• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1946.12.01 nr 48

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1946.12.01 nr 48"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena 10 zł,

P A W E Ł K O N R A D

CHLEB I W IN O DEMOKRACJI

m e t o d a I s z a l e ń s t w o ja k ie g o doznała dem okra-

■ ska z c h w ilą do jścia do /ła d z y H itle ra , w y w o ła ł w^ m ektó-

ch L k ołach k ry z y s zau fania do /łasn ych m e t^ '

ra m h itle ro w s k i je s t w yz

^ r ą d r r r r i e ^ i e d z i a o d

ą w y z w a n ie m f r S -

1U CO ra c jo n a ln e , etyczn , ?

,e. w ie d z ia n o socja-

p s e u d o filo w f rzeczow ej dy-

izm u m e są S k prześla-

k u .sj i , że " Wwąie dziatl0 o ty m ow czy5 \ , w obozie d e m o k ra c ji, a

wszystkim w to w kołach,

właszcza ro z u n ^a n istości :tóre sw oją a* adZĘo p ie ra ły na n a u -

:OWy ’n 7m u filo zoficzn ego i dzie- o w S m W iedziano, ale co z tego?

. v!e irra c jo n a ln e m ity h itle - M a ,? b y ły absurdalne, nie m o żliw e

& i “

rra c jo n a liz m y . . w y z n a w c ó w

^ rosła i oho-

io w e j, szaleńczej ze nJ.

'iaż la ta

idzie poza Ń ie n -ta n - b y ło

;iĘ ru c h e m mas ■ ’ j faszyzm u

W * « . aa ¿ ¿ y

,ą zapowieOasa 0 E uro p« „ e d l ue całą E u ro p . ^ lneE;o zach w ytu, x>w iew ir r a c jo n a l S spod ekstatycznego w y z w a la n ia sto

iarzm a rozsądku. surowością

D e m o k ra c ja ze s ¿ ąystansowana

>byczajów, czad* J y b y ł zja w i-

: zaw stydzona. ^ ulegając

skiern no w yrm .b y ł0 z w ą tp ić o ie fe ty z m o w i m z J ow ych m etod

* u f T e t « lr u d u w ło żo n ° knoa iziałania. I I « w yjaśnianie i * > ' [ewicy w cie rp liw e yzowa- mentowame zja w sh ’a:set. ja kże dba­

nie s fo r m u ło w a ń ^ h ^ M ar- no o naukową nfl systemie filo - ksizm opler* ia terializm u, operowa sofioznym ® a le k ty k ii posiadał w n ik liw ą metodą Historiozo- kon sekw entn ą k o n ccP to oweg0; zniał ficzną t o a te n fb ^ a p e lo w a ł do g ru n to w n ie * « * « " ■ poczucia je - L jb liż s z e g o c z io W to k O esóW) m .a ł j|a.

go m a te ria ln y gram p o lity c z n y , sn y i pPy fp fe r w s z a faza na- K ażd a d e fm ‘ 2 anek k ry z y s u re w o lu - ra s ta n ia P « esłi f basło, każd y z w ro t c y jn e g o “ ), k a z d ^ hk a ż d a obelga b y ły w ulotce i naW . i0«e a rg u m e n ta m i n a u k o w o ® aSpk" n0(micznym i’ h19^ ' filo z o fic z n y m i, e ^ . gta tystyk i i o j ' ry c z n y m i, c^ r k ó w . W szystko by

Sm * p““ ;

(nrograinow e- -wiersze* K r y t y S m b o le , ° b ^ i€ , r e od chylenia czy d o p iła ń a jd ro b n i h lite ra 0 k a w y ty - nieja sno ści. K r y ^ fa k t p o m i n ą ira ła pisarzom san momistycz

S S i* » ? * £ £ # £

„ y m 0y , i » ! , » f „ i m « - z ja w is k a b y ły p H aśniaue i tIU w s z y s tk o b y ło ^ p o z o s ta w ia n o dm

“ N a ro d o w i « c g » g , t S « ° y « re ty c z n ą ścisłość anw e n c ją .N ie ana-

H o w ali sprzeczne obie t jn g li-

S S f e r ? S 4 - r r

m u, p ra g e rm a ń s k ic h p ra in s ty n k tó w , czczego heroizm u, wodzostw a. A r g u ­ m entom p rz e c iw s ta w ia li puste e fe k ­ ty m u n d u ró w , odznak, be ztre ściw ej s y m b o lik i. F ak to m p rz e c iw s ta w ia li św iadom ie p ro d u ko w a n e k ła m s tw a , zm yślone c y ta ty ze zm yślo nych pism , k ła m s tw a , k tó ry m tu p e t i w ie lo k r o t­

ność po w tórze ń n a d a w a ły pozory realności. F ascyno w a li, k a z a li w ie ­ rz y ć i k a z a li słuchać. To b y ło szaleń­

stw o. A jednak... .

W szaleństw ie fa szysto w skie j p ro ­ pagandy t k w iła m etoda. H itle r nie b y ł o d k ry w c ą dem agogii, ale b y ł je j w ie lk im now a to rem . W ie d zia ł że up ajające w in o em o cji szybciej d z ia ­ ła na psychiką n iż chleb pow szedni a rg u m e n ta c ji. N ie skrę p o w a n y w z g lę ­ da m i te o rii, nie posiadając h a m u l­

ców etycznych, za g ra ł na n a jn iższych in s ty n k ta c h mas - i u z y s k a ł od-

■ d ź w ięk. zdem askow ana, s k o m p ro m i­

tow ana i ośmieszona m etoda ś w ię c i­

ła try u m fy . Na co się zdała eru dy- cia i trz e ź w y rozu m d e m o kra tó w , gdy k o n tra rg u m e n te m b y ło ud erze­

nie p a łk ą w łeb. M ożna b y ło z p o ­ gardą w zruszać ra m io n a m i, ale ręce b y ły ju ż skute.

a r g u m e n t i o b j a w i e n i e F a k ty to rzecz u p a rta . Sukces ir r a ­ c jo n a ln e j pro pa gan dy faszystow skiej b y ł fa k te m oc z y w is ty m ’ « ° dn^ £ £ ważnego zastanow ienia. H yło l ^ t c m , że p o lity c z n y szarlatan, n ie u k i de­

m agog z a w ła d n ą ł sebcami n u h o n ó w lu d z i że ro z p a lił w n ic h §

że poeyskal Ich d t ó a b a u j dennej, sam obójczej id ei. Czyzby r c jo n a ln a p ra w d a d e m o k r a c jim e b y ­ ła sama w sobie i sama p

bie id eałem godnym u z n a n e j z - c h w y tu ? Czyżby cel m a te ria ln e j P p ra w y b y tu i p o lity c z n e j w o lności nie b y ł dla mas ocz y w is ty m celem ich dążeń? A może z a w io d ła m eto da? S koro ta k , to może w o ln o de­

m o k ra c ji zapom nieć o suro w ych gu la ch zakonu i w e jś ć na drogę ro - n a la n ia uczuć i na m ię tn ości mas do w o ln y m i sposobam i i c h w y ta m i. Ja- i S i j a k ^ znaczenie mogą m ieć

L S a l n e “ ^ u p u ł y w dob° ^ środków działa nia, skoro słu szny je s t SamT r z ib a się uczyć u H itle r a “ -

- ^ ¿ S T p o W ;

p

tycznią to nie s ta rc z y ło ' demo- t C1 H i tc h u M ożna b y ło sobie p o zw o - k r a c ji _ p rzystoso w a nie się do lic na p e w n Pm i; n^ to n u propagan- n a s tro jo w , n^ ^ pi0lUtyeznych

. ¡ Ł f & l i s r s :

skrUP,U ^to w D e m o k ra c ja nie nadą- dem okratow ^ naśladoWn ic tw o czy- żała. Co zcze przystęp niejszy- n iło m asy 1 h itle ro w s k ie j. De, m o k ra c ja m o g ł [ ic y k tó ra poza- c ji c n o t l i w y ; p ro s ty tu tc e . M o - zdro ściła sukces« f r y w o ln o ś c ią gla k o n k u ro w a ć m og ła o d bić to n u i gestów, kosztem rę - z y g u a c ji z w ł a s n j inne> n o w e Czy me is ta e j ą ^ ^ e k a dla idei?

d ro g i pozyskan sp0,s0,by.

Szukano f i i na . n ie w ia ry

W atm osferze tr y u m fu

w zwyctostwO ’ w t kan o ich przede irra c jo n a liz m pozaracjonal- w s z y s tk im deszczu poczęły nej. Ja k _g ybnicze koncepcje i teo- siĘ d vdentów . Jak grzyb y Ptokne rie dysyd y b y trują ce-

i często ja k g^ a n t p o lity c z n y . N iem too ki ^ ¡ty k w je d n e j

m a rk s is ta . ,

osobie — W ilh e lm Reich, doszedł do przekonania, że hasło p o lity c z n e nie działa w p ro s t na świadom ość ludzką, ale działa poprzez sferę p o dśw iad o­

mości. Czując się w n ie j ja k u siebie w dom u, R eich począł badać, ja k ie to k o m p le k s y p łc io w e z w ie ra ją się lu b w y z w a la ją pod d z ia ła n ie m bodź­

ca p o lity c z n y c h em o cji. W s w o je j p ra c y „D ie M assenpsychologie des Faschism us“ doszukał się n a w e t w zn a ku s w a s ty k i s y m b o lik i p łc io ­ w e j. A n a liz a m ia ła do pro w ad zić do w n io s k ó w , ja k ie i ja k na le ży fo r m u ­ ło w a ć ha sła i p o s tu la ty po lityczn e, żeby pozyskać m asy, a zwłaszcza m łodzież. K ie ru n e k z a in ic jo w a n y przez Reicha n a z y w a ł się S e x u a lp o ­ litis c h e Bew egung. N ie w ą tp liw ie w zb og acił on psychoanalizę, ale ja koś na p o lity k ę w p ły w u nie w y w a rł.

N a jd a le j w p s y c h o p o lity c e posu­

n ą ł s.ię w ło s k i e m ig ra n t p o lity c z n y , b y ły działacz k o m u n is ty c z n y , Ignazio Silone, znany c z y te ln ik o w i p o ls k ie m u a u to r pow ieści „F o n ta m a ra “ i „C h le b i w in o “ (m n ie j znany ja k o a u to r ro z ­ p ra w y pt. „Faszyzm i szkoła d y k ta ­ to ró w “ oraz p o w ie ś c i „Z ia rn o pod.

śnieg iem “ , będącej dalszym ciągiem

„C h le b a i w in a “ ). S ilon e w z g a rd z ił po w sze dnim chlebem p a rty jn e g o p r o ­ gram u, w z g a rd z ił p a r ty jn y m fu n k c jo ­ n a riu szem i z a p u ścił się samopas w głąb u ja rz m io n e j dusz.'’’ huj.zkiej.

Ś w iadom ość lu d z k a zalezna je s t od w a ru n k ó w b y tu . A le , aby te w a r u n k i zm ienić, m usi się sama na przód o d ­ rodzić. O drodzenie duszy lu d z k ie j nie może być dziełe m u rz ę d n ik a -a g i- ta to ra . Duszę lu d z k ą trze b a z a c h w y ­ cić po staw ą m o ra ln ą , szlachetnością o fia ry , -czynem, bo h a te rstw e m . N ie pow szedni chleb p ro p a g a n d y i a g i­

ta c ji, ale u p a ja ją c e w in o m iło ś c i i o fia ry . N ie u ś w ia d a m ia ją c a bro szu­

ra e ru d y ty , ale d o b ry uczyn ek i k a ­ zanie m isjo n a rza . N ie m a rk s iz m , ale s w o is ty an ąro h o e h rystia n izm .

P rzed ziw n a je s t d ia le k ty k a ro z w o ­ ju h e re z ji. Z s o c ja ld e m o k ra c ji w y ­ chodzi się na ogół przez p-rawe d rz w i, z. k o m u n iz m u — przez lew e. A le w y ­ chodźcy często s p o ty k a ją się za k u l i ­ sami. G dy aż na d to u m ia rk o w a n y re- fo rm is ta Leon B lu m p rz y je c h a ł po w o jn ie do W łoch, p r z y w ita ł go na d w o rc u p ło m ie n n y apostoł czynu, a n a rc h iz u ją c y eks-ko m u n ista Ign azio Silone... ja k o p rz e d s ta w ic ie l praw ego s k rz y d ła w ło s k ie j s o c ja ld e m o k ra c ji.

B u d z ic ie l u ja rz m io n e j duszy w ło s k ie ­ go eafone, p iew ca m iło ś c i i o fia ry , w y s tę p u je d/siś p rz e c iw je d n o lite m u fr o n to w i i p rz p c iw p ra w o m Jugosła­

w ii do T rie s tu . C ie rp k ie w in o . Osobnicze te o rie d y s y d e n tó w nie w y tw o rz y ły n o w e j m e to d y d z ia ła n ia d e m o k ra c ji. A le p ro b le m is tn ie je i n a ­ d a l je s t a k tu a ln y . P rzecież i dziś je ­ steśm y ś w ia d k a m i tego, że ra c jo n a l­

ne, przystępne i ja w n ie s p ra w ie d liw e p o s tu la ty naszej d e m o k ra c ji n ie k ie d y z tru d e m to r u ją sobie drogę do ś w ia ­ dom ości lu d z k ie j, podczas gd y la da b re d n ia o m o rd z ie ry tu a ln y m , lada a b s u rd a ln a p lo tk a p o lity c z n a , la da frazes ła tw o z d o b y w a ją posłuch. W i­

d z im y też, ja k ir r a c jo n a ln y r y t u a ł r e lig ijn y pociąga i c z a ru je dusze lu d z ­ kie , podczas gd y ra c jo n a ln e p o s tu la ty społećzne i gospodarcze z tru d e m do­

c ie ra ją do św iadom ości. O głoście p ie lg rz y m k ę do o d b u d o w y W arsza- w y — n ie w ie lu p o lic z y c ie p ą tn ik ó w . A le ogłoście, że pod gru zam i W a r­

szaw y le ży c ud otw ó rcza piszczel S zy­

m ona S łu p n ik a — a pociągną n ie ­ prze bra ne tłu m y . T łu m y lu d z i, k tó rz y n ig d y n ie w id z ie li cudu, niczego me w ie d zą , o c ie r p liw y m S zym onie S łu - p n ik u i n a w e t nie w iedzą, co to je s t piszczel...

R a cjon alne m yśle nie nie je s t b y n a j­

m n ie j powszechną fo rm ą m yślenia, Świadom ość o lb rz y m ie j ilo ś c i lu d z i składa się z e m o cjo nalnych skojarzeń.

Is tn ie ją lu d z ie z d o ln i do ra c jo n a ln e ­ go m y ś le n ia ty lk o w je d n y m o k re ­ ślo nym k ie ru n k u , ale w y k a z u ją c y zu­

p e łn y p r y m ity w iz m in te le k tu w in ­ nych dziedzinach. T a k z w a n y z d ro w y rozsądek je s t splotem o d ru c h ó w ś w ia ­ domości, a ta w istycznych , n a bytych, n a w y k o w y c h . Is tn ie ją ludzie, k tó rz y posiadają poglądy, o p e ru ją p o ję c ia ­ m i, d y s k u tu ją , ale w k ła d a ją w p o ję ­ c ia treść zu p e łn ie ubocznych em o­

c jo n a ln y c h skojarzeń. P releg ent m o ­ że coś uczenie w y w o d z ić na te m a t

„ K a p ita łu “ M a rx a , n a d w a rto ś c i w y ­ zysku, m ię d z y n a ro d ó w k i, a w ś w iado­

m ości takie go p ry m ity w n e g o (z cen­

zusem lu b bez) słuchacza pow stanie ta k i oto ła ńcuch s ko ja rze ń : k a p ita ł — go tów ka , n a d w a rto ś ć .— drożyzna, M a rx — Ż yd. I w n io s e k : „je s t drogo, bo m ię dzyn arod ow e żydostw o nas w y z y s k u je “ .

Dośw iadczenie h itle ro w s k ie w z b o ­ gaciło naszą w iedzę o c zło w ie ku , ale ja k ie w n io s k i z tego doświadczenia?

Czy m ożem y w y rz e c się nied oskon a­

ły c h m etod ra cjo n a ln e g o dzia ła n ia i p rz e m ó w ić do czło w ie ka t y lk o po­

przez emocje? Czy m a m y ugiąć się przed niedoskonałością ludzką? P rze­

cież w ła ś n ie ten n te d o s k o m h ' i czę­

sto p r y m ity w n y c z ło w ie k je s t nie ty lk o - p rz e d m io te m zachodów dem o­

k r a c ji, ale i p o d m io te m przeobrażeń, o k tó re d e m o k ra c ja w oła.

I to je s t spra w a na jw a żniejsza . .D ążeniem d e m o k ra c ji je s t dokonać

ra c jo n a ln e j • p rz e b u d o w y społeczeń­

s tw a i to dokonać je j rę k o m a samego lu d u . To w ym a ga w y s iłk u ś w iado­

mego, a w ię c obudzenia św iadom ości mas, ’ dokonanego n a w e t z n a j w ię ­ kszym tru d e m . R e akcja nie posiada k o n s tru k ty w n e g o , racjon aln eg o pro gra m u. K o n c e p c ja faszyzm u je s t ir r a ­ c jo n a ln a i je j sukces zależy od sto ­ p n ia oszołom ienia świadom ości mas.

Swoboda d o b o ru śro d kó w może da­

w ać okresow o przewagę faszyzm o­

w i n a d de m o kra cją . A lę w y rz e k a ją c się ra c jo n a liz m u , de m o kra cja m u s ia ­ ła b y z konieczności zrezygnow ać z samego celu s w ych dążeń.

W ło s k i eafone, k a rm io n y pow szed­

nią polentą, o c k n ą ł się je dn ak, zanim d o jrz a ło w in o o b ja w ie n ia .

Ł A D U N E K E M O C J I Każda, n a jb a rd z ie j na w e t ra c jo n a l­

na idea posiada s w ó j ła d u n e k em o­

c ji. D e m o k ra c ja n ie może operow ać be ztre ściw ą em ocją, ale n ie może też op erow ać w y ja ło w io n y m argum en tem . Is to tą zagadnienia m etod y jest zachow anie organicznego z w ią z k u m ię d z y ra c jo n a ln ą tre ś c ią a je j em o­

c jo n a ln y m ła d u n k ie m . P obudzenie w zruszeń, k tó re u p rz y s tę p n ia ją ra- ) ej a n alną treść i w s p ó łd z ia ła ją z nią.

M a rk s iz m , a ciężar g a tu n k o w y m a r ­ k s iz m u w e w spółczesnej d e m o k ra c ji je s t duży, m a ra c jo n a ln ą , od la t ju ż ustaloną treść. K o n c e p c ja m a rk s iz ­ m u op ie ra się na p rze sła nkach f ilo ­ z o fii m a te ria lis ty c z n e j, o p e ru je d ia ­ le k ty c z n ą m etodą, o b s e rw u je p ra w a ro z w o ju h is to ry c z n e g o ' społeczeństw, a n a liz u je ekonom iczną is to tę k a p ita ­ liz m u i na ty c h po d sta w a ch b u d u je s w ó j p ro g ra m p o lity c z n y . A le do św iadom ości lu d z k ie j m a rk s iz m do­

c ie ra ' w od w ró co n e j k o le jn o ś c i za­

gadnień. C z ło w ie k , ju ż pozyskany dla p o lity c z n e g o p ro g ra m u , d o piero się­

ga do te o re tyczn ych źródeł, szukając p o tw ie rd z e n ia i p o d b u d o w y d la zasad, k tó re ju ż up rzed nio uzn ał za słuszne.

N a w e t je ś li znajom ość jego z m a r­

ksizm e m rozpoczyna się od zagad-

n ie ń te o re tycznych, w w iększości w y ­ p a d k ó w z c h w ilą rozpoczęcia s tu ­ d ió w posiada on ju ż , ś w ia d o m y lu b n ie św ia d o m y, e m o c jo n a ln y stosunek do s p ra w y. D zie je się w ięc, że te o ria m a rk s iz m u je st p rz e k o n y w a ją c a g łó w ­ nie d la ty c h , k tó r z y p ra g n ą się dać przekonać. N ie m a co -ukryw ać, że większość c z y te ln ik ó w „ K a p it a łu “ czy „ E m p irio k ry ty c y z m u “ to lu d z ie , k tó rz y pragną się zgodzić z w n io ­ s k a m i au to ró w , z a n im p o z n a li ic h w y w o d y .

Z godnie z p o d s ta w o w y m i te z a m i samego m a rk s iz m u , nasze p o g lą d y, a w ię c i nasz pogląd n a m a rk s iz m , są z n a tu r y rzeczy te n d e n cyjn e , k la ­ sowo zależne, a w ię c e m o c jo n a ln ie u w a ru n k o w a n e . M ożna b y w ty m m ie js c u zauważyć, że ta k ie u ję c ie albo podw aża re la ty w iz m e m o b ie k ­ ty w n ą w a rto ść tez m a rk s iz m u , albo, głosząc pozaklasow ą o b ie k ty w n ą s łu ­ szność ty c h tez, popada w m e ta fi­

zykę. R ozpatrzenie te j s p ra w y za- . w io d ło b y nas z b y t da le ko. Is to tn e je s t ty lk o to, że m arksizm ,' społecz­

nie ż yw y, działa i p rz e m a w ia do świadom ości ty lk o w zespole ze s w y m em o c jo n a ln y m ła d u n k ie m i t y lk o p o ­ przez ten ła du nek.

W zależności od m ie js c a i czasu em o c jo n a ln y ła d u n e k m a rk s iz m u u le ­ gał du żym zm ianom . M ożna w s k a ­ zać na k ilk a o d m ia n tego ła d u n k u

Ł a d u n e k n ih ih s ty e z n y . A b n e g a c i*, obcość i w zgarda w obec o ta c z a ją ­ cego św iata. Z a p a trz e n ie w w iz ję przyszłości. F anatyzm .

Ł a d u n e k scholastyczny. D o k tr y n e r ­ stw o, prow adzące do ta lm u d y c z n e g o zaka pturze nia . N ieufność, p o d e jr z li­

wość. S kłonność do w u lg a ry z a c ji m a te ria liz m u : E ty c z n y re la ty w iz m . Oschłość.

Ł a d u n e k e lita rn y . D uża in te lig e n ­ c ja i e ru d y c ja in te le k tu a lis tó w . O d e r­

w a n ie od lu d u . K o s m o p o lity z m . W spólnota w ta je m n ic z e n ia . W y s u b - te łn ie n ie śro d kó w w y ra z u .

Ł a d u n ć k ro m a n ty c z n y . G łę b o ka w ia ra i o fia rn o ś ć b o jo w n ik ó w . R o­

m a n ty k a b a ry k a d , mas, k o le k ty w iz ­ m u. N iechęć do in d y w id u a liz m u i p s y ­ chologii. U ko cha nie w a lk i.

. Ł a d u n e k p o z y ty w is ty c z n y . U m iło ­ w a n ie n o rm a ty w n y c h s tro n k o n c e p ­ c ji. S kłonność do k la s y c y z m u w u j ­ m o w a n iu zagadnień te o re tyczn ych . R e alizm uczuć i dążeń.

Is tn ie ją i in ne o d m ia n y . Is tn ie je o d ś w ię tn y m a rk s iz m o p o rtu n is tó w . Is tn ie je n a trę tn y i d ro b ia z g o w y m a r­

k s iz m h e re ty k ó w . Is tn ie ją różne p o ­ łączenia i w a r ia n ty w y m ie n io n y c h ła d u n k ó w . A m a rk s iz m p ra w d z iw y , klasyczny?

P ra w d z iw a idea, to je s t idea u c z ło ­ wieczona. Społecznie p ra w d z iw e w k a ż d e j id e i je s t nie to, co is tn ia ło w zam yśle, ale co u w id o c z n iło się p o p ró b ie życia. Społeczną p ra w d ą id ei, k tó r a n ie skostn iała, je s t ten k s z ta łt, k tó r y n a d a ją je j re a liz a to rz y .

M a rk s iz m n a ro d z ił się w z achodniej E u ro p ie i je s t dzieckie m zachodnio­

e u ro p e js k ie j k u ltu r y . A le dziecko to wcześnie zostało oddane na w y c h o ­ w a n ie ro d z in ie ro s y js k ie j, ż y ją c e j w ja k ż e od m ie n n ych w a ru n k a c h . Przeszło ta m tw a rd ą szkołę. D o jrz a ło wcześnie i wcześnie n a b ra ło pew no­

ści siebie. M ię d z y dzieckie m a ro d z i­

ną, do k tó r e j w ra ca, p a n u je a tm o ­ sfera w z a je m n e j n ieu fn ości. W oczach p rz e w ra ż liw io n e g o Z acho du m a r­

k s iz m to dogm atyzm . skłonność do .uproszczeń, cielesność, n iw e la c ja in ­

d y w id u a ln o ś c i, nie z ro z u m ie n ie s p ra w w zn io słych .

A przecież m ą rk s iz m , za ró w n o k la ­ syczny. ja k i w s p ó łc z e s n y ,n ie je s t n i­

czym in n y m , ja k w ie lk ą pró b ą d o k o -

(2)

Str. 2 O D R O D Z E N I E N r 48

n a n ia ra c jo n a ln e j syntezy, z h a rm o n i­

zo w a n ia je d n o s tk i ze społeczeństw em , lu d z k o ś c i z p rz y ro d ą , c z ło w ie k a z sa­

m y m sobą. N ie n ih iliz m , a le a fir r n a - c ja i radość życia. N ie scho la styka , ale w szechstronność i p o lo t m y ś li. N ie e lita ry z m , ale ludow ość. N ie k u l t ko - szarow ości, ale dążenie do pełnego r o z w o ju je d n o s tk i. Czy n ie w ty m się w y ra ż a w ła ś c iw y du ch m a rk s iz ­ m u? Czy głoszący ideę p o stępu m a r­

k s iz m może p rz e m ó w ić do w sp ółcze­

snej lu d z k o ś c i in n y m ję z y k ie m n iż jięzykie m hu m a n iz m u ?

I czy n ie je s t to jego ję z y k m a c ie ­ rz y s ty ?

W IN O D E M O K R A C J I H it le r p o d ją ł n a w ie lk ą m ia rę p r ó ­ bę w y z w o le n ia c z ło w ie k a z w ię z ó w ra c jo n a liz m u i e ty k i oraz w y k o r z y ­ sta n ia w y z w o lo n y c h u je m n y c h w a r ­ tości, ja k o n a pę do w ej s iły h is to r ii.

O kazało się, że zasób p o te n c ja ln e j e n e rg ii tego ro d z a ju je s t zastrasza­

ją c y . R o zład ow an ie je j w strząsn ęło

L I D I A Ł O P A T Y Ń S K A

ś w ia te m i g ro z iło zniszczeniem go.

A le ś w ia t się ostał. J a k i je s t sens z w y c ię s tw a d e m o k ra c ji?

K ła m s tw o może b yć s iln ie js z y m a rg u m e n te m n iż p ra w d a , ale ty lk o do­

p ó ty , d o p ó k i o k ła m y w a n i chcą w ie ­ rzyć. T ru d n o b y ło prz y p u ś c ić , że u c i­

skana lu dn ość k r a jó w p o d b ity c h ze­

chce w ie rz y ć k ła m s tw u o ku pa nta.

K u te rn o g a G oebbels p o w in ie n b y ł ro z u m ie ć sens p rz y s ło w ia , głoszące­

go, że k ła m s tw o m a k r ó tk ie nogi.

B estia , po zb a w io n a ja k ic h k o lw ie k s k ru p u łó w , m a w w a lce przew agę nad c z ło w ie k ie m , s k rę p o w a n y m e ty ­ k ą , a le ty lk o d o pó ty, d o p ó k i d w c z ło ­ w ie k n ie p o jm ie , że, m a ją c dó c z y n ie ­ n ia z bestią, p o s k ra m ia się ją ja k be­

stię. H it le r n a u c z y ł d e m o k ra c ję .s u ro ­ w ości i bezw zględności.

R o z m iło w a n y w w ojaczce żołda k m a prze w a gę n a d ic y w ile m . A le se­

k r e t w spółczesnej w o jn y polega na ty m , że o j ej w y n ik u d e c y d u je tn ie ru ty n a , lecz s tra te g ia , p o te n c ja ł spo­

łe czno-gospodarczy i : duch w o js k a .

S tra te g ia d e m o k ra c ji b y ła lepsza, bo b y ła trzeźw a , g ię tk a i ścisła, p o d ­ czas gd y. s tra te g ia fa szyzm u b y ła od urzo na m ite m o w ła s n e j doskona­

łości, s z ty w n a w s w o je j je d n o s tro n ­ ne j k o n c e p c ji b ły s k a w ic z n e g o z a s tra ­ szania, n ie z d o ln a do re a ln e j oceny s ił i. m o ż liw o ś c i lekcew ażonego p rz e ­ c iw n ik a . P o te n c ja ł społeczno-gospo­

da rczy d e m o k ra c ji b y ł lepszy i t r w a l­

szy, bo sam u s tr ó j b y ł b a rd z ie j r o ­ z u m n y i s p ra w ie d liw y . D u ch w o js k d e m o k ra c ji, b ro n ią c y c h w ła s n e j o j­

czyzny lu b w a lc z ą c y c h o j e j , w y z w o ­ le n ie , b y ł .lepszy i trw a ls z y n iż d u c h w o js k na pa stn iczych , po d n ie co n y w okre sie sukcesów i ry c h ło p a d a ją c y w okre sie tru d n o ś c i.

H itle ry z m , po d k a ż d y m 'w zględem , p a d ł o fia rą w łasnego sz a le ń s tw a . W i­

no u d e rz y ło do g ło w y ty m , k tó r z y n a z b y t szczodrze n im sza fo w a li. Z w y ­ cię s tw o d e m o k ra c ji b y ło ra c jo n a ln e , ja k ra c jo n a ln e je s t z w y c ię s tw o lu d z ­ kości n a d ś w ia te m z w ie rz ę c y m łu b o p an ow a nie ż y w io łó w . N ie s iła f i ­

zyczna, ale ro z u m w y o d r ę b n iły lu d z ­ kość z . p ie rw o tn e g o k łę b o w is k a ż y ­ w io łó w . N ie g ra rozp aśa nych in s ty n ­ k tó w , ale św iadom e ic h p o s k ro m ie ­ nie i u ję c ie w r y z y e tyczn ych k a n o ­ n ó w p o z w o liły lu d z k o ś c i w y tw o rz y ć lu d z k ą k u ltu r ę . N ie w in o ir r a c jo n a l­

nego szaleństw a, ale c h le b d e m o k ra ­ c ji w y g r a ł tę w o jn ę .

A le d e m o k ra c ja zna sm ak w in a . W in o d e m o k ra c ji to w ia ra w , osta­

teczne z w y c ię s tw o po stępu i s p ra w ie ­ d liw o ś c i. W ią ra irra c jo n a ln a , a lb o ­ w ie m żadna znana n a m konieczność n ie g w a ra n tu je nieu sta nn ego ro z w o ­ ju lu d z k o ś c i- i ostatecznego z w y c ię ­ s tw a do b ra n a d złem . P rzecież n a ­ w e t dotychczasow e dośw iadczenie nie u p ra w n ia nas do pew ności, że lu d zko ść n ie u p a d n ie i n ie u le g n ie osta te cznem u zezw ierzęceniu. A je d ­ n a k w ie rz y m y w postęp. A je d n a k w ie rz y m y w ostateczne z w y c ię s tw o s p ra w ie d liw o ś c i. U czo ny w s w o je j p ra c o w n i w ie rz y , że je ś li n ie on, to ucze ni p rz y s z ły c h p o k o le ń p o k o n a ją

ch o ro b y dotąd nieu lecza ln e. P o lity k ' w ie rz y , że chociaż n i k t jeszcze n ie u s z c z ę ś liw ił lu d z k o ś c i, będzie to k ie ­ dyś dokonane. P a rty z a n t w lesie i je ­ niec w obozie w ie rz ą , że je ś li n ie o n i sam i, to k to in n y w p rz y s z ło ś c i p o ­ m ści ic h k rz y w d ę .

W ia ra d e m o k ra c ji n ie je s t w ia r ą f Ba­

ta lis ty c z n ą . Jest ona w y ra z e m z a u fa ­ n ia do s ił ra c jo n a ln y c h , p o stępo w ych , s p ra w ie d liw y c h . Jest to w is to c ie rzeczy w ia r a w c zło w ie ka , w ia r a bę­

dąca n a jis to tn ie js z y m , e m o c jo n a ln y m n u rte m ra c jo n a liz m u . I n ie je s t p rz y ­ p a d k ie m , że z ałam a nie się te j w ia ry ; s ta je się ź ró d łe m w ie lu osobniczych, p o z a ra c jo n a ln y c h k o n c e p c ji.

U s c h y łk u czasów p o g a rd y , gdy p rz e k ro c z y liś m y jiuż p ró g k re s u no-, cy, z n ó w p o d e jm u je m y hasło w ie lk ie ­ go h u m a n is ty M a k s y m a G orkie go , głoszące, że „c z ło w ie k to b r z m i d u ­ m n ie “ .

T y lk o , że w zbogaceni dośw iadcze­

niem , po prze dzam y to hasło k r ó t k im

„ a je d n a k “ ,

P aw eł K onrad

SU R R EA LISTA M IM O W O L I

W k s ię g a rn ia c h p a ry s k ic h u k a z a ­ ła się, pod o b ie c u ją c y m ty tu łe m

„ L ’a u tre a m a n t“ , a n to lo g ia dzieł L a u tré a m o n ta z p rz e d m o w ą F ilip a S o u p a u lt. W y d a w n ic tw o na czasie:

s u rre a liz m , obecnie w p e łn i r o z k w i­

tu , w te j nieb ezpieczn ej p e łn i zapo­

w ia d a ją c e j z w y k le n ie u n ik n io n y s ch yłe k, o d d a je n im h o łd p is a rz o w i, k tó re g o o b ra ł sobie za p a tro n a , z o- k a z ji s tu le c ia jego na rod zin.

L a u tré a m o n t je s t p ro b le m e m i za­

gadką z a ró w n o dla k r y t y k a ja k i dla h is to ry k a lite r a tu r y . W d z ie ja c h l i ­ te r a tu r y now oczesnej n ie w ie lu je s t chyb a p is a rz y , o k tó r y c h b y się ta k m a ło w ie d z ia ło , co o n im . N a jd o k ła d ­ n ie js z a m o n o g ra fia je g o ż y c iu p o ­ święcona, w y k o rz y s tu ją c a d o k u m e n ­ ty i w y w ia d y ze „ś w ia d k a m i naocz­

n y m i“ , o b e jm u je k ilk a s tro n (A lic o t, w „M e rc u re de F ra n c e “ z 1 stycznia 1928), a zaczyna s ię o;.! s fo rm u ło w a ­ n ia te zy: „ Iz y d o r Ducasse nie je s t f ik c ją “ . B o i tego trze b a b y ło do­

wieść.

Z n a m y datę n a ro d z in i ś m ie rc i Iz y d o ra L u c ja n a Ducasse, k t ó r y p r z y b r a ł ro m a n ty c z n ie b rz m ią c y pse u d o n im h ra b ie g o de L a u tré a m o n t (1846— 1870). W iem y, że u ro d z o n y w M o n te v id e o , p r z y b y ł ja k o m ło d y c h ło p a k do F r a n c ji i tu uczęszczał do sz k o ły . W ie m y , że o s ta tn ie ła ta s p ę d z ił w P aryżu. To w szystko. T o ­ te ż S o u p a u lt, k t ó r y z p ie ty z m e m ze­

b r a ł w s z e lk ie dotyczące L a u tré a ­ m o n ta d o k u m e n ty i n a p is a ł p rz e d ­ m o w ę do w y d a n ia jego d z ie ł w 1927 r., d zie ła te w ła ś n ie w z ią ł za p o d ­ s ta w ę sw oich in fo rm a c y j, n ie d o ­ s trze g a ją c sprzeczności w tr a k to w a ­ n iu „P ie ś n i o M a ld o ro rz e “ ró w n o ­ cześnie ja k o a u to b io g ra fii p o e ty c k ie j i d o k u m e n tu s u rre a listyczn e g o — resztę zaś u z u p e łn ił w y o b ra ź n ią , id e n ty fik u ją c L a u tré a m o n ta z d z ia ­ ła czem r e w o lu c y jn y m Ducassem.

H ip o te z a ta zresztą nie zna la zła

echa r

N ie w ie m y w ię c p ra w ie n ic o ży ­ c iu pisarza, k tó re g o o b ra ła za p a ­ tro n a je d n a z g łó w n y c h szkół poe­

ty c k ic h X X w ie k u . N ie w ie m y , bo w sp ó łcze śn i nie d o s trz e g li tra g ic z n e j s y lw e tk i tego m łodzieńca. K r y ty k a p o m in ę ła z u p e łn y m m ilc z e n ie m jego p o e m a t prozą, „P ie ś n i o M a ld o ro ­ rz e “ , z k tó r y c h p ie rw s z a u ka za ła się w 1868, zaś następne w 1869. W d w a ­

dzieścia k ilk a la t p ó ź n ie j o d k r y ł to d zie ło Lé on B lo y i o b ja w ił je ś w ia ­ t u w a r ty k u le o w y m o w n y m ty tu le :

„ L e cabanon de P ro m é th é e “ .

„P ie ś n i o M a ld o ro rz e " to d z iw n y poem at. T em at? J a k go opow iedzieć?

K im je s t M a ld o ro r? R o m a n ty c z n y m p o tępień cem , z b u n to w a n y m an iołem , is to tą , k tó r a u k a z u je się w w ie lo ­ r a k ic h po stacia ch: taje m niczego w ę ­ d ro w ca , k t ó r y na ru m a k u , o tu lo n y w c z a rn y płaszcz, pędzi po św iecie s ie ją c zagładę — m ło dzie ńca , k tó r y je s t je d n a k s ta ry ja k ś w ia t, p ię k n y ja k bóstw o, ale też n ie sa m o w icie szpetny, ob łą kańca , p o tw o ra s tra s z li­

w ie b ru d n e g o i pożeranego przez w s z y , albo po p ro s tu m łodego poety,, k t ó r y n a poddaszu pisze n ie w p r a w ­ n y m p ió re m s w o je po e m a ty, p r z y ­ m ie ra ją c głodem i m a rz ą c o sła w ie .

fo rm y ; To jeszcze p ły n n a la w a “ p is a ł B lo y . D z iw n e , sadystyczne 0 - b ra z y w y tr y s k u ją spod p ió ra m ło ­ dego p o ety, n ie s a m o w ite i prze syco­

ne n ie ś w ia d o m ą s y m b o lik ą e ro ty c z ­ ną. K a ż d a k a r t k a tego po e m a tu tc h n ie is tn y m o p ętan ie m , seksu al­

n y m , choć M a ld o ro r b u n tu je się p rz e ­ c iw z w ie rz ę c e j n a tu rz e czło w ie ka, a, ga rdzą c k o b ie tą , p rz e k ła d a pónad n ią sam icę r e k in a a lb o wesz, a w n ie n a w iś c i s w o je j je d y n ie „ b o ­ s k ic h m ło d z ie ń c ó w “ u z n a je za r ó w ­ n y c h sobie — i znaczy ic h , ta k ja k Bóg je go samego n a zna czył, ra n ą na czole, s y m b o lic z n y m z n a k ie m w in y .

C zy to je s t p o e m a t s u rre a lis ty c z ­ n y? Czy ta b e zkszta łtn a , a te k to n ic z - na, n ie s k rę p o w a n a k o n tro lą rozu m u, Wt d z iw n y c h ^o bra zach k ry s tą h z u ją c ą się proza je s t -w ytw orena „é c r itu r e a u to m a tiq u e ? “ ,, i ,, »

Może będzie pa ra d o kse m s tw ie r ­ dzenie, że L a u tré a m o n ta uznano za pierw sze go s u rre a lis tę p rze z n ie p o ­ ro z u m ie n ie , w s k u te k p rz y p a d k o w y c h cech p o do bie ństw a . Bo p o z o ry n ie ­ skrępow anego, n ie k o n tro lo w a n e g o s tru m ie n ia n a tc h n ie n ia są w dziele L a u tré a m o n ta w ła ś n ie ty lk o pozo­

rem , doskonale p rz e m y ś la n y m i p ie ­ cz o ło w ic ie p ie lę g n o w a n y m . L a u tré a ­ m o n t pisze nie to, co m u d y k tu je

podśw iadom ość, ale to co n iu s trz e li do g ło w y — a to je s t w ie lk a r ó ż n i­

ca. I ta k n p . p rz e ry w a to k o p o w ia ­ da n ia z a p o w ia d a ją c , że zam ierza się n a p ić w o d y , i p rze z k ilk a s tro n bę­

dzie ra c z y ł c z y te ln ik a w a ria n ta m i tego s tw ie rd z e n ia . P ra w d ą je s t, że n ie je d n o k ro tn ie z d a n ia jego u k ła d a ­ ją się w d z iw n e a ra b e s k i zu p e łn ie p rz y p o m in a ją c e te, k tó re w stan ie hipn agcigicznym albo w e śnie u k ła ­ da nasza m y ś l w y z w o lo n a spod cen­

z u ry . „ R y b i ogon będzie co p ra w d a la ta ł t y lk o prze z t r z y dn i, ale n ie ­ s te ty ! B e lk a będzie m im o to spa lo­

na, a w a lc o w a to -s to ż k o w a ta k u la p rz e b ije skórę nosorożca p o m im o c ó ry śnieg ów i ż e b ra k a “ — s en ten­

c ja ta k a m a is to tn ie te n sam posm ak, co np. B re to n a „ n a m oście h u ś ta ła się rósa o głow ie, k o t k i“ , albo E lu a r - da ...jego le ^ e uch o p r z y tk n ię te do z ie m i je s t o s z k lo n y m p u d e łk ie m “ . A le —• te w s z y s tk ie nosorożce, m ą t­

w y , r y b ie ogony, w szy, chrabąszcze w ie lk ie ja k dom y, s k rz y d la te sło nie itp . L a u tré a m o n t w y m y ś lił sobie na z im n o i n a d a ł im o kre ślo ną, ściśle ob liczoną ro lę w a k c ji (n a jle p ie j w i ­ dać w y ra c h o w a n ie e fe k tó w tego r o ­ d z a ju w p ie ś n i V I). To n ie są w iz je hipnagogi-czne, ty lk o a b s u rd y p o p e ł­

nia n e z p re m e d y ta c ją . M a te w s z y s tk ie oblicza, i w ie le i n ­

nych. Jedno w n im je s t ty lk o t r w a ­ łe, je d n o je s t is to tn e : o to M a ld o ro r r z u c ił w y z w a n ie Boigu i w a lc z y z n im , w a lc z y ja k ró w n y z ró w n y m , albo ja k po tępien iec, k tó r y , u le g a ­ ją c w n ie ró w n e j w a lc e , n ie chce p r o ­ sić o z m iło w a n ie . W a lk a ta je s t cza­

sem p o je d y n k ie m , z w y k łą b ó jk ą , gd y B óg p rz y b ie ra k s z ta łt o lb rz y m ie j w szy albo starego ro z p u s tn ik a — al e M a ld o ro r w a lc z y też inaczej. Oto s tw ie rd z ił, że ś w ia t przez n ie d o ­ rzeczn y k a p ry s S tw ó rc y skazany je s t n a c ie rp ie n ie , i chce z B ogiem w a lc z y ć je go w ła s n ą b ro n ią — w ię c w ę d ró w k ę sw o ją przez w ie k i i k r a je znaczy m o rd e rs tw a m i, to r tu r a m i i g w a łte m , z B o g ie m ry w a liz u ją c o k ru c ie ń s tw e m .

‘ Y t:

. „P ie ś n i o M aldo tro rzs“ czyta się ja k senne m ajaczenie, ja k w i^ je ob łą kańca , poprzez chaos n ie p o w ią ­ zan ych .sprzecznych ep izo dów o d z i­

w a c z n y c h boha te rach , poprzez n a ­ m ię tn e i g o ry c z y pe łn e w y b u c h y l i ­ ryczne, poprzez sm agającą iro n ię i z a w iłe ro z w a ż a n ia na te m a t li t e ­ r a t u r y w ogóle a p o w ie ś c i w szcze­

gó ln ości (bo to m a b y ć p o w ie ść sen­

sacyjna !), a także poprzez d o k u c z li­

w e ględzenie na złość c z y te ln ik o w i.

„F o rm a lite ra c k a ? A le ż tu n ie ma

KAZIMIERA IŁŁAKOWICZÓWNA

GRÓB POLSKIEGO ŻOŁNIERZA

Najcichsza z cisz...

Dębowy pęknięty krzyż, róża na grobie i powoje.

Nie przelała żadna chorągiew...

I co noc ktoś krzyże wokół rąbie I kwiaty unosi jak swoje.

Co ręka cierpliwa ozdobi,

zdepce przechodzień, sponiewiera złodziej.

... Ale czasami przechodzi najcichsza z cisz

i na ławce, lub na drewnianym płocie, spocznie w przeiocie.

Oto stoi, oczy zastania i w serce żołnierskie przenika, choć bez oblicza.

Anioł?...

Beałrycze? ...Nike?

ZAMORDOWANA RUMUNECZKA

r

W ziemi żałosnej leżąca ma ściśnięte przez sen piąstki i szumią nad nią gałązki

oszronione, opuszczone, ziębnące.

Przeszły po niej z łoskotem działa i grób jej chciały zdeptać,

lecz jej — ciemna, ciężka i ciepła — ziemia zgubie żelaznej nie dała.

Strzela snop liliowych osfróżek, strzela kępka ostów liliowych, jedno kwitnie u zimnych nóżek, drugie rośnie u kruczej głowy.

W ziemi leżąca żałobnej, piąstki ma ściśnięte przez sen...

...I ptaszki co dzień bolesne kwilą nad nią zziębniętą i drobną.

Cluj (Rumunia]

Dlaczego?

A dlaczego L a u tré a m o n t n a d a ł t y ­ t u ł „P o e z ji“ z b io ro w i u w a g k r y ty c z ­ n y c h i iro n ic z n y c h p a ra fra z s ły n n y c h a fo ry z m ó w ? Pascal r z e k ł: „ G d y b y nos K le o p a try b y ł o d ro b in ę dłuższy, ob licze z ie m i b y się z m ie n iło “ . L a u ­ tré a m o n t m a in n ą ' w e rs ję : „ G d y b y m o ra ln o ść K le o p a try b y ła m n ie j k r ó tk a , ob licze z ie m i b y się z m ie n i­

ło. N os je j n ie s ta łb y się prze z to dłu ż s z y “ . N ie je s t to w c a le z n ie ­ k s z ta łc e n ie s u rre a lis ty c z n e . J e s t to do s k o n a ły d o w cip , z m ło d zie ń cze j p rz e k o ry p ły n ą c y . O gony śledzia i g n iją c e k r a b y są d o w c ip e m m n ie j ttd a ły m , ale m a te m a ty c z n ie w y lic z o - ; n y m . M a m y na to ś w ia d e c tw o sa­

mego L a u tré a m o n ta w jego lic z n y c h i częstych d yg re sja ch te o re ty c z n y c h , k tó re p rz e ry w a ją co c h w ila to k a k ­ c ji, a św iadczą o n ie z w y k łe j p o m y ­ sło w ości m łodego a u to ra , ja k też ó ja k im ś b a rdzo szczególnym p o jm o ­ w a n iu e s te ty k i pow ieści.

B y przestać w ie rz y ć w s u rre a liz m L a u tré a m o n ta , w y s ta rc z y zresztą p o ró w n a ć w e rs ję ostateczną jego p ie rw s z e j p ie ś n i z je j p ie rw o tn ą r e ­ d a k c ją . W szędzie ta m , gdzie w w e r ­ s ji p ó źn ie jsze j w y s tę p u je o ś m io rn i­

ca o je d w a b n y m s p o jrz e n iu , ro p u ­ cha o b ia ły c h s k rz y d ła c h , czcigodna wesz, a lbo zgoła c z te ry p łe tw y n ie d ź ­ w ie d z ia m o rskie g o , w w e r s ji p ie r ­ w o tn e j c z y ta m y : Dazet. Po p ro s tu . Jest to n a z w is k o k o le g i szkolnego L a u tré a m o n ta , k tó re m u d e d y k o w a n e są „P o e z je “ , a z k tó r y m p rz e p ro w a ­ d z ił w y w ia d A lic o t. Z ap e w n e L a u ­ tré a m o n t spostrzegł, ja k m a ło poe­

ty c z n ie b rz m ia ło to n a z w is k o np.

w p o n u re j scenie na c m e n ta rz u o p ó ł­

no cy, w ię c je zastę puje m a lo w n i­

c z y m i, s ty liz o w a n y m i o b ra z k a m i, h a rm o n iz u ją c y m i z o g ó ln y m to n e m p o em a tu . Jest to św iado m a h e rm e - ty z a c ja te k s tu , o b ran a z ro z m y s łe m m aska. M ożn a przypuszczać, że ta m , gdzie w in n y c h pie śn ia ch u k a z u ją się niedorzeczne p o tw o ry , w k tó r y c h się lu b u je w y o b ra ź n ia L a u tré a m o n ­ ta, n a z w y ic h w y s tę p u ją zastępczo d la s ty liz a c ji i h e rm e ty z a c ji.

A oprócz tego m a m y jeszcze je ­ den, bezpośredni dowód, że L a u tré a ­ m o n t ś w ia d o m ie u k ła d a ł sw o je dzie­

ło w sadystyczną groteskę. Jest n im lis t a u to ra do w y d a w c y po u k a z a n iu się p ie rw s z e j pieśn i.

— P rzesa dziłem tro c h ę w s k a li, a b y s tw o rz y ć coś nowego... G d y b y k r y t y k a w y ra ż a ła się o m n ie p o ­ chleb nie , m ó g łb y m w na stę p n ych w y d a n ia c h s k re ś lić p a rę u s tę p ó w za ba rdzo m ocnych.

N ie s te ty , k r y t y k a nie do strze gła

* tego dziw nego poem atu. N ie do strze­

g ła też żałosnego b ła g a n ia m łodego p o e ty :

— N ie bądźcie z b y t s u ro w i dla tego, k t ó r y d o p ie ro p ró b u je s w o je j li r y : d ź w ię k je j je s t ta k dz iw n y ...

D o p ie ro w przeszło p ó ł w ie k u póź­

n ie j sła w a stała się u d z ia łe m L a u - tré a m o n ta — k a p ry ś n ie p rz e k s z ta ł­

c a ją c tego ostatniego z ro m a n ty k ó w w s u rre a lis tę .

L id ia Łopatyńska

(3)

Nr 48 O D R O D Z E N I E Str. 3

J U L I A N P R Z Y B O Ś

Z PODRÓŻY PO CZECHOSŁOWACJI

B l o k i fa b r y c z n e w Z l i n i e I / I K I SE V A M U NAS?

G d y w w ie c z ó r p rz y ja z d u samo­

chody w iozące nas z d w o rc a W ils o ­ na s k rę c iły nagle na p ra w o , m ia łe m w ra żen ie, ja k b y szofer k o łe m k ie ­ ro w n ic y p rz e k rę c ił o g ro m n y k o n ta k t e le k try c z n y . W je d n e j c h w ili ro z c h y ­ liło się szeroko, ro z b ły s ło d rg a ją c ne o n a m i — co? F ra g m e n t P ó l E liz e j­

s k ic h spadających, ja k w p rz e d w o ­ je n n y m P a ryżu , ró ż a ń c a m i la m p i k o lo ro w y m i b ły s k a w ic a m i od Ł u ­ k u T riu m fa ln e g o w dół, w w i r a u t i p o ły s k asfa ltu ? To V a c la v s k ś N a - m estl, c e n tru m P rag i. O garnęło m n ie s ło d k ie i n a iw n e z d u m ie n ie : T u ta j, po ta k ie j w o jn ie , k tó r a zgasiła ty le ra d o sn ych złudzeń, oca la ła p rz e d w o ­ je n n a ro z rz u tn o ś ć b la s k u i d o sytu ! T u ta j tr w a ła ilu m in a c ja radosnego s p o ko ju — je s t m o ż liw a , je s t ta k ie , m im o że przeszła przez n ie w o jn a , p rz e d w o je n n e m ie js c e w E u ro p ie ! R ozkosznie b y ło za n u rzyć się w uo­

b e c n io n y m nagle — w s p o m n ie n iu w ie lk ie g o m iasta. W łaśnie, w e w sp o­

m n ie n iu , ja k b y w n ie rz e c z y w is te j z ja w ie , zag ub ion ej podczas w o jn y . Przez c a ły czas p o b y tu n ie m og łe m się osw oić — z czasem p rz e d w o je n ­ ny m , p ły n ą c y m w ty m szczęśliw ym k r a ju .

W d ru g im d n iu z w ie d z iliś m y m ia ­ sto, pokazano nam je d y n y ślad w o j­

n y : spa lo ny d ju ż o d b u d o w u ją c y się ratusz. Ile ż tch n ą c y c h m iło ś c ią opo­

w ie ś c i usły s z e liś m y o ty m p ię k n y m z a b y tk u . O g lą d a liś m y go n a film ie , d e k la m o w a ł o n im w ib r u ją c y w z r u ­ szeniem głos. M ie s z k a ń c ó w P ra g i b a w ił i cieszył szczególnie s ły n n y O r lo j — s ta ry zegar, z k tó re g o , z b i­

c ie m godziny, u k a z y w a ły .się idące w ja s e łk o w y m pochodzie f ig u r k i k r ó ló w i ś w ię ty c h (ja k w zegarze p r z y p la c u św. M a rk a w W enecji).

N ie d o s trz e g lib y ś m y tego zniszcze­

nia, g d y b y n ie p rz e w o d n ik . W z ro k P o laka je s t ja k b y z a w a lo n y g ru z a m i W arszaw y, ta gig a n tyczn a r u in a p rz e s ła n ia w szystko. N ie o p ła k a li­

śm y w ię c s tra ty g o tyckieg o ratusza, ciesząc się szczęściem .Czechów,, że o m in ą ł ic h nasz los. I gd y po ra z p ie rw s z y p a d ło z ic h u s t p y ta n ie , k tó r e jeszcze ty le ra z y słysze liśm y po te m : czy je s t na m u n ic h m iło , czy się na m podoba — .od pow ied zia łem z radością: V e lm i m i se lib i.

S zczęśliw y k r a j, k t ó r y o m ija ły c io ­ sy w o je n , a rządność i pra c o w ito ś ć m ie szkań ców ro z p ro w a d z iły d o s ta tk i k u lt u r y ró w n o m ie rn ie m ię d z y lu d w e w s z y s tk ic h z a k ą tk a c h państw a.

G ościńcam i — ale ja k im i! — szosa­

m i ta k g ła d k im i, ja k b y b y ły w y g ła ­ skane z ja k ie jś p la to ń s k ie j id e i d ro ­ gi, je c h a liś m y przez m ia sta , m ia ­ steczka i w sie czeskie i n ie d o strze­

g a liś m y ró ż n ic y c y w iliz a c y jn e j. O po­

w ia d a n o m i, co rz e k ł na p y ta n ie

„ L i b i se vam ...?“ . — p e w ie n pisarz ra d z ie c k i: „U rz e c z y w is tn iliś c ie jedno z dążeń s o c ja liz m u : znie ś liś c ie ró ż ­ n ic ę m ię d z y m ia ste m a w s ią “ .

Czesi d o k o n a li jeszcze t r u d n ie j­

szego dzieła, w y r ó w n a li m ię d z y so­

bą różn ice m y ś le n ia po lity c z n e g o 0 sw o ich s pra w a ch; czeski k o m u n i­

sta n ie ró ż n i się w poglądach na za­

sadnicze zagadnienia b y tu p a ń s tw o ­ wego od czeskiego na ro d o w e g o -so - c ja lis ty . N a te m a t s to su n kó w czesko- p o ls k ic h p ro ś c i lu d z ie z p r o w in c ji m ó w ili to samo, co m in is te r o ś w ia ty czy in fo rm a c ji. Że m u s im y się p o ­ godzić, że od te j zgody zależy ic h 1 nasz b y t, że nie ostoi się P olska bez C ze chosłow acji, a Czechosłow a­

c ja bez P o ls k i. P ra g n ie n ie te j p r z y ­ ja ź n i je s t w Czechach powszechne.

P a m ię ta m rozm ow ę z p rz y g o d n y m m ieszkańcem Telć (szliśm y ś liczn ym b a ro k o w y m ry n k ie m , w y d łu ż o n y m ja k u lic a , w ty m m ia ste czku s c h lu d ­ n y m i wdzięcznym ,- ja k b y s tw o rz o ­ n y m d la zab aw ek ł ic h dzieci). M ó ­ w ił, że m a m y do ro z w ią z a n ia d w ie s p ra w y : Ś ląsk C ieszyński i... tu ta j się za w a h a ł, zre z y g n o w a ł i m a c h n ą ł rę k ą . W iem , co c h c ia ł dodać: K ło d z ­ k o (działa przecież w P radze k o m i­

te t pom ocy d la uch od źców z K ło d z ­ ka), ale serdeczna gościnność s k ło ­ n iła ao do p o w s trz y m a n ia się od te j p re te n s ji. H a ła s p o w ta rz a ł, że sta­

ną w szy na m oście g ra n ic z n y m w C ie­

szynie, m y poeci w e d w ó c h ro z s trz y ­ g n ę lib y ś m y w m ig s p ra w ę Z aolzia k u o b op óln em u z a d ow ole niu. M y ś l, że s p ra w y sporne w in n y b y ć ta k ro z ­ s trz y g n ię te , aby żadna ze s tro n nie czuła się p o k rz y w d z o n a — r o z w ija ­ liś m y n ie ra z w p rz e m ó w ie n ia c h . W y ­ m aga to w z a je m n e j u s tę p liw o ś c i, w z n ie s ie n ia się po n a d do raźną k o ­ n iu n k tu r ę p o lity c z n ą , w k tó r e j je d n a lu b d ru g a s tro n a może m ie ć w iększe szanse w ro k o w a n ia c h . C hodzi p rz e ­ cież o p rz y ja ź ń na zawsze, o ta k ą zgodę, aby to, co nas do te j p o ry d z ie liło , stało się jeszcze je d n y m c z y n n ik ie m łączności, a t r a k t a t so­

ju s z u — d o k u m e n te m czynnego b ra ­ te rs tw a . T oteż p ro p o z y c ja H ałasa — p o w ta rz a ł ją za T u w im e m — b a r ­ dzo m i się podobała.

N a o s ta tn im s p o tk a n iu z d z ie n n i­

k a rz a m i czeskim i zadano na m p y ta ­ n ie : co się n a m nie podobało? W y ­ w ia d nie m ia ł sztyw no ści o fic ja ln y c h d e k la ra c y j, g a w ę d z iliś m y z o b o p ó l­

ną szczerością, a n a w e t z w y la n ie m . W te d y je d e n z d z ie n n ik a rz y o p o w ie ­ d z ia ł przyg od ę ze s w o je j p rz e d w o ­ je n n e j p o d ró ży po Polsce. Z w ie d z a ł K a s z u b y i s p o tk a ł się z tru d n o ś c ia ­ m i ze s tro n y w ła d z p o ls k ic h . Z k ło ­ p o tó w w y b a w ił go ja k iś p o ru c z n ik , k t ó r y u m ia ł tro c h ę po czesku, zao­

p ie k o w a ł się n im tr o s k liw ie i u ła t w ił dalszą podróż. — S kąd pan urnie po czesku? — p y ta ł Czech. Ze Śląska C ieszyńskiego — ja was Czechów p o lu b iłe m w r o k u 1920, k ie d y ś m y do siebie s trz e la li. — T a anegdota n ie w s z y s tk im się podobała, ale ja dostrze głem w n ie j sens głębszy. Z a ­ ta ja n ie n ie le czy u ra zó w , n a le ż y je prze z w y c ię ż y ć w szczerych w y z n a ­ n ia c h p rz y ja ź n i, żeby ręce w y c ią g n ię ­ te do zgody n ie o d c z u ły ju ż w uści­

s k u b liz n y .

Co na m się n ie podobało? A n d rz e ­ je w s k i w y tk n ą ł koleg om czeskim p e ­ w ie n b ra k k ry ty c y z m u w ocenie z ja ­ w is k życia lite ra c k ie g o , ja z w ró c i­

łe m uw agę na nieobecność ostro za­

ry s o w a n y c h k ie r u n k ó w i n a b ra k w a lk lite ra c k ic h . O b u jn o ś c i życia lite ra c k ie g o s ta n o w i o b fito ś ć ró żn o ­ ro d n y c h p rą d ó w . Jedność na ro d o w a u rz e c z y w is tn io n a w p o lity c e — je s t rzeczą zbaw ienną. Jedność po glądó w na s p ra w y s z tu k i — w ie d z ie do sza­

rz y z n y i zasto ju. W cią gu m iesiąca naszego p o b y tu ,w C ze cho słow acji b y liś m y ś w ia d k a m i znam iennego prze biegu p e w n e j a k c ji k u ltu r a ln e j.

W p ie rw szą n ie d z ie lę p rz e c z y ta li­

śm y w „S w o b o d n y c h N o w in a c h “ , p i­

śm ie z w ią z k ó w k u ltu r a ln y c h , d e k la ­ ra c ję g ru p y in te le k tu a lis tó w w z y ­ w a ją c ą do zrzeszania się w o rg a n i­

z a c ji „ K u ltu r n a obee“ — G m in a k u l­

tu r y . D e k la ra c ja p o d k re ś la ła p o s tu ­ la t słu żby społecznej ja k o naczelną zasadę tw ó rc z ą ; p is a rz p o w in ie n w y ­

rażać tę s k n o ty i p ra g n ie n ia mas. Za ty d z ie ń u ka za ła się w tym że piśm ie d e k la ra c ja zrzeszenia „ K u lt u r n i svaz“ l G ło s iła , że tw órczo ść a r ty ­ styczna w in n a być w o ln a od p o lit y ­ k i, autono m iczna i bezinteresow na.

W y d a w a ło się, że p o w s ta ły d w a p rz e ­ c iw s ta w n e obozy, że p rz y jd z ie m ię ­ dzy n im i dio p o le m ic z n e j w a lk i, że z ro b i się z tego ru c h , no w e idee i n o ­ w e dzieła. Lecz w trz e c ią nied zielę o d e z w a li się — m ło d z i, le ją c w odę na og ie ń: w z y w a li do zgody i z je d ­ noczenia, a w c z w a rtą apel do zgo­

d y p o n o w ili — s ta rz y : p ro fe s o ro w ie u n iw e rs y te tu . A p e l p o s k u tk o w a ł, oba obozy p o g o d z iły się, tw o rz ą c je d n ą w s p ó ln ą org an izację. Z a p e w ­ n ia n o m nie, że n ie s tłu m i to p o le m i­

k i, że toczyć się ona będzie w ło n ie te j je d n e j o rg a n iz a c ji. D a łem się przekonać, gdyż u ś w ia d o m iłe m sobie raczej p o lity c z n y n iż a rty s ty c z n y sens d e k la ra c y j. P odobało m i się.

P odobało m i się i to, że, re z y g n u ją c z w łasnego zdania, oba te s to w a rz y ­ szenia u m ia ły w spra w a ch o rg a n i­

z a c y jn y c h po rozu m ieć się ta k szyb­

ko , ja k b y się u m ó w iły , b y ic h spór i zgoda o d b y ły się n a naszych oczach.

N ie m ożna chyba prześcignąć go­

ścinności z ja k ą nas po de jm ow an o.

Pisarze czescy i sło w accy odw iedzą nas na w iosnę, o b y o c e n ili ró w n ie w y s o k o nasze na jle psze chęci! — bo niesposób im d o ró w n a ć w w ie łk o - p a ń s k im splendorze i rozm a ch u ś ro d k ó w re p re z e n ta c y jn y c h . W Cze­

chach po sia dają pisarze w s p a n ia ły pałac, o d n o w io n y kosztem w ie lu m i­

lio n ó w : Dobriś. W p ię k n e j, f a lu ją ­ cej ła g o d n y m i pagórkam i: o k o lic y , w p a rk u ta k oka załym , że m ożna w n im pobłądzić. P isarze słow accy p r z y jm u ją w ró w n ie p ię k n y m , choć s k ro m n ie js z y m ro z m ia ra m i z a m k u po ja k im ś g ra fie w ę g ie rs k im w P u d - m e ric a o h k o ło B ra ty s ła w y . A le wszędzie, n a w e t w n a jm n ie js z y m m ia ste czku , serdeczny w y s iłe k go­

ścinności czeskiej i s ło w a c k ie j i go­

rące p ra g n ie n ie zapisania się w n a ­ szej p a m ię c i — b y ły w zruszające.

W szędzie s p o ty k a liś m y s ta ry c h p o - lo n o filó w , nie b y ło m ie jscow ości, w k tó r e j b y się n ie z n a la z ł ktoś, k to a lb o m ó w ił po p o ls k u lu b b y ł w P o l­

sce i w y n ió s ł z n ie j m iłe w s p o m n ie ­ nie. N ie p rz y ja z n e s to s u n k i sąsiedz­

k ie w o k re s ie m ię d z y w o je n n y m nie s p rz y ja ły h o d o w li p rz y ja c ió ł, ale ż y ­ ją jeszcze s ta rz y e n tu z ja ś c i p o ls k o ­ ści, ja k tłu m a c z w ie lu po ezyj p o l­

s k ic h , Józe f K a r n ik i p ro f. K o ja la w B e rn ie lu b p ro f. K r a l w O s tra w ie . W Taborze s p o tk a liś m y w y b itn e g o socjologa E. Chalupnego. S iw e oczy om g lo ne b in o k la m i, w tw a rz y p o ­ m arszczonej, ja k b y w ie c z n ie z a tro ­ skan ej ja k ą ś m yślą. O kazało się, że te n uczony p rz e tłu m a c z y ł i w y d a ł w ła s n y m n a k ła d e m „ T r e n y “ K o c h a ­ now skiego. Naszym p r z y j aciotom- tłum a ezo m i czeskim p o lo n is to m w Pradze trze b a b y pośw ię cić c h y ­ ba pean p o c h w a ln y . Ic h działa ln ość je s t godna po d ziw u . T ru d n o w y r a ­ zić to, oo d la n ic h cz u liś m y , in n y m z w ro te m n iż ten, k tó re g o d ź w ię k i p ie ś c iły m o je ucho: V e lm i n a m se Ubiło.

K R A J O B R A Z Y R U C H O M E Czasu, k t ó r y r o z w ija ła nasza po­

dróż po C zechosłow acji, n ie z m ie ­ ś c iłb y m w żad nym k a le n d a rz u . O b ­ fito ś ć i różnorodność w ra ż e ń rozsze r ż a ły c h w ile , dzień z a w ie ra ł w ię c e j, n iż zdo ła p o m ie ścić w ra ż liw o ś ć i u - tr w a lić pam ięć. I oto teraz, gd y p r z y ­ p o m in a m sobie ó w m in io n y m iesiąc, w y d a je m i się, że d z ia ł się w ja k im ś ła d o w n y m a n ie w y m ie rn y m czasie.

N ie lic z y liś m y czasu w Czechosło­

w a c ji na d n i, ale na k ra jo b ra z y i na s p o tk a n ia serdeczne. S p o tk a n ia s e r­

deczne to — ta k je w id z ę w p a m ię ­ ci — s e tk i r u c h liw y c h scen, w ś ró d k tó ry c h się p o ru sza m y ja k o g łó w n i a k to rz y tego te a tru gościnności i p rz y ja ź n i. P o z n a liś m y t y lu in te le k ­ tu a lis tó w czeskich i sło w a c k ic h , sto­

c z y liś m y ty le ro z m ó w i d y s k u s y j, w d a liś m y się w n a jż y c z liw s z e spory i w y z n a n ia , że je ś li nasza po dró ż m ia ła na celu to, co się na z y w a za­

dzie rzg n ię cie m n ic i i w ię z ó w k u l t u ­ ra ln y c h — sądzę, że n ie ty lk o ja , ale i m o i k o le d z y czu ją się ja k czółenka tk a c k ie . N a m o ta liś m y ty c h n ic i i ty c h w ię z ó w n ie ro z e rw a ln y c h w ię c e j, n iż

w n a jró ż o w s z y m przyp uszcze niu m o ­ g liś m y się, w y je ż d ż a ją c , spodziewać.

P ie rw s z y i c z w a rty ty d z ie ń w y p e ł­

n iła na m Praga, d w a środ kow e t y ­ godnie m iesiąca s p ę d z iliś m y w p o ­ dróży, zw ie d za ją c p o łu d n io w e Cze­

chy, M o ra w y i S łow ację. D o lin ą W a­

gu d o ta rliś m y do Strbskego Plesa w T a tra c h i aż pod Łoannćcę.

K ra jo b ra z y czeskie i słowackie...

K ra s n a ćeska żerne -— oto u s ta w ic z ­ n y r e fre n p o e z ji czeskiej i s ta ły z w r o t w ustach Czecha od m in is tra in fo r m a c ji do ro b o tn ik a w zakład ach B a ti. R e fre n p ra w d o m ó w n y . N ie b y ­ liś m y w szędzie — k to k ie d y n a w e t w e w ła s n y m k r a ju b y ł wszędzie? — ale w stęga naszej d ro g i w iła się w ś ró d w id o k ó w , k tó re na k a żd ym zakrę cie p ro s iły o P ronaszkę i E ib i­

scha. N ie kończąca się re w ia m o ty ­ w ó w m a la rs k ic h w g o re ją c y c h k o ­ lo ra c h je s ie n i. D ostrzegałem często w pe jzażu tę dla oka tu r y s ty ta k p o ­ ciągającą , m alow niczość, k tó rą m a ­ la rz e o k re ś la ją p rz y m io tn ik ie m p itto re s q u e , u n ik a ją c je j ja k o m o ­ ty w u , bo z b y t ju ż je s t przez n a tu ­ rę — . na m alow a na . N p. s ły n n y za­

m e k K a rls te in . K a m ie n n ie w y n ie s io ­ n y w górę z w y s o k ie j s k a ły op rze- paszczcnej w k o ło g łę b o k im i d o lin a ­ m i. R w ą się z n ie j — do kąd s p o j­

rzeć — s tro m e p a gó ry, lasy, w ą skie d o lin y — aż po najd alsze zarysy h o ­ ry z o n tu . A lb o urocza d o lin k a w io ­ dąca do g ro ty M acochy k o ło B rn a — albo T abo r, w a ro w n ia Ż iż k l, s tolica h u s y tó w , m ia sto położone w k r a j­

o b ra z ie ta k n ie p ra w d o p o d o b n ie o- brom nym , ja k b y b y ł z a m ó w io n y u n a tu r y przez p ro ro k ó w (hu syci m ia n o w a li oko lice n a z w a m i b i b l i j ­ n y m i). N a w zgórzu, s tro m y m i ro z ­ le g ły m , o k rą ż o n y m rzeką. A lbo...

S ięgam do sw o ich n o ta te k , wodzę o k ie m po l i n i i naszej d ro g i, n a k re ­ ślonej na m ap ie przez p rz e w o d n ik a z czeskiego m in is te rs tw a in fo rm a ­ c ji — i p rz e b ie ra ją c w ś ró d ob razów n a s u w a ją c y c h się na siebie ja k z d ję ­ cie n a z d ję c iu , p o d d a ję się r e f le k ­ s jo m o n a tu rz e pa m ię ci, o bieg u p rz y ­ p o m in a n ia . -W ydaje m i się ono ta k b lis k ie to k o w i tw o rz e n ia , sposobom u k ła d a n ia i w ią z a n ia obrazów’ w y ­ ję ty c h je d y n ie z fa n ta z ji! Sądzę, że n a tu ra w y o b ra ź n i tw ó rc z e j w y n ik a ze szczególnego, in ne go u każdego pisarza, sposobu z a p a m ię ty w a n ia i p rz y p o m in a n ia . Są p a m ię ci ja k ścia ny w y s ta w o w e , k a ż d y obraz t k w i w n ic h zaw ieszony na s w o im s ta ły m k o łk u , ale są też p a in ię c i-k a ru z e le , w k tó r y c h o b ra z y n a je żd ża ją na sie­

bie, z a m ie n ia ją c ś w ia t w tan iec b a rw i p ły n n y c h li n ij . Są p a m ię ci selek­

ty w n e , z a trz y m u ją c e ty lk o c e n tra ln e p a rtie ob razó w , ty lk o to, co n a jw a ż ­ niejsze, i p a m ię c i-w o ry bez dna, z k tó r y c h w y c ią g n ą ć m ożna na za­

w o ła n ie w szystko, czego się chce i n ie chce. I są p a m ię ci zbiorcze, syntetyczne.

M o ja pa m ię ć a n i z b y t do kła dna , an i tr w a ła je s t w szczególny sposób w ie rn a . B u d u je ze w s z y s tk ic h do­

zna nych scen i ob ra zó w — w e d łu g s top nia tow a rzyszące j im e m o c ji — ja k b y d ra m a t ze szczytow ym o b ra - zem -napięciem . H ie ra rc h ia i w y r a z i­

stość fa k tó w uzależnione są od tego w s p o m n ie n ia najw yższego. W szyst­

k o z m ie rza do niego, w szystko od niego w p rz y p o m in a n iu p ły n ie , a co sprzecza się z n im , co n ie o d po w ia da jego w y ra z o w i p la styczn e m u i b a r­

w ie u c z u c io w e j — z a n ik a bardzo szybko. Czy g in ie n a zawsze?

...M ostem K a ro la w ś ró d dw usze re­

gu p o c z e rn ia ły c h b a ro k o w y c h ś w ię ­ ty c h id ę z oczym a n ie s io n y m i przez lin ię na nie b n ą H ra dcza n i zarys w zgórza P e tiin a . Spoza d rz e w ja ­ w ią się d w ie s m u k łe w ieże r a ­ d io s ta c ji — p rz e jrz y s te , ja k b y b y ły k ry s ta liz a c ją p o w ie trz a , ja k b y lo t a rc h ite k to n ic z n y c h p io n ó w i po ch y­

ło ści — d o p e łn iła sama oddal, tu ty lk o , na ty m n ie za b u d o w a n ym w zg ó rzu p a rk o w y m , ro z s u w a ln a i w o lna . Ze w zgórz le je się w słońcu p a to k a k o lo ró w je s ie n i w b ły s k a ją c e w z d łu ż z w ie rc ia d ło W e łta w y . S zu­

k a m śla dó w w zruszenia, k tó re m n ie w io d ło tę d y przed dziesięciu la ty — i b a ro k o w y ś w ię ty obok m iejsca, skąd zrzucono św. Jana N epom uce­

na do rz e k i, przenosi sćę na ry n e k m iasteczka K ru m lo v . S toi na k o lu m ­ n ie w ś ro d k u r y n k u — w m ie js c o ­ w ości ja k b y w y ję te j ze snu K a fk i.

Z am ek k r u m lo v s k i p ię trz y się nad prze pa ścistym u rw is k ie m , szara ska­

ła d źw iga się p ion ow o z rz e k i ja k od rąb ana z p ira m id y ściana. T a k ją w id z ę przez szczelinę spadającej u lic z ­ k i w ty m m ia ste czku s ta ry m i p o ­ c h y ły m , zag ub ion ym w e w zg órzy- s tym k ra jo b ra z ie . A lb o : ta ściana w zn osi się w górę ja k k u rty n a , k tó ra z w in ą w s z y się, m a z ie m i — o d ­ sło n ić niebo. To uczucie zaw ieszenia nad przepaścią i sięgania nad w id n o - k re s to w a rz y s z y ło m i w ciągu z w ie ­ dzania zam ku, w w ę dró w ce przez d łu g ie g a n k i, zasypane z dw óch s tro n b la s k a m i je s ie n n y c h d rz e w p a rk u . D a le j — p a rk zgęszcza się w lasy, coraz w ’ ’ żej podnoszące się na wzgórza, b liż e j św ietlistsze, l i l i o ­ w ie ją c e w o d da li. J akież fo rtis s im o tego doznania w znoszących się li n i j i op ad ają cych b a rw ? D oznania, k tó ­ rego s k ła d n ik i są ta k różn oro dne ja k m e la n c h o lia rzeczy zam ierzchłych, z a g u b io n ych w czasie — i p o ry w w ysokości.

Z B ra ty s ła w y w je żd ża się w d o li­

nę W agu niepostrzeżenie, le k k o p o ­ chyłe s to k i rd z a w y c h w in n ic z n ik a ­ ją n ie d a le k o za m iastem . Rozsuwa się ró w n in a ta k szeroka — ja k b y ze­

pch nę ła do n ie p o z n a k i na sam k r a j w id z e n ia d a le k ie w yn iosłości. P o w o ­ li, w m ia rę godzin z b liż a ją się le s i­

ste wzgórza, ic h k o n tu r okre śla n ie ­ bo, zwęża je ła go dnie i sto p n io w o — aż k o ło Strećna w jeżdża się w k rę ty i ciasny w ą w óz, gdzie na W ag n a ­ p ie ra ją s k a ły gó r z ta k b lis k a , że ic h ścia ny z w ie ra ją się na zakrę ta ch.

Z d a je się, że to do piero pęd auta ro z p ru w a je i odrzuca na b o ki, je ­ szcze je d e n z a k rę t, w ą w óz się ro z ­ lu ź n ia i oto znó w szeroka d o lin a w o b ra m ie n iu ro z le g ły c h gór, u ro z ­ m aicona b ia ły m i p la m k a m i c z a ru ją ­ cych m iasteczek sło w ackich. W pa­

m ię c i pozostaw ała m i ta droga .—

ta k ła tw a i le k k a — ja k szerokie zatoczenie ra m ie n ie m , ja k ru c h rę k i, k tó ra z a trz y m a w s z y się w p o w ie trz u , b ły s n ę ła b y na p a lc u szm aragdem . To S trbskć Pleso.

(P odjeżdżając pod T a tr y ro z m a ­ w ia liś m y , z N a łk o w s k ą o brzydocie gór. K u lt gór, zaszczepiony przez r o ­ m a n ty k ó w — u m a w ia liś m y się prze­

k o rn ie — b y ł w y ra z e m a n ty h u m a - n is ty c z n e j p o s ta w y sa m o tn ik ó w , ego- ty s tó w u c ie k a ją c y c h od lu d z i. Cóż może b y ć po lu d z k u pięknego w s k a ­ lis te j p u s ty n i, p o n u re j i groźnej?

Im p o n o w a ły p ie rw s z y m zdobyw com szczytów g ó rs k ic h ic h w y m ia ry , lecz p ię k n a dzieła n a tu ry i s z tu k i nie m ie ­ rz y się jego W ysokością. M ieszkańca d ra pa czów c h m u r n ie e m o c jo n u je przepaść. C z ło w ie k o w i współczesae- Kynek w Teifiy

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dziewczyna z torby ciągnie długą wstęgę bieli, bandaż chce mu założyć, a chłopiec znów strzela.. Ona gazę do rany na czole

Oczywiście można było się ustrzec tego błędu, gdyby libretto, już po napisaniu muzyki, raz jeszcze wró­. ciło do opracowania

go, czy opinia publiczna będzie poinform owana.. Stare podręczniki

słow acja.. Na tropacn M onte Cassino. Trzeba sprostow ać błąd, k.. pro za poet.. Szy­. m

Jest mi niewypowiedzianie przykro, że nie mogę być obecnym na tym kongresie, gdzie dane by m i było spotkać tych ludzi dobrej woli, którzy nie lękając się

jąca się wiosna argentyńska wszystkich nabawiła kataru, Duhamelowi chrypką odjęła głos, ja obawiałem się grypy, mnie tym bardziej martwiło, że naza­.. ju trz

ska bardzo złożonego i bogatego, A jednak podjąć ją trzeba, jeśli to, co się Pt mówiło, jest wirnikiem długiego procesu poznawczego a nie przypadkową sumą

Rzecze: Spodobał mi się, bo prędko przebiera Pałcy, grając w skrzypice, aż serce umiera.. Szlachcic też