• Nie Znaleziono Wyników

Odrodzenie : tygodnik, 1948.11.14 nr 46

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Odrodzenie : tygodnik, 1948.11.14 nr 46"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

<$> GUY DE MAUPASSANT * EDMUND OSMANCZYK # ARTUR SANDAUER O

ODRODZENIE

B o k V

t y g o d n i k

W a rs z a w a , d n ia 14 lis to p a d a 1948 r B N r 4 6 (2 0 7 )

JAN PARANDOWSrj

STEFAN Z

R

Z A D K O czytywałem ,,Kra1<auer Zeitung“ i może ‘ dlatego tak wyraźnie pamiętam jedną z nie­

licznych godzin, które zmarnowałem na tę lekturę. M usiało to być z po­

czątkiem marca, bo wspomnienie wią­

że się z powiewem przedwiośnia, z chmurną przedwieczorną porą, gdy górą ciągnął ożywczy ciepły wiatr. Z na­

lazłem wówczas w kronice gazety krótką, pogardliwą notatkę o śmierci Stefana Zweiga, który jakoby wraz z żoną popełnił samobójstwo. M ów ię:

jakoby, ponieważ nie wierzyłem w to ani przez chwilę. Wszystko trąciło wymysłem: i to, że w Brazylii i to, że js żoną.

Kiedy go poznałem, Stefan Zweig nie był żonaty, co więcej wydawał mi się ogromnie przekonany o wyższości celibatu. 1 cóż by robi! w Brazylii, podczas wojny, mając swój dom w Lon­

dynie? Dopiero po wojnie stwierdzi­

łem, że notatka ,,Krakauer Zeitung“

zawierała prawdę, rzecz tak niezwykłą.

D ługo nie mogłem się otrząsnąć ze zdumienia, ta śmierć była dla mnie za­

gadką aż do chw ili, gdy przeczytałem

„Ś w iat wczorajszy“ — ostatni, zza gro­

bu głos Zweiga. Okazało się, że przy­

gniotły go ruiny jego epoki i że poza nią nie miał już sił do życia. Podob­

nym brakiem ufności i odwagi zgrze­

szyła o dwa lata wcześniej V irginia W oolf.

I to mordercze zwątpienie dosięgło Stefana Zweiga na tym samym sło­

necznym kontynencie, gdzie wyda! mi się tak świeży, pogodny i j. taką swo:

tg jaą m o c z ą c y po d ro g a c h ś w ia ta , k tó ­ reg o c z u ł ś-ię o b y w a te le m .

Spotkałem go w Buenos Aires, na kongresie PEN. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu, jak wszyscy. Ociąga­

jąca się wiosna argentyńska wszystkich nabawiła kataru, Duhamelowi chrypką odjęła głos, ja obawiałem się grypy, mnie tym bardziej martwiło, że naza­

ju trz był zapowiedziany mój wykład na uniwersytecie o literaturze polskiej.

Stefan Zweig doradził mi zażegnać niebezpieczeństwo koniakiem. Usiedliś­

m y zatem w hallu hotelowym.

Rozmowa zaczęła się od Duhamela i Jules Rcmainsa, których kandydatury b y ły stawiane jednocześnie na opusz­

czoną przez Wellsa prezydenturę fe­

deracji PEN.

— T o ich ostatecznie poróżni — m artw ił się Zweig. — Znam ich obu tak dawno, dla obu mam uczucia tej samej przyjaźni, i pan rozumie jaka to dla mnie przykrość patrzeć na po­

głębiającą się z latami niechęć tych dwóch niegdyś nierozłącznych kolegów.

jWszystko, co robiłem, by ich pojed­

nać, było daremne.

W istocie, dwaj pisarze nie u k ry ­ w ali przed nami swej animozji, często w publicznym przemówieniu jeden lub drugi wsuwał cierń, który był dla wszystkich widoczny. Jakże by się ucieszył Zweig, widząc, że dziś się pogodzili, i jakże by się zdziwił, że się to dokonało właśnie w Akademii Francuskiej, którą Duhamel tak się wówczas szczycił, a od której Jules Romains tak się odżegnywał.

Zaczęliśmy obgadywać cykl „Les hetnmes de bonne volonté“ , którego to­

m y tak szybko się mnożyły.

— Jules Romains — rzekł Zweig — ma ambicje Balzaka i płodnością nie­

wątpliwie mu dorówna albo go nawet przewyższy, choćby dlatego, że) jest zdrowszy i nie wyczerpuje swych sił wariackim trybem życia. Ale test rów­

nież niewątpliwe, ze W jego dziele bę­

dzie więcej słabych stron, ponieważ ogarnia w nim tematy, których nie mo­

że ani znać, ani zbadać gruntownie.

—. M yślę o t>m samym — odpar­

łem. — Dopiero co czytałem tom pt.

„M ission à Rome“ i uderzyła mnie banalność drastycznych epizodów, ja k­

by źle przeprawionych plotek, a po­

tem na wpół dziennikarski referat o ak­

c ji ambasadora niemieckiego. Rozcza­

rował mnie również obraz Rzymu, w którym nie czuje się powietrza, zapa­

chu, ducha tego miasta.

T a k zaczęliśmy mówić o Rzymie, -z tego wyłoniła się krótka dygresja o ,,Q uo Vadis“ .

•— C e st un très bon roman — rzekł Zweig, odpierając przekąsy, z jakim i się dziś mówi o Sienkiewiczu, zwłasz­

cza we Franca, która w początkach naszego stulecia przeżyła największy sukces tej książki.

Rozmowę przerwały dwie panny, któ ­ re poprosiły nas o autografy „avec Une pensée". O każdej porze dnia aż

¿ 0 późnego wieczora odbywał się ten

pościg za autografami, każdy z nas miał inną metodę w zaspakajaniu pe­

tentów. Jedni improwizowali zręczne słówka, stosownie do osoby, inni w y­

pisywali w swym ojczystym języku nie­

zrozumiale zdania. Chińczyk, niezmien­

nie uprzejmy, był poszukiwany dla pięknej kaligra fii swych tajemniczych hieroglifów, M a rin e tti ogromnymi lite ­ rami rzucał na kartę jakiś oszołamia­

jący okrzyk. N ie wiem, co napisał Zweig, który, oddawszy pannom sztam­

buchy, strzepnął palcami i m ruknął:

— Nonsens.

— Czy nie uważa pan jednak —*

rzekłem — że w ten może naiwny, może nawet bezmyślny sposób przeja­

wia się k u lt dla rzeczy najbardziej osobistej, najbardziej znamiennej u pb sarza — dla jego pisma?

— N ie cierpię autografów. Co jest u pisarza naprawdę cenne, naprawdę piękne, to nie podpis, a nawet nie zda­

nie czy wiersz, rzucone pod wpływem banalnej okoliczności, ale rękopis, prawdziwy rękopis, pejzaż jego myśli twórczej.

I z wielkim ożywieniem zaczął opo­

wiadać o swej zdumiewającej kolekcji rękopisów. Czego w niej nie było! By­

ły tam utwory Rilkego, obu Mannów, Romain Rolłanda, Gide‘a, ale i takie dziwy, jak wiersze Rimbauda, „L a messe d'un athée“ Balzaka, a nawet — tu spojrzał na mnie z tryumfem — jeden z sonetów krymskich M ickie w i­

cza!

— Ale to jeszcze nic. M oją praw ­ dziwą pasją były katalogi rękopisów ,J . autografów. jM a tp .- i?b

N i k t m n ie w ty m n ie p r z e w y ż s z y ł.

— Chyba Bonnard.

— Jaki Bonnard? — Zweig poru­

szył się niespokojnie.

— Sylvestre Bonnard, membre de l'In stitu t.

— Ach, tak! — I roześmialiśmy się obaj. Za cieniem Sylwestra Bonnarda nadciągnęło wspomnienie Anatola Fran- ce‘a, mówiliśmy o nagłym upadku jego sławy.

— Jego dzieła zbiorowe zupełnie le­

żą, wie pan?

Ten handlowy zwrot ożywił we mnie chęć poruszenia spraw, które od daw­

na mnie zaprzątały, spraw niewątpli­

wie drażliwych i zastanawiałem się, czy nie uchybię grzeczności, na jaką n ik t bardziej nie zasługiwał niż ten m iły człowiek o życzliwym uśmiechu i łagodnym głosie. Siedzieliśmy obok siebie, tak bliscy przez sympatię dla tych samych rzeczy i pojęć, a tak da­

lecy wszystkim co było w nas nie­

znane.

Przyniesiono nam jeszcze po kielisz­

ku koniaku i widząc, jak Zweig pod­

nosi swój kieliszek do oczu, jak po­

w oli go obraca, jak rozchylają mu się nozdrza, łowiące zapach napoju, ośmielony sybarytyzmem, który się zdradził w tych paru nieznacznych gestach, rzekłem:

— Mówiono mi, że jest pan bardzo zamożny.

Skinął głową, ale było widoczne, że nie ma zamiaru o tym się rozwodzić.

— M oje pytanie — wyjaśniałem — nie było natury ekonomicznej, ale lite ­ rackiej.

Z d z iw ił się, musiałem więc przejść do właściwego tematu.

— Bo widzi pan, z uwagą śledzę pańskie książki i jeśli nie wszystkie czytałem, wiem zawsze co pan pisze, i wydaję. I oto patrząc na pańską twórczość, ■■zaaląnawiaai się, co pa.:., skłania do tak dalekich skoków wśród postaci historycznych, które pan opra­

cowuje. M aria Antonina, Erazm z Rot­

terdamu, Magellan — zdumiewa mnie ta łatwość przenoszenia się w tak róż­

ne światy, z których każdy wymaga nie tylko wielkich studiów, ałe i osob­

nego przeżycia,

Zweig słuchał z głową opartą na dłoni, spokojny, ale przenikliwie pa­

trząc mi w oczy.

— : Powiedział pan: zdumiewa. Czy nie chciał pan powiedzieć: niepokoi albo gorszy? Teraz rozumiem, dlacze­

go pan pytał o moje finanse. W yglą­

dam na groszoroba...

Przez hall przeszedł Emil Ludwig i z daleka przesłał Zweigowi powitalny gest ręką, prawie dix huitième siècle.

W ym ieniliśm y uśmiechy.

— N ie — rzekłem — nie porów­

nywam pana z tym komiwojażerem hi­

storii.

— Moje podróżowanie wśród epok i ludzi — mówił Zweig — nie wynika z żadnej kalkulacji, lecz jest być mo­

że wadą mojego temperamentu intelek­

tualnego. Z b y t wiele rzeczy mnie zaj-

.muje, a nie wystarcza mi samo czy­

tanie. Zetknąwszy się z jakąś pocią­

gającą indywidualnością, nie umiem się oprzeć pragnieniu, by ją przeżyć i przedstawić. T ak musi odczuwać ma­

larz na widok twarzy i postaci, które chce sportretować. Jeśli mi los da jesz­

cze dwadzieścia lat życia i to zdro­

wie, którym się cieszę, będzie pan miał powód zadziwić się jeszcze nieraz moimi tematami.

T u wywiązała się rozmowa o jego sukcesach, licznych przekładach. W est­

chnąłem nad ubóstwem tłumaczeń z l i ­ teratury polskiej.

—• Teraz — dodałem — są czynio­

ne starania, by wprowadzić trochę ksią­

żek , na rynek francuski. Robi się to .w ..ten sposób, ze PoUica opłaca wszy­

stkie koszty i gotową książkę oddaje księgarzowi francuskiemu do sprzedaży.

Oczywiście, nie ponosząc żadnego ryzyka, księgarz mało się interesuje takim towarem. Jestem bardzo temu przeciwny, uważam, że nasze książki powinny być wydawane przez nakład­

ców francuskich, na normalnych wa­

runkach.

— N ic ma pan racji. Rynek fran­

cuski, tak samo jak angielski, jest trudny. Ale od angielskiego jest przy­

najmniej bardziej wygodny, właśnie dlatego, że tam można zawierać te transakcje, które pana niesłusznie ra­

żą. Oczywiście, jeżeli się tra fi na czło­

wieka gnuśnego lub zlej woli, zapła­

cony nakład przepadnie w piwnicach.

Ale można trafić lepiej, najczęściej trafia się dobrze. To nic nie szkodzi opłacić parę książek, aby utorować drogę innym. N ie wstydzę się przy­

znać, że pierwsze przekłady moich książek więcej mnie kosztowały, niż przyniosły zysku. Ałe dzięki nim mia­

łem późniei normalne i coraz lepsze kontrakty. T ylko Niemcy są łatwo do­

stępne dla obcych autorów.

— Ale nie dla nas. W iem o tym 5 ogólnie i z własnego doświadczenia.

Chociaż teraz mam poważną propo­

zycję, którą tutaj mi przesłano. Co pan o tym sądzi?

I pokazałem mu list wydawcy ber­

lińskiego G urlitta, który chciał zawrzeć umowę najpierw na „D y s k olim pijski“ ,' potem na inne książki.

— To przyzwoita firm a — rzekł Zweig, oddając mi list. — Ale G ur- lit t głównie jest znany jako „kunst- handłer“ .

D a ł mi jeszcze kilka innych in fo r­

macji, na sam koniec zachował niespo­

dziankę: odsłonił mi pewien sekret z kursu olimpijskiego, mówiąc o in try ­ gach, jakie ścigały moją książkę.

— Niech się pan nie dziw i: mam tyle znajomości, tak wiele obracam się w świecie, że sekrety literackie lgną do mnie z łatwością, a moja usłużna pamięć pozwala mi zawsze skorzystać z nich w stosownej chwili.

W ypytyw ał się jeszcze o tłumacza, a posłyszawszy nazwisko Kaczkowskie­

go, zaczął chwalić jego przekład „C h ło­

pów“ ,

S tefan Z w e ig

— Trochę się pan dziwi, że znam to i owo z lite ratury polskiej. To przez stary sentyment. Jestem Austriakiem i nie tak dawno razem z k ilk u m ilio­

nami Polaków miałem wspólną o j­

czyznę.

— N ie chciałbym pana urazić, ale ja nigdy nie uważałem A ustrii za swo­

ją ojczyznę.

Stefan Zweig milczał dłuższą chwilę, gładząc w zamyśleniu piękną skórzaną teczkę, którą przywiózł sobie -z Rio de Janeiro.

— T ak — .westchnął---W zetknię-.

DZIEWCZYNA

STANISŁAW WYGODZKI

Z n U a t n i i a szpitalnego W e wstążkach w ia tru jasne włosy,

na wstędze ścieżki sm ukłe nogi

i palę lich e papierosy

n ie z w y k le wesół i ubogi.

N ie m 'ja j pieśni te j dziew czyny,

nie m ija j oczu, ust ni dłoni.

I ta k zostanie m i je d y n ie

ten w ieczór co się nam u kło n i.

I ta k odbiegnę ja k ta wstęga

w ia tru , ścieżki i spojrzenia

nocą spięty, ta k ja k księga,

k la m rą d a li i m ilczenia.

Ś P I E W

I w czasie gniew u i w czasie ognia b liż e j do śpiewu nocą i co dnia i b liże j grom om i d alej nieba, g dy po k ry jo m u plączesz w pogrzebach, nieustający,

n iezw yciężony ra n n y i drżący, a le nie konasz, g n ie w n y i śm iały b ite w i klęski w ogniu w y s trza łó w śpiewie zw ycięski,

w kształcie — strzępiasty, w kształcie — w ysoki idziesz przez m iasto po m oje z w ło k i

ciu z tym i sprawami czuję się zaw­

sze jak człowiek innej religii wśród wyznawców obcego bóstwa. W yzw oli­

łem się wcześnie z pojęcia narodowo­

ści w tym nieprzejednanym znaczeniu, jak się to wszędzie spotyka, a naj­

więcej w kraju, którego językiem my­

ślę i piszę. Czuje się „u siebie“ wszę­

dzie, gdzie jest nasza wspólna k u l­

tura. Mieszkam w Londynie, bo tak mi się ułożyły stosunki ostatnio — i jest mi tam dobrze, ale, gdy wysia­

dam z okrętu w Nowym Jorku, do­

tknięcie ziemi amerykańskiej budzi we mnie ten dreszcz, który łączy się z myślą, że oto słońce, które nade mną świeci, odliczy mi z pewnością szereg dobrych dni. O Paryżu nie mówię, bo każdy jest zakochany w Paryżu. Ale oto widok tej teczki przynosi mi obraz Rio, czarujący, i nadzieję, że to m ia­

sto ma dla mnie jeszcze nie przeżyte czasy.

Weszliśmy z zapałem w rozpanrę- tywar.ie urody Rio, którą ja poznałem z przelotnej wizyty, a ponieważ mia­

łem tam jeszcze spędzić dzień w dro­

dze powrotnej z Buenos Aires, Zweig spisał mi na odwrocie listu G u rlitta dzielnice godne widzenia.

Gawędziliśmy jeszcze z pół godziny.

Z poprzednich tematów, ostatni — oby­

watelstwo świata — odzywał się nie­

raz jak powracający motyw. N ie pa­

miętam czy Zweig palił — chyba nie, ponieważ go nie widzę za zasłoną dy­

mu. W idzę go z rumianą twarzą, lśnią­

cymi cezami, wygodnie siedzącego w fotelu klubowym, — co jakiś czas od­

wraca! ; głowy i z przyjemnością pa­

trz y ł na tłum ludzi w hallu, pisarzy wszystkich krajów, z których tak wie­

lu znał już od dawna razem z ich oj­

czyzną. K tóżby śmiał wówczas pomy­

śleć, że właśnie Rio, cudowne Rio, sto­

lica „pays de Cocagne“ , jakeśmy je nazwali, syrenim głosem zwabi go w śmierć przedwczesną?

N

’ E D A W N O znakomity pisarz pre­

zes brazylijskiego PEN Clubu, Claudio de Souza, przesłał mi swoją książkę pt. „O s ułtimos dias de Stefan Zweig“ — „O statnie dni Ste­

fana Zweiga“ . W niej znalazłem, ieśli nie pełne rozwiązanie zagadki, to wier­

ną opowieść o tragicznym końcu te­

go Europejczyka.

Zweig opuścił Europę po roku wojny,*

był jakiś czas w Stanach, brał nawet udział w zakładaniu dysydenckiego PEN-Clubu, niepotrzebnej i niewłaściwej akcji Jułes Romainsa, późniei osiadł w Brazylii. W ybrał sobie na nreszka- nie Petropolis, spokojniejsze od Rio, a niemal równie piękne. Zajmując z żo­

ną mały dcm pod palmami, prowadził życie ciche, stronił od tłumnych ze­

brań. W ym awiał się żałobą po ty łu przyjaciołach, towarzyszach, kolegach, po milionach ofiar z jego plemienia.

Coraz głębiej odczuwał swo’e wydzie­

dziczenie. „Jestem człowiekiem bez praw i bez ojczyzny“ . M ó w ił o wszy­

stkich upokorzeniach, jakie go czekają w urzędach, w przedpoko'ach. w kon­

sulatach — na resztę tułaczego życia.

Raz jednak udało s:e go wyciągnąć do Rio na widowisko nocy karnawa­

łowej. Z początku roztargniony i obo­

jętny, uległ w końcu jego niesamowitej barwności. Zwiedzał ulicę po ulicy, nreszał się z rozbawionym tłumem, ro­

b ił notatki pod feerią świateł. N aza­

ju trz ponełnił samobójstwo wraz z żo­

ną, 23 lutego 1942 roku. „Jakże słod­

ko żyć w Petropolis“ — pisał w liście do prefekta miasta. Tym westchnie­

niem żegnał baśniowy krai słońca i snokoju, w którym n;e widział dla siebie przyszłości. Brazylia oddala mu najwyższe honory. W szystkie władze, prezydent rzeczy pospolitej wraz z ca­

łym rządem, wszystkie towarzystwa naukowe, literackie, artystyczne odpro­

wadziły go do grobu.

Uoadek Singapocre'u ( ! $ lutego 1942) zaważył ostatecznie na szalach jego zwątpień i nadziei. Zweig stracił wiarę w zwycięstwo aliantów. M ów ił, że wali się imoerium brytyjskie i że pociągnie za sobą zagładę świata. N a wszystkich kontynentach wzeidzie sza­

tański sztandar H itlera. N ie będzie już ani wolności, ani Europy, ani żad- nei oiczyzny. Ten drogocenny wyraz, w latach szczęśliwych odsuwany, wró­

c ił do niego w dniach zgryzoty, po­

wtarzał s'ę we wszystkich listach, któ­

re znaleziono na biurku po jego śmier­

ci. „N ie ma wątpliwości — pisze mi Herman O ułd — że cn nienawidzi!

tułaczki w północnej i południowej Ameryce, b y ł w swej najgłębszej isto­

cie Europejczykiem i nie mógł znieśi m yśli O stałym wygnaniu".

jfaa ParandowslŁi

(2)

Str. 2 O D R O D Z E N I E N r ł g

WŁODZIMIERZ MAJAKOWSKI

R ozm ow a z in sp ekto rem po U

przełożył JAN BRZECHWA

Jałlc owym o p o e zji

• •

O byw atelu inspektorze!

Przepraszani z góry....

Dziękuję...

proszę się n ie trudzić...

postoję...

Chodzi

o sprawę

d e lik a tn e j natury:

0 miejsce

poety

w socjalistyczym ustroju.

N a ró w n i

z tym i,

którzy są bogaci podlegam obciążeniom

i karom z te j ra c ji.

Z a sześć miesięcy

pięćset

ode m nie żądacie 1 dwadzieścia pięć

za niezlożenie d ekla rac ji.

Praca moja

każdej pracy

jest pokrew na.

Proszę spojrzeć —

strat m iałem niemało, w ie lk ie koszty

produkcji,

to rzecz pewna, a ja k ie zużycie

m ateriału . Oczywiście,

wiadom o wam.

co to są „ry m y” . Powiedzm y,

w iersz

kończy się w yrazem

„ojca",

w tedy -

w ko lejnym w ierszu

zgłoski powtórzymy i w staw im y

jakieś tam

„ o j . c a d r y c a — o j , c a ”.

M ó w iąc po waszemu, ry m y

to rewersy.

T rzeb a je dyskontować

eo d ru gi wiersz,

w doo*iisu.

I szukasz

drobiazgowo

końcówek do w ierszy w opróżnionej kasie

czasów

i przypadków . Zaczniesz to

słowo

wpychać do u tw oru, a ono nłe w ła z i —

naciśniesz i złam iesz od razu.

O byw atelu inspektorze,

słowo honoru, po kopiejce poecie

liczcie od w yrazu.

M ó w iąc po naszemu, ry m

to beczka.

Beczka z dynam item .

W iersz jest lontem.

W iersz się dotli,

eksplodują słóweczka, — i m iasto

leci

strofą nad horyzontem.

G dzie znajdziesz rym ?

I cenę w ym ów za ry m y ,

co zabiją,

gdy się n im i strzeli.

Z W YSTAW Y JANA LENICY

DZIECKO WIELKIEGO MIASTA

Może

pięć takich

n iebyw ałych ry m ó w zostało jeszcze

gdzieś

w W enezueli.

F olu d n ia znój

pociąga m nie

i chłód północy.

W zaliczki i pożyczki

rzucam się na zmianę, O byw atelu, odliczcie

koszty lokom ocji!

— Poezja

— cała! —

jest jazKą w nieznane.

Poezja —

to tak samo, ja k rad D la w ydobycia gramu —

w ielo letn ie tru d y D la jednego słowa

zmarnujesz, rad, tysiące ton

języ ko w e j rudy.

Jak spopielają

słowa co ta k płoną, ja k są

te słowa — surowce gorące, jeżeli mogą

poruszać m ilio n om serca

przez la t tysiące.

Pceci,

oczywiście,

są na różny gust Ilu ż poetów

posiada dłoń zw in n ą W iersz w yciągają,

ja k sztukm istrze z ust sobie

i innym . Cóż m ówić

o ofiarach lirycznych kastracji?

C hętnie do swego

cudzy wiersz

w staw iają.

To

pospolite

złodziejstw o i defraudacja, w rodzaju tych, co Sie panoszą w k raju . T e

dzisiejsze

wiersze i ody, któ re w oklaskach,

rycząc,

' wi.Młą rej, przejdą do h is to rii

jako norm alne rozchody na to, cośmy źre b ili

m y —

d w aj, albo trzej-

"jesz,

ja k to się mówi,

pud soli stołowej i z setki papierosów

puścisz dymu kl^by na to,

Żeby wydobyć

drogocenne słowo z artezyjskich

ludzkich głębin.

Od razu się podatek obniża

w ten sposób.

N iechby zatem

z w ym ia ru

obręcz zera zn ikła!

Rubel dziewięćdziesiąt

setka papierosów, ru b el sześćdziesiąt —

sól zw ykła.

W waszej ankiecie

pytacie mnóstwo razy:

— B yl w yjazd?

N ie było w yjazdu?

A co jeśli

tuzin pegazów zajeździłem

w ciągu

la t piętnastu?

Zapytujecie m n ie jeszcze

pokrótce 0 służbę,

o m a ją tek —

w tym rogu u spodu.

A co

jeśli jestem

narodu przywódcą, a równocześnie —

sługą narodu?

Klasow y głos

z naszego

słowa się odzywa, a my,

proletariusze,

motory p ió ra z nas.

Z u pływ em la t

maszyna duszy się zużywa.

M ó w ią nam:

— do archiw um ,

w yp isał się,

ju ż czas!

Już kocham coraz m n iej

i m n ie j poryw u w pracy 1 czoło moje

czas

z rozpędu kruszy.

Nadchodzi

najstraszniejsza

spośród am ortyzacji — am ortyzacja

serca i duszy.

G dy słońce

wieprza spasionego

wzlotem

w zejdzie

nad przyszłym

światem bez nędzarzy,

.4

ja

będę g nił już

skonawszy ped pic tern cbok

dziesięciu Z a m k n ijc ie ,

kolegów - pisarzy.

proszę,

bilans mego życia.

T w ierd zę

i — w ie m —

n ie kła m ię przez m inutę;

na tle

kom binatorów

których dziś w id zicie, jeden! —

Nasz obowiązek — kom binatorów ja tylko

okażę się bankrutem . wyc

syreny ry kiem we mgle mieszczaństwa.

w burzach nad odmętem.

Poeta

jest zawsze

w szechświata d łu żn ikiem , płacącym

te nieszczęsne ka ry

i procenty.

Dług mam

webec Broadw ayu

gdy św iatłem zabłyśnie, i wobec nieba,

które nad Bagdadi zwisa, wcbec Czerw onej A rm ii

i japońskich w iśni, wobec wszystkiego,

o czym

nie zdążyłem napisać.

A na co

w ogóle

ta czapka Sekwanie?

Ażeby ry m byl celny

i ry tm w yrazisty?

Słowo poety —

to wasze zm artw ychw stanie, to wasza nieśmiertelność,

obyw atelu kancelisto Z a setki la t

w papierow ej ram ie w iersz do obecnego

cofnie was momentu.

I w stanie dzień ten dzień

z inspektoram i, z blaskam i cudów,

z odorem atram entu.

Inspektorze dzisiejszy,

Jadąc w nieśmiertelność niechbym choć z bezpłatnego

b iletu ko rzystał a przerachujcie

nadto

w ierszy celność i rozłóżcie zarobki moje

na la t trzysta.

A le siła poety

w cale n ie tk w i w tym , że was.

w przyszłości,

wspom ni czkaw ką św iat.

N ie!

I dziś przecież

poety każdy ry m —- to pieszczota

i hasło,

i bagnet i bat!

O byw atelu inspektorze,

w ypłacę w am pięć, a te zera

przy cyfrze

poznoście.

Z samego praw a

należy m i się piędź wśród najbiedniejszych

robotników

i włościan A jeśli

wam się zdaje,

że gdy wiersze piszę, posługuję się tylko

cudzym i w yrazam i, to oto

moje w ieczne pióro,

towarzysze, i — proszę —

piszcie sami!

Z W YSTAW Y JANA LENICY

R Y S U N E K S A T Y R Y C Z N Y

(3)

/

Nr 45 O D R O D Z E N I E Str. 3

Z o li a N a łk o w s k a Kronika czeska

o „ W ę z ła c ii ż y c i a

o * « 9 9

— KTub „Odrodzenia" niejako tra d y cy jn ie przeprowadza rozm ow y z a u V amś swoich ktiiążek i w ten cptsób zb liża wielotysięczną rzeszą sw ych całcnków iło cechy pisarza.

Czy nie zechciałaby w ięc j ani po ­ w iedzieć słów k ilk a o swoich „W ę ­ złach życia'“, które ukazały się jako p ią ta książka klubowa? M a m r.a m yśli czas n cw stań'a utw oru, któ re­

go fragm enty b yły publikow ano p iz e ł dwoma la ty w „O drodzeniu“.

W skazyw ałoby to n a ..

— O cz y w is te — p rz e ry w a p is a r­

k a — je s t to je d y n a m o ja ks ią ż k a pisan a ta k długo. Z d u ż y m i w p r a w ­ dzie p rz e rw a m i, ale w c ią g u c a ły c h d z ie w ię c iu la t. Przez czas w o jn.y — ra c z e j w postaci n o ta te k " i plan ów . A p ó ź n ie j, gdy ju ż rozpoczęło 'q d ru k o w a ć „O d ro d z e n ie “ ; m u s ia ­ ła m p rz e rw a ć ro b o tę n a d te k s te m z p o w o d u udzioku w pra cach K o ­ m is ji B a d a n ia Z b ro d n i N ie m ie c ­ k ic h . W ejście w te n ś w ia t o d e r­

w a ło m n ie od ta m ty c h ro z p a m ię ­ ty w a li, a s iła doznanego w ra ż e ­ n ia z m u s iła do p i s a r i a ..M e d a lio ­ n ó w '“ W ie le im y c h ta k ic h p rz e ­ n ik n ię ć w y w o ła ło p o w s ta n ie n o w e j s e rii „ C h a ra k te ró w “ . W reszcie p o d ­

ję ła m d a w n o zam yśloną „K s ią ż k ę 0 o jc u “ , k tó r e j tr z y początkow e ro z ­

d z ia ły d ru k o w a ła m w „ K u ź n ic y “ i

„N o w in a c h L ite r a c k ic h 1“. Po czym p rz e rw a ła m i tę pracę, ab y p o w ró ­ c ić do „W ę z łó w ż y c ia “ , k tó ry c h część trz e c ią i ostateczną re d a k c ję całości u k o ń c z y ła m p rze d dw om a t y ­ g o d n ia m i.

— Czy czas powstania łączy się z tem atyką książki, któ re j akcję rozpoczynają pierwsze miesiące 1E33 reku?

— Z ape w n e ta k . „W ę z ły ż y c ia “ od po czą tku m ia ły b yć ks ią ż k ą o lu ­ d z ia c h p o k o le n ia , k tó re w y s z ło z L e ­ g io n ó w i doszło do W rześnia. B o k T rz y d z ie s ty D z ie w ią ty s ta ł s ię m ie j­

scem, z k tó re g o s p o jrz e n ie w stecz u ja w n iło n ie k tó re o d c in k i te j d ro g i, n ie da ją cej się zresztą u ją ć je d n ą oceną.

— J a k należy tłum aczyć ty tu ł

„W ęzły życia'“? Czy jest to pełna sym b oliki legitym acja u tw oru czy też realne w yznaczenie tematu?

__ Jeszcze w „N ie d o b re j m iło ś c i“

a p ó ź n ie j w „ G r a n ic y “ z a jm o w a ło m n ie z ja w is k o w zajem nego o k re ś la ­ n ia się lu d z i przez lu d z i, w yzn acza­

n ia sobie m ie jsca, n a w e t k s z ta łto w a ­ n ia c h a ra k te ró w , „ N ic n ie je s t sa­

rn o “ — w s z y s tk o w ysiię p u je w u w i­

k ła n iu . je s t dla kusą.

— C zy w ie rzy pani w swoją dro- w ja w n is n ie ty c h p o w ią z a ń m n ie tr w a łą p is a rs k ą po -

i s p ra w y w y d a ją m i się c a łk o w ic ie p ra w d z iw e , choć żadna z po staci n ie od p o w ia d a ściśle m od elow i.

— Czy „W ęzły życia“ to powieść

Zofia Nałkow ska

gę plastycznej w iz ji czy w in te le k ­ tualne powołanie postaci da życia?

— W zruszenie, sta n o w ią ce powód p is a n ia , p o w s ta je za ró w n o przez fakit b ra n ia u d z ia łu w prze b ie g u zdarzeń, ja k dostrzeżenia czy o d k r y ­ c ia tk w ią c e j w n ic h p ro b le m a ty k i.

„ In te le k lu a iiz m “ w y s tę p u je p rz y w y b o rz e , p rz y o d rz u c a n iu n ie p rz e ­ b ra ne go m n ó stw a m a te ria łu , w y ­ o d rę b n ia n iu te m a tu spośród w s z y ­ stkiego, co n im n ie je s t — p rz y ty m , co po k ro tc e n a zyw a się b u ­ dow ą u tw o ru .

— Jaka jest proporcja autentycz­

ności fak tó w i postaci — do fa n ta ­ styki?

— W książce te j — proszę pana — niczego n ie w y m y ś liła m . J e j lu d z ie

snclcczno polityczna, czy też można ją w pew nym sensie nazwać „histo­

ryczną“?

— N ie je s t „h is to ry c z n a “ — po pierw sze te n ro d z a j lite r a c k i w ogó­

le n ie je s t m i dostępny. Po d ru g ie

ARTUR SANDAUER

jeszcze za b lis k a je s t sp ra w a , k t ó ­ rą p o d e jm u ję . R ok T rz y d z ie s ty D z ie w ią ty będzie u nas, ja k sądzę, d łu g o jeszcze po cią g a ł p is a rz y i jego s tra s z liw a w y m o w a zn a jd z ie na p e w n o p e łn y e p ic k i w y ra z w dziele tw ó rc z y m . Z m o je j s tro n y m og ła m u w id o c z n ić t y lk o poszczególne s k ła d ­ n i k i tego bardzo złożonego z ja w i­

ska Te m ia n o w ic ie , w o b rę b ie k t ó ­ ry c h zn a la z ła m się, k tó r y c h o s ta tn ie d rg a n ia sejsm iczne m n ie dosięgły.

W te j też o c z y w iś c ie m ie rz e je s t

„p o lity c z n a “ czy „spo łe czna“ , czego je d n a k u s ta le n ie m uszę po zostaw ić in n y m , le p ie j ode m n ie z n a ją c y m zakre s ty c h pojęć.

— Bardzo ciekaw a dla czytelnika i dla k ry ty k i jest nie tylko opinia pisarza o stworzonym przezeń dzie­

le, sT.e sąd jego o miejscu, ja k ie w y- znr.rza d la tego dzieła w h ierarch ii Innych swoich u tw erów . Jakie m ie j­

sce zajm u ją „W ęzły życia“?

— K a ż d y p rz e m ija ją c y r o k p o ­ trząsa tą — w s p o m n ia n ą przez pana

— h ie ra rc h ią i p rz e s ta w ia je j po­

zycje . Na ogół do c a łe j m e j tw ó r ­ czości odnoszę się dość n ie u fn ie , ce­

n ią c n a jb a rd z ie j z w y k le ksią żkę o s ta tn ią — w ty m znaczeniu, że b io rę za n ią o d po w ie dzialn ość.

— A zam ia ry na najbliższą p rz y ­ szłość?

— Po odpoczynku, na k t ó r y za­

s łu ż y ła m , p ra c u ją c przez w s z y s tk ie te m iesiące w te m p ie przyśp ie szo­

n y m i bez w y tc h n ie n ia (p :c a u d z ia ­ łe m w ju r y n a g ro d y „O d ro d z e n ia “ i w ko n g re s ie w ro c ła w s k im , co w y tc h n ie n ie m n ie było), po w rócę do p is a n ia „K s ią ż k i o o jc u “ , k tó rą z a m ó w ił u m n ie P a ń s tw o w y I n s ty ­ t u t W y d a w n ic z y . Poza ty m tenże in s iy t u t w y d a w k ró tc e m o je „C h a ­ r a k te r y “ , „D a w n e i n o w e “ , w y d a w ­ n ic tw o „ K s ią ż k a “ — „W y b ó r P is m '“, rozm o w ę p rz e p ro w a d z ił

Józef S lolw iński

„M iasteczko na d łe n i“ Jana D rd y , przełożone u nas przez Z d z i­

sła w a H ie ro w s k ego i w y d a n e w

„ A w lr z e “ , w y s z ło obecnie po n o r- w e s k u w p rz e k ła d z ie O ia va R y tte - ra , w Bergen.

Polski film o czeskim pcecie. P o l­

s k i re ż y s e r S. P e rs k i n a k rę c ił w K a r lo v e j G a le r ii w P rad ze k r ó tk o - m e tra ż o w y f ilm o czeskim poecie J e rz y m K o w a s k u ze L w o w ie , / g o rą ­ c y m p rz y ja c ie lu P o ls k i,! k f ó r y g ro ­ m a d z ił w ie lk ie z b io ry p o ls k ic h p a - m 'ą te k .

„F ab ryka absolutu“ K a ro lą Czap­

k a u ka za ła się w w y d a w n ic tw ie p ra s k im B oro veg o w ósm ym w y ­ d a n iu , z ilu s tr a c ja m i, z e m o fd o w a n e - go prze z N ie m c ó w Józefa Czap­

ka.

S zw ajcaria dla czeskiej nauki.

S z w a jc a rs k a in s ty tu c ja „D o n S uise“

o fia ro w a ła U n iw e r s y te to w i i P o li­

te ch n ice p ra s k ie j cenne k o le k c je d z ie ł n a u k o w y c h , g łó w n ie z d z ie ­ d z in y m e d ycyn y, a rc h e o lo g ii, h is to ­ r i i , a r c h ite k tu r y i ro ln ic tw a .

Życie Juliusza Fuczika. Z n a k o ­ m it y czeski d z ie n n ik a rz i p iśarz, J u liu s z F u c z ik został w r o k u 1942 ro z s trz e la n y przez Gestapo za p ra ­ cę k o n s p ira c y jn ą . F o w o jn ie ! w y ­ dano p is a n y przez F u c z ik a w w ię ­ z ie n iu i u ra to w a n y d z ię k i je d n e m u ze s tra ż n ik ó w w ię z ie n n y c h w sp a ­ n ia ły „R e p o rta ż spod s z u b ie n ic y “ . K s ią ż k a ta u ka za ła się ró w n ie ż i w Folsce, w p rz e k ła d z ie H. G ru sz­

c zyń skie j-D e u b o v e j. O b e c n ie . d o ­ noszą z M o s k w y , że a b s o lw e n tk a tam tejsze go In s ty tu tu K in e m a to ­ g ra fic z n e g o , M . D o b ry n a , o p raco­

w a ła b io g ra fię b o h a te rs k ie g o p is a ­ rz a na scen ariusz film o w y . M a te ­ r ia ł zeb rała M. D o b ry n a podczas swego p o b y tu w F radze.

N a cześć W arszaw y. Jedno z n a j­

p ię k n ie js z y c h k in w now oczesnej d z ie ln ic y P ra g i czeskiej, na K a r lo - v y c h y in o g ra d a c h , o trz y m a ło naz­

w ę „W a rs z a w a “ — dla u p a m ię tn ie ­ n ia . ja k p o d k re ś lo n o w p rz e m ó w ie ­ n ia c h , bo h a te rskie g o p o w s ta n ia w a rs z a w s k ie g o lu d u p rz e c iw n ie ­ m ie c k im najeźdźcom .

P om nik M ie lie w ' cza. S ta ra n ie m T o w a rz y s tw a P rz y ja ź n i P o ls k o -C z c -

s k ie j i M ie js k ie j R a d y N a ro d o w e j w K a r lo v y ch V a ra c h zostanie na p o w ró t w z n ie s io n y p o m n ik M ic k ie ­ w icza , zniszczony w ty m m ie ście przez h itle r o w s k ic h o k u p a n tó w w czasie w o jn y .

N e w y uniw ersytet. F ie rw s z e g o p a ź d z ie rn ik a ro zp oczę ły się w F i l - ż n ie w y k ła d y na fa k u lte c ie peda­

gogicznym , k t ó r y je s t na ra z ie czę­

ścią U n iw e rs y te tu K a rlo v e g o w P radze — ale ma s ię stać zacząt­

k ie m n o w e j w yższe j u cze ln i, k tó ra o trz y m a także w y d z ia ły : le k a rs k i, p ra w n y i te c h n ic z n y . P ilz n o jest, ja k w ia d o m o , w ie lk im o ś ro d k ie m p rz e m y s ło w y m i ro b o .n ic z y m .

Co przełożyli Czesi? W o k re s ie p o w o je n n y m p rz e ło ż y li Czesi d w a ­ dzieścia c z te ry k s ią ż k i z lite r a t u r y p o ls k ie j, podczas gdy u nas w yszło t y lk o dw an aście p rz e k ła d ó w z p iś ­ m ie n n ic tw a czeskiego. W śród p is a ­ r z y w spółczesnych, k tó ry c h k s ią ż k i u k a z a ły się w F ra d ze są: A n d rz e ­ je w s k i („N o c “ i „ Ł a d serca“ ), B rz o ­ za, D o b ra c z y ń s k i, Z o fia K ossak, G o ja w ic z y ń s k a , K ru c z k o w s k i, M a ­ le w s k a , R u s in e k , Szmaglewslca, S z e ib u rg - Z a re m b in a , W asilew ska , W ik t o r i D y g a t. Z naszych k la s y ­ k ó w przełożeń,3 na now o: M ic k ie ­ w icza, S ło w a ckieg o, K ra sze w skie g o i in n y c h . W k ró tc e w y jd z ie w P ra ­ dze h is to r ia lite r a t u r y p o ls k ie j.

W ym iona pisarzy. W ro k u p rz y ­ s złym co m ie s ią c w y je żd ża ć będą c z te re j pisarze polscy do Czech i c z te re j p is a rz e czescy do P o ls k i. Jest to do s k o n a ły sposób p o g łę b ie n a w z a je m n e j znajom ości i p rz y ja ź n i.

O dziejach m uzyki polskiej. W ie l­

k i czeski ty g o d n ik „ K u lt u r n i P o li­

t ik a “ p rz y n o s i w z m ia n k ę o n o w e j książce p o ls k ie g o m uzyko lo ga, p ro f.

Z d z is ła w a J a c h im e c k ie g o „M u z y k a p o ls k a w ro z w o ju h is te ry c z n y m od czasów n a jd a w n ie js z y c h do d o b y o b e c n e j“ . v

M onografia o To ’st.oju. W ro c z n i­

cę u ro d z in L w a T o łs to ja ukazała Gię w P rad ze k r ó tk a — s tu s tro - n io o w a — i ba rdzo ta n ia m o n o g ra ­

f ia W acła w a Chabe „ L e w N ik o ła - je w lc z T o łs to j“ .

W ojciech Natanson

N ow e w ie rs z e M ie c z y s ła w a J a s tru n a

... i... ■ i

P O W I E Ś Ć

„FU N D A M E N T Y “ Jerzego Pjjtlakouslsiego

Warszawa, W ydawnictwo „Prasa W ojskowa", 1948,- str. 453 ■

Pytlakowski podjął temat wielki i od­

powiedzialny. To jest jego zasięga;

Oprócz niego żaden bodaj z naszych prozaików nie pisa! dotąd o powojen­

nej odbudowie kraju. Pytlakowski pierwszy zainteresował : :ę konkretnym, prawdziwym środowiskiem, robotników i inżynierów — Państwową Fabryką Wagonów we W rocławiu — i uczynił

powieści.

to środowisko bohaterem To

krok ca,raźny, Kr picniersm.

Ale... krok odważny nie zawsze jest krokiem szczęśliwym. Oddawszy zatem Pytlakowskiemu, co Pytlakowskiego, trzeba przejść do bardziej szczegółowe­

go rozpatrzenia „Fundamentów“ , a póź­

niej dopiero wyciągnąć ostateczne wnioski.

Powieść Pytlakowskiego składa s:ę z trzech warstw, dość nieściśle przyle­

gających do siebie. Pierwsza, w której żywiole autor czuje się chyba najswo­

bodniej, to warstwa faktów autentycz­

nych, warstwa reportażowa. Tu mamy rzeczową relac'ę z odbudowy Fabryki Wagonów, realistyczne opisy pracy ze­

społowej. Niestety, warstwa ta zajmuje w powieści najmniej miejsca. Autor, wbrew pozorom i własnej zapowiedzi na wstępie, nie zaryzykował uczynie­

nia z historii odbudowy Pafawagu osi fabularnej „Fundamentów“ . O t, nie­

zbędna ekspozycja, nic więcej. Af fa ­ buła stanowi drugą, zupełnie odrębną warstwę powieści: warstwę awanturni­

czo sensacyjną. Demoniczna konspira­

cja, wyczyny detektywa-amatora Ko- bryńskiego, tragiczne losy młodego Brzozowskiego, pojawiająca się i znika­

jące tajemnicze figury-symbole, jak Brausch — oto wątki i elementy, skła­

dance się na nieporadną sensacyjność fabuły „Fundamentów“ . N ie trzeba do­

dawać, że te meorzekonywające histo­

rie, zamiast uczynić książkę strawniej*

szą, podważają tylko jej sens ideolo- g'czny i artystyczny. Wreszcie trzecia, skłócona z poprzednimi, warstwa po­

wieści — to charaktery. W tym miej­

scu zastrzegam się’ przed zbyt pochop­

nym twierdzeniem, jakoby w utworze, pretendującym do miana realistyczne­

go, nie było miejsca na psycnologię.

To fałsz. Ale psychologia — to nie ustawiczne grzebanie się we własnym wnęt-zu, nie maniackie analizowanie abstrakcyjnych uczuć, nie motywowanie postępków człowieka przez różne od­

miany niewyżytego erotyzmu (Poczar, Kama, Grabisz, Jadwiga i inni)! Bo­

haterowie powieści Pytlakowskiego, to jakaś zbieranina hisieryków, pieczoło­

wicie pielęgnujących swoją histerię, na­

rzucających ją otoczeniu, rozkladają- cycli na cząsteczki niezliczone nastro­

je i żale. U wszystkich — i kierują­

cych odbudową Pafawagu działaczy partylnych, i szkodzących tej odbudo­

wie ludzi podziemia — na pierwszy plan wysuwają się jakieś wielkie psy­

chologiczne kompleksy — na ogół fa ł­

szywe i nieumetywowane, albo co naj­

mniej rozdmuchane, ale za to k rz y k li­

we i pretensjonalne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że tym i kompleksami autor usiłował zastąpić prawdziwe życie psy­

chiczne swoich postaci, do którego nie umiał dotrzeć, posługując się inną me­

todą, Ale n'c nie pomogło. Pozornie subtelne i złożone życie duchowe tych bohaterów, jakże ubogie jest w istocie!

Pomyślmy tylk o : jest rok 1945, role . ogromnych przemian, wielkiej wagi wydarzeń. A uto r pokazu'e nam akty­

wistów partyjnych, łudzi świadomych, ludzi z tradyóą polityczną. Ale na przestrzeni całego, prawie pół tysiąca stronic liczącego tomiska — towarzy­

sze partyjni ani razu nie stoczyli dy­

skusji ideologicznej, nie zainteresowali s:ę polityką — nie, Eoczar umie tylko przeżuwać swoją krzywdę, samotność i m/ość, Kurek odczuwa brak silnych wrażeń, Grabisz i W oliński' są zżerani przez ambicję, a G awlik w ogóle nie myśli. Nie, nie wierzymy Pytlakowskie- mu, że Pafawag rdbudowywali ludzie ograniczeni, samolubni, a przede wszy­

stkim — ludzie obcy sebie, nie zespo­

leni w kolektyw. Niepowodzenie arty­

styczne w tym miejscu urasta do roz­

miarów oszczerstwa, rzuconego na bo­

haterów książki.

Pytlakowski podjął temat wielki ! od­

powiedzialny. I dlatego słowa k rytyki są tu może ostrzejsze, ’ niż, gdyby te­

mat byt błahy. Pytlakowski jest pisa­

rzem ambitnym. Jest pisarzem — i to najważniejsze — partyjnym .' Powinien wyciągnąć konsekwencje z tego niepo­

rozumienia, za jakie uznać należy

„Fundamenty“ .

W ik tc r Woroszylski

Podejmowane od lat bez mała piętna­

stu przez krytyków, en. i. przez nrzt*, pcdpjsąnego; próby określenia M ieczy­

sława Jastruna już fo jako klasyka awangardy już to jako pierwszego u nas — na europejską miarę — symbo- liety, jakkolwiek niezupełnie być może wolne od schematyzmu, zdołały jednak ukazać osobliwości tej poezji: jej tech­

nikę skojarzeniową; wielowarstwowość jej znaczeń, jak i ujawnić dokonany w niej podczas okupacji przełom: przej­

ście od poezji bezczasowej do dziejo- v.ej i w najszerszym, bo norwidowskim tego słowa znaczeniu, aktualnej. Toteż p''z?c rok temu na tychże lamach o

„W ierszach wybranych“ przewidywałem dalszy rozwój poety po nakreślonych przez okupacyjną „Godzinę strzeżoną“

drogach; przewidywania, ktdre wydany świeżo „Sezon w Alpach“ *) częściowo tylko spełnia.

Już choćby dlatego, że „Sezon w Alpach" jest — zwłaszcza w pierwszej swojej części — dziennikiem podróży.

Po raz pierwszy w tej, tak bardzo wew­

nętrznej i tak bardzo krajowej poezji poławia się przeżycie — i ccena — Zachodu, a — ściślej — tej jego części, która, nie doświadczona żadną z prze­

żytych przez nas katastrof, umieszcza nas, przybyszy z wieku X X w nieo­

czekiwanym wieku X IX . Ta, niepo- zbawiona uroku, podróż w przestrzeń zarazem i w przeszłość ma jednak i swoje niebezpieczeństwa: czy możemy my, „z rannych i z martwych powsta­

l i “ , my, właśni pcgrohowcy, znieść tę nazbyt ostaią, tę nazbyt dla nas -r- rzeklbym — bezpieczną atmosferę?

Reakcje bywają tu niekiedy mylne i przesadne: nie tak dawno jeden z na­

szych najbardziej popularnych poetów satyrycznych, przybywszy do Szwajca­

rii, stwierdził w niej nadmiar spluwa­

czek. „N aw et na podłogę splunąć nie wolno“ — skonstatował w napisanym z tej okazji wierszu, oburzony. O słusz­

ności tego oburzania pozwalamy sobie wątpić: nie wydaje się nam, jakoby Za­

chód godzien był potępienia nawet w swoich spluwaczkach. Antyburżuazyj- neść nie powinna się przeradzać w an- tycywilizacyjność: nie potępiajmy u in­

nych nadmiaru tego, na niedostatek cze­

go cierpimy sami.

Przeżycie Szwalcarii jest w zbiorze Jastruna inne i głębsze: otwarty na jej urok, na piętno patyny i średnio- wieczczyzny jej miasteczek, dostrzega jednak zarazem ową tąk dla każdego z nas, kto na Zachód przybywa, ude­

rzającą ahistoryczność tamtejszego ży­

cia, nieodrnerzanego, jak u nas krckami planów i spełnień, ahistoryczność, obja­

wiającą się w życiu psychicznym — ja­

ko nuda. „Cezar idąc przez A lp y czul nudę tych gór“ pisze we wstępnym poe­

macie Jastrun. Nie wdając się w spraw­

dzanie trafności odsyłacza, nie możemy się oprzeć wrażeniu, ¡akoby nuda ta była świeższego pochodzenia: to przyl­

gnęły do A lp spo'rzenia szwajcarskich hotelarzy i amerykańskich turystów,

Zetknięcie z Zachodem rozszerzyło zresztą poezję jastruna nie tylko te­

matycznie: jego — obca dotychczas francuskim, podległa natomiast przede wszystkim rodzimym, dalej zaś rosyj­

skim i niemieckim wpływom — tw ór­

czość wzbogaca się tu o nową nutę:

prócz nieznacznych i raczej do po­

szczególnych wyrażeń ograniczających się odgłosów ApoIlinaire‘a znajdujemy tu znacznie głębiej sięgające zbieżno­

ści z pcezją Aragona. Dokonane w tej

\

w mojej twarzy nienawistnie zakocha- ny".

Ten wiersz, jak i wiele innych w tym zbiorze, wprowadza nas z powro­

tem w krąg dawnej problematyki Ja­

struna, która — w czasie okupacyj­

nym i bezpośrednio powojennym po­

niechana — przeżywa u niego obecnie okres odrodzenia. Zapewne, nic bar­

dziej naturalnego i — rzec by można

— pocieszającego, niż dokonujący się u nas, nie tylko w poezji,, powrót w

M ieczysław Jastrun

J) „Sezon w

„K siążka“ , 1948

Alpach". Sp. W yd.

ostatniej podczas wojny przemiany łą ­ czą się — jak wiadomo — ściśle z przejściem komunistycznej partii fran­

cuskiej w tymże okresie na- pozycje narodowe: to „upatriotycznienie“ od­

zwierciedliło się w utworach Aragona, sięgających do prastarych, a jednak wciąż jeszcze żywych, źródeł poezji francuskiej, do średniowiecznej tw ór­

czości trubadurów. Odnowienie tych — w poezji polskiej mniej zadomowionych

— form średniowiecznych i renesan­

sowych, canzon, ballad i trenów, wy­

nika u Jastruna w mniejszym niż u Aragona stopniu z sytuacji histo­

rycznej i należy raczej do ściśle for­

malnych poszukiwań. Wśród tych tra- dycjonalizujących ut\vorów na szcze­

gólną uwagę zasługuje monumentalny wiersz „Jeżeli jeszcze kiedyś“ , zbudo­

wany z jedynego zdania, które po­

przez meandry oboczników prowa­

dzi ku końcowej — również tradycjo-

norm. lilie koleiny, uspokojenie roz­

kołysanych wojną wahadeł. Toteż, je­

śli w „Sezonie w Alpach“ odnajdu­

jemy wiele obsesji tematycznych, zna­

nych nam już z przedwojennego

„Strumienia“ i aż do pewnych wyra­

żeń i przenośni, to nawrót fen może­

my powitać jedynie z radością jako objaw tej odbudowy życia wewnętrz­

nego, która jest jednym z najistotniej­

szych zadań powojennej poezji. Nie ja­

koby odbywał się on z uszczerbkiem dla przybyłych po wojnie dziejowo- humanistycznych elementów: wiersze jak „W ojn a“ , jak „Ballada o puszczy Świętokrzyskiej“ , jak „Tren na śmierć generała Świerczewskiego“ świadczą do­

statecznie, iż „Sezon w Alpach“ jest rodzajem syntezy m:ędzy przed - a po- wc'enną poezją Mieczysława Jastruna.

Syntezy jednak nieopartej bynajmniej na zasadzie pojednania i zlania tych tak sprzecznych elementów w jednolitą nalnej u Jastruna — poincie: „czas całość. Jest to raczej rodzaj zbrojnego

pokoju: współistniejące w jednym zbio­

rze składniki poezji Jastruna wej zao­

strzają się i wyjaskrawiają przez są­

siedztwo, podniecając się jak gdyby do ostatecznego konfliktu. Gdy z jed­

nej strony niepokalana eteryczność przedwojennej poezji Jastruna osiąga swój szczyt w pewnych opisach Szwaj­

carii, której krajobrazy potwierdza ą niejako od zewnątrz wewnętrzny pej­

zaż poety i podkładają swe śniegi rze­

czywiste pod jego śniegiem pisane w i­

zie, to z drugiej strony napływ realiów, który — w pierwszych powojennych zbiorach Jastrura — mieści się jesz­

cze jako tako w ramach jego daw­

nej estetyki, teraz grozi rozsadzeniem jej formalnych rygorów, modyfikacją samego sposobu widzenia; i poezja ta, która wykluczała dotychczas wszelki prozaizm, teraz wyraźnie nim nasiąka,, rozluźnia swe miary, przechodzi w wiersz wolny, aby dać miejsce nad­

miernym objaśnieniom rzeczowym:

| — Ciebie pamiętam, starożytna wiosko Micge, O spichrzach wielkich jak gontyny

z głazu, Jak gontyny na kamiennych kolach (By zabezpieczyć zboże przed

najazdem myszy) O domach, których zielone okienka

tworzą z lazurem idylliczny pozór Miasteczko nędzy i komienia, Gdzie plot barwami zdartych afiszy Przypomniał mi obrazy van Gogha...

Tej inwazji prozaizmów do poezji Jastruna towarzyszy prawie wszędzie — i to jest nieoczekiwany aspekt treścio­

wy tych, rzekłbyś, ściśle formalnych zagadnień — 'poczucie rezygnacji. C zy to gdy w pisanej wolnym wierszem

„Elegii rzeczy przyszłych“ , wywoław-- szy wizję mającego nastać po tysiącle­

ciu świata, wyrzeka się jego wspania­

łości dla swojej „lampy barbarzyń­

skiej“ , dla swej niedoskonale! teraźniej­

szości (stanowisko jakżeż odmienne od tego, jakie zaimowal Majakowski, wo­

łający niecierpliwie do wskrzesiciela przyszłych wieków: „O budź mnie!“ );, czy to gdy w — również wolnym — wierszu „M edytacje“ rezygnuje z upra­

gnionej niegdyś nieskazitelnej' doskona­

łości na rzecz poezji, zarażonej przed­

miotami i . pełnej szacunku dla ich obiektywnego istnienia; czy wreszc.e, gdy w k ilk u innych utworach, których nie wyliczę, przyjmuje — zamiast in ­ nych, wspanialszych, być może, języ­

ków — swoją mowę, „szorstką i tw ar­

dą, której nie zna św iat"; to wszędzie w tym, tylekroć powtórzonym, geście abńegacli odnajdujemy rozwiązanie za­

razem i syn‘ ezę, stwierdzonych przez nas poprzednio sprzeczności: „Sezon w Alpach“ obławia się nam jako wy­

raz nawrotu dawnych elementów poe­

tyckich, ale elementów już przezwy­

ciężonych i 'potępionych, już u:ę‘ych w nawias i zaopatrzonych w -znak mi­

nus; jako wyraz zanegowanego solip- syzmu

A r tu r Sandauer

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wydawałoby się to rzeczą niewiarogodną, autor jednak pisze z po­. litowaniem: „cóż bowiem znaczyć moż_e sto dwadzieścia godzin w alki Pragi z

Oniegin wchodzi, Śród rzędów się przeciska, siadł;.. Po damach w lożach szkłami wodzi, Twarz nową jakąś odkryć

będzie, to

żeby pojąć, co to wszystko znaczy, czy tó nie jest przypadkiem kino, tym bardziej, że nade mną, bizantyjsko, płynęła moja Muza, kobieta z oczyma Natalii,

Chłopi się buntowali przeciw szlachcie, zatem przeciw wrogowi jego Sieniawskiemu, przeciw Herburtowi, przeciw Sulnickiemu, przeciw kasztelanowi Kostce, który go

ją się jednym z ważnych wątków lite ­ ratury odrodzenia narodowego, które trwa przez cały wiek X IX , przechodząc przez coraz to nowe, pełniejsze fazy i

Ja, widzisz, metafizyczny analfabeta, ja znam tylko jedno słowo: konkret.. Z trudem znalazł Sylwester mieszkanie, ale na Pradze, ale nędzne,

[r]