JV». 22. Warszawa, d. 2 czerwca 1895 r. T o m X I V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRE N U M ER A TA „W S Z E C H Ś W IA T A " . W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie rs. lo półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w Redakcyi „W szechświata*
i w e wszystkich księgarniach w k raju i zagranicą.
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:
D eike K., D ickstein S., H o y e r H., Jurkiew icz K .t K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozew icz J „ Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W.
^ .d re s ZRed-aJscyi: ^ra-lsio^wsł^ie-^rzed-mieście, 3STr SS.
ReŁabilitacya termometru.
W drugiej połowie stulecia bieżącego te r
m om etr rtęciowy uległ dotkliwym' zarzutom . W ykryto w nim liczne ’ źródła błędów, oskarżono go o zmienność, zgodność wskazań dwu termometrów, a naw et jednego i tegoż samego term om etru w różnych czasach stała się podejrzaną. P rzyrząd ta k w nauce^za- służony, który się ta k znacznie przyczynił do poznania własności ciał i do wyjaśnienia istoty ciepła, zdawało się, że zostanie zupeł
nie usunięty z pracowni fizycznych, ustępując miejsca dokładniejszem u term om etrow i g a
zowemu, pomimo zawiłości jego i nieodłącz
nych odeń rachunków. P otrzeba term om etru nie ogranicza się wszakże w ścianach p ra cowni fizycznej — pomoc jego je s t niezbędna we wszelkich badaniach naukowych, meteo
rologicznych, astronom icznych, chemicznych, fizyologicznych; wskazówek jeg o szuka tech
nika przy swych robotach praktycznych, r a dzi go się lekarz przy łożu chorego, do stopni jego nawykliśmy w życiu powszedniem.
W ziętość ta k powszechną zyskał on wszakże |
skutkiem łatwości w użyciu, szybkości, z ja k ą wskazania jego odczytać można; gdyby znaczniejszą dokładność większą zawiłością opłacić było trzeba, ograniczyłoby to za ra
zem powszechność usług jego. Term om etr rtęciowy ocaliła p ro sto ta jego budowy; nie- odstępując od pierwotnej jego zasady i za
chowując formę jego, wprowadzono udosko
nalenia i poprawki, które źródła błędów zupełnie lub w znacznej przynajm niej mierze zatam owały. R ehabilitacya term om etru wy
m ag ała pracy mozolnej i badań drobiazgo
wych, przeprowadzonych w ostatnich czasach głównie przez wielkie instytucye miernicze—
biuro międzynarodowee m iar i wag w P a ry żu, oraz in sty tut fizyczno-techniczny w B erli
nie *); prac tych podać tu możemy szkic po
bieżny tylko, poprzedzimy go jed n ak dawniej
szą historyą term om etru.
’) N ajw ażniejsze rozprawy o term om etryi praktycznej z ostatnich czasów zawarte hij, w spraw ozdaniach wspomnianych instytucyj:
„T ravaux et m em oires du Bureau international des poids et m esures,” oraz „W issenschaftliche Abhandlungen der pliysikalisch-technischen Keichs- a n sta lt.” Treść tych badań przedstaw ił p. P er- net w niedawno wydanym zeszycie „E ncyklopae-
| die der N aturw issenschaften.”
338 WSZECHSWIAT. N r 22.
P oczątki term om etru nie sięgają w p rze
szłość zbyt daleką, nie znajdujem y bowiem wskazówek żadnych, by o m ierzeniu tem pe
ra tu ry istotnie m yślał ktokolwiek przed G a lileuszem, który niewątpliwie ju ż w końcu wieku szesnastego, a w każdym razie przed rokiem 1603, posługiwał się przy w ykładach term om etrem . Pierwszy ten term om etr, albo raczej term oskop tylko, którego wynalazek niesłusznie Drebblowi przypisywano, skład ał się z kuli szklanej, wielkości ja ja kurzego, i z przylutowanej do niej wązkiej rury; po ogrzaniu kuli, zanurzano koniec otw arty r u ry w wodę, k tó ra tedy do pewnej wysokości ru rę zapełniała i przy zmianie tem p eratu ry wznosiła się wyżej lub sp adała. Pom ysł do przyrządu tego nasunąć m iało Galileuszowi rozpatryw anie wynalazków H ero n a, sam wszakże w pism ach swoich o tem nie wzmian
kuje. W miejsce wody użył następnie wina i naw et podzielił podobno term om etr swój na stopnie, a Sanctorius, profesor medycyny w Padw ie, używał podobnego „instrum entum tem peram entorum ” przy badaniu chorych.
W pięćdziesiąt la t później podobny term o
skop powietrzny zbudow ał O tto G uericke, ale podobnie, ja k swemu barom etrow i wod
nem u, ta k też i tem u przyrządowi n a d a ł wy
m iary ogromne. B y ła to wielka kula mie
dziana, od której ku dołowi schodziła mie
dziana również ru r a o średnicy calo
wej, wznosząca się po dw ukrotnem zagięciu znów wysoko w górę. R u ra wypełniona by ła spirytusem , a n a powierzchni tej cieczy pły
w ała pusta k u lk a mosiężna, do której p rz y czepiona nitka, po przejściu przez blok, dźwi
g a ła n a drugim swym końcu figurkę; ze zm ianą więc tem p eratu ry figurka przesu
w ała się to w górę to n a dół, wskazując palcem umieszczoną n a rurze podziałkę, któ
rej kreski oznaczały najwyższą, najniższą i śred n ią w M agdeburgu tem p eratu rę. K u la m iała barw ę b łęk itn ą, pok ry ta była złotem i gwiazdkam i i posiadała napis: „P erp etu u m m obile,” cały zaś przyrząd osadzony był ze
w nątrz domu G uerickego, n a ścianie północ
nej, nigdy przez promienie słońca nieoświetla- nej. Pomim o okazałej swej wielkości term om etr Guerickego nie był zgoła dokładniejszy ani
żeli term om etr Galileusza, a wskazania jego również nietylko od zmian tem p eratury, ale i od zmian ciśnienia atmosferycznego zależa
ły; G uericke wszakże zrozumiał, że główna
; w artość term om etru na tem polega, by różne- przyrządy daw ały w skazania zgodne, któreby m ożna ze sobą zestawiać i porównywać. D la
tego też s ta ra ł się opatrzyć podziałkę swą w pewien punkt stały, umieszczając figurkę swą tak , by tem p eratu rę średnią wskazywała
| w czasie pierwszych przymrozków nocnych lub szronów; osięgał to zaś w ten sposób, że z kuli term om etru, k tó ra posiadała otwór za
m ykany kranem , ta k długo pom pą swą po
w ietrze usuwał, aż figurka zatrzym ała się w punkcie żądanym .
K to zam iast powietrza do mierzenia tem p e ra tu ry po ra z pierwszy użył rozszerzalności cieczy, tego rozstrzygnąć nie zdołano; wiado
mo tylko, że już w r. 1631 lekarz J a n Eey
| używ ał term om etru, polegającego na rozsze-
| rzalności wody. Z asłu g a zaś dalszego udo
skonalenia takich term om etrów przypada sławnej akadem ii doświadczeń, „academ ia del cim ento,” istniejącej we Florencyi przez la t dziesięć zaledwie, od r. 1657 do 1667, pod opieką księcia toskańskiego F e rd y n a n d a I I i b r a ta jego Leopolda. Z am iast wody z a barwionej do napełnienia term om etru użyli akadem icy florenccy alkoholu, powyżej zaś cieczy ru r a była p usta i w górnym końcu lakiem zatopiona, co chroniło przyrząd od
| wpływu ciśnienia atmosferycznego. B ył to więc ju ż term o m etr istotny, podziałkę tylko I m iał jeszcze zupełnie dowolną; różne przy- j rządy posiadały różną ilość stopni między najniższą tem p eratu rą zimową a najwyższą
j te m p e ra tu rą letn ią we Florencyi. T erm o
m etr taki istniał zresztą już w r. 1641, przed założeniem zatem akadem ii, i zbudowany był może według wskazówek F erd y n an d a I I , który był uczniem Galileusza. Do niektó
rych doświadczeń mieli podobno akademicy i term o m etr rtęciowy, a alkoholowy ich te r m o m etr d otąd się przechował.
T erm om etry florenckie rozpowszechniły się w E uropie, chociaż częściej używane były term om etry u góry otw arte; najw iększą wszakże trudnością było ujednostajnienie po- działki. H ooke w r. 1665 zajm ował się b a daniam i nad statecznością tem p eratu ry topli
wości lodu, o czem zresztą wiedzieli ju ż może akadem icy florenccy; w tym że czasie H uygens p oznał stateczność tem p eratu ry w rzenia wody, a w r. 1665 rad ził towarzystwu kró^
lewskiemu w Londynie, by objętości rury i naczynia dobrane były w odpowiednim sfo- sunku, stopnie zaś liczone od punktu topliwo
ści lodu lub od punktu wrzenia wody, w t a kim bowiem razie „nie trzebaby przesyłać term om etru, by tem peratury dostrzeżone można było porównywać między sobą.” Do
godniej do celu tego dojść można przez wprowadzenie nie jednego, ale dwu punktów stałych, a podział taki term om etrów floren
tyńskich wprowadził już D alance w r. 1688.
J a k o punkty stałe zaleca on tem peratu rę topliwości m asła i tem p eratu rę topliwości lodu, lubo zam iast tej ostatniej proponuje także tem peraturę piwnic głębokich; odstęp zaś między krańcowemi punktam i dzieli na dwadzieścia równych stopni. H alley sądził, że alkohol dla znaczniejszej swej rozszerzal
ności odpowiedniejszym je st do term om etrów aniżeli rtęć, a tem peraturę jego wrzenia p ra g n ął ustanowić jak o górny okres podział
ki, której punkt najniższy odpowiadać m iał tem peraturze głębokich piwnic. I Newton prowadził doświadczenia nad ogrzewaniem ciał, do których służył mu term om etr n ap eł
niony olejem lnianym; n a term om etrze tym oznaczył on przez 0 punkt topliwości lodu, ciepło zaś krwi liczbą 12, a przy podziałce tej tem p eratu ra wrzenia wody przypadała mię
dzy liczbami 33 i 34. N ew ton też zwrócił uwagę n a b łąd wynikający z możliwej nie- jednostajności średnicy rury; by wpływ ten usunąć, przez przelewanie do ru ry odważo
nych ilości rtęci oznaczał długości odpowia
dające różnym objętościom i odstępy te przyjm ow ał za podstawę dalszego podziału.
Czego wszakże dopiąć nie mogli najznako
mitsi fizycy, dokonał prosty konstruktor, który wykończył wreszcie term om etry dające wskazania zgodne i nazwisko swoje z przy
rządem tym trw ale połączył. B ył to D aniel G abryel F ah re n h eit, gdańszczanin z pocho
dzenia, a kupiec z powołania. Zrażony niepo
wodzeniami w handlu, za ją ł się z upodoba
niem fizyką i osiadł w Holandyi, gdzie u trzy
mywał się z wydymania szkła i budowy n a
rzędzi fizycznych. Pierw otnie w yrabiał on term om etry alkoholowe, a wiadomość o nich w ówczesnem piśmie „A cta eru d ito ru m ” po
d ał w r. 1714 C hrystyan W olf, przypisując uderzającą ich zgodność szczególnej właści
wości użytego alkoholu. Około tegoż czasu
F ah ren h eit zwrócił się do budowy term o
metrów rtęciowych, do czego, ja k sam przy
znaje, skłoniły go badania nad rozszerzalno
ścią rtęci, dawniej już dokonane przezjAmon- tonsa. Sposób, w ja k i otrzym ał zgodność swych termometrów, F ah ren h eit długo za
chowywał w tajemnicy, a naw et w rozprawie, k tó rą w r. 1727 ogłosił w „Philosophical transatio n s,” dokładnie postępowania swego nie wyjaśnił. Używał on podziałek równych, a wreszcie pozostał przy skali sięgającej od 0° do 212°. W edług własnego opisu, dla urzą
dzenia podziałki umieszczał on term om etry najpierw w mięszaninie lodu, wody i salmia- ku, a punkt, przy którym się alkohol zatrzy mywał, oznaczał przez 0°, co odpowiadało najsilniejszemu mrozowi srogiej zimy 1709 r.;
następnie wprowadził przyrząd do mięszani- ny wody z lodem, punkt ten m arznięcia ozna
czał liczbą 32, a odstęp między punktem sztucznego m rozu i punktem m arznięcia wo
dy dzielił n a 32 części równych. D la kon
troli odwoływał się jeszcze do ciepła krwi zdrowego człowieka um ieszczając term om etr w jam ie ustnej i p unkt ten oznaczał przez 96°. Okazuje się z tego, że nie używał jeszcze punktu wrzenia wody jak o punktu stałego, pierwotne też jego term om etry do wysokości tej nie sięgają. P rzy pomocy do
piero term om etru rtęciowego rozpoczął b a
dania n ad statecznością punktu wrzenia wo
dy i poznał, że tem p eratu ra ta bynajmniej nie je st stateczną i zależy od ciśnienia atm o
sferycznego; ponieważ zaś pod ciśnieniem ba- rom etrycznem 28 cali paryskich rtęciowe jego term om etry wskazywały w wodzie w rą
cej 212°, przyjął więc liczbę tę jak o tem pera
tu rę wrzenia wody pod zwykłem ciśnieniem.
N iektórzy wszakże sądzą, że poprzednio ju ż posługiwał się tą tem p eratu rą przy podziale term om etrów , ale ważny ten wszakże szcze
gó ł z sobkowstwa taił. P rzy doświadcze
niach swych dostrzegł nadto F ahrenheit, że woda daje się w stanie ciekłym oziębić znaczniej niżej zera, ale w chwili krzepnięcia przyjm uje tem peraturę, normalnie zjawisku tem u odpowiadającą.
Rozgłosem nazwiska swego dorównywający Fahrenheitow i, A ntoni F erch au lt de R eau- m ur, ustępuje mu znacznie zasłu gą w dzie
dzinie term om etryi. P rzyrządy swoje (1730) napełniał on alkoholem, w '/s części pomię-
N r 22.
szanym z wodą, umieszczał je w wodzie krzepnącej pod wpływem mięszanininy ozię
biającej i szczyt alkoholu oznaczał przez 0°;
następnie wprowadzał je do wody w rącej, a odpowiadającą tem u wysokość cieczy ozna
czał liczbą 80°, poczem ru rk ę herm etycznie zamykał. P o d ział na 80 części p rzy jął R ea- m ur stąd, że jego m ięszanina alkoholu z wo
dą, przy ogrzaniu od tem p eratu ry topliwości lodu aż do tem peratury wrzenia wody, p o większała objętość swą o 80/iooo części, sądził więc, źe tym sposobem ustali prosty stosunek między wielkością stopnia a objętością n a
czynia. N astępnie dopiero poznał, źe do
strzeżona objętość nie punktow i wrzenia wody, ale raczej punktowi wrzenia alkoholu odpowiada, a za ra d ą N olleta zaczął pu n k t ten oznaczać liczbą 65 zam iast 80; ponieważ je d n a k zmiany tej nie ogłosił, a term om etry wedle wskazówek jego w yrabiane rozpo
wszechniły się we F ran c y i i po za jej g ran i
cami, sprowadziło to zam ęt, którem u kres położyły dopiero w r. 1772 prace Deluca.
Z e względów praktycznych u trzy m ał on po
dział R ćaum ura na 80°, ale w skazał dokład
niejsze sposoby oznaczenia punktów stałych, zam iast zaś alkoholu zalecił rtę ć ze względu, że rozszerza się bardziej jednostajnie, je s t lepszym przewodnikiem ciepła i posiada m niejsze ciepło właściwe, prędzej tedy tem p e ra tu rę otoczenia swego przyjm uje.
W spółcześnie z R eam urem p ra g n ą ł i D e - lisle określić stopień, jak o oznaczoną część naczynia. Z doświadczeń swyeh wniósł, źe objętość rtęci w naczyniu, przy oziębianiu od p u n k tu wrzenia wody do p u n k tu topliwo
ści śniegu ulega pozornemu zmniejszeniu o 150/ioooo części; podzielił więc odstęp między zasadniczem i tem i punktam i n a 150°, przy- czem punkt w rzenia oznaczył przez 0, a punkt krzepnięcia wody przez 150. In n ą jeszcze podziałkę zastosow ał D ucrest w r.
1840; dostrzegł on uderzające błędy term o m etrów R eau m u ra i chciał je poprawić przez pozostawienie pow ietrza n ad alkoholem, a za pun kty stałe p rzy jął tem p eratu rę wody w rą
cej oraz tem p eratu rę piwnicy obserw atoryum paryskiego. O dstęp podzielił n a sto stopni, gdy zaś następnie przekonał się o stateczno
ści tem peratury topliwości lodu, o b rał j ą za pu nkt stały, pozostaw ił wszakże zero skali poprzedniej, przyczem dla wspomnianego
pu nktu w ypadła liczba — 10,4°, tak że p rze
dział między tem p eratu ram i kresowemi wy
nosił 110,4°.
S kali stustopniowej pierwszy używać m iał Linneusz, który według niej m ierzył tem pe
ra tu rę w swoim ogrodzie botanicznym. P o- d ziałk a ta wszakże związana je s t z nazwis
kiem A nd rzeja Celsyusza, profesora astrono
mii w Upsali, który stustopniowy term om etr rtęciowy urządził około r. 1740, oznaczając pierw otnie punkt wrzenia wody przez 0°, a p u n k t topliwości lodu przez 100°, wkrótce je d n a k za ra d ą S trom era porządek tak i od
wrócił. W e F ran c y i podziałkę tę wprowa
dził w r. 1743 C hristian, któ ry zresztą nie zw ażał na zależność tem peratury wrzenia od stan u baro m etru, podobnie ja k R eau m u r i Delisle. N a wzgląd ten uwagę należytą zw róciła dopiero w r. 1777 komisya R oyal Society, do której należeli Cavendish, Maske- lyne i Deluc.
W ogólności zatem dopiero w początkach drugiej połowy zeszłego stulecia term om etr został ostatecznie wykończony i o trzym ał używane dotąd podziałki. Szczęśliwie złoży
ły się okoliczności, że mógł on być zbudowa
ny i osięgnął dokładność dla przyrządu m ier
niczego niezbędną, zanim poznano zjawiska, albo raczej, zanim zmierzono wielkości, na których się on właściwie opiera,—spółczynni- ki bowiem rozszerzalności rtęci i szkła zo
sta ły dopiero w epoce znacznie późniejszej należycie oznaczone. P rzy b ra k u tych d a nych wysokości słupa rtęci w rurce term o- m etrycznej obliczyć niepodobna, dlatego też darem ne były usiłowania tych, co wielkość stopnia oznaczać chcieli przez stosunek do objętości naczynia. Z adanie uprościło się przez odkrycie zjawisk, przy których tem pe
r a tu r a zawsze je s t je d n a k ą i niezmienną, co d ało m ożncić doboru punktów stałych te r
m ometru* i związania z niemi podziałki.
Skoro zaś term o m etr ta k wykończony znalazł się w rękach fizyków, u k azują się natych m iast pierwsze pojęcia ciepła utajonego i ciepła właściwego, świadcząc t ą współczes
nością, że um iejętne badanie objawów ciepła rozpocząć się mogło dopiero przy pomocy przyrządu, dozw alającego ściśle mierzyć tem p eratu rę. B ad an ia te wszakże, którym te r
m om etr sam dał początek, zwolna się p rze
ciw niemu zwróciły, poddały go bowiem suro
N r 22. 341 wemu sądowi krytycznem u i wykryły w nim
źródła niedokładności. K ry ty k a term om etru datuje się w istocie rzeczy ju ż oddawna, gdy darem ne wysiłki F rau n h o fera i innych kon
struktorów pogodzenia term om etru alkoholo
wego z rtęciowym, przekonywały, że różne ciecze rozmaicie i niejednostajnie rozszerzają, się pod wpływem ciepła, a drogę do usunięcia tych zawiłości wskazał A m ontons w r. 1699.
B ad ając przyrost prężności pow ietrza przy ogrzaniu go do tem peratury wody wrącej, poznał, że niejednakie naw et ilości pow ietrza przy jednakiem ogrzaniu n ab ierają jednakiej prężności; bezzwłocznie też zasadę tę zasto
sował do budowy term o m etru norm alnego, by wskazania innych term om etrów do niego odnosić m ożna było. W wieku osiemnastym jedynie tylko L am b e rt ocenił doniosłość prac A m ontonsa i dalej je rozwijał, a z porów na
nia różnych term om etrów wniósł, że rozsze
rzalność alkoholu odstępuje znacznie od roz
szerzalności pow ietrza i rtęci, co prowadzi za sobą konieczność poprawek przy oznacza
niu tem peratury. P o ukazaniu się dzieła L am b e rta ,.P yrom etria,” które wyszło ju ż po śmierci jego w r. 1779, ożywione dotąd pole term om etrii zaległa długotrw ała cisza, z któ
rej wyrwały ją dopiero rozpoczęte w r. 1840 doświadczenia R eg n au lta nad rozszerzalno
ścią gazów i p ar, a następnie rtęci i szkła.
R ozległe badania R egnaulta, stanow ią
ce dotąd wzór ściśłości doświadczalnej, dały podstawę, n a której wreszcie oprzeć się mogły najnowsze udoskonalenia term o
metrów, przeprowadzone, ja k przytoczyliśmy wyżej, głównie w wielkich instytucyach, m iernictwu precyzyjnem u poświęconych.—
Nie będziemy tu rozbierali kolejno wszystkich źródeł błędów, jakie nastręczać się mogą przy budowie i użycie term om etru, możemy zaledwie przytoczyć, na czem poleg ają n a j
ważniejsze ulepszenia term om etru rtęciowe
go, w nowszych czasach wprowadzone.
{Dok. nast.).
S. K .
0 HELIOTROPJZMIE ROŚLIN.
(D okończenie).
Nie należy jed nak wyobrażać sobie, żeby wszelkie, jakkolwiek krótkotrw ałe jednostron
ne oświetlenie było w stanie wywołać induk- cyą heliotropiczną i odpowiednie poskutkowa
nie. Przeciwnie, do wywołania indukcyi także potrzeba pewnego czasu. W takim organie np., który będąc jednostronnie oświe
tlonym, zacząłby się wyraźnie zginać, dajmy na to, po godzinie, indukcya heliotropiczną następuje już nieco wcześniej, mniejwięcej po trzech kwadransach; przedtem zaś niem a jej wcale i oświetlenie jednostronne, trw ające krócej niż czas wymieniony, nie wywiera żad
nego poskutkowania. Musimy wprawdzie przypuścić, że działanie jednostronnego oświetlenia odczuwane je s t przez protoplaz- mę w każdej danej chwili; ale zmiany w pro- toplazm ie, wywołane przez takie chwilowe działanie jego, są zbyt drobne, aby mogły wywrzeć ja k i dalszy skutek. P rzy dłuższem zaś działaniu św iatła drobne efekty oddziel
ne sum ują się i wreszcie po pewnym przecią
gu czasu podrażnienie dosięga tego najm niej
szego stopnia, który je s t koniecznym do wywołania ze swej strony następującego ogni
wa w łańcuchu przyczyn i skutków, prow a
dzącym do zgięcia organu. Ten najm niejszy stopień podrażnienia, poniżej którego po
zostaje ono bez dalszych skutków, nazywamy progiem podrażnienia. N ie je stto bynaj
mniej wielkość stała, gdyż protoplazm a roz
m aitych organów roślinnych je s t w bardzo różnym stopniu czuła na oświetlenie jedno
stronne, a więc i próg podrażnienia helio- tropicznego je s t bardzo rozmaity. Grdy u jednych organów do indukcyi heliotropicz- nej wystarcza ju ż p arę m inut jednostronnego św iatła o pewnem natężeniu, to dla innych potrzeba na to, przy tem samem świetle, kilku godzin lub jeszcze więcej czasu; są wreszcie organy zupełnie heliotropicznej czu
łości pozbawione, o których zatem możemy powiedzieć, źe próg podrażnienia helio- tropicznego je st u nich nieskończenie wy
soki.
342 WSZECHSW1A.T K r 22.
Istnienie progu podrażnienia okazuje się jeszcze i w innym względzie, mianowicie w zachowaniu się organów roślinnych wobec św iatła o róźnem natężeniu. D la każdego organu heliotropicznego istnieje pewne m ini
mum natężenia św iatła jednostronnego, poni
żej którego nie wywiera ono żadnego skutku heliotropicznego,— a zatem pewien próg po- | drażnienia. U niektórych organów próg ten leży nadzwyczaj nizko; ta k np. łodyga k ieł
ków wyki polnej (Y icia sativa) zgina się wy- i raźnie ju ż pod wpływem ta k słabego św iatła jednostronnego, przy którem niepodobna rozróżnić zwykłego druku i nie widzi się ostrza ołówka n a białym kartonie; są to rośliny niezmiernie czułe n a jednostronne oświetlenie. Przeciwnie, przykładem o rg a nów z bardzo m ałą czułością czyli z bardzo wysokim progiem podrażnienia, są młode wypłonione pędy wierzby, które zginają się dopiero wtedy, gdy znajdują się w odległości conajwyżej 40 cm od jasnej lam py gazowej (w zupełnie ciemnym zresztą pokoju); takie organy w zwykłych w arunkach z d a ją się wcale nie być heliotropicznem i i tylko w sztucznych, wyjątkowo sprzyjających w a
runkach okazują słaby heliotropizm. Ogrom n a większość organów heliotropicznych w aha się n atu ra ln ie między tem i dwiema krańco- wościami.
P ow staje dalej pytanie, ja k zachowuje się jed en i ten sam organ wobec św iatła o roż
nem natężeniu, inaczej mówiąc, ja k i je s t wpływ natężenia św iatła na heliotropizm ? B ad an ia nad tą kwestyą byw ają prowadzone w tak i sposób, że w ciemnym pokoju staw ia się lam pę, umieszcza się w rozm aitych od
ległościach od niej doniczki z jednako we mi roślinkam i i obserwuje się, po jakim czasie roślinki w rozm aitych doniczkach zaczynają się zginać ku światłu; ponieważ wiadomo, że natężenie św iatła je s t odwrotnie proporcyo- nalne do k w ad ratu odległości od lam py, m ożna więc dokładnie obliczyć względne n a tężenie dla każdej doniczki i czynić wnioski, ja k a zachodzi zależność między tym ze
wnętrznym w arunkiem a szybkością, z k tó rą następuje zginanie. Otóż pokazuje się, że, zaczynając od progu podrażnienia, roślinki tem prędzej się zginają im silniejszem je s t światło. Idzie to je d n a k tylko do pewnej granicy; przy pewnem średniem natężeniu
św iatła zginanie następuje najszybciej, a przy jeszcze większem w zrastaniu natężenia roślin
ki okazują znów coraz to słabszy heliotro- pizm. T aki rezu ltat spostrzeżeń wydać się może dziwnym; a jed n ak je s t on w gruncie rzeczy dość zrozumiałym. Przypom nijm y sobie, że światło,-oprócz wpływu heliotropicz
nego, wywieranego przy jednostronnem dzia
łan iu, m a jeszcze innego rodzaju wpływ na organy roślinne, mianowicie, że ham uje ono ich wzrost i to tem znaczniej im bardziej je s t natężonem . Z ginanie zaś heliotropiczne, ja k i wszelkie inne zginanie organów roślinnych, wykonywa się za pośrednictwem wzrostu.
Im w zrost wogóle je s t szybszy, tem większą też będzie w jednakowych zresztą pozostałych w arunkach, różnica szybkości wzrostu dwu przeciwległych stron organu, k tó ra je s t bez
pośrednim powodem jego zginania; z dwu jednakow ych organów zawsze ten się zgina prędzej i silniej, k tóry szybciej rośnie, i o rg a
ny wypłonione, z powodu swego szybszego wzrostu, szybciej się też zginają pod wpły
wem różnych bodźców, niż te same organy norm alnie rozwinięte. T a k więc wszelkie zginanie organów roślinnych, geotropiczne np., będzie się m usiało na silnem świetle wol-
! niej odbywać niż n a słabem . N a zginanie zaś heliotropiczne zwiększenie natężenia
| św iatła musi wpływać jednocześnie w dwojaki sposób: popierw sze, ta k samo ja k i n a inne i ruchy, ujemnie, wskutek zw alniania wzrostu;
pow tóre zaś dodatnio, wskutek w zrastania siły podrażnienia. P oczynając od pewnego natężenia św iatła, pierwszy wpływ zaczyna coraz bardziej przeważać nad drugim , d la te go więc szybkość zginania heliotropicznego zaczyna spadać; wreszcie przy pewnem b a r
dzo silnem oświetleniu wzrost organu zu p e ł
nie u staje, a wtedy oczywiście zginanie he
liotropiczne wcale się ju ż odbywać nie może.
D o pewnej zatem granicy (w większości wypadków dość wysoko położonej) wpływ heliotropiczny św iatła w zrasta wraz z jego natężeniem . Jed n y m Ze skutków tego sto
sunku je s t znowu iak t, że stopień wpływu heliotropicznego pewnego danego św iatła je s t w znacznej mierze zależnym od k ą ta , pod którym ono p ad a n a organ roślinny. Jeżeli łodyga np. stoi prostopadle do kierunku p ro mieni, to jeden centym etr jej długości otrzy
m uje pewną określoną ilość św iatła; jeżeli
N r 22. 343 zaś łodygę nachylimy, czy to ku źródłu
św iatła czy od niego, ta k aby promienie pa
dały n a nią pod kątem ostrym lub rozw ar
tym, to oczywiście ta sam a ilość św iatła bę
dzie oświetlała już nie jedem cm łodygi, lecz większy jej kaw ałek, czyli że t a sam a po
wierzchnia łodygi będzie otrzym yw ała m niej
szą ilość św iatła niż poprzednio. W szelkie więc odchylenie łodygi od kierunku prosto
padłego do prom ieni równa się zmniejszeniu natężenia światła, padającego na jej po
wierzchnię i to zmniejszeniu tem znaczniej
szemu, im większem je s t odchylenie. S tąd staje się zrozumiałem, że najkorzystniejsze warunki dla heliotropizmu są dane wtedy, gdy światło pada na organ pod kątem pros
tym , a im więcej k ą t różni się od prostego, tem heliotropizm później i słabiej się prze
jaw ia.
Organy heliotropiczne wrażliwe są nietylko na natężenie św iatła, lecz także na skład jego. B adania nad działaniem heliotropicz- nem św iatła rozłożonego, spektralnie do
wiodły, że promienie żółte widma są zupełnie obojętne, od żółtej zaś części widma wpływ heliotropiczny stale w zrasta ku obu jego końcom, lecz w bardzo różnym stopniu. P ro mienie czerwone m ają bez porównania słab
sze działanie, niż niebieskie i fioletowe; pierw
sze działają tylko n a bardzo czułe organy, tam te zaś na wszystkie organy heliotropicz
ne. A zatem działanie heliotropiczne mie
szanego, białego św iatła zależy prawie wy
łącznie od zaw artych w niem niebieskich i fioletowych promieni i w świetle sztucznie tych promieni pozbawionem znaczna więk
szość organów roślinnych wcale nie okazuje heliotropizmu.
W spom nijm y wreszcie jeszcze o kilku in
nych czynnikach zewnętrznych, które n a he
liotropiczne zginanie wpływ wywierają; są to tem p eratu ra, wilgoć i tlen. W szystkie te czynniki m ają ważny wpływ n a wzrost: wzrost odbywa się tylko w obecności tlenu, przy do
statecznym dostępie wody i w pewnych g ra nicach tem peratury; rozumie się zatem samo przez się, że w arunki te muszą być także wa
runkam i zginania heliotropicznego, jako wy
konywanego za pośrednictwem wzrostu.
Istnieje pewna tem p eratu ra średnia (nieco różna dla rozmaitych roślin), w której wzrost odbywa się z największą szybkością; ta tem
p e ra tu ra będzie oczywiście zarazem n a jb a r
dziej sprzyjała zginaniu heliotropicznemu.
T ak więc stopień, do którego może dojść zgięcie heliotropiczne i szybkość, z k tó rą się zginanie odbywa, okazują się zależnemi od całego szeregu czynników zewnętrznych.
Możemy jed n ak łatwo wpływ wszystkich tych czynników wykluczyć, doprowadzając je do jednostajności dla różnych roślin, którebyśmy chcieli ze sobą co do ich heliotropizmu po
równać, — np. ustawiając rośliny pionowo i w jednakowej odległości od okna, lub od lam py w ciemnym zresztą pokoju. W tedy i tem peratura, i natężenie, i skład św iatła i wogóle wszelkie warunki zewnętrzne są oczywiście te same d la wszystkich roślin;
niemniej przeto zauważymy, że zginają się one ku światłu bardzo niejednakowo prędko i niejednakowo silnie. W idać stąd, że każdy l organ roślinny m a właściwą sobie zdolność do zginania się heliotropicznego, lub, krótko mówiąc, swój „heliotropizm właściwy” ‘), któ rego stopień nie zależy ju ż od warunków ze
wnętrznych, lecz tylko od natury samego o r
ganu, czyli od t. z. warunków wewnętrznych.
J ak ie są te warunki wewnętrzne, z jakich czynników składa się ten heliotropizm w ła
ściwy oddzielnych organów, tego nie potrze
bujemy rozstrzygać osobnemi badaniam i, lecz możemy to zawczasu przepowiedzieć.
Przedewszystkiem musi tu koniecznie wpły
wać, ja k to zresztą już widzieliśmy, szybkość wzrostu, k tó ra u organów rozm aitych roślin bywa n ader rozm aitą i waha się naw et w jednym i tym samym organie wraz z wie
kiem jego. Im szybciej organ rośnie, tem szybciej też, w jednakow ych w arunkach po
zostałych, będzie się oczywiście musiało odbywać jego zginanie heliotropiczne. W ie
my już, że wewnątrz strefy rosnącej każdego organu szybkość wzrostu jest zawsze nie
równomiernie rozmieszczona; a więc i od
dzielne paski poprzeczne każdego organu b ę
dą się znacznie od siebie różniły co do swego heliotropizm u właściwego. D latego też nigdy organ nie zgina się odrazu w całej swej d łu gości, lecz zgina się naprzód w tem miejscu,
‘) W cytowanej swej niem ieckiej pracy na
zw ałem to pojęcie „lielio‘ropi3clie Kriim mungs- fa b ig k eit.”
344 WSZECHSWIAT. N r 22.
gdzie zachodzi wzrost najszybezy, a więc n a j
częściej w pewnej niewielkiej odległości od swego wierzchołka; później dopiero zaczynają się kolejno zginać i inne jego paski, tem wolniej rosnące, im bardziej są od wierzchoł
ka odległe, podczas gdy część wierzchołkowa organu prostuje się stopniowo w coraz więk
szej rozciągłości, w m iarę tego ja k osięga po
łożenie równowagi. T ak więc zgięcie helio
tropiczne powoli przesuwa się od w ierzchołka ku nasadzie organu i wreszcie ześrodkowuje się w samej nasadzie jego strefy rosnącej.
Oprócz szybkości wzrostu, n a heliotropizm właściwy musi także wpływać grubość organu.
P rzedstaw m y sobie, źe dwa organy jed n ak o wej długości ale różnej grubości zgięły się obadw a w łu k o 90°; rzecz ja sn a , że różnica długości wypukłej i wklęsłej strony będzie w organie grubym większa niż w organie cienkim. Poniew aż zaś, przy jednakow o szybkim wzroście i jednakowych innych wa- I runkach, obadw a organy dojdą oczywiście w jednostce czasu do jednakowej różnicy długości swych stron przeciwległych, więc organ gruby potrzebuje więcej czasu do zgięcia się w dany łuk, niż organ cienki. To co widzimy w tym przykładzie, stosuje się naturalnie ogólnie; a więc je s t zrozum iałem źe heliotropizm właściwy każdego organu lub od
dzielnych pasków organu musi być tem m niej
szy, im większą je s t ich średnica.
B ardzo wiele organów roślinnych zawiera w mniejszej lub większej ilości komórki o błonce zgrubiałej i zdrewniałej i, co zatem idzie, trudno rozciągliwej. G dy organ się zgina, to komórki te, o ile leżą na tej jego stronie, k tó ra staje się wypukłą, m uszą zo
stać rozciągnięte; że zaś błonki ich są trudno rozciągliwe, więc staw iają one zginaniu o rg a nu pewien opór. Im dalej takie kom órki są położone od osi organu, tem bardziej muszą się one wydłużać gdy organ się zgina, tem większy zatem zginaniu się jeg o staw iają opór. Obecność ich najm niej ham uje zgina
nie się wtedy, gdy znajdują się one w samej osi organu, najwięcej zaś, kiedy zajm ują sarnę jego powierzchnię. T a k więc pozna
jem y jeszcze ieden czynnik heliotropizm u właściwego, a tym je s t rozmieszczenie tkanek o trudno rozciągliwych błonkach w przekroju organu, czyli, ogólnie mówiąc, jeg o budowa anatom iczna.
I Oprócz tych trzech czynników istnieje wreszcie jeszcze czw arty i to zasadniczo n aj
ważniejszy, a je d n a k dotąd przez uczonych, którzy o heliotropizmie pisali, nie uwzględ-
! niany. J e s t nim czułość heliotropiczną. Są organy, które aczkolwiek są cienkie, szybko rosn ą i odznaczają się sprzyjającą budową anatom iczną, jednakże nie są zdolne do zgi
nania się heliotropicznego, naw et w n a jb a r
dziej sprzyjających w arunkach oświetlenia;
są to organy pozbawione czułości heliotropicz- nej. P od czułością heliotropiczną rozum ie
my zdolność protoplazm y żywej komórek do odczuwania oświetlenia jednostronnego, czyli do podlegania pod jeg o wpływem pewnej nie
znanej nam jeszcze bliżej zmianie, k tó ra w dalszym ciągu powoduje szereg innych zmian i w rezultacie zginanie się organu ku św iatłu lub też od niego. Niejednem u czy
telnikowi dziwnem się może wydawać, że mówimy tu o odczuwaniu oświetlenia je d nostronnego przez roślinę, gdyż między szerszą publicznością rozpowszechnione je s t podziśdzień mniemanie, że czucie je s t właści
wością' tylko zwierząt. Takie mniem anie n a
leży jed n ak właściwie do niczem już teraz nieuzasadnionych przesądów. W praw dzie rośliny nie m ają odrębnych organów zmys
łów ani u k ład u nerwowego, ja k zw ierzęta wyższe, ale to je s t różnica nie zasadnicza lecz drugorzędna, bynajm niej nie przeszka
dzająca roślinom, naw et najprostszym , od
czuwać najrozm aitsze bodźce zewnętrzne w sposób niemniej doskonały niż zwierzęta.
Jesteśm y więc w prawie mówić o odczuwaniu i o czułości u roślin zupełnie w tem znacze
niu co u zwierząt. K ażdem u organowi ro ś
linnem u musimy przypisywać tyle rozm aitych rodzajów czułości, n a ile różnych bodźców on je s t w stanie reagować. T ak np. czułość he- liotropiczna je st czemś innem niż czułość geotropiczna i k ażda z nich polega n a innej zdolności protoplazm y, co widać już stąd, że istn ieją organy geotropiczne a pozbawione heliotropizm u i naodw rót. D latego to w łaś
nie nazw ałem czułość heliotropiczną zasad
niczo najważniejszym czynnikiem heliotro
pizm u właściwego organów; gdy bowiem szybkość wzrostu, grubość i budowa anato m iczna organu są zarazem czynnikami geo- tropicznej i wogóle wszelkich innych zdolno
ści zginania, to n atom iast czułość helio- :
tropiczna je st wyłącznym i specyalnym w a
runkiem heliotropizm u właściwego.
Czułość heliotropiczną je s t atoli nietylko warunkiem jakościowym, lecz także czynni
kiem ilościowym heliotropizmu właściwego, t. j . stanowi nietylko o jego istnieniu lub nieistnieniu, lecz także, narówni z innemi czynnikami, o jego stopniu. Z e czułość je s t pojęciem ilościowem, że może ona być w różnych organach rozmaitą,, to wiemy już skądinąd; widzieliśmy bowiem powyżej, że istnieją organy bardzo czułe, odczuwające naw et bardzo słabe oświetlenie jednostronne czyli m ające bardzo nizki próg podrażnienia, i inne mniej czułe, ze znacznie wyższym p ro giem podrażnienia. Rozum ie się, że to samo oświetlenie będzie wywoływało w organie czułym silniejsze podrażnienie, aniżeli w mniej czułym. G dy więc inne czynniki są równe, to heliotropizm właściwy musi być tem więk
szym, im większą je st czułość heliotropiczną organu. A le i przy różności innych czynni
ków czułość swój wpływ wywierać musi i wpływ jej może być ew entualnie przew aża
jącym . T ak np., zdarza się, że z pomiędzy dwu różnych organów ten, który je st grub
szy i wolniej rośnie, jednakże m a silniejszy heliotropizm właściwy, skutkiem tego, że je s t czulszym od drugiego i że różnica czuło
ści przeważa różnicę grubości i szybkości wzrostu. Może się też jed n ak zdarzyć, że, naodwrót, organ, który się zgina szybciej niż inny, jest jednak mniej czułym i że jego sil
niejszy heliotropizm właściwy zależy tylko od znacznie szybszego wzrostu lub znacznie mniejszej średnicy. Te przykłady dobitnie uprzytom niają różnicę zasadniczą, zachodzącą między pojęciami heliotropizm u właściwego a czułości heliotropicznej (które to dwa po
jęcia dotąd zwykle ze sobą mieszano).
Heliotropizm właściwy je stto pojęcie złożone, iloczyn wszystkich czynników wewnętrznych zginania heliotropicznego; czułość zaś helio- tropiczna, pojęcie proste, je s t jednym z tych wewnętrznych czynników. W yłącznie od stopnia czułości organu zależy wysokość jego progu podrażnienia, a więc najsłabsze n a tę żenie światła, jakie organ odczuwa, oraz ilość czasu, potrzebna przy danych w arun
kach oświetlenia dla dokonania w nim in
dukcyi heliotropicznej. Gdy zaś raz zgina
nie się rozpoczęło, to szybkość, z k tó rą się N r 22.
ono odbywa, zależy ju ż nietylko od czułości heliotropicznej organu, lecz także od szybko
ści jego wzrostu, od jego średnicy i budowy anatomicznej, czyli wogóle od jego heliotro
pizmu właściwego.
Zapom ocą obrachunku, którego tu wszak
że powtarzać nie będziemy, udało nam się wyprowadzić bardzo p ro stą form ułkę m ate
m atyczną, wyrażającą rodzaj zależności h e
liotropizmu właściwego od trzech jego czyn
ników. Mianowicie heliotropizm właściwy każdego poprzecznego paska organu je s t w prost proporcyonalny do szybkości wzrostu i do czułości heliotropicznej jego, a odwrot
nie proporcyonalny do jego średnicy. (Co zaś dotyczę budowy anatom icznej, to wpływ tego czynnika nie daje się oczywiście wyrazić matematycznie).
Pozwoliliśmy sobie zatrzym ać się nieco dłużej nad heliotropiżmem właściwym i jego czynnikami, gdyż chodzi tu o pojęcia i sto
sunki, które nigdy jeszcze należycie roz winię- te nie zostały, a które przytem m ają znacze
nie ogólniejsze dla fizyologii roślin. P raw a bowiem, które ustanowiliśmy dla heliotro
pizmu, przy okazyi naszych studyów nad nim, nie ograniczają się bynajmniej do tego je d nego zjawiska, lecz w całości stosują się także do całego szeregu pokrewnych zjawisk podrażnienia, jak o to do geotropizmu i wo
góle do wszystkich ruchów, polegających n a zginaniu organów rosnących, pod wpływem bodźców zewnętrznych; z pewnemi zaś mody- fikacyami prawom tym podlegają wszystkie wogóle zjawiska podrażnienia w świecie ro ślinnym.
W ładysław liothert.
345
Pithecanthropus erectus.
Spór naukowy o pochodzenie człowieka bardzo je st jeszcze daleki od zupełnego za
kończenia. Genialne myśli D arw ina, które najogólniejszy przedstawiły nam obraz roz
woju św iata isto t żywych, dały następcom tego wielkiego badacza tyle m atery ału do
346 WSZECHSWIA.T. N r 22.
•dalszej pracy, iż nic dziwnego, że poszukiwa
nia na tem polu z nieustającą gorliwością wciąż jeszcze trw a ją i mnóstwo jeszcze przed sobą m ają zagadnień do rozwiązania. W m ia
rę ja k b ad a n ia naukowe pogłębiają się i się
g ają w szczegóły wielkich tajem nic przyrody, ukazują się uważnem u obserwatorowi coraz to nowe strony przedm iotu, w ym agające no
wych, mozolnych spostrzeżeń, nowych m etod pracy, nowych przypuszczeń, domysłów, hy- potez, a nadewszystko pomysłowości i wy
trw ałości w badaniu. W sprawie o przodków człowieka n a kuli ziemskiej oczywiście nie mogło być inaczej. I dlatego, choć bezpo
średnio po ogłoszeniu sławnych dzieł D a r wina sądzono, źe bardzo blizcy jesteśm y n a u kowego tej spraw y załatw ienia, niedawno tem u jeszcze jed en z najlepszych znawców tego przedm iotu, Yirchow, orzekł, źe obecnie więcej niż kiedykolwiek oddaleni jesteśm y od uw ażania tej kwestyi za ukończoną. N ie dlateg o bynajm niej, abyśmy w poglądach n a szych cotnęli się, aby zebrany dotychczas m atery ał naukowy okazał się fałszywy lub bezwartościowy, lecz dlatego jedynie, że s ta liśmy się bardziej wym agającym i, źe nie wy
starcza nam sam a hypoteza, lecz dom agam y się potw ierdzających j ą faktów, że w m iarę postępów wiedzy potrzeba nam coraz więcej pewności, iż prawdziwemi są głoszone przez nas zasady i teorye. Tłum aczenie zjawisk postrzeganych w przyrodzie n ab iera coraz ściślejszego ch arak teru , subtelność w badaniu w zrasta, moc krytyki staje się coraz ostrzej
szą—oto dlaczego w ym agania nauki wzma
g a ją się, a sprostanie im staje się coraz to bardziej utrudnionem . Gdy zaś jednocześnie i zadania, do których wiedza zdąża, jaśniej, wyraziściej się zarysowują, m iara p rz y k ła d a na do obserwacyj naukowych trzeźwo i s p ra wiedliwie bywa stosowana, a k ażda praw dzi
wa zdobycz naukow a należytą zyskuje ocenę.
Ozy dla sprawy o pochodzeniu człowieka najnowsze odkrycia p. E ugeniusza D uboisa, lek arza arm ii holendersko-indyjskiej, będą m iały rozstrzygające znaczenie, to trudno przypuścić, lecz bądźcobądź stanow ią one do tej sprawy przyczynek ważny, o którym w ia
domość przejść powinna poza kola specyali- stów-przyrodników.
P a n Dubois zajęty był na S um atrze i J a wie poszukiwaniami paleontologicznem i i s ta
r a ł się o ile możności wyzyskać dla nauki ten do tąd jeszcze dość dziewiczy grunt, zbyt m ało poznany przez uczonych. Istotnie w rozm aitych w arstw ach geologicznych po
wiodło mu się liczne znaleźć szczątki przed
historycznych zw ierząt kręgowych, które — wobec braku odpowiednich zbiorów, rysun
ków i t. p. w owych okolicach — dopiero w m uzeach europejskich m uszą bliżej być opracowane. W tym obfitym m ateryale znalazły się wszakże pewne egzemplarze anatom iczne ta k interesujące, że już obecnie p. D ubois zb adał je ogólnie i ogłasza pierw
sze swe wnioski. Chodzi tu mianowicie 0 form ę przejściow ą pomiędzy m ałpą a czło
wiekiem, k tó rą nazwano Pithecanthropus erectus. Z ąb, sklepienie czaszki i kość udo
wa tej hypotetycznej istoty pozwalają p.
Duboisowi sądzić o jej stanowisku w świecie zwierzęcym.
B adan ia anatom iczne każą wnosić, że to kopalne sklepienie czaszki je st własnością istoty, nienależącej do rodzaju goryla, m ałpy ani człowieka. Do tego ostatniego zbliża się przez swą ab so lu tn ą wielkość i wypukłość;
a objętość je s t dwa razy większa od czaszek największych form m ałpich t. z. antropoidów, t. j. podobnych do człowieka.
W rozwinięciu swych myśli p. Dubois k ła
dzie nacisk n a to, że w żadnej innej części organizm u zwierzęcego stosunek pomiędzy kształtem , form ą anatom iczną a funkcyą, czynnością nie ujawnia się ta k wyraźnie ja k w kościach, a zw łaszcza w kościach kończyn.
S ą to filary, belki, podpory, w których do
skonałość przystosow ania do potrzeb o rg a
nizm u lepiej niż w innych organach daje się pojąć i rozpoznać. W iem y, że goryl, posia
dający bardzo ciężki tułów, m a też kość udową o największej grubości w stosunku do długości. Szym pans i orangutang, u któ rych tułów mniej więcej jednakowo silnie je s t rozwinięty, posiadają też uda w przybliżeniu jednakow ej grubości; gibony zaś, k tó re w sto
sunku do swej wysokości nie są cięższe od człowieka, m ają również ja k człowiek smukłe kości udowe.
Z zupełnego, co do względnej grubości 1 absolutnej długości, podobieństwa owego kopalnego u d a do takiejże kości ciała ludz
kiego można więc wnosić, że tułów tej ko
palnej formy zwierzęcej był ta k ciężki ja k
tułów człowieka. Co więcej, dokładny opis kości, znalezionej przez p. Dubois, każe przypuszczać, że m iała ona tę sarnę funkcyą mechaniczną, co i kość udowa w organizmie ludzkim. Obadwa końce stawowe oraz oś kości ta k są ściśle podobne do odpowiednich części ciała człowieka, że n a podstawie za
sady doskonałej harmonii pomiędzy formą a funkcyą twierdzić musimy, że i wszelkie ruchy w stawach były te same co u człowie
ka. Innem i słowy: owa istota kopalna cho
dziła na dwu nogach i zachowywała tę samę co człowiek pionową, p ro stą postawę. Id ąc konsekwentnie dalej, wnosi p Dubois, że owo hypotetyczne stworzenie um iało dowolny ro bić użytek z przednich (górnych) swych koń
czyn, które do celów lokomocyi stały się przecie zbytecznemi. A skutkiem tego górne kończyny stosunkowo już dość daleko zaszły n a drodze do tego wysokiego zróżnicowania i wydoskonalenia, jak ie osięgnęły ostatecznie u człowieka jako narząd pracy i organ do
tyku.
Inne natom iast cechy anatom iczne— zęby, a zatem i cały u k ład organów żucia zbliżają naszego P ithecan tropusa stanowczo do rzędu m ałp, najbardziej podobnych do człowieka, ta k że nasuwa się konieczność utworzenia w system atyce zoologicznej nowej rodziny, stanowiącej przejście od m ałpy do czło
wieka.
Grdy wszakże dolne kończyny osięgnęły już ten sam stopień zróżnicowania, ja k i napoty
kam y u człowieka, a z drugiej strony wysoce je st prawdopodobnem, że i górne kończyny u traciły już c h a ra k te r owych potężnych or
ganów, które służą m ałpom za organ wspi
nania się i łażenia, to oczywiście po tym pierwszym kroku n a drodze do uczłowiecze
nia owa pierwotna form a zwierzęca m usiała też dalej postępować i rozwijać się. N ależy
•sobie uprzytom nić, źe po mózgu rę k a n a j
ważniejszym je s t dla człowieka organem w walce o istnienie, gdyż dzięki tem u n arzą
dowi człowiek zyskał panowanie nad rozmai- tem i postaciam i m ateryi i spożytkował j e ku tysiącznym korzystnym dla siebie celom.
A podczas gdy rę k a przodków człowieka na
b ra ła zdolności do używ ania kam ieni w wal
ce z nieprzyjacielem i do zdobycia lepszej żywności, jednocześnie zęby, a wraz z niemi szczęki i cała część twarzowa czaszki musiały
stawać się stosunkowo mniej szemi i zbliżać się coraz bardziej do obecnych kształtów ludzkich. Taki pochód rozwojowy potwier
dza się w samej rzeczy przez badanie innych znalezionych części owego kopalnego zwierzę
cia, mianowicie zęba i górnej części czaszki.
Musielibyśmy wszakże zbyt daleko sięgać do anatomii porównawczej, zam ierzając przyto
czyć tu wszystkie szczegóły pracy p. Duboisa.
Nie o to jednakże chodzi nam tu taj. P ragn ąc ogólnie przedstawić metodę paleontologicz
nego badania i wnioskowania w tej dziedzinie wiedzy, przytoczyliśmy jednocześnie n a j
nowszy fakt, zdobyty przez naukę w tym kierunku. Lecz pozostaje jeszcze — na co szczególną chcielibyśmy zwrócić uwagę — po
godzenie tego faktu ze sprawą o pochodzeniu i rozwinięciu się człowieka. Należy koniecz
nie istnienie owego P ithecanthropusa po
mieścić w pewnej epoce geologicznej i chro
nologicznie uzasadnić jego związek z człowie
kiem. A pod tym względem właśnie w zaj
mującym nas tu wypadku nie zdobyliśmy jeszcze żadnej pewności. Rozmaici badacze, którzy zabierali dotychczas głos w sprawie odkryć p. Duboisa, różne wypowiadają zapa
tryw ania. Choć więc samo to odkrycie m a znaczenie niewątpliwie wielkiej wagi, liczyć się jednakże trzeb a bardzo ostrożnie ze wszel- kiemi wysnuwanemi zeń wnioskami. Profe
sor genewski, K a ro l Vogt, niezaprzeczona na tem polu powaga, mówi: „Przodkiem człowieka nie je st oczywiście owo zwierzę;
człowiek bowiem żył już z niem wspólnie w tym samym czasie; lecz je s t to zachowana form a przejściowa, k tó ra niby palcem w ska
zuje nam drabinę, prow adzącą do ostatecznej postaci ludzkiej.“
M. FI.
Nowy gatunek Inianlci.
Z pośród dziew ięćdziesięciu kilku europejskich gatunków lnianki (L in aria), w ym ienionych w Con spectus florae europaeae K. N ym ana, na prze