• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1949.11.27 nr 48

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1949.11.27 nr 48"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

ROKOSSOWSKI ROD ST /ILI IV G R A D (patrz Mi rona 3 )

ODRODZENIE

T Y G O D N I K

C ena 25 zł W a rs z a ira , dn ia 27 listo p ad a 1949 r. Rok V I N r 48 (261)

JERZY BOREJSZA Po plenum listopadowym KC PZPR

LUDZIE ZA MGŁĄ

i

W S T Ę P

M A S K A R A D Y K O N I E C

W styczniu 1947 r . ze sceny, a r a ­ czej scenki te a trz y k u po lityczn ego w Polsce zeszła trzeciorzędna fig u r a , p rim a d o n n a jednego sezonu — S ta­

n is ła w M ik o ła jc z y k , aby okazać się k u k ie łk ą , k tó rą po cią gał za sznurek będący na usługach B lis s -L a n e 'a Ca­

vendish - B e n tin c k . J a k pa m ię ta m y, w prze kon aniu n ie k tó ry c h h is te ry c z ­ nych szczurów drobnom ieszczańskich odejście i dość groteskow a ucieczka tego k a n d y d a ta na „w o dza n a ro d u “ m ia ły spowodować co n a jm n ie j trz ę ­ sienie ziem i — ta k ja k odrzucenie

„po m ocy“ a n g lo a m e ry k a ń s k ie j m ia ło być k a ta s tro fą gospodarczą. T y lk o w ja z d na b ia ły m ko n iu mesjasza A n ­ dersa m ó g ł w y z w o lić fa b ry k a n c k o - cbszarniczy na ród spod d y k ta tu r y robotniczo-chłopskiego narodu.

J a k w iadom o, trz ę s ie n ia ziem i nie t y le ; nad losem osobistym M ik o ła j­

czyka k ilk a pań u ro n iło łezkę, kcń A n d e rs a u g rz ą z ł w k n a jp ie lo n d y ń ­ s k ie j. A tym czasem (bez pomocy a- m e ry k a ń s k ie j ) p la n t r z y le tn i został wyk< n a n y w dw a la ta i 10 m iesięcy, w re z u lta c ie zaś up rze m ysło w ie n ia k r a ju kla sa rob otnicza z 18,2 proc.

lu dności w ro k u 1938 w zro sła do 3ó,9 proc. w I D 9 r . Do tego s po tka­

ło anglosaskich „o p ie k u n ó w “ Polski jeszcze je dn o rozczarow anie— z n ik li bezrobotni, spośród k tó ry c h czasem irioMisi by Ib w erbow ać luïirpôtV do band. Co p ra w d a bezojczyźniany M i­

k o ła jc z y k je s t bezrobotny — lecz z a g ra n ic z n y m i lu m p a m i z a jm u je się M r. T ru m a n u siebie na m iejscu.

N a deskach rea ln ego te a tru k r a jó w d e m o k ra c ji lu do w ej od ubie­

głego ro k u jeste śm y św ia d k a m i zu­

pe łn ie innego w id o w iska .

Z anim p rz e jd z ie m y do c h a ra k te ry ­ zow ania go, trze b a zaznaczyć, że t y l­

ko nieukom , kib icom , czy recenzen­

to m w olno mieszać rod zaje r ó l i ty p y te a tró w . N ie ch n ik t n ie zestaw ia ro z p ra w y ze śm iesznym agencikiem z P S L ze s p ra w a m i ru c h u robotnicze­

go. A b y tego u n ik n ą ć niech nam w o l­

no będzie zacytow ać następujące u- w a g i w ie lk ie j a k to rk i p o ls k ie j :

„D u ż a ro la na zyw a się w tea trze

„k o b y ła “ . M a ła ro la n a zyw a się „o - gon“ . Z a g ra ć ro lę źle : „ro z ło ż y ć się“ ,

„rozłożon a r o la “ . „ K r e a c ją “ na zy­

w a m y ( ty lk o i w y łą c z n ie ) rolę bez­

błędnie w yko na ną. Co to znaczy bez­

błęd nie w ykonać ? Dać m aksim um p ra w d y .“

I d a le j :

„ N a to, aby coś ocenić k ry ty c z n ie

— trze b a coś rozum ieć. U nas c ią ­ gle odnosi się w rażenie, że zarów no lu d zie piszący, ja k c z y ta ją c y recen­

z je Zbyt m ało ro z u m ie ją . Co gorsza, te n b ra k w iadom ości nie w y tw a rz a u n ic h : 1) głod u w iedzy i 2) poko­

r y wobec s z tu k i. I w ła ś n ie ci n a j­

ch ę tn ie j s z a fu ją w y ro k a m i i p rz y le ­ p ia ją e ty k ie ty lu dziom tw ó rc z y m “ . I ta k , w w ie lk im te a trz e re a ln ych prze m ia n trze b a coś rozum ieć i coś wiedzieć.

N ie s te ty , nie cała nasza in te lig e n ­ c ja czerpie swe soki z k la s y ro b o tn i­

czej i dlatego je j część s iln ie j z w ią ­ zana z drobnom ieszczaństw em m ało co rozu m ie z w ie lk ic h w id o w is k dzie­

jo w y c h , nie odczuw ając p rz y ty m gło­

du w iedzy p o lity c z n e j. '

Poniższe u w a g i — to recenzja z najciekaw szego te a tru rzeczyw isto­

ści, ja k i sta n o w ią p rz e m ia n y i w a lk a w k ra ja c h d e m o k ra c ji lu d o w e j w o- s ta tn im ro k u . N ie je s t to recenzja przeznaczona dla ty c h , k tó rz y zrozu­

m ie li is to tę zachodzących z ja w is k . W szystko św iadczy bowiem o ty m , że z d ro w y in s ty n k t k la so w y k la s y , ro ­ botnicze j o c h ro n ił ją od m ę tn ia c tw a drobnom ieszczańskiej części in te li­

g e n c ji. N ie je s t ta recenzja rów nież przeznaczona d la w ro g ó w , k tó rz y tu i ówdzie u p r a w ia li i u p r a w ia ją m a­

skaradę ideologiczną, k tó r a ju ż dzi­

s ia j kończy się dzięki w z ro s to w i czujności.

U w a g i nasze są przeznaczone dla ty c h k ó ł in te lig e n c ji, k tó re w s k u te k a n a lfa b e ty z m u po lityczn ego , nie ro ­ z u m ie ją c biegu spra w , k tó re się to ­ czą, na m ia rę w łąsne j na iw n o ści o- c e n ia ją poczynania ś w ia ta im p e ria ­ listycznego.

A objaw em ta k ie j w ła ś n ie n a iw ­ ności je s t b ra k oceny odm iennych m etod d z ia ła n ia różn ych działaczy p o lity c z n y c h , gorzej : b ra k zrozum ie­

n ia różn ych „ te a tró w “ i różnych

„ a k to ró w “ , a nade w szystko różn icy m iędzy te a tre m a m askaradą.

O drzucić na le ży p ro s ta c k ie utożsa­

m ia nie różn ych „te a tró w “ i różnych ,,a k to ró w “ — wobec tego, że je s t na­

d e r is to tn a różn ica m ię dzy m etodam i

p o lity k ó w ty p u M ic h a jło w jc z a , a t y ­ pu T ito . N a w yższych szczeblach a k ­ to rs tw a m etod y się doskonalą — choć is to ta r o li pozostaje bez zm iany.

K orespondent pism a „N e w Y o rk T im es“ C. L . S ulzberger ta k po p ro ­ stu w y ja ś n ia tę różnicę:

„R u ch a n ty c z e rw o n y w E uro pie z ro d z ił przedziw ne sojusze. Nowe k o ­ a lic je szuka ją oparcia na le w ic y , aże­

by zwabić ro b o tn ik ó w do swojego o- bozu... S top nio w y ro z w ó j fro n tó w an­

ty k o m u n is ty c z n y c h w E u ro p ie pocią­

ga za sobą ciekaw e kom b in acje ideo­

logiczne i dziwne id y lle po lityczn e.

P ra w ie w s z y s tk ie w a żkie k o a lic je po­

lity c z n e w k ra ja c h , k tó re m a ją na­

dzieję o trz y m a n ia pomocy plan u M a rs h a lla czynią na jw iększe w y s iłk i, aby zasłonić się le w icą i aby ukazać się w pew nej m ierze ja k o lew ica, aby w ten sposób o trz y m a ć pomoc ro b o t­

n ik ó w i un ikn ąć e ty k ie ty re a k c jo n i­

stów “ .

D z ie n n ik a rz - papla o d s ło n ił ta ­ je m nicę m aska rad y. W p ie rw szym o- kresie po w o jn ie reżyserom im p e ria ­ lis ty c z n y m zdaw ało się, że w m gle pow ojennej w y s ta rc z ą lu dzie ty p u M ik o ła jc z y k ó w . Bardzo szybko oka­

zało się to n iew ysta rczają ce — trz e ­ ba b y ło sięgnąć po rezerw ę drugą, trze b a b y ło rozpocząć g rę g a r n itu ­ rem lu d z i uloko w an ym w e w n ą trz ro s ­ nącego ru ch u robotniczego, łu d z i do te j r o li albo przeznaczonych zawcza­

su, agentów m asku ją cych się św iado­

m ie, albo m egalom anów za p a trzo ­ nych w siebie, da jących się ła tw o do te j r o li sprow adzić. N ie w ą tp liw ie nie je s t rzeczą obojętną czy ktoś je s t św iadom ym , czy nieśw iadom ym szkod nikiem w ru c h u ro b o tn iczym , m im o że niezależnie od in te n c ji — s k u tk i szkodnictw a b y w a ją często te same. Jednak ta k zw a ny „d ra m a t oso­

b is ty “ szkodnika je s t może cie kaw y dla smakoszów an a liz psychologicznych i dla ne uro pato log ów — h is to ria pę­

dząca m ilo w y m i k ro k a m i naprzód, zo s ta w i to peckanie się w psychoa­

n a liz ie na okres po zw ycięstw ie soc­

ja liz m u . J e ś li nie będzie m ia ła czegoś ciekawszego do ro b o ty .

N a jb a rd z ie j is to tn ą spra w ą naszej epoki je s t w y k re ś le n ie je d y n e j słusz­

nej l i n ii po działu , p rz y ję c ie jednego spra w d zian u postępow ania; w s z y s t­

ko, co s p rz y ja zw ycięstw u s o cja liz­

m u, s p rz y ja ro z w o jo w i człow ieka, pra w d ziw e m u , n iekła m an em u i z d ro ­ w e m u hum an izm ow i. W s z ystko , co opóźnia zw ycięstw o socjalizm u, z w y ­ cięstw o p o koju i poszanowania życia m ilio n ó w lu d z i — pow inno być c a łk o ­ w ic ie usunięte. N ie m a rzeczy po­

średnich.

Z a n im jednakow oż p rz e jd z ie m y do is to ty s p ra w , należałoby . odpowie­

dzieć na k ilk a n a ta rc z y w ie p o w ta rz a ­ ją c y c h się —- acz śm iesznych — za­

p y ta ń , po d ykto w a n ych rzekom ym hum anizm em i ty p o w ą k ró tk o w z ro ­ cznością, c h w y ta ją c ą się zawsze s p ra w drobnych.

Po 'pierw sze: T w ie rd z ą ci rzekom i h u m a n iści, że można tego czy ta m te ­ go ugłaskać, że k rz y w d z i się i obraża lu d z i, s ta w ia ją c im p u blicznie za rz u ­ ty , oska rżając itd ., podczas gd y oni m ie li ja k najlepsze chęci. B a ! Sam i nosiciele pra w ico w e go i n a c jo n a li­

stycznego odchylenia, z a m ia st p r z y j­

m ow ać w a lk ę na ud ep ta ne j zie m i a r ­ gum en tó w , p o tra fią m ów ić ty lk o o swoich ura zach osobistych: „T e n p o w ie dział, że ja je ste m o lb rzym , k tó r y u p a d ł i je s t śmieszny. A ta m ­ te n p o w ie d z ia ł te j i ta m te j itd .“ . Szkoda słów n a odpow iedź! N ie w ą t­

p liw ie ta bebechomania napęcznia- ły c h a m b ic ji, obolałych p re s tiż ó w — to zastępow anie pow ażnej, zasadni­

czej a rg u m e n ta c ji od pieran ie m j a ­ k ich ś p lo te k — je s t chro nicznym schorzeniem pew nych g ru p e k w r u ­ chu ro b o tn ic z y m , k tó re z ja w ia się zawsze, gd y ru c h re w o lu c y jn y b ije we w ro g ą postawę p ra w ic y i o p o rtu - n is tó w .

T a k np. w 1903 ro k u , w opow iada­

n iu L e n in a o d ru g im zjeździe r o s y j­

s k ie j p a r t ii s o c ja lis ty c z n e j, na k tó ­ r y m stoczono w a lkę z p ra w ic ą , czy­

ta m y : „... subiektyw ne oceny (w ro ­ dza ju k rz y w d y , obrazy, w y p y c h a n ia , odsuw ania, p ię tn o w a n ia itd ., itd .) są owocem ura żo n e j a m b ic ji i c h o re j fa n ta z ji.

T a chora fa n ta z ja i ura żon a am ­ b ic ja prow adzą w p ro s t do n a jb a r­

dziej haniebnych plotek...“ (L e n in tom V I I , s tr. 18).

S ta lin w sw o je j m ow ie na X I I K o n fe re n c ji P a r t ii dn ia 17 stycznia 1924 ro k u m ów i o ta k ic h , k tó rz y pow ­ t a r z a ją :

„W s z y s tk o u was je s t słuszne, ale w y troszeczkę spóźniliście się, na- leżało to w szystko wcześniej uczynić.

N ie podnoszę tu s p ra w y , k to kogo obraża. Sądzę, że je ś li się dobrze p rz y jrz e ć , może okazać się, że znane powiedzenie o T it T itic z u dostatecz­

nie b lis k o dotyczy T ro c k ie g o : „ K t o Ciebie, T it T itic z , obrazi? T y sam każdego obrażasz“ (śm ie ch). A le po­

wiedziałem , że ja te j s p ra w y podno­

sić nie będę. N a w e t przypuszczam , że T rockie go k to ś ta m na pra w d ę ob ra­

ża. A le czyż o to chodzi? Cóż zasadniczego je s t w s p ra w ie obrazy?

Przecież spra w a dotyczy zasadniczej s tro n y re z o lu c ji, a nie tego k to kogo o b ra z ił“ . (S ta lin — T . V I . s tr. 6 ).

B y liś m y św iadka m i tego, ja k p ra ­

sa T ito , m a s k u ją c s p ra w y zasadni­

czych różnic, m a sku ją c siebie — aż do czasu k ie d y proces R a jk a po łożył kres m askaradzie, n a p la n p ie rw s z y w y s u w a ła s p ra w y ja k ic h ś ura zów , pępkom anię pre stiżow ą. T u rów nie ż e fe k t chow ania się za osobiste obola­

łości b y ł obliczony na psychologię lu ­ dzi, błądzących we m gle n a iw n e j drobnom ieszczańskiej id e o lo g ii. A le w ych ow a nkó w p a r t ii p r o le ta ria tu nie może w zruszać m e lo d ra m a t je d n o s tk i wówczas g d y w g rę w chodzi h is to r y ­ czny d ra m a t w a lk i kla s, m a ją c y za­

decydować o szczęściu lu d ó w całego św ia ta . K rz y w d a p a r t ii je s t niepo­

ró w n a n ie w ażniejsza, an iże li u ro jo n e k rz y w d y ja k ic h ś k lik czy g ru p k i. A

(Dokończenie na s tro n ie d r u g ie j)

TADEUSZ URGACZ

Gawęda

na moście Poniatow skiego

Na moście stare dzieje, chociaż to most nowy, choć tylko jedna gwiazda drży w gardziołku wody, lecz wystarcza zupełnie starym robotnikom, którzy jadąc na Grochów przez most jadą w przyszłość.

Majster puścił dymu pękatą jaskółkę —

„ho, ho, panie, kiedy na ten most się patrzy aż pamięć boli — przecież ze mną go budował Rokossowski, młody kamieniarz warszawski.

Stare dzieje,

potem chłopak wsiąkł jak wiosna

— stary śni i puszcza dymu aeroplan — gdzieś go liznął a zdrowo rewolucji uśmiech, przysłoniły go liście czasu oraz ludzie.

Ja — tu majster zakaszlał — co -wieczór

jadąc, myślę, że spotkam go sprzed lat trzydziestu z błyskiem uśmiechu na młodzieńczej tw arzy

pierwszego już z warszawskich kam ieniarzy.

M eldunek

Ci, co kochają w iek benzyny, którym epoka maszyn służy, ci, co kąpiele biorą w węglu, dla których zlinczowany M urzyn ma oczy brata, ciało brata — ci, co się zbroją w gąsienice

traktorów, w ryk ich, w śpiewaki zboża a w nocy z troską w oczach liczą serca nieskąpe arsenały

z dumną pokoju amunicją,

dla których uśmiech miał serdeczny Lenin —

ci w Polsce dzierżą front, i odpowiedzą, odpowiedzą

półkolem śmiechu, łutem wzgardy na nienawiści trupi trąd.

Ci się meldują w twoje ręce Marszałku Rzeczypospolitej — nie będzie nigdy pluł nam w twarz imperializmu drań i hycel.

I choć za wodą gdzieś bezludna po nowojorsku, po bankiersku zamawia wojnę ktoś

jak codzień

zamawia tłusty sznycel z wódką — najprostszy ciura, nie Achilles, lecz ulepiony z polskiej gliny da serce, że pod Rokossowskim w wojnie o pokój zwyciężymy.

Ci, co kochają smak pokoju, żołnierze stu o pokój bitew meldują się na twoje ręce Marszałku Rzeczypospolitej.

Niech pozdrowione będzie Wojsko, niech pozdrowiona będzie Arm ia za to, że ludzie chodząc prosto spokojnie chłoną w itam iny, że w puklach w iatru się rozpina zieleni wieczna ondulacja,

niech pozdrowione będzie Wojsko niech pozdrowiona będzie Arm ia.

(2)

Str. 2 O D R O D Z E N I E N r 43

SIEMION KIRSANOW

S T A L I N G R A D LUDZIE ZA MGŁĄ

W

Stalingradzie

kula

zraniła żołnierza;

Do Sanitariuszki zawołał: — Nie trzeba!

I powiedział: — Ja nie ebeę żadnego szpitala... — Z automatu zza muru znowu wypalił.

Dziewczyna z torby ciągnie długą wstęgę bieli, bandaż chce mu założyć, a chłopiec znów strzela.

Ona gazę do rany na czole przykłada.

Od wybuchu ciężkiego dom zadrżał w posadach.

I ją także zraniła kula zabłąkana, lecz chce żołnierzowi bandażować ranę.

Seria serię goni... Chwilę, jeszcze plaster! — 1 Niemcom si? nie starczy, by zdobyć to miasto.

p rz e ło ż y ł M a r i a n L. B i e l i c k i

JERZY GRYGOLUNAS

(D o k o ń c z e n ie ze s tro n y p ie r w s z e j) w yp a d n ie przecież m ów ić jeszcze o ja w n y c h ag en tu rach .

Po w tó r e : L u d z i za m g łą grzeczno­

ści i „d o b ry c h " m a n ie r k a p ita lis ty c z ­ nego ś w ia ta ra z i o tw a rto ść, z ja k ą p a r tia nowego ty p u u ja w n ia i s ta w ia w szystkie swe bolączki i s p ra w y we­

w n ę trzn e bez o w ija n ia w bawełnę i bez s tru s ie g o kręce nia g ło w ą w p ia ­ sku. N ie zrozu m ie tego n ik t, k to nie m a i n ie chce m ieć wspólnego ję z y k a z now ym , zw ycięsko id ącym św iatem . W a rto przyp om n ieć ja k to podczas w o jn y , w na jcięższej c h w ili ro z g ry w ­ k i o S ta lin g ra d , Czerwona A r m ia w poczuciu sw ej s iły , ja k o jeden ze środ ków w iodących do je j w zm ocnie­

n ia w y s ta w iła sztukę K o rn ie jc z u k a

„ F r o n t " , k r y ty k u ją c ą błędy popeł­

nia n e przez pewnego ty p u ofic e ró w . T e j r o li k r y t y k i i s a m o k ry ty k i lu d z i nowego ty p u nie zrozum ie żaden za­

p a trz o n y w sw o ją s k le p ik a rs k ą , cha­

łu p n ic z ą am b icję w y n a tu rz o n y in d y ­ w id u a lis ta .

P rz e d w ie lk ą h a lę m a g a z y n u .w N o w y m P o rc ie co p ię ć m in u t za- ,ie*.c.faly ta k s ó w k i. W y s ia d a ły z n ic h e le g a n c k ie , o p a lo n e k o b ie ty , w d łu g ic h , b a rw n y c h , m a lo w a n y c h w w ie lk ie k w ia t y s u k ie n k a c h . T o ­ w a r z y s z y li im m ło d z ie ń c y w s p o r­

to w y c h b lu z a c h i w e lw e to w y c h m a ry n a rk a c h . P o d a w a li z e le g a n ­ c ją rę k ę , a . c h w ilę p ó ź n ie j p a p ie ro ­ sy. Z d r u g ie j s tro n y , n a le w o , c ią ­ g n ą ł p rz y p ró s z o n y k u rz e m tłu m łu d z i. T r a m w a je p rz e c is k a ły się, o s tro d z w o n ią c na k a ż d y m m e trz e . S z ły k o b ie ty i m ę ż c z y ź n i z G d a ń ­ ska i W rzeszcza, a ogon te j w ie lk ie j p ro c e s ji o k rę c a ł się jeszcze przez p ó ł g o d z in y d o o k o ła d o m ó w N o w e ­ go P o rtu .

O g I r in ie p ie rw s z e j, s to ją c y p r z y w e jś c iu p o d w ó jn y rz ą d b łę - k itn o b lu z y c h m ilic ja n t ó w z w in ą ł Się do ś ro d k a i c h w ile p ó ź n ie j za­

trz a ś n ię to w s z y s tk ie d r z w i o lb r z y ­ m ie j. w y s o k ie j i c ie m n e j h a li.

P ię ć ty s ię c y lu d z i z a m k n ię ty c h w d u s z n y m i g o rą c y m p o w ie tr z u cz e k a ło ńa ta n ie c A k a d e m ic k ie g o T e a tr u R a d z ie c k ie g o z M o s k w y . S ie d z ie li na ła w k a c h , s ta li p o d ś c ia n a m i, a k ilk u d z ie s ię c iu ś m ia ł­

k ó w u m ie ś c iło się na d łu g ic h b e l­

k a c h p u ła p u .

K o ło m n ie s ta ło w y p o m a d o w a n e i b a rw n e ja k ta p e ta to w a rz y s tw o z Sopot. Co c h w ila , s tło c z o n y p r z y d rz w ia c h t łu m . w y c ią g a ł do g ó ry s z y je i f a lo w a ł w n a szym k ie r u n ­ k u . W te d y k o b ie ta , k tó r a n a p ie ra ła n a m n ie n a g rz a n y m i w y p e r fu m o - w a n y m c ia łe m o d z y w a ła się do sw ego m ężczyzn y.

— Cóż ' za c h a m s tw o . P o m y ś l P io tr? Co za b r a k o rg a n iz a c ji!

W y s o k i, s z p a k o w a ty m ężczyzna t r z y m a ł n a d g ło w a tu r y s ty c z n ą la - skę. O d p o w ia d a ł je j, le k k o s e p le ­

n ią c. '

— R ze czyw iście , k o tę c ż k u . Cóż za b r a k o rg a n iz a c ji.

K o b ie ta p rz e d rz e ź n ia ła . go r o z ­ d ra ż n io n a .

— R z e c z y w iś c ie k o łe c z k u ! R ze­

c z y w iś c ie k o te c z k u . A le m y m a m y b ile ty . B ile t y p.o 600 z ło ty c h .

W te d y d y s ty n g o w a n y m ężczyzna p rz e c ie ra ł c h u s te c z k ą zroszone czo- ł°.

— N ie d e n e r w u j się m a le ń k a . C h c ia ła ś p rz e c ie ż zobaczyć. K tó ż m ó g ł p rz e w id z ie ć , że w ' o s ta tn ie j c h w ili w te j b u d z ie z ro b ią b e z p ła t­

n y w y s tę p 1 d la h o ło ty .

L u d z ie n ie c ie r p liw ili się. P an z la se czką o d p ły n ą ł p o n ie s io n y p rze z ró z fa lo w a n ą p u b lic z n o ś ć b liż e j w n ę k i d la o r k ie s tr y . . W p e w n e j c h w ili m e g a fo n y p o p r o s iły o ciszę.

N a scenę w y s z e d ł k ie r o w n ik a r t y ­ s ty c z n y b a le tu i w ję z y k u r o s y j­

s k im p r z y w it a ł w id o w n ię . M ó w ił:

„C ie s z y m y się, że m o ż e m y w y s tę ­ p o w a ć w P olsce d la mas p r a c u ją ­ c y c h “ . P o h u c z n y c h o k la s k a c h w y ­ c o fa ł się s w o im 's z a ry m u b ra n ie m poza k rą g r e fle k to r ó w . O r k ie s tr a p o p r a w iła się na m ie js c a c h . N a sa­

lę w y b ie g ła m u z y k a P io tr a C z a j­

k o w s k ie g o , a c h w ilę p ó ź n ie j z d w ó c h s tro n c z a rn e j k o ta r y b ia łe k o s tiu m y b a le tn ic .

P a trz y łe m na tw a rz e lu d z i. Szcze­

g ó ln ie z a in te re s o w a ła m n ie to w a ­ rz y s z k a s z p a k o w a te g o pana, k tó r a o sta te cznie u w o ln iła m o je p le c y od gorącego u ś c is k u i p rz e s u n ę ła się b liż e j ła w e k , tw a r z .chłopca w m u n d u r k u ,;S P “ oraz m ężczyzn a w ro b o c z y m k o m b in e z o n ie .

K o b ie ta s un ęła p o w o ln y m w z r o ­ k ie m ja k o b je d z o n y w ąż, za z m ie ­ n ia ją c y m i .s ię p o s ta c ia m i ta n c e re k . N ie ra z p rz e rz u c a ła go poza lin ię sceny i z a tr z y m y w a ła na z a w ie s z o ­ n y c h p o d s u fite m ż o łn ie rz a c h . U ś ­ m ie c h a ła się, k ie d y w y p ły n ą ł p o r u ­ s z a ją c y b ia ło - c z a r n y m i s k r z y d ła m i ła bę dź, k o c h a n e k b ia łe j ła b ę d z ic y , a le u r o k ła b ę d z ie g o je z io ra p r y s k a ł n a ty c h m ia s t, k ie d y z a tr z y m y w a ła oczy na p ię k n ie s k rę c o n y c h w ło ­ sach sąsiada z p r a w e j s tro n y . R z u ­ cała na n ie g o s z y b k ie s p o jrz e n ia , a p ó ź n ie j z n ó w u ś m ie c h a ła się do L e - p ie s z y ń s k ie j, śledząc je j w ir u ją c e n o g i. W p e w n e j c h w ili w y ję ła z t o ­ r e b k i p u d e rn ic z k ę i w p r a w n y m i r u c h a m i p rz y p ró s z y ła sob ie nos i o k o lic ę oczu.

C h ło p ie c s ta ł p o d d r e w n ia n y m f ila r e m . M ia ł u s ta le k k o o tw a r te i a n i r a z u w c ią g u p ó ł g o d z in y n ie o d e rw a ł oczu od sceny. B y łe m p e w ­ n y , że w id z i b a le t p ie rw s z y raz. Z u ­ p e łn ie w y r a ź n ie m u z y k a d z ia ła ła

na nieg o ja k d ź w ię k i p is z c z a łk i h i n ­ d u s k ie g o f a k ir a na z a h ip n o ty z o w a ­ nego węża. O d czasu do czasu o b - c ie r a ł d ło n ią p o t z czoła, n ie t r u ­ dząc się na w y ję c ie c h u s te c z k i. Po s k o ń c z o n y m w y s tę p ie , k ie d y ła b ę ­ dzice o d p ły n ę ły i, je z io ro zosta ło m ilc z ą c y m ś w ia d k ie m tr a g e d ii o l­

b rz y m ie g o ła b ę d z ia , c h ło p ie c w m u n d u r k u ,,S P “ b ił b ra w o ch y b a n a jd łu ż e j ze w s z y s tk ic h .

M ężczyzn a w ro b o c z y m k o m b in e ­ zo n ie p o c z ą tk o w o d łu b a ł k e s tro p a - ty m p a lce m po z r y ty m ospą nosie.

Po k il k u m in u ta c h o p u ś c ił rę k ę na b io d ro i n e rw o w o p r z e ły k a ł ślin ę . O n też na p e w n o ja k ju n a k z „ S P "

p ie rw s z y ra z w id z ia ł k la s y c z n y b a ­ le t i s ły s z a ł s y m fo n ic z n ą m u z y k ę , bo d o ty c h c z a s d o ta r ły do je g o s to c z n i je d y n ie d ź w ię k i o r k ie s tr y m a r y n a r s k ie j. M ia ł w ie lk ie i m ą ­ d re oczy. I w y d a w a ło m i się, że k ie d y k la s k a ł w s w o je tw a rd e , m ocn e dłon ie,, oczy je g o p ło n ę ły .

M u z y k a u m ilk ła . L u d z ie zaczę li szeptać p o m ię d z y sobą. B y ło d u sz­

no. O tw o rz o n o d r z w i na d w ó r. K o ­ b ie ta w a c h lo w a ła się chu steczką.

C h ło p ie c z ,.SP ‘ r o z lu ź n ił pa sek u s p o d n i i d a le j w p a t r y w a ł się w scenę. M ężczyzn a w k o m b in e z o n ie z u z n a n ie m k iw a ł g ło w ą ,, a je g o t o ­ w a rz y s z , n is k i c z ło w ie k o spłasz­

czonym . n o s ie m iarow p_ m u p o t a k i­

w a ł. T o w a rz y s tw o z S o p o tu s k a r ­ ż y ło się, że w ta k im tłu m ie n ie m a n a w e t gdzie z a p a lić papierosa .

P o d z ie s ię c iu m in u ta c h z a m k n ię to d r z w i do hali.. R e fle k to r y z a b ły s ły . N a scenę w y s z e d ł ły s y r o b o tn ik za­

k ła d ó w p o rto w y c h , u b r a n y w b r ą ­ zow ą b lu z ę . O b e jr z a ł n ie p e w n ie ota czają cą go p rz e s trz e ń i s k in ą ł na s k u lo n ą t r w o ż liw ie d z ie w c z y n k ę w c z e rw o n e j k o k a rd z ie . Z a n im k r o ­ c z y ł k ie r o w n ik a rty s ty c z n y R a ­ d z ie c k ie g o B a le tu . S ta n ą ł nieco, z b o k u , p r o file m do w id o w n i. R o ­ b o tn ik s k in ą ł p o n o w n ie na d z ie w ­ c z y n k ę . P o d b ie g ła d r o b n iu t k im k r o c z k ie m i s z y b k o p o d a ła róże k ie r o w n ik o w i. P o te m w y c o fa ła się p rz e ra ż o n a , tro c h ę b o k ie m ja k k u ­ la w y , m ło d z iu t k i r a k . R o b o tn ik p r z y g ła d z ił n ie is tn ie ją c ą n a g ło w ie k ę p k ę w ło s ó w i p o s u n ą ł się b liż e j w n ie s io n e g o p rze z d w ó c h m a r y n a ­ r z y m ik r o fo n u . W y ją ł z k ie s z e n i k a w a łe k p a p ie ru , c h rz ą k n ą ł i za­

c z ą ł p o w o li czytać:

„ D z is ia j m y , r o b o tn ic y p o r to w i o b c h o d z im y w ie lk ie ś w ię to . N a s i goście ra d z ie c c y z e c h c ie li d o nas p rz y je c h a ć . J e s t to jeszcze je d e n d o w ó d naszej w ie lk ie j p r z y ja ź n i, p o c z ę te j w e w s p ó ln y c h w a lk a c h z fa s z y s ta m i h itle r o w s k im i. A r t y s tó w B a le tu R a d z ie c k ie g o w ita m y s e r­

d e czn ie w n a s z y m p o rc ie . Jest to b a le t w ie lk i. J e s t to b a le t, k tó ry ...

N a c h w ilę o d e rw a ł w z r o k od k a r t k i, n a k t ó r e j m ia ł na p isa n e p rz e m ó w ie n ie i s p o jrz a ł na w id o w ­ n ię. Z o b a c z y ł m o rz e g łó w . T y s ią c e oczó w w p a trz o n y c h w sie bie . P ię ć ty s ię c y oczó w ś le d zą cych k a ż d y r u c h je g o w a rg . N ie m ia ł o d w a g i z a jrz e ć do s w o je j k a r t k i. P ró b o w a ł coś p o w ie d z ie ć jeszcze, a le n ic n ie m o g ło p rz e c is n ą ć się p rze z je g o za­

c iś n ię te g a rd ło .

N ie w id z ia łe m w y r a z u je g o oczu.

A le w ie d z ia łe m , że k r y je się w n ic h p rz e ra ż e n ie . W ie lk i w s ty d ; że s k o m ­ p r o m it o w a ł s w o ic h k o le g ó w , k t ó ­ r z y d z is ia j ra n o p o w ie r z y li m u h o ­ n o ro w ą m is ję — p o d z ię k o w a n ie a r ­ ty s to m ra d z ie c k im za ic h gościnne w y s tę p y d la r o b o tn ik ó w p o rto w y c h .

K ie d y r o b o tn ik m ilc z a ł ju ż d łu ­ że j n iż p ó ł m in u ty , k o b ie ta , k tó r a na p o c z ą tk u s p e k ta k lu o g rz e w a ła m i p le c y , p a rs k n ę ła c h r a p liw y m ś m ie che m . Z a w tó r o w a ło je j k il k a ­ na ście ty p ó w z so p o ckie g o to w a ­ rz y s tw a . K to ś zaczął g w iz d a ć . O de­

z w a ły się g ło s y :

— T a k ie g o id io tę w y d e le g o w a li.

— Ł y s y buc.

— A le to k a w a ł im z ro b ił.

— D o b rz e p r z y w it a ł p r z y ja c ió ł.

W ty m s a m y m p r a w ie m o m e n c ie do ły s e g o p re le g e n ta , na czole k t ó ­ re g o s k r o p liły się g ru b e k r o p e lk i p o tu , p o d s z e d ł k ie r o w n ik b a le tu . U s ta je g o p u ls o w a ły le k k im u ś m ie ­ chem . U ją ł tw a r d ą d ło ń p o ls k ie g o r o b o tn ik a w s w o ją w ą s k ą , d e lik a t ­ n ą rę k ę i m o c n o p o trz ą s n ą ł n ią k i l ­ k a ra z y . Z a m k n ą ł go s iln ie r a m ie ­ n ie m , u ś c is k a ł i p o c a ło w a ł. P o te m s ta n ą ł p rz e d m ik r o fo n e m , p o d z ię ­ k o w a ł za go ścinne p r z y ję c ie i ta k b a rd z o lic z n ie z g ro m a d z o n ą p u b lic z ­ ność. K ie d y s k o ń c z y ł, p o s y p a ły się o k la s k i.

S p o jrz a łe m na k o b ie tę , p r z y ja ­ c ió łk ę s z p a k o w a te g o m ężczyzn y.

S k u rc z y ła się ja k b y w sobie i u d a ­ w a ła , że g w a łto w n ie s zu ka czegoś w w o re c z k u .

J e rz y G rygolun as

ALEKSANDER RYMKIEWICZ

Z c y k lu „W ie n ie c je z io r" .

S iedem dziesiąt siedem m iasteczek

Mazurski księżyc nie pierwszy raz z wysoka maluje sam jeden.

Miasteczek na tej palecie dziś lśni siedemdziesiąt siedem.

Oto ja k stary flam andzki mistrz pogłębia swe cienie miesiąc.

A. za tym pędzlem miasteczek szło siedem i siedemdziesiąt.

Każde zaś było małe jak łza, z dachów, z zieleni spleciona.

Zieleń ja k szum, dachówki jak rdza, baszta po środku rzeźbiona.

Czy to kolory nieznanych mórz, czy księżycowe lodowce.

Wszystkie miasteczka prowadzą swe jeziora ja k białe owce.

Można bez przeszkód policzyć je, śledząc od w ieży do wieży.

Błękitne łąki spadają jak grad dokoła miasteczek — pasterzy.

Po jednej stronie, dawniej jak bór:

miecz, ogień, na płaszczach krzyże.

Po drugiej: zgięty, rolniczy lud narzędzia do ziemi przybliża.

Leci daleko za srebrem biel, B ałtyk mierzeję wiezie.

— I tak siedemdziesiąt siedem szło miasteczek i tyleż jezior.

Po trz e c ie : Lu dzie szczerze n a iw n i, często nie ro z u m ie ją ró ż n ic y m iędzy s a m o k ry ty k ą , a w y k rę to k ry t,, ką. Sa­

m o k ry ty k a polega n a uzn a w a n iu swoich błędów w , św ietle po głębia­

nia, uczenia się i jeszcze ra z uczenia się m a rk s iz m u - le n in iz m u . W y k rę - to k r y ty k a polega na fo rm a ln y m i po- vvierzchownym p rz y z n a w a n iu się do błędów, k tó re u ja w n io n o poprzednio, i w zrzuceniu w in y za nie na „o b ie k ­ ty w n e w a r u n k i" .

Jednym z o b ja w ów ta k ie g o w y k rę ­ can ia się od s a m o k ry ty k i je s t po w o ły­

w a n ie się na sw ój b ra k w iedzy w ted y, gdy się p rz e g ry w a .

Jest p rz y ty m rzeczą c h a ra k te ry ­ styczną, że lu dzie p ro le ta ria c k ie g o pochodzenia, g d y o d ry w a ją się od swego klasow ego p n ia , zaczynają n a jg ło ś n ie j m ów ić o sw ym pochodze­

n iu . M a s k u ją swoje ideologiczne odej­

ście: ta k b y ło z D o rio t, słu gą h itle ­ ry z m u , ta k dziś czyni T ito .

P ro le ta r ia t naszego k r a ju , posia­

d a ją c y tra d y c ję w a lk i od czasów W a ­ ry ń s k ie g o , nie po zw o li n ik o m u za­

g ra ć r o li dom orosłego T ito -B o n a - pa rte go , ta k a „ k r e a c ja " je s t dla pol­

skiego p ro le ta ria tu w roga. I ta k a

„ k r e a c ja " je s t z resztą z g ru n tu nie ­ m ożliw a. Jest rzeczą na de r obcą — je ś li nie w s trę tn ą — w y s łu c h iw a n ie m e lod ra m atyczne j w y k r ę to k r y ty k i lu d z i, k tó rz y „ r o z ło ż y li" swoje role.

Po ty c h trzech w stępnych u w a ­ gach, dotyczących racze j a tm o s fe ry k u lu a r ó w : a w ięc a tm o s fe ry obra- ż a ls tw a i p lotek, a więc s tra c h u przed jasnością i u ja w n ia n ie m spra w , a w ięc nie s a m o k ry ty k i lecz kun sztu w y k r ę to k r y ty k i, należałoby prze jść do b a rd zie j is to tn y c h spra w . T y m - b a rd z ie j, że m iędzy ja w n y m i w ro g a ­ m i a „pse ud ole w ico w ca m i" is tn ie je ró ż n ic a innego, b a rd z ie j istotnego po działu f u n k c ji p o lity c z n y c h .

M ó w ił kie dyś R obespierre podczas W ie lk ie j R e w o lu c ji F ra n c u s k ie j: „n ie z w ra c a jc ie u w a g i na in try g a n tó w , k tó rz y p o ja w ia ją się podczas rew o­

lu c ji, ja k p ia n a na po w ie rzch n i f e r ­ m e n tu ją c y c h lik ie r ó w ; spó jrzcie na n a ró d ; zważcie w szystkie bohaterskie po cią g n ię cia re w o lu c ji..."

N ie w ą tp liw ie , je ś li się zważy w ie l­

k ie m iędzynarodow e osiągnięcia lu ­ dów, o lb rz y m i w z ro s t ru c h u p o koju, zw ycięstw o lu d u chińskiego, — lu d ­ ność p a ń s tw w yzw olo nych spod ja r z ­ ma k a p ita łu s ta n o w iła przed d ru ­ gą w o jn ą św ia to w ą zaledw ie 190 m i­

lionó w , a obecnie przeszło 750 m ilio ­ nów — je ś li się zważy do tego w z ro s t gospodarczej, p o lity c z n e j i k u ltu r a l­

n e j s iły Z S R R i p a ń s tw b u d u ją c y c h zręb y s o cja lizm u —- ja k ż e k a rło w a ta je s t f ig u r a T ito , ja k ż e ohydne są g r u p k i je g o b y ły c h czy obecnych po­

pleczn ików w różn ych k ra ja c h . N ie ­ w ą tp liw ie , je ś li się p rz y jrz e ć uw aż­

nie skokow i naprzód, dokonanem u przez naszą dem okrację lu do w ą w cią gu 5-u la t, szczególnie zaś w o s ta t­

n im ro k u , je ś li spojrzeć na fa b r y k i, w a rs z ta ty i pola, na bieg naprzód d z ie jó w i to na zakręcie -— ja k ie g o h is to ria ludzkości nie znała — d z iw ­ nie n iew sp ółm iern e w y d a ją się je d ­ nostkow e m e lo d ra m a ty dom orosłych ka n d y d a tó w na spóźnione role.

Co przeszkadza bieg ow i naprzód dziejów , ostatecznem u zw ycięstw u s o cja lizm u , u n ik n ię c iu w o je n ? W s z y ­ stko to, co osłabia zw a rto ść, je d ­ ność, spoistość obozu p o ko ju , w s z y s t­

ko, co u ła tw ia , u m o ż liw ia d z ia ła l­

ność w ro g a , m ającego od w ieków wyćw iczone w a g e n tu ro w e j robocie sztab y dla u ja rz m ie n ia ludów . F o r ­ ma te j d z ia ła li,o ś c i byw a bardzo róż- n o lita . T uż po ukończeniu w o jn y m ie ­ liś m y n a odcinku lite r a t u r y ze s tro ­ n y zw o len ników s a rtry z m u próbę ta ­ k ie j, rzekom o le w icow ej m aska rad y, m a ją c e j na celu rozbudzenie ro z k ła ­ dowych, pesym istycznych, ro z b ra ja ­ ją c y c h w e w n ę trz n ie n a s tro jó w w śród in te lig e n c ji. M a s k a ra d a S a rtre ‘a skończyła się szybko — m im o , że w ie lu dopiero w te d y z ro zu m ia ło is to ­ tę tego „lite ra c k ie g o " n u r tu , kie d y o fic e ro w ie T ru m a n a zaczęli w N ie m ­ czech g ru b y m i d o la ra m i podpierać

„a p o lity c z n ą " lite r a tu r ę i sztukę eg- z y s te n c ja lis tó w . M ie liś m y rob otę t i- tow ców w ru ch u ro b o tn ic z y m , osta­

tecznie zdem askowaną pi-zez proces R a jk a w Budapeszcie. N ie na le ży za­

ślepiać się i w idzie ć is to tę ró ż n ic y ty lk o w ty m że n o w y T ro c k i ro zstrze ­ la ł swego W ra n g la , że T ito ro zstrze ­ la ł M ic h a jło w ic z a . B y w a ją s trz a ły i z a b ó jstw a , k tó re są ty lk o głośnym , e fe k to w n y m frazesem . Do te j s p ra ­ w y po w ró c im y .

I t u t a j u lu d z i ż y ją c y c h we m gle drobnom ieszczańskich n a iw n ia c tw ro ­ dzą się następne p y ta n ia , dotyczą­

ce r o li je d n o s tk i. J a k się to dzieje, że w ru c h u ro b o tn iczym , że w p a r t ii zm ie nia się i zwalcza lu d z i, k tó ­ r y m jeszcze w c z o ra j pow ierzano odpow iedzialne fu n k c je ? J a k z d r u ­ g ie j s tro n y może dojść do ta k ie j de­

g re n g o la d y , ta k ie g o staczania się, ze­

ś liz g iw a n ia się lu d z i, n ie ra z p rz y ­ wódców, do obozu w ro g a ? Czyż lu ­ dzie, k tó rz y w c z o ra j b y li in n i, nie ro ­ z u m ie li soc ja liz m u — nie m ogą się zm ie nić i stać się cz y n n y m i w y z n a w ­ cam i id e i kom u nizm u ? I w ogóle — czemu ta k ą wagę p rz y w ią z u je się do w sze lkich ró ż n ic , ja k ie z a ry s o w u ją się w m y ś le n iu lu dzi?

J e ś li — ro zp oczyn ają c od końco­

wego zdania, w ie lu lu d z i nie rozu m ie ty c h k o le jn y c h procesów, ja k ie za­

chodzą obecnie w p a rtia c h , sto ją cych n a czele d e m o k ra c ji lu d o w e j — w y ­ n ik a to stąd, iż za p o m in a ją , że n a w e t dziecko nie przych od zi n a ś w ia t bez­

boleśnie. T y m b a rd z ie j nie należy przypuszczać, że w ie lk i, n o w y ład społeczny •— s o c ja liz m ■— może p rz y jś ć na ś w ia t bez przecięcia pę­

p o w in y i to ja k ie j p ę p o w in y ! P isa ł ongiś L e w T o łs to j o p ie lg rz y m ie , k tó r y idąc przez pole u jr z a ł stoją ce­

go na szosie czło w ie ka, w y m a c h u ją ­ cego w z d łu ż i w poprzek d łon ią. D o­

piero gd y się z b liż y ł, zobaczył, że ten pozorny d z iw a k o s trz y na ka m ie n iu noże.

Podobnie, niezależnie od w rażeń, ja k ie mogą odnieść p ie lg rz y m k i i kib ice — w toczącej się d y s k u s ji o s trz y się oręż w a lk i ideologicznej.

Rzecz ja s n a , w m ia rę przechodzenia w a lk i klas na dalszy etap, w m ia rę za o strza n ia się bojów o no w y ła d społeczny — ci wszyscy, k tó rz y w i­

dzą u s tró j s o c ja lis ty c z n y w kom ­ p ro m isie m iędzy ideologią p ro le ta ­ r ia tu , a ideologią drobnom ieszczań­

stw a, wszyscy „c e n try ś c i" muszą o- dejść, gdyż u s tró j socjalistyczny- nie je s t i nie może być s k u tk ie m ja k ie ­ g o k o lw ie k „k o m p ro m is u " m iędzy k la ­ są rob otniczą a drobnom ieszczań­

stwem , a może być je d y n ie sk u tk ie m w yrzeczenia się przez drobnom iesz- czan w szelkich o b ja w ó w ta k zw a­

ne j „id e o lo g ii d ro b n o to w a ro w e j"

w sze lkich prób ra to w a n ia w u s tro ju s o c ja lis ty c z n y m ta k ic h czy innych p rz e ż y tk ó w k a p ita liz m u . T a k im zaś p rz e ż y tk ie m je s t próba u k ry c ia —- pod m aską tro s k i o czło w ie ka — n ie ­

p o koju o los m ę tn ia c tw a drobnom ie- szczańskiego.

N a to m ia s t u podstaw socjalizm u i w a lk i o socjalizm leży tro s k a o czło­

w ie k a , w ie lk ie zau fanie do czło w ie­

ka, o p arte je d n a k na re a lis ty c z n y m , uzależnionych od re a ln y c h jego prze­

m ia n — nie zaś m is ty c z n o -k ła m - liw y m ■— doń stosunku. I po to , aby c zło w ie k nowego ty p u m ia ł p e ł­

ną możność ro z w o ju , m usi się on w y z w o lić z pęt rze ko m e j in d y w id u ­ a lis ty c z n e j w olności, sobiepaństwa i w y p a try w a n ia w d ru g im c z ło w ie ­ ku i w d ru g im narodzie elem entów uzasadniających jego nieufność. N ie ­ ufność nie ma nic wspólnego z c z u j­

nością — je s t obca c z ło w ie k o w i no­

wego ty p u , m arksiście - leniniście, k tó r y od na jd u je sw oją wolność, rz e ­ c z y w is tą wolność, we w s p ó łp ra c y z in n y m i lu dźm i.

I stąd, z cej in te rp re ta c ji wolności w y n ik a stosunek do wodza. W ielkość wodza polega na ty m , że sprzęga się on, s ta p ia w jedno z n a jb a rd z ie j po­

stęp ow ym prądem danej epoki, staje się je go duszą i cia łem , ulega mu zupełnie, aby — nie tracąc an i na c h w ilę r y tm u czasu biegnącego na­

przód, — h a rte m i nieu stę pliw o ścią podciągać go w yżej...

AV cię żkim okresie o k u p a c ji i w a lk oku p a cyjn ych , a potem w p ie rw s z y m okresie d e m o k ra c ji lu do w ych, gd y po raz p ie rw s z y z o s ta ły dokonane w now ych w a ru n k a c h głęb okie p rz e ­ m ia n y społeczne, g d y łagodność re ­ w o lu c ji b y ła u m o ż liw io n a b o ha te r­

stw em C zerw onej A r m ii, is tn ie n ie m Z w ią z k u R adzieckiego i je go t r z y ­ d z ie s to le tn im doświadczeniem , tu i ów dzie w y ro ś li wodzowie, k tó rz y podczas o k u p a c ji w y h o d o w a li w so­

bie in d y w id u a liz m drobnom ieszczań- s k i („s a m o tn ik je s te m "), k tó ry c h w p ie rw szych la ta c h d e m o k ra c ji lu ­ dowych po kla sk drobnom ieszczaństw a

coraz b a rd z ie j ro z s m a k o w y w a ł w szukaniu op arcia w „n a ro d z ie " w b rew p a r tii. Ten ty p „w o d z a " oderwanego od sw o je j k la s y i opętanego m egalo­

m a n ią osobistą b y ł w y m a rz o n y m no­

sicielem o p o rtu n iz m u . W id z ia ł on bo­

w iem nie na ród now y, naród ro b o tn i­

ków , chłopów i in te lig e n c ji; po trz e b ­ n y m u b y ł k la js te r s o lid a ry s ty c z n y , a dla w yrze czen ia się w a lk i kla s, le ­ genda o „w y g a s a n iu " te j w a lk i, teo­

r ia sw o istej d ro g i na rodow ej itd . A tym czasem w k ra ja c h de m okra­

c ji lu do w ych w y ra s ta ła i d o jrze w a ła coraz b a rd z ie j ta s iła k la s y ro b o tn i­

czej, k tó ra nie sam o rzutnie, ale dzięki w y s iłk o w i s ta ry c h i now ych k a d r r e ­ w o lu c y jn y c h p a rła do dalszego ro z ­ w o ju w a lk i klas i do w y jś c ia — z m g iy nepow ej — na ja s n y gości- nifec d ro g i do socjalizm u. W y ra s ta ła świadom ość k la s y ro b o tn ic z e j, k tó ­ r a nie szuka ła tego — ja k to r o b ili pe w n i wodzowie, — co nas rzekom o d z ie li od R e w o lu c ji P a ź d z ie rn ik o w e j, ale w id z ia ła , czuła i u czyła się tego, co nas łączy z ZSRR, k ra je m , k tó ­ r y je s t nauczycielem i wodzem ca­

łego obozu postępu. K o n f lik t m ię­

dzy tą w ie lk ą , rosnącą s iłą p ro le ­ t a r ia tu , s iłą obozu postępu i p o k o ju

— a k lik ą , k tó ra w yobcow ała się z w ła s n e j k la s y , s ta w a ł się n ie u n ik n io ­ n y.

N ie je s t t u t a j naszą rzeczą rozp a­

try w a n ie ta k ic h w y p ad ków , kie d y i ja k k lik a T ito zaciągnęła się na słu ż­

bę ag en tu row ą . K o rz y s ta ją c z m g ły

•wojennej i po w o jen ne j niera z z w y ­ k l i agenci w y w ia d ó w d ra p o w a li się w tog ę „re w o lu c jo n is tó w “ . Rzecz ja ­ sna, w ru c h u ro b o tn ic z y m , w w ie l­

k ic h prze m ian ach dziejo w ych g ó ru ją je d n a k nie rzeczy przyp ad kow e .

Ź ró d ła szukania op arcia nie we w ła s n e j p a r tii, nie w kla sie r o ­ bo tn icze j P o ls k i, ale w ja k ie jś nie ­ u c h w y tn e j, ro z la z łe j m asie, w k tó ­ r e j ro z le c i się hegem onia p r o le ta ria ­ tu , są znacznie daw niejsze. U pod­

s ta w ty c h w s z y s tk ic h posunięć czy dĄżeń b y ła chęć op arcia w ła d z y nie o w ła s n ą klasę, ale o w łasną k lik ę { szukanie je j w b o n a p a rty s to w s k im , c e n try s ty c z n y m rzeko m ym k o m p ro ­ m isie m ię dzy dro b n o to w a ro w y m , czy­

l i k a p ita lis ty c z n y m chłop stw em a s o c ja lis ty c z n y m sektorem m ie js k im . H is to r ia uczy, że ta k i pseudokom pro- m is je s t re z y g n a c ją wobec b u rż u a z ji.

N ie ze znachorstw a, ale w ła ś n ie z naukow ego, k r w ią b o jo w n ik ó w p r z y ­ pieczętow anego doświadczenia Re­

w o lu c ji P a ź d z ie rn ik o w e j — w ie m y j do czego to p ro w a d z i. Mocodawcy7 im p e ria lis ty c z n i z o rie n to w a li się, ż®

ich „o g o n y ", przeniesione do dro b­

nych ro i M ik o ła jc z y k i sko ń c z y ły się.

Z b y t s iln a się s ta ła , z b y t w y ro s ła kla sa rob otnicza, ja k o wódz n a ro d u w cią gu ty c h k ilk u la t, aby ta k p ro ­

s ta c k im i a k to ra m i m ożna b y ło ją baw ić. Trzeba było p o sta w ić na w ie lk ą rolę, na „k o o y lę " w ro d z a ju T ito . Trzeba było otoczyć a g e n ta m i samo k ie ro w n ic tw o p a r tii w Polsce.

N ieocze kiw anie nie ty lk o dla „g rz e - cznych " drobnom ieszczan spoza mgły»

ale dla m ocodawców, m askarada z T ito zosta ła zdem askowana. Sam T ito p rz y jm o w a n y w lip c u ub. r.

do ja k ie jś A k a d e m ii N a u k , u ż a la ł się, że k r y ty k a obozu le w ic y w s to ­ sunku do niego je s t s iln ie js z a , n iż W stosunku do k ra jó w k a p ita lis ty c z ­ nych. T a k , to p ra w d a , bo choroba zakaźna we w ła sn ym domu znacznie b a rd z ie j nas obchodzi, a n iż e li z a ra ­ za w obozie prz e c iw n ik a . M a s k a ra ­ da ju g o s ło w ia ń s k a skończyła się p ro ­ cesem R a jk a . R ola „ r o z ło ż y ła się " — agenci s ta n ę li bez m aski.

J e ś li b y i okres, gdy W ła d y s ła w G °- m u ia a iącznie ze swą k lik ą sąd ził, że m u w yp ad nie odegrać rolę p o ls k ie ­ go T ito , je ś li w ty m celu k lik a ta

„s w o im i lu d ź m i" u s iło w a ła obsadzić s tan ow iska i o rg an izacje, to b y ło to liczenie na ro lę , k tó r e j św iadom a kla sa rob otnicza i je j p a rtia nie m ia ły z a m ia ru po zw o lić k o m u k o l­

w ie k zagrać. S kute k b y ł o d w ro tn y : ro la ta została „ro z ło ż o n a ".

D z ię k i re w o lu c y jn y m ka d ro m p o l­

skiego ru c h u robotniczego M ik o ła j­

czyk nie m ó g ł dłu że j od g ry w a ć „o g o ­ n ó w " w an glosaskiej fa rs ie na te ­ ren ie P o ls k i. Ruch re w o lu c y jn y na

„k o b y łę " tito w s k ą nie w s ia d ł. W ie lu z nas d z iw iło się, dlaczego w lip c u uh. ro k u , podczas kongresu s w o je j p a r tii, T ito i B a k a ric a ta k o w a li w s z y s tk ie dem okracje ludowe z w y ­ ją tk ie m P o ls k i. A t a k i te rozpoczęły się dopiero po zeszłorocznym p len um s ie rp n io w y m P P R , g d y na dzieje na k lik ę n a c jo n a lis ty c z n ą i p ra w ic o w ą w Polsce z a w io d ły . J a k bardzo l i ­ c z y li na to, w y k a z a ł proces R a jk a . P rz e lic z y ł się nie ty lk o T ito , ale i je ­ go m ocodawcy.

N ie je s t rzeczą p rz y p a d k u ,że w o- toczeniu lu d z i W ła d y s ła w a G o m u łk i znalazło się t y lu dru go odziałow có w , t y lu s z p ic li i szpiegów. N ie je s te ś m y z w o le n n ik a m i d e te k ty w is ty c z n o - k r y ­ m in aln eg o p o jm o w a n ia d z ie jó w i w iem y, że nie agenci u s ta la ją lin ię p o lity c z n ą , lecz o d w ro tn ie — oni w łaśnie w y ra s ta ją z pew nej atm o­

s fe ry p o lity c z n e j. I ta p o lity c z n a lin ia ślepoty — ja k u d o w o d n ił na o s ta tn im plenum K C P Z P R B olesław B ie ru t

— spowodow ała, że Lechow icz i J a ­ roszew icz i D u bie l i K ochanow icz i K o w a le w s k i m o g li się znaleźć na od­

po w ie d zia ln ych stanow iskach.

Z a u fa n ie do lu d z i, w ia ra w ew olu­

cję lu d z i uczciw ych, nie może a n i na ch w ilę osłabić czujności p o lity c z n e j i w a lk i z op o rtu n iz m e m , z drobno- m ieszćzańską id eo log ią , z w s z e lk im i p ró b a m i c e n try z m u . Z a u fa n ie do lu ­ dzi m usi się łączyć z re a liz m e m so­

c ja lis ty c z n y m w stosu nku do nich, tzn. z ich kształce niem , k ie ro w a ­

niem , w ych ow yw an iem i k o n tro lo w a ­ niem .

„T e o ria p rz e ra s ta n ia p ro w o k a to ­ ra , agenta, drugooddziałow ca, sypa- ka Lechow icza czy Jaroszew icza, k la js tro w a n ia ic h przeszłości, ho łu­

bienia ich i fo rs o w a n ia — nie w y ­ skoczyła ja k F ilip z konopi. D la znachorów ta k ie rzeczy, ta k ie postę­

pow anie są s k u tk ie m osobistej do- broduszności. Nas uczy doświadczenia R e w o lu c ji P a ź d z ie rn ik o w e j, nas uczą L e n in i S ta lin i nam i całem u n a ro ­ dow i w y tłu m a c z y ł B ole sła w B ie ­ r u t, że szukanie sobie op arcia ^ tego ro d z a ju sojuszn ikach je s t nie*

uchronną konsekw encją c a łe j okreś­

lo n e j li n ii p o lity c z n e j śle po ty w sto­

sunku do ag en tó w i sw o is te j czujno­

ści w stosunku do ty c h , k tó r z y p ra ­ gną w a lk ę kla s doprow adzić do zw y­

cięstw a.

L u dzie spoza m g ły są dw oja kie go ro d z a ju : ci, k tó r z y dobrodusznie na­

iw n i nie w id zą rze czyw isto ści, i c ł>

co poza m g łą u k ry w a ją swą a g en tu­

ro w ą rolę. P ra w ic o w c y i n a c jo n a liś c i u s iło w a li s tw o rz y ć „te o r ię " o p rz e ­ ra s ta n iu lu d z i, dru go odd zia łow ców "W socjalizm . B y ło b y w ie lk im spłyce­

niem zagadnienia, gd yb y ź ró d e ł te j

„ t e o r ii" o jednostce nie szukać ' f b a rd z ie j is to tn y c h spraw ach w a lk i:

w te o ria c h o w ra s ta n iu k u ła c tw a ^ socjalizm , w o p o rtu n iz m ie , te o rii k la js tro w a n ia w a lk i kla s , w zam azy­

w a n iu r o li p ro le ta ria tu i je go p a r tii.

A Lechow icz, to szydło, k tó re w y la' zło z tego w o rk a !...

I chyba w Polsce nie znajdzie się n ik t, k to b y m ia ł odrobinę współ­

czucia dla p ro te k to ró w obcego a"

g e n ta Lechowicza, k tó r y n a niocy u k ła d u z gestapo w y d a w a ł sześciu k o m u n is tó w na ro z s trz a ł za je dn e#0 zwolnionego w y b itn e g o akowca. Le­

chowiczów je s t k ilk u , k ilk u n a s tu , k il­

kudziesięciu. N a ca łym świecie moz k ilk a tysięcy.

K o m u n is tó w są s e tk i tysię c y . N a świecie — m ilio n y .

Z resztą s iła k om u nizm u polega m ty lk o na liczbie .

J e rz y B orejsza

W następnym numerze ciąg dalszy:

II. SZEŚCIU ZA JEDNEGO III. ISTOTA W ALKI

IV. CZUJNOŚĆ I z a u f a n ie

Cytaty

Powiązane dokumenty

będzie, to

było nią stanowisko rządzących wówczas Anglią i Francją wobec rewo­.. lucji październikowej i jej

Płakała, wszystko ją raziło, Chciała się rozwieść... un homme

Adres redakcji: Warszauia, ul.. — Adies administracji: Warszawa,

Nagrodę tę przyznawać się będzie każdego roku w dniu 2 2 lipca, w dniu święta Odrodzenia Polski, za najwybitniejszy tom prozy (powieść, opowiadania,

ją się jednym z ważnych wątków lite ­ ratury odrodzenia narodowego, które trwa przez cały wiek X IX , przechodząc przez coraz to nowe, pełniejsze fazy i

Ja, widzisz, metafizyczny analfabeta, ja znam tylko jedno słowo: konkret.. Z trudem znalazł Sylwester mieszkanie, ale na Pradze, ale nędzne,

Cesarzewicz konstytucji nigdy zbyt poważnie nie brał sobie do serca, zaś jako wódz naczelny armii tak czule się nią opiekował, że w ciągu pierwszych czterech