<$> GUY DE MAUPASSANT * EDMUND OSMANCZYK # ARTUR SANDAUER O
ODRODZENIE
B o k V
t y g o d n i k
W a rs z a w a , d n ia 14 lis to p a d a 1948 r B N r 4 6 (2 0 7 )
JAN PARANDOWSrj
STEFAN Z
R
Z A D K O czytywałem ,,Kra1<auer Zeitung“ i może ‘ dlatego tak wyraźnie pamiętam jedną z nielicznych godzin, które zmarnowałem na tę lekturę. M usiało to być z po
czątkiem marca, bo wspomnienie wią
że się z powiewem przedwiośnia, z chmurną przedwieczorną porą, gdy górą ciągnął ożywczy ciepły wiatr. Z na
lazłem wówczas w kronice gazety krótką, pogardliwą notatkę o śmierci Stefana Zweiga, który jakoby wraz z żoną popełnił samobójstwo. M ów ię:
jakoby, ponieważ nie wierzyłem w to ani przez chwilę. Wszystko trąciło wymysłem: i to, że w Brazylii i to, że js żoną.
Kiedy go poznałem, Stefan Zweig nie był żonaty, co więcej wydawał mi się ogromnie przekonany o wyższości celibatu. 1 cóż by robi! w Brazylii, podczas wojny, mając swój dom w Lon
dynie? Dopiero po wojnie stwierdzi
łem, że notatka ,,Krakauer Zeitung“
zawierała prawdę, rzecz tak niezwykłą.
D ługo nie mogłem się otrząsnąć ze zdumienia, ta śmierć była dla mnie za
gadką aż do chw ili, gdy przeczytałem
„Ś w iat wczorajszy“ — ostatni, zza gro
bu głos Zweiga. Okazało się, że przy
gniotły go ruiny jego epoki i że poza nią nie miał już sił do życia. Podob
nym brakiem ufności i odwagi zgrze
szyła o dwa lata wcześniej V irginia W oolf.
I to mordercze zwątpienie dosięgło Stefana Zweiga na tym samym sło
necznym kontynencie, gdzie wyda! mi się tak świeży, pogodny i j. taką swo:
tg jaą m o c z ą c y po d ro g a c h ś w ia ta , k tó reg o c z u ł ś-ię o b y w a te le m .
Spotkałem go w Buenos Aires, na kongresie PEN. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu, jak wszyscy. Ociąga
jąca się wiosna argentyńska wszystkich nabawiła kataru, Duhamelowi chrypką odjęła głos, ja obawiałem się grypy, mnie tym bardziej martwiło, że naza
ju trz był zapowiedziany mój wykład na uniwersytecie o literaturze polskiej.
Stefan Zweig doradził mi zażegnać niebezpieczeństwo koniakiem. Usiedliś
m y zatem w hallu hotelowym.
Rozmowa zaczęła się od Duhamela i Jules Rcmainsa, których kandydatury b y ły stawiane jednocześnie na opusz
czoną przez Wellsa prezydenturę fe
deracji PEN.
— T o ich ostatecznie poróżni — m artw ił się Zweig. — Znam ich obu tak dawno, dla obu mam uczucia tej samej przyjaźni, i pan rozumie jaka to dla mnie przykrość patrzeć na po
głębiającą się z latami niechęć tych dwóch niegdyś nierozłącznych kolegów.
jWszystko, co robiłem, by ich pojed
nać, było daremne.
W istocie, dwaj pisarze nie u k ry w ali przed nami swej animozji, często w publicznym przemówieniu jeden lub drugi wsuwał cierń, który był dla wszystkich widoczny. Jakże by się ucieszył Zweig, widząc, że dziś się pogodzili, i jakże by się zdziwił, że się to dokonało właśnie w Akademii Francuskiej, którą Duhamel tak się wówczas szczycił, a od której Jules Romains tak się odżegnywał.
Zaczęliśmy obgadywać cykl „Les hetnmes de bonne volonté“ , którego to
m y tak szybko się mnożyły.
— Jules Romains — rzekł Zweig — ma ambicje Balzaka i płodnością nie
wątpliwie mu dorówna albo go nawet przewyższy, choćby dlatego, że) jest zdrowszy i nie wyczerpuje swych sił wariackim trybem życia. Ale test rów
nież niewątpliwe, ze W jego dziele bę
dzie więcej słabych stron, ponieważ ogarnia w nim tematy, których nie mo
że ani znać, ani zbadać gruntownie.
—. M yślę o t>m samym — odpar
łem. — Dopiero co czytałem tom pt.
„M ission à Rome“ i uderzyła mnie banalność drastycznych epizodów, ja k
by źle przeprawionych plotek, a po
tem na wpół dziennikarski referat o ak
c ji ambasadora niemieckiego. Rozcza
rował mnie również obraz Rzymu, w którym nie czuje się powietrza, zapa
chu, ducha tego miasta.
T a k zaczęliśmy mówić o Rzymie, -z tego wyłoniła się krótka dygresja o ,,Q uo Vadis“ .
•— C e st un très bon roman — rzekł Zweig, odpierając przekąsy, z jakim i się dziś mówi o Sienkiewiczu, zwłasz
cza we Franca, która w początkach naszego stulecia przeżyła największy sukces tej książki.
Rozmowę przerwały dwie panny, któ re poprosiły nas o autografy „avec Une pensée". O każdej porze dnia aż
¿ 0 późnego wieczora odbywał się ten
pościg za autografami, każdy z nas miał inną metodę w zaspakajaniu pe
tentów. Jedni improwizowali zręczne słówka, stosownie do osoby, inni w y
pisywali w swym ojczystym języku nie
zrozumiale zdania. Chińczyk, niezmien
nie uprzejmy, był poszukiwany dla pięknej kaligra fii swych tajemniczych hieroglifów, M a rin e tti ogromnymi lite rami rzucał na kartę jakiś oszołamia
jący okrzyk. N ie wiem, co napisał Zweig, który, oddawszy pannom sztam
buchy, strzepnął palcami i m ruknął:
— Nonsens.
— Czy nie uważa pan jednak —*
rzekłem — że w ten może naiwny, może nawet bezmyślny sposób przeja
wia się k u lt dla rzeczy najbardziej osobistej, najbardziej znamiennej u pb sarza — dla jego pisma?
— N ie cierpię autografów. Co jest u pisarza naprawdę cenne, naprawdę piękne, to nie podpis, a nawet nie zda
nie czy wiersz, rzucone pod wpływem banalnej okoliczności, ale rękopis, prawdziwy rękopis, pejzaż jego myśli twórczej.
I z wielkim ożywieniem zaczął opo
wiadać o swej zdumiewającej kolekcji rękopisów. Czego w niej nie było! By
ły tam utwory Rilkego, obu Mannów, Romain Rolłanda, Gide‘a, ale i takie dziwy, jak wiersze Rimbauda, „L a messe d'un athée“ Balzaka, a nawet — tu spojrzał na mnie z tryumfem — jeden z sonetów krymskich M ickie w i
cza!
— Ale to jeszcze nic. M oją praw dziwą pasją były katalogi rękopisów ,J . autografów. jM a tp .- i?b
N i k t m n ie w ty m n ie p r z e w y ż s z y ł.
— Chyba Bonnard.
— Jaki Bonnard? — Zweig poru
szył się niespokojnie.
— Sylvestre Bonnard, membre de l'In stitu t.
— Ach, tak! — I roześmialiśmy się obaj. Za cieniem Sylwestra Bonnarda nadciągnęło wspomnienie Anatola Fran- ce‘a, mówiliśmy o nagłym upadku jego sławy.
— Jego dzieła zbiorowe zupełnie le
żą, wie pan?
Ten handlowy zwrot ożywił we mnie chęć poruszenia spraw, które od daw
na mnie zaprzątały, spraw niewątpli
wie drażliwych i zastanawiałem się, czy nie uchybię grzeczności, na jaką n ik t bardziej nie zasługiwał niż ten m iły człowiek o życzliwym uśmiechu i łagodnym głosie. Siedzieliśmy obok siebie, tak bliscy przez sympatię dla tych samych rzeczy i pojęć, a tak da
lecy wszystkim co było w nas nie
znane.
Przyniesiono nam jeszcze po kielisz
ku koniaku i widząc, jak Zweig pod
nosi swój kieliszek do oczu, jak po
w oli go obraca, jak rozchylają mu się nozdrza, łowiące zapach napoju, ośmielony sybarytyzmem, który się zdradził w tych paru nieznacznych gestach, rzekłem:
— Mówiono mi, że jest pan bardzo zamożny.
Skinął głową, ale było widoczne, że nie ma zamiaru o tym się rozwodzić.
— M oje pytanie — wyjaśniałem — nie było natury ekonomicznej, ale lite rackiej.
Z d z iw ił się, musiałem więc przejść do właściwego tematu.
— Bo widzi pan, z uwagą śledzę pańskie książki i jeśli nie wszystkie czytałem, wiem zawsze co pan pisze, i wydaję. I oto patrząc na pańską twórczość, ■■zaaląnawiaai się, co pa.:., skłania do tak dalekich skoków wśród postaci historycznych, które pan opra
cowuje. M aria Antonina, Erazm z Rot
terdamu, Magellan — zdumiewa mnie ta łatwość przenoszenia się w tak róż
ne światy, z których każdy wymaga nie tylko wielkich studiów, ałe i osob
nego przeżycia,
Zweig słuchał z głową opartą na dłoni, spokojny, ale przenikliwie pa
trząc mi w oczy.
— : Powiedział pan: zdumiewa. Czy nie chciał pan powiedzieć: niepokoi albo gorszy? Teraz rozumiem, dlacze
go pan pytał o moje finanse. W yglą
dam na groszoroba...
Przez hall przeszedł Emil Ludwig i z daleka przesłał Zweigowi powitalny gest ręką, prawie dix huitième siècle.
W ym ieniliśm y uśmiechy.
— N ie — rzekłem — nie porów
nywam pana z tym komiwojażerem hi
storii.
— Moje podróżowanie wśród epok i ludzi — mówił Zweig — nie wynika z żadnej kalkulacji, lecz jest być mo
że wadą mojego temperamentu intelek
tualnego. Z b y t wiele rzeczy mnie zaj-
.muje, a nie wystarcza mi samo czy
tanie. Zetknąwszy się z jakąś pocią
gającą indywidualnością, nie umiem się oprzeć pragnieniu, by ją przeżyć i przedstawić. T ak musi odczuwać ma
larz na widok twarzy i postaci, które chce sportretować. Jeśli mi los da jesz
cze dwadzieścia lat życia i to zdro
wie, którym się cieszę, będzie pan miał powód zadziwić się jeszcze nieraz moimi tematami.
T u wywiązała się rozmowa o jego sukcesach, licznych przekładach. W est
chnąłem nad ubóstwem tłumaczeń z l i teratury polskiej.
—• Teraz — dodałem — są czynio
ne starania, by wprowadzić trochę ksią
żek , na rynek francuski. Robi się to .w ..ten sposób, ze PoUica opłaca wszy
stkie koszty i gotową książkę oddaje księgarzowi francuskiemu do sprzedaży.
Oczywiście, nie ponosząc żadnego ryzyka, księgarz mało się interesuje takim towarem. Jestem bardzo temu przeciwny, uważam, że nasze książki powinny być wydawane przez nakład
ców francuskich, na normalnych wa
runkach.
— N ic ma pan racji. Rynek fran
cuski, tak samo jak angielski, jest trudny. Ale od angielskiego jest przy
najmniej bardziej wygodny, właśnie dlatego, że tam można zawierać te transakcje, które pana niesłusznie ra
żą. Oczywiście, jeżeli się tra fi na czło
wieka gnuśnego lub zlej woli, zapła
cony nakład przepadnie w piwnicach.
Ale można trafić lepiej, najczęściej trafia się dobrze. To nic nie szkodzi opłacić parę książek, aby utorować drogę innym. N ie wstydzę się przy
znać, że pierwsze przekłady moich książek więcej mnie kosztowały, niż przyniosły zysku. Ałe dzięki nim mia
łem późniei normalne i coraz lepsze kontrakty. T ylko Niemcy są łatwo do
stępne dla obcych autorów.
— Ale nie dla nas. W iem o tym 5 ogólnie i z własnego doświadczenia.
Chociaż teraz mam poważną propo
zycję, którą tutaj mi przesłano. Co pan o tym sądzi?
I pokazałem mu list wydawcy ber
lińskiego G urlitta, który chciał zawrzeć umowę najpierw na „D y s k olim pijski“ ,' potem na inne książki.
— To przyzwoita firm a — rzekł Zweig, oddając mi list. — Ale G ur- lit t głównie jest znany jako „kunst- handłer“ .
D a ł mi jeszcze kilka innych in fo r
macji, na sam koniec zachował niespo
dziankę: odsłonił mi pewien sekret z kursu olimpijskiego, mówiąc o in try gach, jakie ścigały moją książkę.
— Niech się pan nie dziw i: mam tyle znajomości, tak wiele obracam się w świecie, że sekrety literackie lgną do mnie z łatwością, a moja usłużna pamięć pozwala mi zawsze skorzystać z nich w stosownej chwili.
W ypytyw ał się jeszcze o tłumacza, a posłyszawszy nazwisko Kaczkowskie
go, zaczął chwalić jego przekład „C h ło
pów“ ,
S tefan Z w e ig
— Trochę się pan dziwi, że znam to i owo z lite ratury polskiej. To przez stary sentyment. Jestem Austriakiem i nie tak dawno razem z k ilk u m ilio
nami Polaków miałem wspólną o j
czyznę.
— N ie chciałbym pana urazić, ale ja nigdy nie uważałem A ustrii za swo
ją ojczyznę.
Stefan Zweig milczał dłuższą chwilę, gładząc w zamyśleniu piękną skórzaną teczkę, którą przywiózł sobie -z Rio de Janeiro.
— T ak — .westchnął---W zetknię-.
DZIEWCZYNA
STANISŁAW WYGODZKI
Z n U a t n i i a szpitalnego W e wstążkach w ia tru jasne włosy,
na wstędze ścieżki sm ukłe nogi
i palę lich e papierosy
n ie z w y k le wesół i ubogi.
N ie m 'ja j pieśni te j dziew czyny,
nie m ija j oczu, ust ni dłoni.
I ta k zostanie m i je d y n ie
ten w ieczór co się nam u kło n i.
I ta k odbiegnę ja k ta wstęga
w ia tru , ścieżki i spojrzenia
nocą spięty, ta k ja k księga,
k la m rą d a li i m ilczenia.
Ś P I E W
I w czasie gniew u i w czasie ognia b liż e j do śpiewu nocą i co dnia i b liże j grom om i d alej nieba, g dy po k ry jo m u plączesz w pogrzebach, nieustający,
n iezw yciężony ra n n y i drżący, a le nie konasz, g n ie w n y i śm iały b ite w i klęski w ogniu w y s trza łó w śpiewie zw ycięski,
w kształcie — strzępiasty, w kształcie — w ysoki idziesz przez m iasto po m oje z w ło k i
ciu z tym i sprawami czuję się zaw
sze jak człowiek innej religii wśród wyznawców obcego bóstwa. W yzw oli
łem się wcześnie z pojęcia narodowo
ści w tym nieprzejednanym znaczeniu, jak się to wszędzie spotyka, a naj
więcej w kraju, którego językiem my
ślę i piszę. Czuje się „u siebie“ wszę
dzie, gdzie jest nasza wspólna k u l
tura. Mieszkam w Londynie, bo tak mi się ułożyły stosunki ostatnio — i jest mi tam dobrze, ale, gdy wysia
dam z okrętu w Nowym Jorku, do
tknięcie ziemi amerykańskiej budzi we mnie ten dreszcz, który łączy się z myślą, że oto słońce, które nade mną świeci, odliczy mi z pewnością szereg dobrych dni. O Paryżu nie mówię, bo każdy jest zakochany w Paryżu. Ale oto widok tej teczki przynosi mi obraz Rio, czarujący, i nadzieję, że to m ia
sto ma dla mnie jeszcze nie przeżyte czasy.
Weszliśmy z zapałem w rozpanrę- tywar.ie urody Rio, którą ja poznałem z przelotnej wizyty, a ponieważ mia
łem tam jeszcze spędzić dzień w dro
dze powrotnej z Buenos Aires, Zweig spisał mi na odwrocie listu G u rlitta dzielnice godne widzenia.
Gawędziliśmy jeszcze z pół godziny.
Z poprzednich tematów, ostatni — oby
watelstwo świata — odzywał się nie
raz jak powracający motyw. N ie pa
miętam czy Zweig palił — chyba nie, ponieważ go nie widzę za zasłoną dy
mu. W idzę go z rumianą twarzą, lśnią
cymi cezami, wygodnie siedzącego w fotelu klubowym, — co jakiś czas od
wraca! ; głowy i z przyjemnością pa
trz y ł na tłum ludzi w hallu, pisarzy wszystkich krajów, z których tak wie
lu znał już od dawna razem z ich oj
czyzną. K tóżby śmiał wówczas pomy
śleć, że właśnie Rio, cudowne Rio, sto
lica „pays de Cocagne“ , jakeśmy je nazwali, syrenim głosem zwabi go w śmierć przedwczesną?
N
’ E D A W N O znakomity pisarz prezes brazylijskiego PEN Clubu, Claudio de Souza, przesłał mi swoją książkę pt. „O s ułtimos dias de Stefan Zweig“ — „O statnie dni Ste
fana Zweiga“ . W niej znalazłem, ieśli nie pełne rozwiązanie zagadki, to wier
ną opowieść o tragicznym końcu te
go Europejczyka.
Zweig opuścił Europę po roku wojny,*
był jakiś czas w Stanach, brał nawet udział w zakładaniu dysydenckiego PEN-Clubu, niepotrzebnej i niewłaściwej akcji Jułes Romainsa, późniei osiadł w Brazylii. W ybrał sobie na nreszka- nie Petropolis, spokojniejsze od Rio, a niemal równie piękne. Zajmując z żo
ną mały dcm pod palmami, prowadził życie ciche, stronił od tłumnych ze
brań. W ym awiał się żałobą po ty łu przyjaciołach, towarzyszach, kolegach, po milionach ofiar z jego plemienia.
Coraz głębiej odczuwał swo’e wydzie
dziczenie. „Jestem człowiekiem bez praw i bez ojczyzny“ . M ó w ił o wszy
stkich upokorzeniach, jakie go czekają w urzędach, w przedpoko'ach. w kon
sulatach — na resztę tułaczego życia.
Raz jednak udało s:e go wyciągnąć do Rio na widowisko nocy karnawa
łowej. Z początku roztargniony i obo
jętny, uległ w końcu jego niesamowitej barwności. Zwiedzał ulicę po ulicy, nreszał się z rozbawionym tłumem, ro
b ił notatki pod feerią świateł. N aza
ju trz ponełnił samobójstwo wraz z żo
ną, 23 lutego 1942 roku. „Jakże słod
ko żyć w Petropolis“ — pisał w liście do prefekta miasta. Tym westchnie
niem żegnał baśniowy krai słońca i snokoju, w którym n;e widział dla siebie przyszłości. Brazylia oddala mu najwyższe honory. W szystkie władze, prezydent rzeczy pospolitej wraz z ca
łym rządem, wszystkie towarzystwa naukowe, literackie, artystyczne odpro
wadziły go do grobu.
Uoadek Singapocre'u ( ! $ lutego 1942) zaważył ostatecznie na szalach jego zwątpień i nadziei. Zweig stracił wiarę w zwycięstwo aliantów. M ów ił, że wali się imoerium brytyjskie i że pociągnie za sobą zagładę świata. N a wszystkich kontynentach wzeidzie sza
tański sztandar H itlera. N ie będzie już ani wolności, ani Europy, ani żad- nei oiczyzny. Ten drogocenny wyraz, w latach szczęśliwych odsuwany, wró
c ił do niego w dniach zgryzoty, po
wtarzał s'ę we wszystkich listach, któ
re znaleziono na biurku po jego śmier
ci. „N ie ma wątpliwości — pisze mi Herman O ułd — że cn nienawidzi!
tułaczki w północnej i południowej Ameryce, b y ł w swej najgłębszej isto
cie Europejczykiem i nie mógł znieśi m yśli O stałym wygnaniu".
jfaa ParandowslŁi
Str. 2 O D R O D Z E N I E N r ł g
WŁODZIMIERZ MAJAKOWSKI
R ozm ow a z in sp ekto rem po U
przełożył JAN BRZECHWA
Jałlc owym o p o e zji
• •O byw atelu inspektorze!
Przepraszani z góry....
Dziękuję...
proszę się n ie trudzić...
postoję...
Chodzi
o sprawę
d e lik a tn e j natury:
0 miejsce
poety
w socjalistyczym ustroju.
N a ró w n i
z tym i,
którzy są bogaci podlegam obciążeniom
i karom z te j ra c ji.
Z a sześć miesięcy
pięćset
ode m nie żądacie 1 dwadzieścia pięć
za niezlożenie d ekla rac ji.
Praca moja
każdej pracy
jest pokrew na.
Proszę spojrzeć —
strat m iałem niemało, w ie lk ie koszty
produkcji,
to rzecz pewna, a ja k ie zużycie
m ateriału . Oczywiście,
wiadom o wam.
co to są „ry m y” . Powiedzm y,
w iersz
kończy się w yrazem
„ojca",
w tedy -
w ko lejnym w ierszu
zgłoski powtórzymy i w staw im y
jakieś tam
„ o j . c a d r y c a — o j , c a ”.
M ó w iąc po waszemu, ry m y
to rewersy.
T rzeb a je dyskontować
eo d ru gi wiersz,
w doo*iisu.
I szukasz
drobiazgowo
końcówek do w ierszy w opróżnionej kasie
czasów
i przypadków . Zaczniesz to
słowo
wpychać do u tw oru, a ono nłe w ła z i —
naciśniesz i złam iesz od razu.
O byw atelu inspektorze,
słowo honoru, po kopiejce poecie
liczcie od w yrazu.
M ó w iąc po naszemu, ry m
to beczka.
Beczka z dynam item .
W iersz jest lontem.
W iersz się dotli,
eksplodują słóweczka, — i m iasto
leci
strofą nad horyzontem.
G dzie znajdziesz rym ?
I cenę w ym ów za ry m y ,
co zabiją,
gdy się n im i strzeli.
Z W YSTAW Y JANA LENICY
DZIECKO WIELKIEGO MIASTA
Może
pięć takich
n iebyw ałych ry m ó w zostało jeszcze
gdzieś
w W enezueli.
F olu d n ia znój
pociąga m nie
i chłód północy.
W zaliczki i pożyczki
rzucam się na zmianę, O byw atelu, odliczcie
koszty lokom ocji!
— Poezja
— cała! —
jest jazKą w nieznane.
Poezja —
to tak samo, ja k rad D la w ydobycia gramu —
w ielo letn ie tru d y D la jednego słowa
zmarnujesz, rad, tysiące ton
języ ko w e j rudy.
Jak spopielają
słowa co ta k płoną, ja k są
te słowa — surowce gorące, jeżeli mogą
poruszać m ilio n om serca
przez la t tysiące.
Pceci,
oczywiście,
są na różny gust Ilu ż poetów
posiada dłoń zw in n ą W iersz w yciągają,
ja k sztukm istrze z ust sobie
i innym . Cóż m ówić
o ofiarach lirycznych kastracji?
C hętnie do swego
cudzy wiersz
w staw iają.
To
pospolite
złodziejstw o i defraudacja, w rodzaju tych, co Sie panoszą w k raju . T e
dzisiejsze
wiersze i ody, któ re w oklaskach,
rycząc,
' wi.Młą rej, przejdą do h is to rii
jako norm alne rozchody na to, cośmy źre b ili
m y —
d w aj, albo trzej-
"jesz,
ja k to się mówi,
pud soli stołowej i z setki papierosów
puścisz dymu kl^by na to,
Żeby wydobyć
drogocenne słowo z artezyjskich
ludzkich głębin.
Od razu się podatek obniża
w ten sposób.
N iechby zatem
z w ym ia ru
obręcz zera zn ikła!
Rubel dziewięćdziesiąt
setka papierosów, ru b el sześćdziesiąt —
sól zw ykła.
W waszej ankiecie
pytacie mnóstwo razy:
— B yl w yjazd?
N ie było w yjazdu?
A co jeśli
tuzin pegazów zajeździłem
w ciągu
la t piętnastu?
Zapytujecie m n ie jeszcze
pokrótce 0 służbę,
o m a ją tek —
w tym rogu u spodu.
A co
jeśli jestem
narodu przywódcą, a równocześnie —
sługą narodu?
Klasow y głos
z naszego
słowa się odzywa, a my,
proletariusze,
motory p ió ra z nas.
Z u pływ em la t
maszyna duszy się zużywa.
M ó w ią nam:
— do archiw um ,
w yp isał się,
ju ż czas!
Już kocham coraz m n iej
i m n ie j poryw u w pracy 1 czoło moje
czas
z rozpędu kruszy.
Nadchodzi
najstraszniejsza
spośród am ortyzacji — am ortyzacja
serca i duszy.
G dy słońce
wieprza spasionego
wzlotem
w zejdzie
nad przyszłym
światem bez nędzarzy,
.4
ja
będę g nił już
skonawszy ped pic tern cbok
dziesięciu Z a m k n ijc ie ,
kolegów - pisarzy.
proszę,
bilans mego życia.
T w ierd zę
i — w ie m —
n ie kła m ię przez m inutę;
na tle
kom binatorów
których dziś w id zicie, jeden! —
Nasz obowiązek — kom binatorów ja tylko
okażę się bankrutem . wyc
syreny ry kiem we mgle mieszczaństwa.
w burzach nad odmętem.
Poeta
jest zawsze
w szechświata d łu żn ikiem , płacącym
te nieszczęsne ka ry
i procenty.
Dług mam
webec Broadw ayu
gdy św iatłem zabłyśnie, i wobec nieba,
które nad Bagdadi zwisa, wcbec Czerw onej A rm ii
i japońskich w iśni, wobec wszystkiego,
o czym
nie zdążyłem napisać.
A na co
w ogóle
ta czapka Sekwanie?
Ażeby ry m byl celny
i ry tm w yrazisty?
Słowo poety —
to wasze zm artw ychw stanie, to wasza nieśmiertelność,
obyw atelu kancelisto Z a setki la t
w papierow ej ram ie w iersz do obecnego
cofnie was momentu.
I w stanie dzień ten dzień
z inspektoram i, z blaskam i cudów,
z odorem atram entu.
Inspektorze dzisiejszy,
Jadąc w nieśmiertelność niechbym choć z bezpłatnego
b iletu ko rzystał a przerachujcie
nadto
w ierszy celność i rozłóżcie zarobki moje
na la t trzysta.
A le siła poety
w cale n ie tk w i w tym , że was.
w przyszłości,
wspom ni czkaw ką św iat.
N ie!
I dziś przecież
poety każdy ry m —- to pieszczota
i hasło,
i bagnet i bat!
O byw atelu inspektorze,
w ypłacę w am pięć, a te zera
przy cyfrze
poznoście.
Z samego praw a
należy m i się piędź wśród najbiedniejszych
robotników
i włościan A jeśli
wam się zdaje,
że gdy wiersze piszę, posługuję się tylko
cudzym i w yrazam i, to oto
moje w ieczne pióro,
towarzysze, i — proszę —
piszcie sami!
Z W YSTAW Y JANA LENICY
R Y S U N E K S A T Y R Y C Z N Y
/
Nr 45 O D R O D Z E N I E Str. 3
Z o li a N a łk o w s k a Kronika czeska
o „ W ę z ła c ii ż y c i a
o „ * « 9 9— KTub „Odrodzenia" niejako tra d y cy jn ie przeprowadza rozm ow y z a u V amś swoich ktiiążek i w ten cptsób zb liża wielotysięczną rzeszą sw ych całcnków iło cechy pisarza.
Czy nie zechciałaby w ięc j ani po w iedzieć słów k ilk a o swoich „W ę złach życia'“, które ukazały się jako p ią ta książka klubowa? M a m r.a m yśli czas n cw stań'a utw oru, któ re
go fragm enty b yły publikow ano p iz e ł dwoma la ty w „O drodzeniu“.
W skazyw ałoby to n a ..
— O cz y w is te — p rz e ry w a p is a r
k a — je s t to je d y n a m o ja ks ią ż k a pisan a ta k długo. Z d u ż y m i w p r a w dzie p rz e rw a m i, ale w c ią g u c a ły c h d z ie w ię c iu la t. Przez czas w o jn.y — ra c z e j w postaci n o ta te k " i plan ów . A p ó ź n ie j, gdy ju ż rozpoczęło 'q d ru k o w a ć „O d ro d z e n ie “ ; m u s ia ła m p rz e rw a ć ro b o tę n a d te k s te m z p o w o d u udzioku w pra cach K o m is ji B a d a n ia Z b ro d n i N ie m ie c k ic h . W ejście w te n ś w ia t o d e r
w a ło m n ie od ta m ty c h ro z p a m ię ty w a li, a s iła doznanego w ra ż e n ia z m u s iła do p i s a r i a ..M e d a lio n ó w '“ W ie le im y c h ta k ic h p rz e n ik n ię ć w y w o ła ło p o w s ta n ie n o w e j s e rii „ C h a ra k te ró w “ . W reszcie p o d
ję ła m d a w n o zam yśloną „K s ią ż k ę 0 o jc u “ , k tó r e j tr z y początkow e ro z
d z ia ły d ru k o w a ła m w „ K u ź n ic y “ i
„N o w in a c h L ite r a c k ic h 1“. Po czym p rz e rw a ła m i tę pracę, ab y p o w ró c ić do „W ę z łó w ż y c ia “ , k tó ry c h część trz e c ią i ostateczną re d a k c ję całości u k o ń c z y ła m p rze d dw om a t y g o d n ia m i.
— Czy czas powstania łączy się z tem atyką książki, któ re j akcję rozpoczynają pierwsze miesiące 1E33 reku?
— Z ape w n e ta k . „W ę z ły ż y c ia “ od po czą tku m ia ły b yć ks ią ż k ą o lu d z ia c h p o k o le n ia , k tó re w y s z ło z L e g io n ó w i doszło do W rześnia. B o k T rz y d z ie s ty D z ie w ią ty s ta ł s ię m ie j
scem, z k tó re g o s p o jrz e n ie w stecz u ja w n iło n ie k tó re o d c in k i te j d ro g i, n ie da ją cej się zresztą u ją ć je d n ą oceną.
— J a k należy tłum aczyć ty tu ł
„W ęzły życia'“? Czy jest to pełna sym b oliki legitym acja u tw oru czy też realne w yznaczenie tematu?
__ Jeszcze w „N ie d o b re j m iło ś c i“
a p ó ź n ie j w „ G r a n ic y “ z a jm o w a ło m n ie z ja w is k o w zajem nego o k re ś la n ia się lu d z i przez lu d z i, w yzn acza
n ia sobie m ie jsca, n a w e t k s z ta łto w a n ia c h a ra k te ró w , „ N ic n ie je s t sa
rn o “ — w s z y s tk o w ysiię p u je w u w i
k ła n iu . je s t dla kusą.
— C zy w ie rzy pani w swoją dro- w ja w n is n ie ty c h p o w ią z a ń m n ie tr w a łą p is a rs k ą po -
i s p ra w y w y d a ją m i się c a łk o w ic ie p ra w d z iw e , choć żadna z po staci n ie od p o w ia d a ściśle m od elow i.
— Czy „W ęzły życia“ to powieść
Zofia Nałkow ska
gę plastycznej w iz ji czy w in te le k tualne powołanie postaci da życia?
— W zruszenie, sta n o w ią ce powód p is a n ia , p o w s ta je za ró w n o przez fakit b ra n ia u d z ia łu w prze b ie g u zdarzeń, ja k dostrzeżenia czy o d k r y c ia tk w ią c e j w n ic h p ro b le m a ty k i.
„ In te le k lu a iiz m “ w y s tę p u je p rz y w y b o rz e , p rz y o d rz u c a n iu n ie p rz e b ra ne go m n ó stw a m a te ria łu , w y o d rę b n ia n iu te m a tu spośród w s z y stkiego, co n im n ie je s t — p rz y ty m , co po k ro tc e n a zyw a się b u dow ą u tw o ru .
— Jaka jest proporcja autentycz
ności fak tó w i postaci — do fa n ta styki?
— W książce te j — proszę pana — niczego n ie w y m y ś liła m . J e j lu d z ie
snclcczno polityczna, czy też można ją w pew nym sensie nazwać „histo
ryczną“?
— N ie je s t „h is to ry c z n a “ — po pierw sze te n ro d z a j lite r a c k i w ogó
le n ie je s t m i dostępny. Po d ru g ie
ARTUR SANDAUER
jeszcze za b lis k a je s t sp ra w a , k t ó rą p o d e jm u ję . R ok T rz y d z ie s ty D z ie w ią ty będzie u nas, ja k sądzę, d łu g o jeszcze po cią g a ł p is a rz y i jego s tra s z liw a w y m o w a zn a jd z ie na p e w n o p e łn y e p ic k i w y ra z w dziele tw ó rc z y m . Z m o je j s tro n y m og ła m u w id o c z n ić t y lk o poszczególne s k ła d n i k i tego bardzo złożonego z ja w i
ska Te m ia n o w ic ie , w o b rę b ie k t ó ry c h zn a la z ła m się, k tó r y c h o s ta tn ie d rg a n ia sejsm iczne m n ie dosięgły.
W te j też o c z y w iś c ie m ie rz e je s t
„p o lity c z n a “ czy „spo łe czna“ , czego je d n a k u s ta le n ie m uszę po zostaw ić in n y m , le p ie j ode m n ie z n a ją c y m zakre s ty c h pojęć.
— Bardzo ciekaw a dla czytelnika i dla k ry ty k i jest nie tylko opinia pisarza o stworzonym przezeń dzie
le, sT.e sąd jego o miejscu, ja k ie w y- znr.rza d la tego dzieła w h ierarch ii Innych swoich u tw erów . Jakie m ie j
sce zajm u ją „W ęzły życia“?
— K a ż d y p rz e m ija ją c y r o k p o trząsa tą — w s p o m n ia n ą przez pana
— h ie ra rc h ią i p rz e s ta w ia je j po
zycje . Na ogół do c a łe j m e j tw ó r czości odnoszę się dość n ie u fn ie , ce
n ią c n a jb a rd z ie j z w y k le ksią żkę o s ta tn ią — w ty m znaczeniu, że b io rę za n ią o d po w ie dzialn ość.
— A zam ia ry na najbliższą p rz y szłość?
— Po odpoczynku, na k t ó r y za
s łu ż y ła m , p ra c u ją c przez w s z y s tk ie te m iesiące w te m p ie przyśp ie szo
n y m i bez w y tc h n ie n ia (p :c a u d z ia łe m w ju r y n a g ro d y „O d ro d z e n ia “ i w ko n g re s ie w ro c ła w s k im , co w y tc h n ie n ie m n ie było), po w rócę do p is a n ia „K s ią ż k i o o jc u “ , k tó rą z a m ó w ił u m n ie P a ń s tw o w y I n s ty t u t W y d a w n ic z y . Poza ty m tenże in s iy t u t w y d a w k ró tc e m o je „C h a r a k te r y “ , „D a w n e i n o w e “ , w y d a w n ic tw o „ K s ią ż k a “ — „W y b ó r P is m '“, rozm o w ę p rz e p ro w a d z ił
Józef S lolw iński
„M iasteczko na d łe n i“ Jana D rd y , przełożone u nas przez Z d z i
sła w a H ie ro w s k ego i w y d a n e w
„ A w lr z e “ , w y s z ło obecnie po n o r- w e s k u w p rz e k ła d z ie O ia va R y tte - ra , w Bergen.
Polski film o czeskim pcecie. P o l
s k i re ż y s e r S. P e rs k i n a k rę c ił w K a r lo v e j G a le r ii w P rad ze k r ó tk o - m e tra ż o w y f ilm o czeskim poecie J e rz y m K o w a s k u ze L w o w ie , / g o rą c y m p rz y ja c ie lu P o ls k i,! k f ó r y g ro m a d z ił w ie lk ie z b io ry p o ls k ic h p a - m 'ą te k .
„F ab ryka absolutu“ K a ro lą Czap
k a u ka za ła się w w y d a w n ic tw ie p ra s k im B oro veg o w ósm ym w y d a n iu , z ilu s tr a c ja m i, z e m o fd o w a n e - go prze z N ie m c ó w Józefa Czap
ka.
S zw ajcaria dla czeskiej nauki.
S z w a jc a rs k a in s ty tu c ja „D o n S uise“
o fia ro w a ła U n iw e r s y te to w i i P o li
te ch n ice p ra s k ie j cenne k o le k c je d z ie ł n a u k o w y c h , g łó w n ie z d z ie d z in y m e d ycyn y, a rc h e o lo g ii, h is to r i i , a r c h ite k tu r y i ro ln ic tw a .
Życie Juliusza Fuczika. Z n a k o m it y czeski d z ie n n ik a rz i p iśarz, J u liu s z F u c z ik został w r o k u 1942 ro z s trz e la n y przez Gestapo za p ra cę k o n s p ira c y jn ą . F o w o jn ie ! w y dano p is a n y przez F u c z ik a w w ię z ie n iu i u ra to w a n y d z ię k i je d n e m u ze s tra ż n ik ó w w ię z ie n n y c h w sp a n ia ły „R e p o rta ż spod s z u b ie n ic y “ . K s ią ż k a ta u ka za ła się ró w n ie ż i w Folsce, w p rz e k ła d z ie H. G ru sz
c zyń skie j-D e u b o v e j. O b e c n ie . d o noszą z M o s k w y , że a b s o lw e n tk a tam tejsze go In s ty tu tu K in e m a to g ra fic z n e g o , M . D o b ry n a , o p raco
w a ła b io g ra fię b o h a te rs k ie g o p is a rz a na scen ariusz film o w y . M a te r ia ł zeb rała M. D o b ry n a podczas swego p o b y tu w F radze.
N a cześć W arszaw y. Jedno z n a j
p ię k n ie js z y c h k in w now oczesnej d z ie ln ic y P ra g i czeskiej, na K a r lo - v y c h y in o g ra d a c h , o trz y m a ło naz
w ę „W a rs z a w a “ — dla u p a m ię tn ie n ia . ja k p o d k re ś lo n o w p rz e m ó w ie n ia c h , bo h a te rskie g o p o w s ta n ia w a rs z a w s k ie g o lu d u p rz e c iw n ie m ie c k im najeźdźcom .
P om nik M ie lie w ' cza. S ta ra n ie m T o w a rz y s tw a P rz y ja ź n i P o ls k o -C z c -
s k ie j i M ie js k ie j R a d y N a ro d o w e j w K a r lo v y ch V a ra c h zostanie na p o w ró t w z n ie s io n y p o m n ik M ic k ie w icza , zniszczony w ty m m ie ście przez h itle r o w s k ic h o k u p a n tó w w czasie w o jn y .
N e w y uniw ersytet. F ie rw s z e g o p a ź d z ie rn ik a ro zp oczę ły się w F i l - ż n ie w y k ła d y na fa k u lte c ie peda
gogicznym , k t ó r y je s t na ra z ie czę
ścią U n iw e rs y te tu K a rlo v e g o w P radze — ale ma s ię stać zacząt
k ie m n o w e j w yższe j u cze ln i, k tó ra o trz y m a także w y d z ia ły : le k a rs k i, p ra w n y i te c h n ic z n y . P ilz n o jest, ja k w ia d o m o , w ie lk im o ś ro d k ie m p rz e m y s ło w y m i ro b o .n ic z y m .
Co przełożyli Czesi? W o k re s ie p o w o je n n y m p rz e ło ż y li Czesi d w a dzieścia c z te ry k s ią ż k i z lite r a t u r y p o ls k ie j, podczas gdy u nas w yszło t y lk o dw an aście p rz e k ła d ó w z p iś m ie n n ic tw a czeskiego. W śród p is a r z y w spółczesnych, k tó ry c h k s ią ż k i u k a z a ły się w F ra d ze są: A n d rz e je w s k i („N o c “ i „ Ł a d serca“ ), B rz o za, D o b ra c z y ń s k i, Z o fia K ossak, G o ja w ic z y ń s k a , K ru c z k o w s k i, M a le w s k a , R u s in e k , Szmaglewslca, S z e ib u rg - Z a re m b in a , W asilew ska , W ik t o r i D y g a t. Z naszych k la s y k ó w przełożeń,3 na now o: M ic k ie w icza, S ło w a ckieg o, K ra sze w skie g o i in n y c h . W k ró tc e w y jd z ie w P ra dze h is to r ia lite r a t u r y p o ls k ie j.
W ym iona pisarzy. W ro k u p rz y s złym co m ie s ią c w y je żd ża ć będą c z te re j pisarze polscy do Czech i c z te re j p is a rz e czescy do P o ls k i. Jest to do s k o n a ły sposób p o g łę b ie n a w z a je m n e j znajom ości i p rz y ja ź n i.
O dziejach m uzyki polskiej. W ie l
k i czeski ty g o d n ik „ K u lt u r n i P o li
t ik a “ p rz y n o s i w z m ia n k ę o n o w e j książce p o ls k ie g o m uzyko lo ga, p ro f.
Z d z is ła w a J a c h im e c k ie g o „M u z y k a p o ls k a w ro z w o ju h is te ry c z n y m od czasów n a jd a w n ie js z y c h do d o b y o b e c n e j“ . v
M onografia o To ’st.oju. W ro c z n i
cę u ro d z in L w a T o łs to ja ukazała Gię w P rad ze k r ó tk a — s tu s tro - n io o w a — i ba rdzo ta n ia m o n o g ra
f ia W acła w a Chabe „ L e w N ik o ła - je w lc z T o łs to j“ .
W ojciech Natanson
N ow e w ie rs z e M ie c z y s ła w a J a s tru n a
... i... ■ i
P O W I E Ś Ć
„FU N D A M E N T Y “ Jerzego Pjjtlakouslsiego
Warszawa, W ydawnictwo „Prasa W ojskowa", 1948,- str. 453 ■
Pytlakowski podjął temat wielki i od
powiedzialny. To jest jego zasięga;
Oprócz niego żaden bodaj z naszych prozaików nie pisa! dotąd o powojen
nej odbudowie kraju. Pytlakowski pierwszy zainteresował : :ę konkretnym, prawdziwym środowiskiem, robotników i inżynierów — Państwową Fabryką Wagonów we W rocławiu — i uczynił
powieści.
to środowisko bohaterem To
krok ca,raźny, Kr picniersm.
Ale... krok odważny nie zawsze jest krokiem szczęśliwym. Oddawszy zatem Pytlakowskiemu, co Pytlakowskiego, trzeba przejść do bardziej szczegółowe
go rozpatrzenia „Fundamentów“ , a póź
niej dopiero wyciągnąć ostateczne wnioski.
Powieść Pytlakowskiego składa s:ę z trzech warstw, dość nieściśle przyle
gających do siebie. Pierwsza, w której żywiole autor czuje się chyba najswo
bodniej, to warstwa faktów autentycz
nych, warstwa reportażowa. Tu mamy rzeczową relac'ę z odbudowy Fabryki Wagonów, realistyczne opisy pracy ze
społowej. Niestety, warstwa ta zajmuje w powieści najmniej miejsca. Autor, wbrew pozorom i własnej zapowiedzi na wstępie, nie zaryzykował uczynie
nia z historii odbudowy Pafawagu osi fabularnej „Fundamentów“ . O t, nie
zbędna ekspozycja, nic więcej. Af fa buła stanowi drugą, zupełnie odrębną warstwę powieści: warstwę awanturni
czo sensacyjną. Demoniczna konspira
cja, wyczyny detektywa-amatora Ko- bryńskiego, tragiczne losy młodego Brzozowskiego, pojawiająca się i znika
jące tajemnicze figury-symbole, jak Brausch — oto wątki i elementy, skła
dance się na nieporadną sensacyjność fabuły „Fundamentów“ . N ie trzeba do
dawać, że te meorzekonywające histo
rie, zamiast uczynić książkę strawniej*
szą, podważają tylko jej sens ideolo- g'czny i artystyczny. Wreszcie trzecia, skłócona z poprzednimi, warstwa po
wieści — to charaktery. W tym miej
scu zastrzegam się’ przed zbyt pochop
nym twierdzeniem, jakoby w utworze, pretendującym do miana realistyczne
go, nie było miejsca na psycnologię.
To fałsz. Ale psychologia — to nie ustawiczne grzebanie się we własnym wnęt-zu, nie maniackie analizowanie abstrakcyjnych uczuć, nie motywowanie postępków człowieka przez różne od
miany niewyżytego erotyzmu (Poczar, Kama, Grabisz, Jadwiga i inni)! Bo
haterowie powieści Pytlakowskiego, to jakaś zbieranina hisieryków, pieczoło
wicie pielęgnujących swoją histerię, na
rzucających ją otoczeniu, rozkladają- cycli na cząsteczki niezliczone nastro
je i żale. U wszystkich — i kierują
cych odbudową Pafawagu działaczy partylnych, i szkodzących tej odbudo
wie ludzi podziemia — na pierwszy plan wysuwają się jakieś wielkie psy
chologiczne kompleksy — na ogół fa ł
szywe i nieumetywowane, albo co naj
mniej rozdmuchane, ale za to k rz y k li
we i pretensjonalne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tym i kompleksami autor usiłował zastąpić prawdziwe życie psy
chiczne swoich postaci, do którego nie umiał dotrzeć, posługując się inną me
todą, Ale n'c nie pomogło. Pozornie subtelne i złożone życie duchowe tych bohaterów, jakże ubogie jest w istocie!
Pomyślmy tylk o : jest rok 1945, role . ogromnych przemian, wielkiej wagi wydarzeń. A uto r pokazu'e nam akty
wistów partyjnych, łudzi świadomych, ludzi z tradyóą polityczną. Ale na przestrzeni całego, prawie pół tysiąca stronic liczącego tomiska — towarzy
sze partyjni ani razu nie stoczyli dy
skusji ideologicznej, nie zainteresowali s:ę polityką — nie, Eoczar umie tylko przeżuwać swoją krzywdę, samotność i m/ość, Kurek odczuwa brak silnych wrażeń, Grabisz i W oliński' są zżerani przez ambicję, a G awlik w ogóle nie myśli. Nie, nie wierzymy Pytlakowskie- mu, że Pafawag rdbudowywali ludzie ograniczeni, samolubni, a przede wszy
stkim — ludzie obcy sebie, nie zespo
leni w kolektyw. Niepowodzenie arty
styczne w tym miejscu urasta do roz
miarów oszczerstwa, rzuconego na bo
haterów książki.
Pytlakowski podjął temat wielki ! od
powiedzialny. I dlatego słowa k rytyki są tu może ostrzejsze, ’ niż, gdyby te
mat byt błahy. Pytlakowski jest pisa
rzem ambitnym. Jest pisarzem — i to najważniejsze — partyjnym .' Powinien wyciągnąć konsekwencje z tego niepo
rozumienia, za jakie uznać należy
„Fundamenty“ .
W ik tc r Woroszylski
Podejmowane od lat bez mała piętna
stu przez krytyków, en. i. przez nrzt*, pcdpjsąnego; próby określenia M ieczy
sława Jastruna już fo jako klasyka awangardy już to jako pierwszego u nas — na europejską miarę — symbo- liety, jakkolwiek niezupełnie być może wolne od schematyzmu, zdołały jednak ukazać osobliwości tej poezji: jej tech
nikę skojarzeniową; wielowarstwowość jej znaczeń, jak i ujawnić dokonany w niej podczas okupacji przełom: przej
ście od poezji bezczasowej do dziejo- v.ej i w najszerszym, bo norwidowskim tego słowa znaczeniu, aktualnej. Toteż p''z?c rok temu na tychże lamach o
„W ierszach wybranych“ przewidywałem dalszy rozwój poety po nakreślonych przez okupacyjną „Godzinę strzeżoną“
drogach; przewidywania, ktdre wydany świeżo „Sezon w Alpach“ *) częściowo tylko spełnia.
Już choćby dlatego, że „Sezon w Alpach" jest — zwłaszcza w pierwszej swojej części — dziennikiem podróży.
Po raz pierwszy w tej, tak bardzo wew
nętrznej i tak bardzo krajowej poezji poławia się przeżycie — i ccena — Zachodu, a — ściślej — tej jego części, która, nie doświadczona żadną z prze
żytych przez nas katastrof, umieszcza nas, przybyszy z wieku X X w nieo
czekiwanym wieku X IX . Ta, niepo- zbawiona uroku, podróż w przestrzeń zarazem i w przeszłość ma jednak i swoje niebezpieczeństwa: czy możemy my, „z rannych i z martwych powsta
l i “ , my, właśni pcgrohowcy, znieść tę nazbyt ostaią, tę nazbyt dla nas -r- rzeklbym — bezpieczną atmosferę?
Reakcje bywają tu niekiedy mylne i przesadne: nie tak dawno jeden z na
szych najbardziej popularnych poetów satyrycznych, przybywszy do Szwajca
rii, stwierdził w niej nadmiar spluwa
czek. „N aw et na podłogę splunąć nie wolno“ — skonstatował w napisanym z tej okazji wierszu, oburzony. O słusz
ności tego oburzania pozwalamy sobie wątpić: nie wydaje się nam, jakoby Za
chód godzien był potępienia nawet w swoich spluwaczkach. Antyburżuazyj- neść nie powinna się przeradzać w an- tycywilizacyjność: nie potępiajmy u in
nych nadmiaru tego, na niedostatek cze
go cierpimy sami.
Przeżycie Szwalcarii jest w zbiorze Jastruna inne i głębsze: otwarty na jej urok, na piętno patyny i średnio- wieczczyzny jej miasteczek, dostrzega jednak zarazem ową tąk dla każdego z nas, kto na Zachód przybywa, ude
rzającą ahistoryczność tamtejszego ży
cia, nieodrnerzanego, jak u nas krckami planów i spełnień, ahistoryczność, obja
wiającą się w życiu psychicznym — ja
ko nuda. „Cezar idąc przez A lp y czul nudę tych gór“ pisze we wstępnym poe
macie Jastrun. Nie wdając się w spraw
dzanie trafności odsyłacza, nie możemy się oprzeć wrażeniu, ¡akoby nuda ta była świeższego pochodzenia: to przyl
gnęły do A lp spo'rzenia szwajcarskich hotelarzy i amerykańskich turystów,
Zetknięcie z Zachodem rozszerzyło zresztą poezję jastruna nie tylko te
matycznie: jego — obca dotychczas francuskim, podległa natomiast przede wszystkim rodzimym, dalej zaś rosyj
skim i niemieckim wpływom — tw ór
czość wzbogaca się tu o nową nutę:
prócz nieznacznych i raczej do po
szczególnych wyrażeń ograniczających się odgłosów ApoIlinaire‘a znajdujemy tu znacznie głębiej sięgające zbieżno
ści z pcezją Aragona. Dokonane w tej
\
w mojej twarzy nienawistnie zakocha- ny".
Ten wiersz, jak i wiele innych w tym zbiorze, wprowadza nas z powro
tem w krąg dawnej problematyki Ja
struna, która — w czasie okupacyj
nym i bezpośrednio powojennym po
niechana — przeżywa u niego obecnie okres odrodzenia. Zapewne, nic bar
dziej naturalnego i — rzec by można
— pocieszającego, niż dokonujący się u nas, nie tylko w poezji,, powrót w
M ieczysław Jastrun
J) „Sezon w
„K siążka“ , 1948
Alpach". Sp. W yd.
ostatniej podczas wojny przemiany łą czą się — jak wiadomo — ściśle z przejściem komunistycznej partii fran
cuskiej w tymże okresie na- pozycje narodowe: to „upatriotycznienie“ od
zwierciedliło się w utworach Aragona, sięgających do prastarych, a jednak wciąż jeszcze żywych, źródeł poezji francuskiej, do średniowiecznej tw ór
czości trubadurów. Odnowienie tych — w poezji polskiej mniej zadomowionych
— form średniowiecznych i renesan
sowych, canzon, ballad i trenów, wy
nika u Jastruna w mniejszym niż u Aragona stopniu z sytuacji histo
rycznej i należy raczej do ściśle for
malnych poszukiwań. Wśród tych tra- dycjonalizujących ut\vorów na szcze
gólną uwagę zasługuje monumentalny wiersz „Jeżeli jeszcze kiedyś“ , zbudo
wany z jedynego zdania, które po
przez meandry oboczników prowa
dzi ku końcowej — również tradycjo-
norm. lilie koleiny, uspokojenie roz
kołysanych wojną wahadeł. Toteż, je
śli w „Sezonie w Alpach“ odnajdu
jemy wiele obsesji tematycznych, zna
nych nam już z przedwojennego
„Strumienia“ i aż do pewnych wyra
żeń i przenośni, to nawrót fen może
my powitać jedynie z radością jako objaw tej odbudowy życia wewnętrz
nego, która jest jednym z najistotniej
szych zadań powojennej poezji. Nie ja
koby odbywał się on z uszczerbkiem dla przybyłych po wojnie dziejowo- humanistycznych elementów: wiersze jak „W ojn a“ , jak „Ballada o puszczy Świętokrzyskiej“ , jak „Tren na śmierć generała Świerczewskiego“ świadczą do
statecznie, iż „Sezon w Alpach“ jest rodzajem syntezy m:ędzy przed - a po- wc'enną poezją Mieczysława Jastruna.
Syntezy jednak nieopartej bynajmniej na zasadzie pojednania i zlania tych tak sprzecznych elementów w jednolitą nalnej u Jastruna — poincie: „czas całość. Jest to raczej rodzaj zbrojnego
pokoju: współistniejące w jednym zbio
rze składniki poezji Jastruna wej zao
strzają się i wyjaskrawiają przez są
siedztwo, podniecając się jak gdyby do ostatecznego konfliktu. Gdy z jed
nej strony niepokalana eteryczność przedwojennej poezji Jastruna osiąga swój szczyt w pewnych opisach Szwaj
carii, której krajobrazy potwierdza ą niejako od zewnątrz wewnętrzny pej
zaż poety i podkładają swe śniegi rze
czywiste pod jego śniegiem pisane w i
zie, to z drugiej strony napływ realiów, który — w pierwszych powojennych zbiorach Jastrura — mieści się jesz
cze jako tako w ramach jego daw
nej estetyki, teraz grozi rozsadzeniem jej formalnych rygorów, modyfikacją samego sposobu widzenia; i poezja ta, która wykluczała dotychczas wszelki prozaizm, teraz wyraźnie nim nasiąka,, rozluźnia swe miary, przechodzi w wiersz wolny, aby dać miejsce nad
miernym objaśnieniom rzeczowym:
| — Ciebie pamiętam, starożytna wiosko Micge, O spichrzach wielkich jak gontyny
z głazu, Jak gontyny na kamiennych kolach (By zabezpieczyć zboże przed
najazdem myszy) O domach, których zielone okienka
tworzą z lazurem idylliczny pozór Miasteczko nędzy i komienia, Gdzie plot barwami zdartych afiszy Przypomniał mi obrazy van Gogha...
Tej inwazji prozaizmów do poezji Jastruna towarzyszy prawie wszędzie — i to jest nieoczekiwany aspekt treścio
wy tych, rzekłbyś, ściśle formalnych zagadnień — 'poczucie rezygnacji. C zy to gdy w pisanej wolnym wierszem
„Elegii rzeczy przyszłych“ , wywoław-- szy wizję mającego nastać po tysiącle
ciu świata, wyrzeka się jego wspania
łości dla swojej „lampy barbarzyń
skiej“ , dla swej niedoskonale! teraźniej
szości (stanowisko jakżeż odmienne od tego, jakie zaimowal Majakowski, wo
łający niecierpliwie do wskrzesiciela przyszłych wieków: „O budź mnie!“ );, czy to gdy w — również wolnym — wierszu „M edytacje“ rezygnuje z upra
gnionej niegdyś nieskazitelnej' doskona
łości na rzecz poezji, zarażonej przed
miotami i . pełnej szacunku dla ich obiektywnego istnienia; czy wreszc.e, gdy w k ilk u innych utworach, których nie wyliczę, przyjmuje — zamiast in nych, wspanialszych, być może, języ
ków — swoją mowę, „szorstką i tw ar
dą, której nie zna św iat"; to wszędzie w tym, tylekroć powtórzonym, geście abńegacli odnajdujemy rozwiązanie za
razem i syn‘ ezę, stwierdzonych przez nas poprzednio sprzeczności: „Sezon w Alpach“ obławia się nam jako wy
raz nawrotu dawnych elementów poe
tyckich, ale elementów już przezwy
ciężonych i 'potępionych, już u:ę‘ych w nawias i zaopatrzonych w -znak mi
nus; jako wyraz zanegowanego solip- syzmu
A r tu r Sandauer