• Nie Znaleziono Wyników

A.dres Ked-alscyi: I^rałsiOTsrslsiie-IE^rzed.rn.Ieście, 3STr 66.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "A.dres Ked-alscyi: I^rałsiOTsrslsiie-IE^rzed.rn.Ieście, 3STr 66."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 2 O .

Warszawa, d. 19 maja 1895 r. T o m X I V

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA**.

W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie 2 L przesyłką pocztową: rocznie rs. lo półrocznie „ 5 Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata*

i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie Deike I\., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K.

Kwietniewski W ł., Kramsztyk S., Morozewicz J„ Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblewski W.

A.dres Ked-alscyi: I^rałsiOTsrslsiie-IE^rzed.rn.Ieście, 3STr 66.

0 HELIOTROPIZMIE ROŚLIN.

I.

Heliotropizm wogóle ').

J a k wskazuje z greckiego wzięta nazwa, heliotropizm 2) oznacza zw racanie się ku słońcu; właściwiej je d n a k byłoby nazywać to zjawisko fototropizmem -), gdyż wywołuje je

J) Zam ierzam y zapoznać czytelników W szech­

św iata z wynikami naszych badań nad heliotro- pizmem, w szczególności nad rozmieszczeniem czułości heliotropicznej i przenoszeniem po d raż­

nienia lieliotropicznego w organach roślinnych, które to badania świeżo ogłosiliśmy po niemiecku w obszerniejszej rozpraw ie (W. R othert: Ueber H eliotropism us. [B eitrage zur Biologie der Pflan- zen, herausgegeben von P ro f. F . Cobn, tom VII zeszyt I, 1 8 9 4 ]). U przednio je d n ak musimy wy­

łożyć ogólne wiadomości o heliotropizm ie i głów­

ne wyniki dotychczasowych nad nim badań. T e­

mu zadaniu poświęcony je s t niniejszy pierwszy artykuł, który zre sztą po części też opiera się na rezultatach naszych własnych badań i rozum o­

wań, ogłoszonych w cytowanej powyższej pracy.

2) r/HXtoę— słońce, Tpśiro|MU— zwracam się;

— światło.

nietylko światło słoneczne, lecz wszelkie do­

statecznie silne światło, naprzykład światło elektryczne, światło lam py gazowej lub naf­

towej, a naw et zwyczajnej świecy.

Pod wpływem światła organizmy roślinne są w stanie wykonywać liczne i bardzo roz­

m aite ruchy; nie wszystkie jed n ak takie ru ­ chy zaliczają się do zjawisk heliotropicznycb.

Pod hełiotropizmem rozumiemy tylko zg in a­

nie się organów roślinnych pod wpływem jednostronnego (lub przynajm niej jednostron­

nie przeważającego) oświetlenia, przyczem kierunek zginania je s t w ścisłej zależności od kierunku promieni świetlnych, ja k to poniżej bliżej objaśnimy. G dy więc n p . niektóre kwiaty otw ierają się o wschodzie słońca, a zam ykają się po zachodzie jego, lub gdy w tych samych w arunkach listki koniczyny i pewnych innych roślin sk ład ają i rozpoście­

ra ją się (t. z. ruchy paratoniczne, wywoływa­

ne przez zmianę natężenia św iatła); gdy młode zielone listeczki, początkowo podnie­

sione do góry i zwarte w gęsty pączek, w d al­

szym swym rozwoju w obecności św iatła zginają się ku dołowi i przez to przyjm ują położenie rozpostarte (t. z. foto-epinastya) — to nie je s t to heliotropizm , albowiem w obu wypadkach kierunek św iatła je st obojętny i bynajmniej nie wpływa na kierunek wyko­

(2)

306 W S Z E C H S W lA T . N r 20.

nywanych ruchów, który zależy tylko od bu­

dowy i położenia danych organów. D alej od heliotropizm u należy także odróżniać t. z.

fototaksyą, k tó ra właściwa je st bardzo wielu niższym organizmom roślinnym i pojedyn­

czym komórkom roślinnym (pływkom wodo­

rostów), pływającym lub w jakikolw iek inny sposób swobodnie poruszającym się; polega ona n a tem , źe gdy są jednostronnie oświetlo­

ne te organizm y lub komórki poruszają się ku źródłu św iatła (albo też oddalają się od niego). F oto tak sy a m a wprawdzie tyle wspól­

nego z heliotropizmem , źe oba zjaw iska wy­

woływane są tylko przez jednostronne oświe­

tlenie i źe w obu wypadkach kierunek wywo­

łanego ruchu zależy od kierunku prom ieni świetlnych; różnym natom iast je st rodzaj samego ruchu, u roślin bowiem przytw ierdzo­

nych do podłoża, u których właśnie spoty­

kam y heliotropizm , nie może być n atu raln ie mowy o przenoszeniu się całego organizm u, i ruch ku św iatłu możliwy je s t tylko w po­

staci zginania się pojedynczych członków.

H eliotropizm należy do rzędu zjawisk b a r­

dzo rozpowszechnionych w państwie roślin- nem. K ażdem u miłośnikowi roślin pokojo­

wych doskonale wiadomo, że u bardzo wielu takich roślin łodygi zginają się ku oknu, i to bardzo uporczywie, gdy bowiem zgiętą rośli­

n ą obrócimy tak, żeby wierzchołek jej był odwrócony od okna, to łodyga nanowo ku oknu się zgina. Jeszcze lepiej udaje się obserwować heliotropizm w doskonalszych w arunkach jednostronnego oświetlenia, jakie- mi posługujem y się w laboratoryach w b ie ­ gli doświadczeń nad heliotropizm em ,—jeżeli np. umieścimy roślinę w szczelnem pudle wy- czernionem wewnątrz, otw artem tylko z je d ­ nej strony i zwróconem otworem ku oknu, albo też w pewnej odległości od lam py, p a ­ lącej się w ciemnym pokoju,— ta k aby światło padało n a roślinę pod kątem prostym . W te ­ dy łodygi znakom itej większości roślin p rę ­ dzej lub później zginają się ku św iatłu w niniejszym lub większym stopniu; wyjątek stanowią łodygi krótkie a g ru b e (którym , ja k łatw o zrozumieć, trudnoby wogóle było zgiąć się), a z łodyg cienkich i szybko rosną­

cych—te, które się wiją lub pną; czy poza tem i w yjątkam i są pomiędzy pionowo rosną- cemi łodygami takie, któreby były zupełnie heliotropizm u pozbawione, w ątpić należy.

A le heliotropizm nie ogranicza się bynajm niej do sam ych łodyg; okazują go także, i to nie­

raz w wysokim stopniu, różne inne organy m ające k ształt mniej więcej walcowaty i ro s­

nące w zwykłych w arunkach pionowo, jak o to liście zwykłej cebuli, liczne ogonki liściowe, a także z pomiędzy roślin niższych niektóre grzyby i wodorosty. H eliotropizm spotyka się naw et u roślin, składających się tylko z jednej komórki, albo u poszczególnych czę­

ści tak ich roślin; ta k np. nóżki zarodniowe grzybków pleśniowych z rodzaju M ucor, do­

chodzące u niektórych gatunków do wyso­

kości kilku centymetrów, ale będące tylko częścią jedynej wielkiej i złożonej komórki, są jednym z najlepszych przykładów bardzo

| silnego heliotropizm u. (Nb. otrzym ać i ob­

serwować te grzybki bardzo łatwo, wy­

stęp u ją one bowiem niem al niechybnie na świeżej mierzwie końskiej, umieszczonej n a talerzyku i pokrytej dzwonem szklanym).

Pom im o wielkiego rozpowszechnienia he- liotropizm u, rzadko tylko możemy go spo- { strzedz na otw artem powietrzu. Pochodzi to poprostu stąd, że tu zwykle nie bywa stałego jednostronnego oświetlenia: na polach, w l a ­ sach i t. d. oświetlenie bywa albo ze wszech stron mniej więcej jednakow e, albo tylko zgóry silniejsze (co oczywiście nie może spo­

wodować zgięcia), albo wreszcie w dni sło­

neczne kieru n ek najsilniejszego oświetlenia z czasem wciąż się zmienia, ta k że nim je sz ­ cze roślina zdąży zgiąć się wyraźnie ku słoń­

cu ,'ju ż jego prom ienie oświetlają ją z innej niż poprzednio strony. S ą jed n ak niektóre, względnie nieliczne rośliny, których heliotro­

pizm je s t ta k silny, źe zdążają one mimo to zgiąć się, i wtedy nachylony ich wierzchołek i w ciągu_dnia ciągle zmienia swój kierunek, idąc mniej lub więcej dokładnie za biegiem słońca; nie będziem y tu przytaczali p rzykła­

dów tak ich roślin, gdyż mogą one być w róż­

nych m iejscach rozm aite, przy uważnej je d ­ n ak obserwacyi w słonecznych, otw artych m iejscach uda się zapewne czytelnikowi spostrzedz to zjawisko; uprzedzam tylko, że mylnie ono bywa przypisywane słoneczni­

kowi.

W przytoczonych powyżej wypadkach m a­

my do czynienia ze zginaniem się ku źródłu św iatła, czyli z t. z. heliotropizmem d odat­

nim albo prosheliotropizm em . Oprócz tego

(3)

N r 20. W S Z E C H SW IA T . 307 istnieją, jednak i inne rodzaje heliotropizm u,

mniej powszechnie znane. Istn ieje przede- wszystkiem heliotropizm odjemny czyli aphe- liotropizm. O rgany apheliotropiczne zacho­

wują, się przeciwnie aniżeli organy proshelio- tropiczne: będąc jednostronie oświetlonemi zginają się one w kierunku od światła. W spół - nem zaś dla obu tych rodzajów heliotropizmu je st to, że zginający się organ dąży w obu razach do przyjęcia położenia równoległego z promieniami św iatła. W trzecim n ato ­ miast rodzaju — heliotropizmie poprzecznym albo diaheliotropiżmie — organy dążą do p o ­ łożenia prostopadłego do kierunku promieni św iatła; zginają się one albo ku św iatła albo od światła, zależnie od tego, który z tych dwu ruchów może je krótszą drogą doprowadzić do położenia prostopadłego względem p ro ­ mieni, a gdy do tego położenia doszły, za­

trzym ują się i zachowują p rz y ję tą pozycyą.

Diaheliotropizm zdarza się przeważnie u or­

ganów grzbietobrzusznych, t. j. takich, gdzie można rozróżnić górną i dolną stronę nie­

jednakowej formy i budowy, i które zwykle miewają położenie poziome; a więc przede- wszystkiem u wielu blaszek liściowych, dalej u plech wątrobowców i t. d. Z aś aphelio- tropizm trafia się u korzeni niektórych roślin, np. gorczycy białej, Sinapis alba (podczas gdy korzenie znacznej większości roślin c a ł­

kiem są heliotropizm u pozbawione), u niektó­

rych łodyg, wąsów, u jednokomórkowych włosków wątrobowców i t. d., zawsze jednak jako zjawisko wyjątkowe. Najczęstszym wogóle je st heliotropizm dodatni, ta k że gdy mówi się o heliotropizmie poprostu bez bliż­

szego oznaczenia, to najczęściej postać do­

datnią m a się na myśli.

K to wie, ja k ważne znaczenie m a światło dla odżywiania roślin zielonych, [ te n z łatw o­

ścią się domyśli, że heliotropizm je s t wogóle właściwością dla tychże roślin pożyteczną.

Przypomnimy w krótkości czytelnikowi mało z fizyologią roślin obeznanemu, źe tylko przy współudziale św iatła zachodzi w zielonych tkankach roślin, a przedewszystkiem blaszek liściowych, proces assymilacyi, t. j. wytwarza­

nia substancyj organicznych z dwutlenku węgla i z wody — proces, będący jedynem a przynajm niej najgłówniejszem źródłem m ateryi organicznej dla roślin zielonych. Im większa ilość św iatła (do pewnej granicy)

p ada na jednostkę powierzchni liścia, tem więcej substancyi organicznej wytwarza się w jednakowym czasie, tem lepiej zatem rośli­

n a się odżywia. N ajkorzystniejsze warunki pod tym względem są wtedy, gdy powierzch­

nia liścia jest prostopadła do kierunku pro­

mieni słonecznych albo wogóle świetlnych, a do tego właśnie rezu ltatu heliotropizm prowadzi w większości wypadków. Gdy bo­

wiem łodyga zgina się ku światłu, to tem sa ­ mem blaszki siedzących n a niej liści przybli­

ża ją się do położenia prostopadłego wzglę­

dem św iatła; gdy zaś to jeszcze nie prowadzi całkowicie do celu, to pom agają aktywne ruchy heliotropiczne samych liści: proshelio- tropiczne zginanie (a nieraz także odpowied­

nie skręcanie) ogonków, lub diaheliotropiczne zginanie blaszek. Ciekawem jest, ja k zdol­

ności heliotropiczne łodygi i liści uzupełniają się niejako wzajemnie; ta k np. u roślin wiją­

cych i pnących się, których łodygi zwykle wcale nie są heliotropiczne, spotykamy nato­

m iast osobliwie silny heliotropizm liści.

Ostatecznie u roślin, odznaczających się do­

syć wybitnym heliotropizmem swych o rg a­

nów, blaszki liściowe przyjm ują stałe poło­

żenie, nieraz bardzo dokładnie prostopadłe do przeciętnego kierunku najsilniejszego roz­

proszonego św iatła dziennego: dowiedziono tego w bardzo dowcipny sposób przez to, że kaw ałki papieru fotograficznego silniej czer­

nieją od światła, jeżeli są wprost położone na blaszkach liściowych, niż jeżeli są um iesz­

czone pod jakimkolwiek do nich kątem ; w przybliżeniu zaś łatwo to sprawdzić rzutem oka n a położenie liści licznych roślin, ho do ­ wanych w pokoju przy oknie ').

*) W arto przy tej sposobności zaznaczyć szkodliwość często praktykow anego zwyczaju od­

w racania pokojowych roślin, gdy zbyt wyraźnie zegną się ku oknu i zwrócą ku niem u swe liście.

Chodzi przy tem o to, aby roślina rosła prosto i ładnie wyglądała; ale ten ładniejszy wygląd osięga się kosztem dobrego rozw oju rośliny, gdy bowiem liście zwrócone zostały w stronę pokoju, otrzym ują one bez porównania mniej światła, roślina więc źle się odżywia i gorzej się rozw ija.

W prawdzie robi ona w takim razie wszelkie wy­

siłki, aby powrócić znów do lepszych warunków oświetlenia, zw racając swe liście ponownie ku oknu; ale naprzód potrzeba na to czasu, a powtó- re odwrócić się mogą tylko młode liście, starsze zaś, k tóre ju ż nie rosną, straciły zdolność ruchu

(4)

308 W S Z E C H S W IA T . N r 20.

To, co przytoczyliśmy, nie wyczerpuje jeszcze całkowicie znaczenia heliotropizm u dla życia roślin; zwłaszcza zaś heliotropizm odjemny, nie m ający powyższego znaczenia dla asymilacyi, m a za to często inne znacze­

nie biologiczne, różne w rozm aitych poszcze­

gólnych wypadkach, i nieraz bardzo ciekawe;

musimy jed n ak oprzeć się pokusie bliższego rozwodzenia się nad tem , gdyż to oddaliłoby nas zbytnio od właściwego naszego p rz ed ­ miotu.

Jeż eli więc wogóle zjaw iska heliotropizm u służą nam za doskonały przykład pożyteczno- ! ści (albo, mówiąc popularnie a nieściśle, celo­

wości) urządzeń fizyologicznych roślin, to zato z drugiej strony można też z tej samej dzie­

dziny przytoczyć liczne przykłady na dowód faktu, że nie wszystko co istnieje je s t poży- | teczne, i że istnieją naw et właściwości w prost i niepożyteczne. W spomniawszy powyżej o tych licznych roślinach, które skutkiem heliotropiz­

mu łodyg,liści lub i jednych i drugich, n ad ają swym blaszkom liściowym uderzająco ko­

rzystne położenie względem św iatła, należy z drugiej strony zwrócić uwagę i na to, źe bodaj u znacznie jeszcze liczniejszych roślin blaszki nigdy takiego położenia nie osięgają w zupełności, lecz tylko w mniejszym lub większym stopniu się do niego przybliżają i że u bardzo wielu innych (przytoczę tu ty l­

ko palm y) położenie liści wcale się pod wpły­

wem św iatła zmieniać nie może, ta k że są one niejako zdane n a łaskę lub niełaskę p a ­ nującego kierunku św iatła. N aodw rót w licz­

nych wypadkach istnieje heliotropizm , nie- przynosząc roślinie żadnego wyraźnego po­

żytku; ta k np. rzecz się m a z apheliotropicz- nemi korzeniam i gorczycy, k tóre w norm al­

nych w arunkach swego rozwoju (w ziemi) wcale n a światło wystawione nie bywają; ta k ­ że dla grzybków M ucor heliotropizm nóżek zarodniowych nie ma żadnego znaczenia,

i na zawsze p o zo stają w wymuszonem niekorzyst- nem położeniu. Szkodliwy te n zwyczaj, ja k wogóle niedostateczne uw zględnianie potrzeby św iatła, k tó ra należy do główniejszych potrzeb roślin zielonych, je s t niewątpliwie jednym z głów ­ nych powodów, dlaczego nasze rośliny pokojowe zazwyczaj byw ają ta k w ątłe. „Ś w iatła, ja k n a j- więcej św iatła!” powinnoby być dew izą w szyst­

kich miłośników roślin.

gdyż odżywianie ich nie je st od św iatła w ca­

le zależnem, i rzeczywiście grzybki te dosko­

nale m ogą się rozwijać i w zupełnej ciemno­

ści. Osobliwie zaś wymownym przykładem są walcowate liście młodych roślinek cebuli (A llium Cepa), wyhodowanych z nasion.

Liście te, ja k stwierdziłem szeregiem do­

świadczeń, są silnie prosheliotropiczne, ta k źe przyjm ują kierunek praw ie równoległy do prom ieni św iatła. Oczywiście, że w takiem położeniu otrzym ują one bez porów nania m niejszą ilość św iatła, niż gdyby promienie pad ały na nie pod kątem prostym; pożytecz­

nym byłby tu diaheliotropizm , prosheliotro- pizm zaś, prowadzący do niekorzystnego położenia liści względem św iatła, je s t chyba w prost szkodliwy dla rośliny. Celowość je s t obecnie w modzie; wielu biologów, k ład ąc na- cisk na te wypadki, kiedy pożyteczność w ła­

ściwości organizmów rzuca się w oczy, i igno­

ru ją c te wypadki, gdzie jej żadną m iarą nie­

podobna odnaleźć, śmiało głoszą, źe zasada

„celowości” rządzi światem organicznym;

wobec tego nie zawadzi wskazać przy spo­

sobności, że częstokroć fakty kłam zadają tem u bałam utnem u, bo jednostronnem u po­

glądowi.

W yliczaliśm y powyżej organy roślinne, zdolne do wykonywania ruchów heliotropicz- nych. Zdolność ta wszakże je s t im właściwą nie zawsze i nie w całej ich długości. Z dol­

ność bowiem do lieliotropicznego zginania zależną je s t przedewszystkiem od wzrostu.

W szelkie zginanie aktywne organu roślin­

nego polega n a niejednakowo szybkim wzro­

ście różnych jeg o s t r o n 1); póki organ w ca­

łym swym obwodzie rośnie jednakow o szybko, pozostaje on oczywiście wyprostowanym; gdy zaś je d n a jego strona, dajm y na to strona oświetlona, rośnie wolniej niż strona przeciw­

legła, tak że pierw sza w jednakow ym prze­

ciągu czasu mniej się wydłuża niż ostatnia, organ musi się zgiąć, stając się wklęsłym na stronie rosnącej wolniej; zgięcie się organu je s t koniecznym mechanicznym wynikiem

') Nie uw zględniam tu t. z. stawów czyli po- duszeczek liściowych niektórych roślin, ltfóre w skutek pewnych osobliwości swej budowy ana­

tom icznej zachow ują zdolność zginania się i w te­

dy, gdy ju ż rosnąć przestały.

(5)

N r 2 0 . W S Z E C H SW IA T . 309 różnej długości dwu ściśle ze sobą połączo­

nych stron jego, podobnie ja k blaszka sk ła­

dająca się z dwu spojonych ze sobą różnych motali musi się zgiąć podczas ogrzewania, wskutek niejednakowego wydłużania się swych części składowych pod wpływem ciepła.

Otóż jednostronne oświetlenie działa właśnie tak, że u organów prosheliotropicznych zwal­

nia wzrost strony zwróconej ku światłu a przyśpiesza wzrost strony przeciwległej, u organów zaś apheliotropicznych naodw rót—

i wskutek tego pierwsze m uszą się zginać ku światłu a drugie od św iatła. Z atem wzrost je st niejako środkiem, zapomocą którego wy­

konywa się zginanie; oczywiście więc każdy organ może się zginać heliotropicznie tylko dopóty, dopóki rośnie, a gdy już całkowicie wyrósł, przestaje reagować na zmiany w kie­

runku oświetlenia.

Dalej wiedzieć należy, że organy roślinne, za wyjątkiem najm łodszego stadyum swego rozwoju, nigdy prawie nie rosną w całej swej rozciągłości, lecz sk ład ają się z części s ta r­

szych, już wyrośniętych i z części młodych, jeszcze rosnących. W większości łodyg i ogonków liściowych i we wszystkich korze­

niach strefa rosnąca znajduje się w części wierzchołkowej, tak że sam wierzchołek jest najmłodszy, dalej następują kolejno pasy co­

raz starsze, aż wreszcie w pewnej odległości od wierzchołka zaczyna się część już wcale nierosnąca. Szybkość wzrostu je st w róż­

nych miejscach rozm aita, największą bywa zazwyczaj blizko wierzchołka, a od tego maksimum spada w obiedwie strony: ku wierzchołkowi (który sam tylko bardzo wolno rośnie) spada szybko, ku nasadzie zaś organu stopniowo; najniższe paski strefy rosnącej rosną również bardzo wolno i kolejno, w mia­

rę przyrostu organu od wierzchołka, zupełnie rosnąć przestają; ta k więc strefa rosnąca przesuwa się z czasem w przestrzeni, oddala­

ją c się od nasady tem bardziej, im bardziej organ się wydłuża. Długość strefy rosnącej waha się w szerokich granicach. W korze­

niach bywa ona wogóle m ała, wynosi bowiem zwykle tylko kilka milimetrów, w łodygach zaś długość jej dochodzi zazwyczaj kilku centymetrów, a nieraz jeszcze więcej; bywa ona zresztą różną nietylko wT rozmaitych gatunkach roślin i w pewnych granicach także w różnych osobnikach, lecz nawet

w jednym i tym samym organie ulega zmia­

nom z wiekiem jego.

(C. d. nast.).

Władysław Eothert.

I chemii chlorofilu.

(Dokończenie).

Filoksantyna i filocyanina zostały spostrze­

żone po raz pierwszy przez chemika francu­

skiego Frem yego. B adacz ten zauważył, źe jeżeli kłócimy roztw ór alkoholowy chlorofilu ze stężonym kwasem solnym i eterem , kwas solny zabarwia się n a piękny kolor zielono- błękitny a eter na ciemno-brunatny. P ierw ­ sze ciało otrzym ało właśnie nazwę filocyaniny a drugie filoksantyny. Oczywista rzecz, że m etodą tą nie można otrzym ać wspomnia­

nych ciał w stanie chemicznej czystości i że ciało zwane przez Frem yego filocyaniną w rzeczywistości mogło być tylko związkiem ciała barwnego z kwasem solnym. Doświad­

czenie Frem yego pew tarzane było przez wielu badaczów, lecz żaden z nich nie zdołał wyciągnąć z nich rezultatów, m ających j a ­ kieś ważniejsze znaczenie. Dopiero Schunck, którem u chemia barwników naturalnych, a szczególnie roślinnych zawdzięcza nader wiele, wyosobnił zarówno filoksantynę jak filocyaninę w stanie doskonałej czystości.

N ie mogę się na tem miejscu zająć opisem szczegółowym użytych przez Schuncka m e­

tod wydzielania i oczyszczania tych ciał, ograniczyć się muszę na treściwym opisie ich własności.

Filoksantyny dotychczas nie otrzymano w stanie krystalicznym. P rzedstaw ia ona ciem no-brunatną, prawie czarną, tw ardą, po­

łyskującą masę, rozpuszczalną w organicz • nych rozpuszczalnikach z barw ą brunatną.

Roztwory te silnie fluoryzują w barwie pięk­

nie czerwonej a widmo ich, ja k już nadm ie­

niono, sk ład a się z czterech smug. P od

(6)

310 W S Z E C H SW IA T . N r 20.

wpływem silnych kwasów filoksantyna prze­

mienia się w filocyaninę, a z niektórem i so­

lam i m etali ciężkich daje krystaliczne związki podwójne.

F ilocyanina krystalizuje się w m ikrosko­

powych igiełkach ciemno-błękitnych. W a l­

koholu, eterze, chloroformie i t. p. rozpuszcza się z barw ą zieloną, w kwasie zaś solnym z barw ą prześliczną zielono-błękitną, przy- czem powstaje chlorowodan filocyaniny.

W szystkie wspomniane roztw ory powodują widmo absorpcyjne z pięcioma sm ugam i i fluoryzują w barwie pięknie czerwonej.

N a zasadzie przem iany filoksantyny w filo­

cyaninę zjawisko Frem yego tłum aczyć sobie należy w sposób następujący. P od wpływem kw asu solnego chlorofil zaw arty w alkoholu przem ienia się naprzód w filoksantynę, k tó ra będąc rozpuszczalną w eterze przechodzi w ostatni i usuw a się częściowo działaniu kwasu solnego. In n a zaś jej część przem ie­

nia się w filocyaninę, k tó ra posiadając w ła­

sności zasadowe rozpuszcza się w kwasie solnym. Chlorofil więc w tych w arunkach nie rozkłada się, ja k to przypuszczał F rem y , na dwa składniki—filocyaninę i filoksantynę, lecz ulega m etamorfozie wstecznej w tak i sam sposób, ja k np. wodan węgla zwany me- litriozą rozszczepia się naprzód n a glukozę i pew ną biozę, k tó ra z kolei ro z k ła d a się na galaktozę i fruktozę. F ilocyanina należy do dobrze zbadanych pochodnych chlorofilu, tworzy ona dobrze krystalizujące się sole podwójne z niektórem i solami m etali cięż­

kich, z pomiędzy których n a szczególną uw a­

gę zasługuje sól utw orzona z octanem miedzi i cynku.

P o d wpływem kwasów stężonych w wyż­

szej tem peraturze lub alkalij w tem peraturze zwykłej filocyanina ulega dalszej przem ianie, tw orząc pięknie krystalizujące ciało zwane filotaoniną. O trzym anie ostatniej z filocya­

niny połączone je st jed n ak z wielkiemi trudnościam i, łatwiej otrzym uje się ona z t. z.

alkachlorofilu, do którego opisu obecnie p rzy ­ stępuję.

Roztwory alkoholowe chlorofilu pod wpły­

wem alkalij zm ieniają się pozornie nadzw y­

czaj m ało. Z achow ują swą piękną szm a­

ragdow ą barw ę i prześliczną czerwoną fluorescencyą. B adanie je d n a k widma tych roztworów przekonywa natychm iast, że chlo-

j rofił m usiał w tych w arunkach uledz pewnej zmianie, albowiem sm uga znajdująca się w czerwonej części widma nie je s t ju ż jed n o ­ lita lecz rozszczepiona na dwie. Wydzielenie utworzonego alkachlorofilu, lub ja k go nazy­

wa F . Schirch, kwasu chlorofili nowego, je s t

> zadaniem n ad er trudnem . W stanie krysta- j licznym nie otrzym ano go dotychczas, lecz tylko pod postacią ciemno-zielonej, kruchej, metalicznie połyskującej masy, k tó ra się z łatw ością rozpuszcza w alkoholu, trudno w eterze i je s t nierozpuszczalna w wodzie.

W ed łu g analiz Schuncka i au to ra f niniej­

szego, wzór tej pochodnej chlorofilu jest Ci2H g;N A .

N a szczególną uwagę zasługuje zachowa­

nie się alkachlorofilu względem kwasów.

P rzez działanie strum ienia chlorowodoru na roztw ór alkoholowy alkachlorofilu otrzym uje się po niejakim czasie prześliczne stalowo- błękitne igiełki, przedstaw iające eter ciała, które ju ż powyżej wymieniliśmy, mianowicie filotaoniny i z którego można otrzym ać o statn ią przez zmydlenie. Stosownie do uży­

tego alkoholu otrzym uje się eter etylowy lub metylowy. C iała te zapewne mieć będą nie­

zm ierne ważne znaczenie w chemii chlorofilu, albowiem otrzym ano je w stanie czystym a szereg analiz zarówno estrów wspomnia­

nych, ja k filotaoniny i je j pochodnej acetylo- wanej, zgodnie prowadzi do wzoru C40H 40N 8O6 dla filotaoniny ‘). Proces tw orzenia się filo­

taoniny z alkachlorofilu je s t zapewne, ja k wogóle przem iany chlorofilu, natu ry hydroli- tycznej m ożnaby go zatem formułować w spo­

sób następujący:

c52h3;n7o? + H 20 2 = C40H 40N 6O6 + + c12h 19n o3.

Ż e form ułowanie takie w istocie je s t praw ­ dopodobne, dowodzi fakt, że alkachlorofil ro zk ład a się rzeczywiście n a filotaoninę i pewną zasadę, której chemicznej n atury dotychczas jed n ak wytłumaczyć nie zdo­

łano.

P o d względem optycznym filotaonina i jej pochodne są ciałam i nader interesującem i.

F ilotaonina w roztworze alkalicznym posiada

') Schunck i M archlewski.

189-1.

Annale Liebiga,

(7)

N r 20. W SZ E C H ŚW IA T. 311 widmo bardzo mało różniące się od widma

fdocyaniny, w roztworze zaś kwaśnym widmo jej skład a się z 6 smug. E te ry zaś filotao- niny posiadają widmo nadzwyczaj piękne z pięcioma bardzo charakterystycznem i sm u­

gami; takież widmo posiada octan filotaoni- ny. W zględem kwasów i alkalij w zwykłych tem peraturach fiłotaonina je st bardzo opor­

ną. W wyższych jednak tem peraturach np.

przy 190°—200°, alkalia przem ieniają ją w mieszaninę brunatnych i czerwonych ciał, z której Schunck i au to r niniejszego wydzie­

lili pięknie krystalizujące się ciało, nazwane filoporfiryną. Ciało to zapewne m iał już w ręku Hoppe-Seyler, lecz opis jego je s t pod wieloma względami błędny.

F iloporfiryną rozpuszcza się w roz­

puszczalnikach obojętnych, ja k alkohol, chloroform etc. z barw ą prześlicznie czer­

woną, w płynach zaś kwaśnych z barw ą czerwono-fioletową. Pierwsze roztwory fluo­

ryzują pięknie czerwono i posiadają nader charakterystyczne widmo, składające się z siedmiu smug, z których żadna nie znajduje się w czerwonej części widma słonecznego.

Roztwory zaś kwaśne wywołują w wid­

mie słonecznem tylko trzy smugi. Z a ­ chowanie się takie bezwątpienia dowodzi silnie zasadowego ch a rak teru filoporfiryny.

Z drugiej strony ciało to posiada też cha­

ra k te r kwasowy, albowiem tworzy sole z alka­

liami i m etalam i cięźkiemi, z pomiędzy któ­

rych sól cynkowa zasługuje n a szczególną uwagę, z powodu swej krwawo-czerwonej barwy i metalicznego połysku.

Schunck i autor niniejszego nadali filopor- firynie wzór C32K ;iłN 40 2.

F iloporfiryną je st o statnią dotychczas zną- ną pochodną chlorofilu. N ajbliższem zada­

niem obecnie je st próba otrzym ania z filo­

porfiryny ciał jeszcze prostszych, próba dojścia do ciał, których n a tu ra chemiczna nie byłaby wątpliwą. B adanie oczywiście może być prowadzone jedynie drogą analityczną, a usiłowania niektórych badaczów skierow a­

ne w kierunku otrzym ania ju ż tera z ciał, które miałyby własności optyczne podobne do chlorofilu, należy uważać za zupełnie bez­

owocne. Podobnie ja k synteza glukozy, in- dyga, alizaryny i t. d. dokonane być mogły dopiero po gruntownem zbadaniu analitycz- nem, ta k też synteza chlorofilu, albo nawet

dalszych jego pochodnych nie zostanie usku­

teczniona na drodze trafu . Z chwilą zaś wykrycia budowy chemicznej chlorofilu, z pewnością musimy mieć nadzieję, że i p ro ­ ces asymilacyi zostanie wytłumaczonym, tem bardziej źe już dzisiaj istnieje harm onia pomiędzy poglądem a faktem . W iadomo, że roślina produkuje mnóstwo ciał optycznie czynnych, źe nawet przez pewien czas przy­

puszczano, iż tylko organizmy żyjące są w stanie produkować ciała asymetryczne *), że drogą sztuczną otrzym ać ich nie można.

Pogląd ostatni okazał się później, ja k wiado­

mo, niesłusznym, dzisiaj umiemy już i w la- boratoryum tworzyć ciała optycznie czynne, a F ischer udowodnił, że wogóle jedno ciało asymetryczne przy przem ianach i m etam orfo­

zach wstecznych je st zawsze rodzicem innego j ciała asymetrycznego. Przez uwzględnienie

j tego rezu ltatu badania praktycznego, proces asymilacyi, a szczególniej zdolność rośliny tworzenia ciał asymetrycznych, jakiem i są

! glukoza i m ączka, staje się mniej zagadko­

wym. N ależy tylko przyjąć, że i chlorofil je s t ciałem asy m etry cznem, że przejściowy przypuszczalny produkt asymilacyi, aldehyd mrówkowy, łącząc się jako taki, lub pod po­

stacią produktu kondensacyi, z cząsteczką chlorofilu otrzym uje poniekąd piętno asy- metryczności, skutkiem czego p ro du kt dal­

szej przem iany takiego kompleksu, glukoza i mączka, występują jak o ciało asym etrycz­

ne. Zachodzi teraz pytanie, czy chlorofil je s t rzeczywiście kompleksem asym etrycz­

nym, czy cząsteczka jego ma zdolność zwra­

cania płaszczyzny św iatła polaryzowanego.

N a pytanie to nie możemy niestety dać pew­

nej odpowiedzi, albowiem roztwory pochod­

nych chlorofilu, skutkiem swego silnego z a - . barwienia, nie m ogą być badane w polaryza- i torze. Nadmienię jedn ak, że budowa krysz­

tałów filotaoniny przem awia za tem , że ciało to — a więc i chlorofil — je st ciałem asyme- trycznem, fiłotaonina bowiem krystalizuje się w k ryształkach z płaszczyznam i połowiczne- mi, u kład u monosymetrycznego.

N a zakończenie podam jeszcze w schem a­

tycznej formie całokształt przem ian chloro-

1 j P or. arty k u ł w Wszechświecie r. 1 8 9 3 . Czynność optyczna i budowa chemiczna.

(8)

312 W SZECHS WIAT. N r 20.

filu, zapomocą którego czytelnik objąć może jednym rzutem oka dzisiejszy stan chemii

chlorofilu ‘).

Chlorofil

Alkachlorofil (C52H37N ,0 7) F iloksantyna O

!=Oh

le

E te ry ( C40H 39N60 5(0 C H 3) filotaoniny ( C10H3gNaOr, (0 C 2H5)

!s + •*

Filocya- nina

c „

C3 fl c3

CO — I

O 'S JCS

N O

ca

X

\*

\

F ilotaonina (C40H39Na0 5 . OH)

N r. 4*

X /

A cetylofilotaonina

Jjjo3

"cS + C40H39N0O5O.COCH3

oo N

Filoporfiryna (C32h34n4o2).

Dr L . M archlew ski.

OBAWA ŚMIERCI.

Śmierć dla człowieka je s t z pewnością zja­

wiskiem najbardziej tajem niczem , najciem- niejszem. Człowiek znajduje się wobec niej w szczególnem położeniu, gdyż je s t zapewne jedy ną istotą, k tó ra wie dobrze, że musi

') Czytelników, pragnących poznać dokładnie dzisiejszą chemią, chlorofilu, odsyłam do m ono­

grafii m ojej: Die Chemie des Chlorophylls. L.

Yoss. H am burg i L ipsk, 1895.

um rzeć. W celu zwalczenia śmierci niezli­

czona ilość ludzi b ad a i pracuje; pod wpływem uczuć, wznieconych przez śm ierć, powstały największe płody umysłowe i moralne: reli- gia, wiedza, sztuka. Jednakow oż psycholo­

gia wyobrażeń i uczuć, odnoszących się do śmierci, m a przed sobą jeszcze wiele do zro­

bienia; nie wiemy dokładnie, jak ie są owe wyobrażenia i owe uczucia i ja k one zm ie­

n ia ją się stosownie do jednostek i do okolicz­

ności. Możemy powiedzieć, że śmierć je st wielkim sfinksem ludzkości, a nikt nie chce rozwiązywać jego zagadki, zagadki w isto­

cie—ciemnej, głębokiej i skomplikowanej.

W iadom o, źe człowiek w stanie norm al­

nym nie zajm uje się śmiercią i nie myśli o niej. Człowiek norm alny, korzystając z pełni swych sił i swego zdrowia, zupełnie nie obaw ia się śmierci i nie myśli o niej p ra ­ wie wcale; myśl, źe musi kiedyś umrzeć, z ja ­ wia się w jego umyśle rzadko i przytem ta k m glista, ta k niew yraźna, odnosi się do faktu ta k niepewnego (mówię tu o czasie jego urzeczywistnienia się), że nie je s t w sta n ie wzbudzić najm niejszego uczucia niepokoju.

Zbytecznem byłoby stwierdzać dowodami praw dę ta k p rostą, o której każdy może się łatw o przekonać, gdy zechce cokolwiek ob­

serwować innych ludzi. Tylko brakiem wszel­

kiej tro ski i obawy o śmierć można sobie wytłum aczyć zw ykłą wesołość i zwykły spo­

kój ludzi, chociaż człowiek m a świadomość konieczności śmierci jasn ą, zupełnie o k re­

śloną, bezwzględną. Człowiek w w arunkach norm alnych posiada wyobrażenie śmierci, lecz nie odczuwa przed nią najm niejszej oba­

wy. Tylko dlatego religia i sztuka, pomimo źe dużo w nich m iejsca zajm ują obrazy śmierci, nie są nieprzyjem tiemi dla człowie­

ka. Śm ierć sam a w sobie nie je s t przyjem ­ nością, lecz ponieważ wyobrażenie jej wogóle nie p rzestrasza bynajm niej, przeto jej obrazy artystyczne m ogą naw et stanowić dla um ysłu pewną rozrywkę.

T a okoliczność, że wyobrażenie śmierci u człowieka z norm alnem zdrowiem je s t zbyt słabe, ażeby mogło wywołać w nim uczucia obawy, je s t ściśle związana z tym wpływem, ja k i wywierają w rażenia organiczne na

(9)

N r 20. WSZECHSWIAT. 3 1 3

kształtowanie się jego stan u psychicznego.

W iemy, źe nietylko zjawiska zewnętrzne przez oddziaływanie na narządy zmysłowe wywołują w nas rozm aite wrażenia, lecz i zmiany wewnętrzne, jakim podlega o rg a ­ nizm sam w sobie. Części ciała, które przez swe położenie podlegają wpływowi bezpo­

średniem u bodźców zewnętrznych, posiadają specyalną wrażliwość, skutkiem czego odczu­

wamy wszelkie zmiany ich stanu. N aprzy- kład, jednem z tych wrażeń fizyologicznych je s t uczucie sytości, jak ie odczuwamy po do­

brym obiedzie, a które daje żołądek, napeł­

niony pokarmem ; podczas gdy ten sam żołą­

dek, będąc pustym , wywołuje bolesne uczucie głodu. W prawdzie wśród mnóstwa wrażeń fizyologicznych wrażenia oddzielne i wyraźne w ystępują tylko w w arunkach nienormalnych wskutek bodźców patologicznych; wrażenia w stanie norm alnym są nadzwyczaj słabe i usuwają się z pod obserwacyi tem łatwiej im mniej się różnią co do jakości i natężenia.

Lecz gdy te w rażenia są bardzo liczne i trw a­

j ą bez przerwy, wywierają one ogromny wpływ na nasz stan psychiczny i w arunkują często drogą pośrednią bieg naszych wyobra­

żeń i jakość uczuć; ta k np. żywość obrazów umysłowych i wyobrażeń bardzo często za­

leży od specyalnych warunków wrażliwości fizyologicznej. Jeśli ja k ie wyobrażenie znaj­

duje się w sprzeczności z przew ażającym szeregiem w rażeń fizyologicznych, które zaj­

m ują świadomość, wtedy wytwarza eię walka między tem i wrażeniam i a wyobrażeniem, walka, w której to ostatnie zwykle bywa zwy- cięźanem. N p. nadzwyczaj trudno przedsta­

wić sobie _ okropności głodu, najadłszy się dobrze, dlatego źe wrażenia pełności, jak ie daje żołądek, osłabiają siłę wyobrażeń, doty­

czących głodu. Obserwowano również, że uczucie litości najlepiej odpowiada stanom osłabienia organicznego, podczas gdy ludzie silni, zdrowi, krzepcy są bardzo m ało skłonni do współczucia. Uczucie litości możebnem je s t wówczas, jeżeli sobie żywo przedstaw ia­

my różne stany słabości fizycznej lub m oral­

nej; ludzie zaś, którym cały organizm silny i zdrowy dostarcza wielką ilość w rażeń orga­

nicznych zdrowia i siły, p rzedstaw iają sobie bardzo źle owe stany słabości, zupełnie sprzeczne z przew ażającym szeregiem ich wrażeń organicznych. To nam objaśnia d la ­

czego człowiek młody, silny i zdrowy zajm u­

je się bardzo mało śmiercią, chociaż wie dobrze, że musi umrzeć. W ciele zdrowem wszystkie organy wysyłają do mózgu w raże­

nia bardzo niedokładne, trudne do rozróż­

nienia; d ziałając jednak wspólnie, wywołują one owo ogólne poczucie siły, krzepkości i po­

żądanego stanu fizycznego, którego doznaje każdy młodzieniec, cieszący się zupełnem zdrowiem i które możnaby nazwać ogólnem wrażeniem życia organicznego. W skutek p r a ­ wa psychologicznego, o którem dopiero co mówiliśmy, ten stan wrażliwości fizyologicz­

nej znajduje się w zupełnej sprzeczności z ukazywaniem się żywszych obrazów dotyczą­

cych śmierci. I dlatego wyobrażenie śmierci w umyśle większości pozostaje bladem , sła- bem i nietrwałem , nie może przeto wywołać w nas uczuć silniejszych i wzniecając obawę obudzić instynkty zachowawcze, które drze­

mią na dnie naszej świadomości.

T a sam a zasada tłumaczy nam także, d la­

czego wogóle przeważnie starzy ludzie oba­

w iają się śmierci i nie chcą, ażeby w ich obecności mówiono o niej. K ażdy mógł zau­

ważyć, ja k wielu z nich gniewa się, p ro testu ­ je , jeżeli ktoś mówi im o chorobie, o osobach zmarłych; że z niezwykłem zajęciem czytają spotykane od czasu do czasu opowiadania w dziennikach o jakim ś staruszku stuletnim , żyjącym gdzieś w głębi Rossyi lub Ameryki;

że przedsiębiorą wszelkie środki ostrożności, ażeby zabezpieczyć swe zdrowie i t. d. i t. d.

M ożnaby mniemać, źe starzy zajm ują się śmiercią dlatego, że czują j ą blizko; inne jed n ak fakty wskazują, źe oderwana liczba prawdopodobieństwa śmierci nie wpływa wcale na jej obawę. W niektórych z a ję ­ ciach, ja k np. m ajtka lub górnika, człowiek je s t nieustannie wystawiony na niebezpie­

czeństwo śmierci; jednakowoż zajęcie się nią nie jest tak wielkie, ażeby zagrożone życie uczynić sm utnem i nieprzyjemnem, szczegól­

niej dla ludzi młodych. Przyczyna zaś leży w tem, że u starców wszystkie organy znaj­

dują się w stanie osłabienia, w rażenia życia organicznego są także słabe i dlatego to obrazy, dotyczące śmierci, n abierają coraz większej wyrazistości.

* *

*

(10)

314 W SZECH Ś W IA T N r 20.

Lecz człowiek nietylko m a do czynienia z oderwaną ideą śmierci; niekiedy ma on przed oczyma sam ą śmierć, t. j . znajduje się w rzeczywistem niebezpieczeństwie. Zobacz- my, ja k się wtedy zachowuje, jak ie uczucia pow stają w jeg o świadomości.

Pew ne fakty dość ciekawe, dowiodłyby nam , że śmierć gw ałtow na, jeżeli tylko nie je s t zbyt powolna, je s t przyjem na i pozba­

wiona wszelkiej obawy i niepokoju; możemy powiedzieć, że śmierć nie wywołuje żadnego przestrachu, jeżeli przybywa szybko, nie uprzedzając nas o tem. T ak przynajm niej pozw alają sądzić wyznania osób, k tóre uszły bardzo poważnego niebezpieczeństwa śmierci.

A . R . W allace w swym szkicu „O darwi- nizm ie’' ') tak o tem pisze: „Stwierdzono, że osoby, które uszły śmierci, będąc napadnięte przez lwa albo tygrysa, nie doznały wcale albo bardzo m ało jakiegoś cierpienia fizycz­

nego lub moralnego. Z n aną je s t przygoda Liwingstona, który opisuje swe uczucia, jakich doznał w chwili n apadu na niego lwa, temi słowy: „D rżąc i spoglądając wokoło, zauw a­

żyłem lwa, który m iał chętkę rzucić się na mnie. Znajdow ałem się na m ałej wyniosło­

ści; lew dawszy susa, porw ał mnie za ram ię i potoczyliśmy się razem . R ycząc groźnie nad mojem uchem, potrząsł mną, ja k ja m ­ nik p o trząsa szczurem. W strząśnienie w pra­

wiło mnie w osłupienie, podobne do tego, jakiego prawdopodobnie doznaje mysz pierw ­ szy raz potrząśnięta przez kota. B ył to ro ­ dzaj odrętwienia, w którem nie występowało ani uczucie bólu, ani uczucie p rzestrachu, chociaż posiadałem zupełną i ja s n ą świado­

mość tego, co dokoła mnie się działo. Po- dobnem to było do tego, co, j a k pow iadają, odczuwają pacyenci, poddani częściowemu działaniu chloroform u; śledzą oni przebieg operacyi, lecz nie czują ostrza lancetu. Ten szczególny stan nie był owocem żadnego procesu umysłowego. W strząśnienie przy­

tłum iło strach, zniosło wszelkie uczucie prze­

rażenia, wywołane obecnością lw a.”

W podobnym przypadku znalazł się W hym - per, który podczas swycb wycieczek w A l­

pach spadł z wysokości p a ru s e t stóp i odbi­

*) A. R. W allace: Le D arw inism e, tł. franc.

P ary ż 1891, str. 52 i nast.

ja ją c się od skały do skały pędził w p rz e ' paść; na szczęście w ał śniegowy zatrzym ał go na krawędzi.

P rzyrodnik ten zapewnia, że gdy spadał i otrzym ywał jedno uderzenie za drugiem, nie odczuwał wcale bólu, nie strac ił przytom no­

ści i tylko rozm yślał nad tem, że jeszcze po kilku uderzeniach będzie z nim koniec.

Czy to wstrząśnienie nerwowe wywołuje w podobnych wypadkach rodzaj znieczulenia i paraliżuje, że ta k powiem, uczucia strachu i przerażenia? Czy też szybkość wypadku je s t ta k wielką, źe wszystkie owe złożone skojarzenia obrazów i wzruszeń, doprowadza­

jące do uczucia obawy śmierci, rozwinąć się nie m ają czasu? D okładne obserwacye L i­

wingstona pozw alają mniemać, źe w istocie mamy tu ta j rodzaj znieczulenia. Bardzo trafn ie porównywa on swój stan ze stanem chorego pod wpływem chloroform u i obser- wacya wyda nam się bardziej niż praw do­

podobną, gdy pomyślimy, źe bardzo silne w strząśnienia nerwowe wszelkiego rodzaju, a szczególniej pod postacią wrażeń i wzru­

szeń gwałtownych i niespodziewanych wywo­

łu ją ten rodzaj anestezyi hypnotycznej.

W szystkim , naprz., wiadomo, że jeżeli ktoś spadnie, doznawszy mocnego wstrząśnienia, długo pozostaje bez świadomości, a przynaj­

mniej ze zmniejszoną wrażliwością; to samo następstw o wywołuje niespodziany sm utek spowodowany np. ja k ą ś okropną i n a g łą wia­

domością: często nie sprowadza on natych­

miastowego bólu, lecz rodzaj osłupienia, w którem świadomość bólu i świadomość swojego „ ja ” są bardzo niewyraźne, przytę­

pione. W wypadkach dopiero co przytoczo­

nych, prawdopodobnie, wstrząśnienie nerw o­

we, które spowodowało znieczulenie, zostało wywołanem przez wrażenia nag łe i nadzwy­

czajne, których doznaje człowiek spadający i odrzucany od skały do skały, lub człowiek, który się znalazł w lwiej paszczy. W skutek tego w strząśnienia um ysł zostaje pogrążony w stanie wpół-znieczulenia, w którem wyo­

brażenie śmierci przedstaw ia się jak o zupeł­

nie inne i nie je s t w stan ie wywołać uczucia trwogi i przerażenia.

B ardzo zajm ującem zadaniem psychologii będzie badanie, jak ie wyobrażenia i uczucia chorzy łączą ze śmiercią? Czy są chorzy, którzy podczas swej choroby zd ają się zaj-

(11)

N r 20. W SZE C H SW IA T. 315 mować oczekującym ich końcem? Ozy są

chorzy, co nie myślą o nim i zachowują spo­

kój, właściwy całej ludzkości? J a k i stosu­

nek istnieje pomiędzy charakterem moralnym chorych, rodzajem choroby i obawą śmierci?

Oto tyle kwestyj, na które obecnie niepo­

dobna dać odpowiedzi z powodu braku do­

statecznej ilości faktów i spostrzeżeń—i dla­

tego muszę ograniczyć się na wypowiedzeniu tego, co sam zaobserwowałem, nienadając.

naturalnie tym obserwacyom wartości wnios­

ków ostatecznych.

F a k t, który mnie najbardziej uderzył, był ten, że pacyenci, dotknięci chorobami chronicznemi i nieuleczalnemi, nietylko zda­

j ą się nie obawiać śmierci, lecz jeszcze często i gorąco wierzą w życie i m a ją nie­

zachwianą nadzieję, źe żyć będ ą jeszcze długo. Zjawisko to szczególniej daje się zauważyć u suchotników; ci ostatni, chociaż wiedzą bardzo dobrze, że sztuka lek arska nie posiada środków na zwalczenie ich cierpienia, i że tylko jeden z tych tajem niczych proce­

sów, jak ie czasami odbywają się wewnątrz samego organizmu, może ich uratow ać — nie p rz estają jed nak wierzyć, że wkrótce odzys­

kają zdrowie. T a w iara ich nieraz je st tak ślepą i tak silną, źe przyjm uje postać istnej halucynacyi. Dzieje się to, prawdopodobnie zgodnie z owem prawem psychologicznem nieraz stwierdzonem przez psychiatrów w ge­

nezie obłąkania, na mocy którego twory umysłowe począwszy od prostych złudzeń, a skończywszy na halucynacyach i obłędzie, dążą często do powstawania w kierunku wręcz przeciwnym rzeczywistości; człowiek, np., który został naraz bogaczem i u którego to niespodziewane szczęście sprowadziło rozstrój umysłowy, wyobraża sobie w swem pomiesza­

niu, ź e je s t nadzwyczaj ubogi. T a k samo powstanie złudzeń co do zdrow ia i blizkiego wyleczenia się u jednostek, u których energia życiowa organizm u w m iarę rozwoju choroby z dniem każdym się zmniejsza, trudno wy­

tłum aczyć bez tego praw a psychologicznego.

Co do chorych dotkniętych chorobam i ostre- mi, to o nich nic stanowczego powiedzieć nie mogę. S ą pomiędzy nimi tacy, którzy pozo­

sta ją nadal chorymi, wyleczają się lub um ie­

ra ją , niemówiąc naw et słowa o śm ierci, nie- wykazując najmniejszej obawy przed nią;

przeciwnie, są między nimi i tacy, co płaczą, |

rozpaczają nad swym losem, w rozmowie i w swem postępowaniu wykazują ból głęboki, który ich gnębi z powodu obawy śmierci; są wreszcie i tacy, u których widzimy spokojną rezygnacyą, a żal z powodu śmierci bywa powściągany przez niezachwiane prześw iad­

czenie o tej fatalnej konieczności. Ja k ie przyczyny powodują te różnice? Obecnie nic o tem nie mogę powiedzieć; lecz kwestya je st dość ciekawa, ażeby się nią zająć.

(Dok. nast.).

Z W. Ferrero tłum . St. Kopczyński.

SEKCYA CHEMICZNA.

Posiedzenie 5-te w r. 1895 Sekcyi chemicznej odbyło się d. 23 m arca r. b. w gmachu Muzeum przem ysłu i rolnictwa.

P rotokuł posiedzenia poprzedniego został od­

czytany i przyjęty.

P. Stefan Stetkiewicz wypowiedział rzecz:

,,0 technicznych sposobach m ierzenia wysokich tem p eratu r. “

W ykazaw szy, ja k ie znaczenie m a pirom etrya dla rozm aitych gałęzi techniki, a zarazem ja k trudnem je s t z punktu widzenia teoretycznego oznaczenie wysokich tem p eratu r, referent prze­

szedł do metod, używanych obecnie w technice.

Z atrzym ał się przez chwilę na właściwych m eto­

dach pyroskopicznych, w których nie tyle chodzi o określenie tem peratury, ile o wskazanie granic term icznych, w jak ich się dana fabrykacya odby­

wa. Tu należą: stożki W edgewooda, stożki Segera, s'opy m ełaliczne i rozpoznawanie tem pe­

ra tu ry okiem nieuzbrojonem w edług barwy w nętrza rozżarzonego. Przechodząc do isłot- nych sposobów oznaczania wysokich tem peratur, referent opisał najpierw metodę kalorym etryczną, przyznając je j największe znaczenie w technice (kalorym etr Sallerona i F ischera). O dmianą te-

| go sposobu je s t oznaczanie tem peratury w p rz y ­ rządzie o nieprzerw anym przypływie wody i sta-

J łej je j szybkości. Przyrządem tego rod zaju je s t pirom etr kalorym etryczny p. de Saintignon. W y­

bitne też znaczenie dla techniki ma pirom etr rtęciowy napełniony gazam i obojętnemi, którego wskazówki sięgają do 550°. Co dotyczy p iro ­ m etru powietrznego, to je s t on niewątpliwie dla techniki ważnym, ale nie bezpośrednio, tylko po ­ średnio, bo służy do spraw dzania i kalibrow ania

(12)

316

przyrządów technicznych. P rzechodząc do"me- to d elektrycznych, referent wspomniał o pirom e­

trac h , opartych na zm ianie przew odnictw a elek­

trycznego w metalach pod wpływem zmiany tem p eratu ry . Tu należy przedew szystkiem p i­

ro m etr W. Siemensa, złożony z dwu woltame- trów . N astępnie zaliczyć tu należy pirom etr term oelektryczny L e-C hateliera, o p a rty na po­

w staw aniu siły elektrow zbudzającej w dwu m eta­

lach, stykających się z sobą w wysokiej te m p era­

turze. T rzecie z kolei miejsce za jm u ją w piro- m etryi m etody optyczne. Tu p rele g en t zazna­

czywszy tylko możność pom iarów fotom etrycz- nych, opisał p irom etr polarym etryczny P . P . Me- sure i Nouel. W zakończeniu p. Stetkiew icz wspomniał, że nad piro m etry ą p rac u je obecnie in sty tu t fizyczno-techniczny w B erlinie i że na­

leży się spodziewać w krótkim czasie ustalenia m etod pirom etrycznych.

W dyskusyi, ja k a się nad tym przedm iotem wytw orzyła, brali udział p. Kolendo, k tó ry opisał piro m etr grafitow y Steinlego i H artu n g a , z a z n a ­ czywszy jego złe działanie w w arunkach przez siebie stosowanych, i p. W ik to r B iernacki, który w ypowiedział mniemanie, że piro m etr Le-C hate­

lie ra winien być często spraw dzany, gdyż może ulegać zm ianom najpierw w skutek szkodliwego oddziaływ ania gazów piecowych na platynę, a na­

stępnie z pow odu punktów zw rotnych, ja k ie siła elektrobodźcza przechodzi w wysokich tem pera­

turach.

P an Kossakowski polemizował z p. Kolendo w spraw ie p irom etru Steinlego i H artu n g a i z a ­ znaczył, opierając się na własnych spostrzeże­

niach, dobre działanie p irom etru grafitowego.

W dziale drobnych wiadomości p. Biberstein opisał według Adolfa W oechera fabrykacyą j e d ­ w abiu sztucznego.

Zaznaczyw szy we wstępie skład j edw abiu n a­

turalnego, w ytw arzanego przez jedw abnika, zło­

żonego w wewnętrznych częściach n itk i z fibroi- ny C |5H23N0O6, a w zew nętrznych z serycyny C15H25Ng0 8 i dążność przem ysłu do w prow adze­

nia tanich surogatów , referent p rze sze d ł do opisu dwu znanych w literatu rz e m etod w yrobu je d w a­

biu sztucznego, a mianowicie C hardonneta i Carda- reta . M ateryałem surowym , z któ reg o się w yra­

bia sztuczny jedw ab, są zw iązki nitrow e cellulo- zy, a zatem składem swym jedw ab sz łuczny istotnie różni się od jedw abiu n aturalnego.

M etoda C hardonneta polega n a nitrow aniu sa le trą i kw asem siarczanym papki drzewnej łub papierow ej, chemicznie oczyszczonej. W ta k i sposób otrzym ana czteronitrocelluloza odwadnia się mechanicznie, suszy i rozpuszcza w m ieszani­

nie alkoholu i eteru, dla w ytw orzenia kollodyum , któ re po przefiltrow aniu przecisk a się przez płytę z włoskowatemi otw orkam i do wody, gdzie zastyga w delika+ne błyszczące o jedw abistym po­

łysku niteczki. P rzęd za ta posiada silne w ybu­

chowe własności dlatego podlega najp ierw deni-

K lr 20.

trow aniu w kąpieli siarku amonu. W dalszej fabrykacyi barw i się j a k n atu ra ln y jedw ab.

W m etodzie C ard areta w ytw arza się najpierw z bawełny dw unitrocellulozę p rze z nitrowanie w m ieszaninie kwasów azotnego i siarczanego.

N astępnie C ardaret bieli nitrocellulozę podchlo- ronem glinu i m agnezu, płócze, odw adnia, suszy i rozp u szcza w acetonie z dodatkiem alkoholu, eteru, toluolu, kw asu octowego, kam fory i oleju rycinowego. O trzym any roztw ór odparow uje się na kąp ieli wodnej do gęstości g alarety, galaretę zapraw ia roztw orem białka, lub innego ciała białkowego, w kwasie octowym i przeciska przez a p a ra t przędzalniczy.

P rzęd zę zapraw ia się taniną.

Jedw ab sztuczny z powodu blasku i taniości może śmiało współzawodniczyć z jedw abiem n a­

turalnym . W adą je g o j e s t jedynie łatw a zapal­

ność i w zględna słabość nici.

Obecny na posiedzeniu p. H eilpern pokazał pasmo jedw abiu sztucznego, pochodzące z fabry­

ki pod Zurychem i zakom unikow ał, że p racujący tam p. W iślicki m iał wynaleźć sposób uczynienia ogniotrw ałym jed w ab iu sztucznego.

Na tem posiedzenie ukończone zostało.

S P R A W O Z D A N I E .

Spis systematyczny wioślarek (Cladocera) krajowych, przez B. Dybowskiego i M, Gro­

chowskiego. Kosmos. Zeszyt IY. 1895 r.

Lwów.

W „słow ie w stępnem ” autorow ie w yłuszczają powody, dla których system atyka wioślarek nie może się poszczycić dokładnością i ścisłością w opracowaniu, a k tó re to powody można sp ro ­ wadzić do trzech, a mianowicie: 1) sporządzanie

„ a la S ars" opisów nowych gatunków niedokład­

nie, z b y t lakonicznie scharakteryzow anych; 2) dziwna niew iara w dokładność obserwacyj p o ­ przedników , z powodu k tó rej odrzuca się, zwykle dowolnie, pewne charaktery, objęte w dyagnozie gatu n k u , którego okazy rzekom o ma się przed oczam i i p odaje się natom iast w nowej dyagnozie szereg innych cech, najczęściej sprzecznych z tam tem i, lecz m ających dokładniej ch a rak te ry ­ zować gatunek; 3) w stręt naturalistów do nowych nazw rodzajow ych, p rzez co pows+aje chaos, bo badacz pozbywa się ułatw ienia objęcia całości przed m io tu badanego. P rzez wprowadzenie b o ­ wiem nowych rodzajów , m ożna ściślej odgrani­

czyć form y i łatwiej jednym rzu te m oka objąć całość. W swej system atyce gatunków , zw racali autorow ie uwagę na całość cech, m ających cha­

WSZECHSW1AT-

(13)

N r 20.

rakteryzow ać gatunki i na stopniowe przejścia, pomiędzy form am i krańcowem i i dlatego też p e­

wną ilość gatunków zmuszeni byli uznać za od­

miany. M ateryał, którym rozporządzali, byl bardzo obfity i cała część system atyczna została o p arta na odpowiedniej ilości okazów.

P odrzęd Cladocera, w ioślarki, (rzęd Branchio- poda, skrzelonogie, podgrom ada Entom ostraca, różnoraczki, grom ada C rustacea, skorupiaki), p o ­ dzielili autorow ie na 2 działy: Calyptom era, przykrytonogie i Gymnomerata, odkrytonogie, dalej na 9 pokrewieństw, z których 7 p rzypada na pierwszy dział, dwa zaś na drugi. P o k re­

wieństwa podzielili na 38 rodajów , 92 g atunki i 25 odmian, czyli odróżnili 117 form , z których wiele gatunków i odmian utw orzyli zupełnie no­

wych, ja k niemniej rodzajów , a przy tem w p o ­ krew ieństw ie Lynceidae i grup. P rz y każdej form ie zanotowane są stanow iska, przytem każde pokrew ieństwo, rodzaj i gatunek posiada nazwę polską. Dalej jeszcze um ieszczony je s t spis alfabetyczny nazw rodzajow ych łacińskich i pol­

skich, z dodaniem uwagi, że nazwy polskie są poraź pierw szy wprow adzone do nauki i dlatego autorowie p oddają je ocenie i krytyce kolegów fachowych z prośbą o przesłanie uwag swoich nad tem i nazwami, albo listownie albo też o ogłosze­

nie w łamach „K osm osu.”

W dalszym ciągu autorow ie p odają m iejsco­

wości badane przez siebie, w raz z wskazówkami o obszerności i głębokości wód, w których mate- ryały były zbierane (łowione). W końcu, na podstaw ie danych, zebranych dotychczas, do­

chodzą do wniosków: 1) że każdy zbiornik wód mniejszej objętości, je że li ma brzegi porosłe roślinnością drzewną, a pomimo to wolny dostęp św iatła słonecznego, a nadto latem dopływ wody źródlanej w dostatecznej ilości i je że li je s t na tyle głęboki, że w zimie nie wymarza, to musi mieć formę wioślarek, złożoną co najm niej z 30 form rozm aitych; 2) faunę większych i głębszych je zio r można przyjąć, ja k o złożoną przynajm niej

z 40 gatunków wioślarek.

Kończy pracę tablica porównawcza rozsiedle­

nia w ioślarek krajow ych, obejm ująca z jednej strony kolejny spis 117 gatunków i odm ian (form) wioślarek poznanych, a z drugiej szczegółowy spis miejscowości czyli większych zbiorników wód, których je s t 6 i mniejszych 14, z oznacze­

niem, ja k i gatunek w ja k iej wodzie m ieszka, a tem samem ile gatunków i odmian p rzypada na każdy zbiornik.

P ra ca o w ioślarkach (Cladocera) krajow ych, należy do nadzwyczaj ważnych i podstawowych badań nad fauną skorupiaków krajow ych.

A. Ś.

0 Lynceidach czyli tonewkach fauny krajo­

wej, przez B. Dybowskiego i M. Grochowskiego.

(Kosmos rok 19, str. 376, Lwów 1894).

Po krótkiem w yjaśnieniu wstępnem, dotyczą- cem ustanow ienia nowych rodzajów w grupie

Lynceidae, autorowie przechodzą do system atyki pokrewieństw a Lynceidae, tonewek, p odają na­

przód bardzo dokładną dyagnozę, o p artą na tr e ­ ściwie zebranej budowie grupy, następnie zaś umieszczona je s t tablica synoptyczna grup i ro ­ dzajów, należąca do pokrew eustwa tonewek.

Grup przyjm ują 5, z których 4 nowoustano- wione, a rodzajów 19, z tych 4 nowowprowa- dzone.

G rupy są następujące:

I) E urycercinae K urz. z rodzajem Eurycercus.

Baird.

II) A croperinae Dyb. et Groch, z rodzajam i:

Camptocercus Baird, i Acroperus Baird.

III) Aloninae Dyb. e t Groch, z rodzajam i:

Alonopsis Sars, K urzia Dyb. et Groch., Leydigia K urz., Coronatella D yb. et Groch., Oxyurella Dyb. et Groch., Alona B aird., H arporhynchus Sars. i G raptoleberis Sars.

IV) Pleuroxinae Dyb. et Groch, z rodzajam i:

Landea Dyb. et Groch., Lynceus M uller, Pera- cantha B aird., Alonella Sars., Pleuroxus Baird, i Rhypophilus Schodler,

V) Chydorinae Dyb. e t Groch, z rodzajam i Chydorus B aird, i M onospilus Sars.

W ogóle ilość form (gatunków i odmian) Lyn- ceidów krajow ych, poznanych przez poszukiw ania autorów, znacznie się powiększyła i w obecnej chwili doszła do 50, z pomiędzy których wiele je s t zupełnie nowych, gdy dotąd, według spraw o­

zdań prof. W ierzejskiego, jedynego dotąd p ra ­ cownika na tem polu, znanych było form dziesięć.

A. Ś.

3 1 7 _ _

Wiadomości bibliograficzne.

— 0 temperaturze krytycznej wodoru, przez W ł. Natansona. K raków , nakładem Akademii umiejętności, 1895. 8°, str. 10.

Prof. Olszewski w swoich ważnych badaniach doświadczalnych (p. t. „O ciśnieniu krytycznem w odoru,” w Rozprawach Akademii, 1891) do­

szedł był do wniosku, że ciśnienie krytyczne wodoru powinno wynosić 20 atm osfer i zapow ie­

dział dalsze doświadczenie, mające doprowadzić do oznaczenia tem peratury krytycznej tego gazu.

Prof. N atanson powyższy rez u ltat doświadczeń Olszewskiego wziął za podstaw ę badania teo re­

tycznego i założył sobie zapomocą rachunków term odynamicznych dotrzeć do wartości liczebnej niezm iernie ważnej danej, ja k ą je s t tem p eratu ra krytyczna wodoru. Rachunek nadzwyczaj p ro ­ sty, oparty na praw ie zgodności term odynam icz­

nej, doprowadził au to ra do doniosłych wyników, W SZECHS W I A T .

Cytaty

Powiązane dokumenty

oraz B lennius vulgaris; oprócz tego zam ieszkuje to jezioro skorupiak: Palaem onetes, bardzo zbliżony do form y m orskiej P alaem on squilla... M ięczaki

Po wyjściu 2-go zeszytu prenum erata

wierających powyższe bakteryje, wyciągnąć je do rurki włoskowatej, która stanowi prawdziwą pułapkę- W ten sposób udawało się autorowi oddzielać bakte-

skiej zw raca się szybko w stronę ofiary i raptow nie jakby sprężyną poruszana jedna z olbrzym ich łap drapieżnych w yciąga się i prostuje, by na now o się

P y ta n ia , odnoszące się do deszczu, dały powód do d ług ich dyskusyj, pow tarzają­.. cych się na każdym

Szczególniej tyczyło się to ptaków, które przylatyw ały do brzegów Europy z północy i których wskutek tego nigdy nic widziano wysiadu­.. jących

Gdy ciało ros- ciągam y, cząstki oddalają się m iędzy sobą, siła międzyatomowra staje się przyciągającą.. | i dąży do sprow adzania cząstek do

rające jajeczk a, dostają się z dołów kloacz- nych za pośrednictw em ścieków do chlewów albo też n a łąki; tam ścianka proglotydu rosk ład a się, a