• Nie Znaleziono Wyników

Adama Mickiewicza pisma. T. 7 / wydał, objaśnił, wstępami poprzedził Józef Kallenbach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adama Mickiewicza pisma. T. 7 / wydał, objaśnił, wstępami poprzedził Józef Kallenbach"

Copied!
264
0
0

Pełen tekst

(1)

BlsJH':

•i'::

' a # t f • •

*? x*V

(2)
(3)

7>

* \

u-: ••

I *

a

BIBLIOTEKA

iii \ l ' i

. * U i i U ! u L v . ‘ U * \

(4)

NASI

WIELCY PISARZE

A D A M MICKIEWICZ

N A K Ł A D E M K S IĘ G A R N I

FELIKSA W E S T A W B R O D A C H .

(5)

A D A M A M I C K I E W I C Z A

P I S M A

W Y D A Ł , O B JA Ś N IŁ , W ST ĘPA M I P O P R Z E D Z IŁ

J Ó Z E F K A LLE N B A C H

TOM VII.

N A K Ł A D E M K SIĘ G A R N I F. W ESTA

W B R O D A C H 1911.

(6)

i

Wszelkie prawa co do wstępów, objaśnień i układu zastrzegają sobie Wydawca i Księgarnia Nakładowa.

O zdoby wedle rysunków Stanisława Pichora.

Drukiem Feliksa Westa w Brodach

(7)

P I S M A

T O M VII.

(8)
(9)

Wstęp.

Dramaty francuskie Mickiewicza świadczą o ciągłem jego rozmyślaniu nad nauką, jaką dawała przeszłość Polski jej po- rozbiorowym pokoleniom. Dwie Polski , ten drugi tytuł Jakóba Jasińskiego zwraca dobitnie uwagę na problemy polityczne n a­

rzucające się z nieodpartą koniecznością dwu stronnictwom, zaj­

mującym odmienne stanowisko wobec dziedzicznego wroga:

Rossyi. Mickiewicz od czasów filomatycznych zastanawiał się nad stosunkiem Polski do Rossyi, a kilkuletni pobyt jego w M o ­ skwie i Petersburgu dał mu m ożność poznania na wskroś poli­

tyki caratu. W Jakóbie Jasińskim byłby dał Mickiewicz sta­

nowczy wyraz swym przekonaniom; że mu na wypowiedzeniu ich zależało, świadczy fakt, iż jeszcze w r. 1855 na krótko przed śmiercią w Konstantynopolu wracał do J. Jasińskiego . (O b.

fragment na str. 205). Dokładna znajomość Rossyi widnieje też z artykułu o Puszkinie, który, daje doskonałą sylwetkę duchową poety rossyjskiego do r. 1829., a zarazem świadczy o tem, że na romantyzm i bajronizm patrzał już Mickiewicz w r. 1837 chłodnem okiem z punktu widzenia historycznego.

Troska o chleb dla rodziny zmusiła Mickiewicza w r. 1839 do przesiedlenia się nad Leman, gdzie w Lozanie zajął katedrę literatury rzymskiej. Akademia lozańska dała Mickiewiczowi spo­

sobność dobycia na jaw długo nie ruszanych a ogromnych za­

sobów wiedzy gruntownej o świecie grecko-rzymskim, wywie­

zionych przed kilkunastu laty z W ilna i Kowna. W y k ł a d y l o ­

z a ń s k i e dochowały się w niedokładnych i nielicznych nota-

tach, które każą nam żałować zatraty całego szeregu lekcyj

z okresu bardzo ciekawego literatury rzymskiej. W dochowanych

(10)

II

kilku wykładach zdumiewa nas świeżość i oryginalność poglą­

dów; już samo np. zestawienie Stacyusza i Klaudyana z Korsa­

rzem Byrona (str. 42) dowodzi gienialnej skali porównawczej.

Kiedy tak wykłady lozańskie świadczyły wobec Szwajca­

rów o wysokości kultury polskiej byłego nauczyciela kowień­

skiego, gdy rozum jego jaśniał promieniami wiedzy gruntownej, . uczucie przebywało katusze tęsknoty za Litwą, zwiększonej

jeszcze zupełnem duchowem osamotnieniem. W i e r s z e l o z a ń ­ sk ie , drobne rozmiarami, a głębokie odczuciem, są cennemi perłami liryki polskiej, okupionemi cierpieniem heroicznie zno- szonem. („O dy tu mój trup*... „Polały się łzy“... i i.)

Przejście z katedry łaciny w Lozanie na katedrę literatur słowiańskich w College de France w Paryżu (1840) było zda­

rzeniem dla Emigracyi polskiej epokowem; pozwalało wielkiemu Pielgrzymowi przemawiać już nietylko w cichym zakątku Szwaj­

carskim, ale wśród elity francusko-europejskiej, — dawało mu trybunę, z której świadczyć mógł urbi et orbi o cywilizacyi pol­

skiej na tle ogólnosłowiańskiem. Wykłady francuskie Mickiewi­

cza nie weszły jednak do obecnego wydania, raz dlatego, że nie mogłyby się w wydaniu popularnem obejść bez licznych obja­

śnień, których przygotowania teraz podjąćbym się nie m ógł; a powtóre dla tej ważnej przyczyny, iż tekst W ykładów o litera­

turze słowiańskiej ani po francusku, ani po polsku nie jest kry­

tycznie ustalony. Przedruków zaś błędnych i niekrytycznych w ostatnich latach namnożyło się dosyć. Podobne względy wstrzymały nas od przedrukowania w tem wydaniu artykułów politycznych Mickiewicza z Tribune des Peuples , które przed kilku laty ukazały się w wydaniu francuskiem W ład. Mickiewi­

cza (Paris, Ern. Flammarion, 1907.) i w przekładzie Antoniego Krasnowolskiego (Warszawa, Bibliot. Naukowa, 1907.) W razie potrzeby będzie można wydanie niniejsze uzupełnić z czasem dalszymi tomami, dając kolejno Wykłady o liter, słow., a na­

stępnie artykuły z Trybuny Ludów.

Uważałem natomiast za konieczne zakończyć tom VII. zbio­

rem drobnych wierszy Mickiewicza i artykułów rozproszonych

z lat 1840— 1855. Plon poetyczny staje się z latami coraz szczu-

(11)

Ul plejszy, a najwyższe uniesienie liryczne w wierszu do Bohd.

Zaleskiego („Słowiczku m ó j!M) zapowiadało już stan ducha nowy, niedbający o poezyę, a szukający otuchy i mocy w wyzwoleniu się z pod przewagi ziemskich aspiracyj. Myśli powstałe pod wpływem Towianizmu (str. 93— 113) są bardzo ważnem ogniwem w rozwoju duchowym Mickiewicza i dlatego weszły nawet do wydania popularnego, aby nie pozbaw ić czytelnika źródeł na­

tchnienia, które ożywiały twórcę legionu w r. 1848. Nie mieliśmy jednak zamiaru dawać tu wszystko, co miało związek ze sprawą Towiańskiego; już dla samych rozmiarów musieliśmy pominąć obfity materyał Listów i przemówień Poety, wydany przez Wład.

Mickiewicza (W spółudział Adama Mickiewicza w sprawie Andrz.

Tow'iańskiego. Dw a tomy. Paryż 1877.) Podałem natomiast rzeczy ważne, a mało znane, np. K s i ę g ę z g o d n o ś c i (str. 107 — 113), która oświetla tajniki przekonań mistycznych Poety i tworzy w^związku ze znanemi już dawniej w przekładzie P. C hm ie­

lowskiego Uwagami o J. Boehmem — pewien system poglądu na świat ziemski i nadziemski, niestety nie wykończony i niedo- chowany w całości.

Osobny urok dla każdego miłośnika Mickiewicza mają je­

go a r t y k u ł y h i s t o r y c z n o - f i l o l o g i c z n e z lat ostatnich. Pod koniec życia Poeta rad wracał w myślach do cichej przystani młodości swej, nietylko górnej, ale przepełnionej studyami, a opromienionej blaskiem takich mistrzów jak Lelewel, Groddeck i Borowski. Zwłaszcza badania Lelewela nad Słowiańszczyzną wogóle a Polską w szczególności nęciły Mickiewicza zawsze do poszukiwań samodzielnych na temże polu. Ale nietylko Słowiań­

szczyzna i Polska wchodziły w zakres jego rozważań. Rzym i dzieje jego od zamierzchłych czasów do późnego cesarstwa na­

stręczały mnóstwo kwestyj nierozstrzygniętych; wogóle czego się tknął Mickiewicz, wszystko pod jego czarodziejską dłonią na­

bierało uroku. — Kto zestawi np. artykuł O ludach Ita lii przed założeniem Rzymu (15Q — 6 1) z artykułem o Elekcyi Nerwy

(163 — 106) spostrzeże łatwo, jak u Mickiewicza ściśle łączy się filolog z psychologiem historykiem.

A r t y k u ł y f i l o l o g i c z n o - k r y t y c z n e ciekawe są nietyle

(12)

IV

ze względu na etymologie, gdzie nieraz bróździ fantazya poe­

tycka, ile raczej jako wskazówki olbrzymiego oczytania, którego skądinąd aniby się domyślać można. Recenzya Piśmiennictwa Maciejowskiego dowodzi zaś, jaką intuicyą obdarzony był poeta na­

wet w badaniu staropolskiego ułamku.

D o d a t e k do tomu VII. zawiera przedewszystkiem intere­

sujący początek pieśni pierwszej Kartofli, ogłoszony przez p.

Z. Przemyckiego; następnie Improwizacyą więzienną z r. 1824., silną w pomyśle, jakkolwiek niezbyt dokładnie zanotowaną.

W y k a z a l f a b e t y c z n y wierszy drobnych, rozmieszczo­

nych chronologicznie po różnych tomach, ułatwi każdemu

szukanie. v

O z d o b ą tomu VII jest fac-simile wiersza lozańskiego, które zawdzięczamy wielkiej życzliwości p. Władysława Mickiewicza.

Druk siedmiu tom ów naszego wydania trwał przeszło dwa lata, jakkolwiek przerw dłuższych z mej winy nie było. W prow a­

dzeniu korekty pierwszych czterech tom ów pomagali mi pp. Dr.

Karol Badecki i Fr. J. Jaroszyński, którym wyrażam w dzię­

czność. Mam nadzieję, że wydanie moje, w którem po raz pierw ­ szy zasada chronologicznego porządku ściśle została przepro­

wadzoną, w nowym poniekąd blasku ukaże Młodzieży polskiej dzieła naszego Gieniusza i przyczyni się do coraz-to lepszego zrozumienia niepożytych skarbów jego myśli i uczuć.

Józef Kallenbach.

W e L w o w ie d n ia 6. kw ietnia 1913 r.

(13)

JAKÓB JASIŃSKI

czyli

DWIE POLSKI.

Tragedya w 5 aktach.

F r a g m e n t y w p r z e k ł a d z i e JÓ Z E F A KA LLEN BA CH A .

Pisma Mickiewicza. VII.

1

(14)

. - • • ? ■ .* •• • . ' •• — -/• -fj??

V .

» *

. *

• . .

• /

-

>

*

'

*

(15)

O S O B Y :

H e t m a n lite w s k i, lat 45.

B is k u p in f la n c k i , wuj hetmana.

P a n i K la r a , młoda, dwudziestopięcioletnia wdowa, siostrzenica biskupa i krewna hetmana.

J a k ó b J a s iń s k i, pułkownik wojsk polskich, młodzieniec d w u ­ dziestodwuletni, chudy i blady.

R e f e r e n d a r z w ie lk i lite w s k i, starzec siedmdziesięcioletni, w mundurze.

K o m a n d o r m a lt a ń s k i, syn referendarza, młodzieniec w tym sa­

mym wieku, co Jasiński, w stroju francuskim.

S t a n is ła w R o m b a , stary szlachcic, służebny pani Klary.

S io s t r a S z a r y tk a .

Rzecz dzieje się w Wilnie, w pałacu biskupa inflanckiego, nad brzegami Wilii, w r. 1792.

U w a g a W y d a w c y :

Autograf Ja kóba Ja siń skiego dochow ał się na papierze c ie n k im , niebie­

skawym, szorstkim, bez z n a k ó w w odnych, formatu 20-4X12-8 cm.

D o c h o w a ło się pięć arkusików czyli stron 20. Stronica 9b i kartka 10 są niezapisane. P ism o urywa się u dołu str. 17-ej. W id o c z n a , że poeta nie wrócił już do dalszego pisania. Pismo jest szybkie, rów ne i spokojne. P o p ra w k i znacz­

niejsze są tylko w scenie pierw szej. J. K.

(16)

. * o

%

• •

ł

/

• *

f.

* * ^ ^

; . - • - * 'S a

(17)

AKT P IE R W S Z Y

M ieszkanie pani Klary; salonik, o z d o b io n y starymi portretam i, z drzw iam i w głę­

bi i z dw om a in n e m i po bokach. D rzw i z prawej są otwarte, drzw i z lewej zamknięte.

SCENA PIERWSZA.

P a n i K la r a , w czarnym stroju polskim, na głowic czworogrania­

sty czepeczek z kitką. Siedzi na sofie, przędąc na kołowrotku.

U stóp je j S t a n is ła w , w stroju polskim, z szablą u boku, siedzi na małej poduszce, w ręku trzyma teorban, rodzaj gitary, wiel­

kości harfy.

S t a n is ła w , kładąc teorban na ziemi.

Nic, pani Klaro, nie idzie mi. Ręka moja nic już nie warta.

Palce błądzą po strunach; tak i ja błąkałem się dzisiaj po uli­

cach Wilna. Biedny ja wieśniak, nic już w W ilnie nie znaczę.

P a n i K la r a .

Zmęczony-ś wasze, zaśpiewaj mi marsz mego dziadka, jest krótki.

S t a n is ła w .

Nie. Nie jestem godzien dotykać się tego instrumentu. Ż e ­ gnaj, stary mój druhu! Spoczywać będziesz jak ta szabla; p o ­ zostaniesz dla mnie już tylko pamiątką, będziesz mi memento mori.

P a n i K la r a .

Nieposłusznyś, Stanisławie; od tylu lat przywykłam słuchać twych piosnek. To chleb mój powszedni. Musisz zaśpiewać. Ten teorban i ten kołowrotek przypominają mi życie na zamku. W y ­

dawać mi się będzie, że jestem na wsi.

S t a n is ła w .

Bogu wiadomo, jak lubiałem śpiewać dla pani. Gdyby nie

pani, byłbym już dawno teorban ten strzaskał. Ach, droga pani!

(18)

Ty jedna umiesz godnie oceniać nasze pieśni narodowe; ty je­

dna znajdujesz rozkosz w ich słuchaniu. Starodawna, rozśpie­

wana Polska za całe audytoryum ma ju ż tylko ciebie. Inne da­

my nie m ów ią już językiem swych matek: wymyślają sobie jakiś żargon, a zamiast mieć muzykantów, same, milcząc, grywają

przed jakąś maszyną jak przed katarynką.

P a n i K la r a .

W ięc opowiedz mi jaką legendę, na przykład tę o wiel­

kim księciu Jagielle.

S t a n is ła w .

Ani ja do śpiewu, ani do opow iadania! Nie!.. Ach, mój ty biedny teorbanie! Uważa pani, jak z tego teorbanu wszyscy tutaj szydzą? Nie mam odwagi przychodzić z nim na wielkie pokoje. Tylko dojeżdżacze hetmańscy proszą mnie, aby im co zagrać. Grać przed d o je żd żaczam i! Już ja go tutaj nie przynio­

sę — ale, gdy wrócimy na wieś...

P a n i K la r a .

A. mój stary! Kapryśny jesteś, jak twój instrument! Kie­

dyśmy byli na wsi, wychwalałeś mi wspaniałość Wilna, unosi­

łeś się nad przeglądami wojsk, nad świetnością balów szla­

checkich.

S t a n is ła w .

Któż to mógł przewidzieć? Ale od śmierci księcia, ojca pani, nie ruszyłem się z zamku. Nie wiedziałem, że Polska tak się zmieniła, że raczej wcale już jej niema! Tak, zdaje mi się, że pewnej nocy ukradziono nam dawną Polskę, a zbudziwszy się, cóżem znalazł? W ojsko wyfraczone, ni to stado małp, w pła­

szczach i perukach, panie z ogonami... Dyabelskie to sprawy, o pani! Nic z tego nie rozumiem. W głowie mi się kręci Czy wie pani, że od tygodnia już nie sypiam, co mi się od śmierci księcia wydarzyło tylko raz jeden i to wówczas, kiedyś pani była chora. Jestem pewien, że umrę, albo stracę rozum, albo się prze­

biorę. Boć niebezpiecznie jest patrzeć na opętańców; człowiek sam gotów zmysły postradać — zdarza się to nieraz.

6

(19)

P a n i K la r a .

Jeśli-ś tu naprawdę taki nieszczęśliwy, wracaj do mego zaniku! Jeśli masz odwagę opuścić mnie Stanisławie... Rozłąka z tobą kosztować mnie będzie niemało, ale nie chcę. abyś miał

dla mej przyjemności umierać.

S t a n is ła w .

Ja — opuścić panią? O d czasu kiedy jeden z przodków twoich — lat temu czterysta — uszlachcił na polu bitwy jednego z mych przodków, od tego czasu ród mój nie rozłączał się z tw o ­ im. Nie mogę cię opuścić, podobnie, jak chmiel nie może rzu­

cić swego opiekuńczego płotu. Ale, jeżeli wolno dać mi pani radę, wracajmy na zamek oboje razem, porzućmy to miasto dya- belskie! Doprawdy zdaje mi się, że zabłąkaliśmy się na jakieś trzęsawisko i, że, co tutaj widzimy, jest tylko jakąś czartowską złudą; myślałbym, że W ilno to jakieś mamidło, gdybym niewi-

dział stąd kościołów i krzyżów.

P a n i K la r a .

A na zamku naszym byłeś niespokojny, jak ptak prze­

lotny, zamknięty pomiędzy kurami. Mówiłeś mi bezustannie, że grzebię swą młodość, że nie dla województwa taka jak ja pię­

kność. Powinnam koniecznie udać się do stolicy; że wszyscy panowie dobijać się będą choćby o jedno moje spojrzenie; sam król zakocha się we mnie. Ach! Zdaje mi się, że dużo straciłam w twych oczach i że podobnie, jak swego teorbana, nie masz już odwagi pokazać mnie światu.

S t a n is ła w .

Nie sam ja to mówiłem. Uwielbia cię szlachta, uwielbia cię całe województwo. Ale ja tych wieśniaków nie uważałem za

godnych ciebie. Teraz widzę, że więcej są warci od tych bła­

znów wileńskich. Nawet i świętej pamięci nieboszczyka twojego męża, gdyby przebacz mu Boże, nie był pijakiem i waryatem, w o ­ lałbym od tych kanalij w perukach, z różem i muszkami na gę­

bie. Fe, co za hańba! Mój Boże! Miałyżby to być dzieci owych bohaterów, których opiewałem i z których znany mi był nieje­

den? G dzież teraz zobaczyć Pułaskiego z okiem sokoła, z pier­

(20)

sią lwa? G dzież Sawa, co jednem uderzeniem pięści zabił byka?

Ach, wszyscy oni pomarłi. Dobra ma Klaro, uważałem cię za ostatnią Polkę — boję się, czy ostatnim nie jesteś Polakiem. W tej ciżbie twoję tylko widzę postać, przypominającą mi rysy daw­

nych bohaterów; a duszę twą... wszak znam.

P a n i K la r a .

Zatrzymuje mnie tutaj wuj biskup; on jest moim opie­

kunem.

S t a n is ła w . Biskup, co chodzi we fra k u !

P a n i K la r a .

Pośród młodzieży, którą tak gardzisz, znajduje się prze­

cież hetman litewski, dawny przyjaciel i towarzysz słynnego P u­

łaskiego. Sameś układał pieśni na cześć jego czynów. Ten prze­

cie nie jest małpą. Ciebie szanuje bardzo.

S t a n is ła w .

Dzielny jest i wygląda jak człowiek. Ale odkąd go w i­

działem, jak walczył u boku Pułaskiego, i on się zmienił.

P a n i K la r a .

Oczywiście; był wówczas młodziutkiem niemal dzieckiem.

S t a n is ła w .

A jednak wydawał mi się poważniejszym i godniejszym.

Zepsuło go towarzystwo komedyantów. Ma on w obejściu swo- jem, nie wiem, coś takiego, co jest dalekiem...

P a n i K la r a .

Jedyny to człowiek, który mi się tu podoba. Lubię jego dumę jego odwagę. Jest dla mnie odpow iednim , nie pierwszej ju ż młodości.

S t a n is ła w .

Podoba się pani? A przecież niegdyś obiecałaś swą rękę panu Komandorowi, synowi wielkiego referendarza. Istnieje nawet układ na piśmie. Imć pan referendarz przemianą tą się zmartwi

— szkoda. Nieznam syna, ale ojciec — to naprawdę wielki pan starego rodu.

8

(21)

P a n i K la r a .

Nie znani Komandofa. Z chwilą niego owdowienia tę partyę zaproponował mi opiekun mój, biskup. Wiesz, że wycho­

wano mię w cnocie posłuszeństwa. Byłam posłuszna; biskup też kazał mi podpisać jakiś akt; ale komandor podróżuje, nie w ia­

domo gdzie. M ów ią, że to człowiek lekki i złego prowadzenia.

Jestem uradowana, że biskup zmienił projekt. Jeżeli mam wyjść za mąż, to wolę za hetmana.

S t a n is ła w .

Jaśnie W ielm ożni Panowie, hetman i referendarz mają przyjść tu niebawem.

P a n i K la r a . Tutaj?

S ta n is ła w .

Tak, mają z sobą poufnie do pomówienia, a mieszkanie pani jest bardziej odosobnione. Pałac zawsze roi się od ludzi,

%

od gości.

P a n i K la r a tajemniczo , wskazując drzwi po lewej.

A powiedziałeś tym panom, aby cicho się sprawiali?

S t a n is ła w .

Tak. Zresztą pomiędzy tym salonem a ich pokojem jest czworo drzwi. D ługoż tu jeszcze pozostaną?

P a n i K la r a .

Póki nie minie niebezpieczeństwo i póki jakiegoś innego nie znajdą przytułku. Wszak idzie tu o ich życie. Czy służba, czy nikt z pałacu nic nie podejrzewa?

S t a n is ła w .

Nikt. O d chwili, gdyśmy im kazali wysiąść z łodzi i w p u ­ ścili ich przez okno, nikt z nich okna jeszcze nie otworzył.

A zresztą okna wychodzą na rzekę Wilię. Nikt ich widzieć nie może, a ja pilnie strzegę pani mieszkania.

P a n i K la r a .

Dobrze. (Słychać hałas.) Idą. Zostawiam was samych. Skoro się zjawią, kaź nakryć do stołu tym panom. ( Wskazując drzwi

9

(22)

na lewo). Ale staraj się przedewszystkiem pozamykać wszyst­

kie drzwi.

S t a n is ła w .

Tak, tak. Ale staraj się pani jednak wyprawić ich jak naj­

prędzej. Gdyby to się odkryło... Jać znam panią, ale świat, który znać ciebie nie jest godzien, mógłby źle sądzić o tobie.

(Pani Klara wychodzi.)

SCENA DRUGA.

B is k u p in f la n c k i, R e f e r e n d a r z , H e t m a n , S t a n is ła w . B is k u p .

Mości referendarzu, czcigodny mój przyjacielu i ty drogi mój kuzynie. Zaprowadziłem was do tych samotnych pokoi; bę­

dziemy tutaj swobodniejsi. Mamy pom ówić w sprawie familij­

nej. Proszę, zajmijcie miejsca. {Siadają.) Mości Stanisławie Romba, nieboszczyk ojciec pani Klary zamianował cię współ- opiekunem swej córki. Pom ów im y o wspólnej naszej pupilce.

W aszmość głos masz w tej radzie. Siadaj!

S t a n is ła w .

Książę, nieboszczyk mój pan, uczynił mi ten zaszczyt wiel­

ki. W iadom o waszej ekscelencyi, że w dwóch jedynie wypadkach miałem prawo przełożyć swą opinię, to znaczy, gdyby szło o w ybór wycłiowawców panienki i o wybór jej męża.

B is k u p .

Sprawa ta nie mniejszej wagi. W istocie, rękę naszej pan­

ny Klary przyobiecaliśmy synowi pana Referendarza i to za zgodą naszej pupilki.

R e f e r e n d a r z .

Bardzo mi zależy na tym związku. Ale ponieważ idzie tu ­ taj o sprawę tak delikatną, dlatego proszę, aby pan hetman na chwilę zostawił nas samych. Mogłoby go to nudzić.

H e t m a n .

Przeciwnie; biorę w tem udział jak najżywszy. Poco te korowody? M ów m y otwarcie.

10

(23)

Proszę cię mój bratanku, zostaw nas na chwilę, na je­

dną chwilę.

(Prowadzi go ku drzwiom w głębi.)

SCENA TRZECIA.

C i s a m i, prócz H e t m a n a . B is k u p .

Co do nas, gorąco sobie tego małżeństwa życzymy, a do­

wodem tego układ piśmienny, wyznaczający na wypadek zerwa­

nia odstąpienie pewnej ilości ziemi i pieniędzy, którą ma uiścić strona zrywająca.

R e f e r e n d a r z .

Mieliżbyście-ż panowie ochotę układ ten zerwać? Czyżby pani Klara zmieniła zamiar.

B is k u p .

Bynajmniej! ale wiadomo waszmości, ile czasu minęło od zawarcia tego układu. Imci pan komandor, syn waszmości, miał powrócić niebawem, a tymczasem go nie widzimy. Podróżuje bezustannie. Lata mijają. M łoda kobieta czekać tak nie może.

Pisze on prawda, ale. zdaje się nie pilno mu, by się z nią p o ­ znał. W istocie, nie ma w tem nic dziwnego; jeśli się jest m ło ­ dym, ładnym chłopcem, a do tego za granicą.

R e f e r e n d a r z .

W iem, że o sprawowaniu się mego syna złośliwe krążą wieści. Za powrotem surowo się z nim porachuję. Zobaczymy, czy wart jest takiej małżonki. Bo widzisz, ekscellencyo, dobro pani Klary tak samo mi jest drogie, jak i mego dziecka. Córka to dawnej mej przyjaciółki, przymioty posiada rzadkie — tak jest, rzadkie przymioty. Kocham ją. jak własną córkę, a szanuję, jak siostrę.

B is k u p .

Nie o to idzie! E, mój ty Boże! Jeżeli Komandor ma ko­

chanki, jeżeli trochę grywa — e, wielki Boże, któż z nas nie ro­

bił szaleństw?

11

B is k u p .

(24)

R e f e r e n d a r z . '

Ja, mości Książe biskupie. Mam już dosyć grzechów, aby nie brać odpowiedzialności za grzechy, o które mnie Wasza m i­

łość posądza, do których się bynajmniej nie poczuwam, i któ­

rych nie ścierpię u własnego syna. Jeżeli go znajdę takim za jakiego uważa go ksiądz biskup, to nie zostanie on mężem pani Klary.

B is k u p .

Ależ raz jeszcze: tu nie o to idzie. Zważ, mości referen­

darzu, że każda epoka ma swe obyczaje, swe upodobania. Imcipan Komandor, napodróżowawszy się tyle, widziawszy tyle, może wogóle z innemi powróci zapatrywaniami na małżeństwo, a w szczególności może mieć inne zapatrywania co do swej przy­

szłej. — Będzie miał prawo być wymagającym.

R e f e r e n d a r z .

Czegóż on może wymagać więcej, pod względem p o c h o ­ dzenia lub fortuny? nie mówiąc już o przymiotach osobistych.

B is k u p .

Syn waszmości jest wielkim panem. Młodość na wielkim spędza świecie. Człowiek to piękny i dowcipny — spotkałem go w Berlinie, gdzie robił furorę — być więc może, iż w mej siostrzenicy nie znajdzie tego wszystkiego, czego ma prawo wymagać.

R e f e r e n d a r z .

Głupcem byłby z lichem poczuciem. Nie znam w chrze- ściaństwie człowieka, nie powiem zbyt wysoko postawionego, ale dostatecznie sytuowanego, aby był godnym Klary.

B is k u p

Dziękuję waszmości; jednak wyznać mi trzeba, że wy­

chowanie jej jest nieco zaniedbane. Trochę w tem mojej winy.

Na nieszczęście zbyt byłem zajęty sprawami publicznemi a nadto ojciec jej nam wyłącznie zostawił prawo dobierania jej guwer­

nerów; a pan Stanisław Romba, tu obecny, mógł ich przyjmować lub oddalać do w o l i : O tó ż pan Rom ba zawzięcie odprawiał

12

(25)

wszystkich cudzoziemców. Nieboszczyk książę był oryginałem.

Koniec końców, nie m ów m y już o tem: złe się stało.

S t a n is ła w .

Jeślim dobrze pojął, to wasza ekscellencya gniewa się, żeśmy pani Klary nie nauczyli tych wszystkich pięknych rzeczy,

które umieją damy wileńskie. Jednak, bez urazy, tylko wasza ekscellencya tego jest zdania. Imci pan Referendarz i całe W o je ­ wództwo myślą o tem inaczej. Cały nasz lud, wszystka nasza szlachta kocha panią Klarę. Trzeba to widzieć, w jakiej estymie jest pani Klara u całej szlachty. Osoba pobożna, cnotliwa, a umie na pamięć wszystkie historye, które ja znam, a znam ich dosyć.

Jeżeli nie dryga dość wysoko, jeżeli, jak opętana, nie m ów i t u ­ zinem języków, to tylko dlatego, że książę nieboszczyk jej ojciec, błogosław mu Boże! nie chciał mości księże biskupie, robić ze s.wej córki ani wieży Babel, ani też komedyantki.

B is k u p .

Nie irytuj się, panie Romba. Powiedziałem, że stało się, co się stało. Skoro już o tem mowa, to zrobisz dobrze, jeżeli jej waść nie pozwoli samej biegać po kościołach, po szpitalach.

A żeby zaś nie wyglądała na komedyantkę. powinnaby zrzucić ten ubiór z innego świata, a ubierać się tak jak wszyscy.

S t a n is ła w

Panienka, mości księże, nie wychodzi nigdy bez mojego towarzystwa. Nie znam się na ubraniach kobiecych tak dobrze jak jak wasza ekscellencya.

B is k u p .

Dobry mój Stanisławie, pom ów im y o tem później, ( Sta­

nisław wychodzi.) Teraz mości referendarzu, cała sprawa w dwóch słowach. Przypuśćmy to, bo wszystko trzeba przewidzieć, otóż przypuśćmy, że syn Waszej Mości poczuje wstręt do Klary. Spo­

dziewam się, że go przymuszać nie będzie Waszmość.

R e f e r e n d a r z .

Poco to przypuszczać? Poczekajmy, wróci niebawem, zo­

baczymy. Chyba, że pani Klara ma kogo innego na widoku.

13

(26)

14

B is k u p .

Nic zapominajmy, że przypuszczam tylko taki wypadek otóż gdyby nam się to na nieszczęście przydarzyło, to odw ażył­

bym się panu Komandorowi inną ofiarować partyę. W aszmość znasz moją kuzynkę, siostrę hetmana. Tyle posiada wdzięku, tyle

dowcipu — zresztą waszmość ją znasz. Wystarczyło tylko jej zja­

wienia się w Petersburgu, ażeby odrazu zaćmić wszystkie damy na dworze imperatorowej, na dworze, który nadaje teraz ton Europie, odkąd Wersal stał się jaskinią jakobinizmu. Trzeba wasz­

mości wiedzieć, że chciał ją poślubić hrabia Zorycz, obecny fa­

woryt imperatorowej.

R e f e r e n d a r z . Ten infamis śmiał...

B is k u p .

Upewniam waszmości, że książęta udzielni Europy czuliby się szczęśliwymi, wydając córki swe za Zorycza.

R e f e r e n d a r z

W dzisiejszych czasach jest to możliwe.

B is k u p . ,

Ale to hetmanowi wstrętnem było. Ma on pewne zapatry­

wania w rodzaju waszmości. Ostatecznie, ja to rozumiem. A przy- tem, postawiłoby to nas ze względu na imperatorową w poło­

żeniu... Ostatecznie wolałbym ją widzieć małżonką syna wasz­

mości. Ma trzy miliony posagu.

R e f e r e n d a r z .

Dla mego syna wolałbym panią Klarę, B is k u p .

Jeżeli mu się spodoba. Ach, mój Boże! W każ­

dym razie trzymam w odwodzie siostrę hetmana. W idzisz wasz­

mość, jak wysoko sobie cenię zaszczyt zostania krewnym wasz­

mości. Wyznaję, że ożenek ten pom ógłby wielce mym patryo-

tycznym planom. Waszmości znane jest obecne moje stanowisko

w kraju. Waszmość wiesz, co dzisiaj może hetman i do czego

pewnego dnia może pretendować. Ostatecznie, ród nasz kieruje

(27)

dzisiaj sprawami Wielkiego Księstwa, to fakt. Familia waszmości należy do najpotężniejszych, macie licznych partyzantów, to fakt.

Istnieją pomiędzy nami różnice zdań, wiem o tem. Jeśli jednak zwiążemy się razem, jeżeli związek nasz utrwalimy tem m ałżeń­

stwem, to będziemy mogli najpierw krajowi temu zapewnić p o ­ kój, a potem. .

R e f e r e n d a r z .

Waszmość to, księże biskupie, podnosisz tę kwestyę dra­

żliw ą; narzucasz nii konieczność wytłumaczenia się. A więc po­

wiem waści, że nie tylko nie podzielani twoich zapatrywań p o ­ litycznych, ale zwalczać je będę zawsze, wszędzie 1 ze wszyst­

kich sił moich. A gdyby małżeństwo jakie miało w jakikolwiek sposób wpłynąć na zapatrywania mego syna, nigdybym na takie

małżeństwo nie zezwolił. Związek tak blizki z hetmanem bynaj­

mniej m i nie pochlebia.

B is k u p .

Bardzo dobrze. Człowiek pokroju waszmości nie może lekkomyślnie zmieniać swych zapatrywań. Pomówm y z sobą otwarcie. Obaj mamy jak największy interes w tem, aby się w za­

jemnie zrozumieć. Roztrząśnijmy nasze opinie, ażeby uznać tę, która wyda się nam najbardziej ugruntowaną. C óż masz Wasz- mość do zarzucenia mnie i hetmanowi? Proszę!

R e f e r e n d a r z .

Narzucasz mi waszmość rolę wielkiego instygatora litew­

skiego? Jestem tylko wielkim sędzią.

B is k u p .

Jakież więc powody skłaniają waszmość pana do sądzenia nas tak surowo?

R e f e r e n d a r z .

Przedewszystkiem, dlaczego Imci pan hetman przyjął tytuł jenerała rosyjskiego, wbrew ustawie z roku 1566, potępiającej tych, którzy...

B is k u p .

Jest jenerałem rosyjskim, aby mieć prawo naczelnictwa wojsk rosyjskich, przepełniających Wielkie Księstwo. To tak

15

(28)

I b

samo, jak gdyby mnie chciano poczytywać za zbrodnię pobie­

ranie jurgieltu od imperatorowej.

R e f e r e n d a r z .

Waszmość jurgieltnikiem? Przyznania się Waszmości p o ­ trzeba, aby módz temu uwierzyć. Wielki Boże! Masz przecież pół miliona dochodu.

B is k u p ( zirytowany .)

A przyjmuję lichy jurgielt i każę m ów ić o tem wszem wobec, ażeby podburzyć przeciw sobie opinię, i w ten sposób dać imperatorowej dow ód mej wierności. Przekonana jest, żem zaprzedany Rosyi.

R e f e r e n d a r z .

Niewątpliwie, nie waszmość-to jesteś'kupującym, ale k u ­ pionym.

B is k u p .

Owszem, to ja kupuję protekcyę Rosyi i powiem dlaczego, panie sędzio wielki. Jesteśmy głowami dwóch stronnictw. Ukła­

dać się będziemy, jak monarchowie, bez pośrednictwa ministrów.

Złóżm y wszelkie formy dyplomatyczne; ja waści odsłonię wszyst­

kie motywy mego zachowania, określę me cele. Tej samej otwar­

tości spodziewam się i po tobie.

R e f e r e n d a r z .

Nigdy nie byłem dyplomatą, mości Biskupie. Przekonania moje są znane. Ja ich nie stwarzałem. Idę tylko za przekonania­

mi mych przodków.

B is k u p .

Niestety, czasy się zmieniły; waszmości znany jest stan naszej Rzeczypospolitej. Król stary, lada dzień może umrzeć. Po jego śmierci mocarstwa, które nas otaczają i gnębią, żywią za­

miar niedopuszczenia do nowej elekcyi, pragną kraj nasz p o ­

dzielić między siebie. Zakomunikuję waszmości korespondeneye

dyplomatyczne, dowodzące istnienia takiego projektu. Zarządzono

już środki, aby to przeprowadzić.

(29)

17 R e f e r e n d a r z .

O d k ąd istnieją państwa niezależne, są one zawsze zagro­

żone przez sąsiadów. Bronili się nasi przodkowie, bronić się bę­

dziemy i my.

B is k u p .

A czyśmy zdolni obronić się trzem mocarstwom pierwszo­

rzędnym? Czyż mamy aliantów? Prusy wskutek swego położe­

nia geograficznego, pozostają na łasce francyi; nie dowierzając Austryi, dążą ku Rosyi. Austrya, to prawda, boi się Rosyi, ale tysiąc razy więcej boi się jakobinizm u francuskiego; wie, że pe­

wnego dnia będzie pożarta. Lecz Rosya zjadać ją będzie kawał­

kami; potrzeba będzie stu lat, aby pochłonąć cesarstwo austry- ackie; Francya ją może zdławić odrazu. Austrya rzuci nas na pastwę Rosyi, aby zatrudnić ją czas jakiś.

R e fe r e n d a r z .

Tak zatem, zagrożeni przez trzech śmiertelnych wrogów, zamiast się bronić, zajmujecie się tylko wyborem rodzaju śmierci i ręki, która ma was zgubić; nadstawiacie gardło ku wrogowi najzajadlejszemu...

B is k u p .

Ale i najpotężniejszemu. Dla uratowania naszej niezawi­

słości jeden tylko widzę środek, mianowicie, aby po śmierci króla ofiarować koronę jednemu z w nuków imperatorowej, wiel­

kiemu księciu Aleksandrowi lub Konstantemu. Tak samo myśli król, tak samo myślą nasi najlepsi mężowie stanu. Usadowiwszy swą dynastyę na naszym tronie, imperatorowa będzie we włas­

nym interesie nas popierać. Będziemy mieli czas zreorganizować się, a synowie czy wnukowie nasi znajdą sposobność wyswo­

bodzenia się z tej protekcyi. Hiszpania, przyjąwszy Burbonów na tron, nie została bynajmniej niewolnicą Francyi.

R e f e r e n d a r z .

I waszmość śmie stawiać alians z królem arcychrześci- jańskim, z pierworodnym synem Kościoła, z pierwszym szlachci­

cem Europy, na równi z aliansem z despotą obrządku grec-

Pisma Mickiewicza Vii

2

(30)

18

kiego? Czyż wasza Rosya dotrzyma słowa? Jakaż rcligia, jakiż honor przeszkodziłby jej w przeniewierstwie? Ale nie m ów m y o tem... Zapytam się tylko, jakie waszmość masz prawo zawie-

A

rania aliansów i frymarczenia koroną bez upoważnienia Sejmu?

A wiesz Waszmość, że ustawa z r. 1561, potwierdzona przez dwadzieścia pięć sejmów następnych, uważa podobne zakusy za zdradę Rzeczypospolitej?

B is k u p .

Są okoliczności, w których sa/us populi suprema lex esto!

Konfederacya z roku 1732, zawiązana celem wypędzenia Sasów z kraju oddała się pod protekcyę Piotra I, a nikt nie śmiał od­

mawiać patryotyzmu skonfederowanym. D la zreorganizowania Rzeczypospolitej i posadzenia krewniaka swego na tronie, ksią­

żęta Czartoryscy wezwali na pom oc Rosyę.

R e f e r e n d a r z .

I jedni i drudzy wielkie popełnili błędy. Wszakże z punktu prawa byli niewinni. Mieli precedensy za sobą, Poszli za przy­

jętym obyczajem, który dozwalał częściowym związkom wyko­

nywania czasem wszechwładzy. Ale po tych wypadkach, prawo r. 1747, potwierdzone artykułem drugim konfederacyi z r. 1763, piętnuje jako zdrajców ojczyzny, tych wszystkich, którzy odważą

się wzywać obcej pomocy.

B is k u p .

Waszmość znasz czystość moich zamiarów, mam też na­

dzieję, że, gdybyś mnie sądził, zastosowałbyś waszmość inaczej to prawo.

R e f e r e n d a r z .

Niechże cię Pan Bóg broni, mości Biskupie, abyś miał być kiedy zapozywany przed mój trybunał. Prawo jest formalne.

Skazałbym waszmości pozostawiając twemu spowiednikowi swo­

bodę uniewinnienia cię ze względu na czystość twych intencyi.

Ażeby kraj żyć mógł, trzeba, ażeby żyły prawa, mości księże biskupie.

L o k a j {wchodząc.)

Jaśnie Wielmożny pan hetman, {wychodzi.)

(31)

19

Nasza konferencya zaledwie się rozpoczęła. Pomówimy raz jeszcze o tem wszystkiem. Nie przyjmuję jeszcze odprawy Waszmości, nie przyjmuję. Zastanów się waszmość nad tem, a zawsze w tej myśli, że syn Waszmości projektom naszym nie będzie przeciwnym.

SCENA CZWARTA.

Ci s a m i, H e t m a n . H e t m a n .

W itam, Mości panie Referendarzu; Bardzo szczęśliwie się składa, że spotykam Waszmość pana.

R e f e r e n d a r z .

Najniższy sługa waszmości (jak gdyby chciał wyjść.)

H e t m a n .

Chciałem pom ów ić z waszmością. Jesteśmy sąsiadami, by­

liśmy niegdyś przyjaciółmi, mam nadzieję, że trochę jesteśmy nimi i dotąd. Powiedz, mości referendarzu, dlaczego w takim czasie przybywasz do W ilna? Przecież to nie pora wielkich ro- ków sądowych?

B is k u p . Tak, tak. Ubi arma sonant...

H e tm a n .

Lepiej było zostać na wsi. Pobyt w W ilnie może stać się niebezpiecznym dla waszmości. Przyjacielska to rada.

R e f e r e n d a r z .

Dziękuję. Właśnie miałem mieć zaszczyt udzielić i tobie, panie hetmanie, takiejże rady.

H e t m a n .

W aszmość mi radzisz, abym stąd wyjechał? <

R e f e r e n d a r z .

Tak. Pobyt w tem mieście może stać się niebezpiecznym dla waszmości.

{Reszty brak.)

B is k u p .

2*

(32)

- .

' i

.

r S

. .

Bi1

(33)

Aleksander Puszkin.*

Czas między rokiem 1815 a 1830 był szczęśliwym dla p o ­ etów okresem. Po długich i wielkich wojnach, Europa czuła się znużoną bitwami i kongresami, buletynami i protokołami; smutna rzeczywistość stała się jej wstrętną i podnosiła oczy ku ideałom.

Wtedy to ukazał się Byron i zajął w sferach wyobraźni to samo miejsce, co wielki cesarz na polu dotykalnem. Przeznaczenie, na­

suwające Napoleonowi nieustannie powody do nowych wojen, długim pokojem osłoniło Byrona. Podczas jego poetycznych rzą­

dów, żadne wydarzenie większe nie rozrywało uwagi Europy, zajętej naówczas literaturą angielską.

W tym-to okresie właśnie, młody Rossyanin. Aleksander Puszkin, kończył nauki swoje w liceum Carskiego Sioła, szkole kierowanej zagraniczną metodą, gdzie młodzież nie mogła naby­

wać niczego, coby się mogło stać korzystnem dla narodowego poety; raczej przeciwnie, była ona wystawiona na niebezpie­

czeństwo zapomnienia wielu rzeczy, bo stawała się obcą ro­

dzinnym podaniom i obyczajom kraju własnego. Antydotem je­

dnakże dla niej przeciw tej cudzoziemczyznie, było czytanie p o ­ etycznych swojskich utworów, a szczególniej Żukowskiego. Znako­

mity ten pisarz, był początkowo naśladowcą pisarzy niemieckich;

został ich współzawodnikiem, usiłując nadać poezyi rossyjskiej narodowy charakter, śpiewając dumy i dzieje swojego kraju.

Tym sposobem Żukowski zaczął wychowanie Puszkina, ale By­

ron wyrwał go za wcześnie z tej wytrawnej szkoły i uniósł go na długie lata w pustynie fantastyczne i jaskinie romantyzmu.

* Artykuł francuski ogłoszony w czasopiśmie paryskiem L e Globe 25 M aja 1837 r. p . t. Notice b io g ra p h iq u e et littćraire sur Alexandre Puszkin. Podpis: U n ami

de Puszkin. — Przekład L. Rettla, nieścisły, starał się wydawca b ard zie j zbliżyć

do o ry g in a łu . (P . W . )

(34)

22

Po przeczytaniu Byronowskiego Korsarzu, Puszkin poczuł się poetą. Posypała się wielka liczba utworów jeden po drugim, między któremi były najznakomitszemi: Jeniec Kaukazki i Fon­

tanna Bakczyseraju. Poemata te ogłoszone drukiem wywołały w publiczności entuzyazm trudny do opisania. Masa czytelników uderzona była nowością przedmiotów i form poetycznych; ko­

biety podziwiały głębię uczuć młodego pisarza i bogactwo jego wyobraźni, a literatom zaimponowała moc, ścisłość wyrażeń i wykwintność stylu.

Puszkin został uznanym za najpierwszego poetę swej oj­

czyzny. To tak łatwe powodzenie obudziło w nim pragnienie nowych i szybkich tryumfów i zaszkodziło bardzo spokojnemu rozwojowi jego zdolności; bo Puszkin był wtedy jeszcze dziec­

kiem, wprawdzie dzieckiem wzniosłem, ale zawsze dzieckiem. Na Północy bowiem moralna strona człowieka później dojrzewa, niż na Zachodzie. Sam grunt społeczny nie zamyka w sobie tylu ży­

wiołów fermentu co w starej Europie, atmosfera literacka, którą człowiek tam oddycha, mniej ma w sobie elektryczności sił na­

miętnych. Dla tego też Puszkin, zacząwszy wcześniej żyć, mar­

nował swój talent, a ufając za wiele własnej mocy, rzucił się za- wcześnie w wyższe przestrzenie, gdzie sam przez siebie utrzy­

mać się nie mógł, zawikłał się w krąg Byronowski i obracał się w koło tej gwiazdy, jak planeta wciągnięty w jej systemat i bły­

szczący jej światłem. I w istocie, w dziełach pierwszego jego nastroju (ma tli er e), wszystko jest Byronowskiem i przedmiot, i cha­

rakter i idea, i forma, a m im o tego Puszkin był daleko mniej naśladowcą swojego ukochanego poety jak raczej opanowany tylko jego duchem. Nie był on fanatycznym Byronistą, był on raczej, że tak powiemy Byronującym, bo gdyby utwory angiel­

skiego poety nie istniały wcale, Puszkin byłby ogłoszony pierw­

szym poetą swojej epoki.

Zjawisko podobne zapowiadało na północy wielkę rewo- lucyą w literaturze; wszystkie rozmowy salonów obracały się około zalet i wad nowego systematu poetycznego. W alka kla­

sycyzmu z romantyzmem mogła lada chwilę wybuchnąć w Rossyi,

(35)

23 a co jest najszczególniejszem, że w tym samym czasie przygoto­

wywała się tam i polityczna rewolucya.

Trzeba wiedzieć, że w tym kraju wszystko co żyje, jest zawsze mniej lub więcej niezadowolone z rządu; oskarżany on bywa nie tylko tajemnie, ale jest zwyczaj źle o nim m ów ić i gło­

śno. M im o tego, nikt nie przestaje ani pracować w biurze, ani zaciągać wartę; jednem słowem, wszyscy służą temu rządowi.

Cudzoziemiec, nieznający natury i wagi tej opozycyi tak o d ­ wiecznej i powszechnej a zawsze tak mało niebezpiecznej, w i­

dząc wszędzie nieprzyjaciół istniejącego porządku rzeczy, a n i­

gdzie jego obrońców , gotów myśleć, że Rossya oczekuje tylko sposobnej do rewolucyi chwili, że wygląda tylko hasła.

To usposobienie umysłów i ten język rewolucyjny p u ­ bliczności, zw iód ł w końcu i samych Rossyan i to na nieszczę­

ście, co między nimi było najszlachetniejszych ludzi. Kilku ze szlachty i kilku z wojskowych, rozentuzyazmowanych do w o l­

ności, uwierzyło w to, że ich rodacy najszczerzej podzielali ich uczucia i że przyszła już chwila w której m ożna było obalić despotyzm i w prow adzić na jego miejsce monarchią konstytu­

cyjną, albo rzeczpospolitą. I w tymże samym czasie, kiedy w ta­

jemnych zebraniach osnutem było czynne sprzysiężenie, starano się na zewnątrz rozszerzać wolnomyślne pojęcia za pomocą ko- respondencyi i książek. Literaci w Rossyi stanowią gatunek bra­

ctwa spojonego niejednym węzłem. Są oni wszyscy albo ludźm i majętnymi, albo urzędnikami rządowym i i po większej części piszą dla pozyskania chwały i znaczenia. Ponieważ zdolność u nich nie stała się jeszcze towarem kupieckim, rzadko dla tego między nimi okazuje się zazdrośne współubieganie się lub inte­

resowana nienawiść, a przynajmniej żaden przykład czegoś p o ­ dobnego nie objawił się oczom moim. Literaci dla tego lu ­ bili często zbierać się razem, widywali się prawie codziennie między sobą i przepędzali czas na wspólnych ucztach , na p ry ­ watnych odczytach i przyjacielskich rozprawach. Dla tezo też

nie było trudno spiskowym, którzy po większej części byli litera-

tami, tworzyć sobie stronników licznych tak w Petersburgu jak

i w Moskwie.

(36)

Wkrótce też, jakby na dany znak, cała literatura rossyjska stanęła po stronie opozycyi. Ci co nie śmieli pismami swojemi zaczepiać rządu, zasklepiali się w groźnem milczeniu. Przyznać tu należy moc duszy i bezbronność, jakiej przykładów nie zna­

leźlibyśmy w krajach wolniejszych i bardziej ucywilizowanych.

Głęboko przekonany jestem, że ogromne te sumy, jakie wydaje gabinet rossyjski na kupienie tylu dla siebie usłużnych obrońców po za granicami państwa, nie wystarczyłyby na opłacenie je­

dnego z literatów rossyjskich mających wziętość, choćby za po- jedyńczy artykuł dziennikarski, za najdrobniejszą pochwałę nawet za słowo grzeczności. C o tu mówimy jest tak prawdziwem, że podczas koronacyi cesarza Mikołaja, nie można było znaleźć w Moskwie ani jednego poety, któryby chciał opiewać tę uro­

czystość, mogącą przejść pod tym względem niepostrzeżonie, gdyby się nie znalazł był bard zagraniczny przybyły, z Paryża, który u stóp Najjaśniejszego Pana. cara Wszechrossyi, złożył dy­

tyramb najgorętszego legitymizmu.

Puszkin, jak wszyscy jego przyjaciele, był w opozycyi i w ostatnich latach panowania Aleksandra puścił w świat kilka epigramów przeciw jego rządom, a nawet osobie; ułożył nawet

Odę do sztyletu. Te ulotne poezye obiegały Rossyą od Peters­

burga do Odessy w rękopismach, czytane wszędzie, rozbierane komentowane, wielbione, zapewniły poecie więcej wziętości, ni­

żeli późniejsze jego utwory, mające daleko wyższą wartość. Lecz i to prawda, że dla napisania czegoś podobnego w Rossyi w ię­

cej potrzeba odwagi, niż dla zrobienia rozruchu na ulicach Pa­

ryża lub Londynu. O d tego czasu zaczęto uważać Puszkina, jako naczelnika opozycyi intellektualnej, jako polityka niebezpiecz­

nego dla rządu. Cesarz uznał za stosowne wzbronić mu p o ­ bytu w stolicy i do odległej wysłać prowincyi, co mu ocaliło życie, bo wkrótce wyszła na jaw wielka konspiracya. Zaburze­

nie w Petersburgu upadło, powstanie w prowincyach południo­

wych zostało stłumione, i nieszczęśliwi rewolucyoniści zginęli na rusztowaniu, albo przepadli na zawsze w minach syberyjskich.

Jednakże Mikołaj, następca Aleksandra, zdawał się mieć chęć złagodzenia i zmienienia dotychczasowego systematu, a

24

(37)

25 przynajmniej, co się tyczyło Puszkina. Przywołał on go do sie­

bie i osobne dał mu posłuchanie, na którem długą miał z nim rozmowę. Był to wypadek niesłychany, bo nigdy nie widziano żadnego cara, dającego posłuchanie komuś, kogo na wschodzie nazwanoby proletaryuszem, a co w Rossyi daleko mniej ma zna­

czenia; bo chociaż Puszkin był z pochodzenia szlachcicem, nie miał w hierarchii administracyjnej żadnego czynu , a człowiek bez rangi urzędowej w Rossyi, nie ma żadnej społecznej wartości, nazywają go człowiekiem honorowym* jest on kreaturą n a d ­ liczbową.

W tem pamiętnem posłuchaniu, cesarz z zajęciem rozma­

wiał o poezyi; było to po raz pierwszy, że car z którymkolwiek ze swoich poddanych m ów ił o literaturze. Zachęcał on poetę do oddania się pracy, dozwolił mu nawet ogłaszać, co mu się p o ­ doba, bez odwoływania się o pozwolenie cenzury.** Tak Pusz­

kin otrzymał pierwszy przywilej wolności druku, o czem historya nie pow inna zapomnieć. Cesarz Mikołaj w tym wypadku nie­

pospolitą okazał zręczność, potrafił on ocenić poetę i odgadł, że Puszkin miał za nadto rozumu, aby mógł nadużyć wyjątkowego przywileju i za wiele wzniosłości duszy, aby nie zachować we wdzięcznej pamięci tak niezwyczajnej łaski. Jednakże liberaliści patrzyli z nieufnością na zbliżenie się do siebie dwóch tych p o ­ tentatów; zaczęto oskarżać Puszkina o zdradę sprawy patryo- tycznej; a ponieważ wiek jego i doświadczenie zaczęły kłaść na niego obowiązek większej miary i oględności w słowach, więk­

szej roztropności w postępowaniu, zaczęto tę zmianę przypisy­

wać wyrachowaniom ambicyi.

W tych czasach pokazał się poemat Cyganie, a później

Mazepa, dzieła znakomite, dowodzące postępowej natury zdol­

ności Puszkina. O b a te utwory mają pewniejsze podstawy w rze­

czywistości. Przedmiot ich jest prosty z siebie; charaktery osób głębiej pojęte i nakreślone z pewną mocą a styl okazuje się już daleko swobodniejszym od wszelkich przesad romantyzmu. Na

* P om yłka poety skutkiem po d o b ie ństw a w y ra z ó w : czestnyj (h o n o ro w y ,

uczciwy) i czastnyj, prywatny. (P. W .)

** M ik o ła j oświadczył P uszkinow i, że sam będzie jego cenzorem. (P . W . )

(38)

nieszczęście, forma Byronowska uciskała go jeszcze, jak zbroja Saula uciskała ruchy młodego Dawida; ale było już widocznem.

że zabierał się zrzucić ją z siebie.

Odcienie, które w pracach artysty oznaczają przejście z jednego nastroju w drugi, okazują się jasno w utworze jego najpiękniejszym i najnarodowszym Oniegin. Puszkin pisząc ten romans, udzielał go częściami publiczności, jak Byron swo­

jego Don Juana. Rozpoczął on od naśladowania angielskiego poety, usiłował iść potem o własnej mocy i zakończył prawdzi­

wą oryginalnością. Przedmiot i osoby Oniegina , należą do rze­

czywistego życia, do życia prywatnego i są one motywami tra­

giczności, albo też scenami wielkiej komedyi.

Prócz tego, Puszkin napisał dramat, który Rossyanie wy­

soko cenią, kładąc go obok utworów Szekspira. Zdania ich nie podzielam, lecz byłoby za długo usprawiedliwiać tu moje prze­

konanie. Dosyć będzie napomknąć, że Puszkin był za młodym jeszcze, aby mógł tworzyć historyczne postacie. Była to tylko próba dramatu, ale dawała ona poznać dostatecznie, do czego kiedyś mógł był dojść. Et tu Shakespeare eris, si fata sinant.

Dramat Borys Godunow zawiera w sobie nie tylko szcze­

góły, ale całe sceny przedziwne. Prolog przedewszystkiem w y­

daje mi się tak oryginalnym i tak wzniosłym, że nie waham się wyznać, że jest jedynym w swoim rodzaju i powstrzymać się nie mogę, abym słów kilka o nim nie powiedział.

Po śmierci cara Iwana Okrutnego albo Groźnego, Borys G odunow przywłaszczył sobie panowawanie nad Moskwą, sprząt­

nąwszy ze świata syna swojego poprzednika. Wkrótce potem pretendent, podający się za prawowitego następcę do korony, przybył z armią polską, zajął Moskwę i panował czas jakiś pod nazwiskiem Dymitra. To jest osnowa dramatu. Rzecz się rozpo­

czyna pod panowaniem G odunow a w małej celi klasztornej, w której stary mnich ukończył pisanie kroniki poprzedniego m o ­ narchy. Przegląda on dzieło swoje z zadowoleniem autora i p o ­ wagą zakonnika, kiedy śpiący u nóg jego młody nowicyusz za­

czyna się miotać pod wpływem snu strasznego. W tym śnie

wymawia on dziwne nazwiska, wspomina wypadki, których znać

26

(39)

27 nie mógł. O budzony w końcu opowiada widzenie jakie miał b i­

tew, rozruchów i rewolucyj. Opow iadanie to, którego on najwy­

raźniej nie rozumie prawdziwego znaczenia, służy do dopełnie­

nia napisanego dzieła mnicha, daje poczuć przyszłość i staje się symbolem proroczym całego dramatu. M ożna zgadnąć, że ów

nowicyusz, będzie pretendentem do korony, fałszywym Dymitrem.

Dramat ten, jak wszystko co Puszkin pisał naówczas, nie daje bynajmniej jeszcze miary prawdziwego jego talentu; w epo­

ce, o której tu mówimy, przebył on tylko część zawodu nazna­

czonego sobie, miał dopiero lat trzydzieści. Ci co go wtedy znali, dopatrzyli się w nim wielkiej zmiany. Zamiast chciwie p o ­ żerać romanse i zagraniczne dzienniki, zajmujące go niegdyś w y­

łącznie, wolał słuchać opowiadań powieści ludowych, narodo­

wych pieśni i dziejów kraju swojego. Zdaw ał się on na zawsze opuszczać cudzoziemskie strefy, wkorzeniać się w Rossyą i zrastać się z rodzinną swą ziemią. W rozmowach jego, które bywały coraz poważniejsze, dawały się spostrzegać zarazem zarody przy­

szłych jego utworów. Lubiał rozbierać wysokie kwestye religijne i społeczne, o których się jego ziomkom i nie śniło. Widocznie, odbywało się w nim jakieś przeobrażenie wewnętrzne. Jako czło­

wiek i jako artysta byłby on nieochybnie zmienił poprzedni swój nastrój, albo raczej znalazłby był swój własny. Przestał nawet pisać poezye, ogłosił tylko kilka dzieł historycznych, któreby m ożna uważać za coś przygotowawczego. Ale do czegóż się go­

tował? Czy rozwijać swoję erudycyą w tym względzie? Z pe­

wnością nie! Gardził on autorami, piszącymi bez celu i dążeń;

nie lubiał on sceptycyzmu filozoficznego i artystycznego chłodu, jaki widział w Goetem. Co się działo w tej duszy? Budziłże się tam w ciszy ów duch ożywiający utwory Manzoniego lub Pellico,

zapładniający rozmyślania Tomasza Moore, który umilkł był tak­

że? Może wyobraźnia jego pracowała, aby wcielić w siebie p o ­ jęcia w rodzaju Saint-Simona lub Fouriera? Nie wiemy. W po- ezyach jego ulotnych i w jego rozmowach dawały się napotykać ślady obu tych kierunków. Cokolwiek bądź, mam to przekonanie, że jego milczenie poetyczne było szczęśliwą w różbą dla litera­

tury rossyjskiej. Spodziewałem się, że okaże się wkrótce na

(40)

28

scenie jako człowiek nowy zupełnie, w całej sile swoich zdol­

ności, dojrzały doświadczeniem, wzmocniony długiem ćwicze­

niem. Wszyscy co go znali, dzielili te moje pragnienia. Jeden strzał z pistoletu zniszczył te oczekiwania.*

Kula, która ugodziła Puszkina, zadała cios straszliwy Rossyi intelektualnej. Ma ona teraz znakomitych pisarzy. Pozostał jej Żukowski, poeta pełen godności, wdzięku i uczucia; Kryłow,

bajkopisarz, bogaty wyobraźnią, niezrównany w wyrażeniach;

kniaź Wiaziemski, który we Francyi nawet mógłby dowcipem swoim zaszczytne zająć miejsce, ale nikt z nich nie zastąpi Pnszkina.

Nie jest to danem żadnemu krajowi, aby w nim więcej jak raz jeden mógł się ukazać człowiek ze zdolnościami w tak wysokim stopniu i tak rozlicznemi, które zdają się zwykle jedne drugie

wykluczać.

Puszkin, którego czytelnicy wielbili talent poetyczny, za­

dziwiał słuchających go żywością, jasnością i delikatnością swojego umysłu. Miał on nadzwyczajną pamięć, sąd pewny i gust wytworny. Słysząc go rozumującego o polityce zagranicznej lub własnego kraju, można go było wziąć za męża osiwiałego wśród spraw publicznych i czytającego codziennie rozprawy wszystkich parlamentów. Narobił on sobie epigramatami i sar- kazmami swojemi wielu nieprzyjaciół, którzy się mścili za to oszczerstwem.

Znałem poetę rossyjskiego zblizka i przez dość długi czas uważałem go za człowieka charakteru wrażliwego i lekkiego niekiedy, ale zawsze szczerego, szlachetnego i wylewnego.

W ady jego zdawały się zależeć od okoliczności i od społe­

czeństwa w jakiem żył, ale co było dobrego w nim, z własnego jego pochodziło serca. Umarł w trzydziestym ósmym roku życia.

P r z y j a c i e l P u s z k i n a .

* Puszkin zginął w pojedynku z Dantćs’ em. (P. W .)

(41)

WYKŁADY W LOZANNIE

(1839 1840 )

w przekładzie

P IO T R A C H M I E L O W S K I E G O .

(42)

Szczątki w ykładów francuskich A. M ickiewicza w Lozannie ogłosił najpierw W ładysław M ickiew icz w paryskiej Revue Utii- verselle 1884 r. N ry 18—20. — Przekład polski podał Piotr C h m ie ­ lowski w Wędrowcu (1884 r.) a następnie w odbitce osobnej p. t.: A. M ic k ie w ic z.— O dczyty w Lozannie. O p raco w ał Dr. Piotr

Chmielowski. — W arszaw a 1885. (P. W .)

(43)

1

Pierwsza prelckcya w akademii lozańskiej w październiku r. 1839.

G dybym się dał unieść uczuciom, napełniającym me serce przy słuchaniu tych słów życzliw ych1) możebym zapomniał na chwilę o swojej m owie urzędowej, a rozpocząłbym od w yw ią­

zania się z obow iązku człowieka, z obowiązku wdzięczności względem kilku kolegów moich, których spojrzenia na mnie zw ró­

cone widzieć bardzo mi miło. Atoli w idok tej licznej p u b lic z­

ności przypomina mi cel naszego zebrania, a zresztą, wiem ja, iż osoby przyjazne, którym winienem zaszczyt znajdowania się tutaj, które mię wspierają i ośmielają obecnością swoją, są przecież także sędziami moimi. Nie idzie tu już o pozyskanie życzliwości, której mi dali tyle dow odów , ale powinienem usprawiedliwić ich zaufanie we mnie położone i zasłużyć sobie na ich szacunek. To też unikać będę wszystkiego, coby się do podziękow ań lub obietnic podobnem wydać mogło. W ypada mi wszakże zwrócić

uwagę szanownego zebrania na trudność, jaką spotykam na sa­

mym początku swego zawodu, na trudność, która mnie jest w ła­

ściwa, która, że tak powiem przywiązana jest do osoby mojej, a którą styl m ój i akcent już dał przeczuć, — na trudność m ó ­ wienia w języku francuskim. A jednak tym właśnie językiem o b ­ cym posługiwać się mam jakby pochodnią dla oświetlenia m u ­ zeum napełnionego arcydziełami rzymskiemi, arcydziełami, które przedewszystkiem jaśnieją wdziękiem, poprawnością, harmonią i elegancyą. Kształty ich z poza słów moich zbyt często uka-

') Jest-to alluzy a d o m o w y , k tó rą g o zw ierzchno ść akadem icka, p o w i­

tała, a zarazem przedstaw iła pu b lic zn o śc i.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zastanów się nad tym tematem i odpowiedz „czy akceptuję siebie takim jakim jestem”?. „Akceptować siebie to być po swojej stronie, być

traktat dziewięciu mocarstw (jap. 九カ国条約, Kyūkakoku Jōyaku, ang. Nine Power Treaty), zawarty 6 lutego 1922 roku, potwierdzał, że jego sygnatariusze: Stany Zjednoczone,

Z genezy hitlerow skiej agresji

KODEKS KARNY WOJSKA POLSKIEGO I PRZEPISY WPROWADZAJĄCE KO­ DEKS KARNY WOJSKA POLSKIEGO WRAZ ZE SKOROWIDZEM RZECZOWYM, TABELAMI PORÓWNAWCZYMI DAWNEJ I NOWEJ

Prezes Sadurski wtręozył am basadorowi bieżące num ery „P alestry” oraz na jego ^specjalne życzenie „Zbiór zasad etyki adwokackiej i godności zawodu” w

To pewna, że jako człowiek gorąco wierzący pragnął co rychlej zbyć się tego grzechu pychy, do której się poczuw ał w sumieniu.. Improwizacya była zatem

stępował Kiejstut. Spór książąt litewskich o władzę jako osnowa powieści litewskiej wzięty był ze Stryjkowskiego; ale poeta nie krępował się materyałem

Under four-point bending load the composites with 5.3% per volume of pine fibres and a low compressive strength cement matrix developed improved deflection capacity and