• Nie Znaleziono Wyników

Faust. Cz. 1 i 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Faust. Cz. 1 i 2"

Copied!
422
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

F A U S T .

C Z

C

I

i II.

P R Z E K Ł A D Feliksa Jezierskiego.

WA R S Z AWA.

N A K Ł A D I D R U K S, L E W E N T A LA» Nowy Świat, Nr. 39. 1880

,

(6)

1 0 0 0 4 9

Дозволено Цензурою. Варшава, 22 Декабря 1879 года,

(7)

SŁOWO WSTĘPNE.

Przy poglądach na arcydzieła poezyi przedewszystkiém dwie stron y na oku mieć należy: przedmiot opowiadania lub dram atu i rodzaj oświetlenia, jak ie poeta udziela przedmiotowi, czy-to od swojej ogólnej indywidualności, czy też chwilowego nastroju ducha. W utworach starożytnych oświetlenie to pada z góry na fakta przed­ staw iane i dlatego z łatwością słuchacz lub widz oddzielić je może od saméj treści poematu i odnieść do uczuć poety. W utworach no­

wożytnych przeciwnie: indywidualność autora je st głównćm ogni­ skiem , z którego promienie rozchodzą się w rozlicznych kierunkach

po całym utworze. Trudno zaiste wskazać utwór, któryby tak cha­ rakterystycznie uwydatniał znamiona poezyi nowożytnej pod tym względem ja k F a u st Goethe’go. Takie zespolenie się ducha utwór- cy z utworem, takie nieustanne powierzanie subjektywności swojej głównym działaczom, zjedn ej strony podnosi znaczenie i wagę dzieła, z drugiej atoli utrudnia zrozumienie wielu szczegółowych pię­ kności; wogóle jednak je s t cechą, wątpliwości nie ulegającą.

Żadnemu z obszerniejszych swoich dzieł poetyckich Goethe nie poświęcił tyle czasu i twórczego natężenia, ja k „Faustowi". Przed wysnuciem szczegółowego rodowodu téj szczytnej produkcyi, wspo­ mnimy na ten raz o „M aryonetkach" Simrocka, który podanie o F a u ­ ście przedstawił był już-to z własnych wspomnień, już-to z opowia­ dania innych. Jeszcze w latach dziecięcych uderzony fantastyczno- ścią przedmiotu, Goethe przez całe niemal życie snuł go w sobie, tak dalece, że część drugą dokończył dopiero nakrótko przed śmiercią. Tymczasem G otter, jeden z najcelniejszych poetów drugiej połowy zeszłego wieku, przyjaciel Goethego i jednomyślny z nim przeciwnik szekspiryzmu w dramacie, pisze do niego jeszcze w r. 1773 '„aby mu przysłał Doktora Fausta, skoro go tylko w głowie swojej odszumuje

(8)

Czyliż więc podobna, aby na treści, przez całe życie w sercu pia­ stowanej, nie odcisnął się duch poety najdotykalniéj ? Czy podobna, aby zmiany i dopełnienia, co chwila przybywające z postępem czasu, nie wypowiadały zmian i dopełnień w życiu wewnętrznem poety za­ chodzących ?

F aust, niewątpliwie, je s t utworem nawskroś ożywionym subjek- tywnością Goethe’go. Ponieważ, z drugiej strony, Goethe był-to nie tylko olbrzymi talen t poetycki, ale przytém potęga umysłowa wprawiająca w zdumienie naw et specyalistów pierwszego rzędu; po­ nieważ stanowisko towarzyskie otwierało przed nim najpoważniejsze sfery ówczesnej społeczności; ponieważ był on świadkiem i bacznym widzem wielu a wielu powstających i łamiących się teoryj wszelkie­ go rodzaju : więc nie dziw, że „Faust" jako utwór, wcielający w sie­ bie tyle zmian w poglądach i wierzeniach człowieka, tyle daje do myślenia krytyce, a tyle wrażeń budzi w czytelnikach. J a k krytyk i komentator co raz to nowe upatruje tam alluzye, ta k i czytelnik co raz to nowe podsłuchując tam tętn a natury ludzkiej, w sobie sa­ mym ich odszukuje.

Je stto więc ciągłość, w której każdym punkcie poeta „cząstkę duszy swej zostawił" ; ale w końcu i dla niego samego stać się ona musiała czémáprzedmiotowém, prawie cudzém. Zdarzało się, że przy­ jaciele uczeni, sami prostowali jego sposób rozumienia pewnych my­ śli lub napomknień w Fauście spotykanych.

Zgoła, dla zrozumienia poezyi Starożytnych dosyć było przenieść się w wiek i otoczenie poem atu; dla zrozumienia poety nowożytne­ go potrzeba podążać za nim w jego krainy ; dla zrozumienia Goe­ thego krytyka jeszcze więcej nad to zrob iła: postarała się ona, o ile tylko zdołała, odtworzyć wszystkie czynniki, naw et przypadkowe, jak ie dany nastrój poety naszego spowodować mogły.

Subjektywność w poezyi, jeżeli przechodzi miarę, ciągłe zajmo­ wanie sobą czytelników, w wielu poetach stało się źródłem wady, ckliwości utworu, w Goethem je s t ono źródłem energii.

Nadmieniwszy o wewnętrznej spójni pomiędzy utworem a utwór- cą, zwróćmy się do przedmiotu tragedyi, a mianowicie do samej po­ staci tytułowej.

I tu znowu dwie grupy składowych żywiołów odróżnić należy : F au sta jeżeli wyrozumieć chcemy, z dwóch charakterów oceniać nam potrzeba, z ogólnie ludzkiego i osobnikowego. To, co jest ogólném, typowo-ludzkiém w osobie Doktora F au sta, stanowi, podług nas, duszę dramatu. Gdzie tylko F a u st przemawiać będzie z wysokości dogmatu, czy społecznego, czy filozoficznego, czy wreszcie w imię najwyższy cli. przeczuć boskiéj istoty w człowieku, tam domyślajmy się głosu samego poety. W każdem ogniwie system atu pojęć, jak ie

(9)

tu całą machinę w ruch wprawiają, ile razy idzie o zasady ogólnie ludzkie: od miłości i braterstw a, aż do spinozyzmu, słyszymy głos Goethego. ^ F au st zaś historyczny, osoba podaniowa, tułająca się w dziejach czarnoksięztwa po krajach i wiekach, je s t to nic więcej, ja k tylko aparat romantyczny, wybrany przez poetę dlatego, że się najbardziej nadaw ał do jego pojęć. Istotnie, trudno-by było w ca­ łym chaosie wieków średnich upatrzyć drugą postać odpowiedniejszą do podstawienia pod umysłowe i społeczne ideały naszego wieszcza. Tę jednak postać i jej otoczenie nazwaliśmy tylko aparatem . „Faust Goethego, mówi H artung, nie ma nic wspólnego z Faustem poda­ niowym, szalbierzem i włóczęgą, chyba tylko zdarzenia zewnętrzne i stanowi on (jak wogóle wszyscy bohaterowie poematów Goethego) jednę ze stron samego poety“ (*).

Zacznijmy od pierwszej strony. K tóż je s t ów F a u st w ogólnem, typowo-ludzkiem uważany znaczeniu i właśnie tym charakterem swoim przerastający historycznego czarnoksiężnika ? J e s t to uoso­ bienie pragnień, cierpień i wysiłków człowieka w walce z najwyż- szemi zagadnieniami życia. Starożytność zdobywała się na tego rodzaju uosobienie jedynie w sferze filozofii. Mamy wprawdzie po­ etyczny jego analpgon w osobie Prom eteusza; ale ten je s t tylko rzecznikiem ze strony życia zewnętrznego, nie tykającym ideałów piękna i wiedzy. Czytelnik uzna tu z nami nieskończenie wielką różnicę.

W czasach nowożytnych fantazya poetów zryw ała się w tym kierunku i dosyć często, chociaż wyłącznie w pieśni, w napomknie­ niach lirycznych. W prawdzie Marlowe, poeta angielski, utworzył był dram at o Fauście, ale w nim nie tak stanowczo staw ia sobie zadanie wypowiedzenia owych wysiłków i walk, jak ie przebyć musi duch człowieka, jeżeli owładnie nim żądza zdobycia wszechwiedzy, naj­ wyższego piękna i wcielenia doskonałości w życie. Goethe tylko mógł się poważyć na takie zadanie, i on tylko mógł go dokonać zwy- cięzko. Ukazanie się „Fausta* było faktem epokowym. Metafizy­ czny tem at życia ludzkiego, jeśli ta k wyrazić się wolno, pod jego ramieniem wszedł do rzędu tematów scenicznych i pomimo swojej abstrakcyjnej natury, mało przystępnej dla ogółu, stał się przedmio­ tem poezyi tego działu. Manfred Byrona, Hohenek Longfellowa, zamierzane i u nas próby podniesienia Twardowskiego do tejże wy­ sokości : oto są oddźwięki tej wielkiej inicyatywy — że zamilczymy o rozrzuconych tu i owdzie członkach głównego typu w K ainie By­ rona, lub o dalekiej przechodniej jego zapowiedzi w Hamlecie.

(10)

W najbliższem jednak pokrewieństwie z „Faustem 11 stoi Manfred, cho­ ciaż; Byron w wielkiej części umiał ocalić tu swoję samodzielność. Todobnie ja k Faust, i jego bohater na samym wstępie wypowiada wzgardę ku wszelkiej wiedzy, jak ą się chlubią umiejętności ludzkie i mądrość tego świata. I on porusza całą maszyneryę rom antyczną; wywołuje duchy, zamyśla o samobójstwie, a odgłos pastuszej piszczał­ ki, dochodzący zdaleka, powstrzymuje go nad przepaścią, ja k po­ wstrzymał F a u sta odgłos dzwonu wielkanocnego i pieśni o zmar­ twychwstaniu. Zgoła spotykamy na każdym punkcie uderzające znamiona wspólności, jakkolw iek niemniej uderzającemi są i różnice; nad tem jednak rozszerzać się tu nie będziemy, odsyłając czytelnika do głębokiego studyum pani George Sand o dramacie fantastycznym.

Otóż w Fauście Goethego, ja k powiedzieliśmy, uosabia się nie­ przeparta żądza rozpętania tych więzów wyrocznych, w jak ie czuje się uwikłanym człowiek już w kolebce swojej. M iotanie się i męki tego Prometeusza stanowią główne zadanie tragedyi.

Zobaczmy teraz, jakie-to żywioły miał w rozporządzeniu poeta, kiedy zamyślał wielką budowę i ja k z tych żywiołów stopniowo, w ar­ stwami układała się ona, aż nakoniec ukazała się w majestacie ca­ łości.

Podstaw ą ducha wszystkich podań o Fauście i tylu innych po­ staciach, tenże sam typ uosobiających, jest cudowność. Pojęcie cudo­ wności, zaniesione przez chrześcijaństwo w system wyobrażeń, a więc w pierwszych okresach swoich wyłącznie teozoficzne, z postępem czasu i wzrostem wiadomości przeistaczało się zwolna i posuwało w kierunku ku pojęciom przyrodniczym, naturalnie kosztem tych ob- słonek i ozdób, w jakie je oblekać mogła fantazya ludowa. Ale prze­ istoczenie to nie nastąpiło bezpośrednio. Potrzebną była pewna faza przejściowa, potrzebnym był taki okres wyobrażeń, któryby z jednej strony zachował znamiona pierwotne, a z drugiej zawierał w sobie zadatki już czerstwiejącego, czysto-rozumowego poglądu na św iat i życie. Otóż tym przejściowym czynnikiem od cudowności do naturalizmu była magia. Aby nie zrywać na samym wstępie z tradycyą prawowiernych, magia, podobnie ja k i tam ta, uzasadniała swoje prawo we wspólnem z nią źródle: legitymowała się także

Ew angelią.

Ponieważ magia, jako nowy, niesłychany dotąd czynnik, z samej natury rzeczy, musiała przybrać postawę współzawodniczki wobec czysto-chrześcijańskiej tradycyi cudu, przeto opinia ludowa, zgodnie z panującą powagą, napiętnowała ją znamieniem odstępstwa od wia­ ry, spólnictwa ze złym duchem. I dlatego to wszystkie podnioślej- sze umysły, wszyscy prawie mężowie inicyatywy naukowej, szcze­ gólniej zaś badacze przyrody ulegli takiemu podejrzeniu (Albert

(11)

Wielki, Roger Baco, Michał Scotus i t. p.) Kie rozszerzamy się nad subtelnościami tu odnoszącemi się. Prawdopodobnem je s t j e ­ dnak, że pod wrażeniem współzawodnictwa dwu doktryn, nieprze­ widzianie postawionych jedna wobec drugiej, opinia ludowa i głó­ wnie ona, swoję nieufność ku mężom nowej myśli w yrażała w całym szeregu wymysłów, illustrujących ich względne odstępstwo. Od­ stępstwo to, oddanie się złemu duchowi, imaginacya otoczyła całym

ceremoniałem, którego szczyt stanowić miało ucałowanie się ze złym

duchem.

I W rzędzie wysławionych w ten sposób imion najbardziej góru-

jącem jest imię „Doktora F a u s ta 11 bezzasadnie branego za jednę osobę z Faustem drukarzem, oraz z innemi tegoż imienia, a miano­ w icie: Jerzym Sabellikusem.

Że F au st, bohater tysiąca.pow iastek i baśni ludowych, był osobą rzeczywistą, na to zgadzają się prawie wszyscy badacze, ja k również i na to, że był współczesnym Melanchtonowi, z którym łączyła go przytem wspólność miejsca urodzenia. Żył więc w pierwszej poło­ wie wieku X V I ; kilka la t spędził u przyjaciela swego, opata kla­ sztoru maulbrońskiego, następnie spotykamy go w W ittemberdze, zkąd jednak uciekać musiał, jako zagrożony uwięzieniem przez E le­ ktora. Są wzmianki i o bytności jego w Wenecyi. Słowem, koczo­ w ał po świecie z ustalonem imieniem czarnoksiężnika; miał naw et przypisać sobie zwycięztwo, odniesione przez armią cesarską we W łoszech, z którem czytelnik spotka się w części drugiej tragedyi Goethego. Życie swoje miał zakończyć nagłą śmiercią. W iad o ­ mość o zgonie Opętanego tak podaje J a n G ast, teolog protestancki w swoich Sermones convivales: „kiedy jadałem razem z Faustem w Bazylei w wielkiem kollegium, dawał on kucharzowi rozmaite ptaki, a zkąd-by je dostał, albo zkąd póchodzić-by mogły, nie wie­ działem ; ba, i dostać takich ptaków, ani ich kupić tam nie można było. M iał też u siebie psa i konia, które, podług mnie były dya- błami, ponieważ przyrządzały mu wszystko, jak by służący. Mówio­ no też, że jego pies przybierał postać lokaja i przyrządzał mu po­ traw y. N ędzarz ten skończył życie w sposób straszliw y: udusił go ayabeł, a trup leżał tw arzą do ziemi na marach, chociaż go pięć razy odwracano." W podobny sposób opowiada o jego śmierci i Melanch- ton, tylko sam akt śmierci odnosi do godziny nocnej i kończy wyra-- zami: „tak-to zabił go dyabeł“.

W końcu czwartego dziesiątka X V I wieku nikną już ślady F a u ­ sta historycznego, a natom iast powieści o nim przeradzają się w kształty fantastyczne. Pomiędzy innemi należy tu np. baśń o to- * czeniu wina z*dziur, wyżłobionych w stole, którą spotkamy w pier­

(12)

jakkolwiek przez niektórych odnoszoną bywa do wcześniejszych la t jego życia, zdaje się wszakże być wytworzoną na tem at obrazu, wi­

szącego w piwnicy z podpisem roku 1525. Zmieniające się z postę­ pem czasu podania o Fauście kształtow ały się w rozlicznych kie­ runkach, to drogą ludową, ustną, to piśmienniczą. Do rzędu opra­ cowań drugiego rodzaju zaliczyć należy przedewszystkiém : Frank­

furcką księgę o Fauście.

W prawdzie w „księdze frankfurckiej" w wielu miejscach zacie­ rają się objektywne znamiona opowiadania, wprawdzie nieraz z, ust opowiadającego wybiegają wykrzyki zgrozy, ale właśnie wrażenia tych miejsc na umysł Goethego były stanowczemi. Ograniczyć się tu musimy na niewielu zestawieniach tekstu księgi frankfurckiej z miejscami w tragedyi, oddźwięk jéj stanowiącemi. I tak np. po­ budkom do umowy z Mefistofelesem (w tragedyi) służą za podstawę te wyrazy k się g i: „w onéj chwili bezbożny ten człowiek odstąpił od Boga, odpadł; a to odpadnięcie nic innego nie jest, jedno pycha i roz­ pacz ; był ten człowiek w położeniu owych olbrzymów, o których mówią poeci, że góry na góry składali, chcąc walczyć przeciw Bogu."

Najpiękniejsze miejsca wstępnego monologu F au sta (u Goethego) są tam zapowiedziane, jakkolw iek w kroju prostej, rubasznej niekie­ dy, powieści. Również w kilku prostych rysach zapowiedzianą jest w „księdze" apostrofa Fausta, skierowana do słów ew angelii: „na początku było słowo".

Wspomina też księga o wywołaniu przez F au sta cienia A leksan­ dra i jego żo n y ; o wywołaniu postaci H eleny, która pięknością nie tylko widzów, ale i samego czarnoksiężnika zachwyciła. F a u st po­ ślubia ją naw et i zostaje ojcem Ju stu sa F au sta (w tragedyi w dru­ giej części Helena wydaje na świat Euforyona).

Godnym uwagi jest sposób przedstawienia (w księdze) nienasy­ conego popędu F au sta do wszechwiedzy: „człowiek ten był zawsze nazywany badaczem, przewyższał wszystkicli rówieśników i wkrótce został magistrem i doktorem teologii... ale sięgnął on po wiedzę rzeczy skrytych i zatopił się w księgach magicznych. Pismo Święte rzucił..."

Podanie o miłości F au sta ku córce kram arza w W ittem berdze, spotykamy w piśmie W idmanna „Prawdziwa H istorya". Co spowo­ dowało F au sta (w tragedyi) do opuszczenia M ałgorzaty, tego, zda­ niem naszém, żaden komentator zaspakajająco nie wyjaśnił. Zlek­ ceważenie idylicznéj miłości, z jakiem spotykamy się w nowoczesnej powieści, w imię jakoby wyższych dążeń przeniewierczego oblu­ bieńca, niezawodnie pomyślanem zostało pod urokiem Fausta, więc jako rys naśladowniczy, daje się tam poniekąd wytłómaczyć; ale w Fauście Goethego krok ten trudniejszym je s t do wytłómaczenia

(13)

faktem. Podług Widmana, Meństofeles odciągnął F au sta od poślu­ bienia ukochanego dziewczęcia tym sposobem, że mu nasunął przed oczy grecką Helenę. Ale ten ostatni fakt (w tragedyi) zbyt daleko odsuniętym je s t od scen miłosnych F au sta i M ałgorzaty, iżby wiaro- łomstwo, albo nawet zobojętnienie jego miał tłómaczyć. ^

W uwagach o genezie naszego arcydzieła nie możemy pominąć bez wzmianki widowiskowych przedstawień „Doktora Joanna F a u ­ sta", które następnie, przy upadku narodowej sceny niemieckiej, zeszły z porządku dziennego i zastąpione zostały przez „Maryo- netki-1. T a dziwna mieszanina śmieszności i powagi, do której dał pochop po części dram at M arlow ea, przesnuwający tragiczność ko­ mizmem, M aryonetki nad spodziewanie wielką odegrały rolę w sfor­ mowaniu się tragedyi Goethego. Ktokolwiek miał sposobność przy­ patryw ania się ludowym widowiskom, dyalogom, albo wreszcie ludo­ wym deklamacyom w Niemczech ; kto widział, ile to wrażeń niekła­ manych wywołuje, ile łez rzewnych wyciska z oczu słuchaczy opowiadanie jarmarcznego krasomówcy o zbrodniach węgierskiego mężobójcy: ten domyśli się i przyzna, że od widoku podobnych obja­ wów przyszły Herkules z zimną krw ią nie mógł odchodzić.

Ukazanie się Lessinga na widowni piśmiennictwa, a szczególniej dokonany przez niego zwrot nowy w dramacie, wstrząsnęły głęboko umysł Goethego. Nienaturalność, wymuskaność Gotscheda okryto śmiesznością. Lessing wystąpił w obronie naturalizmu, ale w tóm wystąpieniu posunął się do przesady; bo czyż możliwą jest poezya, czy podobnym je s t dramat, wyzuty bezwzględnie ze wszelkiej ideal- ności? Pod jéj tedy godłem ukazuje się Goethe z najpierwszemi, najdalej w tym kierunku posuniętemi utworami. F a u st stanowi najwyższy punkt, jakiego dosięgnąć mógł Goethe w ocaleniu ideali­ zmu.

I dlatego to, jeśli ta k wyrazić się można, całą istność swoję w tém arcydziele odrzeźbił.

(Najważniejszym komentarzem wskazującym, że „Faust" był pło­ dem całego życia poety, że więc wyobraża on wszystkie cykle psy­ chiczne, jak ie się w tym niewyczerpanym duchu przesuwały, je s t list Goethego pisany do Humboldta 1832 r. przed ostatnią śmiertelną chorobąi gdzie czytam y:

„Larsześćdziesiąt jest temu, ja k pomysł Fausta stanął przed oczyma memi jasno, a uszeregowanie (scen) nieco mniej obszernie. Otóż postanowiłem sobie pomału posuwać przedmiot, a obrabiałem jedynie sceny najbardziej interesujące, tak że w części drugiej pozo­

stały luki wymagające związania z całością równoważnym interesem.* jdajęmy ważniejsze daty tego olbrzymiego utworu.

(14)

chronologi-cznym porządku był pierwszy monolog F au sta i rozmowa z W agne­ rem, który n atrętną obecnością swoją przerw ał mu natchnienie samotności (przed r. 1774). Sam poeta w liście do przyjaciółki wy­ znaje (w r. 1775), że „dzień ten (6 marca) był dla niego cudownym, że napisał scenę, że jeżeli nie utworzy dramatu, to zginie". Sceny przedstawiające losy serca M ałgorzaty zdają się odnosić do r. 1775, wyjąwszy scenę przy studni, przed obrazem, przy kołowrotku i mo­ nolog w lesie. A k t „Heleny" odnoszą badacze do r. 1780. Ustęp ten czytano, zastrzegając sobie zachowanie tajemnicy, ponieważ „czarodziej chce pozostać w ciasném kółku“. Rozmowę „Mefistofe- lesa z Bakałarzem", choć nie bez wątpliwości, odnoszą do r. 1795. Przerw y, ponawiania, i znów przerwy, idą bez ustanku. Ale okresy przerw w tworzeniu lub przerabianiu, już to części oddzielnych, już i samego planu, nie były okresami bezczynności: Goethe podczas nich wyrzucał z duszy pewne, gorące natchnienia, chwytał i wcielał obrazy, jakie się z ubocza cisnęły. Pomiędzy aktam i F au sta w y­ stępowały inne wielkie utwory.

„Przypisanie i prolog w niebie" przypadają na r. 1797, ale po­ przedziła je część „złotego wesela T ytanii i Oberona". W królew­ skiej bibliotece w Berlinie znajduje się rękopism własnoręczny G oe­ thego zawierający „scenę brokeńską" z datą 5 listopada 1800 roku. W tymże roku, ja k się zdaje, Goethe napisał scenę „powrotu i śmier­ ci W alentyna". Nakoniec w r. 1808 ukazała się część pierwsza F a u ­ sta. W rażenia tém zjawiskiem spowodowanego opisać nie podobna. „Śmiało, mówił Z elter, dziękować mogę w imię wszystkich poczci­ wych patryotów za szczęśliwe podźwignięcie się dyabła; je s t to łotr znamienity, który zawsze pragnie dobra a tworzy z/e". W ieland, zachwycony pierwszą, z tęsknotą wygląda drugiej części tragedyi, „jedynej w swoim rodzaju tragedyi, która jest nie tylko dążnością zeszłego, ale i wszystkich wieków, zawartych pomiędzy Eschilosem i Arystofanesem a nami". Goethe, to Napoleon świata poetycznego, woła H enryk Diintzer (*).

Kiedy Goethe powziął myśl przeniesienia F au sta na scenę, wkrótce książę Antoni Radziwiłł, znakomity muzyk i kompozytor, odwiedził poetę (1814 r.) i przedstawił mu pewne sceny z Fausta, podłożone pod muzykę.

Utworzenie drugiej części F au sta również odbywało się z przer­ wami, choć już nie ta k dlugiemi. W r. 1824 poeta przesłał do oceny Eckermannowi plan dalszego ciągu Fausta, Lecz gdy Eckermaun, przed udzieleniem opinii, zażądał przysłania gotowych już ułomków,

(15)

jako wskazówek i podstaw do żądanej oceny, wtedy Goethe postano­ wił nanowo przejrzeć swój utwór, dopełniać go i rozwijać częściami. Najprzód uzupełnił ak t Y i dawno już odłożoną „Helenę11. Po H e ­ lenie nastąpiła „Noc na W alpurgach“, poczem poeta zwrócił się do obrobienia" początku części drugiej; powodzenie, jakiego doznała H e ­ lena w świecie krytycznym, widocznie podniosło nastrój poetyczny Goethego. Pierw sze sceny (części drugiej) ukazały się w 1824 i\, ale całe dwa pierwsze akty wykończone zostały dopiero po siedmiu latach. W reszcie badacze zostawili nam cały szereg bulletynów o stopniowem wykończaniu, zmianach, przeróbkach całych obrazów, a naw et przekształceniach ogólnego planu.

■»* #

■Sr

Pozostaje nam w zakończeniu dotknąć najżywotniejszego, ale- też i najtrudniejszego zapytania: o idei dramatu „Faust“. Nie rości­ my sobie prawa do wyrzeczenia ostatniego słowa w tej kwestyi, która wywołała już niemal ta k obszerną literaturę, ja k niegdyś K o­ medy a B oska Dantego, i jeszcze dotąd wywołuje. Ale zdaje nam się, że głównym punktem, na którym rozchodzą się uczone, niekiedy naw et nużące wywody krytykow-filozofów, jest ten dylem at: albo F a u st Goethego ma być przedewss#stkiem tylko objektywnym środ­

kiem, gruntem, na którym poeta swoje wierzenia, uczucia i poglądy

na byt i człowieka, przeprowadzić chciał w gorącem wcieleniu poe- tycznem, albo „Faust“ w ostatecznem zadaniu swojem ma być poli­ czony w poczet utworów dramatycznych, zakładających sobie jedynie uidealizowanie bohatera albo pewnych typów moralnych, streszcza­ jących się w tym bohaterze.

Zdaje się nam przynajmniej, że różnica pomiędzy poglądami k ry ­ tyków na F a u sta ogólniej już sformułować się nie da. Oto głosy wychodzące z dwóch krańców kry ty k i F a u s ta : Kuno Fischer w F a u ­ ście nawskroś widzi Goethego; powołuje się on na własne wyrazy poety o samym sobie wyrzeczone (Goethe nazywa swoje poemata

swoją spowiedzią) i tak je dopełnia: „poemat o Fauście je st najzupeł­

niejszą jego spowiedzią, je s t epopeją jego życia w takim zakresie, ja k żaden inny poemat“. Tymczasem D untzer uśmiecha się ironi­

cznie, ilekroć usłyszy zdanie popierające subjektywizm w „Fauście1*. A le ten uśmiech nam nie udziela się bynajmniej. Je śli nie z histo­ rycznym, tedy idealnym, podwyższonym w dramacie Faustem , łączy Goethego wspólność najwybitniejszych znamion duchowych: łaknie­ nie wrażeń ja k najwyższej potęgi, żądza wychłaniania siebie do bez- kreśności, potrzeba kochania, podejrzliwie-badawcze sięganie za zasłonę tajników świata. „O ileż to razy, mówi K. Fischer, przeżył

(16)

na sobie to uczucie, nim ono w wykończonych kształtach przeszło w jego Fausta" (*).

["Skutki nieuznania subjektywizmu, oddzielenia idei „Fausta" od osobistości duchowej Goethego, okazują się najdotkliwiej w chwili, gdy idzie o związanie obydwóch części tragedyi. W takiém bowiem przypuszczeniu F aust historyczny w drugiej części byłby logiczném zaprzeczeniem F au sta pierwszej części; ja k z wielu innych, tak i z tego względu, że wbrew ludowym pojęciom umiera w apoteozie, oczyszczony ze wszystkich znamion owego potępieńca z wykrzywio- nemi rękami leżącego tw arzą do ziemi. F au st historyczny, pow ta­ rzamy, zaparłby się tu swojego sobowtóra, podanego w dramacie. Tylko więc F aust uidealizowany przez poetę i to na stopę nowoży­ tną, w otoczeniu pojęć kultury osiemnastego wieku, tylko taki F au st w duchowo-organiczną całość zestawić się daje. Jeżeli zaś wskażą nam niepodobieństwo jakiegoś związku katastrofy M ałgorzaty, z lo­ sami poety osobistemi, tedy na ten i jemu podobne fakta odpowiemy, że nie je st tu mowa o biografii człowieka, lecz o biografii ducha, gdyż on-to właśnie jest bohaterem dramatu. Gdyby tego bohatera losy przeznaczyły były na mędrca, wtedy pasowałby się z prąda­ mi pojęć filozoficznych, budowałby system ata i burzył je z kolei, aż wreszcie znękany wysileniem, złożyłby broń i rzucił się w objęcia tradycyi, lub oddał się zwątpieniu. Ale stworzony wieszczem, duszą ognistą, bohater nasz inną puszcza się drogą: „Sturm und Drang", to jest jego hasło. W stępnym bojem chce on zedrzeć opaskę Iz y d y ; a natrafiwszy na opór, poruszyć postanawia sprężyny czarnoksię- stw a, t. j. owéj cudowności życia wewnętrznego, jakiej poeci zwykli się domyślać w naturze ludzkiej. Podług nich bowiem możliwym je s t taki stopień natężenia psychicznego, na którym człowiek cudów myśli dokonywa. Po wydostaniu się na przestwór z ciasnej celi, poczuciu rozkoszy otwartego powietrza, pierwszej miłości, po tra g i­ cznej utracie pierwszej oblubienicy, tak a dusza ognista nie mogła uważać za skończoną swéj roli. Oblubienica, w chwili odlotu w nie­ biosa woła „Henryku, H enryku 1“ i w tym odezwaniu się umarłej tkw i zadatek ciągłości przeszłego życia F au sta z następnym jego ciągiem.

W Komedyi Boskiej, na przejściu od jednego królestwa do drugiego Błogosławiona podaje rękę Dantemu. Odezwanie się Małgorzaty jest takiém podaniem ręki zrozpaczonemu Faustow i. Kiedy na wykrzyk Mefistofelesa „potępiona", głos z góry odpowiada „zbawiona", to

(*) Z powodu tych wyrazów F a u s ta : „D och scheint die Góttin endlich w eg- zusink en‘;.

(17)

poeta napomyka w tym głosie, że i losy F au sta nie zapadły jeszcze ostatecznie, że walkę daléj rozegrywać należy. Dotąd walka ta miała charakter krytyczny, burzący, teraz robi ona zwrot bardziej oznaczony, organiczny. Bohater puszcza się w wir świata społe­ cznego ; w zabawach, gwarze życia, na szerszém polu chce on ulać cząstkę z nadmiaru ducha swojego. Poszukuje on i piękna, ale wszystkie te popędy przybierają już inną barwę. W miarę postępu akcyi, postępuje też i zwrot ku pojednaniu i pracy dla dobra ludz­ kiego.

D ruga część Fausta, rozpoczynająca się charakterystycznie od cichego snu męczennika, przedstawia ponowienie walki ducha, ale w odmiennym już kierunku. F a u st zamyśla tu o pewnych układach z rzeczywistością w rozlicznych jéj sferach. Pragnienie wszech­ wiedzy ustępuje tu miejsca nowym, nieco już ściślej trzymanym na wodzy popędom ku ideałowi piękna. Pod przyłbicą bohatera trage- dyi ukrywający się duch poety, po straconych nadziejach spokoju, zapuszcza się w wir świata realnego, z tym domysłem, że tam spotka się gdzieśkolwiek z wcieleniem bliższego ziemi ideału: z najwyższą pięknością. Ale i tu złamany, kiedy mu przed oczyma ulatuje z zie­ mi i znika dziecię z cudownego urodzone związku, F a u st wstępuje w nową i ostatnią fazę: parcie ku nieskończoności zwróconém zostaje do czynu ; walka, rozpaez, zwątpienie, wszystko to ustępuje z kolei, wysiłki serca i umysłu w racają do normalnego łożyska natury ludz­ kiej. F au st pracować zaczyna dla postępu i szczęścia bliźnich i wśród téj pracy doczekuje się kresu żywota i umiera tak pojednany z przeznaczeniem, jak pojednana z Bogiem umarła niegdyś jego pier­ wsza oblubienica.

Zapytujemy więc, nie jest-że to historya ducha, podjęta i prze­ prowadzona ręką tytaniczną? Gdyby Goethe założył sobie przesnuć dzieje D oktora F au sta óbjektywnie, ja k sądziła pewna liczbá k ry ty ­ ków, niezawodnie byłby nierównie effektowni<j zaltończył dramat, ale zato byłby się przeniewierzył świętemu program owi: idei wszech- ludzkiój, bożyszczu serca swojego.

Praw dzie psychicznej poświęcił tragiczność: wielkie dusze koń­ czyć powinny walkę pokojem. K ażda z trzech części Komedyi Bos­ kiej zamyka się w yrazem : „gwiazdy11, ostatnie wyrazy pierwszej części F au sta słyszeć się dają od nieba, a chór mistyczny zamyka część drugą.

Do charakterystyki „Fausta" dodać należy jeszcze jeden rys w y d atn y : je s t to poemat wypowiadający ducha niemieckiego w wyż­ szym stopniu, niż jakikolw iek inny utwór literatury niemieckiej, j W szystkie ludowe i książkowe wspomnienia, do imienia czarnoksię-“

(18)

żnika przywiązane, poeta zużytkował i ukształtow ał pod godłem ger- manizmu protestanckiego.

N aw et Mefistofeles, ta k przeważną grający tu rolę, tylko w da- lekiem jest pokrewieństwie ze złym duchem tradycyj biblijnych, je s t to raczej postać mitu germańskiego, kobold, demon domowy.

(19)

F A U S T .

(20)
(21)

P R Z Y P I S A N I E ,

Chwiejne wy m a ry ! znówżeście w powrocie ? Senne was oczy w la t ranku d o jrzały ; Czyż mam i teraz przytrzymać was w locie ? Czy sercu dawne nakazać mam szały ? H a ! więc bywajcie, królujcie mi, krocie

Kształtów zamgławnych. Bom wskrzesnął już cały, Bo młodzieńczością drga krew mego łona,

W waszym zastępie tchem czaru otchniona. *

Z wami i obraz młodości wesoły I ukochane zmartw ychw stają cienie, I ja k baśń dawna, przebrzmiała napoły, W raca mi pierwszej miłości natchnienie, Przyjaźni, skargi na serca mozoły, N a wir po błędnej, ja k labirynt, scenie, I drodzy moi, co życia omanem

Serce osnuwszy, snem śnią nieprzespanym. *

Ju ż nowszej nuty, już nie usłyszycie, W y duchy, pierwszej świadkowie piosenki, Bratnich orszaków rozpierzchło się życie, Przebrzm iały pierwsze współczucia oddźw ięki; Dziś obcym tłumom ja śpiewam — a skrycie Trwogą przejmuje mię oklask ich ręki. K to pieścił serce pieśniami mojemi, Umarł lub tuła się po obcej ziemi.

(22)

Dawno zamilkłe stęsknienie, dziś mami W ciszę zadumną, ku duchów dziedzinie; Pieśń niemowlemi szeleści tonami

J a k eolowa harfa w gór szczelinie. Dreszcz mię ogarnia, łzy płyną, za łzami, Aż męzkość w rzew ną niemoc się rozpłynie W obecność — patrzę niby w oddal mglistą Przeszłość — krainą zda się rzeczywistą.

(23)

PR O L O G N A T E A T R Z E .

DY BEK TO R — PO E T A SCENICZNY — KOM IK.

Dyrektor.

J a k wróżycie, kruchej doli I trosk moich tow arzysze? Czy na tej niemieckiej roli Przedsięwzięcie nam dopisze?

Chcę tłum uraczyć — i to, co 'się zowie Ju ż ci 011 żyje i daje na życie.

T e a tr na piękne gotów ; ot, w idzicie: Sceny, ja k uczty czekają widzowie.

Tłum brwi nastroszył, duszę w oczy wciska, Z żądzą podziwu — czeka widowiska. Znam ci ja gracko lep na ducha ludu, A jednak trw ogę nieznaną dziś żywię. Co prawda, tłum ten nie nawykł do cudu, Lecz oczytany straszliwie, straszliw ie; J a k tu zaradzić, aby całe dzieło, Świeżością, wagą a powabem tchnęło ? Miło popatrzyć, gdy ściśniętem gronem Rwąco, ja k potok pod natarciem wiatru, Tłoczy się ludek przed szopą teatru, A potśm, w szturmie nieraz ponowionym W parłszy się karlą furteczką rozw artą,

N a przebój, w biały dzień, jeszcze przed czwartą, J a k u piekarskich drzwi w głodowe czasy, Kułakiem trzebi gościniec do kasy.

Ach! któż urzeknie te rojne postacie?

(24)

Poeta.

Nie mów mi o tej pstrokatej czeredzie, O, bo na widok jej duch w nas wysycha. Precz z oczu fala, co nęcąc gawiedzie, N a przekór woli w brudotę nas spycha. N ie — do rajskiego uprowadź zaścianka,

Gdzie czysta rozkosz, gdzie nad sercem wieszcza,. Błogosławieństwa przyjaciel, kochanka,

Bogów prawicą stw arza i wypieszcza.

— A c h ! wszystko, co tam w piersiach zatętniło, Co potem drżąco wyszeptały usta,

W szystko z niemocą poczęte, czy z siłą, Chwila pochłania najdziksza — a pusta! A ż kiedyś, laty przesiąkłe postacie

W zejdą z zardzewia w pełnym majestacie, Co błyszczy — chwilkę w śród chwili pogości, Co prawe — przetrw a u wszechpotomności.

Komik.

Potomność! a bodajbym o niśj był nie słyszał! Niechże ja gonię za potomną sławą...

K tóż w tedy będzie współczesnych rozśmieszał ? A łakną śmiechu — ba! i mają prawo.

Chwila, dla chwata — (no, ja k sobie chcecie), Podług mnie, zawsze coś waży w tym świecie. Niech tylko z wdziękiem danej grze podoła, Z nóg go nie zetnie tłum choćby przeliczny; Nie — owszem wobec najszerszego koła, 'Najpewniejszy dreszcz sceniczny.

Nuż więc, mistrzowsko, pchnij wszystkie strumienie W szystkie fantazyi sprężyny, sprężynki,

Czucie, namiętność, szał, rozum, natchnienie, Przytem pam iętaj: błazeństw a i drwinki.

Dyrektor.

Akcyi, a życia, niech dostatnio będzie: Patrzeć, napatrzeć się schodzą ciekawi. Je śli im w oczach dziwu się naprzędzie, Je śli od dziwu tłum usta rozdziawi, Jużeś go podbił, już na rękach nosi Ulubieńcem cię ogłosi.

M asą bij w masę. Z niej tylko dla siebie K ażdy ci w końcu okruchę w ygrzebie; W szystkich podzieli, kto udzielił wiele, Syci opuszczą te a tr wielbiciele.

(25)

Z góry niech sztuka na sztuki się drobi, Taki zlep widzów źle nie usposobi; Lekki, bo z mózgu był lekko pow ity; Cóż, że całokształt złożysz jednolity? To ci publiczność znowu go rozdrobi.

Poeta.

Ludzie bez s e rc a ! chcecież, aby myśl podniosła, Myśl artysty, nędznego ję ła się rzemiosła?

B lask tych panów partaczów, władnących dziś światem, S tał się, ja k widzę, i dla was dogmatem.

Dyrektor.

Moich dogmatów twój zarzut nie n a g n ie ; K to skutecznie działać pragnie,

To dłoń uzbraja najlepszem narzędziem ;

W szak miękkie drzewo na szczapy ciąć będziem ; Baczcież, przez Boga, dla kogo piszecie: • Ot, tego nudota gniecie,

Tam ten przekarmił się w stołowej sali, Tamci... rzecz najgorsza w świecie: Tylko co od gazet wstali,

Spieszą rozbici, ja k na bal maskowy, Prze ich ciekawość; rzkomo rój skrzydlaty, Prześcigają się w strojach damy, muszczą głowy, G rają do spółki z nami — bez zapłaty.

— Z wyżyn poezyi co to się wam roi? Że te a tr pełny? ależ, drodzy moi, Zajrzcie w oczy zbiegow isku:

W tym — krew z a sty g ła ; w tamtym — mózg zaparty, Tego — po dramie czeka gdzieś gra w karty,

Tamtego — dzika noc w płatnym uścisku. I dla nich — o miłe b o g i!

Muzom zakłócać ich spokój książęcy ? Nie... byle więcej, więcej, ja k najwięcej, A niewyboczycie z drogi.

Durzyć świat — bo któż ? chyba samochwalca Smie głosić, że mu dogodzić jest w stanie... A to co? boleść, czy oczarowanie?

Poeta.

Poszukaj sobie innego służalca;

W ięc najszczytniejsze z praw, jakie orzeka W sercu natura, więc prawo człowieka

(26)

A czem będzie wstrząsał serca ? Czem poskramiać żywioł wszelki ? Czy nie harmonią myśli rodzicielki, Co to z piersi mu w ytryska

I w serce zgarnia wszechświata zjaw iska? Gdy natura, skręcając wieczną nie żywota, W okół wrzeciona swego nazimno ją miota, Gdy mrowie jestestw tysiąco-tysięczne Gmatwa się w gwarów niesfornych zamęcie ;

K tóż w mrowie to, na wieki płynne, glucho-dźwięczne Ruch wszczepi żywy i rytm u zaklęcie ?

Któż znamieniem wszechbytu jednostkę namaści Akordy wielmożnemi grzmiącą w sfer przepaści ? K to namiętność rozżarzy w grozę nawałnicy,

U zórz wieczornych zatli myśl wielką w swej duszy ? K to najpiękniejsze kw iaty wiosenne rozprószy Po ścieżkach oblubienicy?

K to w m arną wiązkę zielonego liścia W ciśnie wielebnych wawrzynów znamiona? Bogom ziemi otwoi-zy olimpijskie wniścia? O to : wszechmoc człowieka, w poetę wcielona.

Komik.

A toż jej użyj, by piękne te siły Poetycki interes ta k poprowadziły, J a k się prowadzi miłosne przygody :

Zoczysz trafem, drgniesz, uczuć w ikłają się skrzydła I zwolna, zwolna zapadają sidła ;

Szczęście się wzmaga... są tam i przeszkody, Chwile zachwytu, godziny boleści,

Nim się obejrzysz — już jest kłęb powieści. T ak i z dramatem — rzecz idzie najprościej:

W ejrz tylko w pełnie życia codzienności, Powszechne, ale tłumom niepojęte, Suto niem trząsaj a wzniecisz ponętę. N a pstrym obrazie przejrzystość niewielka, Fałszu bez miary, a prawdy kropelka, To mi to pysznie zwarzone kordyaly : W strząsną, orzeźwią, zbudują świat cały, Ile serc czułych, młodzieńczego kwiatu, W szystko to krzesła teatru osiędzie, A każda rzew na dusza ssać tam będzie Melancholiczną kai-m’ z twego dramatu, I w piersiach zadrga nić, raz ta, raz owa

(27)

Bo każdy ujrzy to, co w sercu chowa. Oni ci wnet do śmiechu, do łez są gotowi, Jeszcze dla nich ułuda i polot ma wdzięki; ' Dojrzałych — żadna wędka nie ułowi,

Lecz od dojrzewających bądź pewnym podzięki.

Poeta.

Wróć-że i mnie wiek poranny, Gdym żył jeszcze sam w podlocie, Gdym rzęsisto kroci krocie Pieśni miotał, jak z fontanny: Mgły przed okiem świat mi snuły, Cud wróżyły drzew pąkowia, Jam podobnych róż nagłowia D eptał, to gniewny, to czuły,

Gdy nic nie miałem, a miałem do s y tu : Ż ar prawdy, żądze złudzeń i zachwytu. "Wróć-że mi popęd ów nieokiełznany, Szczęście — z głębią — a bez rany, Możną nienawiść i możne kochanie, O ! wróć młodości zaranie.

Komik.

„Młodość" mówisz? Zgoda, zgoda. Je śli w boju wróg naciśnie,

Je śli paląco u szyi zawiśnie, Przenaj śliczniej sza i młoda; Je śli u wyścigów krańca L au r zdaleka wzrok twój mami, Noc po gwarnym wirze tańca

Czeka z ucztą, puharam i: N a to młodości potrzeba.

Lecz wzbić się lutnią w zaznane już nieba ; W zbić — z odwagą a rozwagą,

Lecz trzeźwo krocząc przez szału odmęty Zdobyć ideał w y tk n ię ty ;

To — rzecz wasza, duchy sta rc z e ;

W am czci nie ujmie przysłowie potwarcze: „Starcy, to dzieci" — n ie : uzacni jeszcze : Dzieci — to prawda, ale dzieci wieszcze.

Dyrektor.

Dość, dość sporu i odporu, Chciałbym raz dobić się tw o ru ;

W y na jedwabnych słówkach czas tracicie marnie, A tu pomyśleć potrzeba o ziarnie.

(28)

„Id e a ł“... raz już skończcie z tym niebianem ; Nie dojrzy go duch n ieraźn y;

Podjąłeś się być poezyi kapłanem, Zdajże na nią głos nakaźny.

W iecie — (czy mam was ponownie uprzedzić?) Tu trzeba trunku mocnego nacedzić,

A z a ra z ; — precz mi odkładanie,

Czego dziś nie dokonasz, jutro się nie stanie. Tu jednej chwili nie wolno prześlepić,

Postanowienie garścią animuszu W inno się chwili za włosy uczepić

I nie wypuszczać, lecz w pędzie się krzepić I snuć, snuć dalej — je s t to mus geniuszu. W iecie, że każdy, wśród niemieckiej niwy, Ew ie się do sceny, i orze, ja k może. W ięc nie poskąpcież mi na tym wieczorze Maszyneryi, perspektywy,

Światło niebieskie i wielkie i małe, Gwiazdy nasadźcie, i ogień, i skałę, Niech wód nie braknie, niech będą dokoła P ta k i, powietrze i zw ierz: —■ owo zgoła Stoczcie na wązkie teatrzyku deski

W szechkrąg stworzenia, ziemski i niebieski, Płyńcie w lot baczny, a rączy a dzielny Z nieba przez św iat ten aż w odmęt piekielny.

PR O L O G W N IE B IE .

ON . — ZASTĘPY N IE B IE S K IE . — PO TEM M EFISTO FELES W Y ST Ę PU JĄ T R ZE J A R C H A N IO ŁO W IE.

Rafael.

Po dawnemu — brzmi bez końca W bratnich sferach hymn od słońca, N akazany kres obrotu

Zam ykając tętnem grzmotu. Błyskiem siłę tchnie w anioła, Acz nikt zgłębić go nie zdoła, Niepojęte, możne dzieło,

(29)

Gabryel.

N ad pojęcie rączo, wokół świata W iruje m ajestat ziemi;

I rajską światłość, wirując, przeplata Paśmy nocy straszliwemi.

Tam otchłań morza, ojarzmiona lądem, Huczy na skalnym pokładzie,

Morze i skała płyną za wszech-prądem W wiekuistej sfer miryadzie.

Michał.

Tam nawałnice pędzą na przegony Od mórz na lądy, od lądów na morza, Szałem skuwając łańcuch niezłomiony, A ruch okrężny zespala przestworza. Oto, torując drogę piorunowi, Spłonął błysk unicestwienia, Lecz gońcy twoi uczcić są gotowi Dzienny blask twego promienia.

Wszyscy trzej.

Blask ten siłą tchnie w anioła, Lecz któż Cię odgadnąć zdoła? Możnem — wszelkie twoje dzieło, J a k w dniu pierwszym się poczęło.

Meflstofeles.

Skoro znów do nas zbliżasz się, o Panie, Skoro nas pytasz, ja k świat się prowadzi, Żeś ongi lubił moje zaw itanie;

Oto więc staję wśród twojej czeladzi. Lecz górno-słowiem uchu ja nie schlebię, Nie umiem, choćby tłum szydnie w y krzyknął; B a! mojem patos rozśmieszyłbym ciebie, (Gdybyś od śmiechu sam już nie odwyknął) O słońcu, usta me nic nie powiedzą; Jedno wiem tylko, że ludzie się biedzą, M ały bóg świata zawsze ten sam, jego dzieło

W ciąż tak cudowne, ja k w dniu pierwszym się poczęło. Może i prędzej z życiem trafiłby do końca,

Gdybyś mu nie dał próbki niebiańskiego słońca; Zwie ją rozumem, ale zyskał z niej nic więcej, Jedno, by żyć nad wszystkie bydlęta bydlęcej. Zda mi się on (przepraszam M ajestat poddańczo) T ą długonożną szarańczą,

(30)

S tarą pieśń śpiewa z pod traw y lub krzaka. B a ! gdybyż w traw ie przeleżeć chciał wiecznie!

Gdzie tam : w kał wszelki musi nos wetknąć, koniecznie.

On.

Zaliż nic więcej nie rzekną twe wargi ? Tylko mi będziesz znosić same skargi? Nigdyż tam oczy twoje dobra nie ogarną?

Mefistofeles.

Panie! zawsze tam dla mnie czarno, czarno, czarno! Czego tam człek nie cierpi! mnie, mnie żal przenika, J u ż ja sam nie śmiem dręczyć żałośnika.

On. Znasz ty F a u sta ? Mefistofeles. Doktora ? On. Mego służebnika. Mefistofeles.

Zaprawdę, dziwny to wasz sługa, wyznam śmiało: Nie ziemską straw ą żyje to szalone ciało;

W rzenie go jakieś w bezmiary w ystrasza, Nawpół o swoim przeświadczony szale,

Niebo — o najpiękniejsze gwiazdy on uprasza, Ziemię — o wszechrozkosze; lecz i ziemia nasza, I wszystkie jej pobliża, i wszystkie oddalę W strząśnionych piersi nie koją tam wcale.

On.

Jeśli mi dziś on służy, acz w obłędzie, W net ja na światłość wywiodę go z cieni, Bo wie ogrodnik, gdy szczep się zieleni, Że w przyszłem lecie kw iat i owoc będzie.

Mefistofeles.

O zakład — jestem pewny, że nie chybię, Lecz jedna łask a: niech ta perła młodzi Po moich drogach na pasku pochodzi.

On.

Dopóki kroczy tam, po ziemnej skibie, Nie zakazuję tobie, kusicielu;

Błądzi bowiem mąż, póki wspina się do celu.

Mefistofeles.

Dzięki o P a n ie ! za życia go zgubię; Gdyż z umarłemi parać się nie lubię. W olę'rum ianą twarz, żylastą szczękę;

(31)

Z trupami — jakoś mi to nie na rękę. G ra kota z myszą : to mi gra, W szechpanie!

On.

Zgoda — niech żądzy twej zadość się stanie. Odciągnij duszę tę od pierwo-źródła,

Prowadź (jeśli j ą znęcą twoje szczudła), Strąć na bezdroża upadku i błędów, A zawstydzony przyznasz to w pokorze: Mąż zacny, nawet wśród ślepych popędów, Poczucia prawych dróg stracić nie może.

.Ylelistofeles.

Zgoda więc — byle sprawy nie przewlekać, Zgoda — zakładu nie myślę się zrzekać, Lecz skoro zdołam tryumfu doczekać, O ! ja się znęcę nad łupem bogatym :

Ziemię gryźć będzie, ja k brzuchem łuskatym W ąż ów kusiciel, mój słynny pobratym.

On.

Wolno ci wtedy władnąć nim, ja k rzeczą; Nie byli mi wstrętnemi twoi towarzysze, Szatan-kusiciel zakłóca mi ciszę

Najmniej ze wszystkich duchów, które przeczą. Łatwo omdlewa czujność śm iertelnika;

N ieraz go żądza bezczynności sk u si; R ad więc dodaję mu współpracownika,

Go pcha, drażni, a jako szatan: stwarzać musi. — W as, dzieci boże, mojej światłości ogniwa, Niech uwesela piękność wiekuiście żywa,

Niech bytów wiecznie żywe, wiecznie twórcze dzieje Świętej miłości kresem was opaszą,

A co w zjawisku waży się i chwieje, To umacniajcie trw ałą myślą waszą.

(Niebo zamyka się, archaniołowie rozdzielają się na orszalc.J

Mefistofeles (sam).

Lubię czasem posłuchać, ja k starzec pogwarza, Przeto zerwania strzegę się statecznie ; Jużci to pięknie ze strony mocarza, Że i z szatanem rozmówi się grzecznie.

(32)
(33)

кос.

Aż mię to w końcu do magii zw róciło; Czy ducha usty, czy przy ducha sile Tajem nic świata*oczom nie odchylę? Abym przy potofgorzkiego oblewie, Nie głosił tego, czego rozum nie wie, A wypatrzeć mógł, co splata,

Tam — we w nętrzu — wnętrze św iata, Moc wszechczynną, bytów ziarno, A nie słowa — sieć tę marną.

— Księżycu w pełn i! oby twój blask bratni Przyśw iecał mękom moim raz ostatni. Jedna-ż to północ o twoim poświcie

P rzeszła bezsennie — ot, przy tym pulpicie? Tyś mię przy stertach ksiąg, a pism bez liku, Nawiedzał, luby mój współsamotniku.

Bodajbym szczytom gór stąpał po czole Odziany w świateł twoich aureole, U grót ich społem z duchami się słaniał, Ł ą k i o zmierzchu zadumą ochłaniał. D aleki od zaciekań, mózgu kusicieli, Zdrowo w rosistej pławił się k ąp ieli! — W ciąż więzienie! wciąż to samo'! O ! przeklęta, zgniła ja m o !

Gdzie świt niebieski, mglejąc, nie o ścianę, Lecz się o szyby łamie farbow ane;

Św iat, stcsami ksiąg zaparty, K arm ’ robaków, kurz i śmiecie Do sufitu, na ksiąg grzbiecie Brudne, napisowe karty, Puszek krocie, szkieł napiętym Z atykanych instrumentem, W szelki pradziadowski grat... To się zowie świat, twój św ia t!

— I pytasz jeszcze, czemu w głębi łona Dusza, ja k w kleszcze chwycona usycha? Czemu się serce czuje uciśniętem

I boleść dziwna, niewytłómaczona Cały wdzięk życia ze wstrętem odpycha ? Nie n atu rą wszechżyciową,

W którą Bóg człowieka wtworzył, Tyś zgnilizną się obłożył,

Ludzi, zwierząt trupią głową.

(34)

Czyż ta księga tajemnicza, W łasnej ręki N ostradaraa Nie oprowadzi cię sama?

Spójrz w naturę, zmierz jej ruchy, Gwiazd pochody, sfer przestrzenie, A moc znidzie, objawienie,

J a k z duchami, mówią duchy; Próżno zimnemu nakazujesz oku

Z symbolów świętych wyżąć samo życie. D u c h y !... ja czuję was, tu, przy mym b o k u : Ach! odpowiedzcie, jeśli mię słyszycie!

( Otwiera księgę i spostrzega znak mikrokosmu.)

O ! na ten widok sam nie wiem, sam nie wiem, Jak ieś tchy płyną przez wszystkie me zmysły, Nerwy i żyły młodości zarzewiem,

Szczęścia, świętości jutrzenką zabłysły. Bóg-że to jak iś znaki te wypisał,

Abym grzmot w piersiach niemi ukołysał, Że biedue serce czuciem namaszczają błogiem, Dziwnym popędem, otuchą tajemną,

Odsłaniają skrytości natury przede m ną? Lekko mi, jasno — czy ja jestem Bogiem? Oto już z duszy osuwa się chmura,

Naokół w objawieniu całem

Świeci z tych rysów tworząca natura, A słowa mędrca... teraz zrozumiałem : „Od św iata duchów drzwi się nie zawarły,

Twój zmysł się zawarł, czucia obum arły;

Pow stań, mój uczniu, niechaj serce się nie trwoży, Ziemską pierś twoję skąp w porannej zorzy*.

(Przypatruje się znakowi.)

J a k się to wszystko w całokształt wije, J a k jedno w drugiem działa i żyje,

Siły niebios to ziemnym, to górnym mkną krajem, W iadry złotemi mieniając się wzajem;

N a skrzydłach pełnych czaru świętej woni W skroś przenikając ziemię i planety,

Brzmią harmonicznie ta m : w świata wszechtonie. Co za o b raz! tak, obraz to tylko, n ie ste ty !

Gdzież j a ciebie, naturo, twórczo — niezmierzona, Gdzie ja was ujmę, pokarmne wymiona,

Piersi wszech tworów, do których się garnie Ziemia i niebo, a wy je sowicie

(35)

Tym zdrojem wiecznie bijącym karm icie? J a tylko jeden mam usychać m arnie?

(Z gniewem przewraca księgę i spostrzega na karcie

:

Buclia ziem i.)

O ! inaczej znak ten d z ia ła !

Pierś iście winem iskrzącem zaw rzała; Siły rw ą się wyżej, wyżej —

Duchu ziemi, tyś mnie bliżej,

Silny-m, gotowy wsnuć się w świata przędzę, W szczęścia ziemi, ziemi nędze,

W yzwać na wstępny bój orkanów jędze, Urągać druzgoczącej okrętu potędze, A nie zadrżeć...

P a trz c ie : zmroczało nade mną — Księżyc światło swe zaćmił — Lampy blask znika —

M gła — wokół skroni czuję drgające Nerw y czerwonych płomieni — Z góry, od sklepień zapada dreszcz I ogarnia m ię !

Duchu w ybłagany! czuję,

Że okuwasz mię w skryte ogniwa ■ Odsłoń się, duchu 1

H a, już mi serce nadryw a:

Z pychą, na nowe wzruszenia gotową, W szystkie zmysły targ ają się, z b ro ją : Czuję, że zdałem serce pod moc twoją.

Musisz — musisz, choć przyszłoby nałożyć głową.

(TJjmuje księgę i tajemniczo wymawia znak Ducha. Wybucha płomień czerwonawy

,

w płomieniu ukazuje się Duch.)

Ducb.

K to wyzwał mnie ?

Faust (odwracając się).

Ach I postaci stra szliw a !

Duch.

Wszechmoc zaklęcia twego mię wyzywa; Ssąc przez lat tyle na sfer moich glebie, Ty dziś...

Faust.

Nie — wiedźmo! nie wytrzymam ciebie.

Duch.

Dech ci zapiera żądza tajemnicza,

Chcesz mię usłyszćć? — zajrzeć mi w oblicza? — U ległem ; modłów twych głos mię u rz e k a :

(36)

Jestem — o dziw o! jakaż otruchlałość, Mrowie ogarnia ciebie — nadczłowieka ? Trwogo nędzoty ! a owa to śmiałość, Ów wyzew duszy ? owe dumne szały,

Co w piersiach twoich świat sobie stw arzały, J a k płód łona? a błogie wróżyły tam dreszcze, Że kiedyś i nam duchom dorównają jeszcze? Gdzieżeś Fauście, którego głosy mi tętniły ? Ty, co ku mnie garnąłeś się wszystkiemi siły ? I to F a u st ? ledwom na niego tchem wionął, J u ż popłoch wszystkie włókna w nim ozionął? F a u s t? robak, co się tchórzliwie dziś kurczy?

Faust.

J a ? mam ustąpić? przed to b ą? o! dziwo? Jestem F aust, równy tobie, płomienne tworzywo

Duch.

P rzez życia wir, prąd dziejo-twórczy W schodzę i schodzę w zjawiska, Snuję i rwę - to ja,

Grób i kołyska, H o rz e bez dna, Życia wiekuisty żar, Przem ot bez kresów i miar,

To ja , na krosnach czasu szumiące przędziwo, Bóztwu dziergam suknię żywą.

Faust.

T y! coś świat wielki sobą ja k łańcuchem Opasał, o ! ja z tobą, czynny duchu, Rówien się czuję.

Duch.

Rówien — lecz z tym duchem, Którego ty sam pojmujesz...

Nie ze mną. ( Znika.)

Faust (chwiejąc się).

Nie z tobą? W ięc z kim ?

J a , pierwotwór bóztwa, N ie równy to b ie !

(Słychać pukanie do drzwi.)

O! śmierci — czuję: to W agnera pięście, On, ten pedant skamieniały,

Zburzy wszystkie id ea ły ;

(37)

(W agner w nocnej odziezy i nocnej czapeczce, z lampą w ręku. odwraca się ze wstrętem.)

Wagner.

A c h ! deklamacya głowę mi zawraea.

W ybacz pan, pewnieś greckie drama c z y ta ł; J a do tej sztuki radbym się przypytał. Bo krasomówstwo dziś bardzo popłaca. Znam ja przypowieść, co twierdzi z uporem, Że „pleban winien mieć mistrza w aktorze”.

Faust.

Zwłaszcza, gdy pleban sam chce być aktorem, J a k to niekiedy wydarzyć się może.

Wagner.

Ach! jeśli męża w muzeum zamknięto, Św iata nie wskażą, chyba tylko w święto, Zdaleka, ledwie przez szkiełko lornety, Kogóż on słowem pociągnie?... niestety.

Faust.

Je śli nie czuje, pociągnąć nie zdoła, Je śli z duszy nie powoła

Tego czaru, co człowieka Serce skuwa i urzeka.

Ślęcz, ślęcz, z próchnem spajaj próchno, Sosy warz z cudzego stołu,

Dmij, aż ci ze stosów popiołu Nędzne płomionka wybuchną! Zyskasz dziatwy, małp podziwy, Skoroś na nie pożądliw y;

A le w serce serc nie wprzęgniesz, Je śli po więzy do serca nie sięgniesz.

Wagner.

W szak tryum f mówcy: to wykład, oddanie; O ! ja nie prędko zdobędę się na nie.

Fanst.

G odłu: „zysk prawy" bądź wasze powolnym, Nie błaznem z czapką dzwoniastą wśród tłu m u ; Przy czerstwym zmyśle, potęgą rozumu

Mówca bez sztuki oddać się je s t zdolnym. Je śli myśl rdzenną usnuje tw a głowa, Co tu polować na słowa ?

Oj, te kazania, któremi w słów szacie W y, ludziom chude kąski wykrawacie!

Faust

(38)

One tak trzeźw ią, ja k mglane podmuchy Szronem jesieni bijące w liść suchy.

Wagner.

Ach B o ż e ! jakem powolny wasz sługa, Toż nieraz, w pośród krytycznych dążności Szpik wysycha z moich kości;

K rótkie życie, sztuka d łu g a !

Gdzie klucz ? gdzie środki ? n ieste ty ! Zanim się człowiek ku źródłom dotoczy, 'Przejdzie pół drogi do mety,

J u ż biedak zamyka oczy!

Faust.

Czyż pergaminy są świętą krynicą Łagodzącą na wieki żar, co duszę ściska? O ! nie ochłodzą, pragnień nie nasycą. Jeśli ochłoda z własnej duszy nie w ytryska.

Wagner.

Przebaczcie; ale jakaż to otucha,

Czasy podsłuchać, przenieść się w ich ducha, Widzieć, jak myślał ów mędrzec przed nami, J a k po nim dalej uszliśmy my sami!

Faust.

Tak, dalej, dalej, pod gw iazd y ! mój bracie, W ieki przeszłości, w potomnych pojęciach, To owa księga o siedmiu pieczęciach, A co wy duchem czasu nazywacie,

J e s t to duch mędrków; oni w to zwierciadło W tłaczają przeszłość do grobów zapadłą. Nieraz, doprawdy, tylko kląć tych panów, Spojrzeć i odwrócić oczy,

Takie to śmiecie i sterty łachm anów; Czasem się scena dworska napatoczy, I to, ja k gdyby w jasełkach ulicznych, Upstrzą ci pompą maksym pragmatycznych.

Wagner.

Ależ świat, serce, dudi ludzkiój istoty ? Nie sąż godnemi wiedzy te przedmioty ?

Faust.

Tak, ale wiedza, a wiedza... W agnerze, K tóż ci śmie nazwać rzeczy po imieniu ? W ybrańców, co to dna sięgli w tej sferze I — głupcy! — serce wynurzając z cieniu, Przed tłuszczą w imię prawd podnieśli głosy,

(39)

Ukrzyżowano, popchnięto na stosy — Lecz już się dobrze na północ zab rało ; Przerwijmy — senność ciąży na powiekach.

Wagner.

Ach, ja-bym gotów w uczonych zaciekach Przeczuwać z wami bodajby noc c a łą : No — ju tro pierwsze święto Wielkiejnocy, W ięc pozwolicie niejedno prześledzić ; I jam też orał, ile w mojej mocy,

Wiem wiele; ale chciałbym wszystko wiedzieć.

( Odchodzi.)

Faust (sam).

Ten ma zawsze nadzieję, ma sny promieniste, Co lgnie do cacek, ja k bezmyślne chłopię, Żądną ręką skarby kopie,

Szczęśliwy, jeśli wygrzebał choć glistę. — I tu, tu, gdziem ja stał w duchów orszaku, Śmiał się odezwać głos ludzkiego gminu? Lecz — ach! tym razem dzięki ci, robaku, Z synów tej ziemi najbiedniejszy sy n u ! Twoją poręką ja rozpacz oddarłem, A już, już parła w nicestwo bezdrożne; A c h ! to widzenie było tak wielmożne, Że wobec niego poczułem się karłem. — J a , obraz bóztwa, com zdał się do oczu Ju ż przybliżać zwierciadło prawdy w iekuistej; I czuł siebie i w czucia niebiańskiem przezroczu Syna ziemi otrząsnął z siebie; ja, duch czysty, J a , więcej niż cherubin, gdyż mię wolna siła Przez żyły przyrodzenia płynąć ośmieliła. I , tworząc, wzbić się tam — pod bogów plemię, J a z marzeń szczytu, ja k pokutne brzemię, Pod słów piorunem upadłem na ziemię.

— „Nie równy tobie" ? pychą nie dasz się nadymać N a wyzew siły moje wystarczały,

Nie starczą na to, aby cię przytrzym ać? Przed chwilą byłem ta k wielki — tak m ały; A tyś mię w dzikim czarostanie

Strącił w losu śmiertelnych bezwiedne otchłanie. K to dziś doradcą, odradcą mi będzie?

Mamże posłuchać owego skinienia ? A c h ! same czyny nasze i cierpienia Równie krępują w żywota popędzie.

(40)

— W przenajszczytniejsze ideału stopnie, J a k a ś niekrewna treść pcha się nawałem, Gdy człowiek dobra tych światów już dopnie, W tedy lepsze przezywa już ułudą, szałem, Uczucie życiodawcze, niebieskie pojęcie, Trupieją w ziemskim zamęcie.

Niegdyś fantazya nadziei podlotem R w ała go w sfery wieczności — a potem, Gdy wdzięk po wdzięku zapadnie w topiele, Ju ż ją najcichszy zakątek pomieści:

Lecz i tam w głębi gniazdo sobie ściele Troska — i tajne wysiada boleści;

Ciszę, rozkosz zabija jak ąś mgłą bez miana, W coraz to nową larwę przyodziana,

W chatki, żony, w dziecięcia błyśnie mu postaci, W ogniu, powodzi, truciźnie, sztylecie,

Przed byle ciosem drży, nim cios przygniecie. N ę d z a rz ! i nad tem płacze, czego nie utraci.

— „Bogom nierówien“ — czuję, o! krwawo to czuję J a , równy robaczkowi, co w prochu koczuje

I w prochu żyjąc, prochem żywi siebie, Aż go stopa wędrowca zniszczy i pogrzebie. — Alboż nie prochy wysoka ta ściana Zgarnęła dla mnie w tysiące przegródek ? Św iat mólów, ste rta z rupieci upchana, W której się dławię — nędzny ja odludek? Czy o mych bólach ten świat mi co powie ? Czyż ksiąg dopióro nauczy mię mrowie, Że wszędy dręczy ludzi katusza piekąca, A szczęśliwym był... bodaj czy jeden z tysiąca?

— Przecz wyszczerzasz się na mnie, ty, jam ista czaszko! Chyba ongi i twój mózg, wiedzy bohaterze,

J a k mój, szukając zorzy, mroku padł igraszką, I — zabłąkał się w bezmierze.

I wy, narzędzia, kółka, kabłąki, grzebienie W oczy patrzycie mi na wyszydzenie;

Klucze m niem ane! kiedy w drzwi godzę oczyma, Czemu ząb wasz choć ostry, ryglów się nie ima ? Ach! bo przyroda wiecznie tajemnicza

Z kwefu obedrzeć się nie da zasnuta,

I czego nie wypatrzy duch twój z jej oblicza,

Nie wyciśniesz z niej gwałtem drąga, śrub lub dłuta. — I ty, gracie niezdarny, lampowe wieszadło,

(41)

Cierpiane chyba za to, żeś po ojcu spadło, Staruszku mój, od czasu jak lampa ta blada Swędzi na mym pulpicie, śniedź ciebie obsiada.

Obym raczej dziedziczną małostkę był strwonił, Niż obarczon małostką pot marny dziś ronił. O ! nie grzęźnij w nabytej, po ojcach, fortunie ;

Zdobądź, straw’ wszystko, co dłoń twa zdobędzie,

Bo nie strwonione brzemieniem ci będzie. Użyć, to użyć, co chwila podsunie.

— Lecz... czemuż mię ów kącik czarodziejsko mami? Czy w tej flaszeczce magnes zoczyła źrenica ?

Żem nagle tak dziwnemi olśniony błyskami,

Ja k b y mię w mrocznym boru oblał świt księżyca ? — W itaj, jedyna odkupienia czaro !

Z hołdem ku tobie chylę się a z w ia rą ; W to b ie : mądrości, sztuce, biję czołem, Pełnio snodawcza marzeń przedśmiertelnych, Wszech sił wyskoku zabójczo subtelnych, Mistrzowi twemu usłuż tym żywiołem; Spojrzę na ciebie: mniej boleść mię boli, D o tk n ę : mój poryw ucicha powoli, Powoli spływa ducha falowanie... U stóp błysnęło zwierciadlane morze... To hasło... świt na pełnym oceanie... K u nowym brzegom wabią nowe zorze. — Ju ż wóz ognisty, ze skrzydły u steru Spuszcza się po mnie, czuję ja w sobie, Że nowym torem krążąc wskroś eteru, K u nowym sferom tory wyżłobię, K u życiu bogów.

J a k to ? więc stanąć w ich zastęp wielmożny Tyś godzien? ty, przed chwilą robaku podnożny? — T ak — tylko od słońc ziemi i ziem pogranicza, Odwróć stanowczo oblicza,

Odważ się śmiało na wyłom w tej bramie, K tórą mija niejeden, w otuchę ubogi;

W skaż czynem, jakto męzkie, nieulękłe ramię Bogów majestatowi nie ustąpi z drogi;

Nie pogramiaj więc ducha otchłanią pomroczną, K tórą fantazya własne orzekła zgnębienie, Śmiało na owę rozstajnię wyroczną,

W której wązkich czeluściach w rą piekieł płomienie; Śmiało, stanowczo, w zagadkowe światy,

(42)

Choćby pod grozą wiecznej, w nicestwo zatraty. — W yjdź, kryształowy, lśniwy rostruchanie Ze starego fu te ra łu ;

Coś od la t tylu poszedł w zaniechanie. Tyś ongi, w chwilach ucztowego szału, Z ojcem statecznych gości rozweselał, Poczet ich w kolej tobą się obdzielał. D ziany tylą obrazów, biesiad pobratym ie! (A spełniający musiał odśpiewać je w rymie I duszkiem chłonął całą czeluść twoją)

Noce młodości! jeszcze w myślach mi się roją; Dziś, już ja ciebie nie zdam sąsiadowi,

Rym mój obrazów twoich nie w ysłow i: Oto kropelki... strugami szaremi P iek ła twojego wnet one upoją.

Niechże ten toast — ostatni na ziemi — Od duszy (wszak on duszę mą odnowi) Spełnię pozdrawiaj ąco na cześć porankowi.

(Podnosi czarę do ust J

(Słychać hicie w dzwony i śpiew chóralny.)

Chór aniołów.

Zm artw ychw stał Chrystus.-Pan! W grzechach osiadłym,

W nędzach pobladłym, W prochy zapadłym, W esela znak je s t dan.

Faust.

Ja k iż to dźwięk przezroczny, pogwar utajony, Czarę od ust mych przemocą odkłania?

Ju ż to mi głuche zwiastujecie dzwony Świt W ielkiego Zm artwychwstania?

J u ż wy, chóry, trzeźwicie tym hymnem zarania, Jakim niegdyś, w noc śmierci, u grobów pobrzeża, Anioł ogłosił hasło nowego przym ierza!

Chór niewiast.

M aścią a wonią Pod służek dłonią

Lśnił się przenajświętszy tru p ; W opony lniane

Ciało ubrane,

Płacząc, układłyśmy w g ró b ; O nędzo, o krwawa łzo ! Ju ż nie ujrzymy Go.

(43)

Glior aniołów.

Z grobu podźwignął się w zw yż! P rzed Bogiem luby,

K to cierpień śluby, K tó święte próby,

K to zniósł wytrwale k rz y ż !

Faust.

Nuto niebieska o ciszy i cudzie,

Czemuż mię szukasz tu, pod śmierci pyłem? Tam wzleć, gdzie żyją serdeczniejsi ludzie, Słyszę poselstwo — a c h ! wiarę straciłem ; A cud najmilszem je s t dziecięciem wiary. Ju ż ja się nie śmiem wzbić w one bezmiary, Z których wieść błoga schodzi od rodu do rodu. A przecież nuta, w którą-m wsłuchał się za młodu, Dziś jeszcze życiu mię w raca — i światu.

O ! w tedy pocałunek święty, rodzicielski Zniebozstępował na mnie w dzień Sabatu, Dzwonów dźwięk w zachwyt kołysał anielski, M odlitwa mgławym upajała czarem,

Dziwną tęsknotą za szumem bezdroży, Borów pustkowiem, łąk barwnym obszarem ; Ł zą gorejącą w itając dzień boży,

Czułem, że dla mnie jakiś świat się tworzy! B yła to miła czerstwość, zwiastująca Św iątki wiosenne, gry, bezmyślność błogą. I dziś — ta pamięć z pacholęcą trwogą, Męzki, ostatni mój zamach odtrąca.

O ! dźwięcz, dźwięcz, rajska n u to : przeszła mąk godzina, Łza płynie — ziemia odzyskała syna.

Cho'r uczniów.

Zasnąwszy zbożnie, O w o: z pogrzebu, W gloryi ku niebu, W zbił się wielmożnie, Ku odrodzenia stronie,

W przybytek twórczej chwały , I tu po zgonie

N a łzy zostawił nas. Nas, stadem tułaczem,

O! Chryste, Masz na poziemiu tem,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Należy podać nazwę i numer dokumentu oraz datę jego ostatniej aktualizacji, w którym zostały oznaczone miejsca występowania wyrobów zawierających azbest, w szczególności

Dochody, czyli kwoty jakie spodziewamy się, że wpłyną w tym roku do kasy, gmina podzielić według różnych kryteriów.. Są dochody własne, subwencje

DOTACJE – to pieniądze, które otrzymujemy z budżetu państwa na wykonanie zadań z zakresu administracji rządowej i innych zadań zleconych jak np.. Są to

Zamawiający dopuszcza rozwiązanie równoważne polegające na zaoferowaniu pamięci flash montowanej w slocie na płycie głównej. Pamięć ta musi być dostępna dla karty

Cząsteczki apolarne mogą także oddziaływać z cząsteczkami polarnymi. Je- śli na przykład rozważymy mieszaninę oleju i wody, to najsilniej przyciągać się będą polarne

Plan był pro-sty jak zawsze: „Nikt się nie psuje, wszyscy się czują dobrze... Tylko to się nigdy nie udaje, Mojry * zawsze znajdowały nam zajęcie, a dziś Atropos **

Przechodząc kiedyś Placem 3 Maja usłyszałem, jak jeden młodociany żeb ­ rak żalił się przed swym niewiele star ­ szym bratem, że bardzo zmarzł i chciał- by wrócić

4 Powstanie Stref Aktywności Gospodarczej (SAG) w Zatorze zwiększyło wpływy do budżetu gminy z tytułu podatków od firm, które ulokowały się w naszej strefie gospodarczej.