ­ d orem w sta n ie , k tó r y m o żn ab y p rz y ró w n a ć do sta n u tle n u w p o sta ci ozonu, i że sk ła n ia się on k u w ierze w p o w sta w a n ie h e lu i neonu s k u t­

k iem rozp ad u p ie rw ia stk ó w , b o m b a rd o w a n y ch przez p ro m ie n ie k ato d aln e .

ne: hel, zawarty w probówce kwarcowej, przenika zwolna w ścianki, ale w rurce kwarcowej, która służyła do przechowy­

wania nitonu, niema pochłaniania helu.

J e s t rzeczą prawdopodobną, że cienki pokost wytworów stałych chroni szkło przed przenikaniem atomów helu. W y ­ daje mi się możliwem, że pod wpływem promieni katodalnych elektrody lub szkło zmieniają się tak dalece, że już nie sprzy­

ja ją powstawaniu neonu.

Są to kwestye trudne, które tylko do­

świadczenia mogą rozwiązać. Nie chcę kłaść nacisku na tworzenie się argonu przez dołączanie się helu do siarki; w ar­

to jednakże zauważyć, że hel, ju ż istnie­

jący, nie dał nic, gdy tymczasem wodór, działając na siarkę w obecności p ro m ie­

ni katodalnych, wytwarza, ja k się zdaje, argon. Oprócz powtórzenia tych doświad­

czeń, włączając w to działanie wodoru na selen, pozostaje spróbować działania promieni katodalnych na tellur w obec­

ności wodoru; można oczekiwać syntezy ksenonu, albowiem w liczbach przybliżo­

nych suma 125,5- j - 5—130,5, co niewiele tylko różni się od ciężaru atomowego ksenonu, którym j e s t 130,3.

Streszczając się, po stwierdzeniu ra ­ zem z różnymi swymi w spółpracow nika­

mi, że rad i niton, tracąc hel, przeobra­

żają się w inne ciała, będące mniemane- mi pierwiastkami, usiłowałem poddać moje teorye próbie doświadczenia; do pe­

wnego stopnia usiłowania te powiodły się. Je s t rzeczą bardzo prawdopodobną, ja k to już wskazali Soddy i inni badacze, że różnicę pomiędzy ciężarami atomowe- mi dwu pierwiastków, które należą do szeregów, przedzielonych trzecią różnicą, wynoszącą około 4, trzeba przypisać stra cie lub zyskaniu jednego atomu helu.

Widzicie więc panowie, j a k to hel ode­

grał w mych pracach rolę ważną. Jego odkrycie, jeg o początek w minerałach urano- i toronośnych, jego wytwarzanie się z radu i nitonu, dowiedzione ja k o ­ ściowo i ilościowo, i wreszcie jego syn­

teza, otrzymana przez poddanie wodoru działaniu promieni katodalnych, oraz j e ­ go łączenie się z tlenem dla produkcyi neonu — oto są dzieje stosunków moich

(10)

794 W SZECHSW IAT JNJó 50

z tym gazem, który, mojem zdaniem, przedstawia interes niemniejszy, aniżeli jakikolwiek inny gaz w przyrodzie.

Tłum. S. B.

M I Ę D Z Y N A R O D O W A O C H R O N A P R Z Y R O D Y .

Na ostatniem posiedzeniu paryskiej Akademii n auk Edmund P errier odczytał znam ienny komunikat, który brzmi ja k następuje:

Mam zaszczyt zawiadomić Akademię, że wobec życzenia, jednogłośnie przez nią wyrażonego, aby rząd położył tamę gospodarce rabunkowej w naszych po­

siadłościach podzwrotnikowych, grożącej zupełną zagładą wielorybom, ministe- ryum kolonij utworzyło komisyę, która ma się zająć obmyśleniem odpowiednich sposobów zaradzenia złemu.

Atoli dzieło zniszczenia, które musi być powstrzymane, zagraża nie samym tylko wielorybom. Nowożytne środki ko- munikacyi, które pozwoliły człowiekowi dotrzeć do okolic, uw ażanych dawniej za niedostępne, metody tępienia, które po­

siadł w tak wysokim stopniu, i wreszcie nienasycona żądza zysku — w szystko to sprawiło, że lada chwila zaniknąć może znaczna liczba gatunków: jed n e wielkich rozmiarów, j a k słoń i nosorożec a f r y k a ń ­ ski, inne mniejsze, ja k antylopa. Nie j e s t tu bez w iny i moda, a gorące bła­

gania, z którem i zwracano się do czu­

łych serduszek kobiecych, nie pow strzy­

mały grom adnych egzekucyj czapę! suł- tańskich i rajsk ich ptaków. Aby zdać sobie sprawę z konieczności pośpieszne­

go działania, w y starczy zestawić liczbę piór, powiewających na kapeluszach dam ­ skich i pow ystaw ianych w m agazynach mód z obszarem Nowej Gwinei i wysp Salomona (nie większym od obszaru A n­

glii), gdzie jed yn ie żyją te ptaki.

Wobec tej groźby zagłady, k tó ra za­

wisła nad tyloma g atu n k am i, będącemi z jednej s tro n y praw dziw em i dokumen- J

tami nauko wemi, a z drugiej ozdobą Zie­

mi, której nie mamy praw a ogołacać z krzyw dą naszych następców, z inicya- tyw y Pawła Sarrasina i rządu szw ajcar­

skiego zebrała się konferencya w Bernie.

Konferencya ta utw orzyła komisyę mię­

dzynarodową, której stałem siedliskiem będzie Bazylea i której obowiązkiem bę­

dzie czynienie wszelkich kroków, jakie okażą się niezbędnemi w danem położe­

niu rzeczy.

Ośtatniemi czasy doszło do tego, że za­

proponowano wytępienie wielkich ssa­

ków afrykańskich pod pozorem korzyści hygienicznych, ponieważ organizmy tych zwierząt mogą być podłożem dla paso- rzytów! Ależ człowiek lub zwierzę do­

mowe może być także podłożem dla pa- sorzytów, a podłoże to zastąpiłoby n a­

tychm iast ciała zwierząt dzikich, gdyby choć je d n a sztuka zarażona zdołała ujść zagłady, i w tedy całą pracę trzebaby za­

cząć na nowo. J e d y n ą rzeczą pożądaną je s t uczynić nieszkodliwemi muchy, na co sposób podał Roubaud, oraz wynaleźć środki i szczepionki przeciwko sprawom patologicznym, wywoływanym przez pa- sorzyty. W tym celu istnieje in sty tu t Pasteura, k tó ry pierwszy ucierpiałby mo­

cno, gd yb y wytępiono wielkie małpy.

S . B .

P E R Y O D Y C Z N E U K A Z Y W A N I E S IĘ P IE W 1 K A A M E R Y K A Ń S K I E G O .

Cechą ch ara k tery sty cz n ą pewnego g a­

tunku piewika am erykańskiego (owad, należący do rzędu półpokrywych do ro ­ dzaju Cicada) je st peryodyczne zjawianie się jeg o regularnie co lat kilkanaście:

w Stanach północnych Ameryki miano­

wicie zjawia się on co lat siedemnaście, w S tanach zaś południow ych—co tr z y n a ­ ście. Napływ owadów tych bywa p rzy ­ tem tak obfity, że w ciągu kilku ty go d ­ ni powietrze całe rozbrzmiewa ich silnem a jed n o stajn em cierkaniem. Niekiedy w ydaje się wprawdzie, że w niektórych miejscowościach peryodyczność ta ulega

(11)

Alł* 50 W SZECHSW lAT 795

pewnym nieprawidłowościom, lecz niere- gularność taka, ja k się okazuje, je s t j e ­ dynie pozorna. Tak np. w niektórych Stanach A m eryki północnej piewiki uka- zały się—według danych L. 0. Howarda w 1902 roku, następnie zaś wbrew ocze­

kiwaniom, pojawiły się w lecie roku 1911.

Stwierdzono jednak, że piewiki z roku 1911 nie są bynajmniej potomstwem pie- wików, które były w 1902 roku, lecz że pochodziły one od piewików, żyjących w 1894 roku; a więc peryodyczność ich ukazyw ania się nie została naruszona, i należy się spodziewać, że w roku 1919 ukażą się piewiki z roku 1902.

J a k nadzwyczajnie prawidłowo prze­

biega peryodyczność zjawiania się pie­

wików, wskazuje ten fakt, że m o ż D a z ab­

solutną pewnością przepowiedzieć rok ich ukazania się, i że nigdy dotychczas prze­

powiednie takie nie zawodziły. Tak np.

piewiki, które zjawiły się 1911 r. w nie­

których Stanach am erykańskich, były obserwowane regularnie co lat 17 w New- Jersey u ju ż od roku 1775, w Connecticu- cie zaś jeszcze dłużej, bo od roku 1724.

P ak t, że okresy pomiędzy jednem a dru- giem ukazaniem się piewików wynoszą, ja k wspomnieliśmy wyżej, bądź 17, bądź 13 lat, pochodzi stąd, że mamy tu do czy­

nienia z dwoma g atun k am i tych owadów, z których u jednego, żyjącego w Stanach północnych, stadyum larw y trw a przez lat 17, u drugiego zaś, żyjącego w S ta ­ nach południowych, trw a lat 13. W roku 1911, kiedy okoliczności złożyły się tak pomyślnie, że obadwa gatunki wystąpiły jednocześnie, w skutek czego można było łatwo przeprowadzać obserwacye porów­

nawcze, jedne i drugie piewiki pod wzglę­

dem ilościowym nie dorównywały zastę­

pom dawniejszym. Przypuszczać należy, że jed n ą z wielu przyczyn, które o stat­

nio wywołały zmniejszenie się ich szere­

gów, stanowią wróble angielskie, tępiące je zawzięcie.

Piewiki, zjawiające się tłumnie co lat kilkanaście, szerzą niepokój i postrach między ludnością miejscową, co nie je st je d n a k bynajmniej usprawiedliwione przez ich postępowanie. Naogół nie są one po ważnemi szkodnikami, i właściwie znisz­

czenie, ja k ie sprawiają, ogranicza się do tego, że samice piewika składają ja ja na młodych, delikatnych gałązkach, n ak łu ­ wając je uprzednio silnem pokładełkiem, w skutek czego gałązki nie mogą się roz­

wijać normalnie.

Składanie jaj odbywa się w czerwcu;

w lipcu ze złożonych jaj piewika wycho­

dzą larwy, które zagrzebują się n a ty c h ­ miast w ziemi zapomocą silnie rozwinię­

tych nóg przednich; i tu je d n ak właści­

wie nie wyrządzają szkody, gdyż, ja k do­

tychczas ustalono, nie żywią się ani ko­

rzeniami, ani roślinami, lecz tylko sub- stancyami organicznemi, znajdującemi się w ziemi. W takim stanie larwy prze­

bywają w ziemi lat kilkanaście.

Dopiero na wiosnę siedemnastego roku (albo też trzynastego) odbywa się o stat­

nie z kolei linienie, i larwa piewika prze­

obraża się w poczwarkę, pędzącą w d al­

szym ciągu życie podziemne; ale nawTet i w tym okresie życia piewik zachowuje swą ruchliwość. Zdarza się niekiedy, że poczwarka piewika wydostaje się na po­

wierzchnię ziemi i tam wykonywa szcze­

gólne budowle, których cel nie je s t do­

tychczas znany; wiemy o nich to tylko, że nie byw ają one wznoszone w w arun ­ kach normalnych, lecz jedynie wtedy, gdy niezwykłe gorąco zwabia przed cza­

sem poczwarki na powierzchnię ziemi, lub też gdy g ru nt staje się zbyt w ilg ot­

n y m — że więc zawsze dzieje się to pod wpływem warunków anormalnych.

Kiedy wrreszcie nadchodzi czas prze­

obrażenia się poczwrarek w owady doj­

rzałe, wówczas poczwarki zbierają się i tłumnie wpełzają na jakie drzewo, płot lub wysoki krzew, by osiąść tam na pe­

wnej, dość znacznej już wysokości. Na­

stępnie, po upływie mniej więcej godzi­

ny, skóra na grzbiecie poczwarki zaczy­

na wzdłuż tułowia, pękać i w przeciągu dalszych dwudziestu minut, a najwyżej godziny przeobrażenie poczwarki w owad dojrzały zostaje ukończone. Przez pe­

wien czas jeszcze czerwonookie, biało ubarwione piewiki siedzą bez ruchu na drzewie, lecz zwolna skrzydła ich w ysy­

chają, rozpościerają się, i owad, który przez ten czas nabrał też eharakterysty-

Cytaty

Powiązane dokumenty

zlote epolety do szar€go gaf- Ńnrnr z obowiązkowymkmwaterl co dawa- lo komiczry efelt Ponadto urtrdnialo idcnty- fikację postaci drarnaN' których w tej sztuce

Bocian biały pod względem przyrodniczym jest dobrze zbadany, gdyż od dawna notowano jego gniazda, daty przylotu i odlotu, ilość młodych w gnieździe oraz

wiska zm ieniać się zaczęła rów nież i etologia tego plastycznego gatunku. U dzików poczynają się fukać sam ury i lochy jałowe. Skurczyła się zatem

now ane przez roślinność, dlatego też szybko ulegają przemieszczaniu. Czasem jednak zdarza się, że naw ei i w w arunkach pustynnych .mogą one być częściowo

Jeśli więc mamy porównywać życie Boga z życiem ludzkim (bo zgodnie z przywołanym wyżej metodycznym antropomorfizmem, tylko takie myślenie jest nam dostępne), to życie

Kto więc był właściwym twórcą teoryi descendencyi, czy ten, który nikogo nie przekonał i którego dzieło bez żadnego powstało wpływu na współczesnych, czy

Niekiedy wszelako znajdują się przykłady znacznej długowieczności n a­. sion, wszakże nie dochodzącej do rozmiarów zazwyczaj jej

w iązan ia oczekiw ać należy od najbliższej przyszłości, oraz przedstaw ić cele, które stale przed oczyma stać powinny... kierunku