• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 5 (315), 20.III.1965

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 5 (315), 20.III.1965"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

D W U T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O - K U L T U R A L N Y

Szlem nie do wygrania

Granica na Odrze i Nysie należy do największego tabu w iy- ciu Niemieckiej Republiki Federalnej. Nie, nie dlatego, że nie wolno o niej mówić, lub pisać. Jest to w gruncie rzeczy jeden z najbardziej popularnych tematów, najczęściej poruszany pro- blem. Rzecz w tym, w j a k i sposób się o nim mówi, c o się pisze. Jeśli się nie chce narazić na zarzut zdrady narodowej,

trzeba być przeciw tej granicy.

AKON

N

E G A T Y W N Y stosunek do pol-

skiej granicy zachodniej stal się jednym z głównych elementów ojczyźnianej" postawy i miernikiem swoiście pojętego patriotyzmu. „ P r a w - dziwy" Niemiec nie mówi nigdy: gra- nica na Odrze i Nysie, on używa sło- wa: 1 i n i a Odra — Nysa. Nie ma żad- nej granicy, nie ma żadnych polskich Ziem Zachodnich, nie ma państwa pol- skiego. Są... Wschodnie Niemcy. Na mapach, w podręcznikach, w taryfie pocztowej, na drogowskazach.

Dotyczy to nie tylko granicy na Odrze i Nysie. Podobny stosunek żywi się w Niemczech zachodnich do granic południowych, łączących N R F z Cze- chosłowacją. Austrią i Wiochami. R ó w - nież w tych wypadkach rzadko używa się sformułowania: granica, „prawdzi- wy" Niemiec musi tu też manifestować swoją ojczyźnianą postawę.

Ten negatywny stosunek N R F do

Kielce bliżej TV

Na temat kieleckiej telewizji roz- mawiamy z kierownikiem Wydzia- łu Propagandy KW PZPR w Kiel- cach tow. ANDRZEJEM P1ERZ- CHAŁĄ.

, " '"Irtmy Jrdnym z nielicznych wo-

« i . w w h r» J " . które nic dyspo-

°oją jeszcze nadajnikami telewizyjny-

„ I . ? mo=y zapewniającej technicznie

odh'<».r programu...

— Ale to już sprawa kilku mie- n k W s zys t k° w ręku budowla- nych, do nich należy ostatnie sło- T?;, To prawda, że Kielecczyzna aołc późno otrzyma stację telewi- zyjną z prawdziwego zdarzenia, ale

m«7. n a to ta* wiele r o i -

ki i «. powodów, na które tu, w jelcach, nie mieliśmy wpływu, że . e r z e c 2y powinniśmy być Mdowoleni * tego. co Już mamy n n L . c] f, bym wracać do całej B I Ornatu, niemniej, cho- k o m U , Przypomnienia czytelnl- r j ^ „drogi przez mękę"

S L h ^ W1' m° K powiedzieć, że

« o a by o pokonywać nie tylko lecz t, u* a z świętego Krzyża.

n i e wiadomo od kiedy

"owym v l u d z l a c h strach przed Normalnie w takich, jak m lcJsJ ^a dua5h wybiera się dokumpnł i b u d° w ę . opracowuje jOKumcntacJę techniczną i budu- niem i n « i ^y r a c z° i ' moim zda- ło, i ;l 0 r,g' «n e rozumowanie, chcla- wy nSi.ij,,i wiono budować no- Swutv° t telewizyjno-rndiowy na ltości ? „ ,K r ł y i u- Góra o wyso- S f i w S ?0, , ?0 m o l r 6w i antena

,k"nały o d h ^m gwarantują do-

ko w i 6 r Programu nie tyl-

kim w ,m,y" V w o j e w ó d z t w i e klelec-

mi. w k t e poza jego granica-

<Qokoi\ctcnie no str. 7)

większej części obecnych granic nie- mieckich w y w o ł u j e logiczne pytanie o zasięg pretensji terytorialnych, o dru- gą stronę tego medalu z napisem

„nein".

Jakich granic żądają te kola w N R F , które kwestionują obecne rozwiąza- nia? Gdzie sięgają Ich apetyty?

Łatwo zapytać, trudniej odpowie- dzieć. Na pierwszy rzut oka można w stanowisku oficjalnych kól zachodnio- niemieckich rozróżnić kilka koncepcji, przeprowadzić jakąś linię podziału między np. rządem bońsklm a kie- rownictwem organizacji przesiedleń- czych. Bliższa analiza prowadzi jednak do ciekawego odkrycia: wbrew pozo- rom apetyt jest jednakowo duży, róż- nice nie dotyczą celu.

Rząd zachodnioniemlecki stoi oficjal- nie na stanowisku restytucji granic Niemiec z 1937 r. Odwrót mocarstw zachodnich od uchwal poczdamskich 1 montowanie Paktu Północnoatlantyc- kiego doprowadziło do konferencji lon- dyńskiej w 1954 r., w której akcie koń- cowym znalazła się formuło, że osta- teczne ustalenie granic Niemiec musi być odłożone do zawarcia traktatu po- kojowego.

Było to ustępstwo na rzecz rewizjo- nistycznej polityki Niemiec zachod- nich, a jednocześnie zajęcie wygodnej pozycji przetargowej wobec obozu so- cjalistycznego. Formuła ta nie kwestio- nowała jednak wyraźnie istniejących i zatwierdzonych także przez mocar- stwa zachodnie granic Niemiec, .for- muła ta była jednak dostatecznie po- jemna, by mogła pomieścić różne wy- kładnie. Tak więc NRF interpretuje ją rozszerzająco, przyjmując, że w jej ra- mach mieść i się ipso facto uznanie granicy Niemiec z 1937 r."').

(Dokończenie na str. 4) Apetyty bońskich rewizjonistów...

KAZIMIERZ ANDRZEJ J A W O R S K I

Z n i e z n a n e j k o r e s p o n d e n c j i B r u n o n a S c h u l z a

K

m IEDY w r. 1934 ukazały się „Skle- I py cynamonowe" i Bruno Schultz

_ zwycięsko wkroczył do literatu- ry, Zenek *) po przeczytaniu tej książ- ki wyznał ml, że j e j autor był jego kolegą z Politechniki Lwowskiej i że przez dwa lata na wykładach siedzieli przy Jednym stole. Zgodnie przyszliś- my do wniosku, że trafia się wyjątko- wa okazja, której nie można pominąć:

wciągnięcie Schultza do „ K a m e n y "

przydałoby naszemu pismu splendoru.

Wprawdzie od rozstania kolegów upły- nęło kilkanaście lat, ale chyba ox- architekt, a obecnie chwalony pow- szechnie pisarz przypomni sobie Zen- ka. Waśniewski zdobył adres Schultza i wysiał mu list sięgający wspomnlo- nlaml odległych czasów lwowskich.

Schultz zrazu nie mógł sobie uprzy- tomnić, kto był autorem tego listu, z którego „powiało" nań „dawnym cza- sem; raz na zawsza Już zda się — stra-

conym". Odpisał bardzo uprzojmlo ty- tułując Zenka „Szanownym Panem Ko- legą" i prosząc o dalsze wiadomości.

Ale już w następnym liście wyraz

„Szanowni/" zastąpił „drogim" — Jesz- cze z „Panem Kolegą", n później stale już bez „pana". Bo przysłane fotogra- fie wyraźnie wywołały w pamięci Schultza obrazy i sytuacje chwilowo zasnute mglą oddalenia. Okazało się.

że obaj niedoszli architekci „wylądo- w a l i " w zawodzie nauczycielskim, że ten im obu nie wystarcza, że w y ż y w a - ją się w literaturze i plastyce.

Tak więc między odnalezionymi ko- legami, którzy tyle mieli wspólnego, wywiązała się długa i ożywiona ko- respondencja. Zenek otrzymał w la- tach 1934, 1939, 1937. .1 1938 — łącznie dwadzieścia pięć listów i kartek, z cze- go najwięcej, bo czternaście, przypada na r. 1934. Odsłania się z nich wyraź- nie przewrażliwiona, subtelna natura

artysty, intuicyjnie czującego zbliżającą się katastrofę, w której zarówno on — wcześniej — jak i jego kolega — póź- niej, już na progu wyzwolenia — mieli zginąć.

Już w czwartym liście Schultz pisze:

„Jeętem również wzruszony i ucieszony naszym dziwnym spotkaniem (...) Jeśli nie odpłacam się Wam równą obfttoi- c/n wynurzeń — to dzieje się to c dziwnepo zahamowania, jakiemu podle- gam od pewnego czasu, jakiegoś braku radości, depresji, do której nic znaj- duję dostatecznej przyczyny. Muszę chyba być choru nerwowo. Miałbym teraz dużo powodu do zadowolenia, mógłbym sobie pozwolić na trochę ra- dości, a zamiast tego przeżywam nieo- kreślony 'strach, zmartwienie, żałość życia", i dalej stylem „Cynamonowych sklepów": „ A uiłaśnie spadla na świat taka nieprawdopodobna i błyszcząca

(Dokończenie na str. 7)

(2)

MAREK ADAM JAWORSKI W dwudziestolecie ,,Sztandaru Ludu"

B

Y Ł rok 1946. (/c<«itcMlim u ó u c n i do / kloty licealnej (starego typu) 10 Chełmie L u - be UJM m. P o obejrzeniu spektaklu Teatru Ziemi Chełmskiej uyilalon krótką recenzyjkę do „Sstandaru Ludu". Pdiniej codziennie itcnpil- louo, jak to tię mówi — od deski do deski, przeglądałem gazetę: za' mieszczą czy nie?

lieccnzyjna ukazała 1I4 na ostat- niej stronie. Wprawdzie mocno ok rojona, ale kto by wówczas zwra- cał uwagę na takie drobiazgi!

Po kilKii tygodniach, kiedy urraz z colą klasą przyjechaliśmy do Lubli- na i tutaj poszli do -prawdziwego teatru", wykroiłem chwilę wolnego czasu i z mocno bijącym sercem za- pukałem do gabinetu naczelnego re- daktora ^Sztandaru Ludu".

Redaktor Wohl podniósł głowę znad zarzuconego papierami biurka.

Nie pamiętam juS przebiegu rozmo- wy. musiała ona jednak wypaić dla mnie zadowalająco, bo wychodząc z redakcji miałem pieczołowicie scho- wany w portfelu dokument, stwier- dzający, źe jestem korespondentem

„,Sztandaru Ludu" i te „wszystkie władze proszone są o udzielanie po- mocy w pełnieniu obowiązków dziennikarskich".

Tak, tak-. IV 1946 r. łatwo motna się było dostać na szpalty. Nie dzi- wię się dzisiaj młodym adeptom pióra, kiedy z zazdrością słuchają opowieści o tamtych czasach

Teraz już częściej nadsyłałem do redakcji informacje o życiu miasta, działalności kulturalnej. Początkowo podpisywałem je „Oczko", później przeszedłem na kryptonim „MAJ" i tak już pozostał o. Pierwsze honora- rium wprawiło mnie w bajeczny nastrój. Idąc z kolelełanką na lody mogłem sobie pozwolić na duże porcje, za które płaciłem wlasny- m i pieniędzmi.

Kiedy rozpocząłem studia prawni- cze w Lublinie, ówczesny redaktor naczelny, Karol Jaworski (zbieżność nazwisk była zupełnie przypadko- wa), zaproponował mi redagowanie, w porozumieniu z AZWM ,£ycie".

którego byłem członkiem, kolumny akademickiej. Chętnie na to przy- stałem. Trochę materiałów dostar- czał Alek Sroga i Jurek Lutowski, specjalizujący tlę wówczas w felie- tonach. Wpadał do redakcji na go- dzinę, zajmował maszynę, kładł swoje dzieło na biurku naczelnego i nie czekając na jego opinię znikał czym prędzej.

15 kwietnia — ten dzień dokładnie zapamiętałem — otrzymałem Już stały etat w .^Sztandarze". Jako praktykant miałem 8 tys. złotych

Ludu". Przybyło tu kilku nowych dziennikarzy, przede 'wszystkim — sekretarz redakcji, Jurek Dostatni.

Jemu to poświęciłem epitafium od*

czytane podczas jednej z uroczy- stości wewnątrzredakcyjnych: „Tu leży Dostatni —• bezpartyjny sekre- tarz ostatni". Rzeczywiście Jurek był ostatnim bezpartyjnym sekre- tarzem w partyjnej gazecie. Nie długo zresztą...

Redaktor nacz, skierował mnie do działu depeszowego, ciągle nie ob-

sadzonego- Depesze na zmianę przy-

(obiad popularny kosztował wówczas 75 zł) a poza tym toierszówkę za to, co napiszę. Już w pierwszym miesiącu „wyciągnąłem" około 17 tys. zł. czym zaimponowałem tro- chę starszym kolegom. Wszyscy traktowali mnie Jednak bardzo ser- decznie. I kiedy w styczniu 1949 r.

otwarto półroczną Szkolę Dzienni- karską przy K C PZPR, kolegium re- dakcyjne postanowiło wysiać mnie do Warszawy na „przeszkolenie".

Nie zastanawiałem się długo; otrzy- małem urlop dziekański na uczelni i hajda do stolicy!

Najpierw musiałem jednak przejść egzamin wstępny. Dyrektor szkoły, red. Wiktor Borowski, wziął mnie w swoje obroty. Z problematyką mię- dzynarodową nie miałem jednak specjalnych kłopotów, gorzej było z historią WKP(b), ale wy kłady tow.

Walentyny Najdus i j e j wymagania pozwoliły później z nawiązką nadro- bić te braki. Jeszcze dzisiaj „Krót- ki kurs" śni się po nocach...

Wróciłem znów do Sztandaru

• ••

gotowywało kierownictwo redakcji, które teraz chętnie pozbyło się tego absorbującego zajęcia. Markowa- ł e m więc nocami, skracałem, klei- łem, robiłem tytuły, makietoicałem, wszystko w błyskawicznym tempie, ograniczony terminami wysyłania materiałów do drukarni.

Któregoś wieczoru, kiedy nie było nawału wiadomości, w przerwie między przygotowaniem pierwszej i drugiej strony napisałem wiersz, który poświęciłem murarzom lubel- skim: właśnie osiągnę U oni jeden z modnych wówczas rekordów. Bez konsultacji z kimkolwiek przepisa- łem wiersz na maszynie, zamieszcza- jąc go pod wiadomością o murar- skim sukcesie. Tego Jeszcze nie by- ło — wiersz Jako komentarz?

Następnego dnia redaktor naczel- ny wezwał mnie na „rozmowę" i so- lidnie objechał. Nie próbowałem się nawet bronić... Ale w tydzień potem ten sam redaktor poklepał mwe ser- decznie po ramieniu. „Wiecie — mówił — wasz wiersz cytowano na

konferencji partyjnej! Stwierdzili, te to Jest dopiero operatywność aa- zety!"

No więc dbałem o tę operatyw- ność, pisząc różne okolicznościowe wiersze na .jadane tematy". W tym czasie nie było to zbyt trudne, wy- starczyło, aby były rymy, możliwie nie częstochowskie, I trochę rytmu...

Zmieniali się redaktorzy naczelni

— po red. Karolu Jaworskim przy- szedł red. Edward Adamiak, który w tych trudnych czasach potrafił tobie zyskać duży autorytet i sym- patię zespołu, a później red. Marian Wawrsycki do dziś miłościwie pa- nujący — a ja ciągle tkwiłem na depeszach. Kiedy już się bardzo bun- towałem, że nie mam zupełnie cza- su na życie osobiste, przerzucana mnie do działu rolnego, partyjnego czy miejskiego, ciągle jednak wra- całem na noc. To brzmi trochę jak :amochwaLitwo, ale zawsze mówio- no mi, że „kierownictwo redakcji chce spać spokojnie". Ja przecież też chciałem!

Mimo wszystko depesze są jed- nak dobrą szkołą dziennikarską.

Człowiek Jest właściwie pozosta- wiony samemu sobie, a na podjęcie decyzji ma bardzo mało czasu. De- pesze uczą samodzielności, wyrabia- ją własny punkt widzenia, bo prze- cież PAP-owską depeszę można do- wolnie opracowywać, skracać czy czy też komentować. Niekoniecz- nie... wierszem!

* • •

Dziś „Sztandar Ludu" obchodzi swoje dwudziestolecie. W tej re- dakcji pracowałem prawie dziesięć lat, do października 1957 r., kiedy

*o postanowiłem przenieść się do

„Ciosu Szczecińskiego", wpadając w zupełnie inne problemy. Dziesięć lat

— to szmat czasu. 1 dlatego dwu- dziestolecie „Sztandaru" jest i moim Świętem.

Marianie (Wawrzycki), Włodku (Smutku). Józku (Porębski). Tadtiti (Cwardaku)! Jak to się śpleun?

Sto lat!" Doczekajmy stulecia .Sztandaru Ludu"/ Jedną piątą'ma- my Już poza sobą!

P r z e g l ą d r a s y —

OBRZE jest czasem usłyszeć, jak I nas widzą i jak nas piszą inni.

Takie spojrzenie z daleka poma- ga nawet uświadomić sobie fakty, o których tu na miejscu mało co się wic, albo ich się nie docenia. Nieraz już na tym miejscu odnotowywało się rozmai- te publikacje o sprawach czterech . wschodnich województw. Wśród ostat-

nich do bardziej interesujących nale- żą reportaże miesięcznika „Nadodrze", ukazującego się w Zielonej Górze. P o reportażu poświęconym Rzeszowszczyż- nle R. Rowiński drukuje nowy: „ K r e - sy — 3. Lubelszczyzna". Autor pisze tu o wszystkim po trochu: o ośrod- ku naukowym, kawiarni „Lublinlan- ka", kanale Wleprz-Krzna. rol- nictwie— Na końcu pisze autor o spo- łecznych komisjach pojednawczych, które u nas tak dobrze zdały egzamin.

„Lubelski chłop Jest zasiedziały | przy- wiązany do ziemi. Z e swoimi sąsiadami wspóltyje od pokoleń. Nie znaczy 10 Jed- nak. te stosunki między sąsiadami bywają Idylliczne, rzec motna te często są one zaprzeczeniem idylli. Ludzie kłócą się o

•prawy w sam raz na skal« sąsiedzką — U krowa weszła w szkodę, te miedza podora- na, te przelechal przez pole, te tona przy studni powiedziała to a to. T r i o rodzajn spory są potem Sprawą, którą rozstrzygnć ma wysoki sąd 1 tak nrzeclątony pracą.

Postanowiono i w taj mierze zmienić obli- cza lubelskiej wsi. (.„). Niech sąsiedzi, któ- rzy wiedzą, na czym kto siedzi, bez sądu rozstrzygają swoje sprawy, w minionym roku przed komisjami stanęło zagadnienie rozstrzygnięcia U l spraw. Obliczono, te 151 spraw zakończonych zostało zgodą sąsla- dów. orzywltcle zęode opija sir a udziałem członków komisji | stron w naJblltszeJ go- spodzie".

Ale pisze autor 1 o drugim obliczu postępu wsi, zauważając, że odbywa się on jednak z przeszkodami: „ w >t- mach poszerzenia usług dla wsi w nie- których gromadach uruchomiono wiej- skie zakłady fryzjerskie. Po roku ana- liza Ich działalność! wykazała, że więk- szość s nich przynosi straty a mie- sięczny obrót wynosi 3 (dosłownie trzy) złote. I to też Jest prawidłowość".

W przemianach, jakim podlega wieś lubelska, ma duży udział społeczny ruch kulturalny, czy ostatnio ciekawie rozwijające się kluby rolnika. Ten fakt stał się Jednym z punktów w y j - ścia artykułu J. Łapińskiego „Odpo-

wiadając niecierpliwym" wydrukowa- nego w „Tygodniku Kulturalnym". O co chodzi? Otóż ten żywiołowy rozwój klubów ,.Ruchu" i klubów rolnika w y - wołał rozmaito obawy i zastrzeżenia co do dalszego kierunku ewolucji życia kulturalno-oświatowego na wsi. A przecież to tempo i żywiołowość roz- w o j u świadczy, że forma klubu istot- nie odpowiada potrzebom i aspiracjom wsi. Przy tym powstają one z inicja- tywy mieszkańców, zwłaszcza miesz-

kańców — członków Z M W .

Otóż niektórzy publicyści narzekali na brak programu i jakiejkolwiek działalności kulturalno-oświatowej. Jest lokal, wyposażenie, stoliki, radio, książ- ki, prasa telewizor. Czyżby to mało?

Ano nie ma wielkich imprez, nie ma drętwoty dawnych świetlic.

„Natomiast teraz przychodzą nie tyl- ko od święta czy z okazji jakiegoś w y - darzenia w e wsi. Przychodzą codziennie, żeby sobie zwyczajnie posiedzieć, w y - pić kawę, porozmawiać w estetycznie urządzonym klubie. A to Jak widać niektórych denerwuje.

Doprawdy, czyż ludziom zajmującym się sprawami wsi tak trudno zrozumieć, że rolnik, nauczyciel, agronom czy ko- wal może mleć oeholę pójść do klubu I lam sobie posiedzieć w wygodnym fotelu? Tak zwyczajnie posiedzieć. Czy od razu musimy go jakoś ustawiać, organizować, mobilizować, angażować, I Ucho wie co Jeszcze z nim robić?

Ciekawe, że mało kogo Interesuje, co robią całymi godzinami ludzie w miej- skich kawiarniach, czy choćby w Klu- bach Międzynarodowej Prasy I Książki.

Nikogo nie zastanawia, czy oni się nu- dzą. esy nie. Natomiast na wsi. Jeśli nie tańczą krakowiaka, nie ćwiczą ja- kiejś sstuld. czy nie recytują wierszy, albo nie słuchają prelekcji, to zaraz musi być nuda, beznadslejność lid. lip.

Otóż wydaje się. że cala atrakcyj- ność klubów polega m. In. na tym. że można tam nie tylko brać udział w Jakimś zespole, uczestniczyć w jakiejś Imprezie, lecz motna także w sposób swobodny 1 kulturalny spędslć wolny czas. posiedzieć, porosmawlać, przejrzeć prasę, obejrzeć program T V ozy posłu- chać radia".

Trudno chyba postawić sprawę jaś- niej I — słuszniej.

T . K .

Rozmowa z wiceprzewodniczącym Prezydium WRM iv Kielcach

Ryszardem Dziekanem

KAMENA: — Przepraszamy, ale bez przydługiego wstępu, chcieliśmy poprosić o wywiad dla ,J<ameny".

Tymi słowami powitaliśmy wice- przewodniczącego Prezydium Woje- wódzkiej Rady Narodowej w Kiel- cach. RYSZARDA DZIEKANA. Rok kulturalno-oświatowy 1904—CS osiąg nął półmetek. Spośród wielu spraw wysunięto w Kiełecczyźnle na czo- łowe miejsce sprawę koordynacji wszelkich poczynań kulturalnych.

Czy widoczne są już efekty w tej mierze?

R. D Z I E K A N : — Za wcześnie o tym mówić a tym bardziej podsu- mowywać. Rok kulturalno-oświato- w y trwa, n koordynacja poczynań kulturalnych to przedsięwzięcie obliczone na dłuższą metę. W zało- żeniach naszych koordynacja to po prostu dążność do zaspokojenia potrzeb kulturalnych wszystkich środowisk.

KAMENA: — W jaki sposób za- mierzacie to osiągnąć?

R. D Z I E K A N : — Organizatorem życia kulturalnego są nie tylko rady narodowe. Stwierdzenie to można zresztą odwrócić: kto u nas nie jest organizatorem życia kulturalnogo 1 u kogo brak tego rodzaju aspiracji?

Rzecz w tym Jednak, aby działać wspólnie, nie rozpraszać środków finansowych, właściwie wykorzystać Istniejącą już bazę materialną I ludzką. Zawarliśmy przeto szereg porozumień ze związkami zawodo- wymi. organizacjami młodzieżowy- mi, spółdzielczością handlową | P U P I K „Ruch". Słowem z placów- kami dysponującymi określonymi funduszami na działalność kultural- ną. Realizacja naszych porozumień umożliwi weryfikację wszystkich placówek finansowych przez gro- madzkie rady narodowe, dopomoże w ustaleniu sieci' placówek kom- pleksowych. Placówki to powstawać będą przede wszystkim we wsiach, siedzlbnch gromadzkich rad narodo- wych. Chcemy, aby placówki te byty ośrodkami kultury skupiającymi pracę biblioteki z czytelnią, świetli-

cy z klubem, ewentualnie dysponu- jącej kinem. Placówki te korzystać b«dą w pierwszym rzędzie z kre- dytów na działalność I na uzupeł- nienie wyposażenia.

KAMENA: — A konkretnie, jakie zadania stawiacie przed wspomnia- nymi placówkami i wobec współor- ganizatorów życia kulturalno-oświa- towego?

R. D Z I E K A N : — Placówki kom- pleksowe realizować będą szerszy program, zwłaszcza w pracy oświa- towej I upowszechnianiu sztuld.

wykorzystując do tego specjalny, nowoczesny sprzęt i środki maso- wego przekazu. Związek Młodzieży

Wiejskiej. „Samopomoc Chłopska" i P U P I K „Ruch" zająć mają się rów- nomiernym rozmieszczeniem klu- bów prasy, klubo-kawiarni, klubów młodego rolnika w mniejszych wsiach.

5 pytań

Szczególną troską naszego Wy- działu Kultury 1 Związku Zawodo- wego Pracowników Rolnictwa jesl opracowanie programu działalności kulturalno-oświatowej w państwo- wych gospodarstwach rolnych ' spółdzielniach produkcyjnych.

KAMENA: — Z umacnianiem Istniejących placówek i rozszerza- niem i eh sieci wiąże się ściśle spra- wa roswoju poradnictwa i instrukta- żu. Wiadomo Jednak, ża w ty*

względzie województwo kieleckit ma sporo kłopotów. Czy realizacja wymienionych założeń nie poglfW tych trudności?

(3)

ROMUALD KARAŚ

Marynarze lądów

X

A K T o on — majster M i e c z y s ł a w Jankowski. W k a r a k u ł o w e j czap-

c t i w r o g o w y c h okularach, w

•ofclkach wyczyszczonych do p o -

» «ku Mówiono mi o n i m : Intelektua- l n a ' w waciaku, elegant, tancerz

i r w s z e j klasy, taktyk i spryciarz.

&Hv trzeba — do rany da się p r z y l o - i t * innym razem — b r z y t w a .

Życiorys? Jak każdego z Mostostalu _ niezwykły. .

Dwa roczniki

__ skąd pan pochodzi?

Wieś T r o j a n e k koło Ł o m ż y w Białostockiem. D z i e w i ę ć chałup — i wszystko.

Stamtąd pan t r a f i ł do Mostostalu?

_ Nie, z W a r s z a w y . __ w i ę c przedtem?...

__ Byłem w y w i e z i o n y na roboty do Prus Wschodnich. T a m się zetknąłem z mofm zawodem.

— A potem...

Przyjechałem do W a r s z a w y szu- kać brata. Niestety, nie znalazłem.

Zginął w powstaniu.

— T o jedyny brat?

jjje, b y ł o nas sześciu. Jest p i ę - ciu. choć n i e w i e l e b r a k o w a ł o , ż e b y zginał i drugi brat. B y ł saperem w wojsku. W czasie r o z m i n o w y w a n i a stracił od wybuchu ręce. Na g o s p o d a r - ce osiadł najstarszy brat. Reszta — wyfrunęła z rodzinnych stron.

— Ile lat pracuje pan w Mostostalu?

— Dwadzieścia.

— T o już historia.

— Osobfsta — na p e w n o . Z a w o d o - wa — także: n a j p i e r w w z n o s i l i ś m y mosty — P o n i a t o w s k i e g o , Śląski, p o - tem huty — Bobrek. W a r s z a w a . T e r a z przyszły obiekty i w i e l k i e j chemii.

Wśród n'ch — P u ł a w y .

— Czym jest dla pana w i e l k a b u d o - wa?

— Tym, czym dla dziennikarza pisa- nie.

— T o tak b e z o p o r ó w , b u n t ó w wszedł pan do zawodu, stał się C y g a - nem wędrującym po k r a j u z j e d n e g o wielkiego placu b u d o w y na drugi, t r z e - ci, czwarty?...

— Nie, nikomu nie przyszło to łat- wo. W pierwszej f a z i e b u n t o w a ł e m się jak rekrut w w o j s k u . A l e minęło. T e - raz — dokąd każą, tam się jedzie.

Montujemy konstrukcje. T o , co nas trzyma, to efekty. C z ł o w i e k w i d z i s w o - ją pracę, cieszy sfę nią. N a k a ż d e j wielkiej budowie z o s t a w i a m y k a w a ł e k serca. A l e o t y m trzeba zapomnieć, z a - jąć się nową robotą...

— Ten, panie, b y l e t y l k o miał za co się uchwycić — do nieba się w d r a - Pie. Sprytny jak kot.

Zadzieram g ł o w ę i patrzę, jak na szczycie pięćdziesięciometrowego r e g e -

S ® obserwowania « «

S 1 ' . " 1 «•'<» w głowie k r ę c L A S - g ł ę b o k ^ przepaść?™

d ó ?c . ,2S s t s k 0m i n * 0Ea 3» > c z y ł s w o j ą robotę. -ą k P o w ę d r u j e na

*nrtnv C, !, 1i ° . PC?y"a.m a , y' wesolutki, po- godny. delikatny jak dz!ewczynka. Z a - A m r a n i T « dech: czy to robotnik?

A ..pacaniątko" cały czas śmieje sir.

szczerzy zęby. rozbraja mnie zupełnie.

, ~ ,C o- w r ó b e l ze mnie? — m ó w i M a r i a n Bracha.

W g ł o w ' e mi się nie mieści, że o g l ą - dam jednego z nnjlepszych f a c h o w - c ó w p u ł a w s k i e j b u d o w y . Jak trafił ten dzieciak do Mostostalu, jak z w i ą z a ł się z robotniczą załogą?

— T a k się złożyło, ż e musiałem już pracować od najmłodszych łat. P o po- w r o c i e z obozu koncentracyjnego ojciec c ężko chorował a potem zmarł. Trzeba b y ł o zapracować na rodzinę. C h w y t a - łem się każdego zajęcia od handlu, aż po d o r y w c z e roboty, których nie b y ł o jednak w i e l e w m o j e j r o d z i n n e j m i e j - scowości — Jastrzębiu w K i e l e c k i e m . W y f r u n ą ł e m w i ę c stamtąd. I pracuję w Mostostalu. Roboto dobra. Zarobić można sporp. A l e w y d a t k ó w mam d u - żo. C a ł e szczęście, że brat już skoń- czył politechnikę i nie muszę mu p o - magać. Zostały m i jeszcze trzy uczące się siostry i mama. Dlatego muszę się 1'czyć z groszem i po w y p ł a c i e stracić nie w i ę c e j niż na pół litra. I n a c z e j — nic b y ł b y m w zgodzie z sumieniem.

B o choć lestem k a w a l e r e m , m a m sytua- c j ę podobną do ojca rodziny.

— A czy P u ł a w y pociągają pana?

Chciałby pan tu może zam'eszkać?

— M n i e się bardzo tutaj podoba.

Chętnie b y m pozostał, w y u c z y ł się j a - kiegoś z a w o d u i pracował w Azotach.

Bn tak n a p r a w d ę , to w Mostostalu, choć Draca jest piękna, ale człowiek dla sie- b i e n:c w ł a ś c i w i e nie ma. P o kilkuna- stogodzinnej h a r ó w c e kładzie sle każ- d v soać. bo nie jest zdolny do innych zaięć. M o ż e w s t y d się orzvznać. nip la dziewięć lat temu czytałem ostatnią książkę.

Rodem

z Rzeszowskiego

W y s z e d ł właśnie ze środka regenera- tora. W e w n ą t r z w i e l k i e g o baniaka za- kładał podesty. Zgrzany, zmęczony odetchnął zapalając pap'erosa.

Zima na dworze, a tam w e w n ą t r z — lato. G o r ą c o !

— P a t r z y ł e m , jak parowały mu ręce i twarz. Jakby paliły papierosa, tyle że subtelniej.

Jakaż była droga życia tego monte- ra? Czy też przeszedł wielką o d y s e j ; w ę d r ó w e k ?

Życiorys Jana K r ó l a , choć zamknię- ty 32 latami, jest t y p o w y dla ludzi z Mostostalu. W y w ę d r o w a ł z BInaroweJ

— rodzinnej wsi w Rzeszowskiem. gdzie no rodzeństwo przypadało wszystkiego półtorej morgi. Pracował przy budo- w i e huty Częstochowa, zakładów che- micznych w Oświęcimiu, fabryki ko- tłów w Raciborzu. Potem był Rybnik, Rokltnica, Rogoźnik. Huta Mała P a - n e w . W y s z k ó w . N o w a Huta. Skawin.

W i e r z b i c a , R e j o w i e c . Chełm, P u ł a w y .

— Ja już wielkich budów mam do- syć. T y m bardziej, że się ożeniłem.

Muszę prowadzić dwa d o m y : jeden w hotelu robotniczym, drugi w D ą b r ó w - ce W a r s z a w s k i e j w Kieleckiem. T o w y - datek zbyt duży. M y ś l ę osiąść w P u - ławach. Dadzą mieszkanie — zostanę.

N i e — będę szukał miejsca gdzie Indziej.

Z n a j d ę !

Jacy są?

R. D Z I E K A N : — T o p r a w d a , ale pokażcie mi jeden odcinek życia wolny od kłopotów i trudności?

„Kameny"

Rmcz Jednak nie w trudnościach, a

sP°sobie ich przezwyciężania. W

"Mzym przypadku s p r a w y te nie bynajmniej łatwe — to fakt. Jak

»'adomo, nie m a m y jeszcze w e wszystkich powiatach ani p o w l a t o - wycn ani zakładowych d o m ó w k u l - do i plo c 6w e k predysponowanych

' " l e n i a pomocy w i e j s k i m p l a -

m i y c l a kulturalno-oświato- trnfu W t eJ Sytuacji szczególną larl i 0 t 0 C 2 a ć będziemy już istnle- { 2 . . , „ j tworzyć, w powiatach nie Dnr.j Vą c y c h d o m ó w kultury, n o w e

6U Pr a cy kulturalno-oświa- Realizacja tych zamierzeń

rozsądnej polityki k a d r o -

J 1 etatowej. Poza t y m proszę

nie zapominać, ż e m a m y w Kielcach W o j e w ó d z k i D o m K u l t u r y . Musi on nasilić swą działalność instruktażo- w o - m e t o d y c z n ą . rozwinąć a k c j ę szkoleniową, o b j ą ć nią p r a c o w n i - k ó w kultury i p o w i a t o w y c h poradni, instruktorów wszelkich kół zainte- resowań i społeczny a k t y w kultu- ralny.

KAMENA: — Mówiliśmy dotych- czas, jeśli tak rzec można, o pla- nach dalekosiężnej działalności kul- turalno-oświatowej. Co przedsię- wzięliście jednak na okres najbliż- szy?

R . D Z I E K A N : — O c z y w i ś c i e k o n - tynuować będziemy togo typu i m - prezy, które zdobyły sobie p r a w o o b y w a t e l s t w a i cieszą się uznaniem społeczeństwa. M a m na myśli i m - prezy z wieloletnią t r a d y c j ą : kon- kurs recytatorski, f e s t i w a l teatrów poezji, o k r e s o w y przegląd dorobku społecznych ognisk artystycznych.

Dni O ś w i a t y . Książki I Prasy, Świętokrzyskie Dni Kultury, któ- rych inicjatorem jest Z M S . konkurs pod nazwą „ w i e ś bliżej teatru . — przyczynia się rokrocznie do p o w - stawania nowych klubów i kół m i - łośników teatru. W przypadku Świętokrzyskich Dni K u l t u r y k o o r - dynacja zdawać będzie s w ó j prak-

tyczny egzamin. W i e r z y m y , ż e po- łączone wysiłki różnych instytucji i organizacji wniosą wiele nowych

m o m e n t ó w w życie kulturalne na- = szego regionu. Z nowych — imprezą,

po k t ó r e j się w i e l e spodziewamy, będzie Tydzień Folkloru Polskiego organizowany na przełomie sierp- nia i września w powiatach: kie-

leckim i opoczyńskim. W progra- = m i e T y g o d n i a — imprezy przezna- j = = czonej przede wszystkim dla t u r y -

stów zagranicznych i k r a j o w y c h — znajdzie się w i e l e ciekawych i m - prez folklorystycznych, w tym w y -

stawy I kiermasze sztuki ludowej, = jarmarki ludowe z ż y w y m skanse- ===

nem, pokazy obrzędowych widowisk = ludowych w wykonaniu amator-

skich zespołów regionalnych.

Przedstawiłem tylko w ę z ł o w e i to jeszcze nie wszystkie zagadnienia naszego życia kulturalno-oświato- wego. Moglibyśmy m ó w i ć jeszcze o wielu bardzo istotnych proble- mach, ale zdaję soblo sprawę, ż e przed nami sporo jeszcze miesięcy w roku bieżącym I zapewne z n a j -

dziemy jeszcze czas 1 okazję do rozmowy. Zapraszam.

Rozmawiał: K A Z I M I E R Z O U R T Ę Ę

Fot. S. Papciak

Reporter stawia znaki zapytania. Z y - cie powinno dać odpowiedź przeczącą.

W imię słów Mariana Brachy, który ostatnią książkę czytał dziewięć lat temu.

Jacy są? Natrętne 1 p r y m i t y w n e p y - tanie. P o zarobkach sądząc — „ k o m i - niarze". Jeśli ktoś zechce oceniać po stylu życia, pragnieniach, ambicjach na pewno okażą się inni niż się o nich sądzi. T o nie są ludzie — Jak z w y k l e się ich taksuje — od zapijania się do nieprzytomności, od hulanek, trwonie- nia pieniędzy, łatwych uciech.

T e f a ł s z y w e i uproszczone opinie w c i ą ż pokutują, choć w y z n a w c ó w ta- kiego stylu życia jest wśród montaży- stów niewielu. Olbrzymio większość to normalni robotnicy. Normalni na tyle, na ile pozwalają warunki. Są to przecież marynarze lądów. Ludzie sta- łych w ę d r ó w e k . Cyganie, na domiar złego, samotni, najczęściej bez żon 1 rodzin. Ludzie, których praca zmienia oblicze kraju, choć oni sami m n i e j się przy tym z m i e n i a j ą : w stopniu bardzo nieznacznym czerpią z dorobku kultu- ralnego. Czy w o l n o się z tym pogo- dzić? Czy wolno uznać to za natural- ne?

„dudzoziamiae w doi

rmu

Mam syna jedynaka, który rów- nież jest studentem i dlatego „Cu- dzoziemiec w domu" tak bardzo mnie zainteresował. Artykuł dałam do przeczytania mężowi, który odło- żył pismo i krótko zawyrokował

„Ź lego wyrośnie bandyta". Ależ.

mój drogi, on ma dopiero siedem- naście lat i na pewno pozuje'' — od- powiedziałam. „W takim razie jest to najczystszej wody romantyk" i dalej nic chciał na (en temat roz-

| mawiać. Ja natomiast rie mogłam poradzić sobie z tym problemem jeśli ten miodu chłopiec jest na- prawdę oschły w stosunku do swoich najbliisstich. nie ceni dorobku kul- tury poprzednich pokoleń, nie uzna- je wielkich dóbr humanistyki, a tyl- ko zapatrzony jest z zachwytem w

sputniki i technikę, to coś tu szwan- k u j e w jego wychowaniu.

Może matka jego lub ojciec nieumiejętnie pouczali w domu po- pełniając bezwiednie jakiś kardy- nalnii bład w stosunku do swojego dziecka. A może szkoła zrobiła m u

krzywdę, odzierając go ze wszyst- kich uroków humanistyki? Swoją drogą jest to chłopiec bezkrytyczny, bo czyż może inteligentny student nie zdawać sobie sprawy, że sputni- ki i cala wspaniała technika jest wynikiem pracy wielu pokoleń, że humanistyka to teatr, kino, książka I sztuka? Jak sobie wyobraża taki młodzieniec życie w kraju, gdzie nie ma intelektu, uczucia, sztuki, gdzie wszechwładnie panuje jedynie mózg elektronowy i inne maszyny cho- ciażby najbardziej doskonałe?_.

M A R I A S Ł O W I K O W S K A Bychawa w o j . Lublin

ł-famuLac o&u/iaŁtf"

Komitet Frontu Jedności Narodu w Sltańcu postanowił zbierać dane o Sltańcu. Byłabym bardzo wdzięcz- na redakcji za dostarczenie odpisu artykułu .JTamuloc oświaty", wy- drukowanego w piśmie „Slewba". a przedrukowanego chyba w roku 1905 lub 190C na pierwszej stronie

„Kuriera Lubelskiego". Artykuł był podpisany: „Włoiclanka z Sitańca", którą jestem ja.

M A Ł G O R Z A T A S Z P R I N O K R O W A Od redakcji:

przys(qpllttmy do poszukiwań arty- kułu. JrSIl co odnajdziemy — prcrlli- my Pani.

(4)

JAN

JANTAR Szlem nie do wygrania

(Dokoiicttnłt >c sir. 1) Dlaczego z 1037 r.? Politycy zachod- nioniemicccy tłumacza, i e są to gra- nice bez hitlerowskich aneksJ1 i pod- bojów. a więc „najbardziej sprawie- dliwa". A przecież te .sprawiedliwe"

granice były w okresie m i ę d z y w o j e n - nym „nie do zniesienia" dla Niemiec.

Przecież przeciwko tym granicom pod- burzało się tam przez cale lata opinię publiczną. Na fali niezadowolenia z Traktatu Wersalskiego doszedł do w ł a - dzy Hitler, niezadowolenie to posłu- żyło mu do usprawiedliwienia całej I I w o j n y światowej. ..Kiedy mieliśmy te granice — pisał niedawno prof. Golo Mann — podnosiliśmy wielki wrzask.

Teraz, kiedy przeoraliśmy je. chcieli- byśmy te granice odzyskać"".):

Czy naprawdę o t e granice chodzi?

Rozszerzając sens uchwal konferencji londyńskiej i przyjmując, że w ra- mach formuły o odłożeniu ostatecznego ustalenia granic Niemiec do zawarcia traktatu pokojowego mieści się uzna- nie ..granic Niemiec z 1037 r." Niemcy zachodnie — mówiąc językiem brldży- stów — rozpoczęły określoną licytację.

Pokazały kolor, chcąc rozegrać wielkie- go rewizjonistycznego szlema. Rzecz w tym, że żaden z partnerów niedaw- nej konferencji nie wszedł do licytacji.

.Jnterpretacja ta nigdy nie została potwierdzona przez mocarstwa zachod- nie, które w żadnym oświadczeniu nie wyraziły uznania dla granic Niemiec z 1937 r. jako nadal obowiązujących"').

T o zmusiło Bonn do określonej polity- ki, do manifestowania swego rzekome- g o umiaru i wstrzęmiężliwości.

Zresztą rząd boński nigdy nie w y - suwał zbyt natarczywie na plan p i e r w - szy sprawy granic, nigdy nie był na tyle krótkowzroczny, aby krępować sobie ręce i podejmować jakieś zobo- wiązania co do zakresu swojego gra- nicznego programu. Stanowisko w spra- w i e granic z 1037 r. posiadało 1 posiada ściśle określoną, strategiczną rolę. Ma ono u t o r o w a ć niemieckim preten- sjom terytorialnym drogę dla p r a w n e - go punktu wyjścia. Ma doprowadzić do międzynarodowej zgody na samą r e w i z j ę obecnej granicy, do stworzenia p o d s t a w y p r a w n e j takiej re- w i z j i . Czyli nie chodzi o zasięg, chodzi o samą zasadę. Jeśli. się ją uzyska, wtedy się zobaczy, jakie granice będą potrzebne. T e z 1037 r., czy te z 1014...

Ta rewizjonistyczna logika f o r m u j e całą bieżącą politykę rządu bońskiego.

K i e d y minister Seebohm stwierdził, że układ monachijski nadal obowiązuje.

Erhard zdystansował się od niego i oświadczył, że Niemcy zachodnie nie wysuwają roszczeń pod adresem Cze- chosłowacji. K i e d y jednak ten sam

W I E S Ł A W KAZANECKI

?

Co zrobisz kiedy każą ci płonąć i nazwą się bohaterem i nazwą ciebie pochodnią która rozjaśnia

Co zrobisz kiedy podpalą ziemię i wszystko będzie

tak jasne, że się przerazisz mroku własnego ciała.

BOGDAN PASTERNAK

Walka

Jest w nas coś z morza wiatr rzuca o brzegi albo niesie łagodnie w cichą nieskończoność Jesteśmy przedmiotami przyległymi do fali uderzeniami

wygładzono nam rogatą młodość T o jes* walka

o szczęśliwy dzień odpływu.

Erhard przyjął przedstawicieli zlom- kostwa „Niemców Sudeckich", wtedy potwierdził Ich ..prawo do stron o j - czystych" i „prawo do samostanowie- nia".

„Upatrują platformę"

T a taktyka znajduje najlepsze odbi- cie w polityce organizacji przesiedleń- czych. Z Jednej strony zaciekle 1 bez- względnie atakują one każdy glos pa- dający w N R F za uznaniem obecnych granic niemieckich, z drugiej strony natomiast zachowują milczenie na te- mat zakresu swych terytorialnych rosz- czeń. Występują przeciw granicy na Odrze i Nysie, przeciw zachodniej g r a - nicy Czechosłowacji i przeciw północ- nej granicy Włoch, ale rzadko w y p o - wiadają się, jak ich zdaniem te g r a - nice powinny wyglądać.

Owszem, zdarzają się wypadki, że co niecierpliwszy fiihrerek jakiegoś ziom- kostwa zapowie s w ó j p o w r ó t nad W i - słę. iub w y r w i e się z deklaracją p r z y - gotowaną na „lepsze czasy", w całoś- ci jednak przywódcy zlomkostw nie w y p o w i a d a j ą się w sprawie przebiegu przyszłych granic.

Nie świadczy to o braku takiego pro- gramu. N i e świadczy to także o popar- ciu bońskiej tezy w sprawie granicy z 1037 r., najbardziej przecież zniena- widzonej przez klientelę 'tych organi- zacji. Chodzi także po prostu o takty- kę, o sposób postępowania dostosowa- ny do w y m o g ó w chwili.

Wskazuje na to analiza całej dzia- łalności organizacji przesiedleńczych.

Potwierdzenie tego wyszło z samego obozu przesiedleńców.

Na przełomie 1061/62 r. jeden z w y - bitniejszych działaczy rewizjonistycz- nych, A x e l de Vries opracował dla po- trzeb bońskiego ministerstwa spraw zagranicznych obszerny memoriał w sprawie działalności organizacji prze- siedleńczych w N R F ' ) . T r a f chciał, że fotokopia oryginału tego dokumentu w r a z •/. odręcznymi poprawkami autora wpadła w polskie ręce I mogła wresz- cie ujrzeć światło dzienne. Wśród pro- blemów poruszonych przez de Vriesu znalazła się również sprawa r e w i z j o n i - stycznej taktyki w odniesieniu do gra- nic niemieckich.

Rząd zachodnionlemlecki rości sobie prawo do granicy z 1037 r. — wyjaśnia de Vrics. — G d y b y organizacje prze- siedleńcze poparły to stanowisko, m o - gło by dojść „do szeregu kontrowersji i nieporozumień wśród samych prze- siedleńców".

Dlaczego?

„ W skład np. ziomkostwa .Prus Zachodnich" wchodzą ludzie, których część mieszka na terenach przyzna- nych przez Traktat Wersalski Polsce.

Równocześnie są wśród jego czlottków ludzie z terenów, które w 1937 r. nule- ialy bezspornie do Rzeszy Niemieckiej.

Tym tłumaczy się, że ziomkostwo .Prus Zachodnich" wielokrotnie zgła- szało żądanie, aby rząd federalny i or- ganizacje przesiedleńcze, już choćby w interesie jedności ziem ojczystych za- chodnich Prusaków, uwzględnili żąda- nia terytorialne wychodzące poza gra- nice 1937 r. To samo dotyczy w pęta- nym sensie również obszaru Kłajpedy, czyli również ziomkostwa „Prusy Wschodnie". Nie wolno wreszcie po- mijać faktu, że Sudety w 1937 r. nie były jeszcze objęte granicami Niemiec, jednak z drugiej strony zostały w swo- im czasie na mocy absolutnie wiążą-

cych układów m'.ędr>marodowvch, przyłączone do Rzeszy Niemieckiej".

A przecież autor memoriału nie m ó - wi jeszcze calei prawdy. Wśród orga- nizacji przesiedleńczych są ziomko- stwa nie tylko „ z terenów przyzna- nych przez Traktot Wersalski Polsce".

Istnieją w N R F ziomkostwa Niemców '• kHwy. 7. Węuler 1 Rosji, ziomkostwa Szwabów Danaekleh. Sasów Siedmio- grodzkich l Niemców z Jugosławii, ist- nieje i dzieła Związek Gdańszczan.

Czy te organizacje nie mają nic do powiedzenia na temat granic?

Mają i to bardzo wiele. Na razln jednak ograniczają się do podnosze- nia hpsłn o „prawie do stron ojczy- stych". Na temot granic jednak milcz.), bowiem, jak informuje de Vries boń- skle ministerstwo spraw zagranicz- nych. ..przeciwko zbyt drobiazgowemu rozpatrywaniu granic w ramaęji poli-

tyki ojczyźnianej zlomkostw I nada- waniu temu zbyt duiej wagi prze mawiają bardzo zasadnicze względy..."

Ce Vries Ich nie ukrywa „Problem pranie to nie sprawa zasady, ale za- gadnienie realnej polityki, zagadnie- nie stosunku sił w określonym mo- mencie..."

Słowem, za wcześnie na razie na re- wizjonistyczny program graniczny.

Niech rząd boński toruje drogę, niech walczy o program minimum, o zasa- dę prawną. W żądaniu granic z 1037 r.

ziomkostwa „upatrują platformę, w oparciu o którą budują swoją pozycję polltyczno-ojczyżnianą". s w o j e żą- dania, s w o j e granice.

N i e jest dla nikogo tajemnicą, jakie to mają być granice. Wskazują na to nazwy poszczególnych zlomkostw, ho- łubionych i finansowanych przez rząd zachodnionlemlecki. Wskazuje na to działalność- tych organizacji i Instytu- cji. których zadaniem jest torowanie drogi dla pełnego programu żądań re- wizjonistycznych.

Niedawno prasa duńska poinformo- wała o skandalicznym wypadku. Oto wydawnictwa N R F zawiadomiły swoich duńskich dostawców, że będą od nich importować tylko te książki, mapy i globusy, które oznaczać będą granice Niemiec z roku-. 1030. Podobnych f a u - l ó w można przytoczyć więcej.

Organizacją, która wyróżnia się w walce o .,jedynie słuszne, prawnie umo- tywowane, sprawiedliwe" granice dla tych mitycznych, przyszłych Niemiec jest A K O N . Pełna nazwa tej organi- zacji brzmi: „Akcja Odra-Nysa — ruch ludowy w Niemczech przeciwko re- zygnacji z niemieckich, terenów wschodnich." Założona w 1062 r. A K O N w y z n a j e krótki i węzłowa ty program:

..Żądania granic z roku 1937, któremu hołdują wschodnloniemieckie ziom- kostwa i które dla Bonn jest żądaniem fundamentalnym, AKON oczywiście nie akceptuje. Granice z 1937 r. są sprzeczne z prawem do samostanowie- nia..."') A jakie, zdaniem A K O N . gra- nice są zgodne z tym prawem?

Marzenia...

L e ż y przede raną ulotka, (reproduku- j e m y ją na 1 stronic „ K a m e n y " ) jaką od k i k u tygodni A K O N rozpowszech- nia w Niemczech zachodnich i w r ę - cza akredytowanym w Bonn dzienni- karzom zagranicznym. Strzałki wskazu- ją granice „ustanowione wbrew prawu", zaciemnione obszary oznaczają ziemie, które „powinny wrócić do Niemiec".

Są to „Prusy Wschodnie", „Danzig".

„Prusy Zachodnie". „ P o m o r z e " .

„Wschodnia Brandenburgia". „ K ł a j p e - da", „Śląsk", „ S u d e t y " I Południowy T y r o l " . Pretensja pod adresem 4 państw nie licząc N R D i Austrii, za- wsze uwzględnianych w rewizjonistycz- nych bilansach.

Czy A K O N różni się czymś od rządu bońskiego? Oczywiście, różnica Jest zasadnicza.

„Można zrozumieć — pisała „Solda- ton-Zeitung" — kiedy nasze kola pań stwowe z jakichkolwiek względów nic odważają się w obecnej chwili żądać lego, co nam się prawnie należy. Ale AKON nie jest urzędem i AKON chce zrealizowania naszego prawa".

A K O N nie jest urzędem...

Stosunek oficjalnych kól N R F i re- wizjonistycznych organizacji do połud- niowo-wachodnich granic niemieckich jest taki sam: negacja bez żadnej dys- kusji.

Podobnie zgodny jest ich stosunek w spri w i e roszczeń terytorialnych:

jeśli nadejdzie okazja, zagarnąć jak najwięcej. Obecnie jednak wysuwa się różne programy. Dccyduje o tym tak-

tyka, podział ról między rząd. a utrzy- mywane przez niego i przez niego po- pierane organizacje rewizjonistyczne.

Jak w kiepskim przedstawieniu gra Jest zbyt przejrzysto. Politycy bońscy i przywódcy przesiedleńców łudzą się, ł e nadejdzie okazja do otwnrtcgo sfor- mułowania granicznego programu, że zmieni się obecny stosunek sil, że przyjdzie czas na nowy rachunek. P r o - ces jednak odbywa się w odwrotnym kierunku. Wszystko przemawia prze- ciwko bońsklm aktorom. Z d i i a na dzień pogłębia się proces izolacji ru- chu rewizjonistycznego, z dnia na dzień pęka w szwach bońska polityka od- wetu.

Można bez przesady powiedzieć, że cały świat uznajo obrene granice nie- mieckie. Przt konanie o niezmienności tych granic zaczyna torować sobie także drogę do świadomości samych obywa- teli N R F .

II II. Wlrwl6ra. WapAlc.etna polityka wtchotfnla Nlcmiucltlr) Republiki Pcdoral.

nej. nluletyn Z A P nr is-p, u n , nr, u 11 Oolo Mann. Zawirp* pnkfij / Cnuj..

Dor Slarn. iz.vi.isci r.

II O. WlewlAra. Jw.

41 Axcl de Vrlei. Mrmnilal w sprawie dzlalalnotcl organizacji przeilrtlcitciycti w

"maczcille i oiyglnalu niemiecki*, (o. Z A P . H r o r i u « ł iw*.

I) W. Plcycr. DeuUrhr NaUonal-Zeltuna u ud Snldatcn-Zelluns. I « . X . » a r.

STEFAN WOLSKI

Liryka... liryka

o , kwiaty...

Ten złocisty rozpuścił warkocze.

M ó w i ę do niego poruszeniem palców, serce się składa do sztychu, aż wytryśnie...

T o było dawno, dalej niż piętnastolecie za smugą zaoczną życia, za borem lat.

K w i a t ten, /.warzony teraz i siwy,

niczym spojrzenie w zmierzch, jak gdyby nic nie było ponad to...

I I , A tamten,

nie drugi, nie następny:

Iriny...

Miał ciemną czuprynę i patrzył ciemnym miodem wprost

w smak.

A może to nie kwiat,, może owoc...

I Bo kwiaty rosną przy ziemi, a owoc...

Nie wiem.

Czyż można wiedzieć?

Wie ptak i w i a t r ,

nawet wiatraczek na dachu, tylko nic my...

nabici w i e d z y trotylem, porażeni strachem, przyziemni

0 wybuch.

T a m t e n kwiat był chyba najdroższy:

k w i a t

nic kwial...

jij; .

A ty.

ty jesteś róża. królowa, 1 obietnica,

albo glos nadchodzący z ciemności jutra.

Bo jutro jest zawsze zakryte.

Może śmiech—

a może śmierć...

A l e do ciebie mówię, ciebie wdycham i widzę o jedno objęcie dalej

o jedno westchnienie drożej, 0 cały świat lepiej.

lecz kiedy wyciągnę rękę...

Ba,

kiedy otworzę dłoń rzeczy.

czy klucz ciepłego słowa, albo źródło.

jak źródło Aretuzy, co ujrzę,

co usłyszę.

czym będę oddychał.

starty na pleśń

między żarnami wzruszeń?-..

I V . O.

m o j e kwiaty piękne, leżące na łące niedoli opodal szyderstwa mijania, na polu życia,

więc smutku.

Nad wami nachylam myśli z zeschłych szelestów, 1 was dobywam, kwiaty,

i poję rosą,

I p o j ę - A l b o gotykiem serca

I lotem

do natchnień galaktyk, przez słońce biegnę.

Bowiem my

nie jesteśmy śmiertelni*

Cytaty

Powiązane dokumenty

mał teraz dla rodziny dwa pokoje z kuchnią w nowym budownictwie. W Puławach Cyganie uczęszczali na kurs dla analfabetów. Kilkanaście osób nauczyło się pisać i czytać.

wiedziano ml, że podmuch powie- trza (eksplodował nasz czołg) odrzu- cił mnie bardzo daleko, że znaleźli mnie leżącego bez ducha Jacyś prze- chodnie i odnieśli do szpitala

iskry.. Śmierć staje się anonimowa. Trzeba zaprzeczyć historii. począłem od cmentarza. problemy tycia 1 śmierci splatały się ze sobą bardziej, niż to Jest naturalne.

nie z nami, ten przeciwko nam. Ciekawi Clę, drogi bracie, w jaki sposób znalazłem się w kieleckim szpi- talu wojewódzkim, gdzie siostry za- konne stale i wciąż troszczą się o moją

W powiatowym miasteczku szuka- my PZGS-u. Idziemy do prezesa. Docent z płaszczem na ręku. Jesteśmy śwlalowcaml, naszych roz- mówców częstujemy „Carmenami&#34;, chociaż

Stroiński zja- wił się wreszcie, trafił na w y - kład prawa kościelnego.«Wpa- trywałem się w niego natrętnie, siedział po drugiej stronie stołu, pokój był do tego

KAZIMIERZ ANDRZEJ JAWORSKI.. 0 pewnej wizycie Karola

I wypełniły się dni... W schronisku nie było prawie nikogo. Umył się, oddal pościel i poszedł na śniada- nie. Przy- patrywał clę. Te obrazy chciał utrwalić,