tM 33. Warszawa, d. 16 sierpnia 1896 r. T om X V .
TYG O D NIK P O P U LA R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W W arszaw ie: ro czn ie rs. 8, k w a rta ln ie rs. 2 Z p rzesyłką pocztową: ro c z n ie rs. 10, p ó łro czn ie rs. 5
P r e n u m e r o w a ć m ożn a w R e d ak cy i .W s z e c h ś w ia ta * i w e w s z y s tk ic h księgarniach w kraju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny Wszechświata sta n o w ią P a n o w ie : D e ik e K ., D ick ste in S ., H o y e r H ., J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w s k i W ł., K r a m szty k S ., M o ro z e w ic z J., N a - tanson J „ Szto lcm an J., T r zc iń sk i W . i W r ó b le w s k i W .
i^dres rE Sed-Sutecyi: 22Zxa,ls:o-w sls:ie-^5 rzed.inieście, 3 S T r QS.
ZNACZENIE FIZYOLOGICZNE
W Ł O S Ó W L U D Z K IC H .
W ed łu g o d c z y tu p r o f. Z . E X N E R A , w y g ło sz o n e g o na dorocznem p o sied zen iu w ie d e ń sk ie g o T o w . lek arskiego
d. 20 m arca 1896 r.
tjia ło ludzkie je s t ta k skąpo pokryte wło
sem i ten ostatni m a c h a ra k te r ta k szczątko
wego utw oru, że nie dziw, iż o funkcyach fizyologicznych uwłosienia ludzkiego prawie wcale się nie mówi i że można przerzucić setki czasopism lub podręczników fizyolo
gicznych, nieznajdując prawie ani wzmianki o znaczeniu, ja k ie m ają włosy w czynnościach życiowych człowieka.
Ż e odlegli przodkowie rodu ludzkiego por siadali obfite uwłosienie, to fakt, niepodlega- jący najm niejszej wątpliwości. Dowodzi tego ta k zoologia ja k i em bryologia (obecność obfitego, czasowego uwłosienia u płodu, t. zw. lanugo). P y ta n ie więc, dlaczego uwło
sienie u człowieka zostało w ta k wysokim stopniu zredukow ane w ciągu rozwoju rodo
wego?
K . D arw in s ta ra ł się z początku objaśnić to zjawisko na podstaw ie przypuszczenia, że wpływy klim atyczne były powodem stopnio
wego zanikania włosów. N astępnie jed n ak porzucił to zapatryw anie i uciekł się do teo- ryi doboru płciowego. P rzyrodnik angielski tw ierdzi mianowicie, że redukcya uwłosienia je s t drugorzędnem znamieniem seksualnem u człowieka, osięgniętem przez działanie doboru płciowego. Podobnie ja k kogut za
wdzięcza swój grzebień i swoje jaskraw e upierzenie estetycznym upodobaniom koko
szy, ta k i człowiek zawdzięcza swój względny b rak uwłosienia w strętow i kobiet do zbytnio uwłosionych mężczyzn. N a Nowej Zelandyi istnieje pośród ludności miejscowej przysło
wie: d la włochatego mężczyzny niem a ko
biety. I ze strony płci męskiej istn ia ł w t a kim samym kierunku dobór płciowy, a mógł on tu działać tem snadniej, że mężczyzni w większym jeszcze stopniu m ogą sobie wy
bierać tow arzyszki według upodobania.
Ale według poglądu D arw ina, z którym , powiada E xner, nie można się nie zgodzić, nietylko u tra ta włosa na większej części p o wierzchni ciała, je s t wynikiem doboru płcio
wego, ale zarówno też silny rozwój zarostu n a tw arzy mężczyzny oraz właściwy wielu ludom, potężny rozrost włosów na głowie,
514 WSZECHSWIAT. N r 33.
musi być uważany za drugorzędne znamię płciowe. Zarost u mężczyzny i długi włos na głowie kobiety (a u ludów Ameryki pół
nocnej także u mężczyzny) uważany jest dziś jeszcze za niemałą ozdobę ciała.
Nieulega tedy wątpliwości, że większa część włosów u człowieka przedstawia na
rządy zdegenerowane, pozostałości, szczątki z dawnych czasów. A le nie wynika z tego bynajmniej, by nie miały one pewnego zna
czenia fizyołogicznego. Skoro, jak to wyka
zał Moleschott, człowiek produkuje dziennie 0,2 g substancyi włosowej, to zużywane na to substancye nie służą może wyłącznie do celów wzajemnego zwabiania się płci. W bie
gu rozwoju rodowego czynności danego orga
nu mogą się zmieniać; mamy liczne przy
kłady, dowodzące, że pewne narządy upo
śledzone znacznie pod względem morfolo
gicznym i bezsprzecznie szczątkowe, pełnią niemniej pewne określone czynności, niekiedy nawet dosyć ważne (np. gruczoł tarczykowy, gl. thyroidea). W nowszych czasach przy
taczano nawet typowe włosy jako przykłady narządów, których czynności się zmieniły, uważano je bowiem za zdegenerowane orga
ny zmysłowe z dawniejszych okresów rozwoju kręgowców.
P r. Maurer na podstawie rozległych ba
dań morfologicznych wypowiedział tezę, że pewne utwory na powierzchni ciała ryb, a zwłaszcza płazów, przedstawiają pierwotną postać włosów. W ew nątrz ochronnej wy
niosłości z komórek nadskórkowych znajduje się tu grupa komórek walcowatych,] pozo
stających w związku z włóknami nerwowemi.
W suchem środowisku organy te tracą zna
czenie narządów zmysłowych, nerwy już nie przenikają do nich, komórki walco
wate tracą pierwotny swój charakter na
błonka zmysłowego. Tworzą one czop nie
regularnie ukształtowanych;komórek nabłon
kowych, które rogowaeieją i przedstawiają rdzeń włosa, podczas gdy otaczające komór
ki naskórkowe, również rogowaciejąc, przyle
gają do zewnętrznej powierzchni pierwszych i przyczyniają się do budowy korowej części włosa oraz ochraniających gofpochewek.
Mielibyśmy tu tedy do czynienia ze zmianą czynności organu i to w stopniu bardzo wyso
kim. Albowiem od grupy komórek zm ysło
wych do narządów, ochraniających ciało od
wpływu otaczającej atmosfery—to krok bar
dzo wielki. W łosy byłyby zatem zwyrodnia- łem i narządami zmysłowemi.
Czy krok ten rzeczywiście został uczynio
ny, czy przytoczone przypuszczenie co do ge
nezy włosów nie ulegnie zmianie wobec dal
szych poszukiwań odnośnych, trudno przewi
dzieć; to jednak zdaje się prawdopodobnem, że uwłosienie jakiegobądź z przodków rodo
wych człowieka niekoniecznie spełniało ściśle tę sarnę funkcyą we wszystkich swych pojęciach. W rozmaitych okolicach ciała włos w niejednakowy sposób mógł służyć ku pożytkowi ustroju, a ze zmianą otaczaJ czających warunków w ciągu szeregu poko
leń m ógł się w odmienny sposób przystoso
wać do tychże warunków ze względu na swą długość, moc, barwę, budowę i t. d. Zwróć
my tylko uwagę na sztywne włosy, tworzące t. zw. wąsy u zwierząt, a będące narządami zmysłowemi, lub na różnicę, jakajzachodzi pomiędzy puszystym, miękkim włosem na stronie brzusznej ciała, a bardziej sztywnym na grzbietowej, gdzie ścieka po nim woda deszczowa lub odbijają się ziarenka gradu.
Tak tedy już wcześnie bardzo nastąpiło zróżnicowanie pośród włosów.
Ponieważ w różnych okolicach powierzchni ciała uwłosienie spełniać może u istot wło
chatych rozmaite czynności, możemy tedy przypuścić, że i u człowieka skąpy włos na ciele, który zachował się pomimo eliminują
cego wpływu doboru płciowego, spełnia jeszcze również pewne funkcye, jakkolwiek w słabszym stopniu niż u istot, u których uwłosienie na całem ciele je st dłuższe i gęst
sze niż u człowieka.
Możemy tedy rozpatrzeć znaczenie fizyo- Iogiczne włosów u człowieka pod kilku wzglę
dami, a mianowicie: włosy, jako organy do
tykowe, jako walce zmniejszające tarcie, jako regulatory temperatury i wreszcie jako ozdoby, osięgnięte w drodze doboru płcio
wego.
Rozpatrzmy przedewszystkiem włos jako narząd dotykowy. Pakt, że najlżejsze do
tknięcie rzęs powieki ludzkiej zostaje odczu
wane i wywołuje silny odruch, skłonił jeszcze przed kilkunastu laty prof. Exnera do pod
jęcia wspólnie z uczniem jego, d-rem Mise- sem, badań nad unerwieniem rzęs. Studya te wykazały obecność koszyczkowatych splo
N r 33. WSZECHSW1AT. 515 tów włókien nerwowych, pierścieniowato o ta
czających woreczek włosowy każdej rzęsy.
Jeszcze przedtem zauważył podobne utwory J o b e r t, a Beil, A rn stein i E onnet wykryli analogiczne zakończenia nerwowe we wło
sach różnych zw ierząt.
D -r Mises nazw ał ju ż ongi rzęsy człowieka
„włosami dotykowem i” (T asthaare). P oszu kiw ania mikroskopowe wykazały, że obfitują one w zakończenia nerwowe, jakkolw iek nie w tym stopniu, co t. zw. włosy zmysłowe wielu ssaków; okazało się jednak, że odzna
czają się wielką wrażliwością. S łab ą, ja k kolwiek dobrze w yrażoną wrażliwość okazują także mniejsze włoski na słabiej uwlosionych częściach skóry (n a grzbietow ej powierzchni dłoni, na rozginającej powierzchni ramion i kończyn), ta k że najzupełniej je s t uspra- wiedliwionem zdanie M. v. F re y a w nowszych czasach wypowiedziane: „Uwłosienie skóry je s t najwrażliwszym ap aratem dotykowym ciała, każdy włos je s t dźwignią; krótkie jej ram ię spoczywa w skórze, długie zaś ram ię je st częścią, n a k tó rą działa b o d ’.iec”. N a tu raln ie stosuje się to do pewnego rodzaju bodźców i nie do wszystkich miejsc po
wierzchni ciała, opatrzonych t. zw. zmysłem dotyku.
Jeż eli będziemy dotykali ig łą rzęs poje- dyńczych i będziem y je zginali, wyprowa
dzając je z n atu raln eg o położenia, wówczas uczujem y nadzwyczajnie wielką wrażliwość rzęs. Jeżeli będziem y dotykali ig łą tylko wierzchołka rzęsy, ta k że nie będzie jeszcze widać zginania się tejże, to i wówczas poczu
jem y podrażnienie, a powieka odruchowo się poruszy.
Również wrażliwe, jakkolw iek nie w tym stopniu co rzęsy, są włoski brwi. W obec i’Ozmaitej długości, grubości, a przedewszyst- kiem sztywności włosów, można tylko w przy
bliżeniu oceniać stopień ich wrażliwości przy podobnych doświadczeniach ja k powyższe.
Te o statnie w ystarczają jed n ak do przeko
nania nas, że włoski, osadzone w okolicy oka, należą do najw rażliw szych n a całem ciele.
Jeż eli nerwy czuciowe można wogóle uważać niejako za straż, zawczasu zaw iadam iającą ciało o groźącem niebezpieczeństwie, to n e r
wy wspomnianych włosów, jakoteż nerwy czuciowe łącznicy (coniunctiya) i rogówki (cornea) uważać musimy za szczególnie
1 wrażliwy przyrząd ostrzegający dla gaiki ocznej.
W rzeczywistości uszkodzenia tego organu zmysłowego (oka) przynoszą daleko większą szkodę ustrojowi, aniżeli uszkodzenia wszyst
kich innych okolic powierzchni ciała. To
| też brwi z góry, a wierzchołki rzęs od przo
du tw orzą niejako straż przednią, służącą do tego, aby im puls odruchowy do zam yka
nia powiek ochraniał zawczasu gałkę oczną wobec szkodliwych bodźców, z góry lub z przodu grożących oku.
N ie należy przypuszczać, aby obie wspom
niane grupy włosów te tylko jedynie speł
niały funkcye. P ow strzym ują one także p o t ściekający z czoła do oka, a rzęsy służą nie
jak o za filtr przeciw pyłowi powietrza.
Z re sztą nie m ożna też zaprzeczyć, że brwi, a być może i powieki, są ozdobą, osięgniętą w drodze doboru. Być może, że kilka ro z
m aitych czynników biologicznych współdzia
łało i do jednego doprowadziło rezu ltatu.
N astępnie, ze względu n a pobudliwość, n a leży też zwrócić uwagę n a drobny puszek, pokrywający tw arz, wyjąwszy brodę, oraz na puszek n a większej części pozostałej p o wierzchni ciała. E xner s ta ra się uwidocznić znaczenie tego puszku, jak o narządu dotyko
wego, zapomocą następującego doświadcze
nia. Gdy się siedzi w kąpieli i palcam i ręki spraw ia się ru ch wiosłowy w pobliżu ciała, wówczas na pewnej przestrzeni przebiega po ciele falisto rozchodzące się uczucie do
tykowe, przypom inającć lekkie łechtanie.
Uczucie to pochodzi stąd , że rę k ą w praw ia
my w ruch cząsteczki wody, k tó re ze swej strony w yprow adzają włoski z ich równowa
gi. Ponieważ ów ruch wody z nieznaczną szybkością falisto się rozchodzi, zginanie się włosków spraw ia uczucie, jakgdyby coś b a r dzo lekkiego przesuw ało się po ciele.
D o tych ciekawych uwag fizyologa wiedeń
skiego możemy jeszcze dodać od siebie, że niem ałe znaczenie ochronne, jak o narządy dotykowe, m ają tak że włoski wewnątrz prze
wodu słuchowego. W łoski te (t. zw. włoski kozie) osadzone w zew nętrznym przewodzie usznym, w ystają zazwyczaj nieco z otworu ucha i odznaczają się też znaczną pobudli
wością, a podrażnienie ich niem ile nas łech
cące, ostrzega organizm o obecności obcego ciała u otworu słuchowego, co szczególniej
516 WSZECHSWIAT. N r 33.
może być pożyteczne jak o Ochrona przed owadami.
Mniej wrażliwe niż inne są włosy brody i głowy, a najbardziej odległe od typu wło
sów dotykowych są te, które wyrastają pod pachami.
Inne zkolei znaczenie fizyologiczne polega na tem, że włosy są niejako walcami, zmniej- szającemi tarcie zbliżonych do siebie po
wierzchni ciała. Tam, gdzie przy najzwyk
lejszych ruchach ciała trą się o siebie dwie powierzchnie skóry, znajdują się pomiędzy niemi włosy; ma to np. miejsce pod pachami.
W tych miejscach włos bywa zazwyczaj k ę
dzierzawy, przeplatający się, a pojedyncze włosy są w rozmaitych kierunkach zakrzy
wione. Dwa kawały skóry, opatrzone takie- mi włosami, ocierając się wzajemnie, muszą walcować zawarte między niemi włosy, przy- czem te włosy lub części włosów, których oś podłużna jest prostopadła do kierunku ru
chu, najbardziej obracać się będą dokoła osi.
Wyobraźmy sobie obłe ołówki w nieznacz
nych odległościach równolegle obok siebie leżące, na nich drugi pokład takich ołówków, krzyżujących się z pierwszemi, a na drugim pokładzie leżącą książkę. Jeżeli będziemy teraz posuwali książkę w kierunku, w jakim spoczywają ołówki drugiego pokładu, to dolny pokład wskutek obrotowych ruchów ołówków (dokoła długich osi) będzie zmniej
szał opór. Jeżeli wyobrazimy sobie teraz liczne pokłady we wszelkich kierunkach przebiegające, wówczas książka, w jakimkol- wiekbądź kierunku posuwana, wprawiałaby pewne ołówki w ruchy obrotowe. A natu
ralnie jestto obojętne, czy utwory, odgrywa
jące rolę walców, ułożone są w regularnych warstwach, albo też, czy podobnie jak owe włosy, przeplatają się w sposób nieokreślony, jeżeli tylko w ogólności znajduje się wiele warstw i w rozmaitych kierunkach przebie- -gają-
Pożytek zatem włosów, umieszczonych po
między trącemi się wzajemnie powierzchnia
mi skóry polega na tem, że wzajemne ślizga
nie się po sobie owych powierzchni odbywa się znacznie lżej. O doniosłości w mowie będącego czynnika możemy się przekonać zapomocą następującego prostego doświad
czenia. Złóżmy brzuśce palca pierwszego ,(ksiuka) i wskazującego i przyciśnijmy je do
siebie bardzo silnie (jakgdybyśmy chcieli coś rozgnieść), tak aby z trudnością obie po
wierzchnie mogły się ślizgać po sobie. N a
stępnie weźmy pomiędzy te palce nieco zwi
niętych włosów kędzierzawych, a powtarza
jąc tę sarnę czynność, zauważymy zaraz, że obecnie powierzchnie palców bardzo łatwo się ślizgają po sobie. Zauważymy nadto, źe gdy w pierwszym przypadku naskórek pal
ców łatwo się zużywa, a pocieranie o siebie powierzchni palców staje się nieco bolesnem, to w drugim przypadku całemi godzinami moglibyśmy bezkarnie powtarzać to doświad
czenie. W łosy działają tu jako walce, zmniej
szające tarcie, a na małą skalę mamy tu zupełnie to samo, co na wielką skalę oddaw- na człowiek stosuje w technice.
(Dok. nast.).
P ro f. J ó z e f N usbaum .
Z dalekiej północy.
(Ciąg dalszy).
II.
Ponieważ o wnętrzu Nowej Ziemi, ja keśmy to przed chwilą widzieli, nie posia
damy zgoła żadnych wiadomości, zadanie naszej wyprawy sprowadzało się zatem do zebrania najgłówniejszych, podstawowych danych z dziedziny topografii, geologii, m e
teorologii, a o ileby się sposobność nada
rzyła i innych nauk przyrodniczych. W yko
nanie planu, tak obszernie zakreślonego, w ciągu krótkiego dwumiesięcznego lata podbiegunowego (od połowy lipca do połowy września) byłoby niepodobieństwem bez od
powiednich środków lokomocyjnych. W y
prawa nasza nie rozporządzała własnym statkiem parowym; stąd wszystkie jej plany musiały być zastosowane do istniejących na morzu Białem i oceanie Lodowatym wa
runków żeglugi stałej. Od czasu założenia kolonii samojedzkiej na Nowej Ziemi, zapro-
J^ccjdca, X vf&J
Saizrru,
*♦***•».•■ •M /A r/lr*L& . 4^Aj*Ł^*jCyv
51 8 WSZECHSWIAT K r 33.
wadzono między nią i A rchangielskiem mniej więcej sta łą kom unikacyą. Tow a
rzystwo żeglugi m urm ańskiej wysyła na wyspę dwa razy do roku (w lipcu i wrześniu) o k rę t, regulujący niezbyt zaw ikłane ra c h u n ki gospodarcze kolonii. F u n k c y ą tę od la t kilku spełnia niem iecki p a ro s ta te k „W ło d zi
m ierz”, z którego u słu g skorzystać m usie
liśmy przedew szystkiem . N a stę p n ie dużo rachowaliśm y n a sta te k wojenny (t. zw. kli- per, jednocześnie żaglowiec i parow iec)
„D żig it”, k tó ry m iał spędzić lato n a oceanie Lodow atym w pobliżu Nowej Ziem i w celach hydrograficznych i politycznych, a k tórem u m inisteryum m ary n ark i rossyjskiej poleciło zaopiekow ać się n asz ą ekspedycyą w m iarę możności. „W łodzim ierz” m iał nas d o sta wić do M ałych K a rm a k u ł (72°30' sz. półn.*), a następnie po dwudniowym posto ju w za to ce tegoż nazw iska, n a południow o-zachodni b rzeg cieśniny M atoczkin S zar, t. j. do d ru giego zaludnionego p u n k tu wyspy (73°15r sz.
półn.). T u mieliśmy spotkać się z „D żigi- te m ”, przesiąść się na jego po k ład i pożeglo- wać dalej na północ, do zatoki K rzyżow ej, położonej ju ż n a g ranicy wiecznych śniegów i nieprzerw anych lodowców (?4°10' sz. półn,).
Podczas pięciodniowego postoju „ D ż ig ita ”>
zam ierzaliśm y zbadać okolice tej m ało z n a nej zatoki, zająć się ciekawą kw estyą spły
wających do m orza lodowców i w y stę p u ją cych tu jakoby pokładów w ęgla kam iennego.
P o dokonaniu ty ch p ra c m ieliśm y powrócić n a „Dżigicie” nad M atoczkin S z a r i zająć się dokładniejszem poznaniem jego bliższych i dalszych okolic, czyniąc wycieczki piesze w głąb lądu i wodne k u wschodnim w y b rze
żom cieśniny. W tym ostatnim celu z a o p a trzyliśm y się w A rch an g ielsk u w niew ielką lecz dobrze zbudow aną łódź ra tu n k o w ą. N a łodzi tej chcieliśmy n astęp n ie opłynąć część brzegu zachodniego pom iędzy M atoczkinem S zarem a zatoką M oliera, aby w K a rm a k u . łach przy stąp ić do w ypełnienia n ajw ażn iej
szego zadania naszej wyprawy, a mianowicie p rzejścia w poprzek wyspy do m orza K a r skiego, co dotychczas uw ażano powszechnie za rzecz niemożliwą podczas pory letniej, jedyn ie p rzy d atn ej do prow adzenia p ra c t o
*) Porów naj załączoną tu m apkę Nowej Ziemi.
pograficznych i geologicznych. W e d łu g przybliżonego obrachunku, przejście przez wyspę od M ałych K a rm a k u ł na zachodzie do zatoki L utkeg o na wschodzie powinno było zająć nam około 20 dni czasu, w łącza
j ą c w to zdejm ow anie planów topograficz
nych, obserwacye geologiczne i pom iary astronom iczne. P o powrocie z wyprawy ku m orzu K arskiem u, zam iarem naszym było znów powierzyć swe losy owej łodzi ra tu n kowej, okrążyć na niej półwysep G ęsią Z ie
m ię, dostać się do cieśniny K o stin S zar i w górę rzeki Nechwatowa, a wreszcie po ukończeniu robót, wrócić na południowy przylądek Gęsiej Ziemi, t. zw. G ęsi nos (Gu- sinyj Nos). T u chcieliśmy oczekiwać na
„W łodzim ierza”, który m iał rozkaz zab ran ia n as stąd na swój pokład dnia 20 września.
T ak im był w ry sach zasadniczych nasz plan pierw otny.
P la n ten w rzeczywistości uległ znaczne
m u przeistoczeniu i uszczupleniu d la p rzy czyn, że ta k powiem, żywiołowych. P o odej
ściu „W łodzim ierza” losy naszej wyprawy zależały w znacznej m ierze od „D żig ita”, którego zaraz na początku spotkało groźne niebezpieczeństwo. D nia 1 sierpnia, gdy
„D żig it” wedle umowy zaw inął po nas do Ma- toczkinowego S zaru, zerw ał się ze wschodu ta k gw ałtow ny orkan, że rozszalałe fale p o sza rp ały w pół godziny dwa olbrzym ie ła ń cuchy kotwicowe, wyrzuciły ten mocny i znacznych rozm iarów sta te k na k am ienistą mieliznę przybrzeżną. Z d o ła ł on wprawdzie po dwu dniach energicznych usiłowań uwol
nić się z tej niebezpiecznej zasadzki, ale za
czął przeciekać. Z atrw ożony tem jego ko
m endant nie m iał ju ż odwagi dostarczyć nas dalej na północ ku zatoce K rzyżow ej, ja k to by ł poprzednio przyrzekł. Dopiero d. 15 sierp nia zaw inął on znów do Matoczkinowego S zaru , aby przewieźć naszę ekspedycyą do K a rm ak u ł. T ak więc nadzieje nasze zwie
dzenia zatoki Krzyżowej przy pomocy „Dżi
g ita ” spełzły n a niczem. Z drugiej strony niedaw na przygoda z tym ostatnim przeko
n a ła nas naocznie, żeśmy zbyt wiele racho
wali n a naszę łódź ratu n k o w ą i że puszczać się n a niej ta k daleko m orzem, jakeśm y to poprzednio zam ierzali, byłoby w prost lekko- m yślnem szukaniem guza. W obec tak iej rzeczywistości stopniowo zaczęliśmy godzić
N r 33. WSZECHŚWIAT. 519 się z myślą, że i wycieczka na cieśninę
K ostin S zar przy naszych środkach loko- mocyi nie da się wykonać. D latego też skie
rowaliśmy wszystkie nasze usiłowania ku możliwie dokładnem u poznaniu północnej części wyspy południow ej, poniżej cieśniny M atoczkin S zar.
N a d tą o statn ią spędziliśmy przeszło dwa tygodnie. P ra c e nasze polegały n a zdejm o
waniu planów topograficznych sposobem po- -chodowym i fotogram om etrycznym , studyach geologicznych i określaniu t. zw. punktów astronom icznych, które stanow ią podstawę każdej mapy. W taki sposób dość dokładnie opracowaliśm y północny brzeg cieśniny, po
czynając od grupy górskiej S erebrianka i Mitiuszowego K am ienia aż do gór hr.
W ilczka i przylądka Z aw rotnego. Prócz długich wycieczek pieszyeh, przypadających nieraz n a noce, rozjaśnione pochyłem i p ro mieniami podbiegunowego słońca, używaliśmy też często naszej łodzi. Ż egluga po cieśninie b y ła zazwyczaj wielce utrudniona z powodu gęstych lodów, płynących od strony morza K arskiego i prądów , jak ie się w niej w ytw a
r z a ją w skutek odpływu i przypływ u morza.
N a południowym brzegu cieśniny zapuszcza
liśmy się po kilkanaście w iorst wewnątrz wyspy dolinam i rz e k : Czyrakiny, Ż ółtej i M atoczki. Wycieczki te, prócz zupełnie nowych i ciekawych danych topograficznych (odkryliśm y m iędzy innemi całą nieznaną dotychczas grupę gór Śnieżnych, powyżej j źródła M atoczki), zapoznały nas jednocześ
nie z podstaw am i budowy geologicznej tej części wyspy. S kałam i, które tu najczęściej w ystępują, są łupki gliniaste, chlorytowe i in., kWarcyty, dolomit, rzadziej wapień.
Doliny i płaskie wybrzeża pokryte są gli
niastym osadem m orskim pochodzenia nie
daw nego, zaw ierającym muszle dziś jeszcze w oceanie L o d o w a t/m żyjące. S ą to nie
omylne dowody, że N ow a Ziem ia w najnow szej epoce geologicznej,poprzedzającej czasy dzisiejsze, znacznie głębiej w wodach oceanu by ła zanurzona. Dziś wyłania się ona z nich stopniowo, o czem świadczą prócz owych muszli w glinie, jeszcze niepom iernie wielkie
•delty, wytworzone tu przez wszystkie rzeki i rzeczułki. Osady te (postplioceniczne) są, ja k nasze dyluwialne, środowiskiem nędznej flory północnej—mchów i porostów , pokry
wających je pow łoką nieprzerw aną, wśród której w m iejscach bardziej od północy i wschodu zabezpieczonych tuli się w niewiel
kich grom adkach k arłow ata roślinność jawno- kwiatowa. Dolomity wszędzie prawie zawie
r a ją w sobie skamieniałości, na podstawie których prof. Czernyszew zaliczył wsz_ stkie powyżej wymienione skały do p ię tra gói'nego i dolnego form acyi dewońskiej. W śród tych w arstw osadowych spoczywają ławice skały wybuchowej—dyabazu, a n a północ od zato ki S rebrnej sterczy potężna m asa granitow a (protogin), poszarpan a na ostre chłodem zie
ją c e turnie, jak b y nasz tatrzań sk i G a rłu ch — to M ituszew K am ień. W szystkie te warstwy mocno sfałdowane i spękane, tworzą liczne a rozm aite uskoki. F ałd y ciągną się w kie
ru n k u północno-wschodnim, tworząc po obu brzegach cieśniny najwyższe n a wyspie góry.
N iektóre z nich, ja k np. góry hr. W ilczka (samojedzi nazyw ają je góram i Zimzemi), dochodzą do 4 000 stóp wysokości; spływ ają z nich trzy malownicze bardzo lodowce, z k tó rych jeden językiem swoim dotyka praw ie powierzchni m orza. Obadwa brzegi cieśniny zbudowane są pod względem peti-ograficznym i tektonicznym sym etrycznie; cieśnina zatem nie je s t szczeliną dyzlokacyjną, ja k u trzy m uje H ófer, lecz poprostu dawnym fiordem.
D nia 16 sierpnia opuściliśmy M atoczkin S zar, powierzając swe losy „Dżigitowi”, któ
ry m iał dostarczyć naszę wyprawę do Ma"
łych K a rm ak u ł. P rzedtem jed n ak zawinę
liśmy na kilka dni do zatoki Grzybowej (73°4' szer. półn.). Miejscowość ta, ja k się okazało, kryje w sobie wielce ciekawe i waż
ne fakty geologiczne. W w ystępujących tu wapieniach znaleźliśmy obfitą faunę koralo
wą, a dalej n a południe między zatoką G rzy
bową i Bezimienną niewielkie pasmo górskie, złożone w znacznej części z dyabazów, sty k a jących się z łupkam i gliniastem i. T e o s ta t
nie n a zboczach, chylących się ku zatoce Bezim iennej, zaw ierają w sobie wielką ilość dobrze zachowanych skam ieniałości z epoki dewońskiej. W ogóle w ciągu spędzonych tu dwu dni wzbogaciliśmy w dwójnasób praw ie nasze kolekcye paleontologiczne. Dziwnym zbiegiem okoliczności znaleźliśmy tu również kilka mogił ludzkich i niepochowanych szkie
letów....
D nia 18 sierpnia stanęliśm y w M ałych
520 WSZECHŚWIAT. K r 33.
K a rm a k u ła c h , przenosząc swe pen aty z go
ścinnych pokładów „D żigita” do kolonii sa- m ojedzkiej, w której m agazynie pozostaw ała znaczna część naszych zapasów spożywczych.
Poczęliśm y robić przygotow ania do n ajw aż
niejszego zadania wyprawy, do przejścia wpoprzek Nowej Ziem i. T rudności n a s trę czały się znaczne, zw łaszcza w spraw ie tra n s portow ania bagażu, gdyż jedynem zw ierzę
ciem pociągowem n a Nowej Z iem i je s t pies, a sam ojedzi miejscowi nie p o siad ają ich wiele. Z obu kolonij zdołali wybrać zaled wie 80 sztuk zdatnych do zaprzęgu. P o dość długich nad tą, sp raw ą deb atach wyszykowali 8 p a r sanek, do k tó ry ch zaprzęgli po 8 do 10 psów. N a tak ie sanki bierze się nie wię
cej nad cztery pudy rzeczy, których ilość m usieliśm y w skutek tego zredukow ać do mi
nim um. P ró cz instrum entó w naukowych, przew ażnie astronom icznych, zabraliśm y nie
zbędną odzież fu trz an ą, nam ioty, drzewo opałowe i żywność dla 13 ludzi n a dni 20.
D n ia 20 sierpnia ruszyliśm y w drogę z tym wielce hałaśliw ym psim taborem , posuw ając się n a wschód doliną rzeki Domowej (Do- m aszniaja v. K a rm a k u łk a ). P ierw szego dnia zdołaliśm y ujść zaledwie siedem w iorst po drodze kam ienistej, najeżonej ostrem i o d ła
m am i piaskowców, zatrzym ujących cochwila psy zziajane i skom lące pod uderzeniam i d łu gich „charejów ” '). T a bezśnieźna sann a nie rokow ała nam zatem zb yt pomyślnej i prędkiej podróży. L ec zjp o p aru dniach, k u niem ałem u m ojemu zdziwieniu, psy ścichły, widocznie w ciągnęły się, a sanki dość chyżo pom knęły po drodze znacznie równiejszej, wysłanej mchem i porostam i.
Zaczęliśm y robić po 15 do 20 w iorst dzien
nie, chociaż nasze „konie” nie ja d a ły po trzy doby zrzędu.
W ew nątrz NowejjjZiemi ujrzeliśm y p u sty nię dziką, kam ienistą i nagą, wolną w praw dzie po największej części od śniegu, ale jednocześnie praw ie całkowicie pozbaw ioną roślinności jaw nokw iatow ej. J e s tto dość wy
niesione płaskow zgórze, silnie działalnością daw nych lodowców i śniegów zniwelowane,
') C h a re j— p o sam ojedzku d łu g a ty k a , do p o ganiania psów pociągowych używ ana. C hareje słu ż ą też ja k o p odpory do nam iotów , czumów.
przecięte głębokiem i dolinam i erozyjnem i, kry jące w sobie wiele przepaścistych jaró w , płytkich zagłębi i kotlin błotnistych. B udo
wa jego geologiczna je s t nad wyraz wszelki jed no stajn a: w ciągu całotygodniowego m ar
szu nie napotkaliśm y prócz ciemnych łupków gliniastych i piaskowców ani k aw ałk a innego kam ienia. W a rstw y tych skał, chociaż b a r dzo silnie sfałdow ane i spękane, nie tw o rzą wybitnych gór, gdyż, ja k się rzekło, stropy fałd są zgładzone i zm yte, jak by ścięte. P o nieważ dłuższa oś tych fa łd j- zlew ała się z kierunkiem naszej m arszru ty (z północo- zachodu na południo-wschód), szliśmy zatem ciągle po grzbietach w arstw , jakby po zago
nach ziemi upraw nej. P o d względem mine
ralogicznym i paleontologicznym pokłady to wielce ubogie. D opiero nad m orzem K a r- skiem zdołaliśm y odszukać w nich dość licz
ne skam ieniałości, przeważnie ram ieniono- gów z epoki przejściowej pomiędzy węglową a perm ską (t. zw. perm okarbonu). W sk u tek tej jednostajności w budowie geologicznej w nętrza wyspy, zajmowaliśmy się przew aż
nie je j topografią.
D oliną rzeki Domowej przeszliśm y około 30 w iorst w kierunku wschodnim, poczem skręciliśm y n a południe i przez niewielki g rz b ie t górski dostaliśmy się nad rzekę znaczną, zw aną przez samojedów Obczydej, k tó ra podobnie ja k i poprzednia płynie na zachód ku zatoce M oliera. T rzy m ając się brzegów Obczydeju, po 20 wiorstach m ar
szu, spotkaliśm y rozdział wód w postaci nie
wielkiego jezio ra, z któ reg o w ypływ ają dwa strum ienie, jed en n a zachód (Obczydej), d ru gi n a wschód ku m orzu K arskiem u. Od wo
dodziału skierow aliśm y się bliżej ku połud- nio-wschodowi, idąc wciąż dolinam i rzek i rzeczek, należących do zlewu m orza K a r skiego. K o ry ta tych rzek wypełnione są najczęściej zlodowaciałym śniegiem, zbocza dolin rozległem i niekiedy polam i śnieżnemi;
k lim at tu wogóle surowszy, niż na brzegu zachodnim . W sk u te k tej okoliczności, d ru g ą połowę drogi przebyliśm y znacznie prędzej, niż pierwszą: psy, dostawszy się n a śnieg, puszczały się zwykle galopem , my zaś, ko
rz y s ta ją c z ich energii, przysiadaliśm y się n a sanki. Z początku szliśmy doliną rz e
ki, zwanej przez samojedów Przem ysłow ą ( = rz. A brasim ow a), toczącej swe zlodo*
N r 33. WSZECHSWIAT. 521 waciałe napoły wody w prost na południe,
n astępnie jed n ak , porzuciwszy ją, na 30-ej wiorście, zwróciliśmy się na wschód, gdzie wkrótce na d ru g ą zupełnie nieznaną n a tr a filiśmy rzekę o korycie naw skroś zlodowa
ciałem. N adaliśm y je j miano rzeki Śnieżnej, k tó ra w dolnej swej części, ja k się później okazało, zwie się rzek ą K rato w a. P rz e szedłszy jej doliną ze 20 wiorst, zboczyliśmy na wschód, gdyż Śnieżna skręciła nagle ku północy. O dtąd mieliśmy przed sobą płasko- wzgórze zupełnie równe, wyrzeźbione nie- znacznemi tylko ja ra m i i rozłogam i. T a sm utna i dzika pustynia kam ienista p rzeraża swoją bezm ierną nagością. P o całych dniach nie widzieliśmy tu ani jednego kw iatka, ani zw ierza dzikiego, ni p tak a, ani naw et tak pospolitego n a północy kom ara. A gdy wreszcie, w jednej zacisznej kotlinie, niezbyt ju ż od m orza K arskiego oddalonej, sp o tk a
liśmy grom adkę żółtych maków północnych (P ap a v er nudicaule)—było to dla mnie n a j
ważniejsze wydarzenie dnia tego.
W tydzień po wyruszeniu z K a rm a k u ł z jednego bardziej wyniesionego p u n k tu u j
rzeliśm y n a wschodniej stronie widnokręgu szeroką smugę białośnieźną, okalającą czar
ny powyszczerbiany brzeg pustyni. Było to m orze K arskie, wypełnione prawie całkow i
cie spiętrzonem i bryłam i lodu, z wyjątkiem wązkiego p asa przybrzeżnego. W tym sta nie zasługuje ono w samej rzeczy na miano
„lodowni” (E isk eller), jak iem je dawniej nazywali geografow ie niemieccy. Dzisiaj wiemy, że sta n ten je s t przejściowy i zależy od kierunku wiatrów i pory roku.
N a d m orzem K arsk iem spędziliśm y dwie doby. N a z a ju trz po naszem przyjściu ze
rw a ła się ze wschodu ta k gw ałtow na b urza w połączeniu z zaw ieją śnieżną, żeśmy przez cały dzień nie mogli ruszyć się z namiotów.
Z aczęła się tu ju ż zima. W ylęknione ptast- wo, zmieszawszy się z p łatk am i śniegu, umy
kało ku cieplejszem u zachodowi; nieliczne maki żółte, niezdąźywszy jeszcze w ykształ
cić owocu, legły zmrożone pod śnieżnym ca
łunem ... I nasze położenie nie było zbyt przyjem ne, albowiem dla b ra k u słońca nie mogliśmy się zoryentować, gdzie się właści
wie znajdujem y. Z daw ało się nam , żeśmy się zatrzym ali nad zatoką L iitkego, ale pew
ności w tem przypuszczeniu nie było żadnej.
Uspokoiliśmy się dopiero dnia następnego, gdy burza, omdlawszy w szam otaniu się z mo
rzem i skałam i, ścichła, a na niebie ukazało się pełne nadziei słońce. Z pom iaru naszego astronom a wypadło, że stanęliśm y n ie ‘nad zatoką Liitkego, lecz A brasim ow a, położoną znacznie dalej n a południe, w odległości 60 wiorst od pierwszej (71°57' szer. półn.).
W obec niepewnej pogody, załatwiwszy się naprędce z planem topograficznym, zdjęcia
mi fotograficznemi i spostrzeżeniam i geolo- gicznemi, dnia 29 sierpnia wyruszyliśmy z powrotem ku zachodowi. W skutek spad łe
go niedawno śniegu tę sarnę drogę przeby
liśmy w cztery dni i dnia 1 sierpnia o 10-ej wieczorem stanęliśm y ju ż w K a rm ak u łach . D ługość przebytej przez nas drogi równa się około 130 wiorstom.
W ten sposób dokonaną została pierwsza wyprawa naukowa wpoprzek Nowej Ziemi podczas lata. Sam ojedzi, udający się zimo
wą p o rą n a polowanie nad morze K a rsk ie odbyw ają tę drogę w dwa albo trzy dni, j a dąc po zaspach śnieżnych na prostki.
W ypraw a na stronę k a rsk ą przekonała nas niezbicie, że środkow a część wyspy pod względem geologicznym zbudow ana je s t in a
czej, niż północna i południowa. T a o statnia bowiem, wedle istniejących w literatu rze wskazówek, zdaje się posiadać te sam e w łas
ności petrograficzne i tektoniczne, jak ie zna
leźliśmy nad M atoczkinem Szarem i zatoka
mi Grzybową i Bezimienną. W yw iązała się stąd wielce ciekawa kwestya: którędy prze
chodzi granica czyli linia dyzlokacyjna po
między w arstwam i północnemi dewońskiemi (o kierunku północo-wschodnim), a m łodsze- mi od nich w arstw am i perm okarbonu, po- siadającem i kierunek południowo-wschodni.
W idocznem było, że granica ta musi biedź poniżej zatoki Bezim iennej, lecz ja k m iano
wicie— tego niepodobna było przewidzieć.
D la wyjaśnienia tej ważnej kwestyi przedsię
wzięliśmy nową wycieczkę n a północ— mo
rzem . N a łodzi naszej dostaliśm y się do zatoki W ielko-K arm akulskiej, skąd przez niewielki grzbiet górski, oddzielający j ą od sąsiedniej zatoki Puchowej, przeszliśmy pie
szo, aby przeprawiwszy się przez rzekę P u chową, puścić się na północ ku zatoce Bez
imiennej. Gospodarstwo nasze podróżne- i tym razem przywiozły za nam i psy. W od
5 2 2 W 3 ZECHS WIAT N r 33.
ległości 15 wiorst od zatoki P uchow ej n a
potkaliśm y dobrze nam ju ż znane w arstw y dewońskie, a tem sam em wyjaśniliśmy kwe- styą wyżej postaw ioną. W e d łu g zd a n ia prof. C zernyszewa środkow a część wyspy pomiędzy zatoką. B ezim ienną', a cieśniną K o stin S zar tw orzy wielką kotlinę, co się opuściła ku środkowi ziemi w zdłuż dwu szczelin dyzlokacyjnych, z k tóry ch je d n a biegnie od półwyspu B rytw in w odległości 15 wiorst od zatoki Puchow ej ku m orzu K arsk iem u, t. j. od północo-zachodu n a po- łudnio-wschód, d ru g a zaś w tym samym kierunku , praw dopodobnie pom iędzy G ęsią Ziem ią i cieśniną K o stin S zar.
D nia 10 września wróciliśmy z zatoki P u chowej do M ałych K a rm a k u ł. B ra k czasu i środków lokomocyi p rzek o n ał nas o statec z
nie, że nie zdołam y ju ż wykonać trzeciej części planu pierw otnego, t. j. wycieczki na K ostin Szar. Czas pozostały do przyjścia
„W ło dzim ierza” użyliśmy zatem n a kilka wycieczek pom niejszych, z których n ajw a ż
niejszą b y ła w ypraw a n a północny przylądek Gęsi (Gusinyj N os), obfitujący, w edług N o r- denskjolda, w doskonale zachowane sk am ie
niałości. Zakończywszy śm iałą tę w ypraw ę (40 w iorst płynęliśm y m orzem zupełnie otw artem ) dnia 13 w rześnia, zaczęliśm y z upragnieniem i niecierpliw ością oczekiwać przybycia „W łodzim ierza”. N a d sz e d ł on dopiero 22 września, a po dw udniowym po stoju znów podniósł kotwicę. D n ia 27 w rześ
nia byliśmy ju ż w A rchangielsku.
T ak i je s t przebieg ogólny czynności, doko
nanych w ciągu dwu m iesięcy p rzez naszę ekspedycyą. O re z u lta ta c h tych czynności, -oraz o włożonej w nie ilości p racy w tedy tylko należyte powziąć m ożna będzie wyo
brażenie, gdy zo stan ą opracow ane obfite zbiory paleontologiczne i p etrograficzn e, a zw łaszcza kiedy oznaczone b ęd ą na m apie liczne dane astronom iczne i topograficzne, n a k tórych grom adzenie główny zawsze kładliśm y nacisk. T u ta j zauw ażę tylko, że prócz planów, czynionych na m ensuli sposo
bem pochodowym, dokonaliśm y przeszło 160 zdjęć fotogram om etrycznych. T e ostatn ie, po zastąpieniu projekcyi perspektyw icznej przez poziomą, w ypełnią znaczną część m apy południowej wyspy, Nowej Ziem i, k tó rej w n ętrze oznaczano dotychczas b ia łą sm ugą,
pozbawioną zupełnie znaków k artog raficz
nych i napisów. To nadspodziewane powo
dzenie, pomimo ta k pierw otnych i niedosta
tecznych środków kom unikacyjnych, w ypraw a nasza zawdzięczyć może dwu okolicznościom:
wyjątkowo przyjaznem u latu , k tó re nas obdarzyło praw ie trzecią częścią dni sło necznych z ogólnej liczby spędzonych na Nowej Ziemi, a pow tóre—wytrawności po
dróżniczej i energii in icyatora i szefa ekspe- dycyi, prof. Czernyszewa. Pociągnięci jego przykładem , pracowaliśm y, niezw racając praw ie uwagi n a niepom yślną często pogodę, spędzając nieraz po kilkanaście godzin na deszczu i wśród m gły. Tylko groźne orkany wschodnie zam ykały nas czasem n a dzień lub dwa w nam iotach, d arząc przymusowym wy
poczynkiem.
{Dok. nasł.).
J . Morozewicz.
H Y E R E S .
Początek wiosny roku 1894, spędzony na R m e rz e , wyrył się w mojej pam ięci szcze
gólnie świetnemi barwam i.
P o całych tygodniach n a niebie nie bywało chm ur, ta k źe pojedyńcze dnie dżdżyste wy
daw ały się praw ie pożądane. Ponieważ na górach n ie b y ło śniegu, praw ie nigdy nie w iał m istral, pow stający zwykle na lodo
wych równinach A lp i Sewennów. M orze było przew ażnie spokojne, a w nocy iskrzące się gwiazdam i niebo odbijało się ta k jasno w zwierciedle wód, jakb y w głębinach m orza wschodził posiew gwiazd.
W połowie m arca przybyliśm y do H y eres z zam iarem puszczenia się w dalszą drogę ku wschodowi, w góry M aurytańskie. Z d a wało nam się, że jedziem y na odkrycia, ta k m ało j e s t zn an a zachodnia część B,iviery.
A przecież H yeres mogło kiedyś narówni z M on tp ellier i A ix en-Provence pysznić się z godności najsłynniejszego m iejsca leczni
czego w południowej F ran cy i.
N r 33. WSZECHSWIAT. 523 Dawniej zdaw ało się prawie niemoźliwem
posuniecie się dalej n a wschód po R ivierze i dopiero w naszem stuleciu zaczęła się pod
nosić jak o stacya klim atyczna naprzód Niz- za, a potem M entona i Cannes.
W tem współzawodnictwie Hy&res upadło jak o gorzej zasłonięte od w iatru północnego niż inne miejscowości, ustępujące im pod w zględem piękności położenia i zbyt odda
lone od morza.
G eorge Sand odwiedzając Hy&rs, woła:
„W zgórza są tu zam ałe i zablizkie, brzeg zapłaski, a morze zadaleko”. Ze wzgórza, na którem leży Hyferes, można dojrzeć m o
rze dopiero za obszerną płaszczyzną, pokry
tą polami, wśród których brunatno-czerw one odcinają się jask raw o od zielonych i żółtych.
C zerw ono-brunatne pola są to plantacye róż, to jed n ak nie wnosi bynajm niej harm onii barw , właściwie kolor pól pochodzi nie od kwiatów, lecz od m łodych pędów, usiłujących ochronić swą delikatną zieleń przed palącem słońcem zapomocą czerwonego barw nika.
Może daw niej widok tej równiny przy jem niejszy był d la oka; przecież zachwycał się nim H oracy B enedykt de S aussure, gdy w ro k u 1787 przybył do H yeres.
T en odznaczający się geolog, ojciec słyn
nego dotąd fizyołoga roślin, Teodora de S aussure, p rzy jech ał do Hyferes pięknego kwietniowego wieczora i został oczarowany położeniem tej miejscowości.
Z okien oberży „Du S-t E sprit” spoglądał na sady pomarańczowe, obsypane kwieciem i owocem, ożywione przez niezliczone mnóst
wo słowików.
„Okolica spuszcza się łagodnie ku morzu—
p isał H oracy S au ssu re— a pochyłość zdobią ogrody, dalej g aje oliwne, wreszcie topole.
L esiste wzgórza stanow ią ram y tego piękne
go o b ra zu ”.
Hyferes jest odległe od morza na pięć kilo
metrów; na samem zaś wybrzeżu leżała kie
dyś Olbia, z której powstało Hyferes.
Założyli j ą marsylczycy, a po zburzeniu przez saracenów odbudow ała się dalej od m orza, na wyżynie, gdzie ju ż nie b y ła tak bezpośrednio wystawiona n a napady k o r
sarzy.
Wybrzeże, na którem leżała niegdyś Ol
bia, jest teraz podzielone na kwadraty, jak
szachownica, a kw adraty te napełnia woda m orska.
Sprow adzają j ą do kw adratów , żeby ją zgęszczać przez czas gorącego la ta i otrzy
mywać z niej sól.
Naprzeciw wybrzeża wznoszą się ponad wodą wyspy Hyferes.
R ozciągają się one ta k daleko, jak b y się ułożyły w m orzu do wiecznego snu.
N iegdyś liguryjczycy łowili tu korale, któ- rem i zdobili szyje swych żon i rękojeści mieczów.
Z powodu ułożenia tych wysp w jeden szereg rzymianie nazywali je Stoechadam i.
W wiekach średnich nazw a ta zm ieniła się n a nazwę W ysp Z łotych, Iles d ’Or.
Niewiadomo, czy nazw a ta poszła od zło
tych ja b łe k H esperyd, czy od złotawego po
łysku ziemi bogatej w mikę.
F ranciszek I zrobił W yspy Z łote m argrab- stwem i wtedy n astały ich |najśw ietniejsze czasy. Dziś zam ieszkują je tylko ubodzy ry bacy i ogrodnicy.
Owoce, od których wyspy Hy&res otrzy
m ały podobno nazwę złotych, zaginęły tam prawie zupełnie.
K iedyś je d n a k hodowla pom arańcz s ta ła w Hyferes bardzo wysoko.
P rzeszło 200 000 drzew, pokrywających okolicę, mogło wzbudzać podziw przejeżdża
jących podróżnych.
K ron ikarze opowiadają, że K a ro l I X , francuski, zatrzym ał się zdumiony przed największem z drzew i wezwał swych tow a
rzyszy, króla N aw ary i księcia d ’A njou, do objęcia z nim razem pnia. A le—powiada dalej k ro n ik arz— sześciu książęcych ram ion nie wystarczyło n a to. N a pam iątkę wyryto na korze drzew a napis: „C aroli regis ainple- xu glorior”, a napis ten ro z ra sta ł się i po
większał z latam i.
Czy opowiadanie kro nik arza opiera się na jak iejś rzeczywistej podstawie? K tó ż to dziś może wiedzieć. To jed n ak pewna, że uniesieni prow ansalską fantazyą kronikarze przesadzili objętość drzewa.
N ajgrub sze pom arańcze w E uropie rosną n a Sardynii; niektórym z nich d ają przeszło siedem set lat; je d e n człowiek nie może ta k ie go drzewa objąć.
W roku 1564, K a ro l I X nie m ógł widzieć w H ykres równie grubych pni, gdyż dopiero
524 WSZECHSWIAT. N r 33.
krzyżowcy w końcu wieku X I przywieźli tam pom arańcze.
M usiały to być z pewnością, pom arańcze gorzkie, które nie d o sta rc z a ją owoców ja d a l
nych, tylko bardzo arom atycznych esencyj.
S tą d też poeta M ilherbe m ógł się w Hyferes zaopatrzyć w „huile de fleurs d ’o ra n g e”, k tó rym „kobiety n ac ie rają włosy, żeby się na nich pu d er trz y m a ł”.
H odow la pom arańcz w Hyferes u cierp iała mocno od mrozów zimy roku 1709 i całego szeregu równie surowych zim, k tó re n a stą p i
ły około połowy zeszłego stulecia.
Od tego czasu plantacye zostały o g ra n i
czone, pom arańcze gorzkie zastąpiono ja d a ł- nem i, ponieważ z Hyferes prędzej m ożna było przesyłać owoce na północ, niż z innych miejscowości, leżących dalej n a południe.
B y ł to wzgląd bardzo ważny wobec nie
doskonałości ówczesnych środków komuni- kacyi.
Z bierano wtedy w Hyferes pom arańcze na jesieni, kiedy n a ich zielonej skórze zaczy
n ały się dopiero ukazyw ać pierw sze żółte kropki.
Zaw inięte staran n ie w p ap ier je c h a ły lą dem lub wodą, dojrzew ając powoli. Dopiero po dwu tygodniach staw ały się zd a tn e do jedzenia.
Obecnie drzew a pom arańczow e zniknęły praw ie zupełnie z Hy&res, niem ogąc znieść w spółzawodnictwa z lepiej osłoniętem i m iej
scowościami Riyiery, a przedew szystkiem z Sycylią i A lgierem .
Z pom arańczam i w Hyferes s ta ło się to sam o, co przed tem z trzc in ą cukrow ą, po
kry w ającą duże p rz estrzen ie w okolicy w wieku X V , k tó ra zniknęła zupełnie gdy się u k az ał w h andlu cukier indyjski i b ra zy lijski.
Z a to dziś jeszcze z uzasadnioną dum ą Hyferes może się nazywać Hyferes-les-Pal-
m iers.
Choć obecnie palmy rozpowszechniły się po całej B,ivierze, to je d n a k po ich wysokości w Hyferes widać, że w tej dawnej m iejscowo
ści leczniczej od bardzo daw na prow adzono stara n n ie ich hodowlę.
N a A venue des P a lm ie rs w znoszą się szczególniej piękne palm y ja k kolum nada, po obu stro n ach drogi, kołysząc wysoko w błękitnem powietrzu swe dum ne korony.
O ddaw na ju ż Hyferes zajęło się mniej znaczną ale korzystniejszą hodowlą.
W połowie m arca zastaliśm y tam całe pola kw itnących fiołków.
N ie były to nasze skrom ne, drobno-kwia- towe fiołki, k ry jące koronę wśród liści, ale wielkokwiatowa odm iana le C zar, wznosząca śm iało kw iatki na długich szypułkach ponad liście.
F io łk i pachn ą bardzo mocno i z przyjem nością zw racaliśm y się pod w iatr, wiejący z nad pól kwiatowych.
In n e pola pokryw ają „ P rim e u rs”.
K arczochy z H ykres słynęły ju ż n a p o czątku tego wieku; te ra z podobnie zasłynął groch zielony, ale przedewszystkiem poziom
ki, w k tóre Hyferes zao p atru je P ary ż.
Codziennie odchodzi z Hyferes cały pociąg, napełniony tem i produktam i, zwany ż a rto bliwie „ T ra in de p rim eu rs”.
N ie trzeb a sobie je d n a k wyobrażać, że w szystkie te hodowłe u d a ją się bez tru d u pod niebem H y eres.
I tu p o trzeb a wiele przezorności i usilnej pracy.
W zd łuż brózd na polach id ą nizkie p łoty oznaczające wyraźnie, z której strony grozi niebezpieczeństwo. Bo, pomimo przeciwnych zapewnień,Hyferes nie je s t wolne o d m istralu . Z pierw otną siłą w iatr wciska się przez przerw ę m iędzy góram i o tw a rtą za Tulonem .
D łu g o trw ała susza je s t zawsze ciężką klęską, której naw et przez sztuczne naw ad
nianie nie zawsze d a się zapobiedz. Zaw sze k lim at Hyferes różni się bardzo od klim atu reszty Prow ancyi, a naw et poblizkiego Tu- lonu, gdyż te okolice daleko bardziej w ysta
wione są na działanie m istralu. S tą d po
dróżny z zachodu, spotykający tu dawniej po raz pierwszy pom arańcze o złotych owo
cach i palm y, sądził że s ta n ą ł u drzwi ra ju . D aw ne opisy podróży pełne są pochwał d la Hy&res, ja k np. dzieło A ubin-L ouis M illina,
„C onservateur des m edailles, des p ierres grayees e t des an tiąu e s de la B ib lio theąue im periale”.
M illin podróżow ał po F ran c y i południowej z polecenia m in istra C h astal w r. 1804.
„Zw iedziłem dziś — pisze Millin — ogród p an a Filie. Tysiące kwiatów otaczają je go dom.
„Tuberozy (P olyan th es tub ero sa), kassye
N r 33. WSZECHŚWIAT. 525 (M imosa F a rn e sia n a ) i jaśm in (Jasm inum
sam bac) napełniają, pow ietrze niebiańską wonią.
„To, co śpiewacy i poeci sławili niegdyś, owe ogrody A lciny i Arm idy, stworzone przez płodny geniusz A rio sta i Tassa, ja k kolwiek świetnie przedstaw iające się naszej wyobraźni, u stęp u ją jed n ak ogrodowi, jak i tu mamy przed oczami.
„Z daje nam się, źe już nie chodzimy po ziem i, ale pod tem i sklepieniam i drzew, gdzie dusze sprawiedliwych doznają wiecznego szczęścia.
„D rzew a ro sn ą ta k gęsto, że tylko po sztucznych ścieżkach m ożna się wśród nich przedostać.
„Osiemnaście tysięcy drzew pom arańczo
wych, obciążonych owocami i kw iatam i, kryje w swych liściach niezliczoną moc słowików, których śpiew brzm i ja k hymn, sławiący dobroć natu ry , dziękujący jej za ten radosny, wonny cień.
„Inne głosy ptaszęce m ieszają się do tego kwietnego koncertu, podczas gdy pracowite pszczółki la ta ją brzęcząc dokoła kwiatów, aby czerpać obfite pożywienie”.
Podobne uczucie zmysłowego^zadowolenia, obudzone przez łagodny klim at, pobudziło zapewne kiedyś marsylczyków do nazwania swej osady na tem wybrzeżu: „O lbia”— szczę
śliwa.
Z upodobaniem chodziliśmy w słoneczne popołudnia po M au rette s, łańcuchach p a górków, do których przytyka Hyferes.
W yszukiwaliśm y ta m takich miejsc, z któ rych widać było sta ry zamek H ykres w pięk
nem otoczeniu.
K aw ałek błękitnego m orza stanow ił tło, a zielone pagórki zasłoniły zieloną równinę.
W ted y kładliśm y się na rozm arynie, m ir
tach i law endzie, zapom inając o upływającym czasie.
Próbow aliśm y ożywić w naszej wyobraźni te zwaliska, królujące ta k m ajestatycznie na skalach.
Dziś jeszcze m ury i baszty bronią zwalisk zam ku, a zarysy ich w yginają się stosownie do zagłębień góry.
N a zam ku „C hąstel d ’Y&res” panowali od wieku X I I panowie de Foz, boczna linia wi
cehrabiów de M arseille.
C hcąc utrzym ać swój zamek musieli oni
stoczyć niejeden krwawy bój; często z baszt dymiły na widok wroga lonty arkebuzów.
W czasie pokoju napełniały zam ek śpiewy trubadurów i dźwięki sześciostrunnej wioli.
Przecież M abille de Foz była prezydentką
„dworu miłości” w P ierrefeu, który wraz z R om ani, Avignon i Signe należał do liczby czterech najpierwszych „cours d ’am o u r”
w Prowancyi.
W czerwcu roku 1254 odwiedziny królew
skie zaszczyciły zamek.
P rzy b y ł tu Ludw ik św., odwołany z P a lestyny z powodu śm ierci m atki.
P a rę wieków później przyjm owano w Hyfe- res F ranciszka I, lecz Ludw ik X I I I widział już tylko zwaliska zamku, bo H en ry k IV postanow ił go zburzyć.
Obecnie obfita zieloność ok ry ła stare m u
ry, a pstre kwiaty wiosenne pną się naw et po dachach wież.
O stro odcina się ciem na góra od jasnego wie
czornego nieba, gdy słońce prowanckie u k ła da się za zwaliskam i zamku n a spoczynek.
Później światło słońca przenika swym blas
kiem ziemię i morze, oprom ienia ciemne sk a
ły, tw orząc zło tą gloryą dokoła zamczyska.
Inaczej przedstaw iły nam się zw aliska późną nocą, gdy księżyc w pełni zwabił nas w góry.
S reb rne jego św iatło wdzierało się w szpa
ry i zagłębienia popękanych kamieni, u kazu
ją c ruin y w niezwykłem oświetleniu. S ta re m ury i wieże ożywiały się, przyjmowały ludz
kie k ształty, zdaw ały się ruszać i patrzyć w dal strasznem i oczyma.
N agle wszystko znowu zm artw iało, ciemna chm ura okryła górę cieniem.
A le gdy księżyc u k azał się znowu, zdaw a
ło nam się, że wszystkie baszty podały sobie ręce, zawodząc ja k iś piekielny korowód, to niżej, to wyżej po prostopadłych skałach, a w powietrzu tym czasem jęczał i świstał jak b y akom paniam ent duchów. Chwilami zamek rozświecał się tak , jak b y sta ł w pło m ieniach, to znów za p ad ał w zu pełną ciemność.
Od zachodu zbliżała się burza z trą b ą po
w ietrzną, błyskawicami i gromami: to wywo
ływ ało tak ie czarodziejskie obrazy.
W kró tce ciemności zaległy ziemię, tylko m orze za górą błyszczało srebrem od blasku księżyca.
526 WSZECHŚWIAT N r 33.
Ja sk ra w e pasm o św iatła przebiegło po
wietrze, rozległ się ogłuszający huk, któ ry , zdaw ało się, źe w strząsn ął posadam i ziemi.
S taliśm y na miejscu ja k oślepieni, a ty m czasem g rzm ot się oddalał. G łu ch o odb ijał się w poblizkich górach, coraz słabszem echem od sk ał, znowu się przybliżył, aż wreszcie przeb rzm iał w oddaleniu.
Czy piorun nie ud erzy ł w zam ek, lub w ten wysm ukły cyprys, wznoszący się z pośród zwalisk k u niebu ta k dum n ie,jak b y im chciał urągać?
Lecz oto ciężkie krople deszczu zaczęły padać, czas był ju ż wielki do pow rotu.
EdioarcL Strasburger.
Tłumaczyła Z. Ś.
Wiadomości l l i o p t a .
D-r W aleryan K iecki. Ein neuer Butter- sauregarun gserreg er (B a cillu s sacch aro butyri- cus) und dessen Beziehungen zur Reifung und Lochung des Q uargelkases. 1896.
P ra c a niniejsza, w ykonana w instytucie m le
czarstw a przy uniw ersytecie jagiellońskim , a p o m ieszczona w „ C e n tra lb la tt fu r B acteriologie, P arasiten k u n d e un d In fe ctio n sk ian k h e ite n ” , s ta nowi ważny przy czy n ek do sp raw y d o jrzew an ia serów. A utor opisuje now oodkrytego lasecznika, B acillus saccharobutyricus, k tó ry rozszczepia cu
k ie r m leczny, w y tw arzając zeń kw as m rów kow y, kw as m aslowy i zapew ne te ż kw as w aleryanow y.
R ozkład białka zachodzi przytem zaledw ie w nie
znacznym stopniu; nie tw o rzą się też p ro d u k ty gnilne, ja k am oniak, ani fenol, indol i sk ato l.
A lkohol etylowy praw dopodobnie p ow staje, lecz w każdym razie w drobnych tylko śladach. P a n K iecki po opisaniu m orfologicznem i fizyologicz- nem nowego lasecznika p rze d staw ia zachow anie się tegoż w bulionie i sztucznych roztw orach od
żywczych, następnie podaje rozbiory gazów w y
tw arzanych podczas ferm entacyi i porów nyw a no- w opoznany m ikroorganizm z innem i ferm entam i maslowem i. W końcu w ypow iada przekonanie, że B acillus saccharobutyricus b ezw ątpienia zn a cz
ny w yw iera wpływ w procesie dojrzew ania se ra , lecz że zapew ne dzieje się to za sp raw ą w spół
czesnego, sym biotycznego je g o d ziałania z in n e mi bakteryam i.
M. FI.
K R O N IK A N A U K O W A .
— Galwanotropizm kijanek. P. A ugust W al- le r b ad ał zachowanie się kijanek w akw aryum , p rzez k tó re przepuszczano prąd; kierunek tego- ostatniego mógł być dowolnie odw racany. K i
ja n k i ustaw iały się zawsze równolegle do k ie ru n k u p rąd u , m ając głowę zw róconą k u bieguno
wi dodatniem u, ogon zaś ku ujem nem u; ilekroć odwracano kierunek prąd u , ty le razy i kijanki n atychm iast przy b ierały odpowiednie położenie.
W yglądało to, ja k gdyby p rą d , płynący p rze z głowę k u ogonowi, był dla nich przyjem nym , odw rotny zaś niemiłym. M ożna porównać ich zachow anie się z zachowaniem się kota, głaska
nego pod włos lu b przeciwnie. W iadomo, że i niektóre niższe zw ierzęta p o sia d ają zdolność oryentow ania się w k ierunku p rąd u : tak np. j e żeli puścim y p rą d p rze z akw aryum , zaw ierające wym oczki z rzę d u C iliata oraz wiciowce (Flagel- la ta), pierw sze grom adzą się p rz y katodzie, d ru gie zaś p rz y anodzie. Pojedyńczy je d n ak osob
n ik nie przy b iera ta k dokładnie określonego pow łożenia, ja k kijanki. Te ostatnie więc p rz e d sta w iają nam p rzy k ła d bardziej rozw iniętego galwa- notropizm u.
(Rev. scientif.).
B . D .
— W pływ ś w ia tła elektrycznego na rośliny.
W edług p. B onniera (Rev. generale de B o tan .), św iatło elektryczne, działające' bez przerw y, w pływa dodatnio n a wytw arzanie się chlorofilu, pow odując jednocześnie p ro stsz ą budowę liści i łodyg, ja k również bardziej rów nom ierny ro z dział chlorofilu w rozm aitych tkankach: ziarnka je g o zn a jd u ją się w prom ieniach rdzennych, a naw et w samym rdzeniu. N atom iast tk a n k a palisadow a liści u leg a zanikowi, naskórek staje się cieńszy, ja k rów nież k ora w łodydze, k tó re j w ew nętrzne tk an k i słabo się różnicują. Jeżeli św iatło elektryczne działa z przerw am i, np. tylko przez 12 godzin na dobę, wówczas wpływ je g o je s t pośrednim m iędzy działaniem zwykłego sło necznego a elektrycznego bez p rze rw y . R ośliny alpejskie, poddane ciągłemu działaniu św iatła elektrycznego, p rz y b ie ra ją w prędce budowę r o ś lin arktycznych, wystawionych w lecie n a n ie u stanny wpływ słońca.
(P rom etheus).
B . D .
— W pływ go rąca na ryby. P . K. K nauthe b ad ał wpływ podwyższonej letniej te m p eratu ry na ry b y (Biol. C entrablat). Okazało się, że p strą g i, należące do najdelikatniejszych ry b pod tym względem , znosiły bezk arn ie te m p eratu rę