• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 20 (330), 1-15.XI.1965

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 20 (330), 1-15.XI.1965"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Rok założenia 1933 (XXXII) • Lublin 1-15.XI.1965 Nr 20 (330) • cena 2 zl

BIAŁYSTOK KIELCE LUBLIN RZESZÓW D W U T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O — K U L T U R A L N Y

• Zamek lubelski

• Z Chełma nad O d r ę

• Reportaż o molach

gardzących futrami

• Pałac cór Mnemosyne

• Cmentarz przy Lipowej

• Jak ustrzec się cholery?

MIROSŁAW DERECKI

KAPITAN KLOSS

R

ZECZ dzieje Się między Bu- giem a Odrą. Ściślej: w Lu- blinie. W Okręgowej Spół- dzielni Mleczarskiej.

Na imię ma Rewolucja

JESZCZE raz nadarza się okazja do zdumienia, że

porządek społeczny, z któ- rym łączą się najdonioślejsze wydarzenia ludzkości, nie liczy nawet pięćdziesiąt lat. Dzięki temu wielu z nas nie potrzebu- je w tym przedmiocie posługi- wać się pamięcią aż historycz- nej karty. Wszystko to, co zo- stało zapoczątkowane datą 7 li- stopada 1917 roku, stało się na oczach pokolenia, które znajdu- je się przy życiu.

siada komunał, 2c ludzie w naszym kraju możność spełniania tych czyn- nu*.. zawdzięcza '•• zwclestwu Ar- mii Czerwonej nad zbrodniczoicist faszyzmu.

My. Polacy, Jako cały naród, zetknęliśmy się z Socjalizmem pod koniec drugie) wojny świa- towej. Od razu był dla nas nic samą Historią. Był Przyjaźnią.

Ot, choćby szczegół, że z tam- tych czasów zachowaliśmy pa- mięć nie tylko „katiuszy", ale 1 ..harmoszki". Sąsiedzki gwar roz- mów po zakończeniu armatnie]

Pół wieku, a laki bilans do- Ikonań! Wysfarczy wspomnieć, że w bilansie tym znajduje się pierwsze wystrzelenie sztuczne-

go satelity Ziemi I pierwsze nau- kowej wartości penetracje prze- strzeni kosmicznej. Wszystko- też

wskazuje na to, że 1 pierwsze pozdrowienie dla pozaziemskich istot rozumnych. Jeżeli takie w tejże przestrzeni bytują, przeka- zane zostanie z pokładu statku.

oznaczonego. symbolem pięciora- miennej gwiazdy. Godło pierw- szego na świecie państwa socja- lizmu oprócz poetyckiej symbo- liki zawiera obraz rzeczywistych dokonań.

Nie mima, lecz wlainle dlatcco trudno Jest dr.it, w roku ISU, mA- wit o maczaniu 1'ażdzlernlkoweJ IU-ivolucJI. no I spowodowana przez Kewoluc'» rzeczywistość — Jak to widać na polu f a h n l k l — prrełel- ta fikcji; fantastycznych powlctcl i trelcl przez Hrwolucjg prrvnleslt>- fle «( >i | y jut w krew naszego ży- cia hpoleczneco. MAwló o nieb, to Jakby przewidywać uradza] Jesienią.

Nin znaezy Jednak, »e - ...uiniitołe '*«•> towarzyszy nam na k»Mvra kroku, chodzimy po ulicach, kupu- jemy w sklepach, składamy wlsytv iMaJomym. Ale Jakąt wymowę po-

kanonady. Jakby na samym wstępie zapowiedź tej prawdy, że związek między naszymi na- rodami, że stosunki polityczne w obozie socjalizmu nie obierają się na sztywnej oflcjalnoścl, alo na wzajemnym zrozumieniu, współpracy, pomocy. Nic długo musiały czekać na swe urzeczy- wistnienie założenia idei inter- nacjonalistycznej rzucone przez Rewolucję.

Dlatego mnłllwy stal sl<; wzrost potencjału ekonomicznego, w takiej skali. Jak to obrazuje mapa na- szych Jędrychowftw, Andrycho- wów, TurosaowOw. Dlatego podnio- sła si* nasza oświata 11 kultura.

Dlatego... Powiązań miedzy objawa- mi naszego rozwoju w k z t d r j dzle- dzlnia a srani zamierzeń podjvtveB przez ustrój ale potrzeba dokumen- tować tysiącami pncyltlailAw. Wyka- zuje Ju praktyka I widoczny konkrat Życiowy. T o wszystko, co naloty do rozwoju, co podnosi nasz dobro- byt, co otwiera perspektywę lepsza- go Jutra, ma swój rodowftd w Pat- dzlemlkta IM7. na imlfl ma Rewo- lucja.

Święcimy Ją — świecą wszyst- k i e ludy — po raz czterdziesty ósmy. Tych niewiele lat to Jut epoka.

Prezes nie miał odpowiedniego gabinetu. A prezes bez gabinetu, to jak żołnierz bez karabinu. Aby więc uzbroić się „lokalowo", prezes na- kazał wynieść ze świetlicy telewi- zor i radiolę. Biurko, fotele oraz zielona, rozłożysta palma w donicy zmieniły pomieszczenie nie do po- znania.

Jednocześnie Spółdzielnia za- oszczędziła 6000 złotych rocznie, po- zbawiając dodatkowego wynagro- dzenia pewnego pracownika f I- z y c z n e g o , który w owej świet- licy w godzinach popołudniowych

• krzewił kulturę.

Spółdzielnia ma swą siedzibę niemal w centrum dwustutyzlccznego miasta przy ul. Lubartowskiej. OdlegloM od Wojewódzkiego Domu Knltury (I po- radni kulturalno-oświatowej), Woje- wódzkiej Komisji Związków Zawodo- wych II referatu kultury WKZZI a Ukta Wydziału Kultury Prez. WRN nla prze- kracza 1000 metrów. Łatwiej Jednak nie- kiedy słoniowi przejić przez ucho Igielne—

Na pozór wydaje się, że mecha- nizm tego. co zwykliśmy nazywać upowszechnianiem kultury działa u nas na dość prostych zasadach. Mi- nisterstwo — Wydział Kultury Prez.

WRN — Wydział czy też Referat Kultury Prez. PRN, MRN itd. — w dół. Wspomniane placówki • są Jed- nostkami kierującymi działalnością kulturalną na szczeblu krajowym, wojewódzkim, powiatowym, miej- skim etc. Kierującymi, a jedno- cześnie kontrolującymi.

W kraju mamy jednak dziesiąt- ki tysięcy różnego rodzaju fabryk.

Instytucji handlowych, spółdziel- czych, małych i większych zakła- dów pracy, które z racji swej dzia- łalności p r o d u k c y j n e j Mini- sterstwu Kultury i Sztuki nie pod- legają. Ale te fabryki, Instytucje handlowe, spółdzielcze dysponują klubami, świetlicami, które mają za zadanie spełniać rolę placówek ty- pu k u l t u r a l n e g o . Są na to pieniądze, są etaty dla pracowni- ków kulturalno - oświatowych.

Etaty zajmują ludzie, którzy nie- jednokrotnie z kulturą nie mają nic wspólnego (przykład Okręgo- wej Spółdzielni Mleczarskiej), lu-

dzie, którzy niejednokrotnie Ignoru- ją zalecenia wydziałów kultury.

Wychodząc z założenia, że od nich , nie biorą pieniędzy.

Jak wygląda w praktyce ta dzia- łalność kulturalna? Odwiedziliśmy trzy zakłady: Okręgową Spółdziel- nię Mleczarską, Lubelską Fabrykę Maszyn Rolniczych ł Wojewódzki Związek Spółdzielczości Pracy — w tym zastawieniu największego po- tentata.

W y c i e c z k a n a M a z u r y Okręgowa Spółdzielnia Mleczar- ska, nie ma Już świetlicy, chociaż, podobno, myśli się o lokalu zastęp- czym. Spółdzielnia rocznie przezna- cza na cele kulturalno - oświatowe 35 tysięcy złotych. Na co się je wy- daje?

Reporter notuje:

— —Kupujemy pracownikom bi- lety do teatru i operetki. Ostatni.-) dopłaciliśmy połowę ceny do biletu na „Popioły"— Urządzaliśmy, jak była świetlica, wieczorki taneczne,

„andrzejki"...

— Jakieś odczyty, spotkania?

— Moooożna by. Jak będzie świet- lica.

— I co jeszcze?

Indngowany namyśla się. Wresz- cie mówi z rozjaśnioną twarzą:

— Byliśmy na wycieczce. Na Ma- zurach. Kosztowało to nas 12 ty- sięcy złotych.

— Ne os6b pojechało?

— Dwanaście.

— I to już wszystko?

— Wydaliśmy Jeszcze trochę pie- niędzy na autokar. Trzy razy jeź- dził do naszego ośrodka wczasowe- go nad jeziorem Białym. Woził ro- dziców i dzieci...

„ K o m a s u j q i w o g ó l e . . . "

Lubelska Fabryka Maszyn Rolni- czych. 850 pracowników, większość

— młodzież. Świeżo wyremontowa- na świetlica oraz przytulny, przy- jemnie zaprojektowany. Klub Ra- cjonalizacji 1 Techniki. W świetli- cy. przypominającej raczej halę wl-

(Dokończenic na str. 7)

MARIAN NARCYZ LISTOWSKI

Pod wysokimi drzewami

Pod wysokimi drzewami w cleniu

słońce w dzień, gwiazdy nocą — by dojrzeć trzeba wysoko głowę podnieść, bardzo wysoko.

Po wysokimi drzewami płowe

barw są imienne, oko

Łudzą, i kształty gubią w liścieniu

— przeczą kształtom 1 oczom.

Pod wysokimi drzewami człowiek

krzaczkiem Jest bardzo małym, więc wspina się na palce I dłonie w górę wyciąga — tęsknie.

Pod wysokimi drzewami skronie

stają się wcześnie męskie.

Znam gorycz clenia.

znołenle powiek.

swój trud. swój wiek dojrzały.

W e wdzięcznej pamięci.

W „PRZESTROGACH dla Pol- ski" (1700) pisał Stanisław Staszic (1755—182S) m. In. te słowa:

„ Z samych panów zguba Polaków.

Oni zniszczyli wszystkie uszanowa- nia dla prawa. Oni, rządowego po- słuszeństwa cierpieć nic chcąc, bez wykonania zostawili prawo. (...).

Kto na sejmikach uczy obywate- la zdrad y, podstępów, podłości, gwałtu? .— P a p o w i e . Kto niewinną szlachtę, najpoczciwiej I najszcze- rzej O j c z y ź n i e życzącą, oszukuje, przekupuje i rózpaja? — Panowie.

Kto od wieku robił nieczynną ioła- d:ę prawodawczą, rwał sejmy? — Panowie. Kto sądowe magistratu- ry zmienił to targowisko sprawiedli- wości albo w plac pijaństwa, prze- kupstwa, przemocy? — P a n o w i * . Kto koronę przedawni — Panowie.

Kto koronę kupował? — P a n o w i e " . Rozprawiwszy się w ten oto spo- sób z warstwami uprzywilejowa- nymi. Staszic zwrócił swój wzrok ku tym, którzy byli i są prawdzi- wymi gospodarzami kraju, ciemię- żonymi przez wieki, żądając dla nich wolności I podnosząc Jch rolę:

„ R o l n i c t w o jest to źródło bo- gactwa, i unia I wolności. fc.j. Wsi*

dały początok miastom; m f a i t a d a -

ł y ob/ilość wsiom. Rolnictwo stwa- rza przemysł; wzrost przemysłu do- skonali r o l n i c t w o " .

Raz zainteresowawszy się życiem polskiej wsi, autor „Uwag nad ży- ciem Jana Zamojskiego" pozostał wierny wytkniętemu celowi do koń- ca, tj. do chwili, w której mógł urzeczywistnić • swe pragnienia przyjścia ludowi z konkretną pomo- cą. W len sposób w roku 1822 na ponad 12800 morgach ziemi hrubie-

»Dni Staszicowskie"

w Hrubieszowie

azowsklej, kupionej wcześniej przez Staszica, powstało Towarzystwo Rol- nicze. pierwsza prawdziwie pionier- ska placówka spółdzielcza w Polsce.

Związki Staszica z piękną I żyz- ną Ziemią Lubelską były bardzo silne. 'Oczywiście pierwszoplanową rolę odegrał w tym Hrubieszów.

Trzeba Jednak dodać, to pisarz by- wał też w Lublinie, jako minister wizytował go w 1824 roku. wykazu- jąc wiele troski o wygląd naszego miasta. Dowodem lego były kon-

kretne wskazówki dotyczące zabu- dowy, dróg, poszczególnych gma- chów, szczególnie zaś Placu Litew- skiego. To właśnie Staszic upomniał się o wzniesienie w miejsce zburzo- nego w roku 187.0 nowego pomnika Unii Lubelskiej. Sam zresztą w ro- ku 1823 zdobył u cara Aleksandra I zgodę na realizację tego projektu.

Pamięć o wielkim reformatorze i pisarzu jest żywa w społeczeństwie Lubelszczyzny do dzisiaj. Najlepszym tego dowodem są zorganizowane przez przejawiające wyjątkowo ak- tywną działalność Towarzystwo Re- gionalne Hrubieszowskie w dniach 5—12 listopada b r . t z w . ..Dni Staszi- cowskie". Na bardzo bogaty pro- gram tej Imprezy złożą się capstrzy- ki w Hrubieszowie, Dcickanowle I Jarosławcu, połączone ze zlofenlem wieńców pod pomnikami Staszica, następnie uroczysta sesja PRN I MRN. otwarcie włe|sMrgn domu kultury w Dziekanowic, odsłonięcie popiersia pltfrza w Liceum Im. Śt.

Stns:<cn I otwarcie Muzeum Z<eml Hrubieszowskie). Nie zapomniano oczywiście. o licznych wvk!nd"ch | prelekcjach w kilku domach kultu- ry. szkołach I innych ośrodkach. Za zorcan'zownnle tych ..Dni" To wa- rn'«twu należą się słowa szczerego uznania.

(2)

MAREK ADAM JAWORSKI

\ X T IBM 2 (Ary. te j u r t l f się"

\ \ wiciu k o l e f o n — tym ,.%it- regowym" i tym, którzy m a - ją glos decydujący — kolegom, s którymi g r y w a m w korty, p i j ę ka- w ę Ciy tri coi mocniejszego. Z w i e - f n j ą mi się niekiedy ze twoich p l a - nów dziennikarskich, czasami p r o - ponują p e w n e tematy dla „ K a m e - ny". Z n a m ich od lat, wiem, któ- ry (jeśli c h c e ) potrafi napisać d o - bry artykuł publicystyczny, a k t ó - r y reportaż. Tych od reportażu jest niewielu, w i d a ć to wyraźnie, g d y bierze sic do ręki ..Sztandar L u - du". ..Kurier L u b e l s k i " czy „ K a - menę".

— R f p o r U t jest pracochłonny — sły-

» zdania. — A ile motna w lubel- skich dziennikach d ot lać aa report at?

Tyle, Ile za 10 notatek pisanych I m

• • € * - A reportaż zabiera co najmniej tydzicll czasu, i r i l l Jot „popełnić" re- portat. wysyłam ( o do l t 6 r t f o 4 z ty- godników warszawskich. Przeważnie drukują.

K u p u j ę codziennie rano „Sztan- dar L u d u " , k u p u j ę „Kurier L u - belski" — dziennik popołudniowy.

Chude to strasznie, ale cóż — m a - my trudności papierowe 1 za szczup- łą objętość nic (można już winić kolegów po piórze. A l e — w y d a j e mi się — można I należy w inte- resie setek tysięcy czytelników (zwykle gazetę czytają, a p r z y n a j - m n i e j przeglądają, całe rodziny) wyrazić pod ich adresem życzenie, aby te cztery stroniczki wypełniali z sensem, aby sprawiedliwie p o - dzielili miejsce miedzy serwis d e - peszowy, publicystykę i i n f o r m a - cję. Właśnie — informację. J e j chcę -kilka stów poświęcić.

Przeciętny mieszkaniec L u b l i n a , ten, który dostaje do ręki m i e j - skie w r d a n i e gazety, może się ł a t w o dowiedzieć, co zdarzyło się na ś w i e - cie. Z zasady w i e j u ż o tym zresz- tą z wczorajszych a czasem i przed- wczorajszych dzienników radia 1 T V . więc tylko prześliznie się w z r o - kiem po tytułach.

Znacznie gorzej nrzedstawli sie spra- wa z informacIn krajowa. Czasem tra- fi sie opis większego wypadku, spra- wozdanie z uroczystej akademii, z Ja- kiego! posiedzenia, ale to nie roz- wiazuie p r o b l e m u informacji. N i e spotykam stałych, prowadzonych s y - s t e r o a t y c z n i e kronik na temat

•owych H t a i n l t t w dziedzinie nauki i techniki, tycia kulturalnego, społecz- nego. gospodarczego Itd. Podkreślam — prowadzonych systematycznie, a nie od przypadku do przypadku, kiedy to A R czy APl zlitują się i coi przyślą. A przrclei niekoniecznie trzeba tu Uczyć na agencje. Wystarczy codziennie przejrzeć zszyWkę krajowych dzienni- ków. Tak powstają w „Polityce"' ru- bryka „Coi z tycia**, zresztą przygo- towywana pod specjalnym kątem.

Mówi sic. te od tego Jest prasa cen- tralna. Bzdura, nie argument. Ile w Lublinie sprzedaje sle dzienników war- szawskich, a ile lubelskich? Stosunek w najlepszym wypadku jak Jeden do piętnastu.

W co z informacją z samego w o - jewództwa? Owszem, czytelnik m i e - szkający w Lublinie dowie się. że tu czy tam coś otwarto, że wstęgę przeciął X , a przemówienie okolicz- nościowe wygłosił Y . D o w i e sie. że w Lubartowie. B i a ł e j , czy Chełmie odbyła sle Wielka Konferencja, na której... itd., itd. Masz p r a p r a p r a - wntik. który za sto lat w e ź m i e dzi- siejszą gazetę db ręki. odniesie w r a - żenie, że pokolenie anno 1965 w i ę k - szość s w e g o życia spędzało na n a r a - dach, przemawiało, l u b słuchało.

Gdy po siedmioletnim pobycie w innym w o j e w ó d z t w i e wróciłem na Lubelszczyznę, nie poznaję w i e l u

Następny numer „KAMENY' J U B I L E U S Z O W Y ! Dwudziestolecie

wznowienia wydawania pisma po wojnie

Większa objętość

Bardzo ciekawe materiały literatów i dziennikarzy

z całej Polski

M.in. artykuły poświęcone Zjazdowi ZLP

.miast, miasteczek i osiedli. Z g a - zet jednak zbytnio b y m się o tym nie dowiedział. Czy wszystko m a j ą ..załatwiać" mutacje ostatniej strony trafiające siłą rzeczy do ograniczo- nego kręgu czytelników?

N a s u w a się kolejne pytanie: czy chociaż informacja z samego L u - blina jest wystarczająca Obie g a - zety poświęcają Jej całą ostatnią kolumnę!

Przesadziłbym i skrzywdził ko- legów z miejskich działów, gdybym stwierdził, t e tej Informacji nie ma.

Jest. ale po pierwsze rozdęta (o nie- których drobiazgach — całe p o e m a - ty). a po drugie — niepełna. A wziąć choćby d o ręki książkę tele- foniczną, podiwonlć do dyrektorów 1 dowiedzieć się, co nowego w P K O , P C K . W Z S P itd.. Itp. — rzucam, oczywiście na „rybkę". N o 1 nie z a - chęcam do siedzenia na krześle i wykręcania numerów. W naszych gazetach brak reporterki. Nic. nie tej dobrej. B r a k i niedobrej! R z a d - ko czytam informację, z której w y - nika, że coś się dzieje, że dziennikarz przy tym zdarzeniu asystuje, p a - trzy i notuje. B y w a . że wieczorem i w M O nie d o w i e się o groźnym w y p a d k u który w y d a r z y ł się w mieście. Szaleje wszędobylska p l o t - ka. po kilku dniach trzeba d a w a ć niemal oficjalne dementL M ó w i c a - le miasto, a gazeta poranna n a w e t nie znajdzie miejsca na pięć wierszy druku.

A przecież można tak zorganizo- w a ć pracę — mimo szczupłości kadr dziennikarskich — b y ktoś z działu miejskiego pełnił całodzienny dyżur.

Każdy dziennik ma „okienko" ' n a ostatnie doniesienia. Z a r ó w n o ze świata j a k i z miasta. Truizmy?

T y m gorzej, że trzeba o tym pisać.

W prasie lubelskiej brak równie* sta- łej, podkreślam — s t a ł e j Informacji z zakładów pracy. C M mi po artyku- le, zajmującym Jedną czwartą kolum- ny. poruszającym specyficzny problem jednego zakładu. Co się z niego mołna dowiedzieć?

A sprawy tzw. ludzkie? Rzadko znaj- duje notatki o takich, czy Innych

przejawach bezmyślności. chamstwa, a czym spotykamy się, niestety, na co dzień — w autobusie czy w kolejce do autobusu, w przychodni zdrowia, w sklepie. Znów Itd. Itp. Drobiazgi? Ale przeclet s drobiazgów składa się t y - cie!

Jut nic nie chcę pisać o felietonie.

W kaidym bądt razie niejeden felie- ton więcej zdziała, nit artykuł pseudo- publicystyczny, w którym co drugie słowo to „musimy" lub ,,nalety**_

N i e w y m a g a m , a zabieram głos jako c z y t e l n i k , cudów. N i e w i e - rzę w trudności „obiektywne". G a - zeta to nie biuletyn, nję muzeum.

Gazeta to produkt żywy, nasz co- dzienny przyjaciel, doradca, prze- wodnik, ale i. i n f o r m a t o r ! Nic tylko jeśli idzie o kina, teatry i te- lewizję. I jestem przekonany, że

nakład, nakład coraz większy, m o ż - na uzyskiwać nie jedynie poprzez druk powieści kryminalnej. Jako przykład w y m i e n i ł b y m pewien dziennik, który żadnej powieści nie drukuje, a jego nakład rośnie s y - stematycznie. N a z w y tego dziennika nie podam, b o i tak m ó w i ą , że j a tylko chwalę Szczecin.

Chcecie, koledzy, polemizować?

Mówicie, że naświetliłem wszystko jednostronnie? A może uczyniłem tak celowo? Po to. aby włożyć k l ) w mrowisko 1 w a s z a n i e p o k o i ć ?

Sztuka nabijania w butelkę

I

m OSTASSOWIt-ISMY Instytut, tcUleJ- PopulaiyzacJI WIM n l a l * - ttyim taki powinien mleć dzlal pre- trkcjl lerrnowych. Z l u o a k l t stwo- rzy Ui my Ukt dzlal. bylUmy w koń- cu Jedynymi szefami „placówki", nikt nam n k w g e ule lim Kowal, al*

cgraniczono aa* funduszem bezoso- bowym, problem gadzin nadliczbo- wych slikwtdewatUmy Jednym machnlgcłem ręki.

Hyli (my jut na etapie angałowa- iila kadry. Z tym tet poszło bez kłopotów — najlepsi fachowcy, naj- lepaee nazwiska I tytuły naukowe Mały do naazej dyspozycji. Ocaywlł- ele w naszym przekonania najlep- szymi fachowcami byliśmy— sami.

Nazwiska wprawdzie nieznane w i wiecie naukowym, ale któt by się upierał przy takich. Jak nasze, naz- wiskach? n a talu zamieniliśmy Je

— Jeden z nas stał się Adamem Saypólsklm • Halakodrą. a drugi wręcz Janem Kaczorskłm. Problem stopni naukowych? — gra stała sle pasjonująca. Przyjaciel zapragnął stopnia — docenta, stanowiska —•

adiunkta. Drugi nie stawiał prze- szkód. Nie mołna być małodusznym I drobiazgowym, pozostając przy własnym tytule magistra. Automa- tyczni* niejako adiunkt Adam Szy- pólakl-łlalakodra został kreowany na szefa działu prelekcji tereno- wych.

Na spreparowanych specjalnie blankietach wypisaliśmy 10 tema- tów starając się robić przy tym błędy maszynowe I przede wszyst- kim formalne. Co to znaczy: „As- pekty 'polityczne w matematyce", albo „Doświadczenia polskie w rol- nictwie boliwijskim"? Nagłówek

„Oferacja tematów** powinien na ki- lometr... pachnąć ignorancja.

Kierowca redakcyjny, pat. Ziulek, został pouczony, t e przed siedzibą potencjalnego klienta katdorazowo ma wyskakiwać z wozu I otwierać panu docentowi drzwiczki. Magister Kaczorskl wysiada a wozu o włas-

nych siłach—

Ruszyliśmy w południowe strony województwa. W małym miasteczku skierowano nas do liceum — chcie- liśmy zrobić próbę generalną. Kie- rowca na oczach wotnego wysadził

adiunkta, magister przepuścił go w drzwiach. Wywołano dyrektora.

— Jesteśmy z Instytutu, mamy do zaoferowania następujące tematy.

M o i * pan dyrektor coi wybierze?

Dyrektor wybiera, marszczy czoło...

No, chyba koolec zabawy. Ale ule.-

— Dobre, dobre panowie...

— Tak. ale m e t * Jednak któraś z prelekcji ciekawi pana najbar- dziej? Nie motemy przeclet Jedno- cześnie mówić na wszystkie tema- ty.

— Jak to— Jednocześnie — pro- testuj* kierownik — w ciągu Jed- nego dnia zorganizujemy panom cztery spotkania, trzy dla miodzie- t y i Jedno dla grona nauczyciel- skiego.

— A o czyni dla grona? O kabare- tach paryskich?

— Zgoda, o kabaretach — pod- chwytuje kierownik.

— Cztery prelekcje w ciągu dnia

— włącza się magister Kaczorskl — skąd pan wy trzaśnie tyle pienię- dzy?

— Jak to pieniędzy, Ue kosztuje Jedna prelekcja?

Adiunkt Szypółskl-nalakodra przy- biera znudzony wyraz twarzy: c ó t ca proza tycia. Natomiast mgr Ka- czorskl wydaje sle być doskonale zorientowany w finansowych labi- ryntach...

— Pięćset slotych, to znaczy, ro- zumie pan dyrektor — dwieście mu- simy odprowadzić do instytutu, resztę stanowi nasze honorarium...

— A l e t panie kolego — karci adiunkt magistra — czyż. motna w len sposób stawiać zagadnienie, przecie! to są pieniądze inlodzielr?

Przedsiębiorczy magister Jest jak- by trochę „wyhamowany".

— Panie docencie — pospiesza z zapewnieniami kierownik — to są pieniądze komltetn rodzicielskiego.

Na dobre imprezy zawsze mamy

cntAwke Nie zaprzątajmy sobie gto- my ta sprawą, pomyślmy raesej o

_ Początek listopada — proponu- _ f u * ! sprawdzić, panie kolego, w terminarzu — surowo przerywa adiunkt - n r sto mam w tyra

czasie zajęć na oczelnl?

_ NI*, panie doccncle, dopiero po piątym listopada Jest pan u j ę t y .

— Tematy prelekcji — mówi kie- rownik — nn przykład ten: „ N a j - więksi aferzyści świata, czy tytko pospolici przestępcy"?. Czy mogą panowie powiedzieć, o Jakie afery

chodzi? .

„Naukowcy" nie są przygotowani na takie --lania. Coł *r«eba Jed- nak powiedzieć, w k c docent mówi:

— Wie pan — te słynne afery Lus- tlga. Montesslch...

Rozumiem — kierownik ehe* bye człow lakiem z otwartą głową — wo- bec lego pozwoli pan docent, to wynotuje tematy.

przegląd

P R A S Y

„ P a n docent** łaskawie zezwala, ustalone zostają terminy, o pienią- dzach nie ma więcej mowy. K i e - rownik uprzejmie prosi, toby na kilka dni przed przyjazdem powia- domić go o tym.

Pan Zlulek otwiera drzwiczki. Je- dziemy. Jesteśmy przekonani, t e kierownik nie zawiedzie, t tys. zło- tych mamy Jut chyba w kieszeni—

W powiatowym miasteczku szuka- my PZGS-u. Idziemy do prezesa.

Docent z płaszczem na ręku. obo- wiązkowo. Z kioasenl płaszcza w y aierają kolorowe okładki „Puncha", wychyla się „Times", „Parls Match".

Jesteśmy śwlalowcaml, naszych roz- mówców częstujemy „Carmenami", chociaż prywatnie pan doceni pall tylko „Sporty". Imponderabilla mu- szą być widoczne.

Prezesa nie ma. Jest tytko instruk- tor oświatowy. W ciasnym pomiesz- czeniu Instruktora adiunkt robi wi- doczne wysiłki w celu zachowania pełnej godności postawy. Jest po prostu za ciasno. Magister Kaczor- skl zagajał

— Mamy nadzieję, t e tutejszy PZOS nie zechce ^ ę wyalienować z ogólnego nurtu rozwoju oświaty.

Co więcej — Jesteśmy przekonani, te tutejszy PZOS ewidentnie ten rozwój popiera perforując na te- ren. Nasze prelekcje są atzakcyjne, gwarantujemy doskonalą kadrę pre- legentów, być mote zechce wystą- pić w waszych klubach obecny tu pan docent Szypólikl-Ualakodra oso- biście. Ile macie klubów? — czternaś- cie, a więc czternaście razy pięć- set, tylko tyle bowiem kosztują nasze pogadanki, czyni w sumie sie- dem tysięcy złotych. Kelne Geld — jak powiadają Niemcy.

Z potoku słów magistra usiłuje wyplątać się Instruktor. Tematy mu się podobają. Jest zachwycony, t e takie sławy, ale prezesa nie ma dziś, liętlzle Jutro.

— Więc sądzi pan, te Jutro bę- dzie nam się opłacało tu zajrzeć?

— Alet tak, prezes lubi takie rze- czy.

Zegnamy się. ale Jut w ostatniej chwili Instruktor naa dopada —

niech panowie wstąpią do „Ruchu", oni tet mają sporo klubów.

Wstępujemy. PótnleJ się dopiero okate, t e to Jest błąd.

Na razie przyjmuje nas szef, oglą- : da tematy, a potem nas. Czujemy

się trochę nlrswojo. Ostatecznie

„Ruch" kolportuj* naszą gazetę.

Mole szef nas gdzieś widział. Szef Jest wyratnle najetony. Oddaje te- maty I rozpoczyna wykład na te- mat programowej działalności „Ru- chu" w klubach. Dowiadujemy się Jeszcze raz. te „ R n e h " stworzył ba- zę dla działalności oświatowej, na- tomiast program działania a więc I prelekcje, do nich nie naletą.

nyć mote. w województwie, w dy- rekcji zechcą nam to załatwić.

kasy t u zmian — | ,v i i ' tych. .Mało. P s droda* | * J /*"»- tury. Kierowniczka Jam J : wszystkie tematy są dobu ,«

rzej e pieniędzmi Se- Magister Kac/orski p e t y * * , , nę dobroczyńcy — Jak dla pJ", * Jąikowo motemy zrobić za see gi — kusi.

— My, proszę panów __ II kierowniczka — z ilatMi.imv "I*"**

sprawy pr/r/. T W P , pljclmy u i * * "

zl, ale Jeteli tylko s n

towalo, to sądzę, te r n w i i i T , **•

coś dopłaćI. I.udzl* przy Ja/ "JJ*

prezę zrobimy w sali TiI»um~t

— Panu docentowi to n i„ , przeszkadzało? - pyta magtaiJTn czorskl. ••'••er U

— Oczywiście, te nie — J « » nsoblęnlem przychylnie, , ,

kierowniczki. ^ A więc mamy Jut s n slotyck. j

dziemy dalej. T y m raaein . k , . ^

zagrać wysoko. » « m y Inspektorat oświaty. Zastęp.. ,„

spektora drobnym maczkiem pisuje tematy. Sam nie t u . y * dować, prsytle plamo, które bę«a|?*

— ...Jednocześnie zleceniem Li—.1

— dodaje beztrosko mgr Kaczor*?

T o ^ o n pilnuje w Instytucie n i w j

— Chyba tak — podinspektor cia- Je się niepewnie. Pewnie zaarla . legitymacje, uprawnienia. Nie nie s tych rzeczy. Podinspektor ertai

— Na Jaki adros wystać plami.

Niech to dunder świśni*. Na teki adres? Coś trzeba wymyślić.

— Na adros redaktora Wiesława BaraAsKiego — powiada KaezenkL

— Nieprawda, panie docencie? a*- dziemy aknrat wracali z Kraków, więc wstąpimy.

Adiunkta zatkało.

— No. motna 1 tak — powiada a rezygnacją.

Podinspektor nawe* nie mrugnął okiem. A takeśmy się tego hall. to- by po tamtym artykule w -Siewu L o d u " ( „ P o eo zaraz bank?") nie było 'aklchś trudności...

— W sobotę najpótniej otrzymają panowie wiadomość — w zachowa*

nlo podinspektora nie stwierdziliś- my niczego niepokojącego. — Sądzt.

t e zamówimy dwie prelekcje.

Pan Zlutek, mimo pełnej sza- cunku postawy przy otwierania drzwiczek, nie wytrzymuje | pyta o utarg. Inspektor stoi w oknie, więc adiunkt przez zaciśnięte zęby dyskretnie go sztorcuje. Magister z Jękiem rozkoszy opada aa siedze- nie I szepcze — Chodu panie Złot- ku!

W najgorszym wypadku mamy 10200 złotych. K l e i ł o Jak na pierw- szy raz.

Nowoczesny zakład, nowoczesny zakładowy dom kultury. Przed de-

mem starotytny, znajomy sstakar.

Jest cały teatr s Radomia. Przy- JeCuali i ..IMgmallonem". Aktorzy podchodzą do naa s Jurkiem Ws- siuczyAskim na czele. Jest pani Ire- na Stolarczyk, pani Stasia Orska.

Błagamy, nieomal na klęczkach, łe- by nas przestali znać, tłumaczymy, t e Jesteśmy naukowcami 1 wystę- pujemy Incognito. Patrzą Jak aa wa- riatów. Jurkowi wyjaśniamy w skró- cie, o co chodzL

— Chcialym przy tym być — po- wiada. Jest aktorom I chciałby po- znać na sie aktorstwo.

Cót to za aktorstwo, amatorszczyz- na pierwszej w o d y - .

Ale kierowniczka uprzejma, za- szczycona: tacy naukowcy oiobll- cle? Adiunkt w terenie! Tematy ds- bre, nawet bardzo dobre, wręcz atrakcyjne, ale o pieniądzach decy- duje rada zakładowa.

— Jesł wyjście, zrobimy tak. Ja sobie wynotuję lematy, a panonln Jutro zadzwunlą do rady.

Zadzwoniliśmy. Przedstawiciel ra- dy zakładowej . wyraził zgodę. Wy- gląda. t e w tumie mamy szansę zarobić 10700 złotych.

Dwa, trzy dni „pracy", kawałek papieru, maszyna do pisania. Tak się to robi. Słotna t y ć - .

W i e s ł a w Barański Bogusław Rajchert

Nobel 1965

B

L I S K O 10 lat temu z t r y b u - ny X X Z j a z d u K P Z R w M o - skwie pod adresem współczes- nej literatury radzieckiej padły gorzkie słowa prawdy, z których b i - ła troska o 16, b y nie oddała s w e j przodującej pozycji w świecie, b y Jeszcze lepie) służyła sprawie ko- munizmu:

,,lta tym polega właśnie całe nie- szczęście, że nie nlcktórzi/, Ucz bar- dzo Uczni pisarza, od ładnych już paru łat (tracili w i ę ź z życiem i nie to, ie oderwali się od nie po. lecz cichutko odeszli na bok i spokojnie t r w a j ą to sennej i niezrozumiałej kontemplacyjnej bezczynności.

Liczni ze współczesnych pisarzy, iiołaszcza spośród motkwlcznn, obracajq się w zaczarowanym trój- kącie: Moskwa — toiłla — uzdrowi- sko i znowu: uzdrowisko — Moskwa

— willa. Czyż to nie wstyd tak bez celu trwonić życic i talent'/ (...).

Czekacie, towarzysze, na now e książki? A ja chcę was zapytać: od kogo7 O d tych, co nic znoją dob - rze ani kołchoźników, ani robotni- ków, od tych, którzy wysiadują i wylegują się w domowym ustro-

Człowiek, który wypowiedział te słowa, mlal do nich wprost w y j ą t - k o w o prawo, ponieważ sam całym życiem I twórczością należał do l u - du. j e m u d e d y k u j ą ! książkę po książce. Michał Szołochow znany jest dzięki tłumaczeniom 73 krajom na całym świecie. Nagroda N o b l a przyznana mu w 1965 roku zbiegła się z 60-loclem urodzin pisarza l z 23 rocznicą zakończenia pracy nad fundamentalnym dziełem — „ c i - chym Donem", który tworzył przez 1S lat. Trudno o piękniejszy p r e - zent niż uznanie Szołochowa za j e d -

nego z najwybitniejszych pisarzy n a - szej ery. N a g r o d a tym cenniejsza, że Przyznana komuniście, który w i e r - ny s w e j kozackiej Stanicy W i e s z e ó - sklej nad Donem utrwala! każdy krok narodu, jego w a l k ę I pracę, klęski 1 zwycięstwa, cierpienia 1 t r u - dy, Jakie trzeba było ponieść, by m o - w o powstać pierwsze państwo so- cjalistyczne. Szołochow jest trze- cim pisarzem rosyjskim — po l w a - Jde Buninie I Borysie Pasternaku — którego spotkało to wielkie w y r ó ż - nienie. Twórca sagi rodu Melecho- w ó w na kartach wielkiego kozackie- go eposu powołał do życia, a właści- w i e przeniósł z rzeczywistości, całe zastępy prawdziwych ludzi, ludzi dobrych I złych, kochających | nie- nawidzących. walecznych I tchórzli- wych, patriotów 1 zdrajców. Oddut s w e pióro prostym ludziom, pisał o olch i dla nich I tu leży główne źródło Jego siły, miłości do ludzi, h u - manizmu.

Gazeta - nie muzeum!

(3)

ROMAN ROSIAK

Królewski i męczeński

Z

AMEK królewski w Lublinie został wzniesiony za czasów I "Bolesława Chrobrego, rozbu- dował go następnie po roku 1341 Kazimierz Wielki, zaś Władysław Jagiełło postawił kaplicę Sw. Trój- cy, słynną z malowideł wykona- nych w 1418 r. Za Jagiellonów wy- raźnie wzrosła rola Lublina, który od roku 1472 stał się miastem wo- jewódzkim. W tym czasie Zamek często gościł króla I Jego dwór. W latach 1473—1476 przebywał tu jako wychowawca synów Kazimierza Jagiellończyka. Jan Długosz. Kró- cej bawił w Zamku jeden z "najwy- bitniejszych humanistów — Kal- limach — Filip Buonacorsi. W ro- ku 1448 odbył się w Zamku pierw- szy zjazd Litwy i Korony, w 1452 _ zjazd generalny Małopolski, zaś w 1569 Zygmunt August podpisał Unię Polsko - Litewską i przyjął hołd Prus. W latach 1824 — 1826 x polecenia rządu Królestwa Kon- gresowego zbudowana gmach fron- towy i południowe skrzydło. Po- mieszczenia te zostały przekazane sądownictwu kryminalnemu i od te- go czasu Zamek stał się na okres ponad stulecia więzieniem. Dopie- ro w kilka lat po wyzwoleniu od- remontowano historyczny, zabytek, dziś mieści się tu Muzeum 1 Woje- wódzki Dom Kultury.

Komuna lubelsko Lata dwudziestolecia międzywo- jennego. zwłaszcza jeśli chodzi o ostatni okres, poprzedzający wy- buch II wojny światowej, to szcze- gólna karta w dziejach lubelskie- go Zamku, w którego murach prze- bywało wówczas wielu więźniów politycznych, m. in. Marian Buczek, Franciszek Jóżwiak — Witold, Wan- da Lewicka. Janina Bierówna, Sta- nisław Krzykała i in. Szczególnie głośny był „proces 30", który odbył się w grudniu 1037 roku. Wyrokiem Sądu Okręgowego w Lublinie 39 młodych działaczy komunistycznych zostało skazanych na kary od 2 do 10 lat więzienia.

W procesie lubelskim Franciszek Jóżwiak — Witold w ostatnim iło- wie Wyraźnie określił cele, Jakie stawiała przed społeczeństwem Ko- munistyczna Partta Polski. Oto krótkie przemówienie Jóżwiak a, które przewodniczący sądu przer- wał w środku zdania:

„Jsill zasiadam po rai drusl na lawie oskarżonych, to dłalcco, U walczę o re- publikę lądową, o prawa deninkrntyuz-

clic.) w P o ł a c i dyktatury la»/y»tuw- akli-J I l a t o UHII. Tu I k w l prawda I dla- tego k o n i t r u u l r alf sprawy niebyłe i konstruuje się akt oakarteala przeciw ludziom, którzy I lak nie w y z b ę d ą i l g teco. c z y m t q . T o J n l m o j a z b r o d - nia. l i w Imię demokracji l u d o w e j Sta- n k i e m przeciw f a s z y z m o w i . Burza f a - szyzm u nadciąga i — "

Komuniści nie poddawali się, na- wet w więzieniu towarzyszyła im walka, której szczyt przypada na lata 1937 — 1938. Jul w roku 1932 więźniowie Zamku zorganizowali jednodniową głodówkę i uczcili Święto Pracy. Mówi o tym raport naczelnika więzienia do Minister- stwa Sprawiedliwości z dnia 2 V 1932 r., w którym czytamy m. In.:

„ D o n o e i f Ministerstwu, ic w dniu I m a j a br. w l ę ł n l o w i e - komuniicl na znak protestu przeciw wprowadzeniu w

* v c l e n o w e l o regulaminu więziennego odmówili p r z y j ę c i a p o ż y w i e n i a , oRia- s zając Jednodniową g ł o d ó w k ę . O g o - dzinie I rano w i ę ź n i o w i e t e j kategorii w celacli 4, o 1 zs przypięli kokardki a c z e r w o n e g o materiału, k t ó r e zostały Im z d j ę ł o natychmiast bez stawiania z Ich ktrony Jak>- -->kolwick oporu. O godzi- n i e I t na dany sygnał ( d z w o n e k ! na oliiatl wszyscy w i ę ź n i o w i e komuniści • w y j ą t k i e m cel I I I t* w liczbie l i s , poczęli wznosić o k r z y k i p r z e c i w k o r e - gulaminowi więziennemu I rożne hasła a n t v p a r t i t w o w e oraz z a i p l e w a u s o c j a - listyczni) m i ę d z y n a r o d ó w k ę .

Od IG do 80 lat Tu nie „zmarnował się" ani jeden metr powierzchni. Zamek, który tuż przed wybuchem wojny obliczony był na 706 więźniów, w latach oku- pacji niejednokrotnie przekraczał liczbę 3000 osób. W celach przezna- czonych dla 12 — 14 więźniów trzy- mano 30—10 i więcej. W niektórych celach liczba więzionych sięgała do 120. Nawet 1—2-osobowe separatki musiały pomieścić 10—15 osób. Nie

było obawy, by zabrakło więźniów, łapanki dostarczały ludzi bez przer- wy. Ruch był ogromny, ponieważ z reguły pobyt w Zamku trwał ra- czej krótko: od kilku dni do kilku miesięcy. Więzienie to miało cha- rakter przejściowy, stąd wiodły liczne drogi do Niemiec na roboty, na Majdanek, do Dachau, Oranlen- burga, Ravensbriick i Oświęcimia.

Wywożono też więźniów na miejsce masowych egzekucji, jak również na badania i tortury do gmachu gestapo ..Pod Zegarem" przy ul.

Uniwersyteckiej. Od maja 1944 r.

Zamek otrzymał specjalne samo- chody — komory gazowe, w których truto więźniów przy pomocy gazów

Lipiec 1044. Pogrzeb ofiar hitlerowskie} masakry na Zamku to Lublinie Fot. Michał Trachman spalinowych. Aby maksymalnie wy-

korzystać czas. czynność tę wyko- nywano w czasie drogi do krema- torium na Majdanku, bądź też do lasu krępiecklego, gdzie zwłoki by- ły palone.

Więźniowie reprezentowali wszy- stkie grupy społeczne. Wiek więź- niów wahał się od 16 do 80 lat Oprócz działaczy ruchu oporu moż- na tam było spotkać ludzi zatrzy- .manych przypadkowo na ulicy, któ- rym. trudno było coś zarzucić. Obli- cza się, że przez mury Zamku prze- winęło się w latach 1939—1944 około 400.000 więźniów.

W imieniu „ p r a w a " . . . Dwa razy w miesiącu urzędował w Zamku sąd. Pierwsza „sesja"

przypadała na dni 4—5 każdego miesiąca, druga zaś na 17—20. W kaplicy, za długim stołem, przy- krytym zielonym suknem, zasia- dali gestapowcy w asyście tłuma- cza. Procedura sądowa była niesły- chanie uproszczona. Nie było aktu oskarżenia, inłe było przemówień prokuratora i obrońców, czy świad- ków, nic udzielano nawet oskarżo- nemu prawa do ostatniego słowa.

Do kaplicy wprowadzano po prostu po kilku więźniów, którym odczy- tywano tylko wyrok w języku nie- mieckim, zaś tłumacz ograniczał się do wypowiedzenia sakramentalnej reguły: „Zostaliście skazani na ka-

rę śmierci". Na tym sąd kończył

„pracę", więźniów wyprowadzano do samochodu ciężarowego, ewen- tualnie do cel, gdzie musieli ocze- kiwać na ostatnią drogę.

Z narażeniem życia Oprócz Niemców I tzw. wlasow- ców. Zamku pilnowało również o- kolo 50 strażników polskich. W zde-

cydowanej większości okazali się oni prawdziwymi patriotami i ludź- mi pełnymi poświęcenia. Naraża- jąc na każdym kroku życic nieśli więźniom pomoc przenosili gryp- sy żywność, lekarstwa, informo- wali rodziny o losie Ich najbliż- szych. Nic więc dziwnego, że przy- szło im płacić za to najwyższą ce- nę. Spośród strażników zginęli:

Wincenty Samoń, Jan Nosowskl, Andrzej Siedź. Bolesław Szczegól- ski. Józef Pejta, Olczak, Antoni Ko- zak-.

19 lipca 1944 roku zdarzył się wy- padek. który jest wymownym świa- dectwem ducha panującego wśród więźniów. Kiedy potężnie zbudowa- ny Niemiec - Tanzhaus, przezwa- ny „Krową", wywołał z celi Wła- dysława Jurgo, studenta, pracują- cego w szpitalu, ten ukradzionym lancetem ugodził go śmiertelnie w szyję, sam zaś tym samym lance- tem odebrał sobie życic.

Ostatni mord

W dniu 20 lipca 1944, gdy wolność pukała już do drzwi Lublina, hitle- rowcy rozpoczęli krwawe żniwa. W dniu tym rozstrzelano około 350 osób. Nazajutrz wywieziono na Maj- danek rekordową liczbę około 800 więźniów. Rankiem 22 lipca przyje- chały na dziedziniec zamkowy sa- mochody pełne gestapowców. W kilkanaście minut później rozpo- częła się egzekucja. Najpierw roz- strzelano około 100 Żydów, z któ- rych cudem ocalało trzech. Następ- nie rozpoczęto wyprowadzanie Po- laków po 10—15 z cel na podwó- rze. Rozstrzeliwano zresztą rów- nież I w warsztatach krawieckich.

Tu ustawiono taooret, na który

więzień kładł głowę, umożliwiając gestapowcowi oddanie do nie) strza- łu. Odgłosy zbliżającego się frontu potężniały z każdą godziną, toteż w południe Niemców ogarnęła panika.

Przestali mordować w sposób pla- nowy, zaczęli biegać po celach I strzelać po kolei. W ten sposób w y - mordowano około 400—450 osób. Po tym czynie Niemcy w popłochu u- ciekll. natomiast strażnicy polscy wypuścili sześciuset pozostałych przy życiu więźniów.

R e q u i e m

Kiedy do Zamku wtargnął tłum ludzi, którzy stracili tu swoich naj- bliższych, oczom Ich ukazał się ma- kabryczny widok. Roman Szew- czyk w książce pt. „Mord na Zam- ku lubelskim w dniu 22 lipca 1944", wydanej w 1946 r. tak opisuje wy- gląd Zamku:

„ W a r s z t a t y krawieckie przedstawiały okropny w i d o k : z w ł o k i pomordowa- nych w l ę t n l ó w I c ł a l y Jedne na drugich w a r s t w a m i " ' K r w i b y ł o tak d u t o , to n u c i wszy kilka desek, utworzono ro- d z a j kładki, p o k t ó r e j raulna było przeJIŁ d o Irodka warsztatów. K r e w przeciekała przez podłogę d o B i t e j po- lotonych c e l " .

Rodziny zabierały zwłoki bliskich przez kilka dni, zaś w dniu 28 lipca odbył się na Podzamczu uroczysty pogrzeb 127 ofiar, których nie udało się rozpoznać. Pogrzeb przekształ- cił się w potężną manifestację, w której udział wzięły tysięczne rze- sze mieszkańców naszego miasta.

Wśród licznych przedstawicieli władz znaleźli się m. in. generało- wie: Aleksander Zawadzki 1 Zyg- munt Berling. Ostatni akt zbrodni w Zamku dobiegł końca. Pozostała pamięć 1 nienawiść.

Ze wspomnień więźniów

106 w celi

„...odprowadzono nas kilku przes ciemne podwórze zamkowe do najbliższej celi położonej w okrągłej basz- cie. Celę tę, pozbawioną zupełnie okien, ciemną, wilgot- ną, bez prycz, o betonowej posadzce, wypełniano przez całą noc. Nad ranem panował w niej olbrzymi ścisk.

Było nas ponad 100. Rano zapłonęła nad drzwiami sła- bym blaskiem żarówka, w której świetle po raz pierwszy przyjrzałem się współtowarzyszom.

Był tu element różny: młodzi 1 starzy, rób o lnicy I inteligenci. Zastanawialiśmy się w cichych rozmowach nad przyczyną aresztowania, przeważał pogląd, że wzię- to nas w charakterze zakładników. (».)

Po pierwszym apelu dowiedzieliśmy się, że Jest nas 106. Reprezentowane tu były. jak wspomniałem, niemal wszystkie warstwy społeczne: robotnicy, rzemieślnicy, kolejarze, kupcy, technicy budowlani, urzędnicy, był leż nauczyciel, aplikant adwokacki, a nawet przedstawiciel władzy — policjant. Nie oszczędzili też 15 I 10-Icłnlch uczni. - , ,

Pobyt w okrągłej celi o średnicy 8 m dla stu sześciu ludzi był bardzo uciążliwy. Panował zaduch nie do wy- trzymania, szczególnie w upalne dni I parne noce lipco- we. Musieliśmy się niemal bez przerwy wachlować ko- cami, aby w ten sposób doprowadzić do celi niezbędną llośó powietrza chroniącą przed uduszeniem. Rozbiera- liśmy Blę niemal do naga, lecz mimo to pot spływał strumieniami z rozgrzanych ciał. Najgorsze były noce.

Nie było mowy, aby wszyscy mogli się położyć do snu.

mimo wszelkich usiłowań Jak najbardziej oszczędnego wykorzystania miejsca. Odporniejsi I silniejsi spędzali szereg nocy a braku mlojsea w pozycji siedzącej, pozo- stali układali się na betonowej posadzce. Jeden obok dru- giego, zazwyczaj tylko na boku. gdyś leżenie na wznak zmusiłoby Jeszcze kilku do przesiedzenia nocy .

(Z protokółu •nr 117 — Mariana EkieUkiego)

Bestialskie śledztwo

„Byli natomiast badani: Olszewski A n t o n l . roMtrze- Ialiy 21 VII 11144 r. na Majdanku. Boczek < ' « ' " » « " » S e u l Eklelskl Marian, Kwater... I kilku Innych. Wra- S l | % f i S S t c o k I e J zbici strasznie. Olszewski opo-

wiadał. że dwa razy był' wieszany głową w dół przez półtorej do dwu godzin. Na rękach mlal olało poprze- cinane do kości. Był tak zbity, że nic mógł się sam^ po- ruszać. W więzieniu też byliśmy często bici, kopani".

(Z protokółu nr 158 — Stefana Bartoszewskiego)

Parodia sądu

„W kaplicy zamkowej, pod ścianą, na której zawie- szono olbrzymi, drewniany krzyż z rozpiętym Chrystu- sem, ustawiono siół. Za nim zasiadło trzech oficerów gestapo. Na stole leżały akta. Staliśmy na korytarzu, twarzami' do ściany. Każde poruszenie więźnia kwito- wane było razami ze strony strażników 1 kąsaniem psów. Dii kaplicy wprowadzano po czterech więźniów, którym przewodniczący rozprawy zadawał stereotypo- we pytanie:

— Czy oskarżony przyznaje się do winy?

Bez względu na odpowiedź zapadał a góry przewi- dziany wyrok: kara śmierci".

(Marcin Gryto: By lem numerem. Lub Un, 1062, s. 16)

„Żegnajcie"

„Pamiętam dokładnie jedną taką noc. Dzwonek za- dźwięczał długo, przeraźliwie, a wkrótce kroki zatrzy- mały się przed drzwiami naszej celi, pod sufitem roz- żarzyła się żarówka, zazgrzyta! kłwoz w zamku. Na pro- gu stanęła dozorozyni, a za nią widać było sylwetki dwóch gestapowców. „Snłegocka 1 (drugiego nazwiska nie pamiętam) ubierać się I wychodzić" — głos dozor- ozyni wydał mi się ochrypły I przyclizony. W celi na- szej były trzy Zydówkl.U) Jedną z nich. najstarszą, wywołano razem za Snlcgonką. Były z jednej sprawy politycznej. Ubrała się izybko 1 patrzyłam, jak owinię- to dużą, oleplą chustą stała oparta o futrynę drzwi bez słowa I Jęku. Tylko miarowym. Jednostajnym ruehem pochylalk się to w Jedną, to w drugą stronę. Pani Snlę- goclta ubierała się wolniej, dosłownie wszystko leciało j e j z rąlt. Zbierała w węzełek Jakieś swoje drobiazgi, tudząo się, że to transport do Innego więzienia. Znie- cierpliwiło to oczekujących gestapowców, a byli to —•

jak się później dowiedziałyśmy — najgorsi siepacze lu- belskiego więzienia: Dietrich 1 Schmidt. Podobno przed wojną uchodzili za Polaków. „Nie pani nic potricba, zarzucić tylko palto na koszulę I wyjść, tylko prędzej

— zawarczał niecierpliwy glos z korytarza. To Jut było wyraźne. Snłcgocklcj bezwładnie opadły ręce. Odłożyła na bok węzełek I zwracając się do leżącej obok towa- rzyszki powiedziała bezdźwięcznie: „Proszę to oddać mojej córce". Miała jedyną dwunastoletnią córeczkę.

Zeszła powoli z łóżka 1 stojąc Już w drzwiach odwró- ciła się do nas: „Zegnajcie" — I to było JeJ ostatnie słyszane przez nas stowo.(...) Z okna korytarza widać było podwórko więzienne. Jeżeli stała tam ciężarówka I leż:,cc na niej łopaty z przylepioną do nich Jeszcze świeżą gliną — było wiadome, że tej nocy służyły one do kopania grobów na pobliskim cmentarzu żydow- skim. gdzie przeważnie rozstrzeliwano skazańców .

(Z pamiętnika Leokadii Kwiecińskie})

Brali bez nazwisk

„W sobotę rano była wizyta lekarska. Więźniowie, którzy z niej wrócili, opowiedzieli nam o sytuacji poli- tycznej. krytycznej dla Niemców. W sobotę rano usły- szeliśmy dalekie detonacje frontowe. Polem — pliki, krzyki. Jakby ustawianie jakieś, a następnie strzały z automatów. Jak długo trwała egzekucja, tego nie wiem:

Znów usłyszeliśmy otwieranie się krat: brali dziesiąt- kami z 8 celi... Brali bez nazwisk, kto stal z brzegu".

Jedyny ocalały

„Przy eell 35 słaliśmy parami. Po dwu wchodziliśmy do celi 35 I tu bvl specjalny taboret, przy którym schy- laliśmy się, a Niemcy strzelali w tył głowy. Po strzale dwu Niemców odrzucało olała na bok pod ścianę. Ja mlaloin postrzał po czaszoo I rzucili mnie na nogi już zabitego. Na mnie polem rzuolll Kalickiego, który char- czał. Podszedł do niego Niemiec I strzelił mu w głowę, a kula przesila I utkwiła ml w nodze, mam Ją do dilś.

Potem puścił po leżących ciałach serię z karabinu ma- szynowego, od której dostałem pięć postrzałów. Przy- puszczam, żc uratowało mnie to, iś leżałem pod ścianą za paltami żydowskimi, któro wisiały na wieszaku".

(Z pamiętnika jedynego ocalałego więźnia z celi nr 8 — Wincentego Kwatera)

3

Cytaty

Powiązane dokumenty

mał teraz dla rodziny dwa pokoje z kuchnią w nowym budownictwie. W Puławach Cyganie uczęszczali na kurs dla analfabetów. Kilkanaście osób nauczyło się pisać i czytać.

wiedziano ml, że podmuch powie- trza (eksplodował nasz czołg) odrzu- cił mnie bardzo daleko, że znaleźli mnie leżącego bez ducha Jacyś prze- chodnie i odnieśli do szpitala

iskry.. Śmierć staje się anonimowa. Trzeba zaprzeczyć historii. począłem od cmentarza. problemy tycia 1 śmierci splatały się ze sobą bardziej, niż to Jest naturalne.

nie z nami, ten przeciwko nam. Ciekawi Clę, drogi bracie, w jaki sposób znalazłem się w kieleckim szpi- talu wojewódzkim, gdzie siostry za- konne stale i wciąż troszczą się o moją

Na temat kieleckiej telewizji roz- mawiamy z kierownikiem Wydzia- łu Propagandy KW PZPR w Kiel- cach tow. ANDRZEJEM P1ERZ- CHAŁĄ. powodów, na które tu, w jelcach, nie mieliśmy

Stroiński zja- wił się wreszcie, trafił na w y - kład prawa kościelnego.«Wpa- trywałem się w niego natrętnie, siedział po drugiej stronie stołu, pokój był do tego

Kulturą nie da się kierować

I wypełniły się dni... W schronisku nie było prawie nikogo. Umył się, oddal pościel i poszedł na śniada- nie. Przy- patrywał clę. Te obrazy chciał utrwalić,