• Nie Znaleziono Wyników

J a k b y w y g lą d a ła a kcja ta k ie j

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "J a k b y w y g lą d a ła a kcja ta k ie j"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

? ŚWIAT i ŻYCIE

Od jakiegoś czasu opinia publiczna jest raz po raz alarmowana wiadomoś­

ciami o katastrofach samolotów pasażerskich, pociągających za sobą liczne o- fia ry w ludziach. Dziwnym trafem wszystkie te katastrofy dotyczą prawie w y­

łącznie samolotów amerykańskich typu „Dakota“ . Czy działa tu złowrogie prawo serii, czy też po prostu seryjny błąd fabrykacji, ujawniający się złośli­

wie w pewnych specyficznych warunkach, a uchodzący uwagi kom isji odbior­

czych — trudno w tej ch w ili odpowiedzieć.

Na marginesie pierwszej katastrofy z tragicznej serii, samolotu .„Dakota“

C. 53, zabrał głos na łamach francuskiego czasopisma „ llllu s tr a tio n “ , Paul- Emile Victor. N ik t bardziej od niego nie jest powołany do zabierania głosu w tej sprawie. Spędził on przed wojną kilka lat w okolicach podbiegunowych, prze­

prowadzając badania odkrywczo-naukowe; w czasie w ojny był początkowo specjalnym attache morskim w krajach skandynawskich, następnie wyjechał do Am eryki, gdzie od roku 1942 korzystano z jego pomocy w lotnictw ie polar­

nym; organizował mianowicie drużyny ratowmicze, niosące wybawienie i po­

moc załogom samolotów, które na dalekiej północy ulegały częstym i niebez­

piecznym wypadkom. Z chwilą zakończenia w ojny V ictor powrócił do Francji.

Po katastrofie samolotu „Dakota“ C. 53 brał udział w poszukiwaniach zagi­

nionej maszyny, podając swoje wrażenia w artykule, który poniżej przyta­

czamy.

-

POWIETRZNYM!

We w to re k , d n ia 19 lis to p a d a 1946 r. w drodze z M o n a c h iu m ie- L y o n u zag in ął pasażerski sam olot a m e ry k a ń s k i, „D a k o ta C. 53“. W iadom ość ta n a b ra ła id ra z u w ie lk ie g o rozgłosu, może

ch w y tu ją c k o m u n ik a ty „D a k o ty C. 53“ .

R ó w no le gle do a k c ji lo tn ic z e j prow adzono w e F r a n c ji 1 w S zw aj c a rii p o s z u k iw a n ia na terenach g ó rskich . M a łe g ru p k i g ó ra li i

Po dziesięciogodzinnym wytężonym marszu karawana ratunkowa przybywa na miejsce katastrofy

dlatego, że w ś ró d pasażerów z n a jd o w a ły się osobistości dosyć znane, a może po p ro s tu d z ię k i P ew nem u g ło d o w i sensacji samej P ubliczności.

Już od następnego d n ia po­

cząwszy, z o rg a n iz o w a li A m e ry k a - ńie a k c ję w y w ia d o w c z o -ra to w n i- czą. P o szu kiw a n ia , rozpoczęte P rzy u ż y c iu k ilk u d zie sią te k sa­

m o lo tó w , z a ko ń czyły się w p ią te k Przy ud zia le oko ło s e tk i ap a ra ­ tów.

O ko ło 50 s p a d o c h ro n ia rz y am e­

ry k a ń s k ic h w z ię ło ró w n ie ż u d z ia ł W p o szu kiw a n ia ch , g o to w y c h w każdej c h w ili do n ie s ie n ia po m o­

cy o d n a le z io n y m ro z b itk o m . L o t- ńicy fra n cu scy, angielscy i s z w a j­

carscy ró w n ie ż p rz y łą c z y li się do a kcji. N a w e t poszczególpe czaso­

pism a w y d e le g o w a ły sw o je p r y ­ watne sa m o lo ty w celach zarów no h u m a n ita rn y c h ja k i p ro p a g a n d o ­ w ych.

, A p a ra tu ra ra d io w a nieszczęs­

nego sam o lp tu nie została uszko­

dzona, d z ię k i czem u ra d io o p e ra ­ to r n a d a w a ł w re g u la rn y c h do­

stępach czasu m e ld u n k i, m ające Pa celu z o rie n to w a n ie a k c ji ra ­ tow n icze j. M e ld u n k i te d a w a ły Jednak m ało m a te ria łu in fo r m a ­ cyjnego — w ła ś c iw ie b y ły ty lk o dwa p u n k ty zaczepienia: opis m iejsca k a ta s tro fy , p o da ny przez rad io ope ratora i pew n e dane p o ­ rów nawcze, ja k ie różne stacje od­

biorcze m o g ły w y p ro w a d z ić , p o d -

p rz e w o d n ik ó w ro z c h o d z iły się w ro z m a ity c h k ie ru n k a c h , osiągając w y s o k ie szczyty, z k tó r y c h b y ło m ożna ogarnąć w z ro k ie m ro z le ­ głe przestrzenie.

W p ią te k , d n ia 22 listo pa da, oko ło godz. 13.30 ro z b ity sam olot został spostrzeżony przez załogę angielskiego „L a n c a s te ru “ . T e re ­ nem k a ta s tro fy b y ła gó rn a część

lo do w ca W e tte rk e s s e l w O b e r- la nd zie b e rn e ń s k im , na w ysokości o k o ło 3200 m, m n ie j w ię c e j 7 km na p o łu d n ie od m iasteczka M e i­

rin g e n , a 16 k ro od In te rla k e n . N a ty c h m ia s t po zreko gn osko- w a n iu sam o lo tu lo tn ic y a m e ry ­ kańscy rozpoczęli z rz u ty ż y w n o ­ ści, le k a rs tw , odzieży i koców.

S z w a jc a rs k a d ru ż y n a ra to w n icza , złożona z 70 lu d z i, w y ru s z y ła na m ie jsce k a ta s tro fy ; d o ta rła tam na d ru g i dzień. t j. w sobotę, oko ło godz. 14,15. D w u n a s tu pasa­

żeró w „D a k o ty ' zostało s p ro w a ­ dzonych na w ysokość 2700 m, gdzie o c z e k iw a ły na n ic h dw a sa m o lo ty szw a jc a rs k ie ty p u „ F ie - s e le r-S to rc h “ , na płozach, k tó ro ' d z ię k i w ie lk ie j spra w n ości p ilo ­ tó w z d o ła ły w y lą d o w a ć na lo ­ dow cu G a u li. S a m o lo ta m i ty m i ro z b itk o w ie z o s ta li p rz e w ie z ie n i do M e irin g e n , a dalszą drogę do M o n a c h iu m i W ie d n ia o d b y li a- m e ry k a ń s k im pociągiem s a n ita r­

nym .

F a k ta m i c ie k a w y m i do zan oto­

w a n ia na m arg ine sie te j całej h i­

s to r ii je s t po pierw sze m nó stw o sprzecznych i fa łs z y w y c h w ia ­ dom ości, po da nych prze z prasę, po d ru g ie n ie z w y k ła ilość i r o z ­ piętość ś ro d k ó w ra to w n ic z y c h , z m o b iliz o w a n y c h przez lo tn ic tw o a m e rykań skie.

P ro b le m y ra to w n ic tw a , zbliżone do w y ż e j opisanego w y p a d k u , n a ­ s u w a ły się w ie lo k ro tn ie w czasie w o jn y , k ie d y a m e ry k a ń s k ie s z la k i lo tn icze p ro w a d z iły przez stre fę podbiegunow ą. Z a p e w n ie n ie lo t ­

Samolot ratun ko w y krąży nad kotłem śnieżnym, w którym leży o naleziona wreszcie Dakota C. 58 n ik o m m a k s im u m bezpieczeństwa

w y m a g a ło s tw o rz e n ia spe cja lne j org an izacj 1 w yszkolonego r a to w ­ n ic tw a . U tw o rz o n o trz y d ru ż y n y sam olotow e, k tó ry c h zadaniem b y ło p a tro lo w a n ie w yzn aczo nych te re n ó w i niesienie e w e n tu a ln e j pom ocy. Jedna d ru ż y n a d z ia ła ła w re jo n ie G re n la n d ii, d ru g a nad La b ra d o re m , trz e c ia n a d A la s k ą i p ó łn o c n o -z a c h o d n im i t e r y to r ia ­ m i k a n a d y js k im i. W ie lu ro z b it­

ków , w o ko liczn ościach z b liż o ­ nych do w y ż e j opisanych, zostało od nalezionych, w ie le e k ip zostało u ra to w a n y c h .

J a k b y w y g lą d a ła a k c ja ta k ie j w y s z k o lo n e j d ru ż y n y w w y p a d k u p o do bn ym ja k o m a w ia n y , a w ię c nie p rz e d s ta w ia ją c y m p o w a ż n ie j­

szych trudn ości?

W iadom ości ra d io w e , o trz y m y ­ w ane z „D a ko ty.“ , o k re ś la ły m ie j­

sce w y p a d k u ja k o zaśnieżoną,pła­

szczyznę, położoną p o w y ż e j 3000 m e tró w w ysokości, otoczoną w y - s d k im i szczytam i g ó rs k im i. Ten o g ó ln ik o w y k o m u n ik a t, nie po­

d a ją c y żad nych c h a ra k te ry s ty c z ­ n y c h szczegółów,' s ta ł się p rz y ­ czyną, że p o s z u k iw a n ia b y ły p ro ­ w adzone w w ie lu m ie jscach je d ­ nocześnie, w ła ś c iw ie na te re n ie c ałych w y s o k ic h A lp .

T ym czasem nieco ściślej sże in ­ fo rm a c je o g ra n ic z y ły b y znacznie re jo n poszukiw ań . G d y b y p ilo t podał, że s k ra k s o w a n y sam olot z n a jd u je się na w ie lk im lo do w cu, s p ły w a ją c y m w k ie r u n k u p ó łn o c ­

nym , a otoczonym w y s o k im i szczy ta m i g ó rs k im i o w y s o k o ś c ią do 4000 m , da ło b y się b e z 'tr u d u u - s ta lić , że w rach ub ę w chodzą za­

sadniczo tr z y p u n k ty : O b e tla n d , lé V a la is i. m a s ÿ w M o n t B la nc.

W ty c h też re jo n a c h b y ły b y w p ie rw s z y m fzędzie d o kon yw an e lo ty w yw ia d o w c z e , p rz y . czym k a ż d y z p a tro lu ją c y c h sam o lo tó w z a b ie ra łb y p e w n ą ilość żyw ności, c ie p łe j odzieży i le k a rs tw dla m ożności u d z ie le n ia n a ty c h m ia ­ stow e j pom ocy ro z b itk o m , w . r a ­ zie ic h odnalezienia.

D ru ż y n y ra to w n ic z e gó rskie na te re n ie S z w a jc a rii, w T u ry n ie i w G renoble, ja k o w m ie js c o w o ­ ściach, s ta n o w ią c y c h p u n k ty w y ­ padowe' w re jo n y poddane obser­

w a c ji, o c z e k iw a ły b y na in fo rm a ­ cje, podane dro g ą ra d io w ą , goto­

we w ka żd e j chw ilą do w y ru s z ę - nia, D o ty c z y ło b y to ró w n ie ż i s p a do chron ia rzy, k tó r z y zo s ta lib y u ż y c i w razie ko n ie c z n y m w n ie ­ w ie lk ic h ty lk o ilościa ch. P otrzeba b y ró w n ie ż lu d z i obeznanych do­

skonałe z terenem , k tó r z y m o g li­

b y u d z ie lić przez ra d io d o k ła d ­ n y c h w ia d o m o ś c i o poło żeniu ro z b itk ó w , d la u ła tw ie n ia a k c ji ra to w n ic z e j, lu b też le k a rz a , o ile obecność jego b y ła b y nieo dzow na ze w z g lę d u n a odniesione ra n y lu b z ły stan z d ro w ia któ re g o ś z pasażerów „ D a k o ty “ .

J e d yn ie w zup ełnie w y ją tk o ­ w y c h w y p a d k a c h , na te re n ie zna­

Karaw ana ratunkow a posuwa się przez pola śnieżne, by dotrzeć do odnalezionych rozbitków D a k o ty

cznie niebezpieczniejszym niż A lp y , w, razie g d y b y ekspedycja ra tu n k o w a p o trz e b o w a ła k ilk u d n i na d o ta rc ie , do sam olotu, a stan z d ro w ia pasażerów, lu b yjh m ała odporność n e rw o w a , z m u ­ szały do szybkiego działanie., m ożna b y użyć do a k c ji spado­

c h ro n ia rz y , celem u d z ie le n ia r o z ­ b itk o m pom ocy i p o d trz y m a n ia ich na duchu.

J a k ie p ra k ty c z n e w n io sky m o ­ żna w y s n u ć :z .p o w y ż s z e j: h is to r ii d ia lo tn ic tw a k o m u n ik a c y jn e g o , zaró w n o nad, te re n e m F r a n c ji ja k i in n y c h k ra jó w ?

K ażde n ie m a l p a ń stw o posiada oprócz te re n ó w gęsto z a lu d n io ­ n y c h i ła tw o dostępn ych, także i ta k ie , w k tó ry c h , lo k a ln e .w a ­ r u n k i s tw a rz a ją pe w ne niebez­

pieczeństw o d la p rz y m u s o w y c h lą d o w a ń . W e F r a n c ji są to g łó w ­ nie re jo n y alpe jskie .

A e ro k lu b y p o w in n y org a n izo ­ w ać w razie, p o trz e b y a k c ję w y ­ w iado w czo - ra tu n k o w ą . W ty rn celu p o w in n y one dysponow ać s iła m i le k a rs k im i, w y s z k o lo n y m i s a n ita riu s z k a m i, oraz. s p e c ja li­

stam i, u m ie ją c y m i przedostać się do w n ę trz a sam o lo tó w , co . n ie ra z p rz e d s ta w ia w n ie n o rm a ln y c h w a ru n k a c h duże tru d n o ś c i. W ia ­ dom ości dostarczane a e ro k lu b o m p o w in n y być m o ż liw ie do kła dne , toteż w ła d z e lo k a ln e m uszą być zobow iązane do u d z ie la n ia ści­

sły c h in fo r m a c ji i szybkiego ich p rz e k a z y w a n ia .

W re jo n a c h tru d n o dostępnych trze b a w y s z k o lić d w a rod zaje d ru ż y n ra tu n k o w y c h . P ie rw s z y — złożony z w y tr a w n y c h prze w o d ­ n ik ó w ,' do skonale o rie n tu ją c y c h się w ,te r e n ie . D ru g i, s k ła d a ją c y się ze s pa do chron ia rzy, z a p ra w io ­ n y c h do lą d o w a n ia na tru d n y c h terenach, w górach, lasach itp - W ym aga to i sp e c ja ln e j te c h n ik i i po n ie ką d specjalnego e k w ip u n ­ ku , S pa dochroniarze tacy b y lib y u ż y c i w w y p a d k u , gdy dojście d ru ż y n y ra tu n k o w e j do m ie js c a ' k a ta s tro fy , w y m a g a ło b y dłuższe­

go czasu.

S z k o le n ie . p ilo tó w p o w in n o o- be jm o w a ć ró w n ie ż na ukę p r z y ­ m usowego lą d o w a n id , zależnie od te re n ó w , na k tó ry c h o d b y w a się ta k ie lą do w an ie . O d p o w ie d n je in s tru k c je m uszą o b e jm o w a ć za­

ró w n o ś ro d k i ostrożności, ja k ie na le ży przedsięw ziąć, ja k i ści­

słość w p o d a w a n iu k o m u n ik a tó w ra d io w y c h .

Im p ro w iz a c ja w a k c ji r a to w n i­

czej je s t k o szto w n a i m a ło

wy­

da jn a, a n a d m ia r u ż y ty c h do a k c ji ś ro d k ó w je s t ró w n ie po ża ło w a n ia godny, ja k i ich b ra k . <tl. i. *,)

NA RATUNEK ROZBITKOM

(2)

n

d o d a t e k t y g o d n io w y

d z ie n n ik a z a c h o d n ie g o

*1 Nr 8 (ŚWIAT I ŻYCIE)

WÇENIUSt

B y ł zdecydowany. N ie m a n a j­

mniejszego sensu szamotać się w pazurach przeznaczenia. Skończy tu, zaraz, na miejscu, albo w y r­

w ie się im i zginie gdzieś w lesie, jako w o ln y człowiek, a nie pod butem konw ojujących go szata­

nów. Postanowienie to było sza­

leństwem, samobójstwem — w ie­

dział o tym . Szansa w ygrania:

chyba jedna na tysiąc, a staw ką:

życie. A le życie to jest tanie, b ar­

dzo tanie, i k ła d ł je na niepewną kartę z ponurem lekceważeniem.

P ęd zili ich ju ż od św itu, bez odpoczynku. SS -m ani przynaglali stale do pośpiechu. Chorych i sła­

bych, którzy nie m ogli iść o w ła ­ snych silach, wykończono na m iej scu przy ew akuacji obozu, upada­

jących w drodze ze zmęczenia -r- dobijano.

B y l mróz i padał drobny, szkli­

sty śnieg, małe, ostre ziarenka, kłu jące d otkliw ie w oczy, W ię ź­

niow ie m ie li na sobie tylko pa­

siaki, konwojenci odziani b y li w b ara n ie fu tra , wysokie filcow e bu ty, czapy z nausznikam i i w e łn ia ­ ne rękawice, Posilali się w m a r­

szu, p a lili papierosy, i stale k rz y ­ czeli „schneller“ !! „schnel-

le r“!! ,

Szarzało. Gdzieś daleko prze­

b ija ły ' się trw o żliw ie maleńkie św iatełka osiedla, a może wioski.

Po obu stronach drogi zaczynał się rza d k i las. Konwojenci p rzy­

naglali biczami. Widocznie w e wsi zarządzą postój. W tyle znów p a­

dło k ilk a suchych strzałów’. Rozu­

m iał ich znaczenie: Za n im i zo­

stało paru towarzyszy niedoli — ju ż wolnych na zaw'sze.

A n d rzej spojrzał spode łba na Niem ca, któ ry szedł cały czas obok niego. W zmęczonym móz­

gu o fia ry zrodziło się nagle po­

dejrzenie, że tam ten poznał - jego zam iar i ina go na oku. — W pa­

rę sekund później A n d rzej za­

d rw ił sobie z losu; sądził, że po raz ostatni w życiu. Bodnął z całej siły w brzuch konwojenta, mobi­

liz u ją c do tego uderzenia całą po­

siadaną jeszcze w w ą tły m ciele energię. Niem iec zachw iał się i ru ną? w śnieg, z ochrypłym prze­

kleństwem na ustach. A n d rzej dał rozpaczliwie długiego susa przez rów', w padł tw arzą na krzak, i oślepiony biegł przed siebie w las. Z gu b ił d rew niaki, spadły mu z nóg szmaty, zastępujące onuce, rozdarł na sobie drelich — ale leciał, w ciąż leciał, gnany teraz szaleństwem strachu i rozpaczą. — S trzelali. R ó j stali z cienkim poświstem przeleciał mu nad gło- W'ą. P ad ł znów', poderwał się i skoczył w ośnieżony zagajnik. W y dzierał się z uchw ytu gałęzi, w y - szarpyw ał bose nogi z plątaniny suchych badylów, d arł skórę o w y stające ostre sęki, łam ał sobą lub giął m ałe drzewka.

Psy!!! T a k , słyszał, ja k skow y- czą za nim , ja k u ja d a ją radośnie, zapalone pogonią. D la czworonoż­

nych złoczyńców, w ytresowanych do ścigania ludzi, była to nielada zabaw a i sposobność do w yłado­

w ania rozbudzonych przez czło­

w ieka złych instynktów dżungli.

B y ły tuż, tuż za nim . Dopędzą go.

A ndrzej cisnął się w najw iększy gąszcz, ja k i napotkał, myśląc ró­

wnocześnie, że jest stracony. P o r­

w ał w biegu gruby suchy patyk.

Psy skoczyły za nim . Z ag ajnik skończył się nagle i otw orzyła się m ała polanka. T eraz im się nie w ym knie. W obliczu podlej śm ier ci od kłó w kosmatych bestii, w człowieku zakipiał straszliwy, k rw a w y gniew. Stanął, obrócił się gw ałtow nie i palnął prosto w pierwszy zja ja n y pysk. M usiał trafić, bo zw ierzę w ydało k ró t­

ki, żałosny skow yt i legło w’ śnieg.

Jego towarzysz był n ajw y ra źn iej zaskoczony zachowaniem ściga­

nego. Po prostu — \z g łu p ia ł na w i dok ofiary, któ ra zamiast w yd a­

wać teraz o krzyki przerażenia — rak w ty lu innych wypadkach — zadaje śm iertelne razy. W prze­

ciągu k ilk u sekund pies przebył w swym mózgu daleką w ędrówkę, od pierwotnego bytu w puszczy, do czasów, kiedy człowiek stał się jego panem. Całe pokolenia psich przodków zadrżały w te j chw ili na w idok zuchwalstwa, popełnio­

nego przez przedstawiciela ich ro ­ du, k tó ry złam ał P ra w o i odw a­

żył się godzić na człowieka. N a u ­ kę, ja k ą otrzym ał u ludzi — sza­

tanów, zagłuszył zew silniejszy, nakazujący posłuszeństwo każdej dwunożnej, w ładczej istocie, trzy m ającej k ij w ręku i karzącej, strasznie karzącej!

Zw ierzę dotknęło nosem nieru ­ chomo leżącego towarzysza, ob­

w ąchiwało go przez jakiś czas, no zdrza zadrgały mu niespokojnie.

grzbiet się z jeżył, zdjęła je zgroza i legło na łapach przed A ndrze­

jem , w yciągając pysk na śniegu.

— „Geh w eg“!! — krzy k n ą ł w ię zień — i zam ierzył się kijem . Pies poderwał się i pobiegł przez po­

lankę, potem przepadł w k rz a ­ kach.

Nogi drżały pod Andrzejem , sla niał się, padał, lecz uciekał dalej.

W uszach rozdzwoniły mu się, aż do bólu, kłujące dźw ięki, mróz k ą ­ sał poranione ciało, huczało w głowie. — Było ju ż zupełnie ciem no. N ie słyszał za sobą pogoni, ale szukają go, na pewno 'szukają.

O tym , że N iem cy b yli przeko­

n an i o , jego nędznej śmierci od kłówT „R o lfa“; nie w iedział. K ied y z pościgu w ró cił tylko jeden z psów, b y li pewni, że „Asta“, suka znana z krwiożerczośoi, została w lesie i pastw i się teraz nad swoją zagryzioną ofiarą. Zaśm iali się zadowoleni i pochód ruszył dalej.

U ciekin ier p rzek lin ał swój los, któ ry nie pozw olił mu umrzeć przedtem od k u li SS-m anów.

M róz ścina! m u krew w żyłach, kostniały członki. N ie ęzuł już stóp i palców u rąk. — W alczył, jeszcze w alczył o życie, a raczej upierał się przy nim jego instynkt samozachowawczy. N ie m iał n a j­

mniejszego pojęcia, gdzie się znajduje, ja k się nazyw a ta cała okolica. W iedział tylko na pewno, że jest na Śląsku.

Na skraju lasu stał domek.

O kna pozasłaniane były, szpary jednak w czarnym papierze prze­

puszczały światło na zew nątrz — m ałe gwiazdki, tworzące jakąś fantastyczną konstelację. — „Kto tu mieszka“? — pomyślał zroz­

paczony A n d rzej — „Niem cy, czy Polacy?“ — Potem było m u już wszystko jedno. P rzyjaciel, czy w róg jest panem ogrzanego,, w i­

dnego ra ju . Byle na chw ilę uczuć błogosławieństwo ciepła. Niech zrobią z nim , co zechcą — póź­

n iej, ale niech pozwolą zakoszto­

wać ciepła, ciepła!!

Z w a lił się na drzw i, tłu k ł w nie łokciami, tra cił przytomność.

D rz w i o tw orzyły się. Upadł na kolana z głuchym jękiem . Czuł jeszcze, że wnoszą go do miesz­

kania, że kładą na łóżko.

— „Jezusiczku“ !! — posłyszał głos kobiecy. „U ciekł z lag ru !!“ — b ył to ju ż szept, któ ry dotarł je ­ szcze do jego uszu.

Poruszy! się obolały na posła­

niu. U jrz a ł pochyloną nad sobą tw arz, starszego mężczyzny.

— N ie śpicie? — Podał m u k u ­ bek gorącego m leka, podłożył pod plecy poduszkę, pomógł wypić.

— Gdzie jestem? — spytał <>- chrypłym głosem A n d rzej.

Dobra tw arz człowieka uśmiech nęła się. Poklepał go po ram ieniu.

Było to w ym ow ne, chociaż nieme zapewnienie, że może być spo­

kojny.

— Czy jestem na Śląsku? — nie dow ierzał zbieg.

Tam ten kiw n ą ! głową i dodał:

— Nie starajcie się. N ie szukali i nie pytali. — Poszli se. Pon Bo­

czek wos uchronił.

A n d rzej zobaczył, że m a na so­

bie czystą koszulę N a krześle obok łóżka leżało ubranie. Dom yślił się, że było, przygotowane dla niego. D źw ign ął się, chciał wstać, B olały go strasznie wszystkie członki. W p raw ym kolanie uczuł tępy ból. T eraz dopiero stw ierdził, ja k d otkliw ie poobijał się w lesie podczas ucieczki.

Pachniało m u to łóżko, czystość w któ re j p ła w ił się i ciepło, bło­

gie, rozkoszne ciepło mieszkania.

Zdaw ał sobie .jednak sprawę, że nie mógł dłużej korzystać z go­

ścinności i dobroci tych ludzi, któ rz y przygarnęli go w tragicznej ch w ili. N ie m iał p raw a narażać dobroczyńców. W w ypadku, gdy­

by N iem cy gó tu znaleźli, ucier­

piałaby cała rodzina. Z n a ł o k ru t­

ne sposoby wroga, stosowane do przetrzym ujących zbiegów p o lity ­ cznych.

W stał z trudem i aż syknął z bó­

lu, kiedy poruszył zranioną nogą.

W ciągnął na siebie ubranie, w ło ­ żył przyniszczone, ciasne nieco obuwie, poszukał w zrokiem czap­

ki, ale o nakryciu głow y gospo­

darz widocznie zapomniał, a on nie śm iał go o to prosić.

T era z p o jaw iła Się dziewczyna, któ ra w czoraj wniosła go z o j­

cem do mieszkania, gdy om dlał na progu. Przysunęła m u krzesło, aby usiadł przy stole. Śniadanie składało się z b ia łe j ka w y i Chle­

ba z serem. Jadł żarłocznie, odpę­

dzając ponurą myśl, dokąd uda się za chw ilę. T en sam los, z któ ­ rego zad rw ił sobie w czoraj, spa­

dając w przepaść rozpaczy, zda­

w a ł się czyhać ju ż u d rzw i domu i pytać szyderczo: — „No, a te­

raz? Czy gram y d alej“? — A n d rzej grać musiał. M iłość ży­

cia drgała w nim zbyt silnie, aby m iał rzucić swoje k a rty i uznać się za pokonanego. Tych k ilk a go­

dzin pobytu wśród dobrych ludzi, w id o k ich szczęścia, obudził w n im głód w a lk i o swoje szczęście, przemożne pragnienie p rz e trw a ­ nia. Przekonał się w iele razy, że w łaśnie w tedy, kiedy perspekty­

w a ocalenia staw ała się znikoma, żądza życia występow ała n a j­

ostrzej. To czepianie się rozpacz­

liw e życia w id ział też i u innych towarzyszy niedoli — tam , w obo zie i na szlaku, ja k i ostatnio p rze­

byli. Im ludzie bliżsi b yli prze­

granej, tym uporczyw iej w b ija li się w życie, nieraz w podły, odra­

żający sposób. In s ty n k t samoza­

chowawczy głuszył w nich etykę i godność ludzką; poddawali mu

dział w ykro jo ny kw a d ra t lasu, po k ry ty śniegiem. B y ł to ten sam las, w któ rym stoczył straszliw ą w alkę o swoje życie i w yg ra ł ją...

na razie. — Potem osunął się, za­

padł w sianie i położył na kocu.

Zam ieć m yśli poczęła tłoczyć mu się do głowy. Odpędzał je, mimo, że kołow ały nad nim , niczem chmara natrętnych, złych o w a­

dów’. Później ogarnęło go prze­

możne znużenie i zasnął twardo.

* * *

M a ry jk a p atrzała m u się roze­

śmiana w oczy. K ucnęła przy nim i podsunęła miskę z gorącą zupą.

Poczuł rozkoszną woń grochów­

ki. Kończył w łaśnie swą ucztę, gdy doszedł ich odgłos dalekich, a r ­ tyleryjskich strzałów. Potem za­

częła się regularna kanonada, wzm agała się z każdą minutą, aż ziała się w głuche, jednostajne dudnienie. B y ł to huraganowy ogień ciężkich dział. Gdzieś w dali

» » • — «H M * —

/ l / i e d r ę c z y ć n / l i !

Pam iętam y zapewne w szy­

scy, że przed w o jn ą istniało i działało w Polsce „T o w a ­ rzystwo opieki nad zwierzę­

tam i“ .

A le działalność tego tow a­

rzystwa, była m im o wszyst­

ko ograniczona do petowej grupy zw ierząt, dręczenie k tó re j było dostrzegane przez ludzi.

Is tń ie je , jednak peicna grupa zw ierząt, która jest n a jb a rd zie j męczona przez ludzi i cierpienia k tó re j nie są rozum iane przez ogół spo­

łeczeństwa. Grupa ta, to ryby.

Czy któ ra z pań-gąspodyń zastanawiała się kiedy, ja k bardzo c ie rp i ryba, k tó re j się nie zabija, lecz k tó rą w y j­

muje się z w ody i czeka aby

„usnęła“ . To t. zw. „« ś n ię ­ ci e", to nic innego, ja k ty lk o zwykłe, powolne duszenie się ryby. Ryba bez wody, tak samo dusi się, ja k człowiek pozbawiony dostępu- pow ie­

trza, z tą różnicą, że dusze­

nie się ry b y trw a dłużej. . A oprócz tego is tn ie je pew ­ na grupa gospodyń, która żywe ry b y skrobie nożem i jeszcze żywe rzuca na go­

rącą patelnię.

Czy k tó ra z gospodyń za­

stanow iła się chociaż raz w życiu nad cierpieniem , ja kie zadaje rybom ta k im postę­

powaniem? Czy która z was rozumie, że ryba chociaż nie ma głosu i nie może przez to poskarżyć się na ból ja k pies czy kot, odczuwa c ie r­

pienie ta k ja k każde zteierzę?

Chyba nie, bo przecież żadna z was, nie naraziłaby swych ulubionych zw ierząt domo­

w ych na powyższe cierpienia.

Toteż teraz szanowne pa­

nie gospodynie postępujcie inaczej. P am iętajcie zawsze, żeby n a jp ie rw rybę zapić m o­

cnym uderzeniem w nasadę głowy (t. zn. w miejsce gdzie głowa łączy się z tułow iem ) a . dopiero potem, sprawiać ją.

Nie męczcie ry b i nie cze­

kajcie, aż się udusi po w y ­ ję c iu z wody.

Zw róćcie ńa te rzeczy uwa­

gę swoich sąsiadek i znajo­

mych i przyp om n ijcie im , że ryba to także stworzenie Bo­

że, które cie rp i i znosi bóle tak, ja k człowiek, będąc o ty le w gorszym położeniu,

"że się nawet nie może po­

skarżyć na sw ój ból.

(„D z ie n n ik B a łty c k i“ )

M M HMM M S*

się ślepo, podświadomie. — „Żyć!

za wszelką cenę żyć!!! — w olał instynkt, a człowiek pełzał i sko­

m la ł kolo życia, łasił się u jego pańskich nóg, które kopały w że­

braczą duszę nieszczęsnego nędz­

nika. A n d rzej m ało znał takich w ypadków, gdzie człowiek zdobył się na splunięcie w tw arz m a je­

statow i życia — w łaśnie w tedy, kiedy szydziło ono najw ięcej, k ie ­ dy powinno w yw ołać raczej n a j­

większy bunt, a nie pokorę.

I A n d rzej zapragnął teraz żyć.

Życie w ty k a ło mu najgorsze k a r­

ty, które przyjąć i stanąć do przer w an ej gry musiał — czy chciał, czy nie chciał. Zaciął się w sobie, ścisnął podle k a rty w garści, i gotów był. A le w te j samej chw ili w targ n ął pomiędzy niego a zły los ktoś trzeci, zagrodził sobą dro gę, któ rą A n d rzej m iał pójść, po­

mieszał karty, w y b ra ł k ilk a do­

brych i podał Andrzejow i.

—■ K a j to ęhcecie .iść?— spytał gospodarz, widząc, że zbieg gotu­

je się do odejścia. — T ero zki nie możecie n ik a j sie pokazować, bo wos chyeom. G er mony uciekajom , bo Rus ich goni. Ł os tońcie sam.

Schowia1 wos na górze, a za pora dni w o ln i bydziecie.

—■ N ie chodzi o mnie. — Co sta­

nie się z wam i,, gdy znajdą tn...

Gospodarz pom inął milczeniem jego obawy. Po c h w ili dopiero zw rócił się do A n drzeja: — L e ­ gniecie sie do siana. M a ry jk a za.

niesie w om zaw dy co pojeść.

Dziew czyna w zię ła koc, podusz­

kę, i zaprow adziła zbiega do jego k ry jó w k i. — Strych był obszerny, zaw alony pachnącym sianem. M a ry jk a w d rap ała się na stertę i przy sam ej ścianie w ykopała głę­

boką dziurę. P rz y pomocy dziew­

czyny w g ram o lił się i on ze swym obolałym kolanem do przygotową nego gniazda. Rozłożyła koc, po­

łożyła poduszkę i rze kła w’esoło:

— A nie starejcie sie, bo może ju ż ju tro bydzie tu Polska!

K ied y został sam, w ychynął ja k mógł n a jw y ż e j i rozejrzał się po strychu. Przez m ałe okienko w i­

w ojn a w yg ry w a ła swą ponurą me lodię, nadciągała ku nim . Bębnie­

nie arm at szło od wschodu i po­

łudnia. Rosjanie zb liżali słę do Śląska, a może ju ż w alczyli na jego ziemi.

A n d rzej spojrzał na dziewczy­

nę: Złożyła ręce ja k do m o d lit­

w y, rozszerzone oczy w yrażały lęk i równocześnie ogromną r a ­ dość!

— „ M a ry jk a “!! — To ojciec Wo­

la ł ją , dysząc z utrudzenia. —

„ M a r y jk a “!!

Opowiedział im w paru zda­

niach, że N iem cy szykują w pobli­

żu w ioski lin ię obrony. Rozciąga­

ją zasieki, ścinają drzewa, ry ją okopy. Pełno wojska! N a drodze pędzą auta, czołgi, w a li w n ie ła­

dzie piechota. Będą się bić! — tu, obok nich! Uciekać! uciekać!!

Wszyscy już uciekli; w e wsi jest tylko wojsko, same wojsko!

A n d rzej pozostał śąm. Nad w ie ­ czorem odgłosy dalekiej w a lk i ucichły nagle. W yszedł z k r y . jó w k i, przysunął się ostrożnie do okienka na strychu. — T ak, N iem cy szykują pozycję. Słyszał też niem ilknący w a rk o t samocho­

dów, ciągnących nieustannie dro­

gą. — O dw rót! N ie ulegało n a j­

m niejszej wątpliw ości, że w róg cofa się. O ddziały rzucone do wsi m iały za zadanie osłabić napór ofensywy i um ożliw ić ucieczkę głów nym siłom.

Noc przeszła spokojnie. Nad ranem posłyszał odległe, lecz b a r­

dzo w yraźne tra jk o ta n ie maszyno w ych karabinów . — „Niem ieckie"

zaw tórow ały im znacznie dalej

— m ruknął. N ie czekał długo, a długie serie innych karabinów maszynowych, w ydających cha- rakterystyczny odgłos, ja k b y ktoś kijem przejeżdżał po parkanie. —

„Rosyjskie“! — Oczy zbiega b ly . szczały radośnie, gryzł w arg i, ło ­ w ił słuchem w ym ian ę strzałów , śledził natężenie ognia po stronie rosyjskiej. Później karabin y m a­

szynowe zagłuszyły w ybuchy gra natów ciężkiego k a lib ru . R o zry­

w ały się teraz na lin ii oporu, któ ­

ra obejm owała też wioskę, gdzie się schronił. "Wyjrzał przez okien­

ko: paliło się k ilk a zabudowań. —

„Zm ącali ich“! — zgrzytnął zęba.

mi.

N a schodach, wiodących na strych, rozległy się ciężkie żołnier skie kroki. A n d rzej zna! dobrze odgłosy w ojskowych butów, nie m y lił się. Biegli na górę — na pe­

wno! M usieli go zobaczyć w okien ku. M yślą, żć jest dywersantem.

No, teraz — koniec! N u rk n ą ł w siano. B y ł to nakaz raczej in ­ stynktu, nie rozsądku. Będą go i tak szukać, znajdą. W iedzą, że tu jest! P pzniej cisza niezmącona zaległa na poddaszu, bo i detona­

cje pocisków ustały nagłe. — W y obrażał ich sobie,, ja k stoją i śmie­

ją się cicho z jego naiwności. Roz­

koszują się, dranie, sytuacją. B ył przekonany, że ry kn ą za chwilę, gdy znudzą się tą zabawą w cho­

wanego, każąc m u wyjść z u k ry ­ cia.. Typow a niem iecka „Schaden­

freude“ — przyjemność dręczenia kogoś, sadystyczne napawanie się nieszczęściem bliźniego.

M in ę ła godzina, dwie, a tamci nie zaczynali polowania. —- A mo że poszli sobie, myśląc, że się po­

m y lili. — Nie, nie poszli, znajdo­

w a li się n a strychu. Leżeli w sia­

nie, podobnie ja k on.

— „ K a rlik “! — słyszał A ndrzej w yraźnie szept, gdzieś w tyle swej kryjövvki.

— „Ćo F ran cik“? — odpowie­

dział m u głos po drugiej stronie kupy siana. „Sam nos nie zn o j- dom. leż cicho. Rus pogno ich da­

le j“.

Jeszcze rozm awiał i ze sobą, ale pociski znów pękać zaczęły w po­

bliżu i zagłuszyły wszystko. G ra ­ naty szły nieprzerw anym ciągiem, i to dosłownie ponad dachem, n i­

by torem. Słychać było ich żało­

sny, cienki śpiew. Leciały bez przerw y, jedne za drugim i, ja k chm arłi ptactw a, nucąc .w pow ie­

trzu dźwięcznie melodię śmierci.

Eksplozje rozlegały się po całym lesie, Żelazo rw ało ziemię, roz­

nosiło umocnienia, kładło drzewa, pustoszyło wioskę. H uragan ognia rozszalał się, przyb ierał na mocy, ry ł wściekle, bez ,opam iętania, po zycję niemiecką. A n d rzej dziw ił słę, że domek, w któ rym znalazł ocalenie, stoi jeszcze nietknięty, tjh w ila m i w ydaw ało mu się, że już, ju ż zaw adzi jeden z pocisków 0 dach. Pęd pow ietrza szorował po gontach, poryw ał je, zdzierał.

Zgroza płynęła nieustannie nad l i ­ chą budowlą. — ^Widocznie nerw y jego sąsiadów w sianie nie w y ­ trzym ały, bo w yszli z ukrycia, w zam iarze schronienia się w p iw ­ nicy. Z an im udali się na dół, strych zatrząsł się nagle. Ż ołn ie­

rze p rzy w a rli do ściany, w prze­

konaniu, że dach zacznie w alić się im na głowy. Okazało się jednak, że pocisk uderzył w parter.

A n d rzej w y lazł spod siana, pe­

w ny, że o ile nie ucieknie teraz, gruzy polecą na niego i zasypią.

— T am ci — ujrzaw szy go zm ierzyli się z karabinów , które zachow ali dla w łasnej obrony nie przed Rosjanam i,'lecz Niem cami, 1 zagadnęli szorstko po niemiecku, co tu szuka.

— Robię to samo, co w y! — rźekł szybko po polsku. — Ją ucie kłem z transportu więźniów, a w y z wojska.

Opuścili broń. Zrozum ieli. Spoj­

rzeli po sobie.

— Toście Polok? — rzekł raczej twierdząco niż pytająco młodszy.

H u k zagłuszył odpowiedź. Zbiegli ze strychu i w p ad li do kuchni, po­

tem do izby. By ii przygotowani ujrzeć co n ajm n ie j w y rw ę w ścia.

nie, ale m u ry stały całe; jedynie szyby pow ypadały z okien. P o ­ cisk uderzył, w , odległości paru m etrów od budowli, ale je j nie uszkodził. Zeszli do piw nicy, usie­

d li na ziemniakach i trw a li w m il czenłu. Dezerterzy zap alili papie­

rosy, poczęstowali też A ndrzeja.

— Jak nos tu nie zasu,je do w ie ozora, ju tro Rusy łoswobodzom — posłyszał głos w ciemnościach.

N a szarówkę ogień a rtyleryjsk i ustął. N iem cy w kopani w ziemię, m im o olbrzym ich strat, trw a li je ­ szcze na pozycji. Ludzie w p iw ­ nicy przekonali się o tym nieza­

długo, bo kiedy nastał zmrok, okolica rozbrzm iewać zaczęła od gęstych strzałów broni maszyno­

w ej. Rosjanie nacierali z w szyst­

kich stron. N ie bohaterstwo k a ­ zało zostać Niemcom na straco­

nym posterunku. Okazało się, że b yli otoczeni i m ie li do w yboru bronić się, lub iść do niew oli. Bro n ili się w ięc z tragiczną determ i­

nacją.

A n d rz e j i je g o d w a j p rz y g o d n i tow arzysze o p u ś c ili p iw n ic ę . W e.

szli do mieszkania na czworakach bo kule trzaskały o cegły w mu­

rze, w padały przez w yb ite okna- dziuraw iąc tyn k w ścianach. A n ­ drzej przycupnął w kącie obok pieca, dezerterzy poczołgaii się de izby, a kiedy stam tąd wróci!*- m ieli na sobie cyw ilne u b ra n i*’

Dobrze się stało, że n ie zabawił*

dłużej. — Od strony lasu biegł*

chyłkiem po śniegu gromadka Niemców’, zdążając najw yraźniej do domku, w któ rym znajdował się A n d rzej i dwóch Ślązaków.

Unosili ze sobą ciężki karabin maszynowy i skrzynki z amunicją- Z am ierzali widocznie bronić się tam do upadłego. D ezerterzy przy czaili się w oknie, nieznacznie w ys ta w ili w ylo ty karabinów i cze kał i na dogodny strzał. Księżyc w hajpodlejszy sposób zdradził W te j ch w ili Niem ców, oświetlając ich w łaśnie w tedy, gdy znajdo­

w a li się na niczym nieosłoniętym miejscu. Ci, którzy nieśli karabin maszynowy, padli pierw si.

drugim razem obydw aj bracia chybili. Wówczas A n d rzej w y r­

w a ł jednem u z nich broń z ręk*

i podciął trzeciego Niemca. Z a ­ skoczony w róg ra to w ał Się uciecz­

ką w las.

A n d rzej zrozum iał: oto gr®

trw a ła dalej, lecz teraz on m iał dobre ka rty ; on p row adźlł tę grę, tasował i rozdzielał; wcisnął do garści dawnych prześladowców najgorsze ka rty , sobie zostawia­

jąc same najlepsze. A tam ci grac musieli, chcieli, czy nie chcieli -y grać m u sieli tak, ja k on kiedyś-

Poczolgał się po śniegu, p rzy­

w ló k ł porzucony przez Niemców karabin maszynowy i dw ie skrzy­

nie z nabojam i. U s taw ił broń w oknie i czekał. T y m razem zbliżał się ku n im silny oddział piecho­

ty, w zam iarze schronienia się W domu i przygotowaniu w jego murach oporu. N ie spodziewali się, że w padną w,zasadzkę, podo­

bnie ja k ich ' poprzednicy,.,- D w a j dezerterzy przerażeni był*

okrutną, przechodzącą w y trz y m a ­ łość ich nerw ó w cierpliwością Andrzeja, k tó ry p rzyp u szczalnie - p rzyjaciela na bardzo ryzykow ny dystans. O ile jest dobrym strzel­

cem — pom yśleli — skosi jedną serią co n a jm n ie j połowę, gdy spudłuje, wpadną tu i w y b iją ich.

— Nagle A n d rzej rzu cił swoje karty, same dobre ka rty , cisnął I e w oczy Niemcom, ze skurcze®

strasznego śmiechu na tw arzy. ~*

Rozpoczął grę! W y n ik je j z góry b ył przesądzony. S ku tki jego cier­

pliwości Były obfite: padło ich więcej, niż przypuszczali strzela­

jący u jego boku Ślązacy. Reszta rozbiegła się w popłochu.

Po całym lesie odbywało się * dalszym ciągu polowanie n a N ie®

ców. Dopiero nad ranem , kiedy jasno -fio łeto w y św it zaczął prze­

bijać się przez ośnieżony las * dalekie pola, n iedobitki poddał?

się. T rz e j mężczyźni, utrudzę®

całonocnym czuwaniem, odłożył*

broń, p ozatykali otw o ry po wy­

bitych szybach, rozniecili w p i®

cu kuchennym ogień i ugotował*

kaw y. M im o senności w id ział A n ­ drzej, że jego towarzysze dosko­

nale o rien tu ją się w rozmieszcze­

niu mieszkania, zn ajdu ją z łatw o ­ ścią zapasy żywności, u kry te prze*

nieobecnych gospodarzy. Podzie­

lił się z n im i swym spostrzeże­

niem. Roześmiali słę. — „Przeć®

to nasz dom“ — poinformował*

go. — „ M y się sam u ro dzili“ ! Jak się okazało, d w a j brach dziw nym zbiegiem okoliczności- czy za sprawą Opatrzności, zn8' leźli się w form acji, któ ra otrzy­

m ała rozkaz osłaniania cofających się głównych sił niemieckich w łaśnie na szlaku, gdzie leżała ich rodzinna wioska. Porzucił*

swój oddział przy pierw szej sP°' sobności i schronili się na stry­

chu. Od c h w ili zaciągnięcia ich “<*

w ojska stałe nosili się z iam i® ' rem ucieczki, lecz nie mogąc upo­

zorować zaginięcia, trw a li w ohy­

dnej służbie u wroga. N a tym P0' legała ich w ie lk a tragedia.

Około południa w ró cił ojciec * córką. Okazało słę, że cały cz®s przebyli w p iw n icy jednego z calałych we w si domów, raze® “ innym i ludźm i, któ rzy nie zdąży*

ujść przed bojem. U trudzeni hy*1' 'm td n i, przeszli piekło strach**' Niespodzianka, ja k ą zastali W do­

mu, w ynagrodziła im ostatni*’

przeżycia. D ziękow ali serdeczni*

Bogu, że ocalało ich mienie, gdy się przekonali, że W szech®0*

n y w ta k dziwnych okoliczno­

ściach urato w ał im synów i b ra ­ ci, z płaczem rzucili się ną kola­

na przed obrazem M a tk i P r*®

(Dokończenie n a str. 3)

(3)

Nr 8 (ŚW IAT I ŻYC ffi) DODATEK TYGODNIOWY „DZIENNIKA ZACHODNIEGO** m

N A F T A

K ie d y m ow a o P e rs ji, w y c z u ­ l a się w y ra ź n ie d r a ż liw y zapach n a f t y . . K r a j te n daje w p ra w d z ie zaled w ie 6 proc. ś w ia to w e g o w y ­ dobycia n a fty , czym u s tę p u je w y ­ raźn ie Stanom Z jed no czonym , ale te o b a w ia ją się w y s c h n ię c ia s'v y c h źró d e ł w n ie d a le k ie j p r z y ­ szłości, podczas gd y re z e rw y na Wschodzie dochodzą w e d łu g oce­

ny fa c h o w c ó w do 30 m ilia r d ó w fon, M im o potężnego ro z w o ju te c h n ik i w s z e la k ic h dziedzin, n a f ta je s t w c ią ż je d n y m z na ba r- dziej p o d sta w o w ych a r ty k u łó w

„dzisiejszego życia.

S enat a m e ry k a ń s k i z le c ił sp e cja lne j k o m is ji zba da nie p ro ­ blem u n a fto w eg o. W spra w o zda­

niu ze s w ych p ra c k o m is ja s tw ie r dziła:

»N ie bomba atomowa, a ropa nafto w a w dalszym ciągu de­

cydować będzie w ew entualnej przyszłei w ojnie o zw ycięstwie lub porażce“... Naród, któ ry JTe m a zapewnionej dostawy

płynnego paliw a, nie może za­

jąć przodującego stanowiska w świecie...“ „...Zapasy benzyny Stanów Zjednoczonych i ro d zi­

m e złoża ropy nafto w ej U S A są tak małe. iż nie moglibyśmy prowadzić, gdyby k u temu za­

szła potrzeba, now ej w ojny".

K o m is ja p o le c iła n a ty c h m ia ­ stow e rozpoczęcip b u d o w y d u ­ żych z a k ła d ó w dla p r o d u k c ji ben z y n y s y n te ty c z n e j i zw iększenia w y s iłk ó w d la zdo bycia i o d k ry c ia na w y ch złó ż ro p y n a fto w e j. Do p r o d u k c ji be nzyn y sztucznej żale c iła ’k o m is ja u ż y w a n ie gazu n a ­ tu ra ln e g o , w ę g la kam ien neg o i bru na tn eg o. K o s z t p r o d u k c ji ben z y n y sztucznej z gazu n a tu ra ln e ­ go jest, w e d łu g -¡ej o b licze ń m n ie j szy. a n iż e li koslzt p r o d u k c ji ben­

z y n y z ro p y n a fto w e j.

N a w sch o d n ich teren ach n a fto ­ w y c h ś c ie ra ją się in te re s y potęg ś w ia to w y c h . S tan y Z jednoczone u b ie g a ją się o dopuszczenie ich do w s p ó łd z ia ła n ia na c a ły m

Rurociągi, któ rym i doprowadza się wodę do M asjid -i-S u laim an , Sdzie znajdują się złoża ropy naftow ej, odkryte dopiero 30 l a t

temu

w schodzie, co ud a ło się im ju ż częściowo przez k o n w e n c ję w r.

1943. A n g lia , ja k o p ro du cent, z n a jd u je się m ię d z y dw om a k a ­ m ie n ia m i m ły ń s k im i: ra d z ie c k im i a m e ry k a ń s k m . A m e ry k a n ie p ro wadzą ty m czasem g w a łto w n ą o- fensyw ę. P rasa an g ie lska a la r ­ m u je o ty m o p in ię p u b liczn ą , p rz y z n a ją c , że o s ta tn ie tra n s a k ­ cje z A m e ry k a n a m i z a w a rte zo­

s ta ły ze szkodą dla b ry ty js k ie g o ś w ia ta przerńysłow ego. „A n g lo - Ir a n ia n O il C o m pa ny“ , w k tó r y m rząd b r y t y js k i je s t n a jw ię k s z y m a k c jo n a riu s z e m , p ra w ie całą swą p ro d u k c ję sprzedaje dw o m am e­

r y k a ń s k im fir m o m n a fto w y m , a m ia n o w ic ie : „Standard O il Com­

pany“ w N e w Jerse y i „S oco ni Vaouum O il Company“, w k t ó ­ ry c h z n o w u rz ą d a m e ry k a ń s k i po siada s w o je u d z ia ły . W edług o- s ta tn ie h d a nych sta ty s ty c z n y c h , Zużycie b e n zyn y w U S A za ro k 1946. w y n o s iło o k o ło dw a m ilia r ­ d y beczek (d o k ła d n ie j 1,93 m ilia r dy), c z y li b y ło w iększe o 25 p ro ­ c e n t o d z u ż y c ia przedw oje nn ego , a t y lk o o 5 p ro c. m niejsize od z u ­ życia w o k re s ie w o je n n y m .

D w ie m niejsze po tę g i n a fto w e : F ra n c ja i H o la n d ia a ta k u ją r ó w ­ n ie ż g w a łto w n ie A m e ry k a n ó w za ic h w ilc z e a p e ty ty . Z a rz u c a ją one im . że p a k t „g e n tle m e n agree- m e n t“ z a w a rty w r o k u 1929 p o ­ m ię d z y F ra n c ją , H o lan dią, A n ­ g lią i S ta n a m i Z je d n o c z o n y m i z o s ta ł n a r u s z o n y . A m e ­ ry k a n ie ^ z o b o w ią z a li się w n im do n ie u b ie g ą n ia się o koncesje n a fto w e n a obszarze o k re ś lo n y m w u m o w ie ja k o „c z e rw o n a lin ia “ O bszar te n z n a jd u je się g łó w n ie (na te re n ie S au di A r a b ii. E ksp,oa ta c ję p ro w a d z iła ta m d o tą d s p ó ł­

k a a ra b sko -a m e ryka ń ska . A m e ­ ry k a n ie p o s ia d a li w n ie j n ie w ie l­

k i p ro c e n t u d z ia łu , a obecnie c h c ie lib y w e jś ć w posiadanie w iększości u d z ia łó w s p ó łk i. K o n ­ cern a m e ry k a ń s k i, do k tó re g o na

W ie H tu g r < v . . .

(Dokończenie ze str. 2) na,¡świętszej i dziękowali, serde-

cznie i długo dziękowali za laskę;

Uwłaszcza M a ry jk a nie mogła opa ńować rzewnego płaczu, dław i!

14 spazm, ąż wreszcie zdjęła cu­

downy W izerunek Panny Często­

chowskiej i całować zaczęła, a '''zruszenie je j wymowniejsze by-

*° i gorętsze, niż najwyszukańsze słowa m odlitw y. — Potem bracia Przechodzili z ram ion ojca w ra ­ miona siostry. Nie mogli nacie­

szyć się nim i, naśeiskać ich, n a­

d a w a ć .

Ponieważ pozaslaniane okna nie Przepuszczały dziennego światła, Pa stole paliła się świeca, przy

“lasku któ rej przyglądał się A n ­ drzej całej scenie szczęścia swych dobroczyńców. Zapom nieli o nim, Pochłonięci radością. A on sie­

dział za stołem i p atrzył na nich adowolony i przejęty. Nagle po­

myślano i o nim . Z d z iw ił się nie- zrniernie, gdy M a ry jk a podsko­

c z ą do niego, objęła za szyję i

"całowała w poryw ie jeszcze nie J^jad ow an ej radości. D ziw ne by-

® iego uczucie, gdy ciepłe usta dziewczyny dotknęły jego nicogo-

*onej tw arzy. Wzruszony, pochwy

®ił w swoje ręce głowę M a r y jk i 'P o k ry ł je j spłakaną buzię i Oczy Pocałunkami; poszukał w arg dziewczyny, przycisnął ją mocno do swej piersi. — Wspomnienie

®4o pocałunku zostało w je j pa­

mięci na całe życie. M a ry jk a nie

“dradziła mu tego nigdy, nawet tedy, gdy pewnego letniego po­

południa ksiądz-staruszek z je j '•oski pobłogosławił ich zw iązek d' małym, drew nianym zabytko- J yrn kościółkń, ocienionym paeh-

4cym i,.w iekow ym i lipam i.

.T e ra z w y rw a ła mu się z obję-

* .i zapłoniona, z rozszerzonymi, zdziwionymi oczami spojrzała w So oczy, doznając podświado­

m e uczucia, że byłaby od tej strasznie nieszczęśliwa, że Te nie byłoby po co, gdyby w

„I y te nie miała już nigdy spo- 4dać, gdyby nie mogła w nie

patrzeć często, zawsze! — U ciekła do pokoju, a on — zmieszany n ie­

co —■ usiadł na daw nym miejscu przy stole. Bardzo był wdzięczny jednemu z braci, któ ry podał mu papierosa i zapalił drew ienkiem , biorąc ogień z huczącego głośno pieca. Ojciec spoczął przy A n ­ drzeju, poklepał go po kolanie i zauważył wesoło: — W id zi m i się, co łostaniecie u nos trocha dłuży!

A n d rzej nie znał dotychczas Ślązaków i ich szczerości w sto­

sunku do bliźniego. Otwartość tego człowieka zaimponowała mu.

Podał mu rękę, uścisnął mocno.

Popatrzyli sobie w tw arz i u - śmiechnęli się.

— Chętnie jeszcze zostanę, bom słaby. D ziękuję w am , ojcze.

Ten machnął ręką.

— Już tam chto inkszy m i po- dziękowoł — spojrzał na swoich synów i łzy błysnęły mu w o- czach.

Ugotowano wreszcie posiłek.

Głodni b yli wszyscy i zmęczeni.

A n d rzej zauw ażył p rzy jedzeniu, że jeden z braci ma lekko zranio ­ ną rękę. O w in ął ją chusteczką i nie zw racał zb ytn iej uwagi na r a ­ nę. A n d rzej zd jął m u n iehigieni­

czny opatrunek, obejrzał miejsce postrzału, a kiedy w apteczce do­

m ow ej znalazł jodynę i bandaż, w praw nie i szybko przem ył r a ­ nę, obejrzał kość.

— K ie jb y doktór — zauw ażył ojciec, przyglądając się zabiegom.

— Bo n im jestem — uśmiech­

nął się A n d rzej. — W tyłn samym roku, kiedy w ybuchła w o jn a z Niem cam i, zostałem lekarzem.

M a r y jk a zobaczyła w te j ch w i­

li, ja k je j szczęście zrobiło g w ał­

tow nie w ty ł zw ro t i uciekać za­

częło, aż nie zniknęło gdzieś za dalekim horyzontem. Posm utnia­

ła, a i reszta dom owników czuła się skrępowana. Zauw ażył tę zm ia nę A n d rzej i spytał ich o powód.

— Wyście sam dochtór, a m y jeno zw yczajni ludzie — tłum aczył niechętnie ojciec.

— Najlepsi, najdrożsi ludzie, ja ­ kich w życiu poznałem! K iedy zapukałem do waszych drzw i, nie pytaliście się mnie, kim jestem, przyjęliście i daliście poznać, co to jest serce i ja w am tego nigdy nie zapomnę — słyszycie?! — nigdy nie zapomnę!

N im A n d rzej zasnął w świeżo posłanym łóżku, długo rozmyślał nad w ypadkam i ostatnich dni.

G ra jego była oto skończona — w ie lk a gra; zrozum iał też, że nie grał sam, na w łasną rękę, w po­

jedynkę. Nie, nie b ył odosobnio­

ny; należał do zespołu, który przez w iele la t prow adził zacie­

k łą partię: z jednej strony był on, cały Naród Polski i Jego sprzy­

mierzeńcy, z drugiej — Niem cy i ich tchórzliw i satelici. Przez d łu ­ gi czas gry Niem cy m ieli lepsze ka rty , toteż strona graczy, wśród któ rej znalazł się A n d rzej, prze­

gryw ała stale. Później los w y trą ­ cił z rą k wroga jego dobre ka rty , obóz przeciw ny pochwycił je, szanse odm ieniły się, i — tamci przegrali.

A n d rzej n a k ry ł się lekką, cie­

płą pierzyną razem z głową, spra­

gniony ciepła. W chłaniał przez nozdrza woń czystej pościeli, z rozkoszą dotykał ciałem przeście­

radła. Potem zasnął tw ardo, ja k utrudzony gracz, któ ry w ygrał wreszcie jakże ciężką partię, w któ re j stawką było jego życic.

N ie słyszał już rozmowy star­

szego brata z siostrą, prowadzo­

n ej z łóżek poprzez obszerną izbę.

— M a ryjko , śpisz już?

— Nie śpią, F ran cik — odpo­

w iedziała tkliw ie, cichutko.

— M a ryjko , a czamu to p ła ­ czesz? Słyszą wszystko . . .

— Bo się ta k raduja, F ran cik, że zaś momy nasza Polska — tłu ­ maczyła drżącym szeptem. — T ak m i na sercu lekućko, k ie jb y nasza m am ulka do dom w rócili.

Eugeniusz B ry z»

N ajw iększa ra fin e ria ropy naftow ej świata — Abadan — w nocnym oświetleniu

leżą m . in . w y m ie n io n e ju ż w y ­ żej d w ie s p ó łk i n a fto w e „Stan­

dard O il“ w N e w Jersey i „Soco- n i Vacuum “, p ra g n ie n a b yć z rą k A ra b ó w p a k ie t a k c ji, z a p e w n ia ją cy m u ju ż 40-procentow ą k o n tro ­ lę „A rab ian-A m erican O il Com­

pany“.

R ządy F r a n c ji i H o la n d ii w y ­ s ła ły d w ie n o ty do rządu S tan ów Z jed no czonych , k t ó r y ' p rz y rz e k ł szczegółowe zbadanie spraw y, ale ja k o ś z w le k a z o d p o w ie d n im je j w y ja ś n ie n ie m .

W ś w ie tle ty c h danych, pola n a fto w e M a łe j i Ś rod kow ej A z ji n a b ie ra ją coraz większego znaczę nia i z ro z u m ia łą staje się uw aga, ja k ą w ie lk ie m oca rstw a, A n g lia i A m e ry k a z je d n g j s to rn y . a ZS R R z d ru g ie j, p rz y trochę k u ­ le ją c y m a ko m p a n ia m e n cie F ra n ­ c ji i H o la n d ii, p o św ię cają te fe - nom P e rs ji.

N a p o d s ta w ie po sia dan ych k ó n cesji A m e ry k a n ie i A n g lic y p r z y ­ s tą p ili do coraz in te n s y w n ie js z e j e k s p lo a ta c ji złóż n a fto w y c h I r a ­ nu. E k s p lo a ta c ja ta je s t zresztą wobec w ie lk ie g o o d d a le n ia złó ż od p o rtó w M o rz a Śródziem nego o ra z w obec spe cyficzne j s tr u k tu r y sam ych te re n ó w n a fto w y c h (ob­

szary pu s ty n n e ) n a d zw ycza j kosz to w n a . O lb rz y m ią przeszkodą, np. w ła tw y m k o rz y s ta n iu z p e r­

s k ic h ź ró d e ł n a fto w y c h , je s t b ra k w o d y na ty c h te re n a ch i słabo ro z w in ię ta sieć k o m u n ik a c y jn a .

O becnie p r o je k tu je się ta m bur dow ę o lb r z y m ic h liin ii r u r o c ią ­ gow ych. znacznie dłu ższych od is tn ie ją c y c h , k t ó r y m i n. p, tra n s ­ p o rtu je się rop ę n a fto w ą z K ir k u k u do H a ify i T r ip o li. P race w stępne są ju ż p ro w a dzon e dla b u d o w y n o w e j l i n i i ru ro c ią g ó w z A b a d a n u p rz y Zatoce P e rs k ie j do M o rza Śródziem nego. L in ia ta będzie 1.500 k m d ług a, a p o ­ bieg nie w w ię k s z e j części przez tereny, pu stynne .

In n a , jeszcze dłuższa lin ia r u ­ ro c ią g ó w p ro je k to w a n a je s t dla po łą czenia c e n tru m n a fto w e g o B a h re in z M o rze m Ś ródziem nym . R u ro c ią g i te j li n i i b ie g ły b y na tra s ie 2.000 k m , to je s t m n ie j w ię c e j odległość K a to w ic e — M a ­ d ry t. Same ru ro c ią g i m a ją m ieć 75 cm . p rz e k ro ju , a koszt b u d o ­ w y oce niany je s t na o k o ło 200 m i lio n ó w d o la ró w .

P e rs k i p rz e m y s ł n a fto w y ro z ­ w in ą ł się o s ta tn io w sposób n ie ­ b y w a ły . W A ba da n. ’ w p o b liż u Basra, w y b u d o w a n o np. o s ta tn io d w ie n a jw ię k s z e na ś w ie c ie r a ­ fin e r ie n a fty , z k tó r y c h każd a po siada zdolność p rz e ró b k i p rz e ­ szło 3 m ilio n ó w to n ro p y rocznie.

25 la t te m u A b a d a n b y ło jeszcze m a łą w ioską. Dziś je s t to cen­

tr u m prze m ysłow e, liczące prze­

szło 160.000 m ie szkań ców . A n i S ta n y Zjednoczone, an i W . B ry ta n ia n ie p o sia dają je d n a k na w ła s n y m te re n ie ta k o b fity c h i w y d a jn y c h złóż ro p y n a fto w e j, ja k ie posiada- ZSRR. W szystkie ra d z ie c k ie tereny, n a fto w e p o ło ­ żone są na jego' w ła s n y m te ry to ­ riu m . Z S R R n ie m u s i dla p ro d u k c ji czy p rz e ró b k i zaw iera ć żad­

n y c h „g e n tle m e n agreem ent“ . Do puszczenie je d n a k Z w ią z k u R a­

dzieckiego do te re n ó w na ś ro d k o ­ w y m W schodzie je st, zdaniem w ie lu e k o n o m is tó w i p o lity k ó w , rzeczą konieczną i słuszną dla

s p ra w ie d liw e g o p o d z ia łu i zap ew ­ n ie n ia p o k o ju . S ż w d jc a rs k i t y ­ g o d n ik „D ie W e itw o ę h e “ , om a­

w ia ją c spo ry o n a ftę , pisze, że

„najprostszym rozw iązaniem kw e stii byłoby dopuszczenie Rosji do współdziałania w produkcji na Środkowym Wschodzie; ustęp­

stwo takie nie powinno by w ogó le naruszyć interesów m a ją tko ­ wych A n g lii“.

W a lk a o teyeny n a fto w e toczy się nie ty lk o w ra m a c h o k re ś lo ­ nych d o b ry m i z w y c z a ja m i p o li­

ty c z n y m i cizy h a n d lo w y m i. K o n ­ k u re n c y jn e fir m y , za k t ó r y m i k r y ją się k o n k u re n c y jn e rzą d y nie p rz e b ie ra ją w gro dka ch. W ro k u

u b ie g ły m w p o łu d n io w y m Ira n ie d z ik ie szczepy b u n to w a n e b y ły przez ob cych ag e n tó w p rz e c iw le w ic o w y m u g ru p o w a n io m , co m ia ło ś c is ły z w ią z e k z perską n a ftą . P o te n ta c i n a fto w i m a ją wstzędzie sw ych u k r y ty c h p rz e d ­ s ta w ic ie li. P rzeszkadzają o n i w p ro d u k c ji ró ż n y m i sposobam i.

W A lb e rc ie k a n a d y js k ie j, chodzi się po p ia s k u prze sycon ym n a ftą . M ożn ab y ją eksp lo atow a ć p rz y m in im a ln y m n a k ła d z ie in w e s ty - c y j i kosztó w . T rz y k ro tn ie p r ó ­ b o w a li K a n a d y jc z y c y w y b u d o w a ć k u te m u od po w ie dn ie urzą dze­

n ia , tr z y k r o tn ie s p ło n ę ły one w ta je m n ic z y c h o k o lic z n o ś c ia c h ./

Z e ś w i e s ś a

„Rem a“ — jeden z najpiękniejszych włoskich okrętów m ary n a rki handlowej, przerobiony przez Niem ców na lotniskowiec i unieszko­

dliw iony jeszcze przed użytkiem angielskim i bombami.

Najnowszy model row eru zadem onstrowany na jednej z wystaw londyńskich. Row er ten odznacza się doskonałymi lin iam i opły­

w ow ym i. x

Podczas nalotów lotniczych w W ie lk ie j B ry ta n ii zauważono, że pierwsze szukały schronienia z reguły owce, udow adniając tym , iż nie są takie tępe, za ja k ie się je ogólnie uważa. Ostatnio udało się wytresować 4 owce dla jednego z cyrków, z których jedną w id zi-

my, przed publicznym występem.

Cytaty

Powiązane dokumenty

częła się regularna kanonada, wzm agała się z każdą minutą, aż ziała się w głuche, jednostajne dudnienie.. dopiero potem, sprawiać

linię kablową oświetlenia drogowego kablem typu YKY 4*16mm 2 wraz ze słupami oświetleniowymi od szafki sterowania oświetleniem SzO do słupów oświetleniowych O1 – O11..

w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy podczas wykonywania robót budowlanych (Dz.. Projekt budowy przyłącza cieplnego do budynku usługowego przy al. UPRAWNIENIA

w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy podczas wykonywania robót budowlanych (Dz.. Projekt budowy przyłącza cieplnego do budynku mieszkalnego przy ul. UPRAWNIENIA

w sprawie bezpieczeństwa i higieny pracy podczas wykonywania robót budowlanych (Dz.. Projekt budowy przyłącza cieplnego do budynku mieszkalnego przy ul. UPRAWNIENIA

udając się na łow iska M orza Północnego w pełnej gotowości technicznej.. potrzeb rem

A kt porodu przyspieszają rów nież bioklim atyczne czynniki... nych męskich

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie