• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 8 (318), 1-15.V.1965

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 8 (318), 1-15.V.1965"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

KONKURS DLA MŁODZIEŻY SZKOLNEJ • AKADEMICKIEJ

LUBLIN 1-15.V.1965 Nr 8 (318) CENA

D W U T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O - K U L T U R A L N Y

B i a ł y s t o k - K i e l c e - L u b l i n - R z e s z ó w

M I R O S Ł A W D E R E C K I

FILIPINKI

i... POIITYKA

Na lubelskich ekranach — „The Beatles", w związku z czym młodzież szkolna niekiedy ucieka z lekcji i „trawi czas" w ko- lejkach przed kasami kin. Pewnego dnia okazuje się jednak, że uczniowie poza „mocnym uderzeniem" interesują się rów- nież... polityką międzynarodową, wyborami, sprawami gospo- darczymi kraju, że oprócz „Bonanzy" oglądają Dziennik Te- lewizyjny. Dowodem — niedawne wojewódzkie finały (szó- stej już!) ogólnopolskiej olimpiady wiedzy o Polsce i świecie współczesnym.

W wydaniu lubelskim f i n a ł w o j e - wódzki odbył się w położonym n i e d a - leko Lublina L u b a r t o w i e , n i e w i e l k i m mielcie p o w i a t o w y m .

Organizowana od kilku lat przez Związek Młodzieży Socjalistycznej i

Czas kwitnącej

wiśni

Z ARAZ po Święcie P r a c y r u s z a najważniejsza w r o k u o f e n s y - wa upowszechniania k u l t u r y

*wana Dniami O ś w i a t y . K s i ą ż k i i Prasy. Wielokroć p o d k r e ś l a n o Już symbolikę tkwiącą w połączeniu Jreh czynności z porą r o k u . w Ja- UeJ mają być p r z e p r o w a d z o n e , ale wiązek ów n a r z u c a się n i e o d p a r - t e . Wiosna, okres wzrostu. Do k u l - a n y c h ozimin z jesieni r o k u po- przedniego p r z y b y w a Jary z a s i e w

egoroczny. I nie bez znaczenia Jest i , J

i a m

, meteorologiczny sztafaż. O mm "

, n , e J l r a f , a w e

wrażliwość odbiorę, artystyczny e f e k t e s t r a d o -

» K b występów. Jeśli za s o j u s z n i k a Uri u J .

ą ł r o i k w

» l c J wiśnL N a snrToJu- "

a c o w a ć

można dzienną

M s l o l s k a

książek. Jeżeli S ' n

C ,

V

r t , n s a k c

t f ^ s t s a m o

"wleini °

8 a d y

' m o s t e c z k a , wsie o d - e m u T ,

p r z

y

s t r

» J » n c w k o n k u r s i e DMom r „ r

y c h o d l ,

» "

a

' P o t k a n i e

Ńirt

w i c r s /

y

1

Pleśni.

"ainlar

Ral

ńllir. *"«

c

*«">le potiada sam

• U l ^ u u ^ i i f Imprezy re

* InjtytuM.''? ' ni® mieszcz:, się w

"Wcioiwch j '

n

yeli placówkach prze-

?» tU.no U.,

u

w

»*echnlonl» kultury.

Vłl

°

b

/

w

" m y c h klubach,

k . nilkrofoi? Mn p l 0 , e n k» . k . l ą i -

•w u l i ' " , " w P o l s k ę " , b y t a m

«6 lo u m o l "

w

.

a n y c

' ' estradach czy- i

r

°

b

> Przez cały rok.

J"*

1

"- I n i . '

b o

wiosennym rozma- c h a . . „ , , „ u m i „czynna

Mobi i,„

1

*

v c

'; Pracowników kultu-

i i , ' . * poipoUle ruszenie,

IJo I« i i o L . „ f i SIS "kultura" | , „ y swoje

1

" * *acląg. Hałdy, A r Z l ?

l v a n , e

. »najduj. dla

to^ W&S22 „

w , y m

"tólnonaro

Il

*nlii anS2,

l e n l u

czytelnictwa. ro*- P«H»b. ^Wtycznych I estetycznych

(Do kort «zenie na itr. 8)

Z w i ą z e k Młodzieży W i e j s k i e j o l i m p i a - da n a b i e r a z r o k u na rok r u m i e ń c ó w . S l a j e się imprezą m a s o w ą , o czym /.władczy choćby liczba uczestników.

W 1964 r. b r a ł y w n i e j udział 23 t y s i ą - ce młodzieży ze szkół o g ó l n o k s z t a ł c ą - cych 1 zasadniczych z a w o d o w y c h (olim- piada przebiega w d w ó c h p i o n a c h ) — w bieżącym aż 50 tysięcy! W sali l u - b a r t o w s k i e g o P o w i a t o w e g o D o m u K u ł -

(Dokończcnlc na sir. 7)

KAZIMIERZ ANDRZEJ JAWORSKI

NA BARYKADY

Z A C Z Ę Ł O się od w o j n y . W o j n ę znnlom j u ż d o b r z e : r o z s t a w i a ł e m n i e r a z s w y c h ż o ł n i e r z y k ó w z t e k - t u r y i p r z e w r a c a ł e m ich k u l k a m i f a - soli, w y r z u c a n y m i z a r m a t k i . Można też było walczyć inaczej, co n a w e t w o - lałem, g d y ż w y n i k z w y c i ę s t w a znleżal w t e d y od m o j e j zręczności: na pluszo- w e j k a n a p i e s z e r e g o w a ł o się k o l o r o w e p ł a s k i e guziczki d w ó c h n i e p r z y j a c i e l - s k i c h a r m i i ; n a c i ś n i ę t e w i ę k s z y m k r ą ż - k i e m p o d s k a k i w a ł y j a k p c h e ł k i i gdy s p r a w n i e w y c e l o w a n e n a k r y ł y choć częściowo „ n i e p r z y j a c i e l a " , u w a ż a ł o się, że j u ż poległ.

A l e oto p r a w d z i w a w o j n a , choć b a r - dzo daleku, w k r o c z y ł a i do naszego cichego d o m u . P r z e m a w i a ł a z gazoty r o z k ł a d a n e j w i e c z o r e m przez ojca, z z a n i e p o k o j o n e j t w a r z y m a t k i , z niezro- z u m i a ł y c h d l a m n i e t a j e m n i c z y c h w y - r a z ó w : t o r p e d o w c e . P o r t A r t u r a , C u - s z y m a i K u r o p a t k i n . A r t u r e m n a z y w a ł się m ó j cioteczny dziadek — czy t o j e g o p o r t ? K u r o p a t k i n śmieszył m n i e bardzo, g d y ż k o j a r z y ł się z k u r o p a t w ą , którą n i e d a w n o j a d ł e m n a obiad. Ojciec p o k a z a ł m i k i e d y ś n a globusie J a p o n i ę 1 t e r e n w a l k i oraz p u n k t o d p o w i a d a - j ą c y m n i e j w i ę c e j n a s z e m u m i a s t u . B a r d z o t o było daloko: wiedziałem przecież, że m a ł y globus, t o o l b r z y m i a ziemia, a Walka toczy się o tysląco w i o r s t od n a s . C z e m u w i ę c rodzice t a k się t y m p r z e j m u j ą ?

O k a z a ł o się j e d n a k , że w o j n a m a d ł u g ' c ręce, k t ó r e sięgają n a w e t d o naszego m i a s t a . W k r ó t c e g r o m a d n i e o d p r o w a d z i l i ś m y na s t a c j ę d o k t o r a G o - lakowskiego, k t ó r y odjeżdżał, j a k się t o mówiło, na „ d a l e k i wschód". Dziw-

nie wyrósł w m y c h oczach niepozorny kolega o j c a w t y m o f i c e r s k i m szynelu:

z i m o w e słońce lśniło w błyszczących guzikach i k a p i t a ń s k i c h epoletach, a d o k t ó r rozpiął płaszcz i u ś m i e c h n ą ł się dobrotliwie d o szkła a p a r a t u f o t o g r a - ficznego. Z r o z r z e w n i e n i e m o g l ą d a m dziś to z d j ę c i e : sześcioletni m a l e c p r z e - m y ś l n i e w y s u n ą ł się n a p r z ó d i stoi z d u m ą t u ż obok o d j e ż d ż a j ą c e g o na f r o n t oficera. I to m a m być j a . po r a z p i e r w - szy m u ś n i ę t y w ten sposób odległą za- w i e r u c h ą w o j e n n ą ? T r u d n o m l dzisiaj w to u w i e r z y ć — człowiekowi o p a - r z o n e m u doświadczeniem dwóch s t r a s z - n y c h i t a k b e z p o ś r e d n i o bliskich w o j e n . A w o k ó ł d o k t o r a g r o m a d k a sztucznie u ś m i e c h n i ę t y c h p r z y j a c i ó ł i z n a j o m y c h , bo przecież o d j e ż d ż a j ą c e g o t r z e b a p o d - nieść n a d u c h u . T y l k o m a l u t k a jego żona w t u l i ł a z a p ł a k a n ą t w a r z w f u t r o kołnierza. J a k to dobrze, że m ó j ojciec jest j e d y n a k i e m i że zamiast o p a t r y - w a ć r a n n y c h w d a l e k i e j A z j i m o ż e s p o - k o j n i e p r z y j m o w a ć chorych w s w o i m gabinecie. Chociaż ładnie w y g l ą d a ł b y w t a k i m m u n d u r z e .

A potem przyszła k o l e j n a politykę.

Gazety p r z y n o s i ł y wieści nie t y l k o z f r o n t u , ale I o r o z r u c h a c h w k r a j u . W naszym mieście było w p r a w d z i e spokojnie, ale rodzice często szeptali coś między sobą. K i e d y ś p a d ł o słowo

„ O k r z e j a " . — "„To b o h a t e r " — m ó w i ł ojciec, a m a t k a m i a ł a łzy w oczach.

„Czy zginął na w o j n i e ? " — „Tak, n a w o j n l o " — powiedział ojciec — „ale nie t a m . tylko u n a s " . — „ T o 1 u nas jest w o j n a ? " — s p y t a ł e m z d u m i o n y : . J a p o ń c z y c y aż t u t a j alę d o s t a l i ? " —

..Nie. nasi robotnicy walczą z i n n y m w r o g i e m " — i u r w a ł rozmowę.

Ale o d t ą d nic z a z n a ł e m s p o k o j u : w c i ą ż m n i e d r ę c z y ł a m y ś l : z J a k i m t o w r o g i e m p r o w a d z ą w o j n ę robotnicy?

R o b o t n i k ó w s p o t y k a ł e m nieraz na ulicy, g d y w r a c a l i po pracy. U s m a r o - w a n i , zasmoleni n a t w a r z y , w n ę d z n y m u b r a n i u z a m i a s t błyszczącego m u n d u r u , bez z w i s a j ą c e j szabli i r e w o l w e r u przy pasie, nie w y d a w a l i się wcale ludźmi, k t ó r z y mogą walczyć. J a k ż e ż niopo- k a ź n i e w y g l ą d a l i w o b e c w y s t r o j o n e g o g r u b a s a , p o l i c j a n t a w szynelu i w y - s o k i e j czapce, k t ó r y s t a ł na rogu ulicy i o d p r o w a d z a ł Ich p o d e j r z l i w y m s p o j - r z e n i e m . Cóż to za żołnierze? Z k i m i c z y m mogą w a l c z y ć ?

Z a g l ą d a ł e m u k r a d k i e m d o zostawio- n e j na stole gazety, — może w n i e j z n a j d ę odpowiedź? Ale oczom przy- w y k ł y m d o d u ż y c h liter „Mojego P i - s e m k a " t r u d n o b y ł o rozeznać się w gąszczu d r o b n o w y d r u k o w a n y c h , nie- zrozumiałych w y r a z ó w . K i e d y ś wyło- w i ł e m J e d n a k z d a n i e d a j ą c e m l wiele d o m y ś l e n i a : „ w o j s k o rozpędziło ro- botniczą m a n i f e s t a c j ę " . Cóż t o j e s t m a n i f e s t a c j a ? Ale widocznie t o znaczy,

że w o j s k o rozpędziło r o b o t n i k ó w . A w i n n y m m i e j s c u : „rzucił b o m b ę n a p o - l i c j a n t ó w " . I nagle olśnienie. R o b o t - nicy walczą z policją r o s y j s k ą , walczą s w o j s k i e m , nasi polscy robotnicy — t o j a k b y n o w e p o w s t a n i e . Kiedy póź- n i e j powiedziałem m a t c e o s w o i m do- myśle, o d p a r ł a m l , źe to coś w t y m r o d z a j u , że t o się n a z y w a r e w o l u c j ą , a l e że Jestem za m a ł y , a b y ałę z a j -

( Dokończenie na str. 8) ZYGMUNT M I K U L S K I

1 M a j a

Rozwija się w słońcu bukiet orkiestr dętych.

Krają kolejarze, pocztowcy 1 wiatr

Przez wies i przez miasto I p r z < * , n t y n e n t y , luzie marsz w szpalerze nle-UriwłzoSih lat. i Leci p r o m i e ń / wysoka I na d r z e w i e flagą A spływa, a c c i i spłynie — z a m i e n K się w czerwie., T e n marsz Jesf radością. a^HHTśc odwagą co ziemię r o z h u s f l ^ H ^ M I ^ L poderwle." fl A jeszcze t u l i p a n do c h 6 r u l l w i t ą i k a ^ ^ H w p i n a J ą ^ W - w nutę. Krok u d c A lewą. ^ Zielonym ^ ^ i i a l c m w listkach ^ k a ł ą z k a c ^ H świeci j a k ^ ^ y i w s k a z r o z ś w i c c ^ K d r / c t ^ B f l L » t Już tyle. Z kilofem. '/, o g n l e i ^ L u t l i lata I m o c n i e j t r u d ^ v dlonir, gdy grozi a w a r i a . Na nową orbitę tar* bryta i w I a t a ^ B w p r o w a d z i z w y e i ę l K klasav p r o l e t a r i a t . Pozdrowienie gołębiem — Nalałem pokn.iii ślemy ludom i ludziom^w każdy z i e m s k i ] k ą t . Słowa nasze to mir, p ^ B u m U ć I d o m e m naszym Jest moTte. p o t t i c t n H l [ l ą d . Flagę z ognia niech m o c n l f l ostry uffctr H K p a l i co wysokie, niech w s t a n i e W p l e t t M y | 7 wyższe.

Niech n u t w i ę c e j zaśpiewa. I ptaków. 1 d a l i .

I słońce przyszłości n a r a d z i się w a u f e .

(2)

GRZEGORZ J A S Z U N S K I

Kierunki naszej polityki zagranicznej

P O D C Z A S n i e d a w n e j p o d r ó ż y n a Z a c h ó d — w k o ń c u 1964 roku b y ł e m w A m e r y c e . A n g l i i i F r a n c j i — n i e - r a z w y p a d a ł o m i r o z m a w i a ć z p o l i t y k a m i i d z i e n n i k a - r z a m i b u r ż u a z y j n y m i n a l e m a t ich s t o s u n k u d o P o l s k i . C z ę - s t o k r o ć w t o k u t a k i c h r o z m ó w p o w r a c a ł p r o b l e m g r a n i c y n a O d r z e i N y s i e .

Stosunkowo rzadkie były wśród moich rozmówców wypadki zoologicz- nego antykomunizmu 1 połączonego z tym postulatu „cofnięci*- Polski do przedwojennych granic (spotykałem się

raczej z ludźmi zajmującymi się zawo- dowo polityką i zdającymi sobie wobec tego sprawę, t e ani komunizmu nie przekreślą, ani Polski nie cofną).

Rzadkie były też wypadki całkowitej ignorancji (choć gubernator jednego z największych stanów amerykańskich spytał niedawno polskiego dziennika- rza. czy Polacy mają własny język.-).

Raczej odniosłem wrażenie, że poli- tycy na Zachodzie. 1 to nawet politycy prawicowi, pogodzili się z granicą za- chodnią Polski. Bądź przyjęli do wia- domości granicę na Odrze i Nysie jako f a k t dokonany, który mógłby być zmieniony tylko w wyniku wojny (a wojny nie chcą). Bądź też — a tacy rozmówcy byli dla mnie najciekawsi — wręcz wypowiadają się za uznaniem granicy, by w ten sposób odciągnąć"

Polskę od Związku Radzieckiego.

Ich tok rozumowania jest w skrócie taki. Obecnie tylko Związek Radziecki (oraz de Gaulle w oświadczeniu nie- formalnym z 1959 roku) uznaje granicę na Odrze I Nysie. To „pcha Polskę w ramiona Związku Radzieckiego". Gdy- by jednak Ameryka l Anglia uznały granice Polski i gdyby skłoniły do tego Niemcy zachodnie, to by „rozluźniło więzy" między Polską a Związkiem*

Radzieckim.

J f o / e mlasio•*

f r e c e n z j o teatralna

K O N K U R S

dla młodzieży szkolne]

i a k a d e m i c k i e j

R EDAKCJA „Kameny" I W y - dział Kultury Prezydium WRN w Lublinie organizują dwa konkursy:

PIERWSZY: dla młodzieży szkol- n e j czterech województw — biało- stockiego, kieleckiego, lubelskiego i rzeszowskiego;

DRUGI: dla studentów lubelskich uczelni.

Pierwszy konkurs — dla młodzie- ży szkolnej — polega na napisaniu pracy pt. „MOJE MIASTO". Forma dowolna. Chodzi o reportaż, artykuł lub wiersz, w którym znalazłyby wyraz przemiany, jakie się dokona- ły w ostatnich latach w danym mieście czy miasteczku. Rozmiar pracy: do 5 stron maszynopisu (30 wierszy na stronie).

Drogi konkurs — dla studentów

— obejmuje recenzję teatralną ze sztuki „Ktoś nowy" Domańskiego, wystawionej przez Teatr Im. J.

Osterwy. Rozmiar recenzji — do 4 stron maszynopisu.

Prace należy nadsyłać w 3 egzem- plarzach pod adresem redakcji „ K a - meny" (Lublin, ul. Graniczna 7) /.

dopiskiem na kopercie „Praca kon- kursowa". do dnia 10 czerwca 1965 roku.

Zwycięzcy konkursu otrsyiyają nagrody rzeczowe w postaci radio- odbiorników, aparatów fotograficz- nych J zegarków (szczegółowy wy- kaz nagród podamy w Jednym z następnych numerów).

Najlepsze prace będą ponadto p u - blikowane w „Kamenie" I honoro- wane według normalnych stawek redakcyjnych.

W skład sądu konkursowego wchodzą: kierownik Wydziału Kul- tury Pres. WRN w Lublinie ZBIG- NIEW FRĄC. prezes lubelskiego oddziału Związku Literatów Pol- skich w Lublinie ZYGMUNT MI- KULSKI I redaktor naczelny „Ka- meny" MAREK ADAM JAWORSKI.

Nie będę przytaczał moich odpowie- dzi na tego rodzaju wywody. Wolę za- cytować bardziej miarodajną w y p o - wiedź na ten temat Władysława Go- mułki. który w marcu br. na 111 Ple- num KC PZPR powiedział:

„Wcześniej lub później przyjdzie no pewno czat. kiedy państwa zachodnie oficjalnie zaakceptują ostateczny cha- rakter. istniejącej polsko-nlemlecklcj granicy państwowej. Naród polski okazałby pełen szacunek wobec takie, go aktu. Nie miałoby to jednak żadne- go wpływu na naszą politykę zagra- niczną, na nasz stosunek do Związku Radzieckiego, do jednoici państw socjalistycznych. W dzisiejszym świecie podzielonym na dwa systemy spotecz- ne, bezpieczeństwo i nienaruszalność naszych granic zachodnich i pół- nocnych, nawet t po uznaniu ich osta- tecznego charakteru przez państwa za- chodnie, włącznie z Niemiecką Repu- bliką Federalną, nadal opierałyby się, tok jak i dzisiaj, na niewzruszonym so- juszu ze Związkiem Radzieckim i in- nymi państwami socjalistycznymi".

N i e n a r u s z a l n o ś ć g r a n i c y

Gdy 8 kwietnia doszło w Warszawie do podpisania nowego poisko-ra- dzieckiego Układu Przyjaźni, oczywi- ste było, że będzie tam mowa również o zachodniej granicy Polski (układ po- przedni, z 1945 roku, zawarty byt jesz- cze przed Konferencją Poczdamską 1 wytyczeniem granicy na Odrze 1 Ny- sie). Wysokie U m a w i a j ą c e się Strony stwierdziły, że ,Jednym z podstawo- wych czynników bezpieczeństwa euro- pejskiego jest nienaruszalność Dranicy państwowej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej na Odrze i Nysie Łużyckiej".

Ledwie tekst Układu znalazł się w serwisach agencji telegraficznych, a już rzecznik rządu w Bonn uznał za konieczne ustosunkować się do tych słów. Jego zdaniem gwarancje bezpie- czeństwa. udzielone Polsce przez Z w i ą - zek Radziecki, są „całkowicie zbytecz- ne", gdyż przecież — jak powiedział — Niemcy zachodnie nie m a j ą zamiaru zaatakować Polski 1 w drodze w o j e n - n e j przywracać przedwojennych gra- nic (II?).

Jednakże nie wszyscy w Niemczech zachodnich zgodzili się z opinią rzecz- nika o „zbytecznośd" radzieckich g w a - rancji. Tak więc np. dziennik „ H a n - dclsblat" w Dusseldorfie stwierdził przy t e j sposobności: „W obliczu r a - dzieckich gicarancji zawartych w Ukła- dzie Warszawskim jakakolwiek r e - wizja granic jest odtąd wykluczona. Do

tego wypadnie się z kolei t nam, Niem- com, przyzwyczaić. Wiemy ponadto, ie nasi zachodni sojusznicy raczej chęt- nym okiem spoglądają na podpis zło- żony w Warszawie".

Dodajmy tutaj, że stosunkowo nie- dawno przewodniczący frakcji p a r l a - mentarnej CDU ( s p r a w u j ą c e j władzę chrześcijańskiej demokracji) Rainer Barzel wywodził wręcz: ..Wicie milio- nów Europejczyków w Warszawie I

'

w B u d

°P®»rci«. Bukareszcie i SofU ma nadzieję iw odzyskanie wol- ności p(dumie dlatego, te my, Niemcy nie podzimy się z faktami stworzony-

komunlsióuj przeciwko nam".

W związku z tego rodzalu rojeniami (rodzi się raz Jeszcze zacytować słowa Władysława Gomułki z wspomnianego przemówienia na P l e n u m :

„Oficjalne uznanie przez Zachód n a - szych pranie zachodnich byłoby aktem no rzecz pokoju w Europie I to tym sensie również na rzecz Polski, uderzy- ło by tylko w zachodnionlemiockic i snrrumlerzone z nimi agresywne siły butfu lace twoją politykę na koncepcji teotennepo konfliktu w Europie i świecie".

N a t u r a l n e i o c z y w i s t e

Pod wpływem reminiscencji z pod- a ż y na Zachód zatrzymałem się nieco dłużej nad sprawą naszej granicy za- chodniej. Lecz sprawa ta b y n a j m n i e j nie wyczerpuje treści polsko-ra-

dzieckiego Układu Przyjaźni. Układ zawiera szereg innych doniosłych po- stanowień. niejako kodyfikujących w świetle doświadczeń ubiegłych 30 lat zasady 1 wytyczne współpracy Polski i Związku Radzieckiego w dziedzinie po- litycznej, wojskowej, gospodarcze) czy kulturalnej.

Czytelnicy „Kameny", mieszkańcy Lublina czy Białegostoku, podobnie jak mieszkańcy Warszawy czy K r a k o w a , s a m i przytoczyć mogą przykłady w y -

miany gospodarczej i kulturalne), k t ó - r e są na co dzień dowodem coraz lepszej współpracy z naszym p r z y j a - cielem ze Wschodu 1 s a m i mogą stwierdzić, jak w ciągu ubiegłych d w u - dziestu lat współpraca ta zmieniała s w e oblicze, p o k o n u j ą c początkowe przeszkody i w y p e ł n i a j ą c się nową socjalistyczną treścią.

Dla nowego pokolenia Polski L u d o - w e j współpraca i przyjaźń ze Związ- kiem Radzieckim są czymś n a t u r a l n y m i oczywistym. Nim się obejrzymy — my, ludzie starsi — przyjdzie czas, kie- d y młodym trzeba będzie tłumaczyć, jak to było możliwe, b y Polska przed- wojenna za jeden z kanonów s w e j po- lityki zagranicznej uważała wrogość wobec Związku Radzieckiego.

Agresja a m e r y k a ń s k a

w W i e t n a m i e

Choć nie wiąże się to bezpośrednio z treścią Układu Przyjaźni, podczas rozmów polsko-radzieckich w Warsza- wie i we Wrocławiu, 1 podczas w y s t ą - pień naszych gości i polskich mężów stanu, wiele miejsca z konieczności z a - jęła brutalna agresja a m e r y k a ń s k a w Wietnamie.

jCt, którzy rozpoczęli agresję

Prz

, ciwko miłującemu pokój norodoM wietnamskiemu — mówił L w Z 1 Breżniew — nie osiągną niczego pij™ I hańbą t porażkami. I tym szybetej »«

łożony zostanie k r e s awanturze kotou. I zatorów, im bardziej twarde wystą. I pia przeciw ich zbrodniczym poczynj* I niom wszystkie siły pokoju, wolaośrt I postępu na ziemi".

Przywódcy radzieccy l polscy wymu nlll również poglądy na temat najważ* I nlejszych problemów ruchu komunii 1 stycznego. J a k stwierdza komunikat f

„podkreSlono pilną konieczność umoel nienia jedności całej wspólnoty kr%.

jów socjalistycznych i wszystkiej partii komunistycznych i robotni- ] czych".

„Jedność ta — powiedział Władysław I Gomułka — staje się najwyższym na. 1 kazem w obliczu sytuacji, jaka zaist- niała obecnie w Indochlnach".

Czytelnicy, którzy pamiętają tytuł artykułu — .JClerunki naszej polityki zagranicznej" — mogą zgłosić preten- sję, że powyżej mowa była tylko o jed nym k i e r u n k u : w sensie geograficznym

— na Wschód, w sensie politycznym — k u socjalizmowi. Będą mieli rację tyl- ko pozornie, gdyż ten Jeden — podsta- wowy — kierunkowskaz nasze) pouty.

ki zagranicznej wytycza j e j całokształt Wynikają z niego z a r ó w n o zasady na.

szych stosunków z państwami kapita- listycznymi (które u j ą ć można w sło- wie współistnienie), jak i wytyczne naszych stosunków z k r a j a m i tzw.

Trzeciego Ś w i a t a (tu z kolei wystarczą słowa: sympatia 1 pomoc).

J e d y n y m w y j ą t k i e m — potwierdza- jącym regułę — są nasze stosunki, czy też raczej brak stosunków, z Niemca- mi zachodnimi, ale o tym już była mo- wa powyżej.

rzegląd P

r a s y —

D l wudzicstą rocznicę podpisania I Układu o Przyjaźni i Pomocy

W z a j e m n e j między Polską a ZSRR uczcił „SZTANDAR LUDU"

w sposób nietypowy a i n t e r e s u j ą - cy p u b l i k u j ą c materiały nadesła- n e przez r e d a k c j e bratnich pism —

„ Z A R J A " w Brześciu 1 „ R A D J A N - SKA WOŁYŃ" w Lucku. Z p i s m a - mi tymi redakcja lubelskiej ga- zety u t r z y m u j e zresztą od lat sta- łe, przyjacielskie kontakty. W m a - teriałach nadesłanych przez gaze- tę brzeską z n a j d u j e się a r t y k u ł W.

MIKULICZA W Jednym szeregu, w k t ó r y m autor podkreśla w a g ę Układu dla rozwoju obydwu k r a - jów, a szczegółowo o m a w i a d o r o - bek i wysiłek narodu białoruskie- go, Jak też w s k a z u j e na pomyślne perspektywy dalszego jego rozwo- j u .

Pozostałe materiały stanowią w y - powiedzi członków delegacji z Brześcia, k t ó r a gościła n a Ziemi Lubelskiej. Wypowiedzi te są peł- ne uznania dla osiągnięć L u b e l - szczyzny.

Materiały opracowane przez dziennik „RADJANSKA WOŁYŃ"

dostarczają wielu informacji o osiągnięciach 1 dorobku obwodu wołyńskiego. Ciekawe i n f o r m a c j e zawiera także wypowiedź A. W E R -

BIWSKIEGO na t e m a t pracy Ukraińskiego Towarzystwa P r z y - jaźni Radzlccko-Polsklej. Prowadzi ono szeroką działalność poświęco- ną upowszechnieniu k u l t u r y pol-- i . naszych osiągnięć wśród przyjaciół za Bugiem.

Towarzystwo troszczy się także o coraz szerszą w y m i a n ę delegacji,

" * P ?

ł 6 1 w

artystycznych, rozmaitych spotkań. Program na ten rok Jest bardzo bogaty. Słuszne jest s t w l e r - w w l e a u t o r a , że „Te sąsiedzkie kontakty służą wzajemnemu po-

,

{

zrozumieniu, sprzyjają

wymianie doświadczeń, przyspie-

ekonomiczny i kulturalny

rozwój naszych regionów, wzmoc- nienie związku naszych narodów..."

Ale wróćmy do naszych, ćodzicn-

^

, 6 ^ y m ,

taSw ^ S ^ ' małych mias- teczek. Dawniej zaniedbane, zde-

wastowane, s k a z a n e — zdawałoby się — na nieuchronną zagładę.

Budowa wielkich ośrodków prze- kreślała szanse małych. Pisze o tym Z. P I K U L S K I w „KURIERZE L U B E L S K I M " w a r t y k u l e Nowa wiosna w miasteczku. Początkiem z a p o w i a d a j ą c y m to „nowe" była uchwala WRN o aktywizacji mia- steczek 1 osad. P a m i ę t a m y przy- kłady Annopola i Stoczka. Upo- rządkowano je, przywrócono od- powiedni wygląd. Ale to nie wszy- stko. Nadchodzi nowa faza aktywi- zacji małych miast, w s p a r t e j od- powiednimi Inwestycjami. Cel te- go?

„Chodzi o jednoczesne ożywienie gospodarcze małych miasteczek i o modernizację rolnictwa. Rzecz po- lega na tym, żeby w bardzo wielu osadach, tzw, ośrodkach f onadgro- madzkich. wybudować mnóstwo niezbędnych dla obsługi nowoczes- nego rolnictwa zakładów, takich jak filie POM, stacje ochrony ro- ślin, magazyny i mieszalnie pasz treściwych, magazyny zbożowe.

nawozowe, punkty skupu, pawilo- ny handlowe, agronomówkL Upiecze się więc dwie pieczenie:

mieszkańcy małych osad nie muszą szukać pracy po świecie, ożywi się życic k u l t u r a l n e , a okoliczne wsie będą mogły unowocześniać swoje gospodarstwa rolne. Małe miastecz- ka powrócą do swych poprzednich f u n k c j i : będą obsługiwać rolnic- two.

To ożywienie małych miast, no- w e Ich p e r s p e k t y w y nie są tylko udziałem Lubelszczyzny. Wielokrot- nie referowało się tu glosy o cie- k a w y c h inicjatywach społecznych

Ziemi Kieleckiej. W „Magazynie Niedzielnym" kieleckiego „SŁOWA LUDU". W. B A R A Ń S K I pisze o Jędrzejowie. A właściwie o pracy Komisji K u l t u r y 1 Oświaty, w któ- r e j odbiła się cala problematyka kulturalna powiatu. Powiat Jędrze- jowski ma nie tylko osiągnięcia, zamierzenia są jeszcze bogatsse.

Marzą tu nawet o uruchomieniu w Jędrzejowie wyższej szkoły peda- gogicznej. Nierealne? W Jędrze- jowskim „w ubiegłej kadencji sbu- dotrano 17 szkół, już wiadomo, że będzie się budowało w powiedz rocznie 3—4 szkoły.

Kto powie, te nie wolno w maj łym miasteczku marzyć? Ja nie".

I to Jest n a j b a r d z i e j optymistycz-

ne. T. K.

(3)

Podkarpackie argumenty

. .„ nartyjne) przedwyborcze}

W u S J S S o k n o w e j Dom Kul- W ^ w Turoszówce koło Krosna

I m sIc bynajmniej w oczy wy- nlc «

1tU

"'„fcI:

n

clB. Obszerną salę, którą Ł ?

d

, K rzeszą delegatów z Pod-

• M R f i K * bieszczadzkich fcsrpafj^ „rzyozdobiono zwięzłym P ^ m 1 rysunkiem, wykonanym r a -

domorosłego artystę: przed- c t f J P f ^ e i k ą naftową lampę, a na j e j

inStarty samolot. Ma to być zn- tl»

r

Jkrótowa Ilustracja do dziejów

ongll. tu wialnie. Ignacy

^ iMfflcz założył podwaliny polskle-

" • S S S u naftowego Jak okiem

< ° J £ ? w o k ó l Domu Kultury w T u r o . wmoszą się naftowe szyby, a M-iede przyniosło rozwój no- g f f Ł & » praemyslu. Dziś pod nie-

STANISŁAW PAGACZEWSKI

P r z y g o t o w a n i e

już od rana

r l S r t n powiedziałem słońcu oświetlisz j e j twarz na tle

(spękanych belek szałasu

•.bp położymy całkiem blisko br pod stopami miała trawę

[pełną kaczeńców dab lawy powiedziałem

[musi się nagrzać słońcem Uk jakbv sam był łagodnym [źródłem ciepła

niebo rozciągniemy na bukach wygładzimy zmarszczki

[suchą dłonią pnie brzóz podmalujemy

kilkoma pociągnięciami na dany znak strumień

[ruszy w drogę la będzie akompaniament a źólły śpiew wilgi błyśnie

[w liściach jak szpada lak wszystko gotowe

K r a k ó w

bem wielu k r a j ó w szybują sportowe samoloty mado In Krotno nad Wisło- kiem...

Na «all wiele górniczych 1 leśnlczow- sklch mundurów, pracownicy resortu leśnictwa z bieszczadzkich kniei. Różny Jest wiek zebranych osób.

Dyrektor nowoczesnych Hut Szklą Technicznego — Inwestycji Krasna t lat ostatnich — reprezentuje młode po- kolenie. Jest on tu również, jak zwykło alę to określać, „człowiekiem nowym", gdyż jeszcze niedawno pracował na od- powiedzialnym stanowisku w Jednej z rzeszowskich fabryk. Jego wystąpienie jest Jednak głosem gospodarza zaanga- żowanego w sprawy tego terenu. W ferworze dyskusji, uzbrojony w ekono- miczne argumenty, w pewnym momen- cie wykracza poza zasięg zagadnień ,.swoich" hut i wdaje się w ocenę perspektyw podkarpackiej n a f t y . Przyszłość Krosna — stwierdza autory- tatywnie — leży przede wszystkim w rozwoju przemysłu szklarskiego.

Inny pogląd reprezentuje senior rze- szowskich naukowców, docent inż. Gór- ka z Instytutu Naftowego w Krośnic.

Ripostuje spokojnie, odmierzając każde słowo. Odznaczony wysokimi odznacze- niami państwowymi, specjalista, z za- pałem opowiada o nowo odwierconych szybach nieopodal Krosna, gdzie zaszy- tą w górach wśród lasu. jako muzealny obiekt, przekazano potomności pierw- szą w Polsce, ponad 100 lat liczącą, kopalnię Łukasiewicza...

Leśnicy, załogi z państwowych gos- podarstw rolnych, spółdzielcy z zespo- łowych gospodarstw rozsianych w gó- rach, osiedleńcy w liczbie kilkuset, za- mieszkali w ciągu ostatnich lat na te- renie Bieszczad, liczna grupa nauczy- cieli — przekazują poprzez swych de- legatów konferencji węzłowe problemy tego regionu.

Raz po raz, w toku swobodnej, nie- skrępowanej dyskusji, mówcom zadaje pytania wielki przyjaciel Rzeszow- szczyzny, poseł Podkarpacia w okresie dwu minionych kadencji, członek Biura Politycznego KC, wicepremier Piotr Jaroszewicz. Próby lakierowania, zbyt łatwego, czy uproszczonego przedsta- wienia rzeczywistego stanu, spotykają się z jego strony z tnktownym, lecz stanowczym i bardzo precyzyjnym sprostowaniem. W toku swych rozlicz-

nych zajęć wicepremier zawsze znajdu- je czas — a także i serce — dla repre- zentowanego okręgu. Bywa tu często 1 regularnie, wielu delegatów zna z imie- nia 1 nazwiska, wie. jaką gałąź gospo- darki reprezentują.

„Nowy Mielec"

Równie robocza, bez szumnych dekla- racji, bez zapewnień, dla których trudno byłoby w przyszłości znaleźć pokrycie. Jest konferencja okręgu w y - borczego Tarnobrzeg, obradująca w Mielcu, w sali Zakładowego Domu Kul- tury na nowym oaiedlu zwanym „No- wym Mielcem". Delegaci reprezentują najbardziej zindustriallzowany okręg Rzeszowszczyzny, wytwarzający 48 proc. globalnej produkcji przemysło- w e j całego województwa. Tarnobrze- skie zagłębie siarki, przemysł powia- towej Dębicy, powiatowego Mielca za- trudniały w okresie minionej kadencji 30 proc. całej ludności Rzeszow- szczyzny, pracującej poza rolnictwem.

Widzę wśród delegatów towarzyszy związanych ze swymi zakładami od Ich zarania, troskliwych gospodarzy. Jak np. kandydat na posła do Sejmu, mistrz produkcji Józef Lastowski z Huty Stalowa Wola. który jest żywą kroniką stalowowolskich zakładów.

Dal hucie swój rzetelny trud przez cale ćwierćwiecze.

Problemy wielkiej migracji ludzi i siły roboczej ze wsi do fabryk, złożo- ne potrzeby nowo powstających ośrod- ków miejskich, znajdują wszechstron- ny, pelcn p a r t y j n e j troski wyraz w wy- stąpieniach delegatów.

Zakłady Metalowe Imienia Tomasza Dąbala w Nowej Dębic — najmłod- szym mieście na mapie Rzeszowszczyz- ny — reprezentuje młody, energiczny dyrektor. Stanisław Nowakowski. Mó- wi nic tylko o wielkiej czy nawet prze- łomowej dla zakładów sprawie kon- centracji budowy silników motocyklo- wych uzyskanej przez „Dębę" w w y - niku przedzjazdowej dyskusji. Za nie m n i e j ważne, niż produkcyjne uważa sprawy mieszkaniowe, zagadnienia oświaty tego nowego ośrodka u r b a n i - stycznego, gdzie w ostatnich latach uruchomiono zasadniczą szkolę znwo- dową(w Zaocznym Tcchnikum Mecha- niczno-Elektrycznym kształci się MO osób) i gdzie; w roku ubiegłym zorga- nizowano stacjonarne dzienne Tcchni- kum Mechaniki — kuźnię własnych kadr na miejscu.

Sekretarz rady zakładowej Wytwór- ni Sprzętu Komunikacyjnego w Miel- cu. Marian Wolickl 1 sekretarz mie- leckiego Komitetu Powiatowego Partii, Zdzisław Cichocki, wytyczne III Ple- num KC, uchwały IV Zjazdu partii w sposób logicznie naturalny wiążą z najbardziej żywotnymi, powszednimi sprawami t e j części województwa. Z zaufaniem, w sposób raczej kameralny, bez retorycznych ozdobników delegaci mówią nic tylko o sukcesach 1 planach, ale też o zwyczajnych troskach 1 na- dziejach powszednich dni. Są one do- kładnie znane dotychczasowemu posło- wi 1 obecnemu kandydatowi do Sejmu z tego okręgu członkowi KC, I sekreta- rzowi KW w Rzeszowie. Władysławowi Kruczkowi.

„ I w Krośnic i w Mielcu podkreśla się niewątpliwe zasługi posłów Ziemi Rzeszowskiej w minionej kadencji:

przyczynili się oni do dalszego zagospo- darowania Bieszczad, dzięki ich stara- niom uruchomiona została przed t e r - minem elektryczna magistrala kole- jowa Kraków — Medyka, powiciu dzie- siątkach lat oraz interwencjach sejmo- wych — od parlamentu austriackiego poczynając — oni właśnie spowodowali ukończenie Unii P K P Rzeszów — Kol- buszowa, to ich wysiłek uwieńczony został zorganizowaniem wyższych

uczelni w Rzeszowie itd. itd.

Ładunek faktów

Ocena realizacji programów wybor- czych, aczkolwiek sucha, przemawia argumentami liczb, lodunkiem faktów, które łatwo sprawdzić na przeobrażo- nym krajobrazie Rzeszowszczyzny. W podsumowaniach tych na czoło wysu- nięto problemy gospodarcze, rolne, cho- ciaż sporo mlejsctf poświęcono też roz- wojowi oświaty, kultury, zdrowia. Nie ma miejsca w tych zwięzłych bilansach na szczegółową analizę przemian. Jakie w tym czasie dokonały się w świado- mości ludzi. To dziedzina literatury, socjologii, czy dziennikarskiej publicy- styki.

Ale przysłuchujący się przedwybor- czym rozmowom, ich treści. Ich tonacji, odnosi nieodparte wrażenie, te w trm czasie, tak przecież krótkim z punktu widzenia historii, w województwie rze- szowskim nie tylko rosły nowe fabryki, zmienił alę wygląd miast i wsi, ale te dokonały się tu przemiany, może głęb- sze i jeszcze ważniejsza, chociaż eko- nomicznie raczej niewymierne.

"W o b r o n i e parku"

W n - ( u 4 - t y m „ K a m e n y " t d n i a t s . I I . ( ł r . w d z i a l e „ L i s t y d o K a m e n y "

u k a z a ł a i l e n o t a t k a p i , „ W o b r o n i e p a r k u " , m ó w i ą c a o „ w y t y c z e n i u d r a n i p r z e z p u ł a w s k i p a r k " . T r e l i n o t a t k i s u g e r u j e , l > g r o z i d e w a s t a c j a p a r k a 1 p o z b a w i e n i * P u ł a w w i e l k i e j o a z y z i e l e - n i .

W z w i ą z k u z t y m Z a r z ą d M u z e ó w i O c h r a n y Z a b y t k ó w J e s t z o b o w i ą z a n y d o w y j a l n l c n l a s p r a w y , p r o s z ą c j e d n o - c z e l n i e o o p u b l i k o w a n i e t e g o w y j a i n l e - n l a .

S p r a w a d o t y c z y p r z e b u d o w y I m o d e r - n i z a c j i I s t n i e j ą c e j o d d a w n a w P u ł a - w a c h u l i c y G ł ę b o k i e j . U l i c a U p r o w a - d z i p o w a ż n y r u c h k o ł o w y z t e r e n ó w m i a s t a n a s z l a k d o K a z i m i e r z a nart W i s ł ą I u s y t u o w a n a j e s t n a g r a n i c y n a r k t u z a b y t k o w e g o , o d c i n a j ą c z r e s z t ą j e g o I r a g m e n l z z a b y t k o w ą o r a n t e r t ą . U l i c a G ł ę b o k a w o b e c n e j f o r m i e 1 p r z e - k r o j u n i e o d p o w i a d a p o t r z e b o m r u c h u t r a n z y t o w e g o n a o t y w l o n e j t r a s i e t u r y - s t y c z n e j o r a z l o k a l n e j . C a l * P u ł a w y m o d e r n i z u j ą sle a u w a g i n a s w ó j w i e l - k i r o z w ó j , s w l ą z a n y z u p r z e m y s ł o w i e - n i e m ,

W z w i ą z k u z t y m k o n i e c z n e J e s t u p o r z ą d k o w a n i e s i e c i d r ó g | u l i c m i e j - s k i c h a w i ę c I u l i c y G l ę b o k l r J . P r o - b l e m m o d e r n i z a c j i u l i c y G ł ę b o k i e j b y l w i e l o k r o t n i e I s z e r o k o o m a w i a n y p r z e a K o m i s j e K o n s e r w a t o r s k ą Z . M . I O . Z . z u d z i a ł e m s p e c j a l i s t ó w • z a k r e s u o c h r o n y z a b y t k ó w I d r o g o w n i c t w a . W r e z u l t a c i e p o d j ę t o d e c y z j e w y k o n a n i a k o n i e c z n e j k o r e k t y p r z e b i e g a u l i c y G ł ę b o k i e j 7. m i n i m a l n y m n a r u s z e n i e m z e s p o ł u z a b y t k o w e g o p a r k u . O s i ą g n i ę t y k o m p r o m i s , w y n i k a j ą c y z k o n i e c z n o ś c i p o g o d r e n l a p o t r z e b n o w o c z e s n e g o t y c i a m i e j s k i e g o 1 t u r y s t y k i z z a s a d a m i o c h r o n y z a b y t k ó w n i e z a g r a ł a a n i c a - I n t e l p a r k u a n i t e ł p o i b a w l P u ł a w

w i e l k i e j o a z y z i e l e n i . K o n s e r w a t o r z y z a b y t k ó w z a w s z e z w i e l k ą t r o s k ą o d n o - szą ale d o s p r a w e w e n l . n a r u s z e n i a s t a n u I s t n i e j ą c e g o z a b y t k ó w , n a l e t y J e d n a k s t w i e r d z i * , <e t y c i e w y m a g a p e w n y c h k o m p r o m i s ó w . Z d a n i e m Z.M.IO.Z. u p o r z ą d k o w a n i e 1 u n o w o - e z e i n l e n l e u l i c y G ł ę b o k i e j p r z y w z r a - s t a j ą c y m r u r h u t u r y s t y c z n y m a a t y m s z l a k u h e d s i * k o r z y s t n e d l a k r a j o - b r a z u P u ł a w .

Mgr Mieczysław Pta.śnik dyrektor Zarządu Muzeów i Ochrony Zabytków Min. Kultury i Sztuki

„Romanłyczni

realiści"

P r z e c z y t a ł e m I n t e r e s u j ą c y a r t y k u ł o L u b e l s k i e j S p ó ł d z i e l n i M i e s z k a n i o w e j w s z ó s t y m n u m e r z e „ K a m e n y " z h r .

P h i i l e w a ł o d r o k u i m n i e J e s t e m w e w ł a d c a c h W a r s z a w s k i e j S p ó ł d z i e l n i M i e s z k a n i o w e j n a Ż o l i b o r z u ( b y ł e m w t y c h w ł a d z a c h , a n a w e t w p i e r w s z y m Z a r z ą d z i e W a r s z a w s k i e j S p ó ł d z i e l n i M i e s z k a n i o w e j J u t w r o k u I S ł l ł , p r z e t o s ą d z ę , »* w i a l n i e d a m n i e n a l e t y p o - c z y n i e n i e p e w n e j u w a g i w z w i ą z k u z t y m e r t y k u ł e m .

O t ó t r e d a k t o r K a r a ł p i s z e d o s ł o w n i e

„ t w ó r c y L u b e l s k i e j S p ó ł d z i e l n i M i e s z k a - n i o w e j b y l i l u d t m l r y z y k a " . O t ó t c h y - b a w t a k g r u n t o w n i e o p r a c o w a n y m a r - t y k u l e n a l e t a l o p o d k r e ł l i * . t e r y z y k o ( c o p r z y z n a j * s t a l e k i e r o w n i c t w o L a - b e ł s k i e j S p ó ł d z i e l n i M i e s z k a n i o w e j ) b y - ło z n a c z n i * p o m n i e j s z o n e d z i ę k i w y k o - r z y s t y w a n i u p r z e s l . u l i c l s k ą S p ó ł d z i e l - n i e M i e s z k a n i o w ą w i e l o l e t n i c h d o t w l a d - c z c ó W a r s z a w s k i e j S p ó ł d z i e l n i M i e s z k a - n i o w e j l u w . S z k l a n y c h D o m ó w ) . Z d o t - w l a d c z e A l e j s p ó ł d z i e l n i L u b e l s k a S p ó ł - d z i e l n i a M i e s z k a n i o w a k o r z y s t a ł a — e o z r e s z t ą b y ł o w p e ł n i u z a s a d n i o n e — c a ł ą g a r i c l ą .

S a d z e , ł * o b i e k t y w n y s t o s u n e k I n a - i w I e U e n l * d o ł w l a d c z e d S p o ł e c z n e g o I l u - d o w n i c t w a w P o l s c e w y m a g a ł o b y u z u - p e ł n i e n i a , J a k s z y t e j .

Stanisław Szwalbc przewód n icząry Zarządu Głównego T-wa im. Marii Konopnickiej

w Warszawie

3

(4)

KLĘSKA OŁOWIANYCH ŻOŁNIERZY

S Z U Śpiewając Jakąś pieśń. Nie przypominam sobie, niestety.

- stów tej pieśni, bo to było dawno, wiele lat mineto od tamtych czasów — siown zatarły się w pamięci, zagubiły...

Obecnie znam Inne słowa innych pleś- ni. ale wiem na pewno, te wówczas, przed wieloma laty, to był marsz, moc- ny. rytmiczny marsz, coś w tym stylu:

t a r a r a - b u m - tara...

Żołnierze szli drogą 1 tak śpiewali.

Cały oddział śpiewał: maszerował przez miasta, pola I lasy. 1 śpiewał. A n a j - głośniej ułan, który Jechał na przedzie, który Jechał na białym koniu, bo to był ich wódz.

'Dziadek przyglądał ml się w milcze- niu. Stal za moimi plecami, patrzył, nagle zapytał:

— Gdzie oni idą?

— Na wojnę. »roszę dziadka.

Dziadek pokiwał głową, otworzył usta. Jakby chciał coś powiedzieć, ale rozmyślił się widocznie, gdyż machnął z rezygnacją ręką, nie odezwał się ani słowem, milczał wciąż, kiwając głową, wreszcie poszedł.

Bardzo m n i e to ucieszyła 1 moje wojsko także było zadowolone. Od razu poweselało i zaczęło śpiewać głośniej.

Mogło sobie teraz na to pozwolić, mo- gło krzyczeć i strzelać nikomu już nie przeszkadzając, bo zostałem sam. dzia- dek wyszedł z pokoju, słyszałem, jak mówi za drzwiami: „Czy porąbać to krzesełko?" „Po co?" — zapytali.

Porąbać) — wrzasnąłem. — Jasne, te porąbać, bo zimno Jak cholera!

— Nic klnij i nic u ż y w a j brzydkich słów! — zdenerwował się dziadek, po- tem zaś powiedział nieco ciszej: — To ja jednak porąbię, bo zimno rzeczy- wiście, trzeba trochę napalić, żeby ten smarkacz się nie przeziębił...

T a r a r a - b u m - t a r a . śpiewało wojsko, śpiewało coraz głośniej, m a s z e r u j ą c

rzybkim krokiem, gdyż buty miało marne i marzło w nogi. Za oknem była zima. Gruba warstwa śniegu okrywała drzewa i dachy i okienne p a - rapety. Wróble tłukły się do szyb, p u - kały dziobami: pragnęły, żeby otwo- rzyć okna, żeby je wpuścić do środka.

Mróz trzymał mocno i wróble umierały.

Pod oknami leżało pełno takich ptasich trupów. Chciałem im zrobić pogrzeb, ale zbyt wielkie zimno panowało na dworze, nie można było w y j ś ć z domu.

gdyż buty miałem letnie — dziurkowa- ne na szpicach.

Siedziałem więc w domu czekając na lato. Aby się nie nudzić, patrzyłem na żołnierzy, którzy szli na wojnę.

Śpiewałem razem z nimi marszową pieśń. Biały ułan jechał na przedzie, wyciągnął szablę ' machał nią nad gło- wą, potem coś krzyknął, potem wydał rozkaz, żołnierze ryknęli „ h u r a a a a a "

l pognali do a t a k u . Była zima. Dziadek w sąsiednim pokoju r ą b a ł krzesło h a - ł a s u j ą c jak bombowiec.

Biały ułan m k n ą ł jak w i a t r : niszczył wszystko, co wyrosło mu na drodze.

Za nim pędzili Jego żołnierze. Ktoś jęknął, bo trafiła go kula. ktoś umierał, ale inni żyli i chcieli żyć. zabijali w r o - gów. zwyciężali, monotonnie waliły piekielne a r m a t y : bach. bachl Słyszy- cie?... Ich głos p r z e j m u j e człowieka lę- kiem. Bach! bach! Co to?... Nic, d r o - biazg. nic ma się czym przejmować, nic ma się czego bać. To dziadek r ą - bie krzesło. Przestał. J u ż skończył.

Wchodzi do pokoju, uśmiecha się i p y - t a :

— Chyba zmarzłeś, co?.-

— Troszeczkę.

— Bardzo?

— Nie... Tylko w nogi.

— Poskacz sobie, poskacz, żebyś nie odmroził!

— A jak się odmrozi, to co?...

— To bieleją 1 trzeba uciąć.

— Nie chcę! — wrzasnąłem 1 zaczą- łem skakać.

T a r a r a - b u m - t a r a . śpiewa wojsko.

Maszeruje wciąż naprzód pokonując przeszkody. Biały ułan skacze na ko- niu, przeskoczył płot: jeden i drugi, l wali szablą, wymachuje nad głową srebrzystą klingą, zabija. Ktoś przy- czaił się za rogiem domu, obserwuje ułana. Ale ułan ma orli 'wzrok, zoba- czył tamtego, zanim padl strzał. Ostro d ą ł szablą. Tamten nawet nie pisnął, fiknął koziołka i umarł. „Niech żyje ułan — krzyknęło wojsko — niech ży- je nasz wódzi".

Dziadek odwrócił głowę.

— Przestań się drzeć! Lepiej byś po- mógł. Zapałki trzeba przynieść i po- piół wyrzucić.

Wojsko śpiewa w dalszym ciągu i ani myśli zamilknąć.

— Ciszej, do licha! Co Jest? Przecież m ó w i ł e m -

ADAM J. B1EN

Harmlder jest wielki, bo wojna.

proszę dziadka.

— Niech diabli wezmą wojnę! Wy- nieś ten popiół!

— Jak się skończy wojna, to w y - niosę... J a k się skończy wojna, proszę dziadka, to wyrzucę na strych ołowia- nych żołnierzy I będę bawił się w m u - rarza, kuplę sobie klelnlę. Teraz jed- nak jest wojna.

Skrzypnęły drzwi. Twarz ciotki z a - gląda do pokoju. " Ciotka zatrzymuje się w progu, patrzy, mruga szybko po- wiekami. Nic nie rozumie, słowo daję...

Ona taka Już Jest. te nigdy nic nie r o - zumie. I wcale się teraz nie dziwię, te znowu mnie pyta:

— Co się stało? Dlaczego tak k r z y - czysz?

Mówię jej. że wojna.

— Co takiego?

— Bombardowanie, alarmy, łapanka.

— Boże mój, co ty pleciesz?

— Nic.

— J a k to?

— Po prostu wojna. Ale już niedłu- go. proszę clod. Biały ułan jest dzielny i na pewno zwycięży.

Dziadek odwrócił głowę, uśmiechnął się do mnie i zaśpiewał: Ulani, ułani, malowane dzieci...

— Boże m ó j — powiedziała ciotka — że dziecko się bawi. to mnie wcale nie

głębi pieca coraz więcej złotego blasku.

Ten blask nie mieści się Już w pale- nisku. za dużo go. aby tam się zmieścił. Złoty blask spływa na podło- gę, rozlewa się po ścianie i po twarzy dziadka.

Biały ułan patrzy w płomienie. Jego żołnierze robią to samo. Patrzyłem t a k - że i Ja: patrzyłem, ale później uśmiech- n ą ł e m się lekceważąco 1 przestałem patrzeć. Bo nie było na co. bo ten ogień, to wcale nie był ogień, t o nie był żaden pożar! Widziałem już w ży- ciu większe ognie 1 groźniejsze pożary.

I dlatego ten domowy, zwykły ogień w y d a j e mi się bardzo śmieszny, b a r - dzo dziecinny.

Spojrzałem w okno. T u ż za naszymi oknami ciągnie się sad. W l e d e nic nie widać, bo gałęzie dotykają szyb 1 zielone liście. O t e j porze jednak wi- doczność jest doskonała. I jeżeli patrzy się prosto przed siebie, to można zoba- czyć kawałek ulicy, a potem domy. Te domy są czarne. Przedtem były inne.

Obecnie są Jednak czarne. Pamiętam je w dawnych b a r w a c h i mogę je n a - wet wymienić: pierwszy byl szary, drugi niebieski, a trzeci białawy: p a - miętam, jak domy te zmieniały s w ó j kolor i pamiętam, że stało się to pod- czas nocy. Spałem. Nagle zbudziła mnie jasność. Kiedy otworzyłem oczy, myślałem, że to dzień. „Czego ludzie

R ę k o t a m t e g o . . . c h w y c i ł o a a p i s t o l e t

dziwi, ale te ty... Stary a głupi — trzasnęła drzwiami.

Chrząknąłem. Popatrzyłem porozu- miewawczo na dziadka. Powiedziałem:

— Z ciotką tak zawsze. Nie m a się czym przejmować. Ona ma migrenę.

Dziadek m a c h n ą ł ręką.

— Ona już taka jakaś — mówię. — Nic na to nie poradzimy.

— Ech... — wzdycha dziadek. — Nie m a o czym mówić. Przynieś lepiej za- pałki, podpalimy.

Poszedłem. Przyniosłem z kuchni za- pałki. Dziadek wziął je w swoje ręce, otworzył pudełeczko, wyciągnął jedno cieniutkie drewienko z ciemną główką.

Potem pochylił się, zajrzał w czarną czeluść pieca, poprawił szczapy drze- wa, podłożył papier.

— Będzie ciepło — mruczy do siebie jak kot. — Ciepło będzie, dobrze bę- dzie, ech, nie ma to jak ciepło, nic ma to jak słońce!

Błysnęło. Dziadek trzyma w palcach złotawy ognik 1 wygląda Jak choinko- wy anioł z gwiazdą w dłoniach: w y - gląda bardzo ładnie. Patrzę nań z przyjemnością, uśmiecham się, jest ml wesoło.

— Będzie ciepło — mruczy dzia- dek. — Dobrze będzie, no nie?,..

Kiwam głową. Zaglądam w głąb pie- ca, w którym Jest pełno jasności jak światła w słoneczny dzień. Płonlo p a - pier, Języki ognln liżą drewniane szcza- py, pall się... Dziadek coś mówi, pyta mnie o coś. ale ja nie zwracam na to uwagi. Zapatrzyłem się w płomienie obserwując powolne konanie drzewa:

słyszę jego jęk: taki dziwny, suchy trzask.

— Strzela — mówi dziadek. — Roz- hulał się piec I drewno zaczyna strze- lać. Słyszysz?

Słyszę. Zaglądam w głąb pieca. W

Rys. J. Lis tak krzyczą?" Nikt m i nie odpowie- dział. „Dlaczego cl ludzie plączą?".

Słyszałem za oknem plącz kobiet:

jęk 1 zawodzenie. Wyskoczyłem z łóż- ka, uniosłem się na palcach, patrzyłem.

Zobaczyłem domy. Wszyskie stały w ogniu. Palii się szary, niebieski i bia- ławy. Dziadek był przy oknie: doty- kał czołem z i m n e j szyby. Raptem od- wrócił się i powiedział: Podpalili, s u - kinsyny. „Ależ dlaczego — zapytałem

— dlaczego t e sukinsyny podpaliły, proszę dziadka? I dlaczego dziadek nie krzyczy?"

Dziadek milczał. Nie odpowiedział mi wtedy ani później. Nikt zresztą nie od- powiedział ml na to pytanie. Z a s t a - nawiam się, gdzie t k w i przyczyna. Czy mojo pytanie Jest głupie (?). Może nie w a r t o na nie odpowiadać? J a k to jest n a p r a w d ę , bo nic wiem—

Spoglądam w ogień. Dziadek spoglą- da również.

— Zaraz będzie ciepło — mówi. — Zaraz się nagrzeje. Czujesz?

Kiwam głową, bo od pieca płynie f a - la ciepła. Jest coraz przyjemniej. Oło- wiani żołnierze przestali m a r z n ą ć w nogi. Humor im się poprawił I ogólne samopoczucie. Maszerują dziarskim krokiem I znów śpiewają, tak jak przed chwilą, tarara-bum-tara...

Ciotka weszła do pokoju niespodzie- wanie. Wlaśclwlo to nlo można powie- dzieć, że ona weszła. „Weszła" — to sformułowanie zbyt łagodne. Ciotka wpadła do pokoju — tak można to określić, tak będzie lepiej.

Kiedy ciotka wpadła do pokoju, dzia- dek skrzywił się nieznacznie, m r u g n ą ł do mnie okiem 1 szepnął:

— Będzie gderać.

Ciotka miała zaczerwienioną twarz.

J e j blade policzki zaróżowiły się. j a k - by posypano je pudrem. Zaciekawiło

mnie to. gdyż ciotka nigdy nie uźyw»i kosmetyków myśląc, że to g n j ? Spojrzałem na nią uważniej, t w ? - dłużej patrzyłem na Jej drżące

— P u k a j ą — powiedziała

— Co?

— Walą do drzwi.

— Kto? — zapytał dziadek.

Goście? Gość w dom. Bóg w dom! CiT go się denerwujesz? — powoli podnlA,i się z krzesła.

— To nie goście — rzekła ciotka To oni.

Dziadek zmarszczył czoło.

— Co?

— Tak — rzekła ciotka. — Wldzia.

lam przez okno.

Dziadek szybko wyszedł z pokoju. 1

— Baw się grzecznie — powiedział do mnie.

„Dobrze", pomyślałem 1 zostałem sarn i bawiłem się bardzo grzecznie ołowia- nymi żołnierzami. Żołnierze szli m w o j n ę ś p i e w a j ą c marszową pieśń: azfl przez pola i lasy. Biały ułan jechał na przedzie w y m a c h u j ą c szablą. Wygląda) z nich wszystkich n a j p i ę k n i e j i naj.

groźniej; jego srebrzysta szabla mogła przestraszyć najodważniejszego. Woj- sko śpiewało przez cały czas. Umilkło dopiero wtedy, gdy z łoskotem otwo- rzyły się drzwi, bo ktoś kopnął Je bu- tem.

Trzech ich b y ł a Wszyscy t r z e j mieli podobne buty — podkute buty. Za.

zdrościlem im. Gdybym mial takie, mógłbym biegać po śniegu. Szkoda, fo nie m a m takich butów — myślałem.

P y t a j ą dziadka. Dziadek odpowiada.

Nic z tego nie rozumiem, bo mówią ja.

kimś dziwnym językiem. Patrzę na ciotkę, lecz ona nic potrafi mi nic wy- jaśnić. Nie rozumie, tak samo jak ja.

Trzęsie się cala, j e j t w a r z jest coraz bardzie) czerwona.

Któryś krzyknął na dziadka. Dziadek milczy. T a m t e n zezłościł się i trzasnął pięścią w stół. Drgnęli moi żołnierze, zaniepokoili się. patrzą, co .będzie... A dziadek milczy, chociaż tamten nie przestaje wrzeszczeć, chociaż miota si{

po pokoju Jak opętany, kopie krzesła, przewraca je na ziemię i ryczy prze- raźliwym głosem.

Cl d w a j , którzy z nim przyszli, sko- czyli do szafy. Wyrzucają z niej wszystko na podłogę, wysypują wszystko z szuflady, ściągają z pólek n a w e t książki i m o j e kolorowe bajki Dziwię się dziadkowi. Nie mogę zro- zumieć, dlaczego na to pozwala Prze- cież oni wszystko nam zniszczą, nic ta nie zostanie, nic nie ocaleje. Dlaczego dziadek milczy?

Zaczął mówić. Wreszcie zdecydował się, chwała Bogu... Bo już nic mogłem tego d ł u ż e j znieść, naprawdę. Ale diii- dek przebudził się i zaczął mówić Tamci jednak wcale go nie słuchają.

Dziadek swoje, a oni swoje: śmieją się.

wzruszają ramionami. No i zdenerwo- w a ł się dziadek i podniósł glos — padły ostre słowa.

Biały ułan uśmiecha się pod nołem:

w porządku, dziadek się nie boL.

W porządku — myślę sobie — j**

n a j b a r d z i e j w porządku, bo nie prze- straszył się dziadek, bo nic przeląkł się tamtych, n o b o dziadek nie Jest tchó- rzem. on jest bardzo odważny, byl na wojnie, ma nawet w szufladzie order za m ę s t w o — on im pokaże, on im » tym łobuzom w podkutych butach.

Dziadek prawie że krzyczy. Wyma- c h u j e rękami. Tłumaczy tamtym.

oni nie s ł u c h a j ą , są obojętni na j<r prośby i zaklęcia, wciąż wzruszają r*

mionami, wciąż śmieją się z nlel*

wreszcie któryś odwrócił gł°**

krzyknął. ....

Biały ułan ścisnął mocniej No! no! Nie bądź taki ważny, nic driJJ

się, milcz lepiej, bo... ggl Hałas przewracanych krzeseł; y

jest?... Tamten Idzie wprost na ha. Czego on chce? Co on zrobi? Hj"

przewracanych krzeseł. Dziadek cnwjr Je się na nogach. Krzyk ciotki: m<»

dują!... B Nieprawda. Dziadek żyje;

dłonią policzków. Ręce mu czerwi'*' Ją, gdyż po Jego twarzy cieknie krwi. J a s k r o w a plama rośnie w s t a j e się coraz większa, wzbiera r

rzeka. j

r

Biały ułan zadrżał. Chciał coś P ° V . dzieć. chciał się wtrącić, ale gl°» . marł mu w gardle. Jego żołnierze glądają mu się bacznie oczekują® ^ kazu. Cisza. Ułan milczy. Zascwo

w ustach. — I wtedy dziadek zachwiał «H

z n

° "

upadł. Ciotka jęknęła:

— Matko Przynajświętsza. Ort

0 0

"

nlczko nasza, r a t u j - .

i Dokończenie na str. 10)

(5)

ROMAN

ROSIAK

K w i a t y p o l n e

_ _ .

r a T U

H A ludowa zapisała piękne karty

I I Arielach walki o wyzwolenie narado- d « e j a ^

c n j e

Polski. Nie dożyła ona broni 2 ? rdv k r a j nasz po pierwszej wojnie , wtedy. niepodległość. Pozostała wier-

^"'"nioiiom głodujących chłopów w XX-lcciu na

i n , ,

!° nnnym. towarzyszyła walczącym z hl- l l P T t t t . o k u p a n t e m żołnierzom Batalionów tlerow?"'"' .

% v r a z z

masami zawsze, dzieląc C W ^ w t i radości, kieski 1 zwycięstwa, wy ty- le*

t r 0

! , dodawała otuchy I wiary w Jego zdo- oałs

c e

^

v I c t

i

B

ł n drogę prowadzącą do Polski bycie, oa

Ludowej.

,„., jista nazwisk chłopskich szermierzy

D ł U g

o t w i e r a j q Ją nazwiska Jantka z Bugaja pióra.

d

Kurasia, których uważa się za „oj- '

F c r f

S l e j literatury ludowej". Jest rzcczą

Mdkreślenia. że nie brak na t e j liście

'

o d l

nlsarzy związanych z Lubelszczyzną —

" S t a n e m Sawczukicm, J a k u b e m Raciborskim

\ ^ n U I s w c m Bojarczuklcm na czele.

Ml ł e s t

też dziełem przypadku, że 1 dzisiaj Ziemi Lubelskiej godnie podtrzymują 'ththne tradycje, należąc, zarówno pod wzgię- j ilości jak i poziomu idcowo-artystyczncgo

^"naisllniejszych ośrodków w k r a j u , o czym wymownie świadczył zorganizowany w vrie«owic w roku 1961 Ich zjazd. Co więcej.

G n a n i e tylko sami. ale stają się także Inspi- ratorami twórczości dla poetów innych regionów.

Snwna również — przez powołanie do życia.Klubu SsS-iy Ludowych — u j ą ć w zorganizowane r a m y rala działalność rozproszonych, zdanych niemal wyłącznie na własne siły twórców różnych re- gionów.

O doniosłości tego zamierzenia nic trzeba chyba nikogo przekonywać. Warto natomiast wspomnieć o inicjatywie Wydawnictwa Lubel- skiego. które — przy częściowej pomocy finan-

s o w e j

Wydziału Kultury PWRN w Lublinie —

w perspektywicznych planach edytorskich na najbliższe lata wyodrębniło — jako jedną z dzie- dzin zainteresowania — twórczość ludową. Fakt ten nie jest dzikiem przypadku. Lubelszczyzna bowiem to jedno z najbardziej zacofanych w okresie przedwojennym województw, stano-

w nim przejawiającego się w najrozmaitszych formach piękna. Poezja stała się powierniciką Jego najskrytszych uczuć, j e j bez wahania ufa.

dzieląc się radością i łzami.

Przywiązanie do ziemi, szczerość uczuć i pros- tota — to motywy, które współczesnej poezji przekazała w spadku literatura klasyczna. Zmie- nia się bowiem problematyka 1 wzbogaca co- dziennie o materiał, który dostarcza nowe życie w n o w e j wsi. A więc — nowe treści I nowa for- ma — tak należałoby scharakteryzować współ- czesną twórczość na wsi.

Podniesienie się kulturalne całego narodu pol- skiego w okresie minionych dwudziestu lat spo- wodowało m. In. to. że proces zacierania się różnic między miastem i wsią postępuje w bardzo szybkim tempie. Wraz z elektrycznością, a p a r a - tami radiowymi i telewizyjnymi, teatrem, fil- m r m . książką, prasą, strojem miejskim i piosen- ka wkroczyło na wieś miasto. Opuszczająca szkoły i uczelnie wyższe młodzież chłopska, migracja lud- ności wiejskiej do miast, dojeżdżający do pracy w zakładach przemysłowych rolnicy, zacieśniające się systematycznie kontakty między miastem 1 wsią

— dopiero to wszystko przepowiada rychły ko- niec sztuki samorodnej, która rosła na swojskiej glebie, z dala od wpływów kultury „oficjalnej", miejskiej.

Dlatego też w twórczości współczesnych poe- tów ludowych coraz częścicj obok gwary spotyka się język i cechy znamionujące „prawdziwą lite- raturę". A więc — dzięki zdobyczom Polski L u - dowej, dzięki podnoszeniu się poziomu kultury na wsi — poezja chłopska s t a j e w obliczu awansu, s t a j e wobec perspektywy nieuniknionej koniecz- ności wtopienia się w niedalekich Już latach w nurt literatury ogólnonarodowej.

W drugiej polowie m a j a odbędzie się w Na- łęczowie zjozd pisarzy ludowych, w którym udział wezmą twórcy samorodni Ziemi Lubel- skiej, reprezentanci trzech zaprzyjaźnionych z nami województw: białostockiego, kieleckiego i rzeszowskiego oraz przedstawiciele innych r e - gionów Polski. Pragnieniem organizatorów zjazdu jest, by Ich poezja, stanowiąca już dziś pewnego rodzaju zabytek, mogła przemówić d o wszystkich pełnym głosem i raz jeszcze ukazać całą swoją krasę.

Fotogramy Andrzeja Polakowskiego (Lublin)

STANISŁAW PORĘBA

Wspomnienie z wojny

Nie zdążył

Podniósł się kwiat ognia

pięść huku uderzyła po drzewach osy odłamków wwierciły się w odległość

ziemia skoczyła na niego O horyzont pukały strzały leżał

Z nadzieją w oczach Inni poszli naprzód

Grudziądz

ARMAND K A S P R O W I C Z

W poplątanych zawikłanych drogach w ślepych zaułkach

w kolorowych wargach w s u c h e j namiętności w spływających kroplach meteorów w zimnych nieopalanych nocach w ukrzyżowanej nadziei w godzinach bezczynności w soplach uczuć zawieszonych

nad pułapem świadomości w bezbolesnych uśmiechach

darmowych p l n s c i o t w przenikliwych kolorach

nagich gałęzi w pustyni osamotnienia

sol era lem d e b l e

aby ulepić a r k ę I nie salonąć na tym morsu goryczy.

Ostatni rachunek sumienia byłem zawsze sam.

P r z e m y ś l

wiących niesławnej pamięci l*w. „Polskę B".

a I dziś bodaj największy rezerwat kultury ludo- w e j w kraju. Dlatego też. pragnąc „ocalić od zapomnienia" i utrwalić to wszystko, co w fol- klorze najcenniejsze. Wydawnictwo Lubelskie po- wołało do życia „Lubelską Bibliotekę Ludową", w ramach której ukazało się Jul siedem tomAw:

„Wieża malowana", „Wieś tworząca" oraz pięć indywidualnych tomików p o c O f t t l S p „Bławatki"

Buczyńskiego Stanisława

rzeżST j weźnemu!

WomI Jzrealizo-

t w ó r ^ ^ l a t f e f c s "potwier- dzać Trot«i3}£^poptilarS2awnnin dorobku „twór- ców spod strzechy". Prostota, głębia uczuć, umi- łowanie ziemi, w y j ą t k o w e wprost odczuwani;

piękna przyrody, oryginalna metaforyka, meio- dyjność wiersza, wreszcie problematyka utworów, która obraca się wokół spraw człowiekowi n a j - bliższych. mówi o tym, co go otacza, co robi, co odczuwa, czym się smuci, czym cieszy. Jakie są jego pragnienia — to wszystko decyduje w s u - mie o poczytnoścl ludowej poezji 1 j e j — w pew- nym sensie — renesansie w dobie dzisiejszej.

W okresie minionych dwudziestu lat do lite-

ratury ludowej wkroczyło życie nowej wsi, ży-

cie pełne nadziei i planów, dokonujących się

z dnia na dzień zmian, zarówno w psychice

mieszkańców, Jak i otoczeniu, w metodach gospo-

darowania i rządzenia. Chłop poczuł się prawdzi-

wym gospodarzem i już nie jak Maria Konopnic-

ka czy Władysław Orkan, ale jak Jan Kocha-

nowski zaczął patrzeć na własne życic, szukając

Cytaty

Powiązane dokumenty

wiedziano ml, że podmuch powie- trza (eksplodował nasz czołg) odrzu- cił mnie bardzo daleko, że znaleźli mnie leżącego bez ducha Jacyś prze- chodnie i odnieśli do szpitala

iskry.. Śmierć staje się anonimowa. Trzeba zaprzeczyć historii. począłem od cmentarza. problemy tycia 1 śmierci splatały się ze sobą bardziej, niż to Jest naturalne.

nie z nami, ten przeciwko nam. Ciekawi Clę, drogi bracie, w jaki sposób znalazłem się w kieleckim szpi- talu wojewódzkim, gdzie siostry za- konne stale i wciąż troszczą się o moją

Na temat kieleckiej telewizji roz- mawiamy z kierownikiem Wydzia- łu Propagandy KW PZPR w Kiel- cach tow. ANDRZEJEM P1ERZ- CHAŁĄ. powodów, na które tu, w jelcach, nie mieliśmy

W powiatowym miasteczku szuka- my PZGS-u. Idziemy do prezesa. Docent z płaszczem na ręku. Jesteśmy śwlalowcaml, naszych roz- mówców częstujemy „Carmenami&#34;, chociaż

Stroiński zja- wił się wreszcie, trafił na w y - kład prawa kościelnego.«Wpa- trywałem się w niego natrętnie, siedział po drugiej stronie stołu, pokój był do tego

I wypełniły się dni... W schronisku nie było prawie nikogo. Umył się, oddal pościel i poszedł na śniada- nie. Przy- patrywał clę. Te obrazy chciał utrwalić,

Słowo, które przenosi góry.