P I S M A
P I S M A
ADAMA MICKIEWICZA
WYDANIE NOWE ZNACZNIE POW IĘKSZONE.
Z PORTRETEM A U TO R A I O Ś M I Ą R Y C I N A M I N A S T A L I .
«=< TO M ■'
<*K Nakładem S . H. M ERZBA C H A Księgarza.
W PO ZN AN IU U L U D W IK A M E R Z BA C H A.
.'T
Wolno drukować, pod warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu prawem przepisanej liczby exem- plarzy.
Warszawa d. 28 Września (10 Pażdz.) 1857 r. Starszy Cenzor, F. Sobieszczański.
KO NRAD
W A L L E N R O D .
P O W I E Ś Ć H I S T O R Y C Z N A
Dovete adunque sapero come sono duc generazioni da combattere...bisogna esseve volpe e leone.
i laaimíí
ZALESKIM
pamiątkę la ta ty sią c ośmset dwudziestego siódmego.
P O Ś W IĘ C A
P R Z E M O W A .
JSaród Litewski, składający sic s pokoleń Li
twinów, Prussów i Lettów, nieliczny, osiadły
w kraju nierozległym, niedosyć zyznym, długo
Europie nieznajomy, około trzynastego wieku
najazdami sąsiadów wyzwany był do czynniej-
szego działania. Kiedy Prussowie ulegali orę
żowi Teutonów, Litwa, wyszedłszy ze swoich
lasów i bagnisk, niszczyła mieczem i ogniem
okoliczne państwa i stała sio wkrótce straszną
na północy. Dzieje nie wyjaśniły jeszcze do
statecznie, jakim sposobem naród tak słaby i
tak długo obcym hołdujący, mógł odrazu oprzeć
sie i zagrozić wszystkim swoim nieprzyjacio
łom, z jednej strony prowadząc ciągłą, mor
derczą z Zakonem krzyżowym wojnę, z dru
giej łupiąc Polskę, wybierając opłaty u Nowo-
groda Wielkiego, i zapędzając się aź na brzegi
Wołgi i półwysep Krymski. Najświetniejsza
epoka Litwy przypada na czasy Olgierda i W i
tolda, których władza rosciągała się od Bałty
ckiego do Czarnego morza. Ale to ogromne
państwo, zbyt nagle wzrastając, nie zdołało
wyrobić w sobie wewnętrznej siły, któraby ró
żnorodne jego części spajała i ożywiała. Naro
dowość Litewska, rozlana po zbyt obszernych
ziemiach, straciła swoje właściwą barwę. Li
twini ujarzmili wiele pokoleń Ruskich, i weszli
w stosunki polityczne s Polską. Sławianie, od-
dawna już chrześcijanie, stali na wyższym sto
pniu cywilizacyi; a lubo pobici lub zagrożeni
od Litwy, powolnym wpływem odzyskali mo
ralną przewagę nad silnym ale barbarzyńskim
ciemiężycielem, i pochłonęli go, jak Chiny na-
jezdców Tatarskich. Jagiellonowie i możniejsi
ich wassale stali się Polakami; wielu xiążąt
Litewskich Łna Rusi, przyjęło religiją, język
i narodowość Ruską. Tym sposobem Wielkie
Nięstwo Litewskie przestało być Litewskiem,
a właściwy naród Litewski ujrzał się w da
wnych swoich granicach; jego mowa przestała
być językiem dworu i możnych, i zachowała
się tylko między pospólstwem. Litwa przed
stawia ciekawy widok ludu, który w ogromie
swoich zdobyczy zniknął, jak strumyk po zby
tecznym wylewie opada i płynie węższem ni
żeli pierwej korytem.
Kilka juz wieków zakrywa wspomniane tu
wydarzenia: zeszły ze sceny życia politycznego
i Litwa i najsroższy jej nieprzyjaciel, Zakon
krzyżowy; stosunki narodów sąsiednich zmie
niły się zupełnie; interes i namiętności, które
zapalały ówczesną wojnę, już wygasły; nawet
pamiątek nie ocaliły pieśni gminne. Litwa jest
już całkiem w przeszłości; jej dzieje przedsta
wiają s tego względu szczęśliwy dla poezyi za
wód, że poeta, opiewający ówczesne wypadki,
sam tylko przedmiotem historycznym, zgłębie
niem rzeczy i kunsztownem wydaniem zajmo
wać się musi, nie przywołując na pomoc inte
resu, namiętności lub mody czytelników. Ta
kich właśnie przedmiotów kazał poszukiwać
Szyller.
„
Was unsterblich im Gesang soll leben,
„Muss im Leben unter gehen“
„Co ma ożyć w pieśni, zaginąć powinno
w rzeczywistości.“
niraS JfeuraS.
W S T Ę P .
St o lat m ijało, ja k Z ak o n k r zy żo w y W e k rw i p ogań stw a półn ocnego b rod ził: J u ż P ru s a k szy ję u c h y lił w okow y, L u b ziem ię oddał, a z duszą, u ch o d ził; N iem iec za zbiegiem ro sp u ścił gon itw y, W ię z ił, m ordow ał, aż do granic L itw y .
N iem en ro zd zie la L itw in ó w od w rogów : P o jed n ej stronie b ły s z c z ą św iątyń szc zy ty , I szum ią lasy, pom ieszkan ia bogów ; P o drugiej stronie, na p agórku w b ity
K r z y ż , godło N iem ców , czoło k ryje w niebie, G ro źn e k u L itw ie w y c ią g a ram iona
J a k g d y b y w szystkie ziem ie Palcm ona C h c ia ł z g ó ry objąć i garn ąć pod siebie.
S (tćj strony, tłu m y liteAYskiej m ło d zieży, W k o łp a k a ch r y s ic h , w n ied źw ied ziej odzieży, Z łukiem na plecach , z dłonią p ełn ą grotów , S n u ją się, śled ząc niem ieckich obrotów. P o drugiej stronie, w sz y sz a k u i z b r o i, N iem iec na kon iu nieruchom y stoi; O c z y u tk w iw szy w n ie p rz y ja c ió ł szaniec, N a b ija strzelbę i lic z y różaniec.
I ci i ow i pilnu ją p rzep raw y.
T a k Niem en, daw niej sław n y z gościnności, Ł ą c z ą c y bratnich narodów d zierżaw y, J u ż teraz dla nich b y ł progiem w ieczności; I nikt, bez straty ży c ia lu b sw obody, N ie m ógł p rzestąp ić zakazanej w od y. T y lk o g ałą sk a litew sk iego chm ielu, W d zię k a m i pru skiej topoli nęcona, P n ą c się po w ierzb ach i po w odnem zielu, Śm iałe, ja k dawniej w y cią g a ram iona, I rzek ę kraśnym p rzesk ak u jąc w iankiem , N a obcym b rzeg u łą c z y się s kochankiem . T y lk o słow iki kow ieńskiej dąbrow y, Z bracią swojem i zap u szczań skiej góry, W io d ą , ja k daw niej, litew skie rozm ow y,
Lub, swobodnem i w ym k n ąw szy się p ióry, L a ta ją w gości na spólne ostrow y.
A ludzie?— lu d zi ro zd zie liły b o je ! D a w n a P ru s a k ó w i L it w y za żyło ść P o s z ła w niepam ięć; tylko czasem m iłość I lu d zi zb liża — Znałem lud zi dwoje.
O Niemnie! w krótce runą do tw ych brodów , Śm ierć i p o żo gę niosiące szeregi,
I tw oje d otąd szanowane b rzeg i T o p o r z zielonych o go łoci w ianków , H u k d zia ł w y straszy sło w ik i z ogrodów . C o p rzyrod zen ia z w ią z a ł łań cu ch zło ty , W sz y s tk o rozerw ie nienaw iść narodów; W sz y s tk o rozerw ie;— le cz se rca kochanków Z łą c z ą się znowu w pieśniach w ajdeloty.
I .
O B i O R .
Z M arienb urskiej w ieży zad zw on iono, D z ia ła za g rzm ia ły, w bęb ny uderzono; D zień u ro c z y s ty w k rzy żo w y m Zakonie: Z e w szą d K o m tu ry do sto licy śpieszą,, K ę d y , zebrani w k a p itu ły gronie, W e z w a w s z y D u ch a Św iętego, u rad zą, N a c z y ic h p iersiach w ielk i k r z y ż zaw ieszą, I w czyje ręce w ielk i m iecz oddadzą. N a rad ach sp ły n ą ł d zień je d e n i drugi, B o w ielu m ężów staje do zaw odu; A w s z y s c y rów nie w yso k iego ro d u , I w szy stk ich rów ne w Z akonie z a s łu g i;
P o tą d p o w szech n a m ię d zy b racia zgo d a Nad w szy stk ich w yżej staw i W a lle n ro d a .
O n cudzoziem iec, w P ru sa c h nieznajom y, S ła w ą n apełnił zagran iczn e d o m y ;
C z y M au rów śc ig a ł na k a sty lsk ic h górach, C z y O ttom ana p rze z m orskie odm ęty,
W bitw ach na czele, p ie rw s zy b y ł na m u ra ch , P ie rw s z y za h a c z a ł p oh ań ców okręty;
I na turniejach, skoro w stą p ił w szranki, J eżeli r a c z y ł p rz y łb ic ę o d sło n ić,
N ikt się nie w a ż y ł na ostre z nim gonić, P ierw sze mu zgodnie u stęp u jąc w ianki.
N ie tylko m iędzy k rzyżo w em i roty ^ s ł a w i ł orężem m łodociane lata:
Zdobią go w ielkie chrześcijań skie cnoty, P b ó stw o , skrom ność i p o gard a św iata.
K o n rad nie s ły n ą ł w p rzyd w orn ym nacisku C ła d k o śc ią m ow y, sk ładn ością ukłonów ; A n i swej broni, dla p o d łeg o zy sk u
Nie p rze d a ł w słu żb ę n iezgod n ych baronów .
K la s zto rn ym murom w iek p o św ię cił m łody; W z g a r d z ił o k lask i i górne u rzęd y;
N aw et zacn iejsze i sło d sze nagrody, M in strclów hym ny i piękności w zględ y, N ie p rzem a w ia ły do zim nego ducha. W a llen ro d p o ch w ał obojętnie słucha, N a kraśne lica p o gląda z d a le k a , O d czarującej rozm ow y ucieka.
C z y b y ł nieczułym , dumnym s p rzy ro d zen ia, C z y stał się z wiekiem ?— bo choć je sz c ze m łody, J u ż w ło s m iał siw y i zw ięd łe ja g o d y ,
N apiętnow ane starością, cierp ienia— T ru d n o odgadnąć: z d a rz a ły się ch w ile , W których zab aw y m ło d zieży p o d z ie la ł, N aw et niew ieścich g w a ró w słu ch a ł m ile , N a ża rty dw orzan żartam i o d strzelał, I sy p a ł damom g rze c zn y c h słó w e k krocie, Z zim nym uśmiechem, ja k dzieciom łak o cie. B y ły to rza d k ie chw ile zapom nienia;
I w k ró tce, lada słów ko obojętne, K tó re dla d ru gich nie m iało znaczen ia,
W nim obudzało w zru szen ia namiętne. S ło w a : o jczyzn a, pow inność, kochanka, O krucyatach i o L itw ie w zm ianka, N a g le w eso ło ść W a llen ro d a truły;
S ły s z ą c je , zn ow u o d w racał oblicze, Z n ow u na w szystk o staw ał się n ieczu ły , I p o grą ża ł się w dum y tajem nicze.
M oże, w spom n iaw szy św iętość p o w o ła n ia , Sam sobie ziem skich sło d y c z y zabrania. Jed n e zn ał tylko p rzyjaźn i s ło d y c z e , Jed n ego tylko w y b ra ł p rzyjaciela, Św iętego cnotą- i pobożn ym sta n em : B y ł to m nich siw y, zw ano go H albanem . O n W a llen ro d a sam otność p odziela; O n b y ł i d uszy je g o spow iednikiem , O n b y ł i serca je g o pow iernikiem .
S zczę śliw a przyjaźń! św iętym je s t na ziem i K to um iał p rzy ja źń za b ra ć ze świętem i.
i
T a k n aczeln icy zakonnej obrad y R ospam iętują K o n ra d a przym ioty. A le m iał w a d ę— bo któż je s t bez w ady? K o n ra d ś wiato wój nic lu b ił pustoty, K o n ra d pijanej nie d zielił biesiady. W s z a k ż e , zam kn ięty w sam otnym p okoju, G d y go d rę c z y ły n u d y lub z g r y z o ty , S z u k a ł p o ciech y w g orącym napoju; I w ten czas z d a ł się w d ziew ać postać nową, W te n cza s tw arz je go , bladą i su ro w ą, J a k iś rum ieniec ch o ro w ity k r a s ił;
I w ielkie, n iegd yś błękitne źren ice, K tó r e czas nieco sk a ził i p r z y g a s ił,
C is k a ły daw nych ogniów b łysk aw ice. S p iersi żałosne w estchnienie u cieka, I łzą, p erło w ą nabrzm iew a pow ieka, D ło ń lutni szuka, usta pieśni leją, P ie śn i nucone cu d zoziem ską m o w ą , L e c z je słu ch aczó w se rca rozum ieją. D o s y ć u sły sze ć m uzykę grobow ą, D o s y ć u w ażać na śp iew aka postać, W licach pam ięci w id ać natężenie, B r w i podniesione, p o ch y łe w ejrzenie, C h c ą c e z g łęb in y ziemnej cóś w yd ostać. J a k iż b y ć m oże pieśni je g o wątek? Z ap ew ne m yślą, w obłędn ych p ogon iach , Ś c ig a sw ą m łodość na p rze s zło ści ton iach — G d zie ż dusza jego ?— w krain ie pam iątek.
L e c z n igd y ręka, w m u zyczn ym zapędzie, Z lutni w eselszych tonów nie d o b ę d z ie ; I lica je g o niew innych uśm iechów
Z d a ją się lękać, ja k śm iertelnych g rzech ó w . W sz y s tk ie u d erza strony po kolei,
P ró c z jedn ój strony'— p rócz strony w esela. W s z y s tk ie u czu eia słu ch acz z nim p odziela,
N ieraz go b racia zeszli niespodzianie, I nad zw yczajn ej dziw ili się zm ianie. K o n rad zb ud zon y, zżym ał się i g n iew ał, P o rzu c a ł lutnię i pieśni nie śpiew ał; W ym aw iał głośn o bezbożn e w yrazy, C o ś H alb an o w i szep tał pokryjom u, K r z y c z a ł na w ojska, w y d aw ał ro sk azy,
S traszliw ie g ro ził, niew iadom o komu.
T r w o ż ę , się b ra cia;— stary H alban siada, I w zro k zatap ia w oblicze K o n rad a ,
W zro k p rzen ikliw y, ch łod n y i su row y, P ełen jak o w ejś tajemnej w ym ow y. C z y coś wspom ina, czyli coś d o ra d z a , C z y trw og ę w sercu W allen ro d a b u d zi,
Z a raz mu chm urne czoło w yp o gad za, O c z y p r z y g a s z ą i o b licze stu d zi. T a k na ig rzy sk u , k ie d y lw ó w dozorca, S p ro siw s zy pany, dam y i ryc e rze , R o zła m ie kratę żelaznego dw orca,
D a hasło trąbą; wtem k ró lew sk ie zw ierze G rzm i z g łęb i p iersi, strach na w id zó w pada; Jed en d ozorca k ro k u nic p o ru szy ,
S p okojn ie ręce na p iersiach zak ład a , l lwa. potężnie u d e rzy — oczym a, T yra nieśm iertelnej talizm anem d uszy M o c bezrozum ną na u w ięzi trzym a.
-II.
Z M arien b ursk iej w ieży zadzw oniono, Z obradnój sali id ą do kap licy,
N a jp ierw szy K om tu r, w ie lcy urzędn icy, K a p ła n i, bracia i r y c e rz y grono.
N ieszp o rn ych m od łów k a p itu ła słu ch a , I śpiew a hym ny do Ś w iętego D u ch a.
H Y M N .
D u ch u , Ś w iatło boże! G o łąb k o Syonu!
D ziś ch rześcijań ski św iat, ziem ne podnoże T w o jeg o tro n u ,
W idom ą, ośw ieć p o s ta c ią , I rostocz s k rz y d ła nad S y o ń sk ą bracią.
S pod tw ych sk rz y d e ł niech w y strze li S ło n eczn em i prom ień blaski, I kto najśw iętszej god n iejszy łask i, T em u niech zło tym w ieńcem skronie rozw eseli,
A padniem na tw arz syn y c z ło w ie k a , Tem u, nad kim sp oczyw a tw ych sk rz y d e ł opieka.
S yn u Z b a w ic ie lu ! Skinieniem w szechm ocnej ręki
N azn acz, kto z w ielu N ajgo d n iejszy słyn ąć Ś w iętym znakiem twojej m ęki;
P io tra m ieczem hetm anić żołnierstw u tw ćj w ia ry , I p rzed oczym a p ogań stw a rozw in ąć K ró le stw a tw ego sztan d ary;
A syn ziem i niech czoło i serce uniża
P r z e d t y m, na czyich piersiach błyśn ie gw iazda [krzyża.
P o m odłach w y szli. A rc y k o m tu r z le c ił, S p o c z ą w sz y nieco, pow racać do choru, I znow u b ła ga ć, aby B ó g ośw iecił K a p ła n ó w , braci i m ężów obioru.
W y s z li nocnem i o rzeźw ić się chłody; Jed n i zasiedli zam kow y kru żgan ek , D r u d z y p rzech od zą gaje i ogrody. N o c b y ła cicha, m ajowej pogody; Z d ała niep ew ny w y g lą d a ł poranek, N ię ż y c o b ie g łszy błon ie safirow e
Z odmiennem licem , z różnym blaskiem w oku, D rze m ią c to w ciem nym , to w srebrnym o b łoku ,
Z n iża ł sw a ci chi}, i sam otny głow ę; J a k d um ający w pustyni kochanek, O b ie g łs z y m yślą całe ży c ia koło,
W s z y s tk ie nad zieje, sło d ycze, cierpienia, T o łz y w ylew a, to sp o jrzy w esoło, W re ś c ic ku piersiom zm ordow ane czoło S k łan ia i w p ad a w letarg zam yślenia.
P rz e c h a d z k ą inni baw ią się rycerze, L e c z A rcy k o m tu r ch w il darmo nie traci, Z araz H alb an a i celniejszych braci W z y w a do siebie i na stronę bierze, A b y zd a le k a od ciekaw ej r z e s zy , Z asięg n ąć rady, u d zie lić p rzestro gi; W y c h o d zi z zam ku, na rów ninę śpieszy. T a k rozm aw iając, nie pilnując d ro g i, B łą d z ili k ilk a god zin w okolicy, B lisk o sp okojnych je z io ra w y b rzeży . J u ż ranek; pora w racać do stolicy,
Stają,— g ło s ja k iś— skąd?— z narożnej w ieży: S łu ch a ją p iln ie,— to g ło s pu steln icy.
W tej w ie ży daw no, p rze d la ty dziesięciu, Jak aś nieznana, pobożn a niew iasta, Z d ała p r zy b y w s z y do M aryi-m iasta, C z y j ą natchnęło niebo w p rze d się w zię ciu , C z y skażonego sum ienia w yrzu ty,
P u steln icze go szu k ała u k ry c ia , I tu zn a la zła gro b o w iec za życia.
D łu g o nie chcieli ze zw a lać kapłani, W re śc ie stałością, p rośb y p rzeła m a n i, D a li jój w w ie ż y samotne schronienie. L e d w ie stanęła za św ięconym progiem , N a p róg zw alono c e g ły i kam ienie, Z o sta ła sama z m yślam i i Bogiem ; I bram ę co ją od ż y ją c y c h dzieli, C h y b a w dzień sądny odem kną anieli.
U g ó ry m ałe okienko i krata. K ę d y pobożn y lud sła ł p ożyw ien ie, A niebo, w ie trzy k i dzienne prom ienie. B ie d n a grzeszn ico , c z y ż nien aw iść św iata D o tyła u m ysł sk o łata ła m łod y,
Z e się obaw iasz słońca i pogody? Z aledw ie w sw oim zam knęła się grob ie, N ikt je j nie w id zia ł p r z y okienku w ieży, P rzyjm o w ać w usta w iatru oddech św ieży, O g lą d a ć niebo w pogodnej ozdobie, I miłe k w ia ty na ziem nym ob szarze, I stokroć m ilsze sw oich b liźn ich tw arze.
W iedzian o tylko, że je s t dotąd w życiu ; B o nieraz je s z c z e św iętego pielgrzym a,
G d y nocą, p r z y je j b łą k a się u k ryciu , Jakiś d źw ię k m iły na chw ilę zatrzym a; D źw ię k to zap ew ne pobożnej piosenki. I s p ru sk ich w iosek g d y zebrane dzieci Ig ra ją w w ie c zó r u bliskiej dąbrow y, N atenczas z okna cóś b ia łeg o św ieci, J a k g d y b y prom yk w sch o d zącej ju trzen k i. C z y to je j w ło sa p u k iel b u rsztyn o w y, C z y lito p o ły sk drobnej śnieżnej r ę k i, B ło g o sła w ią c e j niew iniątek głow y? K o m tu r tam tędy o b ró ciw szy kroki, S ły s z y , g d y w ieżę narożną pom ijał: »T yś K o n rad , przebóg! spełnione w yroki, T y masz b y ć m istrzem abyś ich zabijał! C z y ż nic poznają? u k ry w asz daremnie: C h o ciażb yś ja k w ąż inne p r z y b r a ł c ia ło , J e s z c z e b y w twojej d u szy pozostało W ie le d aw n ego,— w sza k zo stało w e mnie! C h o cia żb y ś w ró cił, po twoim p ogrzeb ie J e s z c z e k r z y ż a c y p o zn alib y cie b ie .“ S łu c h a ryc erstw o — to g ło s pustelnicy; S p o jrzą na kratę, zd a się pochylona, Z d a się k u ziem i w y cią ga ć ram iona. D o kogoż? pusto w całej okolicy. Z d aleka tylko ja k iś b lask uderza, N a k s zta łt p łom yka stalow ej p rzy łb ic y ,
I cień na ziem i— c z y to p ła szc z rycerza? J u ż zn ik ło — pew nie złudzen ie źren icy, P ew n ie ju trze n k i b ły sn ą ł w zro k rum iany. P o ziem i ranne p rzem kn ęły tum any.
— „B racia! rze k ł H alban, dziękujm y niebiosom , Pew n ie w yrok i niebios nas p rzy w io d ły ;
U fajm y w ieszczym p u steln icy głosom . C z y słyszeliście? w ie szczb a o K o n rad zie, K o n ra d dzielnego im ie W allen ro d a. Stójm y, brat bratu niechaj rękę poda, S ło w o rycersk ie: na ju trzejszej rad zie,
O n m istrzem naszym !— „zgod a, k rzy k n ą , zg o d a !cc
I p o szli k rzy c zą c ;— d ługo po dolinie O d g ło s tryum fu i radości bije,
K o n ra d niech żyje, w ielki m istrz niech żyje! N iech ży je Zakon; niech pogaństw o zginie!
H alb an p o zo stał mocno zam yślon y, N a w o łają cych okiem w zg a rd y rzu cił, S p o jrz a ł ku w ieży, i cichem i tony T a k ą piosenkę odch od ząc zan ócił.
P I E Ś Ń .
Wilija naszych strumieni rodzica, Dno ma złociste i niebieskie lica; Piękna Litwinka co jej czerpa wody, Czystsze ma serce, śliczniejsze jagody.
W ilija w miłej Kowieńskiej dolinie, Śród tulipanów i narcysów płynie;
U nóg Litwinki kwiat naszych młodzianów, Od róż kraśnicjszy i od tulipanów.
Wilija gardzi doliny kwiatami, Bo szuka Niemna swego oblubieńca; Litwince nudno między Litwinam i, Bo ukochała cudzego młodzieńca.
Niemen w gwałtowne pochwyci ramiona, Niesie na skały i dzikie przestworza, Tuli kochankę do zimnego łona, ■ I giną razem w głębokościach morza.
QXW9 *
I ciebie równie przychodzień oddali Z ojczystycli dolin, o Litwinko biedna! I ty utoniesz w zapomnienia fali, Ale smutniejsza, ale sama jedna.
0X ^ 9
Serce i potok ostrzegać daremnie: Dziewica kocha, i Wilija bieży; W ilija znikła w ukochanym Niemnie, Dziewica płacze w pustelniczej wieży.
III.
G d y m istrz p raw św iętych u c a ło w a ł x ięgi, S k o ń c z y ł m odlitw ę i w z ią ł od K om tu ra M ie cz i k rzy ż w ielki, znam iona potęgi, W z n ió s ł dum nie czoło, chociaż tro sk i chm ura C ią ż y ła nad nióm; w k o ło okiem strzelił, W którem się radość nap ół z gniew em ża rzy , I, n iew id zian y g o ść na je g o tw arzy,
U śm iech p rzelecia ł, sła b y i znikom y, J a k blask, co chm urę poranną ro zd z ie lił, Z w iastu jąc razem w sch ód sło ń ca i grom y.
T e n za p a ł m istrza, to groźne o b licze, N ap ełn ia serca otuchą, nadzieją; W id z ą p rzed sobą b itw y i zd o b ycze, I hojnie w m yśli k rew p ogań sk ą leją.
T a k ie m u w ła d cy któż dostoi kroku? K tó ż się nie zlękn ie je g o szabli, w zroku? D rży jc ie L itw in i! ju ż się chw ila zb liża, G d y z m urów W ilna b łyśn ie znam ię k rzy ża .
N ad zieje p różn e.— C ie k ą dni, tygodn ie, U p ły n ą ł c a ły d ru gi rok avpokoju;
L itw a zagraża, W a lle n ro d niegodnie A n i sam w a lczy , ani śle do boju; A g d y się zb u d zi i coś d ziałać zaczn ie, S ta ry p orządek w yw raca opacznie. k W oła, że Z akon z św iętych w y szed ł karb ów , Z e b ra cia g w a łc a p rzysiężon c śluby;
M ód lm y się, w oła, w y rze czm y się skarbów , S z u k a jm y w cnotach i pokoju chluby. N a rzu ca posty, poku ty, ciężary,
U ciech , w y g o d y niewinnej za p rze cza , L a d a grzech ściga najsroższem i k ary P od ziem n ych lochów , w ygn ania i m iecza.
T ym czasem L itw in , co p r z e d ja ty zdała O m ijał bram y zakonnej stolicy,
T e ra z d oko ła w si co noc podpala, I lud bezbron ny ch w yta z okolicy;
P o d sam ym zamkiem dumnie się p rzech w ala, Z e id zie na m szą do m istrza k a p licy —
P ie rw s z y raz dzieci z ro d zicó w sw ych progu D r ż a ły na straszn y dźw ięk żm udzkiego rogu.
K ie d y ż b yć m oże czas le p sz y do wojny? L itw a szarpana wewnętrzną, n iezgodą, S tą d d zieln y R u sin , stąd L a c h niespokojny, S tą d K rym sk ie hany lu d p otężn y w iodą. W ito ld zep ch n ięty od J a g ie łły s tronu, P rz y je c h a ł szu k ać opieki Zakonu; W nagrodę sk arb y i ziem ie p rzy rze k a , I w sp arcia dotąd niedarem nic czeka.
S zem rają bracia, grom adzi się rada, M is trz a nie w idać; H alb an stary b ieży, W zam ku, w k ap licy nie zn a la zł K o n ra d a . G d zie ż on? zapew ne u narożnej w ie ży. Ś led zili b racia nocne je g o k r o k i;
W sz y stk im wiadom o, k ażd ego w ie c zo ra , G d y ziem ię g ru b sze osłan iają m roki, O n id zie b łą d z ić po b rze g a ch je zio ra : A lb o k lę c z ą c y p rzy p a rty do m uru, O k ry ty p łaszczem , aż do b iałej zo rzy Ś w ieci zd alek a, ja k p o sąg z m arm uru, I p rzez noc ca łą senność go nie zm orzy. C zę sto na cich y odgłos pu steln icy W sta je, i ciche daje odpow iedzi,
Brzm ienia ich zd ała ucho nie dośledzi, L e c z w id ać z b lasku w strząśnionej p rzy łb ic y , R ą k niespokojnych, podniesionej g ło w y ,
Z e jak ie ś w ażne toczą, się rozm ow y.
P I E Ś Ń Z W I E Ż Y .
Któż mc westchnienia, kto me łzy policzy? Czy już tak długie przepłakałam lata, Czy tyle w piersiach i oczach goryczy, Ze od mych westchnień pordzawiała krata? Gdzie łza upadnie, w zimny głaz przecieka, Jak gdyby w serce dobrego człowieka.
QXW9
Jest wieczny ogień w zamku Swentoroga, Ten ogień żywią, pobożne kapłany; Jest wieczne źródło na górze Mendoga, To źródło żywią śniegi i tumany; ISikt moich westchnień i łez nic podsyca, A dotąd boli serce i źrenica.
0X^ 9 Pieszczoty ojca, matki uściśnienia, Zamek bogaty, kraina wesoła, Dni bez tęsknoty, nocy bez marzenia, Spokojność nakształt cichego anioła, W e dnie i w nocy, na polu i w domie Strzegła mię zbliska, chociaż niewidomie.
29
Trzy piękne córki było nas n matki, A mnie najpierwej żądano w zamęście; Szczęśliwa młodość, szczęśliwe dostatki, Któż mi powiedział, żc jest inne szczęście?^ . - Piękny młodzieńcze! na coś mi powiedział
To, o czem w Litwie nikt pierwej nie wiedział.
O Bogn wielkim, o jasnych aniołach, Kamiennych miastach, kędy wiara święta,
Gdzie lud w bogatych modli się kościołach, I kędy dziewic słuchają xiążęta,
Waleczni w boju, jak nasi rycerze, Czuli w miłości, jak nasi pasterze.
0X ^ 9
Gdzie człowiek, ziemne złożywszy pokrycie, Z duszą ulata po roslcosznćm niebie;
Ach, ja wierzyłam, bo niebieskie życie Już przeczuwałam, gdym słuchała ciebie! A ch, odtąd marzę w dobrych i złych losach
Tylko o tobie, tylko o niebiosach.
Krzyż na twych piersiach oczy mc weselił, W nim oglądałam przyszłe szczęścia hasło; Niestety, z krzyża gdy piorun wystrzelił, Wszystko do koła ucichło, zagasło. N ic nie żałuję, choć gorzkie łzy leję, Boś wszystko odjął, zostawił nadzieję.
Nadzieją, cichem p o w tó rzyły echem
B r z e g i jezio ra, doliny i knieje.
Z b u d ził się K o n ra d i z dzikim uśm iechem — „ G d zie ż jestem , w o łał, tu słych ać nadzieje? N a co te pieśni? pom nę tw oje szczęście; T r z y piękne córki b y ło Avas u m atki, C ieb ie najpierw ej żądano w zam ęście... B iad a, o biada wam nadobne kw iatki! S traszliw a żm ija w k ra d ła się do sadu, A k ęd y p iersią p rześliźn ie się błędną, U sech n ą tra w y i róże uw iędną, I będą żółte ja k o p iersi gadu! U ciek aj m yślą i dni przypom inaj, K tó re b y ś dotąd p ę d ziła w esoło,
G d y b y ... ty m ilczysz, śpiewaj i przeklinaj; N iechaj łz a straszna, co g ła z y przecieka, N ie gin ie darmo; zdejm ę sz y sz a k z g ło w y , T u niechaj spadnie, niech mi p ali czoło , T u niechaj spadnie, jam cierp ieć goto w y; C h cę znać zaw czasu , co m ię w p iek le czek a “
G los zi w ie ży .
D a ru j, mój m iły, daruj mi, jam winna. *r~ SPrzyszedłeś późno, tęskno b yło czekać,
<|\nimowolnie ja k a ś pieśń dziecinna... . K t c z mi s tą p ieśn ią— m iałażbym narzekać?
S tobą, mój lub y, s tobąśm y p rze ż y li Znikomą, chw ilę, lecz tej jed n ej chw ili N ie będę m ieniąc s całą ziem ian zg ra ją N a ciche ży cie, przepędzon e w nudzie.
T y sam m ów iłeś, że zw yc za jn i lu d zie S ą ja k o konchy, co się w bagn ie tają; L e d w ie raz na rok falą n iep ogod y W y p ch n ięte z mętnej p okażą się w ody, O tw o rzą usta, raz w estchną k u niebu, I zn ow u w rócą do sw ego p o grzeb u . N ie, jam na takie szczęście niestw orzona; J e szc z e w ojczyźn ie, cich e p ęd zą c życie, N ieraz w pośrodku to w a rzy sze k grona Z a czem ś tęskniłam i w zd ych ałam sk rycie, I czułam serca niespokojne bicie.
N ieraz s poziom ej u ciekałam łąki, ! na n a jw yższym stan ąw szy p agó rk u , M yśliła m sobie, g d y b y te skow ronki Z e s k rz y d e ł sw oich d ały mi po piórku , P o szła b y m z niemi, i tylko z tej g ó ry C h ciałab ym je d e n m ały kw iat u szczyk n ąć, K w ia t n iczab u d k i, a potem za chm ury L e c ie ć w ysoko! w yso k o !— i zniknąć. T y ś mię w y słu ch a ł, ty, s k rz y d ły orlcm i, M onarcho ptaków , w zn iosłeś mię do siebie. T e r a z , skow ronki, o nic w as nie proszę, B o gdzież m a lecióć, po jak ie rosk osze ,
K to pozn ał B o g a w ielkiego na niebie, i k o ch a ł m ęża w ielkiego na ziemi?
K o n r a d .
»W ielkość! i znow u w ielkość, mój aniele! W ielk o ść, dla której ję c z y m y w niedoli. K ilk a dni je s z c z e niech serce p rzeb oli, K ilk a dni tylko, ju ż ich tak niew iele. S ta ło się! próżno po czasie żałow ać; P ła c z m y ,— le cz niechaj drżą, niep rzyjaciele! B o K o n rad p ła k a ł a żeb y m ordow ać.
P o coś tu p rzy sz ła , po co moja droga! S klasztornych m urów, s św iątyni pokoju? Jam cię p o św ięcił na u słu g i B o ga :
K ie lep iejż było w św iętych je g o m urach, Z d a ła odem nie p łak a ć i um ierać;
Niż tu, w krainie kłam stw a i rozboju, W gro b o w ej w ieży, w p ow oln ych torturach K o n a ć, i o czy samotne otw ierać;
I p rzez niezłom ne tćj k raty okucia P om o cy żebrać; a ja słu ch ać m uszę, P atrzeć na d łu g ą konania katuszę, S to jąc zdaleka, i kląć m oję duszę, Z e w niej są je sz c z e ostatki u czu cia.*
G l o s z w i e ż y .
»Jeśli narzek asz, nie p rzych o d ź tli w ięcej, C h o ciażb yś p rz y s z e d ł, b ła g a ł najgoręcej, J u ż nie u s ły szy sz! ju ż okno zam ykam , O puszczę się zn ow u w m oję w ieżę ciemną, N iechaj w m ilczeniu g o rzk ie łz y p ołykam . B ą d ź zdrów na w ieki, bądź zd rów mój jedyn y! I niech zaginie pam ięć tej g o d zin y,
W której nie m iałeś lito ści nadem ną."
K o n r a d .
» W ię c ty miej litość, ty je ste ś aniołem , S tój, a je ż e li prośba cię nie w strzym a, O ten róg w ieży u derzę się czołem , B ę d ę cię b ła g a ł skonaniem K a im a ."
G lo s 'A w i e ż y .
»O m iejm y litość nad sobą samemi! Pom nij, mój lub y, że ja k ten św iat w ielki, •Dwoje nas tylko na ogromnej ziem i, N a m orzach p iask u dw ie ro sy krop elki; Z e lada w ietrzyk , z ziem nego p adołu Znikniem na zaw sze, ach! gińm yż p o sp o łu. N ie na to p rzy szła m , ażeb y cię d ręczyć; N ie chciałam p rzy ją ć św ięcenia kap łan ek,
B o niebu serca nie śm iałam za ręczyć, I oki w m cm ziem ski panow ał kochanek; P ia g n ę ła m zostać w klaszto rze i skrom nie
O d d ać dni moje zakon n ic usłudze,
L e c z tam bez ciebie, w szy stk o w około mnie y ł° tak nowe, tak dzikie, tak cudze.
W sp o m n iałam sobie, żc po latach wielu, M ia łeś p o w ró c ić do M ary i-g ro d u , S z u k a ją c zem sty na n iep rzyjacielu I bron iąc sp raw y biednego narodu. K to czeka, lata m yślam i ukraca, M ów iłam sobie, 011 ju ż m oże w raca, M o że ju ż w rócił: c zy ż nie wolno żądać,
G d y mam ży ją c a zakopać się w grobie, A b y m cię m ogła raz je s z c z e oglądać, ’ A b y m przynajm niej um arła p rz y tobie.
1
ójdę w ięc, rzekłam , w pusteln iczym domku, O k o ło drogi, na sk a ły ułom ku,Zam knę się sama; m oże ry c e rz ja k i K o ło mej chatki p rze c h o d zą c y blisko, W ym ó w i czasem kochanka nazw isko: M oże p om ięd zy obcem i szy sza k i U jrzę zn ak jego ; niech odm ieni zbroje, Niechaj na ta rc z y obce g o d ła kładnie, N iech tw arz odmieni, je s z c z e serce moje, / d a le k a naw et koch an ka odgadnie. ^
8
dy g ° ciężka pow inność p rzym uszaW sz y stk o d okoła w yn iszczać i krw aw ić, W s z y s c y go przekln ą, będzie je d n a dusza, G ° niu zdaleka śmie p ob łogosław ić!
Ti
u111
oj obrałam dom ek i grobow iec,'•
.
W cichej ustroni, k ę d y św iętokradzki
M ych ję k ó w nie śmie p o dsłu ch ać w ędrow iec. T y , w iem , że lubisz samotne p rzech ad zki; M yśliłam sobie, on może z w ieczo ra W y b ie ż y zd ała od sw ych tow arzyszy; P om ów ić z wiatrem i s falą jezio ra, P om yśli o mnie i g ło s mój u sły sz y . N iebo spełniło niewinne życzenia; P rz y s ze d łe ś, moje zrozu m iałeś pienia. D aw n iej prosiłam , b y m ię tw ym obrazem »Sny p o cieszały, choć obraz b y ł niem y, D ziś ile szczęścia! dziś m ożem y razem —
Razem zapłakać....
K o n r a d .
5)I cóż w ypłaczem y? P łakałem , pom nisz, kied y się w ydarłem R a w ieki w ieków s tw ojego objęcia,
G d y dobrow olnie dla szczęścia um arłem , A ż e b y k rw aw e spełnić przed sięw zięcia. »Tuż uw ieńczone zb y t d łu g ie m ęczeństw o, T e ra z stanąłem u ż y c z e ń m ych celu: M ogę się zem ścić na nieprzyjacielu, A ty mi p rzy sz ła ś w y d zierać zw ycięstw o.
O d tąd ja k zn ow u z okna twej w ieżyc y S p o jrza ła ś na mnie, w całym k rę g u św iata Z n ow u nic nie ma dla mojej źren icy, T y lk o je zio ro i w ieża i krata.
W k o ło mnie w szystk o w re w o jn y rozruchem ; Ś ró d trąb o d głosu, śród oręża szczęku , J a niecierpliw em , w ytężonem uchem S zu k am ust tw o ich anielskiego d źw ięku , I dzień mój ca ły je s t oczekiw aniem , A g d y w ieczornej doczekam się p ory, C h cę ją p rze d łu ży ć rospam iętyw aniem . J a ży cie m oje lic zę na w ie c zo ry ; T ym czasem Zakon sp oczyn k o w i łaje, 0 wojnę prosi, w łasnej żąda zg u b y , 1 m ściw y Ila lb a n w ytch n ąć mi nie daje: A lb o daw niejsze p rzypom in a śluby, W y rż n ię te sioła i zn iszczo n e kraje, A lb o g d y nie chcę sk argi je g o słu ch ać, Jednem w estchnieniem , skinieniem , oczym a, U m ie p r z y g a s łą chęć zem sty rozdm uchać. W y ro k mój zd a się p rzyb liża ć do końca, N ic ju ż K r z y ż a k ó w od w ojny nie w strzym a. W c z o ra śm y z R zym u odeb rali gońca, Z różn ych stron św iata niezliczone chm ury P o b o ż n y z a p a ł w p o le nagrom adził, W s z y s c y w o łają abym ich p ro w ad ził Z m ieczem i k rzyżem na W ile ń sk ie m ury.
A przecież,— w yznam zc wstydem , w tej chw ili K ie d y się w ażą narodów w yroki,
M yślę o tobie, w ynajduję zw łoki, ż e b y śm y je s z c z e dzień jed e n p rzeżyli. M łodości! ja k ż e w ielk ie tw e ofiary!
Jam m iłość, szczęście, jam niebo z a m łodu U m ia ł p ośw ięcić dla sp raw y narodu,
Z żalem lecz z męstwem!— a dzisiaj ja stary, D zisia j pow inność, rosp acz, w ola B o ża P ę d z ą m ię w pole! a ja siwej g ło w y
N ie śmiem oderw ać od tych ścian podnoża, A ż e b y twojej nie stra c ić — rozm ow y!../'
U m ilknął; z w ie ży słych ać tylko jęk i; W m ilczeniu d łu gie p r ze c ie k ły god zin y, N o c rozrzed niała, i prom yk ju trze n k i J u ż zaru m ien ił lic a cichej w ody; P o m ię d zy liściem drzem iącej k rze w in y Z e szm erem ranne p rzew iew a ły ch łod y, P ta szę ta cichem o zw a ły się pieniem, U m ilk ły znow u, - i d ługiem m ilczeniem Z n ać dają że się zb u d z iły zaw cześn ie. K o n ra d p ow staje, w zn ió sł ku w ie ż y czoło, D łu g o na kratę p o glą d a ł boleśnie;
S ło w ik zanucił: K o n ra d naokoło S p o jrzał, ju ż ran ek;— opuścił p rzyłb icę, "VV szerokie zw oje p ła szc za tw arz obw inął,
Skinieniem ręki żegn a pustelnicę, I w k rzak ach zgin ęł.
T a k duch p iek ieln y od w rót pustelnika N a o dgłos dzw onu porannego znika.
I V .
U C Z T A .
B y ł d zie ń patrona, u ro czyste św ięto; K o m tu ry z braćm i do sto licy jad ą , B ia łe ch orągw ie na w ieżach zatknięto. K o n ra d r y c e rz y ma u czc ić biesiadą.
S to b iałych p ła s z c z ó w p ow iew a za stołem , N a k ażd ym p ła s zc zu czern i się k r z y ż d łu gi; T o b y li bracia, a z a nimi k o łe m
M ło d zi gierm kow ie stoją dla p o słu gi.
K o n ra d na czele; po le w ic y tronu W z ią ł m iejsce W ito ld ze sw ym i hetm any; D aw n iej b y ł w rogiem , d ziś gościem Zakonu, P rz e c iw k o L itw ie sojuszem zw iązan y.
J u ż M istrz p o w sta w szy daje u c zty hasło, »C ie szm y się w P a n u !<c wnet p u h ary b ły s ły . »C ieszm y się w P an u !* tysią-c g ło só w w rz a s ło , S rebra zab rzm iały, stru gi wina try sły .
W a llen ro d u siadł, i na ło k c iu w sp arty S łu c h a ł s pogarda n iep rzysto jn ych gw arów ; U m ilk ła w rzaw a, ledw ie ciche ża rty
G d z ie n ie g d zie p rz e rw a lek k i d źw ięk p u h arów .
„ C ie sz m y się, rze cze — cóżto b racia moi, T a k ż e ryc e rz o m c ie sz y ć się przystoi? Z ra zu w rza sk pijany, a teraz szm er cichy, M am yż u czto w ać ja k zbójcę lub mnichy?
»Inne zw y c za je b y ły za m ych czasów , K ie d y na pełnem trupów bojow isku,
Ś ró d g ór K a sty ls k ic h lub F in lan d zk ich lasów , P r z y obozow em p iliśm y ogn isku.
»Tam b y ły pieśni: m iędzy w aszym gminem C z y ż nie ma barda albo menestrela?
S e rce czło w iek a wino rozw esela, A le piosenka je s t dla m yśli w inem ."
Z arazem różni śp iew acy paw stali; T am W ło c h o ty ły słow iczcm i tony
K o n ra d a m ęstw o i pobożność chwali; O w d z ie trubadur od b rzeg ó w G aron y, O p ie w a dzieje m iłosn ych p a ste rzy , Z a k lętych d ziew ic, i b łęd n ych ry c e rz y .
W a lle n ro d drzem ał, piosen ki u sta ły, N agle zb u d zo n y p rzerw an ym łoskotem , C isn ą ł W ło c h o w i trzos ład o w n y złotem : „M nie, rze k ł, jedn em u śp iew ałeś p o ch w ały, J ed en nie m oże dać innej nagrody.
W e ź i p ójd ź z oczu; ów tru b ad ur m łody, K tó r y piękności i m iłości słu ży ,
N iechaj daruje, że w rycerskiem gronie D z ie w ic y nie m asz, co b y mu na łonie W d z ię c z n a p rzy p ię ła m arny kw iatek róży.
„ T u ró ż e zw ię d ły ; innego chcę b arda, Z akonn ik ry c e rz innej ch ce p io sen k i, N iech aj mi będ zie tak d zik a i tw arda J a k hałas rogó w i oręża szczę k i, I tak ponura ja k klasztorn e ściany, I tak ognista ja k sam otnik pijan y.
„D la nas, co św ięcim i m ordujem lu d zi, M o rd erc za piosnka niech św ięto ść o głasza, N iechaj ro sczu la i gn iew a i n u d zi,
I zn ow u niechaj zn u d zon ych p rzestra sza.
T a k ie je s t ż y c ie — taka piosnka nasza. K to ją, zaśpiew a? kto?cc— »Ja," odp ow ied ział
S ę d z iw y starzec, k tó ry u podw ojów M ię d z y gierm kam i i paziam i siedział; P ru s a k c z y L itw in , ja k w id ać ze strojów , B ro d ę m iał gęstą, w iekiem ubieloną,
G ło w ę obw iew a ostatek siw izny, C z o ło i o c zy zak ryte zasłoną,
W tw a rzy w y ryte lat i cierpień blizny. •
W p raw icy starą lutnię p ru sk ą nosił, A lew ą ręk ę w y cią g n ą ł do stoła,
I tóm skinieniem posłuchania p rosił. U c ic h li w s z y s c y .— »Ja śpiewam , zaw oła. D aw niej P ru sak o m i L itw ie śpiew ałem , D z iś jed n i le g li w o jczy zn y obronie, D ru d z y , ży ć nie chcąc po o jczy zn y zgonie, D o b ić się w olą nad je j martwem ciałem; J a k słu g i w ierne w dobrym i zły m losie G in ą na sw ego d ob ro czyń cy stosie. Inni srom otnie po lasach się kryją, Inni, ja k W ito ld , m ięd zy wam i żyją,
a A le po śm ierci, N iem cy, w y t o w iecie, Sam i sp ytajcie niecnych zd rajcó w kraju , C o oni p o czn ą, g d y na tam tym św iecie, W skazan i w ieczn ym ogniom na p ożarcie,
Zechcą- sw yc h p rzo d k ó w w y w o ły w a ć z raju, Jakim ję zy k ie m p op roszą o w sparcie?
C z y w ich niem ieckiej barbarzyń skiej m owie Grłos d zieci sw oich u zn ają przodkow ie? 0 dzieci, ja k a na L itw ę sromota! Żaden mi żaden nie p rzy n ió sł obrony, C d y od ołtarza stary W ajd elota
B y łe m w niem ieckich kajd anach w leczon y. S am otn y w obcej ziemi zestarzałem ,
ś p ie w a k , niestety! śp iew ać nie mam komu; N a L itw ę p a trząc o c z y w yp łakałem .
D zisia j, je że li ch cę w estchnąć do domu, N ie w iem g d zie le ż y mój dom ulubiony, C z y tam, c zy owrdzie, c z y li s tamtej strony.
»T u tylko W sercu, tu się ochroniło, C o w mej o jczyźn ie n ajlepszego było, 1 te u bogie daw nych skarbów szczątk i W e ź c ie mi, N iem cy, w eźcie mi pam iątki.
»Jak zw yc ię żo n y ry c e rz na ig rzy s k u Z a ch o w a życie, ale cześć utraca;
I dni w zga rd zo n e w lek ąc w pośm iew isku, Zn ow u do swmgo z w y c ię żc y pow raca, I raz ostatni w ytężając ramie,
T a k mię ostatnia natchnęła ochota: J e s z c z e do lutni ośm ieliłem rękę, N iech wam ostatni w L itw ie W a jd elo ta N ó ci ostatnią, litew sk ą p iosenkę."
S k o ń c z y ł i c z e k a ł M istrza odpow iedzi, C z e k a ją w s z y s c y w m ilczeniu głęb okiem ; K o n ra d badaw czem i sz y d e rcz ym okiem W ito ld a lic ó w i p oru szeń śledzi.
P o s trze g li w szy sc y , k ied y W ajd elota M ó w ił o zd rajcach , ja k się W ito ld m ienił, Z sin iał, pobladnął, znow u się czerw ien ił, D r ę c z y go rów nie i g n iew i sromota; N akoniec szablę ściskając u boku, Id zie, zd ziw ion ą grom adę rostrąca, S p o jrz a ł na starca, zaham ow ał kroku , I chm ura gn iew u nad czołem wusząca, O p a d ła nagle w b ystrym łe z potoku; P o w ró c ił, u siadł, p łaszczem tw arz zasłania, I w tajem nicze u ton ął dum ania.
A N iem cy sciclia— »czyliż do biesiad y P rz y p u s z c z a ć m am y żeb rające dziady? K to słu ch a pieśni i kto je rozum ie?" T ak ie o d g ło sy w biesiadniczym tłum ie C o ra z żyw sze m i p rzeryw an o śm iechy;
P azio w ie krzyczą-, św istając w o rzech y, »Oto je st nóta litew skiego śp iew u."
W tem K o n ra d p o w stał:— „W a le c z n i rycerze, D ziś Z akon w edle starego zw yczaju ,
O d m iast i x ia ż ą t podarun ki b ierze ; Jak winne h o łd y s p o d leg łe go k raju , Ż eb rak wam p iosnkę p rzy n o si w ofierze; Z ło żen ia h ołd u nie brońm y staicow i, W eźm ijm y piosnkę, b ęd zie to g ro sz w dow i.
»Pośród nas w id zim x iążę cia L itw in ó w , G o śćm i Zakonu są je g o w o d zow ie,
M iło im b ę d zie pam ięć d aw nych czyn ów S ły s z e ć w o jczystej odśw ieżon ą m owie. K to nie rozum ie, niechaj się oddali; J a czasem lubię te posępne ję k i N iezrozum iałej litew skiej piosenki; J a k lu b ię ło sk o t rozhukanej fali, A lb o szm er cich y w iosen n ego deszczu; P r z y nich spać m iło,— śpiew aj sta ry w ieszczu.
P IE Ś Ń W A J D E L O T Y .
K ie d y za ra z a L itw ę ni a u d e rzyć , Jej p rzy jście w ie s zc z a odgadn ie źrenica; P o je śli słu szna w ajdelotom w ie rzy ć ,
N ieraz na p u stych cm entarzach i błoniach S taje w idom ie m orow a d ziew ica ,
W bieliźn ie, z wiankiem ognistym na skroniach, C zo łem p rzen osi b ia ło w iesk ie d rzew a,
A w ręk u chustką, sk rw aw ion ą pow iew a.
S tra żn icy zam ków o czy pod hełm kryją, A p sy w ieśniaków , z a r y w s z y p y s k w ziem i, K o p ią , śm ierć w ietrzą i okropnie w yją.
D ziew ica stąpa k ro k i zło w ie szcze m i, N a sioła, zam ki i bogate m iasta; A ile ra z y k rw a w ą chustką skinie, T y le p a ła có w zm ienia się w pustynie; G d zie nogą stąpi, św ieży gró b w yrasta.
Z gu b ne zjaw isko !— ale w ięcej zg u b y , W r ó ż y ł L itw in om od niem ieckiej strony S z y s z a k b ły s z c z ą c y ze strusiem i czub y, I p ła s zc z szeroki, krzyżem n aczerniony.
G d z ie p rze s zły stopy takiego w id ziad ła, N iczem je s t klęska w iosek albo grodów : C a ła kraina w m ogiłę zap ad ła.
A c h , kto litew sk ą duszę m ógł ochronić, P ó jd ź do mnie, siądziem na grobie narodów , B ęd ziem y dum ać, śp iew ać i łz y ronić.
O w ieści gminna! ty arko p rzym ierza M ię d z y daw nem i i m łodszem i laty, W tobie lud sk łada broń sw ego ryc e rza, S w y c h m yśli p rzęd zę i sw ych u czu ć k w iaty.
A r k o , tyś żadnym niezłam ana ciosem, P ó k i cię w ła sn y twój lud nie zniew aży; 0 pieśni gm inna, ty stoisz na straży N arod ow ego pam iątek kościoła,
Z archanielskiem i sk rzyd łam i i gło sem — T y czasem d zie rży sz i broń archanioła.
P ło m ień ro z g ry zie m alow ane dzieje, S k a r b y m ieczow i sp ustoszą zło d zieje , P ie śń u jd zie cało, tłum lu d zi obiega; A jeśli p o d łe d u sze nie um ieją K a rm ić j ą żalem i p o ić nadzieją, U cie k a w góry, do g ru zó w p rzy le g a , 1 stam tąd daw ne opow iad a czasy. T a k sło w ik z ogniem zajętego gm achu W y le c i, chw ilę p rzy sią d zie na dachu: G d y d ach y runą, on u cieka w lasy, I brzm iącą p iersią nad z g lis zc za i g ro b y N ó ci podróżn ym piosenkę ża ło b y.
S łu ch ałem p io s n e k — nieraz km ieć stoletni, T rą c a ją c k o ści żelazem oraczóm ,
S tan ą! i z a g ra ł na w ierzb ow ej fletni
P a c ie rz um arłych, lub rym ow nym p łaczem W a s g ło sił, w ielcy ojcow ie— bezdzietni. E c h a mu w tórzą; ja słu ch ałem zd ała, T em m ocniej w id ok i piosnka rozżala, Ż em b y ł je d y n ym w idzem i słuchaczem .
J ak o w d zień sądny z g ro b o w ca w yw o ła U m a rłą j> rze szło ść trąba archanioła,
T a k na d źw ięk pieśni, kości s pod mej stopy W olbrzym ie k s z ta łty z b ie g ły się i zro sły . Z g ru zó w pow stają kolum ny i stropy, J e z io ra p u ste b rzm ią liczn em i w iosły, I w id ać zam ków otw arte podw oje, K o ro n y xiążąt, w ojow n ik ó w zbroje;
Ś p iew ają w ieszcze, tań czy d ziew ic g ro n o — M a rzy łe m cudnie, srodze m ię zbudzono!
Z n ik n ę ły la s y i o jczyste góry. M y ś l znużonem i ulatując p ió ry S p a d a , w dom ow ą tuli się zaciszę, L u tn ia u m ilkła w otrętw iałem ręku; Ś ró d żałośnego sp ółrod ak ó w ję k u C zęsto p rze s zło śc i g ło su nie dosłyszę! L e c z dotąd isk ry m łodego zap ału
T lą w g łęb i p iersi, nieraz ogień w zniecą, D u s z ę o żyw ią i pam ięć oświecą.
P am ięć naów czas, ja k lam pa s k ryszta łu , U b ran a pędzlem w m alowne obrazy, C h o ciaż ją. zaćm i p y ł i liczn e sk azy, Jeżeli św ieczn ik postaw isz w jej serce, J e s zc z e św ieżo ścią b arw y zn ęci o czy, J e s zc z e na ścianach pałacu rosto czy K raśn e acz nieco p rzyćm ion e kobierce.
G d y b ym b y ł zdolny w łasne ognie p rzelać
W piersi słu ch aczó w , i w sk rzesić p ostaci
Zm arłej p rzeszło ści; g d yb ym um iał strzelać B rzm iącem i sło w y do serca spółbraci; M o że b y je s z c z e w tej jed yn ej chwili, K ie d y ich p iosnka o jczysta p o ru szy, U c zu li w sobie daAvne serca bicie, U c z u li w sobie daw ną w ielkość d uszy, I chw ilę jed n ę tak górnie p rze ży li, J a k ich przodkow ie niegdyś całe życie.
L e c z po co zb ie g łe w y w o ływ a ć wieki? I sw oich czasó w ś p i e w a k nie obwini, P o je s t m ąż wielki, ży w y , niedaleki, O nim zaśpiew am : u czcie się L itw in i!“
* *
*
U m ilk n ą ł starzec i dokoła słucha, C z y N iem cy dalej pozw olą mu śp iew ać; W sali d o k o ła b y ła cichość głu ch a,
T a zw y k ła w ie szczó w na now o za g rze w a ć. Z a c z ą ł w ięc piosnkę, ale innej treści, B o g ło s na sp ad ki w oln iejsze rozm ierzał, P o stronach słabiej i rzad ziej u d e rzał, I z hym nu zstą p ił do prostej p ow ieści.
P O W IE Ś Ć W A J D E L O T Y .
S k ą d L itw in i w racali? z nocnej w racali w y c ie c zk i, W ie ź li łu p y bogate w zam kach i cerk w iach zdobyte, T łu m y brańcó w niem ieckich sp ow iązan em i rękam i, Z e stryczkam i na szy ja ch , b iega p r z y koniach zw y-
* cięzców ,
P o g ląd ają k u P ru so m i zalew ają się łzam i, P o g ląd ają na K o w n o — i polecają się B o g u .
W m ieście K o w n ie p ośrodku ciągnie się błonie Peruna,
T am xiążęta litew scy, g d y po zw ycię stw ie w racają, Z w y k li r y c e rz y niem ieckich palić na stosie ofiarnym. D w aj ry c e rz e pojm ani ja d ą bez trw ogi do K ow n a: Jed en m łod y i p iękn y, d rugi latam i schylony; O ni sami śród bitw y, hufce niem ieckie rzu ciw szy ,
M ię d z y L itw in ó w u ciekli; xiąże K ie js tu t ich p rzy ją ł, A le strażą, o to czył, w zam ek z a sobą p ro w ad ził. P y ta z ja k ie j k rain y, w ja k ic h zam iarach p rzy b y li.
»Nie wiem , rzecze m łodzieniec, ja k i moj rod i n a zw isk o ,
B o dziecięciem od N iem ców b yłem w niew olą schw ytany.
Pom nę tylko że kęd yś w L itw ie , śród m iasta w ielkiego S ta ł dom m oich rodziców ; b y ło to m iasto drew niane, N a pagórkach w yn io słych , dom b y ł s c e g ły c z e r
w onej.
W k o ło p agó rk ów na błoniach p u s z c za szum iała jod łow a,
Środkiem lasów daleko białe b ły szc za ło jezio ro . B a z u jed n ego w nocy, w rzask nas ze snu p rzeb u d ził, D z ie ń ogn isty za św ita ł w okna, trza sk a ły się szyb y, K łę b y dym u b u ch n ęły po gm ach u , w yb ieg liśm y
w bramę,
P łom ień w ia ł po ulicach, is k r y sy p a ły się gradem , K r z y k okropny: do broni! N iem cy są w m ieście, do
broni!
O jciec w y p a d ł z orężem , w y p a d ł i w ięcej nie w rócił. N iem cy w p ad li do domu, jed e n w y p u śc ił się za mną, Zgon ił, p o rw ał mię na koń; nie wiem co stało się
T y lk o k r z y k mojej m atki długo, d łu go słyszałem . P o ś ró d szczęk u oręża, dom ów m n ą cy ch ło sk o tu ,
K r z y k ten śc ig a ł mię clługo, k rzy k ten p o zo stał w mem uchu.
T e ra z je s z c z e , g d y w id zę p o żar i słyszę w ołan ia, K r z y k ten b u d zi się w d u szy, jako echo w jask in i Z a odgłosem piorunu; oto jest w szystk o co z L itw y , C o od ro d zic ó w w yw io złem . W sennych niekiedy
m arzeniach
W id z ę postać szanowną, m atki i ojca i braci. A le coraz to dalej jakaś m gła tajem nicza,
C o ra z g ru b sza , i coraz ciem niej za sła n ia ich ry s y . L a ta d zieciń stw a p ły n ę ły , żyłem śród N iem ców ja k
N iem iec;
M iałem imie W a ltera, A lfa n azw isko przyd an o; Im ie b y ło niem ieckie, d usza litew sk a zo sta ła, Z o sta ł żal po rodzinie, ku cudzoziem com nienawiść. W in ryc h , m istrz K r z y ż a c k i, ch ow ał m ię w sw oim
pałacu ,
O n sam do ch rztu mię trzym ał, ko ch ał i p ieścił ja k syna.
Jam się n u d ził w p a ła c a c h , s kolan W in ry c h a u cie k a ł
D o W a jd e lo ty starego. W ó w c z a s pom iędzyN iem cam i B y ł W ajd elota litew ski, w zięty w niew olą p rzed laty, S łu ż y ł tłum aczem w w ojsku; ten g d y się o mnie
d ow ied ział,
Ż em sierota i L itw in, często mię w ab ił do siebie, R o sp o w ia d ał o L itw ie , duszę stęsknioną o trze źw ia ł
P ie szczo tam i i dźw iękiem m ow y ojczystej i pieśnią. O n m ię często ku brzegom N iem na sinego p ro
w ad ził;
Stam tąd lub iłem na m iłe g ó ry o jczy ste poglądać. G d y śm y do zaniku w ra ca li, sta rzec łz y mi ocierał, A b y nie w zb u d zić podejrzeń; ł z y mi ocierał, azem stę P rz e c iw N iem com podniecał. Pom nę ja k w zam ek
w ró ciw szy
N óż ostrzyłem tajemnie; z ja k ą zem sty ro sk o szą lizn ą łe m kobierce W in ry c h a lub k a le czy łe m zw ier
ciadła,
N a tarcz je g o b ły sz c z ą c ą piasek m iotałem i plw ałem . Potem , w latach m ło d zień czych częstośm y z portu
K łc y p c d y ,
W łó d k ę zc starcem siadali b rze g i litew skie od w iedzać.
P w a łe m k w iaty o jczyste, a czaro d ziejsk a ich w onią T ch n ę ła w d uszę jak o w e ś daw ne i ciem ne w sp o
mnienia.
U p ojony tą w onią zd ało się że dzieciniałem , Z e w ogro dzie rod zicó w z braćm i igrałem m ałym i. S ta rze c p om agał pam ięci; 011 piękn iejszem i słow am i, N iź li zio ła i kw iaty, p rze szło ść szczęśliw ą m alował: J a k b y m iło w ojczyźnie pośród p rzy ja ció ł i k re
w n ych
P ę d z ić chw ile m łodości; ileżto d zieci litew sk ich
S z c z ę ś c ia takiego nie znają, p ła c zą c w kajdanach Zakonu.
T o sły szałem na b łon iach ;lccz na w y b rzeża ch P o łą gi, G d zie grzm iącem i piersiam i białe rostrąca się m orze I s pienistej g ard zieli p ia sk u strum ienie w ylew a: W id z is z , m aw iał mi starzec, łą k i n ad b rzeżn ej ko
bierce,
J u ż je p iasek obleciał; w id zisz te zio ła pachnące, C zo łe m silą się je s z c z e p rze b ić śm iertelne p okrycie, A ch ! darem nie, bo now a żw iru n asuw a się hydra, B ia łe p łe tw y rostacza, ląd y ży jące podbija, I ro sc ią g a d o k o ła dzikiej królestw o p ustyni. S yn u , plon y w iosenne żyw o do grobu w trącone, T o są lu d y podbite, bracia to nasi L itw in i;
S y n u , piaski z z a m o rza b u rzą pędzone,— to Zakon. S e rc e b o la ło słuchając, chciałem m ordow ać K r z y
żaków ,
A lb o do L it w y uciekać; starzec ham ow ał zap ęd y. W oln ym rycerzom , p o w iad ał, w olno w yb ierać oręże, I na p o lu otw artem bić się rów nem i siłami;
Z o sta ń je sz c z e i przejm ij sztuki wojenne od N iem ców , Staraj się zy sk ać ich ufność, dalej obaczym co począć. B y łe m p o słu szn y starcow i, szedłem z w ojskam i
Teutonów :
A le w p ierw szej p o ty czce ledw iem , o b a czy ł cliO' rągw ie,
P o sk o c zy łe m ku n a szy m , starca zą sobij, p rzy w o dzę.
J a k o so k ó ł w yd arty z gn iazd a i w klatce żyw io n y, C h o ć srogiem i mękami ło w cy odbiorą- mu r o z u m ,
1 p u szczają, że b y braci so k o łó w w ojow ał;
S koro w zniesie się w chm ury, skoro p ociągnie o c z y ma
P o niezm iern ych o b szarach swojej błękitnej o jc z y zn y,
W oln em odetchnie pow ietrzem , szelest sw ych sk rz y d eł u sły szy ,
P ó jd ź m yśliw cze do dom u,s klatką nie czekaj so k o ła .“
S k o ń c z y ł m łodzieniec ; a K ie jstu t słu ch a ł ciek a wie, słu ch ała
C ó ra K ie jstu ta A ld o n a , m ło d a i piękna ja k bóstw o. J esie ń p łyn ie, z je s ie n ią ciągn ą się d łu g ie w ieczory: K iejstu tó w n a ja k zw yk le w sióstr i rów iennic or
szaku
Z a krosnam i u siada, albo się baw i przędziw em ; A g d y ig ły m igocą, toczą się ch yb kie w rzecion a, W a lte r stoi i praw i cuda o krajach niem ieckich, I o swojej m łodości. W sz y s tk o co W a lte r pow iadał, Ł o w i uchem dziew ica, m yślą łakom o połyka; W sz y s tk o um ie na pam ięć, nieraz i w e śnie p ow ta
W a lte r m ów ił ja k w ielkie zam ki i m iasta za N ie- mnem,
J a k ie bogate ubiory, jak ie w sp aniałe zab aw y, J a k na gonitw ach w aleczn i kop ije kruszą, ryc e rze , A dziew ice s k ru żg an k ó w p atrzą i w ieńce p rzyzn ają. W a lte r m ów ił o w ielkim B o gu , co w ła d a za N ie
mnem
I o N iep okalan ej S yn a B o że g o B o d z ic y ,
K tó re j postać anielską w cudnym p o k a za ł obrasku. T e n obrazek m łodzieniec n o siłp o b o żn ie na piersiach: D z iś L itw in c e d aro w ał g d y ją do w iary n aw racał, G d y p acierze z nią m ów ił. C h c ia ł w szy stk ieg o nau
czyć,
C o sam um iał; niestety, on ją i tego n a u czył, C ze g o dotąd nic um iał— on n a u czył j ą kochać. I sam u c z y ł się w iele; z jak iem roskoszn em w z ru
szeniem
S ły s z a ł z u st je j litew skie ju ż zapom niane w y razy. S każdym w sk rzeszo n ym w yrazem b u d zi się nowe
u czu cie,
J a k o isk ra s p opiołu; b y ły to słodkie im iona Pokrew ieństw a, p rzyjaźn i, słodkiej p rzy jaźn i, i je
szcze
S ło d s z y w y ra z nad w szystk o , w y raz m iło śc i, k tó rem u
N ie m asz rów nego na ziem i, oprócz w y ra z u — o jc z y zna,
S k ą d że , p om yślał K ie jstu t, nagła w mej córce o dmiana?
G d zie je j daw na w esołość, g d z ie je j dziecinne r o z ryw ki?
W św ięto w s zy stk ie d ziew ice idę. zabaw iać się tań cem,
O na sied zi samotna, albo z W a lterem rozm aw ia. W dzień po w szed n i dziew ice trudnię się ig łę lub
krosna,
J ej z rak ig ła w ypada, n ici plętaję się w krosnach, S am a nie w id zi co robi, w szy sc y mi to pow iadaję. W c z o r a postrzegłem , że ró ż y k w ia te k w y s z y ła z ie
lono,
A listeczk i czerw on ym um alow ała jedw ab iem . Ja k że m og łab y w id zieć, k ie d y je j o czy i m yśli T y lk o oczu W a ltera, rozm ów W a ltera szu kaję. Ile ra zy zap ytam , g d zie ona p oszła? w dolinę;
S k ad pow raca? z doliny; cóż w tej dolinie? m ło dzien iec
O g ró d dla niej za sa d ził. J e stże ten o gród p ięk n ie j szy
N iżli me sady zamkowe? (p yszn e K ie jstu t m iał sady, P e łn e ja b łe k i g ru szek , d ziew ic kow ień skich ponęta). K ie o gró d ek to w abi; zim ę w id ziałem jej okna; C a ła szyb a tych okien, co obrócone do Niemna, C z y s ta ja k b y śród maja, lód nie zaciem nił k ryszta łu ; W a lte r chodzi tam tędy; pew nie sied ziała u okna
I gorącem w estchnieniem lo d y na szyb ach stopiła. J a m yśliłem , żc on ją cz y ta ć i pisać n au czy, S ły s z ą c , że w s zy s c y x iążęta d zieci sw e u c zy ć zaczęli; C h ło p iec dobry, w aleczn y, ja k k sią d z w pism ach
ćw iczony:
M am że go z dom u w ypędzić? on tak p o trzeb n y dla L itw y ;
H u fce najlepiej szyk u je, syp ie najlepiej okopy, B roń piorunow ą u rzą d za, jeden mi staje za w ojsko. P ó jd ź W a lte rze , bądź zięciem moim i bij się za L itw ę .
W a lte r p o ją ł A ld o n ę .— N iem cy,w y pew nie m yślicie Z e tu koniec pow ieści; w w a szy ch m iłosnych ro
m ansach
G d y się ryc e rze pożenią, k o ń czy tru bad ur piosenkę, T y lk o dodaje że ży li d łu go i b y li szczęśliw i. W a lte r k o ch a ł sw ą żonę, lecz m iał d uszę szlachetną; S z c z ę śc ia w domu nie zn a la zł, bo go nie b yło w oj
czyźn ie.
L e d w ie śniegi p o n ik ły, p ierw szy za n ó cił sk o w ronek:
Innym krajom sk ow ronek m iłość i roskosz ob w ie szcza,
B ied nej L itw ie co roku w ró ży p o żary i rzezie; C ią gn ą szeregi k rzy żo w e niczliczon em i tłum ami,
J u ż od gór zaniem eńskich echo do K o w n a zan osi W o js k a m nogiego h a ła sy , ch rzęst zb rój, rżenia ru
m aków .
J a k m gła sp u szcza się obóz, błon ia szeroko zalega; T u i ów d zie migocą, straży naczelnych prop orce, J a k łysk a n ia p rze d burzą. N iem cy stanęli na b rzegu , M osty po N iem nie r z u c ili, K o w n o do k o ła obiegli. D z ie ń w dzień od taranów w alą się m ury i b a szty , N oc w noc m iny b u rzą ce kopią się w ziem i ja k k r e ty , P o d niebiosam i ognistym unosi się bom ba polotem , I ja k sokoł na ptaki z g ó ry na d ach y uderza. K o w n o w g ru zy runęło, L itw a do K ie jd a n uchodzi; W g ru zach ru n ęły K ie j dany, L itw a po górach i lasach B ro n i się; N iem cy dalej ciągną, p ląd rując i paląc.
K ie jstu t z W a lterem p ierw si w bitw ach; ostatni w odw rocie;
K ie jstu t zaw sze sp okojny, od d zieciń stw a p r z y w y knął
B ić się z niep rzyjacielem , w p ad ać, zw yc ię ża ć, u cie kać.
W ie d z ia ł, że je g o p rzo d k ow ie za w sze z N iem cam i w alczyli;
Id ąc w ślady swych, p rzodk ów b ił się i n ied b ał o p rzy szło ś ć .
Z n a ł potęgę Zakonu; w ied ział, że M istrza w ezw anie S całej E u ro p y w y cią ga sk arb y, oręże i w ojska. P r u s y b ro n iły się niegdyś, sta rły P ru sa k ó w T e u to n y : L itw a pierw ej c z y później równej ulegn ie kolei; W id z ia ł niedolę P ru sak ó w , d rża ł nad p rzy szło ścią
L itw in ó w .
» SynuIK iejstut zaw oła, zgubnym ty je ste ś p rorokiem Z o czu mi zd arłeś zasłonę, ab y otchłanie p okazać. K ie d y ciebie słu ch ałem , zd a się, że ręce o słab ły , I z n ad zieją zw ycię stw a s p iersi u c ie k ła odw aga. C ó ż p oczn iem y z N iem cam i?*— » O jcze, W a lte r po
w iad ał,
W ie m j a sposób je d y n y, straszn y, sk u teczn y, nie stety!
M o że kied yś o b jaw ię."— T a k rozm aw iali po bitw ie, Nim ich trąba k u n ow ym bitw om i klęskom w ezw ała.
K ie jstu t co raz sm utniejszy, W a lte r ja k m ocno zm ieniony!
D aw n iej, ch ociaż nie b y w a ł n igd y zb yteczn ie w e so ły, W chw ilach nawet szczęśliw y ch le k k i m rok z a m y
ślenia
L ic e je g o p rzysła n ia ł; ale w objęciach A ld o n y D aw n iej m iew ał pogodne czo ło i lice sp okojn e, Z a w sze ją w ita ł u śm iechem , czułem p o żeg n ał w ej
rzeniem.