• Nie Znaleziono Wyników

Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 7 (317), 18.IV.1965

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kamena : dwutygodnik społeczno-kulturalny, R. XXXII Nr 7 (317), 18.IV.1965"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

D W U T Y G O D N I K S P O Ł E C Z N O - K U L T U R A L N Y

B i a ł y s t o k - K i e l c e - L u b l i n - R z e s z ó w

W s z y s t k i m

Czytelnikom.

i W s p ó ł -

p r a c o w n i k o m

Serdeczne ż y c z e n i a

Świateczne

w

s k ł a d a

R e d a k c j a K a m e n y

ANNA STRONSKA

Chemia zjada G A L I C J Ę

Można zjeść bigos albo gulasz, albo schabowego, i usłyszeć swoją przyszłość. Cyganka wyczyta jq z kart, co kosztuje ta- niej, czy też z ręki. Sposobem rezerwowanym dla przyjezdnych.

Dlaczego nic chcę wiedzieć? Mówi mi parą słów, raczej lekce- ważących niż złych, i odchodzi, bardzo piękna, brudna, osten- tacyjnie malownicza, unosząc swoje bezrobotne karty i zadu- mane niemowlę przy piersi.

I n n e stoliki o m i j a . Widać obecni t a k - i e nie spodziewaj!) się od przyszłości s i u r p r y z , w a r t y c h dziesiątki. O tej po- rze dnia, w południe, w e wszystkich k n a j p a c h ś w i a t a s p o t k a ć można ludzi, którzy nie m a j ą się d o czego spieszyć.

E w e n t u a l n i e z a k o c h a n y c h . E w e n t u a l n i e r e p o r t e r ó w .

O f i a r A m o r a i w L e ż a j s k u p e w n i e nie b r a k u j e , a l e d z i e n n i k a r z e są r z a d - kością P a ł a s z u j ą c b a r d z o d o b r e g o s c h a b o s z c z a k a (przyjezdnych w p o w i a - tach zawsze k a r m i się poczciwie, j a k o że nie w i a d o m o , k t o zacz — a nuż

Inspektor PIH?) z a s t a n a w i a m się.

czy ojcowie b e r n a r d y n i udzielaja nocle- gów opisywaczom?

Leżajsk nie m a hotelu. Leżajsk m a k w a t e r y . Dziewięć razy w r o k u sled- mlotysięczne m i a s t o Karmi, poi I mieś- ci pod dachem wielotysięczną rzeszę

(UokoAcicolt na s t r . I I )

Słowo i sukces

Fot. 5 t . Cieślak

T

O ł t i i M a r y i l a P e r k o w s k a . Z d o t i y -

, a dl* L u b l i n a p l t i w m m i e j s c e

» r u d n e j d y s c y p l i n i e p l < k n « s u

^ T M r g o U o w a . K o n k u r e n c j a b y ł a U OfiSki E l i m i n a c j e c e n t r a l n e <c*y-

«€^om.Ln?^, <'U f c , F e s t i w a l n e c y l a l o r s k l ) isromadzlly w B ł e M e,n|e IM „ a j l e p - ę w S w 5 S j fT 6 d ,łQ-«VS«<^"«fJ w o s a y r c -

„1"? . i ' " k o m u n i k a c i e w y p a d a aacyto>

" » • » J u l i a n a P r a y b o s U t „ K o n k u r -

(OokoAczenłe na str. JO)

N

A K A R M I Ł A dzieci, u m y ł a j e i ułożyła d o s n u . Drzwi o t w o r z y - ły s!ę z t r z a s k i e m . W progu s t a - n ą ł m ą ż . Był p i j a n y . O n a wiedziała, że w t a k i m s t a n i e z a w s z e ją bije.

C o f n ę ł a się z p r z e r a ż e n i e m d o d r u g i e - go p o k o j u . O n szedł za n i ą . t r z y m a j ą c w r ę k u g r u b y , j a ł o w c o w y k i j . P i e r w - szy cios s p a d ł a a j e j plecy i r o z p a - lił b ó l e m cale ciało. W y r w a ł a się, p o - biegła przed siebie co sił w n o g a c h . O n . p i j a n y , nie m ó g ł za nią n a d ą ż y ć i zaniechał p o ł c i g u . S k r y ł a się u s ą - s i a d ó w . a ci powiadomili p o s t e r u n e k milicji. T o był pierwszy, aczkolwiek

dziecko, drugie, trzecie... Baba ciągle gruba. Roboty z n i e j mało. A p r z y ti/m wtrącała się do m o i c h spraw.

Nigdzie wyjść, nigdzie wyskoczyć. Ja, miody Jeszcze. W okolicy zabawa.

Więc proszę: Genlu daj pójić, polaA- cuję noble, będę m i a ł lepszą ochotę do roboty w polu. A ona mówi: nie. Jak maże być taka 111 es pra wiedli wość?

Sędzia z a d a j e p y t a n i e dotyczące b i - d a .

— Owszem, bilem — p r z y z n a j e się oskarżony. — /tle przeclet to moja baba i bić Ją można, nie? Każdy chłop wali b a b ę i nie m a tragedii

t o m o j a b a b a . .

EDMUND SKARŻYŃSKI

nie ostatni, o f i c j a l n y m e l d u n e k n a m a ł ż o n k a F r a n c i s z k a K., m i e s z k a ń c a wsi G a r b o w o w po w . p u ł a w s k i m . P o - d o b n e w y p a d k i zdarzały się p ó ź n i e j częściej. Doszło d o r o z p r a w y s ą d o w e j . Prze w e r t o w a ł e m d o k ł a d n i e a k t a , w n i k n ą ł e m w a t m o s f e r ę zeznań. Bez tego t r u d n o byłoby zrozumieć później- szy tok w y d a r z e ń , uzasadnić p o s t a w ę ś r o d o w i s k a , j e j opinię o r a z r a c j ę t e j , k t ó r a p r z e g r a ł a w ł a s n e tycie.

Dlaczego bił?

Franciszek K. ożenił się. Jak zezna- w a ł przed s ą d e m , z miłości.

_ Podobała ml się — mówił. — Przychodziło się do nich, to znaczy do teściów. Jedynaczka, miała ziemię p o matce. I budynki niezłe. Ja, robot- nik melioracji. Pomyślałem sobie, że dobrze byłoby się ożenić. S t a r z y 2 po- c z ą t k u krzywo na mnie patrzyli. Ale w końcu odbył się ślub. Pierwsze

— Oskarżony — p a d a zza sędziow- skiego stołu — bit takie dzieci, dla- czego to robił?

— Faktycznie, zdarzyło się — p r z y - z n a j e Franciszek K. — Kiedyś r a n o przyszedł do mnie sąsiad, Mazurek Apolinary, i mówi: chodź na wino do sklepu GS. Roboty miałem wtedy spo- ro. Musiałem zrzucić z fury słomę i m i a ł e m zboże do wożenia. Najpierw odmówiłem mu. A on powiada: zo- staw robotę, chodź. Do sklepu przy- wieźli nowe butelki z żółtymi nalep- kami. Trzeba spróbować, nie? Wldly wetknąłem w snopek i Idziemy. Jedna butelka, druga, trzecia. Czas poleciał.

Jak z bicza strzelił. Wróciłem. Już słoń- ce wysoko. Chciałem z w a l a ć 1 woza.

ale robota m i nie szła. Wino mnie ro- zebrało, bo gorąco. Jak diabli. Zły byłem, k l ą ł e m . Żona w sąslcku nic może n i c robić i też na mnie się pie- kli. Naraz słyszę na podwórzu płacz

iDokończenie na str. 7)

Cóż. wiosna...

P

AMIĘTAMY, ile w „kąciku I l a i k a " było na temat przyrody Nawet Putrament chodź ii na

\xoagary od publicystyki Między ostrzami ciętego felietonisty tkwiły od czasu do czasu te witki brzóz, pa- semka zeschłej trawy, zeszłoroczne szuwary, które współczesny pisarz z wrażliwością Weyssenhoffa lak świetnie wyławiał z pejzażu.

Zastanawiające, że był to zawsze pejzaż przedwiosenny. Grubo przed- wiosenni/. Opisany mlstrzowsKo. a l e w naturze skąpy. Czy na dowód, że wytrawny obserwator nawet z ta- kich realiów wysnuje pisarską przecz? Czy w pokorze wobec bo-

gactwa natury, które w swym peł- nym wymiarze byłoby nie do obję- cia? Możliwe też, że w okresie wio- sennym gorzej biorą ryby.

Niniejszym jednak na wokandę nasze) uwagi pcha się ten temat:

wiesna. Frilhling. The spring. Le printemps. Posłuchajmy tytko łych słów. Oczywiście „melodia słowa"

nie Jest czymś dla ucha nadepnię- tego przez awangardowego tapira.

można też kręcić nosem na secesyj- ność owe) „wiosny", która za spra- wą Mendelssohna, leharowsklch ope- retek i paryskich szantanów — by nie wymienić rodzimego „umówio- nego jaworu" — przejadła się nawet naszym dziadkom. Ala spokojnie!

Kto choć raz nie doznał czegoś, co n a i w n i e nazywa się wzruszeniem wobec „bzu", „słowika" (luscln'a luscinia) I ożywiającego szmeru strumyka, niech ciśnie tomem Bia- loszewsklego w powstająca urodę roku. 1 poprawi Macedońskim.

A wiosna każda Jest i n n a . . Do- r ó b m y tylko „niewinna", mb „ryn- na" (nie wskazany raczej „Cynna"), a już m a m y jedną strofkę do współ- czesnej piosenki, która czasem lubi przyprawić sobie pierwszy siwy

(Dokończenie na str. 3)

L U B L I N 18.IV.1965 Nr 7 (317) C E N A 2 ZŁ

( X X X I I )

(2)

i # Kamena" i „unia czterech"

Z

PEWNYM opóźnieniom przeczy- taliśmy Interesujący artykuł red.

K. Nowaka zamieszczony w m a - gazynie „Gazety Białostockiej" (nr 43).

Autor omawia białostocką jedno- d n i ó w k ę społoczno-kulturalną pt.

„Kontrasty", która — Jak stwierdza — w koncepcji s w e j odbiega od t r a d y c y j - nego wzorca jednodniówki. „W treści i układzie publikacji, w swym profilu posiada kształt regionalnego czasopisma spolcczno-kulturalnego".

Red. K. Nowak zadaje d a l e j pytanie:

„Czy regionalne czasopismo społcczno- kulturalne na Białostocczyinie Jest po- trzebne? I czy damy radę, czy nasze środowisko twórcze stać w najbliższym czasie na jego wydawanie? Odpowiedź na te dwa istotne pytania nie Jest la- l w a . - Jest wiele argumentów, przema- wiających za tym, by czasopismo wy- dawać*. Posiadamy Już doić liczne <

prężne środowisko twórcze, które do- maga się trybuny w celu prezentowania dorobku swej pracy twórczej, które chce jednocześnie skuteczniej niż dotąd oddziaływać na społeczeństwo, kszta- tować Jego kulturę, jego światopogląd

— poprzez pismo regionalne. Jest klub literacki, którego członkowie rozwój swej twórczości i perspektywy stwo- rzenia większego ośrodka literackiego

— Oddziału Związku Literatów Pol- skich w Białymstoku wiążą z założe- niem regionalnego czasopisma*."

JVie bylibyśmy jednak obiektywni i uczciwi — stwierdza następnie red.

K. Nowak — gdybyśmy nie wspomnie- li o argumentach nic tyle „przeciw" — ile skłaniających do rzeczywistego przemyślenia sprawy. Oto niektóre z nich. Inicjatywy wydawania regional- nych czasopism społeczno-kulturalnych w kilku województwach posiadających o wiele silniejsze środowiska twórcze niż nasze, nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Środowiska te nic potrafiły wyłonić ze swego grona kolektywów redakcyjnych zdolnych do redagowa- nia czasopisma na takim poziomie, o takim profilu i treści, które zabezpie- czyłyby poczytność i popularność tych czasopism

J jeszcze jedna wątpliwość — tu j u ż autor porusza problem, który n a s specjalnie interesuje — czy nic udało- łoby się tak ukształtować współpracy naszego środowiska twórczego z lubel- ską „Kameną", by zaspokoić nasze po- trzeby i ambicje? Na przykład poprzez- założenie białostockiej edycji „Kame- ny z m a t o w a n y m i kilkoma biało- stockimi stronami, zapełnianymi w ca- łości przez kolektyw białostockich twórców i autorów.*"

Red. K. Nowak zastrzega się przy końcu a r t y k u ł u , że wyraził w nim oso- biste poglądy czytelnika. Jednocześnie sądzi, ze dalsza rzeczowa dyskusja na ten temat, konfrontacja różnych poglą- dów, opinii i propozycji w gronie zain- teresowanych twórców i działaczy, a także na łamach prasy — będzie bar- dzo pozyteczna".

Niestety r e d a k c j a „ K a m e n y " n i e K i o J L »o k 1 a z o J w e g o egzemplarza

t r u d n o n a m więc w y p o -

8 i ę,n a t c m a t jednodniówki - I zresztą to nie należy do tematu. P o -

n \ Tjtd n 8 k Tc.f K- Nowak w s p o m - niał o ..Kamenie", z a d a j ą c pod Adre- sem redakcji k o n k r e t n e pytanie, w a r t o WdnienW».W d° c a l o k s* » " u

/0 k u P °dP ' s a n y został przez kierowników wydziałów kultury cztc- E wschodnich województw - b i a - Ł ę c k i e g o , lubelskiego 1 rzeszowskiego tekst umowy o wspól- ffiA",11^"?1- e z t ć r y województwa

i i niesławną n a z i ą S

>'lKn n°i »unl«J"- Red. Lesław S ^ j f c f 1 , w 6. Xc z a 8 n a ten temat d a ' ® ? : 0 z 3 0 llstopa-

„Ktoś nazwał zawarte porozumienie paktem ..ubogich krewnych". Określe- n i e t a k i e Jest chyba z gruntu faUzywe.

'u j e" "botfm krewnym? Chyba M%mMM *clkaml rosnących za- kładów, kombinatem siarkowym, ropa i gazem„ Chyba także nic Lublin z B wyższymi uczelniami i cementowym zagłębiem*. Kielce czy Białystok pod- wajającc liczbę mieszkańców w mia- stach. rozwijające przemysł i rolnictwo

— również nie.

Nie ma „ubogich krewnychsą na- tomiast bardzo p o w a i n r dysproporcje między rozwojem poszczególnych dzie- dzin życia, są zaniedbania wynikające z fatalnego dziedzictwa „galicyjskiej

"Prywlślańskiego kraju", Pol-

~.B. Fa,e0° fatalnego dziedzictwa przeszłości dającego sic wciąż Jeszcze we znak i. I Jest wreszcie nie przezwy- ciężony do końca kompleks prowincji

paraliżujący niejedną świeżą myśl. Oto wspólne cechy naszych województw.

Nie trzeba na pewno szerokiego uza- sadnienia. że nasuwają one myśl o po- trzebie wymiany doświadczeń w dzie- dzinie likwidacji tych zjawisk.

A na tym przecież nie koniec, są również bliższe, znaczni* bardziej kon- kretne możliwości współpracy. Wiado- mo na przykład powszechnie, że za- równo Białystok, Jak i Rzeszów, i Kiel- ce toczą długą batalię o stworzenie re- gionalnych pism społeczno-kultural-

nych. Niestety — wiadomo również, że przy aktualnym deficycie papieru, sła- bości bazy poligraficznej lip. starania te nie rokują większych nadziei

Z d r u g i e j strony lubelska „Kameną", nakreślając sobie ambitne plany moc- niejszego powiązania z życiem, podnie- sienia poziomu pisma, czuje potrzebę wyjścia poza lubelskie podwórko, roz- szerzenia zaróumo bazy czytelników, jak I autorów o sąsiednie — pokrewne

środowiska. Tak więc mariaż ten wy- daje się najbardziej korzystny dla obu

stron".

Kiedy dziś przerzucamy roczniki

„ K a m e n y " , musimy obiektywnie stwierdzić, że r e d a k c j a uczyniła wielo, aby w y j ś ć — Jak pisze red. L. C n o t —

„poza lubelskie środowisko". Z a p r e z e n - towaliśmy czytelnikom wielu białostoc- kich. kieleckich i rzeszowskich t w ó r - ców, d r u k o w a l i ś m y Ich wiersze, r e p o r - taże. a r t y k u ł y , felietony. Większość m a t e r i a ł ó w wychodziła spod pióra l u - belskich (I warszawskich) autorów, ale dotacja Wydziału K u l t u r y Prez. W R N w Lublinie była przeciez bez p o r ó w n a - nia większa, niż dotacje wydziałów k u l t u r y prezydiów WRN trzech pozo- stałych w o j e w ó d z t w razem wziętych...

W y d a j e się, że dorobek lat ubiegłych można z powodzeniem pogłębić. „ K a - m e n a " powinna s t a ć się — w Jak n a j - szerszym pojęciu — trybuną czterech wschodnich województw, s t a n o w i ć płaszczyznę w y m i a n y doświadczeń, po-

pularyzować dorobek twórców tych złem. Pod jednym jednak w a r u n k i e m : musi być zachowany "odpowiedni po- ziom zamieszczanych m a t e r i a ł ó w .

W ostatnich n u m e r a c h „ K a m e n y "

ukazało się m. In. wiele p r a c z w o j e - wództwa rzeszowskiego. Przedstawiciel

„ K a m e n y " w Rzeszowie, red. Jerzy Pleśnłarowlcz p o t r a f i ! skupić wokół pisma odpowiedni kolektyw.

Współpraca z Kielcami w y g l ą d a nie- co Inaczej. R e d a k c j a nie m a tam w t e j

chwili w ł a s n e g o przedstawiciela, ale b a r d z o dobrze ułożyły się j e j stosunki z kierownictwem „Słowa Ludu", k t ó r e zawsze służy pomocą w zamawianiu odpowiednich materiałów. G r u p a poe- tycka „Ponidzie" zadeklarowała dalszą w s p ó ł p r a c ę z pismem. W tym n u m e r z e d r u k u j e m y kilka u t w o r ó w t e j g r u p y .

Z a r ó w n o Wydział K u l t u r y Prez.

W R N w Rzeszowie jak i w Kielcach, nie m ó w i ą c j u ż o Wydziale K u l t u r y Prez. WRN w Lublinie, poświęcają wiele serdecznej u w a g i sprawie roz • w o j u „ K a m e n y " .

A Białystok? B ą d ź m y szczerzy: nie zostały dotąd w y k o r z y s t a n e n a w e t n a j -

prostsze możliwości. W ostatnim o k r e - sie z a p e w n e na współpracy a u t o r ó w białostockich z „ K a m e n ą " zaważyła choroba naszego białostockiego p r z e d - stawiciela red. A l e k s a n d r a G a b r u s i e - wicza, ale to wszystkiego jeszcze nic tłumaczy.

C h w i l a m i można odnieść wrażenie, że białostoccy pisarze, dziennikarze s t r o - nią od pisma, albo przysyłają do ..Ka- m e n y " m a t e r i a ł y z tzw. produkcji ubocznej. Niekiedy o t r z y m u j e m y znów rękopisy pisane przez kalkę, co może p o w o d o w a ć wrażenie, że są to kopie, gdy oryginał poszedł do innego pisma.

A przecież „ K a m e n a " jest w stanie poświęcić w każdym n u m e r z e przecięt- nie dwie k o l u m n y n a materiały z w o - j e w ó d z t w a białostockiego, b o przecież p r o b l e m a t y k a tego północnego w o j e -

wództwa. przedstawiona w odpowi*. I nl sposób, na p e w n o z a l n t n Z r ' wszystkich czytelników pisma. SU?

k o l u m n y w numerze, t o w skali 1 2 ? n e j k o l u m n p r a w i e pięćdziesiąt!

Odrębną s p r a w ą jest nakład n y " i j e j dotarcie do jak n a j s z cr» 2 "

kręgu czytelników. W tym roku natoS zwiększa się z n u m e r u na numer "Sr dzlmy. że do powiększenia zasięgu 3 "

działywanla pisma może się przycS"

nić odpowiednia propaganda miek2"

w e j prasy (przykład Lublina i R j ^ r wa). liczymy t u t a j na „Gazetę aSaiT stocką".

I wreszcie problem ostatni: flnan*

„ K a m e n a " , jak każde pismo społeczni k u l t u r a l n e czy literackie, nie możebw samowystarczalna. Jeśli dotacja 1 r o 2 w o j e w ó d z t w — białostockiego, rzeszo?

sklego 1 kieleckiego wyniesie w sumi tyle ile d o t a c j a lubelska, będzie m o t a sprawiedliwie podzielić miejsce w

„Kamenie": połowa materiałów luba.

skich, połowa z pozostałych wofe.

wództw. Może być. oczywiście. J W proporcja, zależna od wkładów finanso!

wych.

P o w t a r z a m y : redakcji — i jak t|«

orientujemy, nie tylko redakcji — M. leży n a tym, aby „ K a m e n a " była rz»- czywiścio pismem społeczno-kultural n y m czterech wschodnich województw Istnieją, więc wszelkie w a r u n k i umoiiu w l a j ą c e pełną realizację tego zada- nia.

Nie chcielibyśmy, aby kto* po prze- czytaniu- tego a r t y k u ł u odniósł wraże- nie, że w y s t ę p u j e m y przeciwko inicja- tywie białostockich twórców w sprawit w y d a w a n i a „Kontrastów". Jeśli istnie- ją k u t e m u odpowiednie w a r u n k i , na- leży t y l k o życzyć powodzenia w roz- w o j u t e j inicjatywy. Ale wątpliwości red. K. Nowaka są 1 naszymi wątpli- wościami. S t ą d pozwoliliśmy sobit z a b r a ć głos w t e j sprawie, k i e r u j ą c sii przede wszystkim dobrem „unii czte- rech".

N a r o d z i n y optymistyczne.

M

A więc Lublin s w ó j k l u b llte- racki. Narodziny zapowiadają niemało. Towarzyszył lin szczery aplauz, n a w e t pewnego r o - d z a j u entuzjazm. Nie b r a k ł o słów uznania pod adresem inicjatora c a - ł e j s p r a w y — Z a r z ą d u Oddziału ZLP. Na zebranie organizacyjne w dniu 11 lutego br. zjawiło się dzie- sięć osób, na n a s t ę p n e —- po d o - kładniejszym rozpatrzeniu się w środowisku (włączając w to ośrodki powiatowe) — dwadzieścia. Obecnlo Lubelski K l u b Literacki — bo tak brzmi jego pełna nazwa — liczy dwudziestu pięciu członków; jest z kim p o d j ą ć pracę.

Kim są 'cl ludrlo l czego p r a g n ę - • liby dopiąć?

W grupie t e j znaczną cząstkę s t a -

D OTV 1? I I a r z e > Trzon pochodzi z Lublina, ale poza tym stosunkowo licznie reprezentowany jest ośrodek chełmski, nie b r a k n i e Nałęczowa, Parczewa, a n a w e t Białegostoku.

Prawlo wszyscy m a j ą wyższe w y - kształcenie 1 — ponieważ p a r a n i e się literaturą jest jednak luksusem życ owym — z a j m u j ą różne s t a n o - wiska w instytucjach kulturalnych miasta i województwa. Każdy z członków klubu ma pełne u z a s a d - nienie, żeby do niego należeć; n i e - którzy są już poza trudną i e m o c j o -

?a. !L c h w , l ł» debiutu w f o r m i e książkowej, parę osób s w o j e tomiki właśnie d r u k u j e , p a r ę JesJ w t r a k - cie zawierania umów z w y d a w n i c - twem.

Co się tyczy celu, który przyświe- c a organizatorom... Przytoczę słowa JOzera Lenarta, wygłoszone na IV Zjeździe P Z P R :

„Proces dojrzewania młodych pl- w c ,« n ostatniego 10-lecla, Kiedy to w nasze życie literackie weszła cala fala debiutów o nie- zwykle b u j n y c h talentach, był MMegflhJc skomplikowany. Prses Kilka lat po rozwiązaniu kół mlo- aycb pisarzy, co oznaczało w swoim czasie rezygnację Związku Litera-

t ó w z w y w i e r a n i a w p ł y w u na kształ- towanie się oblicza Ideowego mło- dzieży literackiej — partia osłabiła w p ł y w na Ideowe w y c h o w a n i e mło- dych pisarzy. W t e j chwili odzy- s k u j e len w p ł y w " .

Z d a j e się, że w tych słowach u p a - t r y w a ć należy główny sens p o w s t a - wania klubów literackich w k r a j u i te myśli legły u podstaw lubelskiej inicjatyw}-. Lubelski Oddział Z L P pilnie odczuwał potrzebę zwiększe- nia swych szeregów, a p o c z ą t k u j ą c y pisarze czuli ze s w e j strony, że groźbą dla ich talentów jest izola- cja. samotność.

P o długich, a moSna rzecz i d r o - biazgowych rozważaniach członko- wie klubu zatwierdzili coś w r o d z a j u r e g u l a m i n u . . J e s t to objętościowo s k r o m n y d o k u m e n t , najogólniejszy zbiór zasad; w jego postaci klub po- siada coś w r o d z a j u d o k u m e n t a c j i

„towarzysko-prawnej". Podkreśla się więc ścisłą więź z Z a r z ą d e m O d - działu ZLP. Klub — s k u p i a j ą c n i e - zrzeszonych twórców, m a j ą c y c h Już wszakże pewien dorobek — zakłada sobie ścisłą współpracę z Z a r z ą d e m Oddziału Z L P . liczy na Jego życzli- wość 1 pomoc w każdym względzie, spodziewa się po prostu, że Zarząd Oddziału Z L P uzna za s w ó j m o r a l - n y obowiązek pokierowanie t w ó r - czą drogą t e j g r u p y ludzi. Jeśli się tak stanie, będzie to z korzyścią nie tylko dla początkujących literatów, którzy tym ł a t w i e j — jak można się spodziewać — zdobędą pełne uprawnienia osiągnięcia przynależ- ności do Z w i ą z k u , ale I z pożytkiem

— należy mleć nadzieję — dla ca- łego środowiska lubelskiego. Bo 1 to jest u j ę t e w regulaminie, że a m b i - cją L K L jest ożywienie działalności literackiej w środowisku lubelskim.

Aby zamierzenia takie nie stały się gołosłownymi obietnicami, k l u b musi oprzeć się o Związek i powi- nien spotkać się z ciepłym p r z y j ę - ciem ze strony władz kulturalnych oraz Instytucji działających w za-

kresie k u l t u r y . K l u b ze s w e j strony ma zamiar n a w i ą z a ć k o n t a k t z o r -

ganizacjami młodzieżowymi, które roztaczają opiekę n a d najmłodszym n a r y b k i e m literackim. Z Korespon- dencyjnego K l u b u Młodych ZMW i K l u b u Literackiego ZMS w przy- szłości r e k r u t o w a ć się będą niewąt- pliwie członkowie LKL.

P l a n y pracy I zadania n o w e j pla- cówki wychodzą powoli ze sfery dy- skusji i nabierają rozmachu- P r o j e k - t ó w było i jest co niemiara. To również potwierdza potrzebę spot- k a ń , dokształcania się, potrzebę pewnych zewnętrznych bodźców, ko- niecznych do podjęcia i kontynuo- wania działalności literackiej.

W regulaminie zaznaczono, że for- mą działalności klubu są przede wszystkim w e w n ę t r z n e zebrania dyskusyjne. Odbywają się one co d w a tygodnie. O m a w i a n a jest twór- czość członków klubu, pisarzy lu- belskich I spoza kręgu lubelskiego.

Uczestników klubu obowiązuje rów- nież działalność na rzecz środowi- ska rozumiana w szerokim aspekcie tak zwanego „terenu". Pewna gru- pa — na propozycję Wojewódzkiego Domu K u l t u r y — odwiedziła już kluby ..Ruchu". W projekcie są spotkania autorskie na szerszą ska- lę. Impreza w Dni Oświaty Książki i Prasy, zapraszanie do Lublina pi- sarzy z innych ośrodków twórczych.

Nie od razu K r a k ó w zbudowano.

Cierpliwość, rozwaga, upór w tym w y p a d k u wskazane są szczególnie- Są wszystkie szanse na to, żeby k l u b pogłębił zjawisko Integracji środowisk twórczych, przyspieszył tworzenie się prężnego, dynamiczne- go ośrodka. Konieczna jest przecież j a k a ś „deglomeracja kulturalna"

powstrzymanie emigracji wybitniej- szych Jednostek do centrów kultu- ralnych. przede wszystkim stolicy- uatrakcyjnienie od t e j strony Lu- blina. Czy to się uda? Trzeba na to poczekać p a r ę l a t -

M. W.

(3)

Przełomowe lata MATYLDA WEŁNA

t V T bvł Jeden I zamykał sic

r T ^ i c d n y n T .Iowie: wybory.

* i „ I nie nadzwyczajny — I j . p»jen deszcz. Topniały ci ^n nr brudne lachy śniegu, z a - S**!*0 ipszcze w znacznych iloś- Saja«>«0vj1 parowała z i e m i a Mgła

r ° vł\ « n v e l e t r z u . Na niektó- 2 c b " X I ' J p o w i e t r z a Na n i e k t ó - S ^ d K c a c h była lak gęsta że s a - rf^ff z trudem sic przez nią p r z e - bU»Ł G d e r a m y do Wysokiego. Jest I p u n k t u a l n o ś ć gromadzkich J ^ f ^ L Ludzie na wsi to r a n n e s ^ T - - budynek Jest pełen i n t e r e - ptasf} przewodniczący p r z y j m u j e .

^wJicturie chętniej by się opowia- r f donach, o zadaniach, o potrze- stwierdza Bolesław Modroń.

tx^rh,k wsi był już omawiany z

- j f f l ® 1 1

p

°

u k i L u d o w e i

*

I V

^ d i Port"-

Cóż, wiosna...

(Dokończenie ze str. 1) ... na swojej skroni. Ale nie o l a g . O tej inności. Otóż n i b y rZida kobieta jest płci żeńskiej, a Jdnok... Tak i z toiosnami. Ntewy- jZprpanu repertuar przyrody. Jed-

' „ bujnym rozkwicie pcha się Zzystklmi czeremchami, księżyca- mi, ogrodami w kalendarz rugując trfekrę — zimę, druga dyskretnie oczekuje swej kolejności wysyłając na zwiady jaskółkę, pierwszy listek trawy • lekki wiaterek od pól, któ- ry zowie się Fauoni. Jedna daje od- czuć swe dobrodziejstwo przez kon- trast z zimnym podmuchem waląc go zaraz słońcem na odlew, druga niemal przyprowadza Neapol na sznurku, tak łagodnie zaczyna swą serenadę ciepła, pierwszych zapa- chów i tych wszystkich fiolctowości powietrza.

Kie inna musi być właściwość wy- mienionej pory roku, skoro dostar- cza tylu wszelkiego rodzaju i m p u l - sów twórczych, co jest do stwierdze- nia, kiedy przegląda się redakcyjną pocztę wiosenną. Ilość wierszy pod jakże wymownym i oryginalnym tytułem „Wiosna" przekracza nawet statystyczne wyliczenia Stanisława Crochowiaka, który pisząc swój ostatni artykuł o poezji jeszcze zimą nie uwzględnił najnowszych danych rzeczowych. Odwieczną prawdę, że zakwitł kwiatek rcwcluje się tam a) na zeszytowych kartkach w kratkę.

W arkuszach podaniowego papieru, c) odwrotnych stronach urzędowych Wułeiynów, d) wymuskanych arku- szach papieru-satynowego klasy V 't(L jeśli nie liczyć rachunków re- stauracyjnych i „metek" z zakupio- nych artykułów branży dziewiar- delej. Cdybyż owa —jak mówi Kru- szewski — „wiochna" wiedziała, ile W ściga złorzeczeń ze strony re- daktorów działów poezji, n i c zde- cydowałaby się chyba wcześniej, niż no październik.

Tymczasem jednak oto ją mamy l

? W sprawą zmianę w pejzażu fnooraflcznym. Do kufra z nafta- '""» i futra, na plan wychodzi smukła sylwetka lżejszego auto- ramentu, zanim ogórek czy k a n i k u ł a ,Jf ™zne(iliżują użytkownika j.łii L do Przewiewnej koszuli.

• " " c h o d z i o płeć damską, nic s t a - stoJu — żałować — aż w t y m l„Z, ,u: 'aM Prezentuje wystawa w

POT. lasku Idą trzy i każda za całość stroju po- 3 niewielki fragment tekstylu o Profn^ ncJi wlM. Oklaski dla Projektanta mody.

iulj? H , a t m> dystrybucją,, kiedy

" W cały budzi się d o wzruszeń i S f t n' , <V'fco PoezJa potrafi

u a2lć- Przybądź, wspaniałaI pota? S .,.p o c ł M P° stacjach Uk Pnuio czasem odpocząć. , e h n l° akacja, o! i M s , 0 , , l t n bez sranie.

*o n n« 1 czuta!

« d v ' J , ,L* wwywko na nie,

7 * t o t* Jedzie gaduła.

T o ia już wysiadam.

Stefan Zieliński

Trzeba przede wszystkim stwierdzić że odkąd ta piękna, bita droga p o u - czyła Biłgoraj I Lublin — Wysokie n a b r a ł o znaczenia. Cdzlo było s t a - wiać okazały budynek a d m i n i s t r a c y j - ny, Jeśli nie w tak dogodnym, d o - s t ę p n y m . widocznym miejscu? Prze- cież to ozdoba osady! S t a n ą ł więc na wzniesieniu, przy s a m e j szosie. Na dole Jest biblioteka, świetlica, k a w i a r - nia „Ruchu . na górze lokal P r e z y - dium.

P r o g r a m w y k o n a n y

P r z e g l ą d a m y p r o g r a m wyborczy z roku 1961. Miała b y ć dokończona b u - dowa ośrodka zdrowia — w g r u d - niu ubiegłego r o k u został oddany do użytku. Miały być wodociągi — na koncie w b a n k u Jest milion sto tysię- cy złotych, dwie s t u d n i e odwiercone, woda doskonała, dalsza b u d o w a r u - szy e t a p a m i od bieżącego roku. Spół- dzielnia oszczędnościowa postawiła b u - d y n e k , w szkole założono centralne ogrzewanie 1 kanalizację, wzniesiono m a g a z y n nawozowy GS. Osada z m i e - niła tak r a d y k a l n i e s w ó j wygląd, że k t o tu nie był przez j a k i ś czas, nie poznaje. Wymieniono ploty, chodniki, jezdnie, u s u n i ę t o r u d e r y , jest p o r z ą d - n e oświetlenie, latem n i e b r a k k w i a - tów, zieleni...

Przeobrażenia n i e ominęły wsi. W Łosieniu rośnie domu ludowy. J u ż b y ł - b y n a w e t skończony, gdyby zakład r e m o n t o w o - b u d o w l a n y G R N z Krzczo- nowa d o t r z y m a ł t e r m i n ó w . W S p ł a - w a c h powstała szkoła, niedługo zosta- n i e oddana do u ż y t k u remiza, w k t ó - r e j z n a j d ą się pomieszczenia na ośro- dek k u l t u r a l n y . Wszystkie drogi g r u n - t o w e zostały u p o r z ą d k o w a n e , a co n a j - ważniejsze — na p o c z ą t k u k a d e n c j i b y ł y t y l k o d w a a g r e g a t y omlotowe w grompdzic, t e r a z jest a ż czternaście ciągników, osiemnaście a g r e g a t ó w i duża . ilość drobniejszego sprzętu.

S t r u k t u r a u p r a w się p o p r a w i ł a , w y - d a j n o ś ć wzrosła, chłopi stali się z a - możniejsi.

P r ó b u j e m y przewidzieć główne z a - dania w y s u w a n e w okresie p r z e d w y - borczym. No, z pewnością t e w o d o - ciągi. Od tego ludzie nie o d s t ą p i ą . I pomogą, żeby szybciej, p r z y n a j m n i e j w osadzie, j e założyć. Dom higieny jest w projekcie. Dom nauczyciela również, (swego czasu odpadł przy oszczędnościowej r e w i z j i inwestycji).

T a k s a m o młyn. Zakład żywienia zbio- r o w e g o miał niewłaściwą lokalizację, nareszcie to poprawiono. A d a l e j — sześć k i l o m e t r ó w drogi przez w i e ś D r a p a n y do Biskupina (to w czynie społecznym), cztery w s i e do e l e k t r y - fikacji w tyrn r o k u , d w i e w n a s t ę p - n y m , p a r ę garaży na sprzęt rolniczy.

Oto są p o d s t a w y do p o w a ż n e j d y s - k u s j i ze wsią.

Stary t r z o n

• W g r o m a d z k i e j radzie Wysokie p r z e k o n s u l t o w a n o ze społeczeństwem k a n d y d a t u r y n a r a d n y c h . J e s t ich 36, w y b i e r z e się 27. Pozostanie w radzie s t a r y trzon działaczy i w i e ś się z tym zgodziła. Radni zdali egzamin przed w y b o r c a m i . Mieszkańcy gromady m a - ją uzasadnione poczucie, że za ich p o ś r e d n i c t w e m współrządzili p a ń - stwem. Rada przyciągnęła do tego współrządzenia szerokie rzesze o b y - wateli.

R a d n i w G o r a j u m a j ą nic mniejsze powody do zadowolenia. W y p y t y w a ć o dorobek G o r a j a p r a w i e nie w y p a - da, miasteczko pod względem a k t y w i - zacji należy do czołówki w o j e w ó d z - kiej. I tu G R N w k r ó t c e będzie m i a - ła w ł a s n e pomieszczenie.

W ciągu p a r u lat p r z e b u d o w a n o r y - nek. upiększono go. Wiele b u d y n k ó w ma j u ż t r w a ł e pokrycia dachowe, na i n n e położy się w tym roku eternit, rolnicy ściągają materiały b u d o w l a n e z całego k r a j u . Do osiągnięć należy też zaliczyć pawilon Domu Książki, szkołę w Hosznl, szkolę w Gilowie i s t u d n i ę (bo t a m ma być wodociąg), cztery zelektryfikowane wsie poza p l a n e m , plęc kilometrów b i t e j drogi Wodociągi b u d u j e się także w Go- r a j u . Powstał tu zakład gospodarki k o m u n a l n e j , który posiada ciągnik 1

„Żuko" do dyspozycji mieszkańców.

Zakład remontowo-budowlany skupia 30 rzemieślników, w ubiegłym roku przerobił pół miliona d o t y c h Sześć zespołów przebudowy wsi zrzesza 130

rolników — wznieśli oni kilkadzie- s i ą t nowoczesnych b u d y n k ó w miesz- kalnych I inwentarskich. G o r a j zdo- był nagrodę w konkursie czystości.

Wartość czynów społecznych na Jed- nego mleszksńca w miasteczku prze- kracza pięćset złotych. S t r a ż pożarna, która powstała tu przed 70 laty I cie- szy się żywą sympatią społeczeństwa, otrzymała za ofiarną p r a c ę wóz z peł- nym wyposażeniom. Obecnie G o r a j ma w projekcie urządzenie ośrodka wypoczynkowego. Marzy się g o r a j s k i m r a d n y m renowacja stawów, budowa za- lewu. budynek wczasowy..

Frampol. Stanowczo lepiej prezen- t u j e się miasteczko w letnie miesiące.

Pyszna zieleń i k w i a t y przyciągają wówczas oczy. Ale wystarczy poroz- mawiać, żeby poprzez deszczowy dzień wyobrazić sobie ma], owe słońce. Z b u - d o w a n o tu objazdy, chodniki, założo- no skwer. Ułożono nawierzchnię n a kilku ulicach, w y r e m o n t o w a n o szko- ły, wzniesiono pomieszczenia dla b a n - k u spółdzielczego. W trakcie b u d o w y Jest dom s t r a ż a k a , dom towarowy, magazyn GS, b u d y n e k gromadzkiej rady n a r o d o w e j . Mają s w ó j dorobek wsie, szczególnie przy b u d o w i e dróg i elektryfikacji. Na radnyęh w y t y p o - w a n o tu sporo przedstawicieli m ł o - dzieży.

Z d o b i l i z a u f a n i e

!l Biłgoraj wita przyjezdnych n o w y - mi obiektami. Z rusztowań zaraz na wstępie wyłania się e f e k t o w n y gmach ratusza. Dużym, nowoczesnym z a k ł a - dam jest dziewiarska „Mewa". Okazale p f z c d s t a w i a się b u d o w n i c t w o mieszka- niowe. Kiedy z tego Biłgoraja, k t ó r y był jedną długą ulicą, wyrosło piękne rmas teczko?

fW P r e z y d i u m P R N towarzysze p r z y - gotowywali właśnie m a t e r i a ł y na p l e - nom. Oczywiście — poświęcone w y - borom. Na stole leżał p r o g r a m w y - borczy u b i e g ł e j kadencji. J e s t całko- wicie zrealizowany, w niektórych dzie- dzinach znacznie przekroczony. Rol- nictwo, przemysł, gospodarka k o m u - nalna, a k t y w i z a c j a miasteczek — w k i ż d y m p u n k c i e osiągnięcia. Weźmy pszemysł. B u d u j e się trzy ładno z a -

kłady. W Długim Kącie — p r e f a b r y - kat y 1 udowlane. W Harasiukach — sączki drenarskie. W Rapach — meble.

W chałupnictwie zatrudniono około ' 0 0 osób. Z limitów Inwestycyjnych nie stracono ani grosza; przedsię- biorstwo budowlane jest dobre, a jest dobre, bo to Jest przedmiotem ambicji c a ł e j załogi łącznie z zespołem a d m i - n i s t r a c y j n y m i gdyby zaszła potrzeba, wszyscy od biurek pójdą do ruszto- w a ń .

Każda gromada w biłgorajskim coś robi. Powiat z a j ą ł pierwsze miejsce w budowie dróg. Do wszystkich więk- szych wsi w powiecie prowadzą d r o - gi bite, a d a w n i e j wierzchem na ko- niach trzeba było dojeżdżać^ Chłopi gromadzą k a m i e ń , żeby u k ł a d a ć t w a r - d e nawierzchnie przez wsie. W o s t a t - n i e j kadencji w y b u d o w a n o w czy- nach społecznych sto kilometrów d r ó g bitych. Wartość czynów społecznych w ubiegłym roku przekroczyła 28 mi- lionów złotych.

Warto się chwilę zatrzymać n a d pracą a k t y w u powiatowego, nad p r a - cą radnych. Powiadają oni. że nie p a - m i ę t a j ą . kiedy mieli wolną niedzielę.

Właśnie w święto, gdy ludność ma czas, przeprowadza się rozmowy nn różne tematy. Dzięki t e m u w y s l ł k o - ' wi a t m o s f e r a jest inna. Któregoś dnia, i jak m l opowiadano. I sekretarz K P . ' Iow. Dechnlk. w y c i ą g n ą ł spośród s t a - ' rych r e f e r a t ó w ocenę sytuacji wśród*- Inteligencji w r o k u 1058 i p r z e c z y - \ tał. Wszyscy się zdumieli. Była b a r - ' dzo z ł i s y t u a c j a . Bierność, niechęć d o ł pracy społecznej, obojętność— A o b c c - J nic? Nauczyciele, lekarze, leśnicy s ą , w p&rtU i w y k o n u j ą zadania partii. 3

T e r a z w powiecie o b o w i ą z u j e za - s a d a : pomaga się t y m , którzy s a - <

mi d u ż o robią. Pod tym względem 7 o s t a t n i e cztery lata były przełomowe. ; Gdyby m i e i z y ć zaangażowanie r a d - f nych aktywnością społeczeństwa,*- to 3 trzeba powiedzieć, że było o n o duże. i A więc wniosek — w y t y p o w a n o do- <

brze, w y b r a n o słusznie.

— Nie ma przykładów negatyw-i nych — oświadczył s e k r e t a r z KP.C tow. Michał Dmitroca. — Siedemdzle-t siąt procent radnych powinno zostaćf na następną kadencję. Zdobyli zaufa-1 nic wyborców.

3

(4)

ANDRZEJ WOZNIESIENSKI

Pierwszy lód

Marznie dziewczyna w automacie.

Mokra od łez w zimowy ranek.

Kryje twarzyczkę w nędznym palcie, Pomadką do ust wymazana.

Chucha w paluszki, ręką rusza.

Palcc-sopelki. Klipsy w uszach.

7. powrotem pójdzie sama, sama Uliczką śliską — zapłakana.

To pierwszy lód. To pierwszy, mróz Tchnął w telefonie z miłych ust.

Błyszczy zamarzły ślad

na twarzy Lód pierwszy krzywdy I obrazy.

Przełożył K. A. Jaworski

MICHAŁ SKALENAJDO

Trzy s p o t k a n i a

I

LE było tych spotkań, trudno mi dziś się doliczyć. Nlo jest to zresztą ważne. Istotniejsze są utrwalone przez pamięć wspomnienia.

Czasami może dotyczące drobnych, na pozór błahych wydarzeń. Czasami w i ą - f ą c e się z jakimś małym epizodem, przypadkową rozmową, bądź też rów- nic przypadkowo nawiązaną znajomoś- cią. Tak jak w przypadku Igora...

I g o r

Ł

AZILIŚMY wówczas n a j z w y c z a j - n i e j się nudząc po ulicach Brześ- cia. Mieliśmy już poza sobą wszy- stkie godne zwiedzenia obiekty. Do w y j a z d u pozostało zaledwie kilka go- dzin. a gospodarze, nie chcąc nas w i - docznie k r ę p o w a ć swoją obecnością przy dokonywaniu zakupów t r a d y c y j - nych p a m i ą t e k , puścili nas samopas.

„ U n i w c r m a g " pochłonął błyskawicznie resztki naszego „kieszonkowego", po- został więc tylko czas, dzielący nas od pożegnalnej kolacji, i p a k u n k i ze s p r a -

EUGENIUSZ JEWTUSZENKO

Poezja

nic jest to świątynia cicha.

Poezja —

wojna lo zaciekła.

Ona podstępnych się m a n e w r ó w chwyta.

Wojną być winna

i jest, jak się rzekło.

Poeta — żołnierz

i ma prawo czynić wszystko, gdy słusznie

idzie w ognia dymy.

Postępki tych,

co walczą w pierwszej linii, jak pojąć ma na tylach szczur tchórzliwy?

Przed walką k r y j ą c się bez wstydu choruje na sceptycyzm szczurzy!

Im, szczurom,

pozą się odwaga wyda i strachem,

gdy strategii trzeba użyć.

Na bohatera krzyczeć: „Tchórz!" — to próba tchórza, by siebie

wywyższyć nad niego.

Poeta

niby jasnowidz Kutuzow c o f a ' s i ę po to,

by nabrać rozbiegu.

Sił mu już zbrakło.

Pół studni wychlcje.

Sen go już morzy.

Ale sedno sprawy

każe wodzowi nic tracić nadziei, z jakiegoś wzgórza patrzeć bez obawy.

W ruch konie, działa

i furgony wprawia Jedno skinienie jego ręki władczej.

Niech wróg przypuszcza, że na skrzydle prawym skupił on wojska swoje, aby walczyć.

Lecz on, lecz on

wic dobrze, że na lewym na sygnał czeka z pierwszym zórz promieniem, by ruszyć w bój,

konnica w starodrzewiu, a nozdrza koni drgają z upojeniem.

Poeta walczy

nic dla sławy próżnej, nie po to, aby go orderem darzyć.

Lżą o nim z lewej,

z p r a w e j strony różni.

lecz on z pogardą rzuca wzrok na łgarzy.

A gdy poeta —

gdy poeta ginie, to i martwego

jeszcze wróg się lęka.

On ginie tak. Jak ginąć on powinien nie wypuszczając broni z ręld.

Kruk nic śmie dziobem w Jego oczy mierzyć.

Poeta patrzy

wszechwidzący oslro i nawet martwy —

ciągle jest żołnierzem, I nawet martwy —

budzi wrogów postrach.

(Z książki „Czułość". Moskwa 1962)

Przełożył Kazimierz A n d r z e j Jaworski

wunknmi. Ruszyliśmy ulicą przed sie- bie, tak bez plnnu. Nie wiem, czy tra- fiłbym dzisiaj do miejsca, w którym zatrzymaliśmy się by przypalić papie- rosa. Pamiętam tylko, że tuż obok roz- pinała się w górę sieć żelaznych rusz- towań, przyrośniętych do ściany oka- załej kamienicy.

Gdy stanął przed nami, nie mogliśmy początkowo zorientować się. o co mu chodzi. „Wy, Polacy?" — zapytał do- ciekliwie. Zaraz potem znaleźliśmy się przed ulicznym kioskiem. Dopiero, gdy wypiliśmy — przedstawił się. Mini na imię Igor. Byl tynkarzem. Pochodził /.

Nadwolża. Przeszedł cały szlak bojo- w y od Wołgi, przez Wisłę, O d r ę hż po Berlin. Byl, oczywiście, i w Lublinie.

Doskonale przypomina sobie nasze miasto, k w a t e r o w a ł w nim przecież kil- ka dni, a później poszedł d a l e j w r a z ze swoją zwiadowczą jednostką. Cie- szył się jak dziecko z tego spotkania.

Ciągnął .nas silą do swego domu.

,.Mieszkam niedaleko — przekonywał.

— Zajdźcie choć na chwilkę, nie od- mawiajcie, bo będzie mi Bardzo przy- kro". Widząc nasze niezdecydowanie, zwrócił się o pomoc do stojących obok kiosku ludzi. „Ot, widzicie — mówił — przyjechali z wizytą, zwiedzają m u - zea, miasto, a do mieszkania prostego robotnika zajść nie chcą! Ot i tacy przyjaciele".

Przed takim a r g u m e n t e m ucieczki nie masz! Poszliśmy. Tu czekała nas niespodzianka. Żona Igora okazała się Folką. Gdzieś po trzecim, czy czwar- tym kieliszku któryś z nas niepotrzeb- nie zapytał: „No, a co z twoją pracą, przecież zszedłeś z budowy?" „E, lo drobnostka, brygadzista też człowiek, zrozumie. J u t r o posiedzę dwie godzi- ny dłużej, a jeśli będzie trzeba, to więcej. Ty wiesz — mówił — co. zna- czy takie spotkanie, a zresztą i tak nie rozumiecie, jesteście młodzi... Tam, u. waszym kraju, spędziłem ka- wał życia, jeśli mierzyć go nie w latach lecz we frontowych nocach i dniach.

Tego nie zetrzesz z pamięci. Ją też tam poznałem. Po wojnie odnalazłem i po demobilizacji ściągnąłem do sie- bie, nad Wołgę, a potem znaleźliśmy się tu, nad Bugiem. Czasami tęskni za krajem, więc gdy uchwycę ytTzieś wa- szych, to ściągam do domu. Niech na- gada się i nacieszy. Ais zwykle gadam ja, a ona, tak jak teraz, tylko słucha, patrzy i przygotowuje gościnę".

Byliśmy wdzięczni żonie Igora. I to z dwóch powodów: za okazanie nie- z n a j o m y m rodakom serca i za to, że te s k r o m n e paczuszki z u p o m i n k a m i stanowiły jedyny p r z e k o n y w a j ą c y do- wód naszego spóźnienia na pożegnalną k o l a c j ę w brzeskim hotelu. Zdążyliś- m y już tylko na strzemiennego...

W a s y l

W

ASYLA poznałem w Rawie R u - skiej. Znalazłem się w tym n a d - granicznym miasteczku w r a z ?.

pierwszą oficjalną delegacją władz na- Bzego województwa podpisującą pierw- szą umowę o wymianie k u l t u r a l n e j między Lubelszczyzną a obwodem lwowskim. Po oficjalnych rozmowach i złożeniu podpisów na protokółach sg- krotarz Rejkomu zaprosił nas no obiad. Przy stole wypadło mi miejsce właśnie przy Wasylu. Początkowo roz- mowa nie kleiła się, wymieniliśmy j a - kieś nic nie znaczące ogólniki. Do- wiedziałem się z nich tylko, że p r a - cuje w Kcmsomolo i że ukończył In- stytut Pedagogiczny. Rozruszał się do- piero, gdy wspomniałem, że mam pozi sobą p a r ę lat spędzonych w „aparacie młodzieżowym".

Znaleźliśmy, jak to się mówi, wspól- ny język. Pytał o sprawy ważne i o drobne, interesował się, jak godziłem studia z pracą i czy miałem czas na kino i teatr. Zaskakiwał trafnością s ą - dów i opinii. Mówił o trudnościach, z jakimi się boryka, o tym, jak trzeba nieraz rezygnować z własnych przyjem- ności, z własnego prywatnego życia.

Czy działacz młodzieżowy może mieć jakiś s w ó j prywatny czas, czy może nim swobodnie dysponować bez szko- dy dla w y k o n y w a n e j pracy społecz- nej, któru stołu się prawic zawodem?

Na jego czas liczą przecież Inni, czc- kają na przyjuzd, chcieliby widzieć częściej przedstawiciela instancji, I na wieczorku tanecznym, i na zebra- niu kolektywu. „Gdzie w tej sy- tuacji jest miejsce na wolny wieczór, z którym mógłbym robić co mi się po- doba?"

Tu spojrzał uważnie na mnie, cze- kając, co powiem. Rozuminłcm go do- brze, ssm miałem kiedyś podobne

wątpliwości. Rady w takich przyow kach wydają się zbędne. Kiedy V . "

szliśmy przed budynek I 'erdtewr* . ściskaliśmy na pożegnanie dłonie wiedzii 1, że juk spotkamy się xa kilki lat, dokończymy naszą rozmowę. ,%•}„

stety, nie zobaczyliśmy się już cej. Sądzę jednak, że Wasyl znnłjwt sam trafną odpowiedź na nurtujące tu pytania. W tym przekonaniu utwle-.

dziłn m n i e k a r t k o , którą nadesłał cl dwóch, czy trzech latach. Wyjechał , zaciągiem nu dziewicze ziemie. Założyli rodzinę, ma dz!eci. „Nareszcie — p]3at odnalazłem siebie".

M

Mak s y r n m AKSYMA Iwanowicza — tak

się przedstawił — poznałem » doić nietypowych okolicznoś- ciach. Wyjechałem na reporterski rajd po nadbuźańskich wioskach, które na- wiedziła powódź. Błądząc skolajaną

„Warszawą" wśród podmokłych dróg, trafiłem nad brzeg Bugu. Ogromne masy p r z e l e w a j ą c e j się przez grobli;

wody zagrażały stojącym w pobliżu chałupom. Zwłaszcza jedna z nich, z n a j d u j ą c a się tuż niemal przy kra- wędzi zarysowującego się urwiska, wy- dawała się skazana na zagładę. Rwący s lny n u r t rzeki podrzucał jn< łupinę s , p e r s k i ponton, z którego usiłowano zarzucić workami z piaskiem powsta- łą w y r w ę w grobli Byl u to iście sy- zyfowa praca. Saperzy zorientowali s.ę, że nie dadzą rady żywiołowi. Pon- ton przybił z trudem do brzegu.

Zmoczeni, wściekli rzucili się z siekie- r a m i na pobliskie drzewa. Ścinane bły- skawicznie wpychano pod urwisko, u m a c n i a j ą c jego brzeg. Odsapnęli do.

piero po godzinie, kiedy już mieli pew- ność, że domy ocaleją. Rozsiedli się na pniach ściętych drzew, śmiertelnie zmęczeni. Namoknięte wodą mundury zesztywniały, utrudniały swobodne ru- chy. Nie mieli sił ani ochoty ich wy- żymać. Ożywili się dopiero na widak podsuwanych im garnków z gorącym mlekiem i wielkich p a j d chleba. Pili łapczywie, p a r z ą c usta gorącym pły- nem. Kiedy jeden z nich, wąsaty sier- żant, odstawił pusty garnek, zdecydo- wałem się na rozmowę. Zobaczywszy w moim ręku notes, żachnął się. Nic chciał nawet podać nazwiska. Dopie- ro później, gdy przysiadłem się obok na powalonym pniu, rozkręcił się tro- chę. J a k znaleźli się na tym brzegu?

Po prostu. Brali udział w ewakuacji mieszkańców sąsiedniego kołchozu za- lewanego przez wodę. Kiedy zobaczyli, że lada chwila rzeka może podmyć domy po tej stronie Bugu, zostaw.li swoich, przecież i tak daliby sobie ra- dę sami, i podpłynęli t u t a j . Ot i wszystko. Nic więcej nie udało nu. się z niego wydusić. „No, pora ruszać — powiedział.

Podnieśli się z trudem 1 człapiąc w błocie zaczęli spychać na wodę ponton No chwilę odwrócił się, odszukując mnie oczyma w grupie przyglądają- cych się widzów. Wyciągnął ręie-

„Maksym Iwanowicz, na mnie wołają • Odpłynęli.

*

Kiedy sięgam pamięcią do tych i po- dobnych wydarzeń, zastanawiam się zawsze, dlaczego właśnie one, a nie in- ne pozostawiły trwały ślad. Może dl i- tego, że dotyczą powszednich, normal- nych ludzkich spraw?

Pomięć, tak jak i życie, nic U*' .schematów, notuje to. co P " . e k n £ nmvsl j a k o potrzebne, w a r t e utrw.iu- nia. Nawet jeśli są to sprawy na po zór b l ave . drobne...

IWAN BUNIN

Kolosseum

Szedł ciepły powiew. Chrząszcz vv c i c m n r s r i wlcrzorntej cicho brzęcząc, drżał.

Szczerbaty Kolosseum kościec przede mną. tak Jak waza stał.

Czerniały otworami ściany dokoła. W oczodoły Im patrzyła sina noc. Burzany I suchy chwast. I cień. I Itzym • Ulask księżycowy niezrównany Ukuli na nich hirl Jak cienki dyni.

Przełożył Igor

P o s t u p a l s k i

4

(5)

Jakiż jest

ten Szczecin?

ZDZISŁAW CZAPLIŃSKI

Jakoś jeszcze do niedawna miasto to nie miało szczęścia Różnymi miarkami i sądami ferowano w kraju opinie Szcze- cin? To przeciez przytułek dziwek i waluciarzy, miasto porto- wych knajp i rozpasanej chuliganerii! Tam, u was, można po-

dobno zrobić zawrotną karierę! Szczecin? Przecież w y tam wszyscy siedzicie na walizkach! Jakiż w istocie jest ten Szcze- cin? Biblijna Sodoma i Gomora, czy miasto uczciwej pracy i wielkiej teraźniejszości oraz przyszłości? Skupisko różnej zbieraniny, czy miasto o wykształconym profilu?

„.„,_, zajmiemy się odpowiedzią

»» kontrowersyjne p y t a n i a , n a l e ż a - no 1 „Hnowiedzieć na i n n e : czym b y ł loby " O lo k r e si e ostatnich d z i e s i ą t - S t f f f i ? swej historii?

w t faktem bezspornym l są n a to J f . udokumentowania, ze Szczecin d r a n i c a c h H I Rzeszy należał do

*i«rtzacofanych. s p e ł n i a j ą c y c h w o r -

^ m i e gospodarki n i e m i e c k i e j d r u -

«Sna r o l ę Wystarczy powiedzieć, szczeciński cierpiał n a c h r o - rmc niedoinwestowanie i b r a k o b r o - tów Nawet w okresie s w e j n a j w l ę k - koniunktury, s p o w o d o w a n e j p r z y - Ł a n i a m i hitlerowskich N i e m i e c do II wojny światowej, nie przekroczył on

* min ton przeładunków rocznie. Nie brio to dziełem p r z y p a d k u . N i e m c y

«»iadalv szereg portów o p i e r w s z o - {odnym znaczeniu: H a m b u r g , L u b e - kę Bremę, K o l o n i ę -

Był więc Szczecin ubogim k r e w n y m wielkich centrów p r z e m y s ł o w y c h N i e - miec o czym świadczy chociażby f a k t . te stocznia „Wulkan" w w y n i k u w a l k i konkurencyjnej została z l i k w i d o w a n a pr»z koncern b r e m e ń s k l . B r a k z a p l e - cza surowcowego p o w o d o w a ł s t a g n a - cje przemysłową tego m i a s t a . W r z e - ay samej był też Szczecin zacofaną prowincją kulturalną, co n a j w y m o w - niej Ilustruje fakt. Iż to p r a w i e 400-ty- sięczne w ówczesnych g r a n i c a c h n d - miaistracyjnych miasto nie m i a ł o n i g - dy wyższej uczelni!

Niepowtarzalna szansa

Pierwsze lata polskości w t y m m i e ś - de, gdy po wielowiekowej nlewołl |»o- wrócilo znowu do m a c i e r z y , też nie były najlepsze. II w o j n a ś w i a t o w a nic ostczędzila Szczecina. W gruzach legło blisko 60 proc. mieszkań. Zniszczeniu uległy prawie wszystkie zakłady p r z e - mysłowe.

Byliśmy wówczas biedni. K r e d y t y Inwestycyjne kapały dla Szczecina bsrdzo skąpo i były d y k t o w a n e nic tyle troską o rozwój m i a s t a , ile p a l ą - cymi interesami gospodarki n a r o d o - wi. Ponadto, o d b u d o w u j ą c Szczecin, taeba było mieć na względzie koniecz-

•"rtć przystosowania jego s t r u k t u r y gospodarczej do nowych w a r u n k ó w h i - storycznych.

Mimo tych trudności w i a r a p l e r w -

•jych pionierskich g r u p P o l a k ó w i n a - pływających następnie g r u p o s a d n i - okazała się silniejsza. Silniejsza.

* oparta na realnych p r z e s ł a n k a c h .

«wrót Szczecina do P o l s k i , 1 to d o

« u k l budującej socjalizm, stał się

u miasta niepowtarzalną szansą.

M"?n'ca na Odrze l Nysie postawiła

•""cę Pomorza Z a c h o d n i ; go w z u p e ł - JJj. ?°wej konfiguracji. Szczecin o d - r*°C" się twarzą do swego n a t u r a l - Zj® zaplecza gospodarczego l Jcdno- uj?01® w nowym układzie stal się T^e Portem dla k r a j ó w b a s e n u n a d -

""najskiego — Czechosłowacji. W ę -

a ostatnio także Austrii, ją n ^1" ? Szczecin w y g r a ł , w y g r a ł toUtW^i W My»"«im dzięki m ą d r e j

"ttwoiTi v r .e r o w n' c t w a partii, k t ó r e do je j-fr "'.c® Zachodnich p r z y w i ą z u -

"aj !n ą w o g ę" Je s t więc dzl-

• Podarki ^'-"iżnym ośrodkiem go-

s z e ń s t w a w ś r ó d p o r t ó w Morza B a ł t y c - kiego. P o l s k a Żegluga Morska zdublo- w a ł a s w y m tonażem (ponad 100 s t a t - k ó w z 400 tys. DWT) całą p r z e d w o j e n - ną flotę polską, u r u c h a m i a j ą c 14 r e - g u l a r n y c h linii i p o s i a d a j ą c połącze- nia t r a m p o w e ze wszystkimi p o r t a m i ś w i a t a .

25 proc. całości polskiego przemysłu stoczniowego rodzi się w Stoczni im.

A. Warskiego, którą zakładała grupa z a p a l e ń c ó w . Dzisiejszy Szczecin — to t a k ż e d w i e d u ż e stocznie r e m o n t o w e i j a c h t o w a , k t ó r a w y s u n ę ł a się n a czo- ło stoczni t ( g o t y p u w k r a j u . Szcze- cin — to r ó w n i e ż duży ośrodek r y b o - ł ó w s t w a dalekomorskiego ( „ G r y f " i D a l e k o m o r s k i e Bazy Rybackie) oraz p r z e m y s ł u d a j ą c e g o w skali r o c z n e j blisko 3 proc. k r a j o w e j p r o d u k c j i prze- m y s ł o w e j . I to w s z y s t k o w okresie 20 l a t !

Ranga kulturalna

O r a n d z e k u l t u r a l n e j Szczecina świadczą t r z y - w y ż s z e uczelnio (sta- c j o n a r n i e i zaocznie s t u d i u j e na nich około 10 000 osób), d w i e pólwyższe szkoły m o r s k i e , p r z y g o t o w u j ą c e k a d r y o f i c e r s k i e dla n a s z e j flotylli h a n d l o - w e j i r y b a c k i e j , trzy t e a t r y , scena m u z y c z n a , f i l h a r m o n i a , prężne środo- w i s k o plastyczne, r u c h l i w e w swych i n i c j a t y w a c h k u l t u r a l n o - oświatowych k l u b y . Jest Szczecin o j c c m p i e r w o r o d - nym* w i e l u i n t e r e s u j ą c y c h l o r y g i n a l - nych i n i c j a t y w . Że w s p o m n i m y t u t y l - ko o k o n c e r t a c h przy świecach, f e s t i - w a l u m a l a r s t w a współczesnego, t r z y - n a s t o m u z o w y m t e a t r z e propozycji, f e s t i w a l u poezji K. I. Gałczyńskiego;

e k s p e r y m e n t a l n y m t e a t r z y k u w k r y p - cie na" Z a m k u i na Wielkiej, r e j o n o - w y c h o ś r o d k a c h k u l t u r y , k a b a r e c i e piosenki, s p o t k a n i a c h z piosenką itp.

U d e r z a w Szczecinie szybkie t e m p o b u d o w n i c t w a mieszkaniowego. W l a - tach 1950—1964 o d d a n o do użytku bli- s k o 40 000 izb. Ale nie tylko liczby są w a r t e uwagi. Zadziwia w Szczecinie nowoczesność r o z w i ą z a ń a r c h i t e k t o -

nicznych, wysoki stopień u p r z myslo- wicnia i ; m e c h a n l z o w a n i a metod b u - d o w a n i a , . solidność wykończania w n ę t r z . Kolorowe tynki, r ó ż n o b a r w n e balkoniki, duże, pełne światła okna s t w a r z a j ą w i z j ę Szczecina o twarzy z a c h w y c a j ą c e j , miasta bez ciężkich i s m u t n y c h czynszówek.

W Szczecinie mieszkało pod koniec 1945 r. 3 000 Polaków. Dzisiaj jest ich t u t a j ponad 200 000. Jeśli w z i ą ć pod u w a g ę o b t e n e granice a d m i n i s t r a c y j - n e miasta (288 k m kw., o w 1939 r. — 459 k m kw.) gęstość zaludnienia Szcze- cina d a w n o j u ż przekroczyła przedwo- j e n n e n o r m y .

Jak w tyglu...

J a c y ż są cl ludzie, zamieszkujący stary, słowiański Szczecin? P r z y j e - chali tu n a j c z ę ś c i e j z Wileńszczyzny (około 35 proc.), z Poznańskiego 1 W a r - szawy, z różnych stron k r a j u i świata

— p r a w d z i w a etniczna mozaika. Tu, w t y m mieście, zmieszały się j a k w

Sulęcin m°r s k l ei - Zespół p o r t o w y roczni" JT7 Świnoujście p r z e ł a d o w u j e ' k i e r w l is k o 1 1 min ton t o w a r ó w ,

m 0<ł kilku Już lat p a l m ę p l e r w -

Fot. St. Ciaiak

tyglu różne regionalne k u l t u r y nasze- go k r a j u , różne obyczaje, różne n o r - my etyczne, różne poglądy na świat.

S p o t k a l i się w tym mieście nieco po- czątkowo na siebie obruszeni i n a d ą s a - ni, a l e j u ż t e r a z domówili się i do- szlifowali. I to, co się z tego tygla wylało — nie jest j u ż ani wileńskie, ani warszawskie, nie z K r a k o w a i nie z Poznania. Jest to j u ż nowy twór, którego imię — szczecinianin.

Co w tym szczecińskim tworze c h a - rakterystycznego, co odróżnia go od innych regionów k r a j u ? Każdy p r z y - jezdny odkrywał to niemal z miejsca.

Jest to więc głęboko zakorzeniony, w najlepszym rozumieniu tego słowa, lo- kalny patriotyzm, n a t u r a l n a miłość do miasta. To miasto wsysa w siebie, jak chyba żadne inne. Wyraża się ten patriotyzm w postawie każdego n i e m a l szczecinianina. W jego żywym zainte- resowaniu licznymi placami budowy i p r o j e k t a m i tego, co będzie się b u d o - w a ć jutro. W wyliczaniu każdemu go- ściowi tych wszystkich naj... o Szcze- cinie. Z? najpiękniejsze magnolie, że n a j w i ę k s z y port na Bałtyku, że n a j - w i ę c e j kwiatów, drzew i krzewów itp..

Ud.

Ciekawi są cl szczecinianie) Nieco wyrodzili się od utartego modelu P o - laka. W okresach napięcia na a r e n i e międzynarodowej (kryzys berliński l kuba ski) w Szczecinie n i e było r u - nu no sklrpy. Był spokój, opanowanie i wiara, że rozsądek zwycięży zapędy szaleńców. Wspomnijcie tu komu o w a - lizkach — nie radzę, można oberwać.

Spróbujcie wymienić mieszkania z c e n - t r u m Polski na Szczecin — n a p r a w d ę za dużo chętnych n i e znajdziecie.

W sumie dzieje się rzecz dziwna.

Miasto, z którego polskość Niemcy doszczętnie wytrzebili, w którym przed wojną działała w ą s k a grupa Polonii, w którym problem ludności autochtonicznej nie wchodzi w r a c h u - bę — jest bodajże spośród miast Ziem Zachodnim I Północnych n a j b a r d z i e j polskie, n a j b a r d z i e j odporne na wszel- kie rewizjonistyczne I odwetowe za- pędy.

Odbudowane Stare Miasto w Szczecinie. ^

Dmochowski

Zakochani w mieście

S k ą d to zakochanie w e własnym mieście, skąd tjfle zainteresowania dla Jego publicznych spraw? Działa tu z pewnością fakt, że dla wielu jego

(Dokończenie na ntronie to)

Cytaty

Powiązane dokumenty

wiedziano ml, że podmuch powie- trza (eksplodował nasz czołg) odrzu- cił mnie bardzo daleko, że znaleźli mnie leżącego bez ducha Jacyś prze- chodnie i odnieśli do szpitala

iskry.. Śmierć staje się anonimowa. Trzeba zaprzeczyć historii. począłem od cmentarza. problemy tycia 1 śmierci splatały się ze sobą bardziej, niż to Jest naturalne.

nie z nami, ten przeciwko nam. Ciekawi Clę, drogi bracie, w jaki sposób znalazłem się w kieleckim szpi- talu wojewódzkim, gdzie siostry za- konne stale i wciąż troszczą się o moją

Na temat kieleckiej telewizji roz- mawiamy z kierownikiem Wydzia- łu Propagandy KW PZPR w Kiel- cach tow. ANDRZEJEM P1ERZ- CHAŁĄ. powodów, na które tu, w jelcach, nie mieliśmy

W powiatowym miasteczku szuka- my PZGS-u. Idziemy do prezesa. Docent z płaszczem na ręku. Jesteśmy śwlalowcaml, naszych roz- mówców częstujemy „Carmenami&#34;, chociaż

Stroiński zja- wił się wreszcie, trafił na w y - kład prawa kościelnego.«Wpa- trywałem się w niego natrętnie, siedział po drugiej stronie stołu, pokój był do tego

O nalężny akcept..

I wypełniły się dni... W schronisku nie było prawie nikogo. Umył się, oddal pościel i poszedł na śniada- nie. Przy- patrywał clę. Te obrazy chciał utrwalić,