• Nie Znaleziono Wyników

i^dres rESed-Sutecyi: 22Zxa,ls:o-wsls:ie-^5rzed.inieście, 3STr QS.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "i^dres rESed-Sutecyi: 22Zxa,ls:o-wsls:ie-^5rzed.inieście, 3STr QS."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

tM 33. Warszawa, d. 16 sierpnia 1896 r. T om X V .

TYG O D NIK P O P U LA R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W W arszaw ie: ro czn ie rs. 8, k w a rta ln ie rs. 2 Z p rzesyłką pocztową: ro c z n ie rs. 10, p ó łro czn ie rs. 5

P r e n u m e r o w a ć m ożn a w R e d ak cy i .W s z e c h ś w ia ta * i w e w s z y s tk ic h księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata sta n o w ią P a n o w ie : D e ik e K ., D ick ste in S ., H o y e r H ., J u rk ie w ic z K ., K w ie tn ie w s k i W ł., K r a m szty k S ., M o ro z e w ic z J., N a - tanson J „ Szto lcm an J., T r zc iń sk i W . i W r ó b le w s k i W .

i^dres rE Sed-Sutecyi: 22Zxa,ls:o-w sls:ie-^5 rzed.inieście, 3 S T r QS.

ZNACZENIE FIZYOLOGICZNE

W Ł O S Ó W L U D Z K IC H .

W ed łu g o d c z y tu p r o f. Z . E X N E R A , w y g ło sz o n e g o na dorocznem p o sied zen iu w ie d e ń sk ie g o T o w . lek arskiego

d. 20 m arca 1896 r.

tjia ło ludzkie je s t ta k skąpo pokryte wło­

sem i ten ostatni m a c h a ra k te r ta k szczątko­

wego utw oru, że nie dziw, iż o funkcyach fizyologicznych uwłosienia ludzkiego prawie wcale się nie mówi i że można przerzucić setki czasopism lub podręczników fizyolo­

gicznych, nieznajdując prawie ani wzmianki o znaczeniu, ja k ie m ają włosy w czynnościach życiowych człowieka.

Ż e odlegli przodkowie rodu ludzkiego por siadali obfite uwłosienie, to fakt, niepodlega- jący najm niejszej wątpliwości. Dowodzi tego ta k zoologia ja k i em bryologia (obecność obfitego, czasowego uwłosienia u płodu, t. zw. lanugo). P y ta n ie więc, dlaczego uwło­

sienie u człowieka zostało w ta k wysokim stopniu zredukow ane w ciągu rozwoju rodo­

wego?

K . D arw in s ta ra ł się z początku objaśnić to zjawisko na podstaw ie przypuszczenia, że wpływy klim atyczne były powodem stopnio­

wego zanikania włosów. N astępnie jed n ak porzucił to zapatryw anie i uciekł się do teo- ryi doboru płciowego. P rzyrodnik angielski tw ierdzi mianowicie, że redukcya uwłosienia je s t drugorzędnem znamieniem seksualnem u człowieka, osięgniętem przez działanie doboru płciowego. Podobnie ja k kogut za­

wdzięcza swój grzebień i swoje jaskraw e upierzenie estetycznym upodobaniom koko­

szy, ta k i człowiek zawdzięcza swój względny b rak uwłosienia w strętow i kobiet do zbytnio uwłosionych mężczyzn. N a Nowej Zelandyi istnieje pośród ludności miejscowej przysło­

wie: d la włochatego mężczyzny niem a ko­

biety. I ze strony płci męskiej istn ia ł w t a ­ kim samym kierunku dobór płciowy, a mógł on tu działać tem snadniej, że mężczyzni w większym jeszcze stopniu m ogą sobie wy­

bierać tow arzyszki według upodobania.

Ale według poglądu D arw ina, z którym , powiada E xner, nie można się nie zgodzić, nietylko u tra ta włosa na większej części p o ­ wierzchni ciała, je s t wynikiem doboru płcio­

wego, ale zarówno też silny rozwój zarostu n a tw arzy mężczyzny oraz właściwy wielu ludom, potężny rozrost włosów na głowie,

(2)

514 WSZECHSWIAT. N r 33.

musi być uważany za drugorzędne znamię płciowe. Zarost u mężczyzny i długi włos na głowie kobiety (a u ludów Ameryki pół­

nocnej także u mężczyzny) uważany jest dziś jeszcze za niemałą ozdobę ciała.

Nieulega tedy wątpliwości, że większa część włosów u człowieka przedstawia na­

rządy zdegenerowane, pozostałości, szczątki z dawnych czasów. A le nie wynika z tego bynajmniej, by nie miały one pewnego zna­

czenia fizyołogicznego. Skoro, jak to wyka­

zał Moleschott, człowiek produkuje dziennie 0,2 g substancyi włosowej, to zużywane na to substancye nie służą może wyłącznie do celów wzajemnego zwabiania się płci. W bie­

gu rozwoju rodowego czynności danego orga­

nu mogą się zmieniać; mamy liczne przy­

kłady, dowodzące, że pewne narządy upo­

śledzone znacznie pod względem morfolo­

gicznym i bezsprzecznie szczątkowe, pełnią niemniej pewne określone czynności, niekiedy nawet dosyć ważne (np. gruczoł tarczykowy, gl. thyroidea). W nowszych czasach przy­

taczano nawet typowe włosy jako przykłady narządów, których czynności się zmieniły, uważano je bowiem za zdegenerowane orga­

ny zmysłowe z dawniejszych okresów rozwoju kręgowców.

P r. Maurer na podstawie rozległych ba­

dań morfologicznych wypowiedział tezę, że pewne utwory na powierzchni ciała ryb, a zwłaszcza płazów, przedstawiają pierwotną postać włosów. W ew nątrz ochronnej wy­

niosłości z komórek nadskórkowych znajduje się tu grupa komórek walcowatych,] pozo­

stających w związku z włóknami nerwowemi.

W suchem środowisku organy te tracą zna­

czenie narządów zmysłowych, nerwy już nie przenikają do nich, komórki walco­

wate tracą pierwotny swój charakter na­

błonka zmysłowego. Tworzą one czop nie­

regularnie ukształtowanych;komórek nabłon­

kowych, które rogowaeieją i przedstawiają rdzeń włosa, podczas gdy otaczające komór­

ki naskórkowe, również rogowaciejąc, przyle­

gają do zewnętrznej powierzchni pierwszych i przyczyniają się do budowy korowej części włosa oraz ochraniających gofpochewek.

Mielibyśmy tu tedy do czynienia ze zmianą czynności organu i to w stopniu bardzo wyso­

kim. Albowiem od grupy komórek zm ysło­

wych do narządów, ochraniających ciało od

wpływu otaczającej atmosfery—to krok bar­

dzo wielki. W łosy byłyby zatem zwyrodnia- łem i narządami zmysłowemi.

Czy krok ten rzeczywiście został uczynio­

ny, czy przytoczone przypuszczenie co do ge­

nezy włosów nie ulegnie zmianie wobec dal­

szych poszukiwań odnośnych, trudno przewi­

dzieć; to jednak zdaje się prawdopodobnem, że uwłosienie jakiegobądź z przodków rodo­

wych człowieka niekoniecznie spełniało ściśle tę sarnę funkcyą we wszystkich swych pojęciach. W rozmaitych okolicach ciała włos w niejednakowy sposób mógł służyć ku pożytkowi ustroju, a ze zmianą otaczaJ czających warunków w ciągu szeregu poko­

leń m ógł się w odmienny sposób przystoso­

wać do tychże warunków ze względu na swą długość, moc, barwę, budowę i t. d. Zwróć­

my tylko uwagę na sztywne włosy, tworzące t. zw. wąsy u zwierząt, a będące narządami zmysłowemi, lub na różnicę, jakajzachodzi pomiędzy puszystym, miękkim włosem na stronie brzusznej ciała, a bardziej sztywnym na grzbietowej, gdzie ścieka po nim woda deszczowa lub odbijają się ziarenka gradu.

Tak tedy już wcześnie bardzo nastąpiło zróżnicowanie pośród włosów.

Ponieważ w różnych okolicach powierzchni ciała uwłosienie spełniać może u istot wło­

chatych rozmaite czynności, możemy tedy przypuścić, że i u człowieka skąpy włos na ciele, który zachował się pomimo eliminują­

cego wpływu doboru płciowego, spełnia jeszcze również pewne funkcye, jakkolwiek w słabszym stopniu niż u istot, u których uwłosienie na całem ciele je st dłuższe i gęst­

sze niż u człowieka.

Możemy tedy rozpatrzeć znaczenie fizyo- Iogiczne włosów u człowieka pod kilku wzglę­

dami, a mianowicie: włosy, jako organy do­

tykowe, jako walce zmniejszające tarcie, jako regulatory temperatury i wreszcie jako ozdoby, osięgnięte w drodze doboru płcio­

wego.

Rozpatrzmy przedewszystkiem włos jako narząd dotykowy. Pakt, że najlżejsze do­

tknięcie rzęs powieki ludzkiej zostaje odczu­

wane i wywołuje silny odruch, skłonił jeszcze przed kilkunastu laty prof. Exnera do pod­

jęcia wspólnie z uczniem jego, d-rem Mise- sem, badań nad unerwieniem rzęs. Studya te wykazały obecność koszyczkowatych splo­

(3)

N r 33. WSZECHSW1AT. 515 tów włókien nerwowych, pierścieniowato o ta­

czających woreczek włosowy każdej rzęsy.

Jeszcze przedtem zauważył podobne utwory J o b e r t, a Beil, A rn stein i E onnet wykryli analogiczne zakończenia nerwowe we wło­

sach różnych zw ierząt.

D -r Mises nazw ał ju ż ongi rzęsy człowieka

„włosami dotykowem i” (T asthaare). P oszu ­ kiw ania mikroskopowe wykazały, że obfitują one w zakończenia nerwowe, jakkolw iek nie w tym stopniu, co t. zw. włosy zmysłowe wielu ssaków; okazało się jednak, że odzna­

czają się wielką wrażliwością. S łab ą, ja k ­ kolwiek dobrze w yrażoną wrażliwość okazują także mniejsze włoski na słabiej uwlosionych częściach skóry (n a grzbietow ej powierzchni dłoni, na rozginającej powierzchni ramion i kończyn), ta k że najzupełniej je s t uspra- wiedliwionem zdanie M. v. F re y a w nowszych czasach wypowiedziane: „Uwłosienie skóry je s t najwrażliwszym ap aratem dotykowym ciała, każdy włos je s t dźwignią; krótkie jej ram ię spoczywa w skórze, długie zaś ram ię je st częścią, n a k tó rą działa b o d ’.iec”. N a ­ tu raln ie stosuje się to do pewnego rodzaju bodźców i nie do wszystkich miejsc po­

wierzchni ciała, opatrzonych t. zw. zmysłem dotyku.

Jeż eli będziemy dotykali ig łą rzęs poje- dyńczych i będziem y je zginali, wyprowa­

dzając je z n atu raln eg o położenia, wówczas uczujem y nadzwyczajnie wielką wrażliwość rzęs. Jeżeli będziem y dotykali ig łą tylko wierzchołka rzęsy, ta k że nie będzie jeszcze widać zginania się tejże, to i wówczas poczu­

jem y podrażnienie, a powieka odruchowo się poruszy.

Również wrażliwe, jakkolw iek nie w tym stopniu co rzęsy, są włoski brwi. W obec i’Ozmaitej długości, grubości, a przedewszyst- kiem sztywności włosów, można tylko w przy­

bliżeniu oceniać stopień ich wrażliwości przy podobnych doświadczeniach ja k powyższe.

Te o statnie w ystarczają jed n ak do przeko­

nania nas, że włoski, osadzone w okolicy oka, należą do najw rażliw szych n a całem ciele.

Jeż eli nerwy czuciowe można wogóle uważać niejako za straż, zawczasu zaw iadam iającą ciało o groźącem niebezpieczeństwie, to n e r­

wy wspomnianych włosów, jakoteż nerwy czuciowe łącznicy (coniunctiya) i rogówki (cornea) uważać musimy za szczególnie

1 wrażliwy przyrząd ostrzegający dla gaiki ocznej.

W rzeczywistości uszkodzenia tego organu zmysłowego (oka) przynoszą daleko większą szkodę ustrojowi, aniżeli uszkodzenia wszyst­

kich innych okolic powierzchni ciała. To

| też brwi z góry, a wierzchołki rzęs od przo­

du tw orzą niejako straż przednią, służącą do tego, aby im puls odruchowy do zam yka­

nia powiek ochraniał zawczasu gałkę oczną wobec szkodliwych bodźców, z góry lub z przodu grożących oku.

N ie należy przypuszczać, aby obie wspom­

niane grupy włosów te tylko jedynie speł­

niały funkcye. P ow strzym ują one także p o t ściekający z czoła do oka, a rzęsy służą nie­

jak o za filtr przeciw pyłowi powietrza.

Z re sztą nie m ożna też zaprzeczyć, że brwi, a być może i powieki, są ozdobą, osięgniętą w drodze doboru. Być może, że kilka ro z­

m aitych czynników biologicznych współdzia­

łało i do jednego doprowadziło rezu ltatu.

N astępnie, ze względu n a pobudliwość, n a ­ leży też zwrócić uwagę n a drobny puszek, pokrywający tw arz, wyjąwszy brodę, oraz na puszek n a większej części pozostałej p o ­ wierzchni ciała. E xner s ta ra się uwidocznić znaczenie tego puszku, jak o narządu dotyko­

wego, zapomocą następującego doświadcze­

nia. Gdy się siedzi w kąpieli i palcam i ręki spraw ia się ru ch wiosłowy w pobliżu ciała, wówczas na pewnej przestrzeni przebiega po ciele falisto rozchodzące się uczucie do­

tykowe, przypom inającć lekkie łechtanie.

Uczucie to pochodzi stąd , że rę k ą w praw ia­

my w ruch cząsteczki wody, k tó re ze swej strony w yprow adzają włoski z ich równowa­

gi. Ponieważ ów ruch wody z nieznaczną szybkością falisto się rozchodzi, zginanie się włosków spraw ia uczucie, jakgdyby coś b a r ­ dzo lekkiego przesuw ało się po ciele.

D o tych ciekawych uwag fizyologa wiedeń­

skiego możemy jeszcze dodać od siebie, że niem ałe znaczenie ochronne, jak o narządy dotykowe, m ają tak że włoski wewnątrz prze­

wodu słuchowego. W łoski te (t. zw. włoski kozie) osadzone w zew nętrznym przewodzie usznym, w ystają zazwyczaj nieco z otworu ucha i odznaczają się też znaczną pobudli­

wością, a podrażnienie ich niem ile nas łech­

cące, ostrzega organizm o obecności obcego ciała u otworu słuchowego, co szczególniej

(4)

516 WSZECHSWIAT. N r 33.

może być pożyteczne jak o Ochrona przed owadami.

Mniej wrażliwe niż inne są włosy brody i głowy, a najbardziej odległe od typu wło­

sów dotykowych są te, które wyrastają pod pachami.

Inne zkolei znaczenie fizyologiczne polega na tem, że włosy są niejako walcami, zmniej- szającemi tarcie zbliżonych do siebie po­

wierzchni ciała. Tam, gdzie przy najzwyk­

lejszych ruchach ciała trą się o siebie dwie powierzchnie skóry, znajdują się pomiędzy niemi włosy; ma to np. miejsce pod pachami.

W tych miejscach włos bywa zazwyczaj k ę­

dzierzawy, przeplatający się, a pojedyncze włosy są w rozmaitych kierunkach zakrzy­

wione. Dwa kawały skóry, opatrzone takie- mi włosami, ocierając się wzajemnie, muszą walcować zawarte między niemi włosy, przy- czem te włosy lub części włosów, których oś podłużna jest prostopadła do kierunku ru­

chu, najbardziej obracać się będą dokoła osi.

Wyobraźmy sobie obłe ołówki w nieznacz­

nych odległościach równolegle obok siebie leżące, na nich drugi pokład takich ołówków, krzyżujących się z pierwszemi, a na drugim pokładzie leżącą książkę. Jeżeli będziemy teraz posuwali książkę w kierunku, w jakim spoczywają ołówki drugiego pokładu, to dolny pokład wskutek obrotowych ruchów ołówków (dokoła długich osi) będzie zmniej­

szał opór. Jeżeli wyobrazimy sobie teraz liczne pokłady we wszelkich kierunkach przebiegające, wówczas książka, w jakimkol- wiekbądź kierunku posuwana, wprawiałaby pewne ołówki w ruchy obrotowe. A natu­

ralnie jestto obojętne, czy utwory, odgrywa­

jące rolę walców, ułożone są w regularnych warstwach, albo też, czy podobnie jak owe włosy, przeplatają się w sposób nieokreślony, jeżeli tylko w ogólności znajduje się wiele warstw i w rozmaitych kierunkach przebie- -gają-

Pożytek zatem włosów, umieszczonych po­

między trącemi się wzajemnie powierzchnia­

mi skóry polega na tem, że wzajemne ślizga­

nie się po sobie owych powierzchni odbywa się znacznie lżej. O doniosłości w mowie będącego czynnika możemy się przekonać zapomocą następującego prostego doświad­

czenia. Złóżmy brzuśce palca pierwszego ,(ksiuka) i wskazującego i przyciśnijmy je do

siebie bardzo silnie (jakgdybyśmy chcieli coś rozgnieść), tak aby z trudnością obie po­

wierzchnie mogły się ślizgać po sobie. N a­

stępnie weźmy pomiędzy te palce nieco zwi­

niętych włosów kędzierzawych, a powtarza­

jąc tę sarnę czynność, zauważymy zaraz, że obecnie powierzchnie palców bardzo łatwo się ślizgają po sobie. Zauważymy nadto, źe gdy w pierwszym przypadku naskórek pal­

ców łatwo się zużywa, a pocieranie o siebie powierzchni palców staje się nieco bolesnem, to w drugim przypadku całemi godzinami moglibyśmy bezkarnie powtarzać to doświad­

czenie. W łosy działają tu jako walce, zmniej­

szające tarcie, a na małą skalę mamy tu zupełnie to samo, co na wielką skalę oddaw- na człowiek stosuje w technice.

(Dok. nast.).

P ro f. J ó z e f N usbaum .

Z dalekiej północy.

(Ciąg dalszy).

II.

Ponieważ o wnętrzu Nowej Ziemi, ja ­ keśmy to przed chwilą widzieli, nie posia­

damy zgoła żadnych wiadomości, zadanie naszej wyprawy sprowadzało się zatem do zebrania najgłówniejszych, podstawowych danych z dziedziny topografii, geologii, m e­

teorologii, a o ileby się sposobność nada­

rzyła i innych nauk przyrodniczych. W yko­

nanie planu, tak obszernie zakreślonego, w ciągu krótkiego dwumiesięcznego lata podbiegunowego (od połowy lipca do połowy września) byłoby niepodobieństwem bez od­

powiednich środków lokomocyjnych. W y­

prawa nasza nie rozporządzała własnym statkiem parowym; stąd wszystkie jej plany musiały być zastosowane do istniejących na morzu Białem i oceanie Lodowatym wa­

runków żeglugi stałej. Od czasu założenia kolonii samojedzkiej na Nowej Ziemi, zapro-

(5)

J^ccjdca, X vf&J

Saizrru,

*♦***•».•■ •M /A r/lr*L& . 4^Aj*Ł^*jCyv

(6)

51 8 WSZECHSWIAT K r 33.

wadzono między nią i A rchangielskiem mniej więcej sta łą kom unikacyą. Tow a­

rzystwo żeglugi m urm ańskiej wysyła na wyspę dwa razy do roku (w lipcu i wrześniu) o k rę t, regulujący niezbyt zaw ikłane ra c h u n ­ ki gospodarcze kolonii. F u n k c y ą tę od la t kilku spełnia niem iecki p a ro s ta te k „W ło d zi­

m ierz”, z którego u słu g skorzystać m usie­

liśmy przedew szystkiem . N a stę p n ie dużo rachowaliśm y n a sta te k wojenny (t. zw. kli- per, jednocześnie żaglowiec i parow iec)

„D żig it”, k tó ry m iał spędzić lato n a oceanie Lodow atym w pobliżu Nowej Ziem i w celach hydrograficznych i politycznych, a k tórem u m inisteryum m ary n ark i rossyjskiej poleciło zaopiekow ać się n asz ą ekspedycyą w m iarę możności. „W łodzim ierz” m iał nas d o sta ­ wić do M ałych K a rm a k u ł (72°30' sz. półn.*), a następnie po dwudniowym posto ju w za to ­ ce tegoż nazw iska, n a południow o-zachodni b rzeg cieśniny M atoczkin S zar, t. j. do d ru ­ giego zaludnionego p u n k tu wyspy (73°15r sz.

półn.). T u mieliśmy spotkać się z „D żigi- te m ”, przesiąść się na jego po k ład i pożeglo- wać dalej na północ, do zatoki K rzyżow ej, położonej ju ż n a g ranicy wiecznych śniegów i nieprzerw anych lodowców (?4°10' sz. półn,).

Podczas pięciodniowego postoju „ D ż ig ita ”>

zam ierzaliśm y zbadać okolice tej m ało z n a ­ nej zatoki, zająć się ciekawą kw estyą spły­

wających do m orza lodowców i w y stę p u ją ­ cych tu jakoby pokładów w ęgla kam iennego.

P o dokonaniu ty ch p ra c m ieliśm y powrócić n a „Dżigicie” nad M atoczkin S z a r i zająć się dokładniejszem poznaniem jego bliższych i dalszych okolic, czyniąc wycieczki piesze w głąb lądu i wodne k u wschodnim w y b rze­

żom cieśniny. W tym ostatnim celu z a o p a ­ trzyliśm y się w A rch an g ielsk u w niew ielką lecz dobrze zbudow aną łódź ra tu n k o w ą. N a łodzi tej chcieliśmy n astęp n ie opłynąć część brzegu zachodniego pom iędzy M atoczkinem S zarem a zatoką M oliera, aby w K a rm a k u . łach przy stąp ić do w ypełnienia n ajw ażn iej­

szego zadania naszej wyprawy, a mianowicie p rzejścia w poprzek wyspy do m orza K a r ­ skiego, co dotychczas uw ażano powszechnie za rzecz niemożliwą podczas pory letniej, jedyn ie p rzy d atn ej do prow adzenia p ra c t o ­

*) Porów naj załączoną tu m apkę Nowej Ziemi.

pograficznych i geologicznych. W e d łu g przybliżonego obrachunku, przejście przez wyspę od M ałych K a rm a k u ł na zachodzie do zatoki L utkeg o na wschodzie powinno było zająć nam około 20 dni czasu, w łącza­

j ą c w to zdejm ow anie planów topograficz­

nych, obserwacye geologiczne i pom iary astronom iczne. P o powrocie z wyprawy ku m orzu K arskiem u, zam iarem naszym było znów powierzyć swe losy owej łodzi ra tu n ­ kowej, okrążyć na niej półwysep G ęsią Z ie­

m ię, dostać się do cieśniny K o stin S zar i w górę rzeki Nechwatowa, a wreszcie po ukończeniu robót, wrócić na południowy przylądek Gęsiej Ziemi, t. zw. G ęsi nos (Gu- sinyj Nos). T u chcieliśmy oczekiwać na

„W łodzim ierza”, który m iał rozkaz zab ran ia n as stąd na swój pokład dnia 20 września.

T ak im był w ry sach zasadniczych nasz plan pierw otny.

P la n ten w rzeczywistości uległ znaczne­

m u przeistoczeniu i uszczupleniu d la p rzy ­ czyn, że ta k powiem, żywiołowych. P o odej­

ściu „W łodzim ierza” losy naszej wyprawy zależały w znacznej m ierze od „D żig ita”, którego zaraz na początku spotkało groźne niebezpieczeństwo. D nia 1 sierpnia, gdy

„D żig it” wedle umowy zaw inął po nas do Ma- toczkinowego S zaru, zerw ał się ze wschodu ta k gw ałtow ny orkan, że rozszalałe fale p o ­ sza rp ały w pół godziny dwa olbrzym ie ła ń ­ cuchy kotwicowe, wyrzuciły ten mocny i znacznych rozm iarów sta te k na k am ienistą mieliznę przybrzeżną. Z d o ła ł on wprawdzie po dwu dniach energicznych usiłowań uwol­

nić się z tej niebezpiecznej zasadzki, ale za­

czął przeciekać. Z atrw ożony tem jego ko­

m endant nie m iał ju ż odwagi dostarczyć nas dalej na północ ku zatoce K rzyżow ej, ja k to by ł poprzednio przyrzekł. Dopiero d. 15 sierp nia zaw inął on znów do Matoczkinowego S zaru , aby przewieźć naszę ekspedycyą do K a rm ak u ł. T ak więc nadzieje nasze zwie­

dzenia zatoki Krzyżowej przy pomocy „Dżi­

g ita ” spełzły n a niczem. Z drugiej strony niedaw na przygoda z tym ostatnim przeko­

n a ła nas naocznie, żeśmy zbyt wiele racho­

wali n a naszę łódź ratu n k o w ą i że puszczać się n a niej ta k daleko m orzem, jakeśm y to poprzednio zam ierzali, byłoby w prost lekko- m yślnem szukaniem guza. W obec tak iej rzeczywistości stopniowo zaczęliśmy godzić

(7)

N r 33. WSZECHŚWIAT. 519 się z myślą, że i wycieczka na cieśninę

K ostin S zar przy naszych środkach loko- mocyi nie da się wykonać. D latego też skie­

rowaliśmy wszystkie nasze usiłowania ku możliwie dokładnem u poznaniu północnej części wyspy południow ej, poniżej cieśniny M atoczkin S zar.

N a d tą o statn ią spędziliśmy przeszło dwa tygodnie. P ra c e nasze polegały n a zdejm o­

waniu planów topograficznych sposobem po- -chodowym i fotogram om etrycznym , studyach geologicznych i określaniu t. zw. punktów astronom icznych, które stanow ią podstawę każdej mapy. W taki sposób dość dokładnie opracowaliśm y północny brzeg cieśniny, po­

czynając od grupy górskiej S erebrianka i Mitiuszowego K am ienia aż do gór hr.

W ilczka i przylądka Z aw rotnego. Prócz długich wycieczek pieszyeh, przypadających nieraz n a noce, rozjaśnione pochyłem i p ro ­ mieniami podbiegunowego słońca, używaliśmy też często naszej łodzi. Ż egluga po cieśninie b y ła zazwyczaj wielce utrudniona z powodu gęstych lodów, płynących od strony morza K arskiego i prądów , jak ie się w niej w ytw a­

r z a ją w skutek odpływu i przypływ u morza.

N a południowym brzegu cieśniny zapuszcza­

liśmy się po kilkanaście w iorst wewnątrz wyspy dolinam i rz e k : Czyrakiny, Ż ółtej i M atoczki. Wycieczki te, prócz zupełnie nowych i ciekawych danych topograficznych (odkryliśm y m iędzy innemi całą nieznaną dotychczas grupę gór Śnieżnych, powyżej j źródła M atoczki), zapoznały nas jednocześ­

nie z podstaw am i budowy geologicznej tej części wyspy. S kałam i, które tu najczęściej w ystępują, są łupki gliniaste, chlorytowe i in., kWarcyty, dolomit, rzadziej wapień.

Doliny i płaskie wybrzeża pokryte są gli­

niastym osadem m orskim pochodzenia nie­

daw nego, zaw ierającym muszle dziś jeszcze w oceanie L o d o w a t/m żyjące. S ą to nie­

omylne dowody, że N ow a Ziem ia w najnow ­ szej epoce geologicznej,poprzedzającej czasy dzisiejsze, znacznie głębiej w wodach oceanu by ła zanurzona. Dziś wyłania się ona z nich stopniowo, o czem świadczą prócz owych muszli w glinie, jeszcze niepom iernie wielkie

•delty, wytworzone tu przez wszystkie rzeki i rzeczułki. Osady te (postplioceniczne) są, ja k nasze dyluwialne, środowiskiem nędznej flory północnej—mchów i porostów , pokry­

wających je pow łoką nieprzerw aną, wśród której w m iejscach bardziej od północy i wschodu zabezpieczonych tuli się w niewiel­

kich grom adkach k arłow ata roślinność jawno- kwiatowa. Dolomity wszędzie prawie zawie­

r a ją w sobie skamieniałości, na podstawie których prof. Czernyszew zaliczył wsz_ stkie powyżej wymienione skały do p ię tra gói'nego i dolnego form acyi dewońskiej. W śród tych w arstw osadowych spoczywają ławice skały wybuchowej—dyabazu, a n a północ od zato ­ ki S rebrnej sterczy potężna m asa granitow a (protogin), poszarpan a na ostre chłodem zie­

ją c e turnie, jak b y nasz tatrzań sk i G a rłu ch — to M ituszew K am ień. W szystkie te warstwy mocno sfałdowane i spękane, tworzą liczne a rozm aite uskoki. F ałd y ciągną się w kie­

ru n k u północno-wschodnim, tworząc po obu brzegach cieśniny najwyższe n a wyspie góry.

N iektóre z nich, ja k np. góry hr. W ilczka (samojedzi nazyw ają je góram i Zimzemi), dochodzą do 4 000 stóp wysokości; spływ ają z nich trzy malownicze bardzo lodowce, z k tó ­ rych jeden językiem swoim dotyka praw ie powierzchni m orza. Obadwa brzegi cieśniny zbudowane są pod względem peti-ograficznym i tektonicznym sym etrycznie; cieśnina zatem nie je s t szczeliną dyzlokacyjną, ja k u trzy ­ m uje H ófer, lecz poprostu dawnym fiordem.

D nia 16 sierpnia opuściliśmy M atoczkin S zar, powierzając swe losy „Dżigitowi”, któ­

ry m iał dostarczyć naszę wyprawę do Ma"

łych K a rm ak u ł. P rzedtem jed n ak zawinę­

liśmy na kilka dni do zatoki Grzybowej (73°4' szer. półn.). Miejscowość ta, ja k się okazało, kryje w sobie wielce ciekawe i waż­

ne fakty geologiczne. W w ystępujących tu wapieniach znaleźliśmy obfitą faunę koralo­

wą, a dalej n a południe między zatoką G rzy­

bową i Bezimienną niewielkie pasmo górskie, złożone w znacznej części z dyabazów, sty k a ­ jących się z łupkam i gliniastem i. T e o s ta t­

nie n a zboczach, chylących się ku zatoce Bezim iennej, zaw ierają w sobie wielką ilość dobrze zachowanych skam ieniałości z epoki dewońskiej. W ogóle w ciągu spędzonych tu dwu dni wzbogaciliśmy w dwójnasób praw ie nasze kolekcye paleontologiczne. Dziwnym zbiegiem okoliczności znaleźliśmy tu również kilka mogił ludzkich i niepochowanych szkie­

letów....

D nia 18 sierpnia stanęliśm y w M ałych

(8)

520 WSZECHŚWIAT. K r 33.

K a rm a k u ła c h , przenosząc swe pen aty z go­

ścinnych pokładów „D żigita” do kolonii sa- m ojedzkiej, w której m agazynie pozostaw ała znaczna część naszych zapasów spożywczych.

Poczęliśm y robić przygotow ania do n ajw aż­

niejszego zadania wyprawy, do przejścia wpoprzek Nowej Ziem i. T rudności n a s trę ­ czały się znaczne, zw łaszcza w spraw ie tra n s ­ portow ania bagażu, gdyż jedynem zw ierzę­

ciem pociągowem n a Nowej Z iem i je s t pies, a sam ojedzi miejscowi nie p o siad ają ich wiele. Z obu kolonij zdołali wybrać zaled ­ wie 80 sztuk zdatnych do zaprzęgu. P o dość długich nad tą, sp raw ą deb atach wyszykowali 8 p a r sanek, do k tó ry ch zaprzęgli po 8 do 10 psów. N a tak ie sanki bierze się nie wię­

cej nad cztery pudy rzeczy, których ilość m usieliśm y w skutek tego zredukow ać do mi­

nim um. P ró cz instrum entó w naukowych, przew ażnie astronom icznych, zabraliśm y nie­

zbędną odzież fu trz an ą, nam ioty, drzewo opałowe i żywność dla 13 ludzi n a dni 20.

D n ia 20 sierpnia ruszyliśm y w drogę z tym wielce hałaśliw ym psim taborem , posuw ając się n a wschód doliną rzeki Domowej (Do- m aszniaja v. K a rm a k u łk a ). P ierw szego dnia zdołaliśm y ujść zaledwie siedem w iorst po drodze kam ienistej, najeżonej ostrem i o d ła­

m am i piaskowców, zatrzym ujących cochwila psy zziajane i skom lące pod uderzeniam i d łu ­ gich „charejów ” '). T a bezśnieźna sann a nie rokow ała nam zatem zb yt pomyślnej i prędkiej podróży. L ec zjp o p aru dniach, k u niem ałem u m ojemu zdziwieniu, psy ścichły, widocznie w ciągnęły się, a sanki dość chyżo pom knęły po drodze znacznie równiejszej, wysłanej mchem i porostam i.

Zaczęliśm y robić po 15 do 20 w iorst dzien­

nie, chociaż nasze „konie” nie ja d a ły po trzy doby zrzędu.

W ew nątrz NowejjjZiemi ujrzeliśm y p u sty ­ nię dziką, kam ienistą i nagą, wolną w praw ­ dzie po największej części od śniegu, ale jednocześnie praw ie całkowicie pozbaw ioną roślinności jaw nokw iatow ej. J e s tto dość wy­

niesione płaskow zgórze, silnie działalnością daw nych lodowców i śniegów zniwelowane,

') C h a re j— p o sam ojedzku d łu g a ty k a , do p o ganiania psów pociągowych używ ana. C hareje słu ż ą też ja k o p odpory do nam iotów , czumów.

przecięte głębokiem i dolinam i erozyjnem i, kry jące w sobie wiele przepaścistych jaró w , płytkich zagłębi i kotlin błotnistych. B udo­

wa jego geologiczna je s t nad wyraz wszelki jed no stajn a: w ciągu całotygodniowego m ar­

szu nie napotkaliśm y prócz ciemnych łupków gliniastych i piaskowców ani k aw ałk a innego kam ienia. W a rstw y tych skał, chociaż b a r ­ dzo silnie sfałdow ane i spękane, nie tw o rzą wybitnych gór, gdyż, ja k się rzekło, stropy fałd są zgładzone i zm yte, jak by ścięte. P o ­ nieważ dłuższa oś tych fa łd j- zlew ała się z kierunkiem naszej m arszru ty (z północo- zachodu na południo-wschód), szliśmy zatem ciągle po grzbietach w arstw , jakby po zago­

nach ziemi upraw nej. P o d względem mine­

ralogicznym i paleontologicznym pokłady to wielce ubogie. D opiero nad m orzem K a r- skiem zdołaliśm y odszukać w nich dość licz­

ne skam ieniałości, przeważnie ram ieniono- gów z epoki przejściowej pomiędzy węglową a perm ską (t. zw. perm okarbonu). W sk u tek tej jednostajności w budowie geologicznej w nętrza wyspy, zajmowaliśmy się przew aż­

nie je j topografią.

D oliną rzeki Domowej przeszliśm y około 30 w iorst w kierunku wschodnim, poczem skręciliśm y n a południe i przez niewielki g rz b ie t górski dostaliśmy się nad rzekę znaczną, zw aną przez samojedów Obczydej, k tó ra podobnie ja k i poprzednia płynie na zachód ku zatoce M oliera. T rzy m ając się brzegów Obczydeju, po 20 wiorstach m ar­

szu, spotkaliśm y rozdział wód w postaci nie­

wielkiego jezio ra, z któ reg o w ypływ ają dwa strum ienie, jed en n a zachód (Obczydej), d ru ­ gi n a wschód ku m orzu K arskiem u. Od wo­

dodziału skierow aliśm y się bliżej ku połud- nio-wschodowi, idąc wciąż dolinam i rzek i rzeczek, należących do zlewu m orza K a r ­ skiego. K o ry ta tych rzek wypełnione są najczęściej zlodowaciałym śniegiem, zbocza dolin rozległem i niekiedy polam i śnieżnemi;

k lim at tu wogóle surowszy, niż na brzegu zachodnim . W sk u te k tej okoliczności, d ru g ą połowę drogi przebyliśm y znacznie prędzej, niż pierwszą: psy, dostawszy się n a śnieg, puszczały się zwykle galopem , my zaś, ko­

rz y s ta ją c z ich energii, przysiadaliśm y się n a sanki. Z początku szliśmy doliną rz e­

ki, zwanej przez samojedów Przem ysłow ą ( = rz. A brasim ow a), toczącej swe zlodo*

(9)

N r 33. WSZECHSWIAT. 521 waciałe napoły wody w prost na południe,

n astępnie jed n ak , porzuciwszy ją, na 30-ej wiorście, zwróciliśmy się na wschód, gdzie wkrótce na d ru g ą zupełnie nieznaną n a tr a ­ filiśmy rzekę o korycie naw skroś zlodowa­

ciałem. N adaliśm y je j miano rzeki Śnieżnej, k tó ra w dolnej swej części, ja k się później okazało, zwie się rzek ą K rato w a. P rz e ­ szedłszy jej doliną ze 20 wiorst, zboczyliśmy na wschód, gdyż Śnieżna skręciła nagle ku północy. O dtąd mieliśmy przed sobą płasko- wzgórze zupełnie równe, wyrzeźbione nie- znacznemi tylko ja ra m i i rozłogam i. T a sm utna i dzika pustynia kam ienista p rzeraża swoją bezm ierną nagością. P o całych dniach nie widzieliśmy tu ani jednego kw iatka, ani zw ierza dzikiego, ni p tak a, ani naw et tak pospolitego n a północy kom ara. A gdy wreszcie, w jednej zacisznej kotlinie, niezbyt ju ż od m orza K arskiego oddalonej, sp o tk a­

liśmy grom adkę żółtych maków północnych (P ap a v er nudicaule)—było to dla mnie n a j­

ważniejsze wydarzenie dnia tego.

W tydzień po wyruszeniu z K a rm a k u ł z jednego bardziej wyniesionego p u n k tu u j­

rzeliśm y n a wschodniej stronie widnokręgu szeroką smugę białośnieźną, okalającą czar­

ny powyszczerbiany brzeg pustyni. Było to m orze K arskie, wypełnione prawie całkow i­

cie spiętrzonem i bryłam i lodu, z wyjątkiem wązkiego p asa przybrzeżnego. W tym sta ­ nie zasługuje ono w samej rzeczy na miano

„lodowni” (E isk eller), jak iem je dawniej nazywali geografow ie niemieccy. Dzisiaj wiemy, że sta n ten je s t przejściowy i zależy od kierunku wiatrów i pory roku.

N a d m orzem K arsk iem spędziliśm y dwie doby. N a z a ju trz po naszem przyjściu ze­

rw a ła się ze wschodu ta k gw ałtow na b urza w połączeniu z zaw ieją śnieżną, żeśmy przez cały dzień nie mogli ruszyć się z namiotów.

Z aczęła się tu ju ż zima. W ylęknione ptast- wo, zmieszawszy się z p łatk am i śniegu, umy­

kało ku cieplejszem u zachodowi; nieliczne maki żółte, niezdąźywszy jeszcze w ykształ­

cić owocu, legły zmrożone pod śnieżnym ca­

łunem ... I nasze położenie nie było zbyt przyjem ne, albowiem dla b ra k u słońca nie mogliśmy się zoryentować, gdzie się właści­

wie znajdujem y. Z daw ało się nam , żeśmy się zatrzym ali nad zatoką L iitkego, ale pew­

ności w tem przypuszczeniu nie było żadnej.

Uspokoiliśmy się dopiero dnia następnego, gdy burza, omdlawszy w szam otaniu się z mo­

rzem i skałam i, ścichła, a na niebie ukazało się pełne nadziei słońce. Z pom iaru naszego astronom a wypadło, że stanęliśm y n ie ‘nad zatoką Liitkego, lecz A brasim ow a, położoną znacznie dalej n a południe, w odległości 60 wiorst od pierwszej (71°57' szer. półn.).

W obec niepewnej pogody, załatwiwszy się naprędce z planem topograficznym, zdjęcia­

mi fotograficznemi i spostrzeżeniam i geolo- gicznemi, dnia 29 sierpnia wyruszyliśmy z powrotem ku zachodowi. W skutek spad łe­

go niedawno śniegu tę sarnę drogę przeby­

liśmy w cztery dni i dnia 1 sierpnia o 10-ej wieczorem stanęliśm y ju ż w K a rm ak u łach . D ługość przebytej przez nas drogi równa się około 130 wiorstom.

W ten sposób dokonaną została pierwsza wyprawa naukowa wpoprzek Nowej Ziemi podczas lata. Sam ojedzi, udający się zimo­

wą p o rą n a polowanie nad morze K a rsk ie odbyw ają tę drogę w dwa albo trzy dni, j a ­ dąc po zaspach śnieżnych na prostki.

W ypraw a na stronę k a rsk ą przekonała nas niezbicie, że środkow a część wyspy pod względem geologicznym zbudow ana je s t in a­

czej, niż północna i południowa. T a o statnia bowiem, wedle istniejących w literatu rze wskazówek, zdaje się posiadać te sam e w łas­

ności petrograficzne i tektoniczne, jak ie zna­

leźliśmy nad M atoczkinem Szarem i zatoka­

mi Grzybową i Bezimienną. W yw iązała się stąd wielce ciekawa kwestya: którędy prze­

chodzi granica czyli linia dyzlokacyjna po­

między w arstwam i północnemi dewońskiemi (o kierunku północo-wschodnim), a m łodsze- mi od nich w arstw am i perm okarbonu, po- siadającem i kierunek południowo-wschodni.

W idocznem było, że granica ta musi biedź poniżej zatoki Bezim iennej, lecz ja k m iano­

wicie— tego niepodobna było przewidzieć.

D la wyjaśnienia tej ważnej kwestyi przedsię­

wzięliśmy nową wycieczkę n a północ— mo­

rzem . N a łodzi naszej dostaliśm y się do zatoki W ielko-K arm akulskiej, skąd przez niewielki grzbiet górski, oddzielający j ą od sąsiedniej zatoki Puchowej, przeszliśmy pie­

szo, aby przeprawiwszy się przez rzekę P u ­ chową, puścić się na północ ku zatoce Bez­

imiennej. Gospodarstwo nasze podróżne- i tym razem przywiozły za nam i psy. W od­

(10)

5 2 2 W 3 ZECHS WIAT N r 33.

ległości 15 wiorst od zatoki P uchow ej n a­

potkaliśm y dobrze nam ju ż znane w arstw y dewońskie, a tem sam em wyjaśniliśmy kwe- styą wyżej postaw ioną. W e d łu g zd a n ia prof. C zernyszewa środkow a część wyspy pomiędzy zatoką. B ezim ienną', a cieśniną K o stin S zar tw orzy wielką kotlinę, co się opuściła ku środkowi ziemi w zdłuż dwu szczelin dyzlokacyjnych, z k tóry ch je d n a biegnie od półwyspu B rytw in w odległości 15 wiorst od zatoki Puchow ej ku m orzu K arsk iem u, t. j. od północo-zachodu n a po- łudnio-wschód, d ru g a zaś w tym samym kierunku , praw dopodobnie pom iędzy G ęsią Ziem ią i cieśniną K o stin S zar.

D nia 10 września wróciliśmy z zatoki P u ­ chowej do M ałych K a rm a k u ł. B ra k czasu i środków lokomocyi p rzek o n ał nas o statec z­

nie, że nie zdołam y ju ż wykonać trzeciej części planu pierw otnego, t. j. wycieczki na K ostin Szar. Czas pozostały do przyjścia

„W ło dzim ierza” użyliśmy zatem n a kilka wycieczek pom niejszych, z których n ajw a ż­

niejszą b y ła w ypraw a n a północny przylądek Gęsi (Gusinyj N os), obfitujący, w edług N o r- denskjolda, w doskonale zachowane sk am ie­

niałości. Zakończywszy śm iałą tę w ypraw ę (40 w iorst płynęliśm y m orzem zupełnie otw artem ) dnia 13 w rześnia, zaczęliśm y z upragnieniem i niecierpliw ością oczekiwać przybycia „W łodzim ierza”. N a d sz e d ł on dopiero 22 września, a po dw udniowym po ­ stoju znów podniósł kotwicę. D n ia 27 w rześ­

nia byliśmy ju ż w A rchangielsku.

T ak i je s t przebieg ogólny czynności, doko­

nanych w ciągu dwu m iesięcy p rzez naszę ekspedycyą. O re z u lta ta c h tych czynności, -oraz o włożonej w nie ilości p racy w tedy tylko należyte powziąć m ożna będzie wyo­

brażenie, gdy zo stan ą opracow ane obfite zbiory paleontologiczne i p etrograficzn e, a zw łaszcza kiedy oznaczone b ęd ą na m apie liczne dane astronom iczne i topograficzne, n a k tórych grom adzenie główny zawsze kładliśm y nacisk. T u ta j zauw ażę tylko, że prócz planów, czynionych na m ensuli sposo­

bem pochodowym, dokonaliśm y przeszło 160 zdjęć fotogram om etrycznych. T e ostatn ie, po zastąpieniu projekcyi perspektyw icznej przez poziomą, w ypełnią znaczną część m apy południowej wyspy, Nowej Ziem i, k tó rej w n ętrze oznaczano dotychczas b ia łą sm ugą,

pozbawioną zupełnie znaków k artog raficz­

nych i napisów. To nadspodziewane powo­

dzenie, pomimo ta k pierw otnych i niedosta­

tecznych środków kom unikacyjnych, w ypraw a nasza zawdzięczyć może dwu okolicznościom:

wyjątkowo przyjaznem u latu , k tó re nas obdarzyło praw ie trzecią częścią dni sło ­ necznych z ogólnej liczby spędzonych na Nowej Ziemi, a pow tóre—wytrawności po­

dróżniczej i energii in icyatora i szefa ekspe- dycyi, prof. Czernyszewa. Pociągnięci jego przykładem , pracowaliśm y, niezw racając praw ie uwagi n a niepom yślną często pogodę, spędzając nieraz po kilkanaście godzin na deszczu i wśród m gły. Tylko groźne orkany wschodnie zam ykały nas czasem n a dzień lub dwa w nam iotach, d arząc przymusowym wy­

poczynkiem.

{Dok. nasł.).

J . Morozewicz.

H Y E R E S .

Początek wiosny roku 1894, spędzony na R m e rz e , wyrył się w mojej pam ięci szcze­

gólnie świetnemi barwam i.

P o całych tygodniach n a niebie nie bywało chm ur, ta k źe pojedyńcze dnie dżdżyste wy­

daw ały się praw ie pożądane. Ponieważ na górach n ie b y ło śniegu, praw ie nigdy nie w iał m istral, pow stający zwykle na lodo­

wych równinach A lp i Sewennów. M orze było przew ażnie spokojne, a w nocy iskrzące się gwiazdam i niebo odbijało się ta k jasno w zwierciedle wód, jakb y w głębinach m orza wschodził posiew gwiazd.

W połowie m arca przybyliśm y do H y eres z zam iarem puszczenia się w dalszą drogę ku wschodowi, w góry M aurytańskie. Z d a ­ wało nam się, że jedziem y na odkrycia, ta k m ało j e s t zn an a zachodnia część B,iviery.

A przecież H yeres mogło kiedyś narówni z M on tp ellier i A ix en-Provence pysznić się z godności najsłynniejszego m iejsca leczni­

czego w południowej F ran cy i.

(11)

N r 33. WSZECHSWIAT. 523 Dawniej zdaw ało się prawie niemoźliwem

posuniecie się dalej n a wschód po R ivierze i dopiero w naszem stuleciu zaczęła się pod­

nosić jak o stacya klim atyczna naprzód Niz- za, a potem M entona i Cannes.

W tem współzawodnictwie Hy&res upadło jak o gorzej zasłonięte od w iatru północnego niż inne miejscowości, ustępujące im pod w zględem piękności położenia i zbyt odda­

lone od morza.

G eorge Sand odwiedzając Hy&rs, woła:

„W zgórza są tu zam ałe i zablizkie, brzeg zapłaski, a morze zadaleko”. Ze wzgórza, na którem leży Hyferes, można dojrzeć m o­

rze dopiero za obszerną płaszczyzną, pokry­

tą polami, wśród których brunatno-czerw one odcinają się jask raw o od zielonych i żółtych.

C zerw ono-brunatne pola są to plantacye róż, to jed n ak nie wnosi bynajm niej harm onii barw , właściwie kolor pól pochodzi nie od kwiatów, lecz od m łodych pędów, usiłujących ochronić swą delikatną zieleń przed palącem słońcem zapomocą czerwonego barw nika.

Może daw niej widok tej równiny przy jem ­ niejszy był d la oka; przecież zachwycał się nim H oracy B enedykt de S aussure, gdy w ro k u 1787 przybył do H yeres.

T en odznaczający się geolog, ojciec słyn­

nego dotąd fizyołoga roślin, Teodora de S aussure, p rzy jech ał do Hyferes pięknego kwietniowego wieczora i został oczarowany położeniem tej miejscowości.

Z okien oberży „Du S-t E sprit” spoglądał na sady pomarańczowe, obsypane kwieciem i owocem, ożywione przez niezliczone mnóst­

wo słowików.

„Okolica spuszcza się łagodnie ku morzu—

p isał H oracy S au ssu re— a pochyłość zdobią ogrody, dalej g aje oliwne, wreszcie topole.

L esiste wzgórza stanow ią ram y tego piękne­

go o b ra zu ”.

Hyferes jest odległe od morza na pięć kilo­

metrów; na samem zaś wybrzeżu leżała kie­

dyś Olbia, z której powstało Hyferes.

Założyli j ą marsylczycy, a po zburzeniu przez saracenów odbudow ała się dalej od m orza, na wyżynie, gdzie ju ż nie b y ła tak bezpośrednio wystawiona n a napady k o r­

sarzy.

Wybrzeże, na którem leżała niegdyś Ol­

bia, jest teraz podzielone na kwadraty, jak

szachownica, a kw adraty te napełnia woda m orska.

Sprow adzają j ą do kw adratów , żeby ją zgęszczać przez czas gorącego la ta i otrzy­

mywać z niej sól.

Naprzeciw wybrzeża wznoszą się ponad wodą wyspy Hyferes.

R ozciągają się one ta k daleko, jak b y się ułożyły w m orzu do wiecznego snu.

N iegdyś liguryjczycy łowili tu korale, któ- rem i zdobili szyje swych żon i rękojeści mieczów.

Z powodu ułożenia tych wysp w jeden szereg rzymianie nazywali je Stoechadam i.

W wiekach średnich nazw a ta zm ieniła się n a nazwę W ysp Z łotych, Iles d ’Or.

Niewiadomo, czy nazw a ta poszła od zło­

tych ja b łe k H esperyd, czy od złotawego po­

łysku ziemi bogatej w mikę.

F ranciszek I zrobił W yspy Z łote m argrab- stwem i wtedy n astały ich |najśw ietniejsze czasy. Dziś zam ieszkują je tylko ubodzy ry ­ bacy i ogrodnicy.

Owoce, od których wyspy Hy&res otrzy­

m ały podobno nazwę złotych, zaginęły tam prawie zupełnie.

K iedyś je d n a k hodowla pom arańcz s ta ła w Hyferes bardzo wysoko.

P rzeszło 200 000 drzew, pokrywających okolicę, mogło wzbudzać podziw przejeżdża­

jących podróżnych.

K ron ikarze opowiadają, że K a ro l I X , francuski, zatrzym ał się zdumiony przed największem z drzew i wezwał swych tow a­

rzyszy, króla N aw ary i księcia d ’A njou, do objęcia z nim razem pnia. A le—powiada dalej k ro n ik arz— sześciu książęcych ram ion nie wystarczyło n a to. N a pam iątkę wyryto na korze drzew a napis: „C aroli regis ainple- xu glorior”, a napis ten ro z ra sta ł się i po­

większał z latam i.

Czy opowiadanie kro nik arza opiera się na jak iejś rzeczywistej podstawie? K tó ż to dziś może wiedzieć. To jed n ak pewna, że uniesieni prow ansalską fantazyą kronikarze przesadzili objętość drzewa.

N ajgrub sze pom arańcze w E uropie rosną n a Sardynii; niektórym z nich d ają przeszło siedem set lat; je d e n człowiek nie może ta k ie ­ go drzewa objąć.

W roku 1564, K a ro l I X nie m ógł widzieć w H ykres równie grubych pni, gdyż dopiero

(12)

524 WSZECHSWIAT. N r 33.

krzyżowcy w końcu wieku X I przywieźli tam pom arańcze.

M usiały to być z pewnością, pom arańcze gorzkie, które nie d o sta rc z a ją owoców ja d a l­

nych, tylko bardzo arom atycznych esencyj.

S tą d też poeta M ilherbe m ógł się w Hyferes zaopatrzyć w „huile de fleurs d ’o ra n g e”, k tó ­ rym „kobiety n ac ie rają włosy, żeby się na nich pu d er trz y m a ł”.

H odow la pom arańcz w Hyferes u cierp iała mocno od mrozów zimy roku 1709 i całego szeregu równie surowych zim, k tó re n a stą p i­

ły około połowy zeszłego stulecia.

Od tego czasu plantacye zostały o g ra n i­

czone, pom arańcze gorzkie zastąpiono ja d a ł- nem i, ponieważ z Hyferes prędzej m ożna było przesyłać owoce na północ, niż z innych miejscowości, leżących dalej n a południe.

B y ł to wzgląd bardzo ważny wobec nie­

doskonałości ówczesnych środków komuni- kacyi.

Z bierano wtedy w Hyferes pom arańcze na jesieni, kiedy n a ich zielonej skórze zaczy­

n ały się dopiero ukazyw ać pierw sze żółte kropki.

Zaw inięte staran n ie w p ap ier je c h a ły lą ­ dem lub wodą, dojrzew ając powoli. Dopiero po dwu tygodniach staw ały się zd a tn e do jedzenia.

Obecnie drzew a pom arańczow e zniknęły praw ie zupełnie z Hy&res, niem ogąc znieść w spółzawodnictwa z lepiej osłoniętem i m iej­

scowościami Riyiery, a przedew szystkiem z Sycylią i A lgierem .

Z pom arańczam i w Hyferes s ta ło się to sam o, co przed tem z trzc in ą cukrow ą, po­

kry w ającą duże p rz estrzen ie w okolicy w wieku X V , k tó ra zniknęła zupełnie gdy się u k az ał w h andlu cukier indyjski i b ra zy ­ lijski.

Z a to dziś jeszcze z uzasadnioną dum ą Hyferes może się nazywać Hyferes-les-Pal-

m iers.

Choć obecnie palmy rozpowszechniły się po całej B,ivierze, to je d n a k po ich wysokości w Hyferes widać, że w tej dawnej m iejscowo­

ści leczniczej od bardzo daw na prow adzono stara n n ie ich hodowlę.

N a A venue des P a lm ie rs w znoszą się szczególniej piękne palm y ja k kolum nada, po obu stro n ach drogi, kołysząc wysoko w błękitnem powietrzu swe dum ne korony.

O ddaw na ju ż Hyferes zajęło się mniej znaczną ale korzystniejszą hodowlą.

W połowie m arca zastaliśm y tam całe pola kw itnących fiołków.

N ie były to nasze skrom ne, drobno-kwia- towe fiołki, k ry jące koronę wśród liści, ale wielkokwiatowa odm iana le C zar, wznosząca śm iało kw iatki na długich szypułkach ponad liście.

F io łk i pachn ą bardzo mocno i z przyjem ­ nością zw racaliśm y się pod w iatr, wiejący z nad pól kwiatowych.

In n e pola pokryw ają „ P rim e u rs”.

K arczochy z H ykres słynęły ju ż n a p o ­ czątku tego wieku; te ra z podobnie zasłynął groch zielony, ale przedewszystkiem poziom­

ki, w k tóre Hyferes zao p atru je P ary ż.

Codziennie odchodzi z Hyferes cały pociąg, napełniony tem i produktam i, zwany ż a rto ­ bliwie „ T ra in de p rim eu rs”.

N ie trzeb a sobie je d n a k wyobrażać, że w szystkie te hodowłe u d a ją się bez tru d u pod niebem H y eres.

I tu p o trzeb a wiele przezorności i usilnej pracy.

W zd łuż brózd na polach id ą nizkie p łoty oznaczające wyraźnie, z której strony grozi niebezpieczeństwo. Bo, pomimo przeciwnych zapewnień,Hyferes nie je s t wolne o d m istralu . Z pierw otną siłą w iatr wciska się przez przerw ę m iędzy góram i o tw a rtą za Tulonem .

D łu g o trw ała susza je s t zawsze ciężką klęską, której naw et przez sztuczne naw ad­

nianie nie zawsze d a się zapobiedz. Zaw sze k lim at Hyferes różni się bardzo od klim atu reszty Prow ancyi, a naw et poblizkiego Tu- lonu, gdyż te okolice daleko bardziej w ysta­

wione są na działanie m istralu. S tą d po­

dróżny z zachodu, spotykający tu dawniej po raz pierwszy pom arańcze o złotych owo­

cach i palm y, sądził że s ta n ą ł u drzwi ra ju . D aw ne opisy podróży pełne są pochwał d la Hy&res, ja k np. dzieło A ubin-L ouis M illina,

„C onservateur des m edailles, des p ierres grayees e t des an tiąu e s de la B ib lio theąue im periale”.

M illin podróżow ał po F ran c y i południowej z polecenia m in istra C h astal w r. 1804.

„Zw iedziłem dziś — pisze Millin — ogród p an a Filie. Tysiące kwiatów otaczają je ­ go dom.

„Tuberozy (P olyan th es tub ero sa), kassye

(13)

N r 33. WSZECHŚWIAT. 525 (M imosa F a rn e sia n a ) i jaśm in (Jasm inum

sam bac) napełniają, pow ietrze niebiańską wonią.

„To, co śpiewacy i poeci sławili niegdyś, owe ogrody A lciny i Arm idy, stworzone przez płodny geniusz A rio sta i Tassa, ja k ­ kolwiek świetnie przedstaw iające się naszej wyobraźni, u stęp u ją jed n ak ogrodowi, jak i tu mamy przed oczami.

„Z daje nam się, źe już nie chodzimy po ziem i, ale pod tem i sklepieniam i drzew, gdzie dusze sprawiedliwych doznają wiecznego szczęścia.

„D rzew a ro sn ą ta k gęsto, że tylko po sztucznych ścieżkach m ożna się wśród nich przedostać.

„Osiemnaście tysięcy drzew pom arańczo­

wych, obciążonych owocami i kw iatam i, kryje w swych liściach niezliczoną moc słowików, których śpiew brzm i ja k hymn, sławiący dobroć natu ry , dziękujący jej za ten radosny, wonny cień.

„Inne głosy ptaszęce m ieszają się do tego kwietnego koncertu, podczas gdy pracowite pszczółki la ta ją brzęcząc dokoła kwiatów, aby czerpać obfite pożywienie”.

Podobne uczucie zmysłowego^zadowolenia, obudzone przez łagodny klim at, pobudziło zapewne kiedyś marsylczyków do nazwania swej osady na tem wybrzeżu: „O lbia”— szczę­

śliwa.

Z upodobaniem chodziliśmy w słoneczne popołudnia po M au rette s, łańcuchach p a ­ górków, do których przytyka Hyferes.

W yszukiwaliśm y ta m takich miejsc, z któ ­ rych widać było sta ry zamek H ykres w pięk­

nem otoczeniu.

K aw ałek błękitnego m orza stanow ił tło, a zielone pagórki zasłoniły zieloną równinę.

W ted y kładliśm y się na rozm arynie, m ir­

tach i law endzie, zapom inając o upływającym czasie.

Próbow aliśm y ożywić w naszej wyobraźni te zwaliska, królujące ta k m ajestatycznie na skalach.

Dziś jeszcze m ury i baszty bronią zwalisk zam ku, a zarysy ich w yginają się stosownie do zagłębień góry.

N a zam ku „C hąstel d ’Y&res” panowali od wieku X I I panowie de Foz, boczna linia wi­

cehrabiów de M arseille.

C hcąc utrzym ać swój zamek musieli oni

stoczyć niejeden krwawy bój; często z baszt dymiły na widok wroga lonty arkebuzów.

W czasie pokoju napełniały zam ek śpiewy trubadurów i dźwięki sześciostrunnej wioli.

Przecież M abille de Foz była prezydentką

„dworu miłości” w P ierrefeu, który wraz z R om ani, Avignon i Signe należał do liczby czterech najpierwszych „cours d ’am o u r”

w Prowancyi.

W czerwcu roku 1254 odwiedziny królew­

skie zaszczyciły zamek.

P rzy b y ł tu Ludw ik św., odwołany z P a ­ lestyny z powodu śm ierci m atki.

P a rę wieków później przyjm owano w Hyfe- res F ranciszka I, lecz Ludw ik X I I I widział już tylko zwaliska zamku, bo H en ry k IV postanow ił go zburzyć.

Obecnie obfita zieloność ok ry ła stare m u­

ry, a pstre kwiaty wiosenne pną się naw et po dachach wież.

O stro odcina się ciem na góra od jasnego wie­

czornego nieba, gdy słońce prowanckie u k ła ­ da się za zwaliskam i zamku n a spoczynek.

Później światło słońca przenika swym blas­

kiem ziemię i morze, oprom ienia ciemne sk a­

ły, tw orząc zło tą gloryą dokoła zamczyska.

Inaczej przedstaw iły nam się zw aliska późną nocą, gdy księżyc w pełni zwabił nas w góry.

S reb rne jego św iatło wdzierało się w szpa­

ry i zagłębienia popękanych kamieni, u kazu­

ją c ruin y w niezwykłem oświetleniu. S ta re m ury i wieże ożywiały się, przyjmowały ludz­

kie k ształty, zdaw ały się ruszać i patrzyć w dal strasznem i oczyma.

N agle wszystko znowu zm artw iało, ciemna chm ura okryła górę cieniem.

A le gdy księżyc u k azał się znowu, zdaw a­

ło nam się, że wszystkie baszty podały sobie ręce, zawodząc ja k iś piekielny korowód, to niżej, to wyżej po prostopadłych skałach, a w powietrzu tym czasem jęczał i świstał jak b y akom paniam ent duchów. Chwilami zamek rozświecał się tak , jak b y sta ł w pło ­ m ieniach, to znów za p ad ał w zu pełną ciemność.

Od zachodu zbliżała się burza z trą b ą po­

w ietrzną, błyskawicami i gromami: to wywo­

ływ ało tak ie czarodziejskie obrazy.

W kró tce ciemności zaległy ziemię, tylko m orze za górą błyszczało srebrem od blasku księżyca.

(14)

526 WSZECHŚWIAT N r 33.

Ja sk ra w e pasm o św iatła przebiegło po­

wietrze, rozległ się ogłuszający huk, któ ry , zdaw ało się, źe w strząsn ął posadam i ziemi.

S taliśm y na miejscu ja k oślepieni, a ty m ­ czasem g rzm ot się oddalał. G łu ch o odb ijał się w poblizkich górach, coraz słabszem echem od sk ał, znowu się przybliżył, aż wreszcie przeb rzm iał w oddaleniu.

Czy piorun nie ud erzy ł w zam ek, lub w ten wysm ukły cyprys, wznoszący się z pośród zwalisk k u niebu ta k dum n ie,jak b y im chciał urągać?

Lecz oto ciężkie krople deszczu zaczęły padać, czas był ju ż wielki do pow rotu.

EdioarcL Strasburger.

Tłumaczyła Z. Ś.

Wiadomości l l i o p t a .

D-r W aleryan K iecki. Ein neuer Butter- sauregarun gserreg er (B a cillu s sacch aro butyri- cus) und dessen Beziehungen zur Reifung und Lochung des Q uargelkases. 1896.

P ra c a niniejsza, w ykonana w instytucie m le­

czarstw a przy uniw ersytecie jagiellońskim , a p o ­ m ieszczona w „ C e n tra lb la tt fu r B acteriologie, P arasiten k u n d e un d In fe ctio n sk ian k h e ite n ” , s ta ­ nowi ważny przy czy n ek do sp raw y d o jrzew an ia serów. A utor opisuje now oodkrytego lasecznika, B acillus saccharobutyricus, k tó ry rozszczepia cu­

k ie r m leczny, w y tw arzając zeń kw as m rów kow y, kw as m aslowy i zapew ne te ż kw as w aleryanow y.

R ozkład białka zachodzi przytem zaledw ie w nie­

znacznym stopniu; nie tw o rzą się też p ro d u k ty gnilne, ja k am oniak, ani fenol, indol i sk ato l.

A lkohol etylowy praw dopodobnie p ow staje, lecz w każdym razie w drobnych tylko śladach. P a n K iecki po opisaniu m orfologicznem i fizyologicz- nem nowego lasecznika p rze d staw ia zachow anie się tegoż w bulionie i sztucznych roztw orach od­

żywczych, następnie podaje rozbiory gazów w y­

tw arzanych podczas ferm entacyi i porów nyw a no- w opoznany m ikroorganizm z innem i ferm entam i maslowem i. W końcu w ypow iada przekonanie, że B acillus saccharobutyricus b ezw ątpienia zn a cz­

ny w yw iera wpływ w procesie dojrzew ania se ra , lecz że zapew ne dzieje się to za sp raw ą w spół­

czesnego, sym biotycznego je g o d ziałania z in n e ­ mi bakteryam i.

M. FI.

K R O N IK A N A U K O W A .

— Galwanotropizm kijanek. P. A ugust W al- le r b ad ał zachowanie się kijanek w akw aryum , p rzez k tó re przepuszczano prąd; kierunek tego- ostatniego mógł być dowolnie odw racany. K i­

ja n k i ustaw iały się zawsze równolegle do k ie ­ ru n k u p rąd u , m ając głowę zw róconą k u bieguno­

wi dodatniem u, ogon zaś ku ujem nem u; ilekroć odwracano kierunek prąd u , ty le razy i kijanki n atychm iast przy b ierały odpowiednie położenie.

W yglądało to, ja k gdyby p rą d , płynący p rze z głowę k u ogonowi, był dla nich przyjem nym , odw rotny zaś niemiłym. M ożna porównać ich zachow anie się z zachowaniem się kota, głaska­

nego pod włos lu b przeciwnie. W iadomo, że i niektóre niższe zw ierzęta p o sia d ają zdolność oryentow ania się w k ierunku p rąd u : tak np. j e ­ żeli puścim y p rą d p rze z akw aryum , zaw ierające wym oczki z rzę d u C iliata oraz wiciowce (Flagel- la ta), pierw sze grom adzą się p rz y katodzie, d ru ­ gie zaś p rz y anodzie. Pojedyńczy je d n ak osob­

n ik nie przy b iera ta k dokładnie określonego pow łożenia, ja k kijanki. Te ostatnie więc p rz e d sta ­ w iają nam p rzy k ła d bardziej rozw iniętego galwa- notropizm u.

(Rev. scientif.).

B . D .

— W pływ ś w ia tła elektrycznego na rośliny.

W edług p. B onniera (Rev. generale de B o tan .), św iatło elektryczne, działające' bez przerw y, w pływa dodatnio n a wytw arzanie się chlorofilu, pow odując jednocześnie p ro stsz ą budowę liści i łodyg, ja k również bardziej rów nom ierny ro z ­ dział chlorofilu w rozm aitych tkankach: ziarnka je g o zn a jd u ją się w prom ieniach rdzennych, a naw et w samym rdzeniu. N atom iast tk a n k a palisadow a liści u leg a zanikowi, naskórek staje się cieńszy, ja k rów nież k ora w łodydze, k tó re j w ew nętrzne tk an k i słabo się różnicują. Jeżeli św iatło elektryczne działa z przerw am i, np. tylko przez 12 godzin na dobę, wówczas wpływ je g o je s t pośrednim m iędzy działaniem zwykłego sło ­ necznego a elektrycznego bez p rze rw y . R ośliny alpejskie, poddane ciągłemu działaniu św iatła elektrycznego, p rz y b ie ra ją w prędce budowę r o ś ­ lin arktycznych, wystawionych w lecie n a n ie u ­ stanny wpływ słońca.

(P rom etheus).

B . D .

— W pływ go rąca na ryby. P . K. K nauthe b ad ał wpływ podwyższonej letniej te m p eratu ry na ry b y (Biol. C entrablat). Okazało się, że p strą g i, należące do najdelikatniejszych ry b pod tym względem , znosiły bezk arn ie te m p eratu rę

Cytaty

Powiązane dokumenty

Niech  Was  nie  dziwi  większa  niż  zwykle objętość tej przesyłki, bowiem  list  jest  tylko  załącznikiem  do  prze- słanej  każdemu  z  Was 

Ciałami, których stężenie jest w przybliżeniu statecznem, są te części składowe mieszanin płynnych i gazowych, które w porównaniu z innemi częściami

oraz B lennius vulgaris; oprócz tego zam ieszkuje to jezioro skorupiak: Palaem onetes, bardzo zbliżony do form y m orskiej P alaem on squilla... M ięczaki

[r]

P y ta n ia , odnoszące się do deszczu, dały powód do d ług ich dyskusyj, pow tarzają­.. cych się na każdym

Y alaoritis znów tw ierd ził, że kom órki rozrodcze tw orzą się z białych ciałek krw i.. N ussbaum a nie w ytrzym uje również kry- ty ki, gdyż w istocie

1 w idzim y ciało ostrygi położone w skorupie lew ej czyli w iększej S zwrócone prawą stroną ku patrzącemu; prawa sk oru ­ pa została tutaj odrzucona po

męski system klasyfikacji i definiować wszystkie kobiety jako pozostające w relacji seksualnej do innej kategorii lu- dzl?"94 Zakwestionowały więc