• Nie Znaleziono Wyników

"Teka Stańczyka na tle historii Galicji w latach 1849-1869", Kazimierz Wyka, Wrocław 1951 : [recenzja]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share ""Teka Stańczyka na tle historii Galicji w latach 1849-1869", Kazimierz Wyka, Wrocław 1951 : [recenzja]"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Ostatni punkt sporny zw iązany z tym rozdziałem dotyczy (s. 207) postaci Leona Rzewuskiego. Nadto pochopnie nazw ałem go w jednej z broszur „pierwszym socja­ listą w Galicji“ (szedłem tu zresztą za autorytetem... H i s t o r i i s o c j a l i z m u “ Haeckera.) Później zrew idow ałem swój sąd na zasadzie now ych m ateriałów, które ogłosiłem w t. XVII Roczników Historycznych. A le i Autor posuwa się, sądzę, zbyt daleko, widząc w Rzewuskim krańcowego reakcjonistę. Idzie mu o znane ośw iadczenie R zewuskiego i Potockiego w sprawie przekazania reformy w łoś­ ciańskiej (a w szczególności sprawy serw itutów) Sejm ow i Stanowem u. Na wy-, wody Autora (s. 210) co do kluczowego znaczenia sprawy serw itutów piszę się całkow icie, trafne zdaje mi się też spostrzeżenie, że na darowanie pańszczyzny m ógł najłatwiej zdobyć się rozporządzający kapitałam i latyfundysta (nie sami jednak m agnaci darowywali pańszczyznę choć o m agnatach było najbardziej głośno). Nazw ijm y w ięc za Autorem ów kierunek darow yw ania pańszczyzny z jednoczesnym zniesieniem serw itutów „magnackim w ariantem reform y“. Na pewno jednak nie możemy przypisać autorstwa tego projektu Rzewuskiem u i Potockiemu. Obaj oni rozwijali przecie tylko m yśl adresu z 19 marca, na tym zaś punkcie różnili się w łaśnie od skrajnych konserw atystów , którzy starali się ograniczyć i odw lec uwłaszczenie. M anewr obu m agnatów zwracał się w pierw ­ szej linii w cale n ie przeciw chłopom, ale przeciw obozowi liberalnem u. Pod po­ zorem, że w ten sposób zyska się na czasie i uprzedzi rząd w iedeński, Rzewuski i Potocki żądali przekazania reformy Sejm ow i Stanowem u. Ich argum enty m iały sw oją wagę: Sejm można było zwołać w ciągu kilku dni, na Sejm ie można było w ym usić uchwałę, która obowiązywałaby ogół w łaścicieli ziem skich — to było skuteczniejsze niż darowizny indywidualne. A le ta droga sejm owa oddawała po­ now nie ster ruchu w ręce szlachty, w brew „kompromisowi“ z 19 marca — toteż nic dziwnego, że D z i e n n i k M ó d w yklął autorów tego pomysłu jako Targo­ wiczan. W praktyce oczyw iście projekt R zewuskiego i Potockiego skrupiłby się również na chłopach, ale na razie trudno było coś zarzucić ich programowi. Znie­ sienie serw itutów było nieuniknionym następstw em koncepcji „darowizny“, tylko za tę cenę można było spodziewać się, że szlachta zgodzi się na m aterialną ofiarę. Sytuacja zm ieniła się po 22 kwietnia, gdy rząd austriacki obiecał dziedzicom indsm nizację. Wówczas także Rzewuski w ypow iedział się (w P o s t ę p ie) za utrzy­ m aniem serw itutów, podczas, gdy Adam Potocki odszedł zdecydowanie do konser­ w atyw nego obozu. W Galicji 1848 r. R zewuski przedstawia dosyć w yjątkow y okaz „radykalnego torysa“, który szuka porozumienia między arystokracją a ludem, z po­ m inięciem „demagogów“ ze stanu trzeciego. Oczywiście jest utopistą, ale bronił bym go przed zarzutem m akiawelizm u czy złej woli.

W ytknięte powyżej uproszczenia i niedokładności, tak zrozumiałe u badacza pra­ cującego z dala od Polski, nie um niejszają bynajmniej wartości pracy. Za główną zasługę Millera poczytywałbym bardzo przejrzyste sform ułowanie programów oraz ideologii głów nych galicyjskich obozów lat czterdziestych, sform ułowanie oparte po części na nowym m ateriale źródłowym. Sądzę, że praca Millera przyczyni się do usunięcia w ielu zastarzałych nieporozumień obciążających naszą historiografię na tym odcinku dziejów i odda jej przez to samo rzetelną usługę.

S. Kieniewicz W y k a Kazimierz Teka Stańczyka na tle historii Galicji w latach 1849— 1860. W rocław 1951, str. 226.

Ta książka budzi w historyku lekkie uczucie wstydu. Oto w ramach studiów prowadzonych przez Instytut Badań Literackich nad pozytywizm em polskim zna­

(3)

kom ity polonista, prof. Wyka, postanow ił zanalizować to zjawisko na gruncie ga­ licyjskim i w ziął na warsztat najgłośniejszy pam flet tego czasu: T e k ę S t a ń c z y - k a. W m yśl m arksistow skich założeń zaczął od studiów nad gospodarczo-społeczną sytuacją zaboru austriackiego w połow ie dziewiętnastego stulecia. Szukał po m ono­ grafiach — i te go n ie zadowoliły. Sięgnął do pamiętników, do publicystyki, do m a­ teriałów statystycznych; m ateriał rósł mu pod ręką, aż w reszcie Autor zabrał się na w łasną rękę do pisania historii Galicji. H istorycy nie powinni m ieć o to do polonistów pretensji, skoro n ie um ieli dostarczyć im w porę zadawalających opra­ cowań. Prawda, że studia gospodarczo-społeczne są na ogół żm udniejsze od badań literackich, ale też trudno wymagać, aby poloniści czekali, aż historycy uporają się ze sw ą robotą. Gdyby dzisiaj do T e k i S t a ń c z y k a zabierał się historyk, żądalibyśm y naturalnie od niego kwerendy archiwalnej : nie tylko w podstawowych aktach Biura Hotelu. Lambert (o których wspom ina Autor na s. 220), ale także w papierach Potockich z. Krzeszowic, Wodzickich, Ziem iałkowskiego, w korespon­ dencji demokratów: Kraszewskiego, Szajnochy, w archiwum redakcji D z i e n n i k a L i t e r a c k i e g o itd. Nikt nie może oskarżać polonisty o to, że tych studiów za historyków nie przeprowadził; praca prof. W yki wypadła bardzo interesująco i są­ dzę, że przez pew ien czas także i historycy będą się nią posługiwali. W ystępujący w ich im ieniu recenzent m oże tylko podziękować Autorowi, obiecać poprawę na przyszłość i chociaż ex post, w form ie polem icznych uwag, przyłożyć ręki do w y ­ św ietlenia zagadnienia.

Monografia składa się z siedmiu rozdziałów. Trzy pierwsze om awiają tło gospo­ darczo-społeczne, czwarty—tło polityczne galicyjskiej w alki o autonomię. Te czte­ ry rozdziały stanow ią połow ę książki; tutaj Autor, w edług własnego wyrażenia „rozstawia kulisy“, wśród których rozgrywać się m ają galicyjskie „jasełka“. Ustala w ięc w rozdziale I, że już od r. 1846 poważne odłamy szlachty galicyjskiej skła­ dają (na razie bez skutku) ugodowe oferty pod adresem W iednia i że istotną przy­ czynę tej ugodowości stanow i lęk przed chłopami. W rozdziale II ( A p o k a l i p s a К a l i n k i ) rozprawia się Autor ze słynnym pam fletem G a l i c j a i K r a k ó w p o d r z ą d e m a u s t r i a c k i m i usiłuje wykazać, że za ówczesną „nędzę G alicji“ szlachta m iejscowa ponosiła odpowiedzialność przynajmniej na równi z rządem austriackim. Wreszcie w rozdziale III ( Ży d , c h ł o p , w ó d k a , s t a r e d z i e j e ) ukazuje nam Autor w alkę klasow ą chłopów z ziem iaństw em na tle sporu o serw i­ tuty i propinację. W szystko to jest słuszne, zwłaszcza zaś spostrzeżenie, że zniesie­ n ie serw itutów, powszechnie uspraw iedliw iane troską o gospodarkę leśną, przy­ śpieszało z reguły w yrąb lasów przez w łaścicieli folwarcznych (s. 45).

W tej części książki zastrzegłbym się przeciw jednej tezie: „że w obec załamania się gospodarki pańszczyźnianej, przerażona brakiem rąk do pracy szlachta lękała się przemysłu, jako konkurenta mogącego odebrać jej te ręce“ (s. 25). Na poparcie tej tezy znalazłby się, to prawda, niejeden cytat w ówczesnej publicystyce. A le Autor idzie dalej i oskarża szlachtę, że z tego powodu świadom ie doprowadziła do ruiny istniejące w Galicji zarodki przemysłu, że „wskutek trwogi przed uprzem y­

słow ieniem nie powstał w tej prowincji proletariat fabryczny“ itd. (s. 6Э). Nie po­ suwajm y się aż tak daleko: m ałe fabryczki pańszczyźniane, które istniały w Ga­ licji przed rokiem 1848, upadły po prostu na skutek uwłaszczenia; przem ysł do­ m owy w iejski zginął w yparty przez obcą konkurencję z chw ilą przeprowadzenia kolei żelaznych (co sam Autor ubocznie przyznaje na s. 35). Przecie w Kongre­ sów ce szlachta też narzekała na brak rąk roboczych, a mimo to przem ysł rozwi­ jał się, bo były (od roku 1850) rynki wschodnie. W Galicji zaś magnaci, tj. ta szlach­ ta, która m iała kapitał, w cale od przem ysłu nie stronili. Badałem kiedyś te sprawy

(4)

na przykładzie Leona Sapiehy, który stracił na przem yśle krajowym dobrych kilka m ilionów, a podobnie brali się do zakładania fabryk Potoccy, Lubomirscy, D ziéduszyccy i inni. Fabryki te poupadały. W skutek nieudolności w łaścicieli — zgoda, ale przede w szystkim z powodu braku koniunktury (poddzierżawianie tych fabryk, to przecie oczyw iste próby ratowania się przed stratami). O zagadnieniu braku sił roboczych w przeludnionej Galicji dziś jeszcze trudno m ówić ze ści­ słością. Ponieważ obowiązyw ał zakaz rugów, Galicja liczyła mniej ludności bez­ rolnej niż Królestwo. Przed r. 1843 znaczna część tych bezrolnych służyła, jak się zdaje, nie po dworach, ale u chłopów gospodarzy, za których odrabiała pań­ szczyznę. Folwarki nie od razu zdołały ściągnąć tych robotników do siebie. S y ­ tuację pogarszały ponadto k lęski żyw iołowe. Autor om awia je na s. 31, wskazuje na w ym ieranie Galicji m iędzy r. 1840 a 1857 (w łaściw ie ubytek ludności zaczyna się od r. 1846 — ob. w ydaw nictw o Szewczuka), po czym zrzuca i to na karb n ie­ chęci szlachty do przemysłu. W rzeczywistości było raczej na odwrót: ubytek lud­ ności stanow ił dodatkowe utrudnienie dla przemysłu. Na Górnym Śląsku istniał przem ysł, a przecież w r. 1847, gdy przyszła zaraza ziemniaczana, chłopi m arli tam nie mniej m asowo niż w Galicji. U podstaw klęski leżała tu i tam (jak i w Irlandii) nędza chłopa w yzyskiw anego przez dziedziców; brak fabryk grał rolę uboczną. Kryzys pouw łaszczeniow y w Galicji dotknął również dziedziców. Kalinka zapewne przesadził w sw ych lam entach, ale n ie przeczy im w cale obser­ wacja Dietla, że w iele szlachty jeździ do wód za granicę (s. 20). D ietl bowiem pisze w r· 1860, a w tedy było już po kryzysie, co zresztą Autor stwierdził na str. 17. Oprócz wspom nianej tu słusznie zw yżki cen zboża podratowała ziem ian w łaśnie w tych latach w ypłata indemnizacji.

Rozdział IV zajm uje się strukturą obozu dem okratycznego w Galicji i przyczy­ nami jego słabości Ąutor tak określa skład społeczny tego obozu; „typowi drobno- m ieszczanie oraz zdeklasow ana szlachta“ (s. 64). W dalszych w yw odach zajm uje się głów nie tym ostatnim elem entem i dowodzi, że jest on w zaniku. Dostarcza w praw ­ dzie demokratom zawodowych przywódców (głównie prawników), ale są to „ge­ nerałow ie bez armii lub z armią złożoną z sam ych maruderów społecznych“ (s. 70). Stąd zrastanie się polityczne szczytów m ieszczaństw a ze szlachtą, tożsamość ich poglądów w zasadniczych zagadnieniach socjalnych. Mimo n iew ątpliw ie słusznej konkluzji mamy tu w argum entacji szereg nieścisłości i uproszczeń.

Po pierwsze Galicja na pew no n ie była zaborem najbardziej obfitującym w drob­ ną szlachtę (s. 64), bo o w iele w ięcej drobnej szlachty było na Mazowszu i Podla­ siu. Że ta szlachta od r. 1772 traci stopniowo sw oje schedy, to pewne; przyczynił się do tego głów nie austriacki system fiskalny. Najzdolniejsi szukają kariery w Warszawie; inni, to znaczy większość, idą na oficjalistów. Radykalizm tej gru­ py to zjaw isko ogólnopolskie, a nie tylko galicyjskie. Jednakże w galicyjskim obo­ zie postępu drobna szlachta, w łaśnie z powodu swojej mniejszej liczebności, gra m niejszą rolę niż w K rólestw ie. W Galicji wodzi rej wśród demokratów elem ent m ieszczański, po części św ieżo spolszczony. Przykładem w łaśn ie ow i trzej „wielcy adwokaci“ (Smolka, Ziem iałkowski, Zyblikiewicz), z których żaden nie m a nic w spólnego z m iejscow ą drobną szlachtą. Toteż analizując postaw ę tego obozu w latach sześćdziesiątych nie ma co sięgać do tradycji drobnoszlacheckich; w y ­ starczy zastanow ić się nad sytuacją m ieszczaństw a oraz inteligencji w K rakowie i Lw ow ie u progu ery autonomicznej.

I w tedy okaże się, że nie sposób m ówić o tej sferze, jako o jednolitej grupie. Autor cytuje na s. 104—105 dwie sceny z J a s e ł e k Szujskiego, w których w y ­ stępują: przem ysłowiec K lein i szew c Kopytko. W scenach tych w idać jak na dłoni, Przegląd H istoryczny XLII — 30

(5)

że Klein, związany z giełdą wiedeńską, będzie „m amelukiem “, a Kopytko, zagro­ żony konkurencją fabryk w iedeńskich — smolkistą. Podobnie inteligencja lw ow ­ ska w poszukiwaniu posad pójdzie za Ziem iałkowskim , a czeladź rzemieślnicza będzie się w yżyw ała w obchodach — nieraz na przekór sw ym majstrom. M iesz­ czaństwo jest w ięc rozbite, a gdy — jak w roku 1870 — podejm ie próbę stw orze­ nia wspólnego frontu wyborczego przeciw szlachcie, będzie to już po niewczasie. Dodatkowym obciążeniem jest dla żyw iołu m iejskiego problem ukraiński: lęk przed konkurencją inteligencji ruskiej prowadzi do kompromisów z Podoiakami. N a koniec trzeba pam iętać o tej stałej selekcji in minus, jaką przeżywa obóz de­ mokratyczny w Galicji od 1830 r. Najlepsze elem enty wykruszają się po Spil- bergach, na scenie zostają legitym iści typu Smolki. R ozwarstwianie się szczupłego liczebnie m ieszczaństwa galicyjskiego obezwładniło je politycznie: samej czeladzi rzem ieślniczej w K rakowie i Lw ow ie nie mogło starczyć na utw orzenie politycz­ nego obozu.

Następny rozdział poświęcony powstaniu styczniowem u ( K o n t r e d a n s i k r e w ) zawiera bardzo słuszną ocenę błędnej polityki „białych“ (w szczegól­ ności późniejszych stańczyków), w iążących nadzieje Polski z interw encją mocarstw zachodnich. Trochę natom iast za daleko idzie Autor zakładając (s. 124), że „po­ w stanie polskie... w ogóle nie mogło doprowadzić do ogólnego konfliktu“, bo chociaż kapitalizm nie w alczył jeszcze w tych latach o rynki zbytu i chociaż Rot- szyld był przeciwny wojnom , przecież św iat przeżył w tedy pięć wojen w ciągu piętnastu lat (nie licząc najkrwawszej — secesyjnej). W r. 1853, jak w ynika z ba­ dań W ereszyckiego, Londyn i Wiedeń zdecydowane były jednak przyłączyć się do wojny, gdyby ją zaczął Napoleon III. To nie zm ienia faktu, że uprawiana przez białych na ziemiach polskich „demonstracja zbrojna“ mogła tylko osłabić te i tak nikłe ew entualne szanse m iędzynarodowego konfliktu.

Inne uwagi związane z tym rozdziałem m ają m niejsze znaczenie. Walka C z a s u z W ielopolskim (s. 115) to nie tylko dowód posłuszeństwa wobec Hotelu Lambert, ale także w ynik oglądania się na Austrię, której nie była w tedy na rękę „ugoda“ w Warszawie. Jeśli prawdą jest, że „biała“ historiografia powstania prze­ m ilczała lub bagatelizowała układy ruchu z rosyjskim obozem rew olucyjnym , nie znaczy to, by biali w swoim czasie nie brali w nich udziału. W szczególności Ho­ tel Lambert utrzym ywał w latach 1861-—1864 dosyć żyw e stosunki z Hercenem — oczyw iście traktując ew entualną rew olucję rosyjską tylko jako m ożliwą dywersję, a nie jako realnego sprzymierzeńca. Co się tyczy przejścia białych na stronę po­ w stania, to już Tokarz w ykazał, że zaczęło się ono zarysowywać jeszcze przed w m ieszaniem się Napoleona. Wobec faktu, że ruch nie upadł po kilku dniach, m usiała szlachta, jak mówiono wtedy, uznać go za narodowy — bo inaczej stałby się on socjalnym. W reszcie szczerze żałować należy, że Autor nie dotarł do pierw ­ szorzędnego źródła, charakteryzującego postaw ę Szujskiego w dniach powstania. Idzie tu o list Szujskiego do Szajnochy, pisany z Krakowa 20 marca 1863 r., w sa­ m ym rozgwarze sprawy Langiewicza, a ogłoszony w 1926 r. w Kwartalniku H i­ storycznym. Ten list pozw oliłby Autorowi stwierdzić, że Szujski w owych gorą­ cych dniach posunął się o w iele bardziej na prawo, niż się to zwykło przyjmować; dalszych pośrednich dowodów m ogłyby dostarczyć artykuły ogłoszone przez Szujskiego w N a p r z o d z i e .

O następnym, najw ażniejszym rozdziale książki — S a t y r a p r e w e n c j n a, poświęconym samej T e c e S t a ń c z y k a , mam najm niej do powiedzenia. Jest tu w iele rzeczy naprawdę doskonałych, stanowiących w łasną zasługę Autora, jak w szczególności analiza T e k i jako rodzaju literackiego, z punktu widzenia jego

(6)

użyteczności taktycznej. Bardzo słusznie też w ydobyto istotny sens tej walki: szto o sparaliżowanie opozycji, której dalsze trwanie mogło zagrażać św ieżo ustalo­ nem u w ładztw u ziem iaństw a nad krajem. Bo prawdą jest, że T e k a oderwała przeważną część szlachty od sojuszu ze Smolką. Trudniej już może przypisywać T e c e głów ną odpowiedzialność za „spetryfikow anie“ (s. 185) w alki o autonomię, bo przecież w pierwszej linii odegrały tu rolę opory zewnętrzne. N a pewno za to zaw ażyła T e k a na „spetryfikowaniu“ stosunków społecznych.

Upom niałbym się natom iast o złagodzenie sądu nad Szujskim w związku z jego L i s t a m i z e L w o w a (s. 137). Dążąc do w ykazania reakcyjnej postawy auto­ rów T e k i deprecjonuje prof. Wyka i te postulaty Szujskiego, które trzeba uznać za słuszne: postulat równoupraw nienia Żydów oraz ustępstw językow ych dla Ukraińców. To nie były rzeczy m ało ważne, choć wolno w idzieć w nich jed y­ n ie chw yty taktyczne. Trzeba tylko um ieć sobie wytłum aczyć, czemu to konser­ w atyści krakowscy, nieugięci w zasadniczej sprawie „lasów i pastw isk“, gotowi byli w razie konieczności do ustępstw na rzecz Ukraińców w dziedzinie kultural­ nej. To nie zahaczało bowiem bezpośrednio interesów folwarku. Natom iast w łaś­ nie w tym punkcie, gdy szło o posady i szkoły, podnosiła się przeciw ustępstwom opozycja inteligencji m iejskiej czyniąc problem ruski ostatecznie nierozw ią- zalnym.

Dalsze uw agi dotyczą spraw drobniejszych. Przestrzegałbym Autora przed przyj­ m owaniem na w iarę anegdot cytow anych u Koźmiana i Dębickiego. Ten ostatni w iernie powtarzał, co mu opowiadali po latach jego dostojni rozmówcy, którym jednak zdarzało się koloryzować. Tak w ięc epizod rokowań Adama Potockiego z Czartoryskim w r. 1849 (s. 13) opierałbym nie na Dębickim , lecz na oryginalnej korespondencji ogłoszonej przez Forstera. Również K oźmianowska historyjka o kontredansie cesarzowej Eugenii z M etternichem (s. 117) n ie zgadza się w szcze­ gółach z raportami tego ostatniego (ob. Wereszycki), w każdym razie podaje błędnie daty. Gdy m owa o napływ ie do Galicji kapitału francuskiego (cz. I), pam iętać trze­ ba, że w sześćdziesiątych łatach w iększą może rolę grał w Galicji kapitał angiel­ ski. Anglicy finansow ali kolej Czerniowiecką, a najpopularniejszym i bodaj akcja­ mi w m ałym światku spekulantów lw ow skich były przecie „anglosy“, tj. obligacje Banku A nglo-Austriackiego. M yli się Autor twierdząc, że w T e c e S t a ń c z y k a słow o chłop nie pojawi się ani razu“ (s. 42), bo na s. 156 sam cytuje z listu Opty-m owicza ustęp o „nieocenionym “ chłopie. M ylnie podano (s. 77) skład deputacji, która w 1861 r. w ręczyła adres Schm erlingowi. Sm olce towarzyszyli w tedy nie L. Sapieha i Sanguszko, lecz Adam Sapieha i A leksander Dzieduszycki. O w cześ­ niejszym życiu Lipczyńskiego (s. 102) można było znaleźć trochę danych w III tom ie W y d a w n i c t w a m a t e r i a ł ó w d o h i s t o r i i p o w s t a n i a s t y c z n i o w e g o albo, jeszcze łatw iej, w m onografii Tokarza. Na s. 115 powtórzono za K ow alskim błąd term inologiczny, że biali w 1863 r. szukali w spółpracy „z konserw atystam i angielskim i“. Ci ostatni w w iększości byli rusofilam i, a z Polakam i utrzym yw ali stosunki liberałowie. W alewski, w brew złudzeniom Koźmianów, nigdy nie był w Paryżu „poplecznikiem “ sprawy polskiej (s. 123), przeciwnie, starał się, jak m ógł, ażeby św iat zapomniał o jego polskim pochodzeniu. K onstytucja austriacka uchwalona została w grudniu r. 1867, a w ięc po w ęgierskiej koronacji Franciszka Józefa (s. 141). Także książka Widmanna o Sm olce w yszła w r. 1886, a nie w 1868, w ięc nie w iąże się ona z kampanią rezolucyjną. Nie mogło być w r. 1866 w Galicji zjazdu m arszałków powiatowych (s. 143), skoro pierwsze w ybory tych m arszałków odbyły się dopiero w r. 1867. Omawiając genezę dym isji Gołuchowskiego (s. 145) należało uwzględnić rozprawę

(7)

Szelągow skiego drukowaną w K s i ę d z e p a m i ą t k o w e j k u c z c i B a l ­ z e r a . S. Tarnowski, jako brodacz, nie m ógł pozować M atejce do postaci B a­ torego (s. 160), ale w płótnie pt. B a t o r y p o d P s k o w e m figuruje pod postacią Żółkiewskiego. Pom nik rapersw ilski inaugurowano w r. 1868, a nie w 1869 (s. 164). Gołuchowśki w rócił na nam iestnictw o w r. 1871, a nie w 1870 (s. 186). Organ Sm olki nazyw ał się D z i e n n i k L w o w s k i , nie Dziennik Narodo­ w y (s. 172).

A teraz odsuwając na bok te drobiazgi, zakończm y słowem uznania dla trudu, jaki sobie zadał Autor w obcej dla siebie dziedzinie, oraz dla pięknej form y jego dzieła. Jasny styl, efektow ność porównań, um iejętne operowanie cytatą i aneg­ dotą — z tym w szystkim osw ojeni są nie od dzisiaj czytelnicy prac literackich prof. Wyki. W dziedzinie historycznej dużo trudniej u nas o poważne prace, które by się czytało tak lekko i z tak n ie słabnącym zainteresowaniem . Bądźm y w ięc w dzięczni Autorowi, że zechciał trochę nas, historyków, wyręczyć: sądzimy, że z biegiem lat rachunek się w yrów na i że nowe opracowania historyków polskich utw orzą wreszcie ową podbudowę, tak niezbędną dla polonistycznych badań.

S. Kieniewicz

S i e g e l Stanisław : Ceny w W arszawie w latach 1816 — 1914. Badania z d zie­ jów społecznych i gospodarczych nr 37. Poznań 1949, s. 320, przedm. prof. St. Ho­ szowskiego.

Jest to trzeci i ostatni tom C e n w W a r s z a w i e ; pierw szy opracował dr Adamczyk, a drugi z kolei, obejm ujący lata 1701 — 1815, dr Siegel, ani w ięc zagadnienie, ani sam a Warszawa nie są mu obce. Zarówno jednak epoka, jak i charakter źródeł są inne w X IX w. Dominują w tym okresie form alne w ykazy i tabele sporządzane dla władz, a w latach późniejszych rów nież źródła druko­ w ane, m ianow icie dzienniki i czasopisma. U zupełnienie tych źródeł stanow ią akta cen towarów i wiadom ości o produktach na targach, oraz listy płacy, akta budowy domów, gm achów rządowych i kanałów. Autor zbadał jeszcze przed w ojną dwa archiwa warszawskie: Archiw um A kt D aw nych i Archiwum M iejskie i w yk o­ rzystał nader obfite m ateriały, które znajdow ały się w nich wów czas, a dziś w ogromnej w iększości już nie istnieją. Są jednak pew ne luki w zebranych m a­ teriałach źródłowych: uzupełnieniem byłby zespół ocalałych akt w arszaw skiego rządu guberniałnego i dokumenty znajdujące się w oddziale Archiwum Głównego na Forcie Sokolnickiego. Z m ateriałów zniszczonych przez Niem ców, a przecho­ w yw anych do r. 1914 w Archiwum Miejskim, n ie w ykorzystano akt szpitalnictwa i dobroczynności (akta te n ie m iały nic w spólnego z 23 volum inam i cytow anym i przez, autora). Jeszcze w ażniejsze byłyby księgi dochodów i w ydatków Kasy Głównej Ekonomicznej m. W arszawy oraz kasy m iejskiej z lat 1816 — 1914. W przeciw ieństw ie do rachunków „zdeklasowanych przez globalne ujm owanie różnych pozycji budżetowych w ydatków i dochodów m iejskich“, księgi podawały bardzo szczegółowo najdrobniejsze naw et pozycje. U w zględnienie mniej ciekawych rachunków przy jednoczesnym pom inięciu w artościowych ksiąg m ożna · uważać za najdotkliw szy brak w w yzyskaniu źródeł. Również listy płacy pracowników m iejskich autor przestudiow ał tylko do r. 1893, choć w Archiwum znajdow ały się w szystkie aż do r. 1914, ale w innym zespole tzw. akt wydziałow ych. Brak ten odbił się ujem nie na rozdziale R o z w ó j p ł a c oraz na tablicy 7 P ł a c e r o c z n e f u n k c j o n a r i u s z y m i e j s k i c h . Grupa I, w ykazy cen z lat

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeśli masz ochotę i trochę nudzisz się w domu, to polecam!. krzyżóweczkę – nie ma nic do

P rzed staw ia rozw ój narodow ej trad y c ji historycznej w Niemczech, dając zw ięzły obraz historiografii.. E lżb iety oraz przed staw ia społeczny skład

This is even more critical for tools that need to be run from within a network to enable correct inferences, such as censorship measurement [27], network performance debugging

W procesie wykazał się on szczególną odwagą, a z momentem wybuchu rew olucji jako pierwszy udał się do króla F ryderyka W ilhelma IV, domagając się

Biomarkery z grupy steranów m/z 217, m/z 218 znajdujące się we frakcji nasyconej (otrzymanej proponowaną metodą) ropy naftowej z odwiertu

[r]

in which CD is the Morison drag coefficient, SKC is the surface KeuleganCarpenter number, M is the mass ratio including added mass, fW/fN the ratio of wave frequency to cylinder