• Nie Znaleziono Wyników

J\@. 17. Warszawa, d. 28 kwietnia 1895 r. T o m XI.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J\@. 17. Warszawa, d. 28 kwietnia 1895 r. T o m XI."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\@. 17. Warszawa, d. 28 kwietnia 1895 r. T o m XI.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM,

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA1*.

W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie rs. lo półrocznie „ 5 P renum erow ać można w Redakcyi „W szechśw iata"

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanow ią Panow ie:

D eike K., Dickstein S., H o y er H , Jurkiew icz K.

K w ietniew ski W !., K ram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblew ski W.

A.dxes ZRed-alsc^I: ISZrsilsowsl^Ie-^rzed.iaa.ieście, 3STr SS

l ŻYCIA ROŚLIN

w n o c y k w i t n ą c y c h .

N ieraz się zdarza, że odpoczywając na brzegu lasu, pośród ziół, krzewów i drzew, po zachodzie słońca, słyszymy lekki sze­

lest na jednej z najbliższych roślin i spo­

strzegam y nagle mnóstwo dużych biało- źółtych kwiatów, z których pewna liczba rozwija się w naszych oczach. P ła tk i koro­

ny zwinięte w długi, zwężony na wierzchołku walec, rozrywają w dwu miejscach cztero­

listny kielich i w kilka minut rozw ijają się ukazując 8 pręcików i słupek z rozdzieloneni ńa 4 części znamieniem, jeszcze nie rozwi- niętem. To zorza zapala w lesie „świece nocne” (O enothera biennis). Dokoła rozwi­

niętych kwiatów poczynają krążyć ćmy i sówki i spieszą prosto do nich, jakby znały dobrze drogę; utrzym ując się w powietrzu przed kwiatem przez nieustanne trzepotanie skrzydłami, sta ra ją się sięgnąć jaknajgłębiej zapuszczoną trą b k ą w ru rk ę korony, zwężo­

ną przez słupek, a d łu g ą na 30 m m ; przed

każdym kwiatem zatrzym ują się tylko na chwilę. P rzyglądając się nocnym gościom, poznajemy w nich sówkę błyszczkę jarzy - nówkę (Plusia gamma), łatw ą do odróżnienia z powodu znaków w kształcie litery greckiej gammy na obu przednich skrzydłach. C ałe je j ciało i skrzydła są obsypane pyłkiem, który obficie wysypuje się z pylników. Owad przenosi pyłek na rozwinięte już znamiona innych kwiatów i zapyla je. Czynność zapy­

lania je s t właśnie główną przyczyną, wywo­

łu jącą u roślin rozwijanie środków, przy­

ciągających owady, jak o to: wydawanie za­

pachu, wytwarzanie miodu, przyjmowanie zabarwienia. Jeżeli zapylenie przez owady nie uda się, roślina radzi sobie wyjątkowo I sam a, gdyż znamię rozwija się dopiero w kil- ' ka godzin po rozwinięciu się kwiatu, gdy tymczasem pylniki otw ierają się ju ż podczas

; rozwijania się korony, a zatem pyłek może się dostać z innego kwiatu na znamię świeżo rozwinięte.

O ile rozkwitanie nocną porą jest korzystne dla „świecy nocnej,” zwanej także wiesioł­

kiem, przekonywa ilość nasion, wydawana

przez jeden krzak rośliny, wynosząca około

20000. Świeca nocna przybyła do nas

z A m eryki północnej i zapewne ta sama

P lusia gam m a służy jej w ojczyznie, gdyż

(2)

258

WSZECHSWIAT.

NY 17 trafia się tam równie często ja k u nas

w Europie.

In n ą rośliną kw itnącą w nocy już nad r a ­ nem, około godziny 3-ej, je s t powój płotowy (Calystegia sepium); roślina ta wije się wy­

soko po wierzbowych zaroślach nad brzegiem rzek lub stawów i tylko kw itnące jej gałązki w ystają nad ciemną zieleń, od której silnie odbijają w rannej pomroce białe bezwonne kwiaty. Cmy, które dzień przespały p rz y tu ­ lone do kory wierzb, ukazują się wkrótce po rozkwitnięciu rośliny; przyciągnięte przez jasn e kwiaty trzepoczą się przed niemi, wy­

sysając miód, umieszczony u podstaw y za­

wiązka. Zapuszczając trąb k ę w kwiat, o trzą sają pyłek z otw artych do środka pyl- ników i przenoszą go do następnego kw iatu n a zakręcone, rozdzielone na dwie części znamię. Zapylone kwiaty zw ijają koronę spiralnie, pom inięte zaś przez ćmy, pozostają otwarteini, czekając na motyle dzienne lub n a owady pszczołowate, zaopatrzone w długie trąbki. I inne powoje posiadają po większej części tę sam ą właściwość rozw ijania się w nocy, o czem świadczy B. H ooker w opisie wycieczki na brzegi rzeki Sikkim (podany w H im alayan Jo u rn a l), gdzie „z zap ad n ię­

ciem nocy w zaroślach rozkw itł żółty powój, upiększając jo dziwnie.”

F lo ra Niemiec i naszego k raju przedstaw ia do dw unastu roślin zapylanych przez ćmy i motyle nocne. N ajcharakterystyczniejszem i cechami tych roślin je s t późne rozkwitanie o zmierzchu lub o świcie, dalej jasn a, zdale- ka widoczna barw a, często biała, różowa lub biało-źółta, nadto brak plam i prążków, które zwykle znaczą drogę do miodu u kw ia­

tów dziennych, w ciemności zaś tra c ą zna­

czenie. Rośliny te m ają dużo miodu, zaw ar­

tego w długiej rurce korony lub ostrodze, a zatem dostępnego tylko dla owadów o d łu ­ gich trąbkach. W reszcie posiadają przy­

jem ny zapach, słabszy lub mocniejszy, czasa­

mi odurzający lub upajający. Im dokładniej kw iat je s t ukryty, tem mocniejszy wydaje zapach, im zaś kwitnie na widoczniejszem miejscu, tem słabiej pachnie, zgodnie z p ra ­ wem oszczędności i celowości przyrody. J e ­ dną z lepiej znanych roślin nocnych je s t wiciokrzew wonny (L onicera periclymenum), wznoszący się niekiedy aż do wierzchołków drzew, po których się wije. W e dnie za­

ledwie domyślać się można obecności loni­

cery po słabym zapachu, a same jej żółtawe kwiaty mało zw racają uwagi ponieważ są przeważnie pozwijane, ja k gdyby już zwiędły.

AY nocy jed n ak cały krzew błyszczy, kwitnie i pachnie, wabiąc owady do miodu zawartego obficie w rurce długiej na 30 m m . Pszczo­

ły, trzm iele i motyle dzienne, posiadające trąb k i długości zaledwie 19— 21 mm nie mo­

gą z n ek taru korzystać. Motyle zmierzcho­

we i nocne, szczególniej zaś zm ierzchnica (ćma) ligustrow a (Sphinx ligustri), posiada­

ją c a trąb k ę długą n a 40 mm, w ypijają miód z łatwością, zatrzym ując się na chwilę przed kw iatem . W podobny sposób zwabia do siebie motyle przewiercień czyli kapryfolium (Lonicera Caprifolium ), i u tego gatunku ru rk a kwiatowa napełniona miodem dochodzi do 30 mm długości, ale je s t bardzo wązka.

Obiedwie te lonicery odwiedzają zmierzchnice czyli ćmy: powojnica (Sphinx convolyuli), ligustrów ka (Sph. ligustri), sośniarka (Sph.

p in astri), drobne i średniej wielkości zm ierzch­

nice (Sph. elpenor i Sph. porcellus), lipowiec (Sm erinthus tiliae); z sówek, szaro-brunatne błyszczki, a z pewnością i inne jeszcze, które bardzo trud no poznać w nocy. N a łąkach i porębach spotykam y znowu inne rośliny, kwitnące w nocy; pierwsze miejsce między niemi zajm uje storczyk wonny zwany podkola- nem (P la ta n th e ra bifolia), zwabiający owady do ostrogi długiej n a 20 mm i napełnionej miodem. P rzy wysysaniu miodu masy py ł­

kowe w kształcie m aczugi przylepiają się do podstaw y trą b k i lub oczu m otyla zapomocą lepkiej uczepki, umieszczonej na końcu szy- pułki, w k tó rą się przedłuża m asa pyłkowa, a przez czas lotu do następnego kwiatu w skutek przekrzywienia się szypułek przyj­

m ują takie położenie, że gdy owad zapuszcza trą b k ę w następny kwiat, m asy pyłkowe do tykają się znam ienia i pozostają przyle­

pione do niego.

N a suchych i mniej zarośniętych miej­

scach rosną przedstawiciele rodziny lepni-

cow atych (Sileneae), a mianowicie: lepnica

w ydęta (Silene inflata), lepnica zwisła (Silene

nu tan s) i goździenek b iały (M elandrium

album ). L epnica zwisła m a bardzo lepką

szypułkę kwiatową, co odstręcza od niej

owady pełzające; znaleziono około 60 g a ­

tunków owadów nieżywych n a szypułce tej

(3)

N r 17. WSZECHSWIAT. 259

rośliny; wszystkie prawie ciążyły po miód,

dla rośliny jednak nie miały żadnego znacze­

nia. Wymienione lepnice, jak o też spotykana w zbożu u nas i w Niemczech, pochodząca z E uropy południowej lepnica dwudzielna (Silene noctiflora), zam ykają na dzień kwiaty i są przeto niedostrzeżone dla motyli dzien­

nych. Dopiero o zmierzchu dwuklapowe płatki białej korony odchylają się, a czasem opuszczają się (np. u lepnicy zwisłej) nawet na nabrzm iały kielich i odsłaniają pręciki i słupek. Rano zam ykają się znowu czyli przyjm ują położenie „do sn u .” U Silene nutans zmiana ta k a pow tarza się trzy razy—

przez dwie pierwsze noce w ystępują pręciki z otwartem i pylnikami po pięć, a na trzecią noc ukazują się długie czerwone znamiona.

Samozapylenie staje się wobec tego nie- moźliwem.

Daleko więcej roślin nocnych niż u nas spotykamy wśród flory zwrotnikowej; prze- dewszystkiem zasługują tu na wzmiankę kaktusy o kwiatach białych lub blado-różo- wych, rozwijających się w nocy i rozlew ają­

cych pyszną woń, ja k „królowa nocy” (Ce- reus grandiflorus), a dalej Cereus nycticalus i C. pitahaja, k tóre rozw ijają swoje białe kwiaty, pachnące wanilią,tylko wciągu jednej nocy w całej piękności.

N iektóre gatunki przypołudnika (Musem- bryanthem urn), którego nazwa wskazuje, że powinny kwitnąć w samo południe, rozwijają mimo to swe białe kwiaty dopiero wieczorem.

T ak samo dziwaczek wonny (M irabilis longi- flora) wr naszych ogrodach (inspektach) ro z­

wija się dopiero wieczorem, a d ług a jego i wązka ru rk a kwiatowa, jasn a barw a i silny zapach, dowodzą niezbicie, że roślina ta musi być zapylana przez owady nocne w swej oj- czyznie. P raw ie wszystkie tytonie (N icotia- na) kwitną w nocy, dlatego też i na g a tu n ­ kach u nas hodowanych spotykamy często motyle nocne.

Godnym uwagi je st pociąg, ja k i czują owady posiadające przyrząd wydzielający zapach, do roślin wydających ta k ą sam ą woń ja k i owady. W edług W . von liaiche- nau samce powojnicy (Sphinx convolvuli) i ligustrówki (Sph. ligustri) wydające zapach piżma, chętnie odwiedzają W eigelią piżmem pachnącą i P etunią, posiadającą silny, odu­

rzający zapach piżma i miodu.

W spomnieć tu taj jeszcze wypada o szcze

| gólnym przykładzie przystosowania. Darwin, : oglądając kwiaty pewnego gatunku Iiedy-

chium, przyszedł do przekonania, że pyłek ich musi być przenoszony na końcach skrzy­

deł motyli, które te kwiaty odwiedzają.

F ry d r. M uller w Brazylii potwierdził to przy­

puszczenie doświadczeniem. Podobny wy­

padek b ad a ł i opisał jeden z badaczów w K arakas. B ad ał on gatunek pokrewny z sępotą (Cobaea scandens) w naszych ogro­

dach hodowaną, a mianowicie Cobaea pendu- lifłora, k tó ra niezbyt obficie rośnie w górzy­

stych lasach Kolum bii. Roślina wzrasta bardzo szybko w cieniu i posiada kwiaty osadzone na długich poziomych szypulkach tak, źe wystają poza liście na 10 do 12 cm.

B arw a ich jest brudno-zielona, zapach tak słaby, że go badacz nie poczuł, chociaż może być wystarczającym dla zwrócenia uwagi mo­

tyli o bardzo delikatnem powonieniu. Po otwarciu się kwiatu pręciki i szyjki są po­

k rę co n eg o p aru jed nak dniach prostu ją się—

szyjka zwiesza się nadół ukośnie, a pręciki wyginają się n a boki tak, że między pylni­

kami jednej strony i drugiej odległość wy­

nosi do 15 cm. Około 5-ej lub 6-ej godziny po południu pylniki się otw ierają, a wkrótce potem szyjka się podnosi i zajm uje środkowe położenie a znamię je s t oddalone na 10 cm od każdego pylnika. W tedy dopiero gruczo­

ły, otaczające podstawę zawiązka, zaczynają wydzielać miód ta k obficie, że badacz mógł zebrać z każdego kwiatu 0,14 cm 3. Z ag łę­

bienie rurki kwiatowej napełnione miodem, zamykają włoski, p orastające podstawy p rę ­ cików, tak, że nek tar lepki, bardzo słodki przejrzysty, wylać się nie może. Z iarn ka pyłku są duże (0,2 m m średnicy), pokryte lepką powłoką, cięższą od wody. Do rośliny tej, hodowanej w ogrodzie w K a rak as, przy­

latywały motyle zmierzchowe Chaerocam pa,

Diludia i Ampkonyx. Trzepocząc się przed

kwiatam i nad szyjką zapuszczają spiralne

trąb k i w ru rk ę kwiatową i uderzają końcami

przednich skrzydeł w pylniki ta k silnie, że

kołyszą niemi na wszystkie strony. Złapany

po odwiedzeniu 6-iu kwiatów Amphonyx,

m iał całe końce skrzydeł przednich żółte

od pyłku. P rzelatując na inny kwiat owady

dotykają skrzydłam i znamienia i zostaw iają

na niem trochę pyłku. K w iaty tak zapylono

(4)

w ydają wkrótce owoce—żaden je d n a k nie był zapylony własnym pyłkiem , czego dowiodły troskliwe badania. P o odpadnięciu korony w zapylonym kwiecie szypułka się ściąga a rozwijający się owoc k ry je się między liśćmi. Cobaea penduliflora stanowi osobli­

wość między roślinam i nocnemi ze względu, źe posiada zapach słaby lubo rośnie w u kry­

ciu; inne rośliny nocne, ja k np. lonicery, P la ta n th e ra bifolia, m ają bardzo silny za­

pach.

Z kwiatów, rosnących na widocznych m iej­

scach, jaskraw o zabarwione nie potrzebują zapachu; kwiaty niepozorne zastępują ten b ra k przez silny zapach, zw racający uwagę owadów. Doskonałem i przykładam i tej za­

leżności między zapachem a wyglądem są:

H esperis tristis, Pelargonium triste, N yctan- thus arb o r tristis. Pew ne zwroty do d a­

wniejszych zwyczajów są wskazówką, że wie­

le roślin dziś kwitnących w nocy dawniej kwitło we dnie. Dosyć często spotykać się d a ją w dzień świeżo rozkw itłe powoje lub świece nocne.

W końcu należy zwrócić uwagę na korzy­

ści, jak ie zapewnia wzajemne przystosowanie się roślinom kwitnącym w nocy i owadom je odwiedzającym. Rośliny nocne, jak o wy­

ją tk i między kw itnącem i we dnie, unikają konkurencyi z niemi w stosunku do owadów i m a ją zapewnione zapylenie. Niepozorny ich wygląd we dnie służy im za ochronę przed licznemi niebezpieczeństwami ze strony w ro­

gów zwierzęcych. Sam człowiek nie zwraca uwagi na niepozorne powoje, świece nocne, gdy tym czasem pokrewne rośliny dzienne przyciągają go do siebie swoją jask ra w ą barw ą. Owady znów, m ając zapewnione po­

żywienie w nocy, un ik ają niebezpieczeństw ze strony zwierząt dziennych, a szczególniej ptaków. Istnienie więc jednych (roślin noc­

nych) i drugich (motyli nocnych) je s t jak - najściślej z sobą związane.

(Prom etheus N r 152, 1892 r.).

Z. ś .

i w ę g l i k w a p n i a .

(Ciąg dalszy).

Acetylen je s t gazem bezbarwnym i m a silny zapach, dający się uczuć nawet wtedy, kiedy ilość acetylenu przym ieszana do po­

w ietrza wynosi niewielki ułam ek procentu.

Z e wszystkich węglowodorów gazowych n a j­

łatw iej rozpuszcza się w wodzie, k tó ra po ­ chłania go w objętości równej swojej; alko­

hol, kwas octowy krystaliczny i tym podobne ciecze rozpuszczają go daleko jeszcze obficiej.

Pomim o tej łatw ej rozpuszczalności, acety­

len skrap la się dość trudno i poraź pierw ­ szy n a ciecz zo stał zamieniony dopiero przez C aillcteta w 1888 r. W zwykłej tem p eratu ­ rze przem iana ta następuje pod ciśnieniem około 80 razy większem od atm osferycznego, a skroplony acetylen je s t cieczą bezbarwną, bardzo ruchliw ą i lżejszą od wody. Acetylen je st ciałem szkodliwem dla organizmu: działa na krew podobnie j a k tlenek węgla i łączy się z hemoglobiną; m a ła ju ż ilość jego, zaw arta w powietrzu, wywiera skutek szkodliwy. A c e ­ tylen za zbliżeniem płom ienia zapala się i pło­

nie, wydzielając dużo sadzy. P ro du ktam i sp a ­ lenia, oprócz wydzielonej sadzy, t. j. miałko rozdrobnionego węgla, są dwutlenek węgla i p a r a wodna. K ied y jed n ak strum ień ace­

tylenu pod ciśnieniem wydobywa się z m ałe­

go otw orku, spalenie może być zupełniejsze, ponieważ wtedy m ała ilość tego gazu w pe­

wnej przestrzeni i w pewnej jednostce czasu wchodzi w zetknięcie z wielką ilością po­

w ietrza. W tym razie węgiel nie wydziela się w postaci sadzy, a płom ień acetylenu je s t biały i bardzo świetny.

Do zupełnego spalenia acetylenu n a jednę jego objętość w ypada użyć 1 */4 objętości tlenu czystego, albo, co n a jed n o wychodzi, około 6 '/ 4 obj. pow ietrza. Jeżeli gazy po­

wyższe będą zmieszane we wskazanych sto­

sunkach i do m ieszaniny zbliżymy płomień,

to spalenie następuje w okamgnieniu. P o ­

(5)

_Nr 1 7 . W SZ.ECHSW IAT. o « i

nieważ, ja k już wiemy, produktem spalenia acetylenu je st gazowy dwutlenek węgla i wo­

da, m ająca stan pary w wysokiej tem p eratu ­ rze płomienia; ponieważ lotne te ciała m ają objętość większą od objętości pierwotnej mieszaniny, a wysoka tem p eratu ra zjawiska jeszcze znacznie je rozszerza; i ponieważ p ara wodna, szybko stygnąc, zamienia się na wodę płynną, zajm ującą objętość bez poró­

wnania mniejszą; — przeto w chwili spalenia mieszaniny acetylenu z tlenem w okam gnie­

niu odbywają się gwałtowne zmiany objęto­

ści, czego następstwem są ogrom ne a na krótką chwilę występujące zmiany ciśnienia.

Zjaw iska chemiczne, odbywające się w spo­

sób wyżej opisany, nazywamy wybuchami, eksplozyami, a krótko się w yrażając, mówi­

my, że m ieszanina acetylenu z tlenem wybu­

cha za zbliżeniem płomienia. Jeżeli w mie­

szaninie znajduje się nie tlen czysty, lecz po­

wietrze, wybuch je s t mniej silny, ponieważ znaczna ilość znajdującego się w powietrzu azotu, niebiorącego udziału w sprawie che­

micznej, zwalnia szybkość zjawiska i, ogrze­

wając się, zniża tem peratu rę płomienia.

Można jednak um iarkować działanie tlenu na acetylen, jeżeli zam iast czystego tlenu gazowego albo powietrza weźmiemy pewne związki tlenowe, które w określonych w arun­

kach oddają tlen w sobie zaw arty ciałom innym, a jednocześnie—jeźełi postaram y się, żeby działanie odbywało się w tem peraturze znacznie niższej od tem peratury płom ienia acetylenowego. Takiem ciałem je s t np. nad­

m anganian potasu, związek bogaty w tlen i łatwo go oddający różnym innym związkom, szczególniej węglowym. R oztw ór wodny nadm anganianu potasu działa na acetylen w zwykłem cieple, przy czem, rzecz prosta, niema ani wybuchu, ani płom ienia, a d ziała­

nie chemiczne dochodzi tylko do takiej fazy, w której na pewną objętość acetylenu zosta­

nie zużyta równa jej objętość tlenu. P ro ­ duktem tego działania je st kwas szczawiowy.

Opisane działanie tlenu różni się więc i prze­

biegiem swoim i końcowym rezultatem od spalenia, i dlatego nadajem y mu nazwę u tle­

nienia.

Godne uwagi je s t działanie n a acetylen innego pierw iastku gazowego, wodoru.

W mieszaninie tych dwu ciał, ogrzewanej

do tem p eratu ry poczynającego się żaru czer

wonego, tworzy się pewna ilość etylenu, wę­

glowodoru bogatszego w wodór od acetylenu.

Gdy wszakże ciepło samo przez się wywołuje pewne przemiany acetylenu, ja k przekonam y się później jeszcze, wyrazistość przeto zja­

wiska zaciera się w znacznym stopniu. I tu także możemy uciec się do metody odpowie­

dniej utlenianiu, t. j. zam iast wodoru wolne­

go użyć związku lub mieszaniny związków wydzielających to ciało, a wtedy tworzenie się etylenu będzie zupełnie wyraźne. Oprócz tego znamy jeszcze jeden sposób wzmagania dzielności chemicznej wodoru, a mianowicie działanie tym pierwiastkiem w obecności pewnych m etali bardzo miałko rozdrobnio­

nych, np. gąbki lub sadzy platynowej a tem- bardziej — paladowej. Z mieszaniny acety­

lenu z wodorem wobec sadzy platynowej tworzy się etan, węglowodór o tyle bogatszy w wodór od etylenu, o ile ten ostatni jest bogatszy od acetylenu.

M ożnaby przytoczyć całe szeregi ciał, k tó ­ re wywierają działanie chemiczne na acety­

len, dając początek bardzo wielkiej liczbie związków. Te wszakże działania i ich pro­

dukty, zajm ujące dla chemika fachowego, mniej obchodziłyby czytelnika, a ich ob ja­

śnienie zajęłoby nazbyt wiele miejsca. Dość więc będzie, gdy powiem, że wogóle acety­

len możemy nazwać ciałem chemicznie ener- gicznem, łatwo wchodzącem w rozm aite działania i tworzącem znaczny poczet związ­

ków pochodnych. Nie mogę wszakże pomi­

nąć milczeniem pewnych szeregów przem ian samemu tylko acetylenowi właściwych, albo przynajm niej wyróżniających go w szczegól­

niejszy sposób z pomiędzy licznej gromady związków węgla z wodorem.

Przedewszystkiem zwrócimy uwagę na skłonność acetylenu do polimeryzacyi. P od tą nazwą rozumiemy w chemii własność p e­

wnych ciał, skutkiem której dwie, trzy lub więcej cząsteczek zbija się w jednę. Acetylen czysty, ogrzewany w ru rce szklanej aż do tem peratury, w której szkło zaczyna mięk­

nąć, przechodzi w benzol, mający cząsteczkę trzy razy większą od acetylenowej, w styrol przedstaw iający połączenie czterech cząste­

czek acetylenu i w inne jeszcze produkty, stanowiące wielokrotne powtórzenie cząste­

czek acetylenu. Polim eryzacya wprawdzie

je s t zjawiskiem, dającem się wywołać z wie­

(6)

lom a związkami węglowemi, znaczenie jej wszakże w wypadku nas zajm ującym je st przez to szczególnie ważne, że może tu być p rz y ję ta za podstawę teoryi tw orzenia się benzolu, a z nim całej grom ady związków arom atycznych, przy działaniu ciepła na inne związki węglowe. W istocie, możemy przyjąć, że pod wpływem bardzo wysokiej tem p eratu ry węgiel i wodór związków owych oddzielają się w postaci naj wy trw alszego na działanie ciepła acetylenu i ten dopiero w tem peraturze cokolwiek niższej ulega poli- m eryzacyi, której owocem je s t benzol. Inne reakcye, mogące odbywać się w tem peraturze wysokiej n ad m ieszaniną gazów, w której obok acetylenu i wodoru, pochodzącego z ro z­

k ład u m ateryi organicznej, znajdu je się p a ra benzolu, objaśniają fakt tw orzenia się tych bardzo złożonych mieszanin, które pod nazw ą gazu oświetlającego, kwasu drzewnego, dzieg­

ciu, smoły gazowej i t. d. są nam dobrze znane, jako produkty suchej dystylacyi. N ie należy jed n ak zapominać, że teo ry a tworzenia się owych produktów suchej dystylacyi m a w sobie wiele punktów niezupełnie wyświetlo­

nych i że do takich właśnie punktów należy sam a polimeryzacya. U leg a ją jej liczne bardzo związki i nie zabrakłoby nam długie­

go szeregu przykładów tego zjawiska. B a ­ dania nad nią są oddaw na prowadzone i bardzo ju ż wielu dostarczyły ciekawych szczegółów. Niemniej wszakże wiele w niej pozostaje jeszcze do zbadania i naw et ta k prosty przykład polimeryzacyi, ja k przejście acetylenu w benzol, może dostarczyć niemało m ateryału do badania. T ak np. nie możemy dotychczas objaśnić, dlaczego obecność pe­

wnych ciał, niebiorących żadnego w p rze­

mianie udziału, sprzyja jej w bardzo wyso­

kim stopniu. Ciałem szczególnie sprzyjają- ! cem polimeryzacyi acetylenu n a benzol je s t np. chlorek cynku.

Acetylen odznacza się pomiędzy węglowo­

doram i osobliwszą skłonnością do łączenia się z pewnemi m etalam i, np. z miedzią, s re ­ brem , rtęcią. Związki podobne zaw ierają w sobie zawsze tlen i często byw ają dosyć złożone, a tw orzą się w prost przez działanie acetylenu n a alkaliczne, czasem naw et— obo­

ję tn e roztwory m etali. Jeżeli chlorek mie­

dzi (jednowartościowej) rozpuścimy w amo­

niaku i przez roztw ór przepuszczamy acety­

len, zostaje on pochłonięty i jednocześnie wydziela się nierozpuszczalny bezkształtny osad, zabarwiony n a ciemno-czerwono. Osad ten nazywamy acetylenkiem miedzi. P od działaniem kwasów tworzy się z niego odpo­

wiednia sól miedziana i acetylen wydziela się w stanie praw ie czystym. K orzystam y czę­

stokroć z tej reakcyi w pracowniach che­

micznych: K iedy palnik gazowy B unsena pali się nieprawidłowo, nie u góry, lecz u do­

łu, w okienku, przez które dopływa powie­

trze, wtedy wydziela się z niego m ieszanina gazów, zaw ierająca w sobie acetylen. P r o ­ w adząc tę mieszaninę do amoniakalnego roz­

tw oru chlorku miedzi, przygotowujemy acety- lenek miedzi, a z niego, przez rozkład kwa- sem solnym rozcieńczonym, wydobywamy acetylen. Acetylenek miedzi, a także srebra, rtęci, w stanie suchym, są to ciała bardzo nietrw ałe. Z a ogrzaniem, albo uderzeniem, potarciem , ro z k ła d ają się z hukiem i silnem w strząśnieniem mechanicznem.

Z aznaczona dopiero własność rozkładania się z wybuchem pewnych związków acetyle­

nowych je st w wysokim stopniu godna uwagi.

N ietylko acetylenki metali własność tę posia­

dają: dzielą je z niemi i liczne inne pochodne acetylenu. W ogóle naw et można powie­

dzieć, że m niejszą lub większą skłonność do ro zkładan ia się z wybuchem m ają wszystkie związki, wytwarzane przez acetylen, w któ ­ rych zachował się u k ład atomów, cechujący to ciało, czyli, ja k się wyrażamy, budowa acetylenowa. Sam acetylen, ja k tego do­

wiódł B erthelot, wybucha, i to gwałtownie, jeżeli w jego m asie wywołamy wybuch j a ­ kiegoś ciała innego, np. nitrogliceryny.

A . B aeyer zb ad ał w tym względzie cały sze­

reg pochodnych acetylenu, a przedewszyst- kiem ciała, noszące przydługą nazwę kwasów poli-acetylenokarbonowych, których składem bliżej zajmować się tu taj nie mamy zam iaru, i dowiódł, że ciała, obdarzone budową ace­

tylenową, w ybuchają tem łatwiej i tem gw ał­

towniej, im cząsteczka ich staje się bardziej złożoną. N a podstawie swych badań B aeyer o p a rł ciekawą te e ry ą wybuchania związków węglowych, któ ra, może niesłusznie, zamało zwróciła na siebie uwagi ’). W szczegóły

') A dolf Bayer, Polyacetylenverbindungen, B eriehte d. d. ch. Gesełlseh., X V III 2 2 6 9 .

(7)

N r 17. WSZECHSW1AT. 263

jed n ak tej sprawy wdawać się tu ta j nie mo­

gę i poprzestaję na zaznaczeniu wybucho­

wych własności acetylenu, jako własności, z którem i może liczyć się wypadnie, kiedy ten węglowodór zostanie wprowadzony do zastosowań praktycznych.

Acetylen posiada ciężar właściwy dość blizki powietrza, wynoszący 0,9, jeżeli po­

wietrze przyjm ujem y za jednostkę. Odnie­

siony do jednostki wodornej, ciężar ten wy­

razi się przez liczbę 13. Ponieważ wiadomo nam , że podwojony ciężar właściwy związku w stanie gazu, odniesiony do wodoru, przy­

jętego za jednostkę, daje nam wprost ciężar cząsteczkowy związku; ponieważ, z drugiej strony, wiemy, że ciężar atom u węgla, w p o ­ równaniu z atom em wodoru = 1, w yraża się przez 12; przeto z podwojonego c. wł. ace­

tylenu = 26 wnioskujemy, że cząsteczka jego zawiera w sobie 2 atom y węgla (2 X 12) i 2 at. wodoru. Ten wniosek

A v y r a ż a

się przez wzór chemiczny:

C2H 2,

który przyjmujem y dla acetylenu. W zór ten zostaje potwierdzony przez skład wszyst­

kich związków, pochodzących wprost od ace­

tylenu niespolimeryzowanego, a także roz­

m aitych produktów jego przem ian.

W iemy jed nak, że węgiel je s t pierw iast­

kiem czterowartościowym w porównaniu z wodorem i dlatego przyjąć musimy, że gdy

Z

liczby 8 jednostek powinowactwa, jakiem i rozporządzają 2 atomy tego pierw iastku, dwie tylko jednostki są nasycone przez wo­

dór, pozostałe 6 m uszą nasycać się wzajem­

nie. S tąd przyjąć musimy, że atom y węgla w acetylenie są związane między sobą wiąza­

niem potrójnem i budowa acetylenu wyraża się przez wzór graficzny:

H — 0

e s

C — H .

( Dok. nast.).

Z n .

PROTOPLAZMA.

Odczyt prof. Danilewskiego na międzynarodowym zjeździe lekarskim w Rzymie 1894 roku.

(Dokończenie).

W ażną byłoby rzeczą przekonać się, czy należy przypuszczać, że cząsteczka białka w protoplazmie zw ierząt wyższych doszła już do szczytu swego rozwoju i skompliko­

wania.

A zali w istocie nie je s t ona ju ż zdolną teraz do przyjmowania do swego składu podczas życia organizmu nowych grup ato­

mów, ta k ja k przyjęła ongi grupy leucynowe, tyrozynowe, glicyno we etc., które zawiera obecnie?

T a własność sładu chemicznego białka, której istnienie jest bezwątpienia tak da- wnem jak i istnienie b iałk a samego, nie mo­

g ła zniknąć w jego cząsteczce, gdyby nawet ta ostatnia osiągnęła szczyt swego rozwoju chemicznego.

Nie ulega wątpliwości, że pierwsza lepsza grup a atomów nie może stać się częścią składową cząsteczki b iałka, ja k również i to, że nie każdy bez w yjątku organizm może jej dostarczyć warunków niezbędnych do takiego skomplikowania składu. Lecz nic nas nie upoważnia do m niemania, źe nie istnieją już takie grupy atomów, którychby cząsteczka białka wobec ograniczeń, zależnych od obec­

nego jej składu, nie m ogła przyjąć do swego łona.

Dlatego też z teoretycznego punktu wi­

dzenia naw et substancye białkowe organizmu ludzkiego należy uważać za zdolne do przyj­

mowania do swego składu nowych grup atomów. D latego to pozwolę sobie na kilka rozważań i porównań ściśle związanych z na­

der ważnemi zjawiskami życia ludzkiego, mogących nam dostarczyć ciekawych wska­

zówek co do praktycznego życia i wreszcie mogących dać pewien impuls przyszłym b a­

daniom; pozwolę sobie mianowicie w krótkim zarysie poruszyć następującą kwestyą:

Skoro cząsteczka b iałk a wzrosła, kom pli­

kując się w pewnych okresach filogenezy no-

(8)

wemi grupam i atomów, skoro teoretycznie niepodobna jej odmówić pewnych rysów, znamionujących skłonność do dalszych zm ian i komplikacyj, zatem czy nie możnaby ju ż |

teraz znaleźć bezpośrednich lub pośrednich wskazówek co do tego, co czeka naszę czą­

steczkę białkową, a więc i nasz organizm cały w mniej lub więcej odległej p rzy ­ szłości?

W początku swego istnienia w przyrodzie kompleks protoplazm atyczny, a wraz z nim i jego podstaw a białkowa, ulegały nieustan­

nym zmianom. Te dwa czynniki życia na ziemi pomimo pewnego stopnia stałości d a ­ leko bardziej ulegają wpływom zewnętrznym, niż k ry ształ lub jakikolw iek m inerał zło­

żony.

N ieustannie zm ieniająca się g ra w arun­

ków zewnętrznych zm usiła protoplazm ę do powolnych stopniowych zmian, do ciągłego komplikowania swego składu chemicznego;

cząsteczka b iałka w swym wzroście szła, nie- zbaczając z drogi, krok w k rok za pro to ­ plazm ą. Tysiące la t mogły upłynąć zanim jakikolwiek wpływ zew nętrzny, niezliczoną ilość razy już to atakując, ju ż to cofając się, zdołał utrw alić w protopłazm ie zmianę od­

nośną. Lecz z chwilą, gdy z zew nątrz dzia­

ła ją c a substancya s ta ła się częścią składową nietylko protoplazm y lecz i cząsteczki b iał­

kowej, nowa ta g ru p a atomów n a b ra ła cha­

ra k te ru biotycznego. S ubstancya, odpowia­

dająca tej nowej grupie atomow s ta ła się niezbędną dla życia organizmu. S tały jej dopływ z zew nątrz w postaci pożywienia był koniecznym i ustanie tego dopływu staw ało się rzeczą szkodliwą, jeżeli nie zgubną, dla życia organizm u. Lecz w n aturalny ch wa­

runkach wszystko to odbywało się ta k wolno, iż gdybyśmy żyli wtedy, życie nietylko n a­

sze lecz i całego szeregu pokoleń nie w ystar­

czyłoby do uchwycenia chociażby jednego tylko z tych przeistoczeń protoplazm y.

Lecz ju ż oddawna my, ludzie, zwłaszcza zaś my, współcześni, nie żyjemy w w arunkach naturalnych. N ie będę się zastanaw iał tu ­ ta j, czy je st to rzeczą pożyteczną czy szko­

dliwą dla naszego umysłowego bytu.

(N asi filozofowie i m oraliści b a d a ją tę sprawę z godną podziwu energią, lecz nie­

stety często ze znakom itym brakiem znajo­

mości przyrody ciała ludzkiego). B ądź co

bądź rozw ażania tak ie zbytby mnie oddaliły od mego tem atu. L ecz nie mogę pominąć milczeniem, ja k dalece te warunki dotyczą przyszłości m ateryalnej podstawy życia a więc protoplazm y i substancyj białko­

wych.

W a ru n k i, panujące nad życiem społeczeń­

stw a obecnego ze wszystkiemi jego w arstw a­

mi, zachowały tylko pozory naturalności.

N ie przestaliśm y, coprawda, oddychać po­

wietrzem , podobnie ja k najdalsi nasi przod­

kowie. Lecz powietrze, do oddychania któ- rem zm uszają nas warunki życia obecnego, nie je s t naturalnem ; co więcej je st ono zepsu­

te, gdyż systematycznie, gwałtem , wprow a­

dzamy doń pierw iastki, o których wiemy, że są organizmowi szkodliwe. Lecz pomimo to silimy się aby uwierzyć, że ten kierunek ży­

cia zachował w całości swe naturalne po­

zory.

Toż samo da się powiedzieć o wodzie.

W wąwozach górskich, w lasach dziewiczych, dokąd nie wcisnęły się jeszcze fabryki, gdzie ludzie żyją rozrzuceni w grupach nielicznych, gdzie nie słychać świstu lokomotyw, tam jedynie może człowiek znaleźć i pić wodę

czystą i zdrową.

A pożywienie nasze — cóż w niem pozo­

stało norm alnego, pominąwszy w ogólności obecność ciał białkowych, wodanów węgla, tłuszczów, soli, wody, tych podstaw niezbęd­

nych każdej substancyi pożywnej. Umysł nasz niezliczoną ilość razy wysilamy, aby pokarm y nasze pozbawić mniej lub więcej znacznej części ich własności plastycznych, byle im tylko nadać sm ak bardziej ostry, bardziej podniecający.

I czynimy to w tej samej chwili, gdy coraz bardziej w zrastające zdobycze wiedzy uczą nas, że substancye białkowe są podstaw ą n a­

szego pożywienia i zdrowia. Cóż można znaleźć naturalnego, odpowiadającego isto ­ tnym potrzebom protoplazm y w użyciu n a j­

różnorodniejszych środków podniecających, wr użyciu alkoholu, tytoniu, w nadużyciu morfiny, kokainy, opium, eteru, sulfona- lu etc.?

Substancye te są obce naszej m atery i ży­

wej; usypiają one zmysły nasze, gdy organizm wym aga ich usług i pobudzają nasz u k ład nerwowy, gdy spokój byłby dlań nieskończe­

nie użyteczniejszym i zdrowszym. N ie je-

(9)

N r 17.

WSZECHSWIAT.

265 stem bynajmniej bezwarunkowo przeciwnym

użyciu um iarkowanem u rozm aitych przypraw.

Należy się w samej rzeczy zgodzić, że użycie produktów naturalnych, których uprzednio nie przyrządzono odpowiednio dla nadania im przyjemniejszego sm aku, je s t rzeczą nie­

możliwą dla człowieka cywilizowanego.

Lecz pocóź w tem przyrządzaniu posuwać się tak daleko, ażeby nietylko osłabić w ar­

tość pożywną danego pokarm u, lecz ją naw et ujem ną uczynić?

N a czem polega użyteczność biologiczna serów, których obecność na stole z trudnością znieść możemy, lub zwierzyny „pańskiej”

w najwyższym stopniu, której widok w stanie surowym w strętem nas przejm uje?

N aturalność zachowujemy jedynie w samej istocie rzeczy, w tem , w czem na żaden spo­

sób nic zmienić niepodobna, w tem, że od­

dychamy powietrzem, że pijemy wodę, że odżywiamy się tłuszczam i, białkam i, woda- nam i węgla i solami. P od każdym innym względem cywilizacya stw arza w arunki bytu coraz bardziej sztuczne, coraz bardziej obce protoplazm ie naszej.

Cóż pcha nas po tej drodze?

Czy pogoń za dobrobytem ekonomicznym, albo dążenie do użyteczności biologicznej?

Jeżeli zbadamy główne przyczyny, pobudza­

jące do wszystkich nowych wynalazków, do­

tyczących bezpośrednio substancyj odżyw­

czych i podniecających, wyróżnimy z łatw o­

ścią ze wszystkich motywów jeden, wijący się ja k nić przewodnia przez cały szereg odno­

szących się tu faktów. J e s t to dążność do jaknajszybszego, jak n aj częstszego nasycenia żądzy rozkoszy i używania.

To poszukiwanie rozkoszy, to dążenie do wszystkiego co je st przyjem nem , istniało w najodleglejszej już przeszłości i wtedy także było bodźcem do postępowego rozwo­

ju. Być bardzo może, że niejedno przeisto­

czenie kompleksu protoplazm atycznego w fi­

logenezie i obecność niejednej grupy atomów w cząsteczce b iałk a są owocem działania tego właśnie potężnego bodźca.

W czasach przedhistorycznych bodziec ten prowadzi formy organiczne powoli, co p ra ­ wda, lecz pewnie, do istotnego postępu.

B rak um iarkowania w rozkoszy i b rak roz­

wagi w wyborze środków podniecających, są tak samo szkodliwe dla protoplazm y n a­

szej ja k piorun, lodem przejm ujące zimno i skwarny upał. Środki te, przy pewnem natężeniu ich działania są tak zgubne dla organizmu naszego ja k trucizna. A jak że często taki środek podniecający je st już sam przez się substancyą trującą.

Obecnie życie ludzkie przebiega wszystkie swe fazy szybciej daleko niż ongi. My wszystko robimy szybciej; rozwijamy się wcześniej; wcześniej nabieram y doświadcze­

nia w takich rzeczach, do których mózg nasz i ciało nie są jeszcze gotowe. Poszukiwanie rozkoszy stało się częstszem i rozpoczyna się wcześniej. Jednostajne przyjemności nużą nas szybko; staram y się urozmaicać je nie­

ustannie. Nerwy nasze stępiają się szybko, i dla osiągnięcia tej samej rozkoszy wprowa­

dzamy do ciała r.aszego coraz to większą ilość substancyj podniecających.

„W arsz ta t cywilizacyjny” wytęża wszyst­

kie swe siły, ażeby zadość uczynić wszystkim wymaganiom i z uprzedzającą uczynnością wyszukuje coraz to nowych środków w tym samym wciąż celu.

Oto schemat ogólny życia m ateryalnego wszystkich warstw obecnego społeczeństwa.

B,óżnice sprow adzają się jedynie do środków, którem i różne warstwy posługują się, by się zadowolnić. W pływy, które ongi w czasach pierwotnych działały n a protoplazm ę przy­

padkowo i z długiemi przerwam i, n a równi z innemi, często w prost przeciwnie działają- cemi, wpływy te są obecnie w większości wypadków sztucznie systematyzowane i kon­

centrowane i d ziałają w całej swej po­

tędze.

Gdy dawniej tysięcy la t było potrzeba do

i

wcielenia do składu białka żywego nowej grupy atomów, być bardzo może, że w nie­

zmiernie tem u sprzyjających w arukach życia

i

obecnego kilka wieków wystarczy do osiągnię­

cia podobnego rezultatu . W edług wszelkie­

go prawdopodobieństwa, alkohol nie je st obcym żadnej postaci zwierzęcej i nie je st

| wyłączną własnością naszych fabryk i pi­

wnic. P raw d ą je st, że organizmy niższe

| nie bu du ją dystylarni i nie utrzym ują armij i urzędników kosztem alkoholu, lecz niekiedy i w zwierzęcem i w roślinnem państwie wa-

; runki bytu k ształtu ją się w tak i sposób, że

| . wytworzenie alkoholu w ilościach minimal-

| nych staje się rzeczą możliwą, a naw et nie­

(10)

266 N r 17.

uniknioną. A zatem ten ostatni może p rze­

niknąć do różnych organizmów d ro g ą ich pożywienia.

Lecz co za różnica pomiędzy rządkiem , zaledwie dostrzeźonem wprowadzaniem a l­

koholu, a użyciem tego ostatniego przez lu­

dzi od tej chwili, gdy poraź pierwszy o trzy­

mano sztucznie ten produkt. T rzeba się zgodzić, że odporność naszej protoplazm y jest zaiste zadziwiająca.

M ając n a uwadze gwałtowne, stałe i d łu ­ gotrw ałe wprowadzanie grupy alkoholowej do ciała ludzkiego, dziwić się napraw dę wy­

pada, że w protopłazm ie większości świata cywilizowanego alkoholowa g ru p a atomów nie stanowi dotąd niezbędnej naturalnej części składowej. Lecz w ątpić niepodobna, że organizm y nieszczęsne, których istnienie je st w oczach społeczeństwa samego plam ą , srom otną dla cywilizacyi, m ają protoplazm ę ! zalkoholizowaną. P am iętać należy, źe ci | nieszczęśliwi, bez pomocy i nieustannego ! wpływu alkoholu prawie źe nie są zdolni do prow adzenia takiego życia ja k inni ludzie.

W iedza współczesna nie rozw iązała dotąd tej zagadki biologicznej i nie p oddała jeszcze naszemu powonieniu ułam ka protoplazmy naw skroś zalkoholizowanej. L ecz to n ie mo­

że ani powstrzym ać ani zniweczyć myśli, że logicznie rzecz biorąc, fak t taki może się ziścić i źe, według wszelkiego prawdopodo- podobieństwa, je st już w rzeczywistości spełnionym.

B łędnem byłoby mniem anie, że człowiek tylko rzadko znajduje się w okolicznościach z alkoholizmem analogicznych. Oto spis kilku nałogów wchłaniania substancyj orga­

nizmowi obcych, nałogów zastarzały ch bądź w jednych, bądź w innych miejscowościach, z którem i wiedza i norm alna część społe­

czeństwa wystąpiły już do walki: alkoholizm, moifinomania, kokainomania, arsenofagia, eterom ania, nadużywanie tytoniu, dobrowol­

ne lub też niedobrowolne używanie zgniłych pokarmów i t. d.

Z nane są ogólnie zgubne skutki tych nało­

gów, nie mam zatem potrzeby w daw ania się w ich opis. N aw et co do arsenofagii nauka nie zdołała nam rozjaśnić fa k tu w prow adza­

n ia arszeniku do kom pleksu protoplazm a- tycznego. Lecz niejednokrotne spostrzeżenia j wykazują, że nagłe pow strzym anie się od I

| zwykłych dawek arszeniku wywołuje u arse- nofagów stan n ad e r przykry i cały szereg zaburzeń w organizmie, ustępujących jedynie pod wpływem nowych dawek tej substancyi.

F a k t ten czyni n ad e r prawdopodobnem p rzy­

puszczenie, że u zadawnionych nałogowych arsenofagów arszenik stał się w pewnej po­

staci częścią składow ą kompleksu proto- plazm atycznego.

Do szeregu aż n adto już długiego substan­

cyj, jak ie ludzie gw ałtem do swej m ateryi żywej wprow adzają, technika obecna dorzuca od czasu do czasu przetwory nowe.

To dążenie do poszukiwań technicznych m a niewątpliwie sw ą-użyteczną stronę; lecz użyteczność niejednego nowego wynalazku często została zm niejszona przez życie p ra k ­ tyczne, nadające mu ch arak ter nienormalny a często naw et szkodliwy i zgubny dla o rga­

nizmu.

A je d n a k któż może zaręczyć, że synteza techniko-chemiczna przyszłości nie da ludz­

kości nadziei posiadania szeregu eubstancyj mogących uwolnić ludzkość od plag, z k tó re ­ mi bezskutecznie walczą kaznodzieje i filozo­

fowie. W yobraźm y sobie czas, w którym kilka zastrzyknięć podskórnych wystarczy do wyleczenia z zadawnianego egoizmu, chro­

nicznej pychy i zarozum iałości, niewierności, wreszcie z m ilitaryzm u i wszelakich innych

„izmów.”

Oczywiście w oczekiwaniu takiej szczęśli­

wej przyszłości byłoby rzeczą roztro pn ą za­

chować o ile możności czystość i wrażliwość protoplazm y naszej, chronić j ą p rzy naj­

mniej aż do tego złotego wieku od wpływu alkoholu, morfiny, kokainy i tylu innych po­

dobnych substancyj.

W szystkie te wprow adzania sztuczne ko­

niec końców są szkodliwe, raz dlatego, że m ają one miejsce w zbyt wysokim stopniu natężenia, powtóre dlatego, źe substancya wprowadzona co do przyrody swej je s t wrogą własnościom protoplazmy. W norm alnem życiu organizmów w ogólności, zwłaszcza zaś w życiu ludzkiem, widzimy przypadki peryo- dycznego wcielania substancyj szkodliwych, wywołujących choroby, często o^charakterze epidemicznym i będących przyczyną śmierci tysięcy ludzi. Obecnie wiemy, że substancye to są wytwarzane przez bakterye.

Niewątpliwie działanie bakteryj na orga-

(11)

niziny zwierzęce datuje się od pierwszych okresów istnienia życia na ziemi i od tej już chwili je s t powodem walki na śmierć i ży­

cie. W tej walce padło mnóstwo wielkie organizmów, lecz po upływie pewnego prze­

ciągu czasu protoplazm a a z nią, i substancye białkowe do pewnego stopnia przystosowały się i stały się odpornemi na działanie owych produktów życia bakteryj.

Uważam za wysoce praw dopodobną hypo- tezę, że w tych przypadkach przystosowanie polega na dopuszczeniu substancyj trujących z początku do składu kom pleksu protoplaz- matycznego a potem do składu sam ej czą­

steczki białka. T e ostatnie m ogą bowiem wtedy tylko zachować się obojętnie wobec trujących grup atomów, gdy ta sam a grupa tru jąc a je s t organiczną integralną częścią składową kompleksu. W tedy bowiem funk- cye cząsteczkowe kompleksu protoplazm a- tycznego i białkowego z jednej, substancyi zaś trującej z drugiej strony s ta ją się izoto- nicznemi, jednorodnem i, i ta ostatn ia nie może w wymienionym wyżej kompleksie wy­

wołać żadnych zaburzeń, ta k ja k nie wywo­

łuje ich w cząsteczkach podobnej do siebie natury.

U wielu zwierząt spotykamy tę obojętność, łub, ja k ją te ra z nazywamy, tę odporność przyrodzoną względem różnych substancyj trujących pochodzenia roślinnego. Tę sam ą odporność wiedza współczesna s ta ra się osięgnąć drogą sztucznych szczepień i osięga j ą istotnie przy zachowaniu pewnych w arun­

ków, lecz skutek je s t nader krótkotrw ały.

Jeżeli udaje się drogą szczepienia ospy dojść niekiedy dt> bardziej długotrw ałych wyni­

ków, to dlatego że organizm nasz przystoso wał się od niepam iętnych czasów do działania ja d u ospowego na drodze natu raln ej i że sam proces szczepienia ja d u ospowego znaj­

duje g ru n t już dobrze przygotowany, czego niestety nie można powiedzieć o szczepieniu innych „b ak tery j,” lub toksyn złośliwych.

Streszczę tera z pokrótce to wszystko, com wyżej powiedział. W części ostatniej s ta ra ­ łem się dowieść niezbędności jaknajdo- kładniejszego zbadania i to z nowego punktu widzenia własności protoplazm y i jej pod­

stawy białkowej, które pozornie jedynie wy-

j

N r 17.

d a ją nam się niezmiennemi pod względem chemicznym i biologicznym.

T rudną, nad wyraz tru d n ą rzeczą jest przebudowanie protoplazmy, zwłaszcza zaś trw ale i na czas dłuższy. Codzienne spo­

strzeżenia uczą nas, źe przebudowa ta jest łatwiejszą we wstecznym niż w postępowym kierunku. Można więc mniemać, że wpro wadzenie substancyj obcych do protoplazm y, wprowadzenie gw ałtem , wbrew istotnym jej potrzebom, powoduje zmiany prędzej szkodli­

we niż użyteczne dla organizmu naszego.

Powiedzą mi: „Może właśnie ta protoplazm a, zalkoholizowana lub zmorfinizowana na- wskroś aż do samej cząsteczki białkowej, za­

pewnia nam życie przyjemne. A w takim razie jakie znaczenie m ają te wszystkie oba­

wy?” Przypuśćmy, kiedy tak, że moźliwem je s t takie zalkoholizowane lub zmorfinizowa- ne życie; powiedzmy naw7et, że może to nam zapewnić byt subjektywnie przyjemny. A le nie o to tu chodzi. Innej wagi pytanie rodzi się w umyśle naszym: czy byt taki byłby postępem , czy też krokiem wstecz dla życia organicznego wogóle, w szczególności zaś dla życia ludzkiego.

Odpowiedź — ani na chwilę o tem nie w ąt­

p ię — będzie jednogłośną: nigdy, pod żadnym względem byt w takich warunkach, gdyby alkohol, morfina, lub jakakolw iek inna tego rodzaju substancya sta ła się substancyą bio­

tyczną, do życia samego niezbędną, nigdy byt podobny nie mógłby być postępem dla życia ludzkości!

Tłum . Z. Szym anow ski•

267

Zurych.

Nieopodal głównego graacliu uniw ersytetu i politechniki rozciąga się okazały dwupiętrowy budynek z napisem: „Cliemisches L ab o rato riu m .”

T u technik zurychski odbiera swe wykształcenie chemiczne od cli wili, kiedy po raz pierw szy do­

puszczony je s t do robót praktycznych aż do tej, gdy po wykończeniu ta k zwanej pracy dyplomo­

WSZECHSWIAT.

(12)

26 8

wej, opuszcza politechnikę. R ozkład gm achu najzupełniej odpowiada swemu przeznaczeniu:

mieści on w sobie zarówno laboratoryum ogólno analityczne, obecnie pozostające pod kierunkiem prof. Treadw ella, ja k o też laboratoryum chemii technicznej dla starszych słuchaczów, gdzie kie­

ru je prof. Gnehm i znany na świat cały specyali- sfa w fabrykacyi sody i kw asu siarczanego, Lun- ge. L aboratorya m ieszczą się n a pierwszem piętrze; sale przestrone, wysokie i z dobrą wentylacyą zapew niają licznym pracującym d o ­ skonale przy robocie w arunki hygieniczne. Ściśle przestrzegany zakaz nie wykonywania w ogólnej sali ro b ó t z gazam i szkodliwem i wpływa ja k n a j- lepiej na czystość pow ietrza. P rz y ogólnej sali laboratoryum technicznego, obliczonej na 60 osób, mieści się oddzielny pokój do analiz gazo­

wych, zaopatrzony w przy rz dy do b adań nau­

kowych i technicznych. K ró lu je oczywiście wszędzie w najrozm aitszych form ach praktyczny w ynalazek profesora, nitrome*r Lungego.

Na parte rz e mieszczą się pokoje przeznaczone do robót, których nie wolno wykonywać we w spól­

nej sali, a więc pokój z piecami do topienia, po­

kój do wyparowywania większej ilości płynów z dużem i kotłam i i odpowiednią w entylacyą, p o ­ kój do p ra c z gazam i szkodliwem i, skład eteru, w którym dla ostrożności niem a ośw ietlenia g a­

zowego, farbiarnia z k ilku m odelam i m aszyn drukarskich, wreszcie pokój m aszyn, najczęściej używanych w technice. P rasy, h eblarki, m łoty w ypełniają ten pokój.

D rugie piętro poświęcone je s t zbiorom che- miczno-technicznym. Zarówno nieorganiczny ja k i organiczny przem ysł są tu bogato rep rez en to ­ wane, choć niejednostajnie. Kolekcya ru d je s t bardzo skrom na, natom iast przem ysł sodowo- siarczany przedstaw ia się okazale. N ajrozm aitsze rodzaje kw asu siarczanego i przejściowych p ro ­ duktów , któ re się zbiera zanim ostatecznie kwas otrzym anym zostanie, za jm u ją kilka szaf. W d zia­

le organicznym dokładna kolekcya barwników i piękny nowy dużych rozmiarów' model brow aru zasługują na uwagę.

L . B r.

SPRAW OZDANIE.

(Dokończenie).

D ra J. Nusbauma, Podręcznik zoologii.

Tyle co do samej treści podręcznika i jego układu. P ozostaje zatem jeszcze rozejrzeć się nieco w szczegółach i uwzględnić sposób w ykładu i język, ja k im je s t napisany. C zytając z uw agą cały podręcznik, można zauważyć, że pierw sze

w nim ustępy, a więc dotyczące zw ierząt najniż­

szych, są napisane zrozum iale i zajm ująco, wy­

kład w7 nich prosty i zdolny zaciekawić każdego czytającego. P osuw ając się coraz dalej w czy­

taniu, spostrzeżem y zwolna, że przym ioty po ­ wyższe ja k o ś nieznacznie słabną, sposób pisania (styl) sta je się cięższym, a wykład mniej jasnym i nie zaw sze ścisłym. Odnosi się to przede- w szystkiem do dalszych części podręcznika, om a­

w iających zw ierzęta wyższe, a mianowicie k rę ­ gowce. W ogóle łatwo z tego przyjść do wniosku, że początek książki został opracowany staranniej, aniżeli je j koniec, a zarazem że i sam autor p a­

nował tam lepiej nad przedm iotem aniżeli tu ta j.

W szystkich nieścisłości i wad nie będę wyliczał, gdyż niem a tu na to miejsca, zwrócę tylko uwagę choćby na kilka naj waż niej sżych. P ostaci i b u ­ dowy serca u ryb nie opisano wcale (a należałoby także wspomnieć coś o sercu żarłaczy), obieg krw i u tychże— wadliwie i niezrozum iale, i nie zam ieszczono ani jednego rysunku objaśniającego ten ostatni. W opisie gadów i ptaków niema wcale mowy o sercu i o krwiobiegu. T ak sa­

mo ma się i rzecz z płucam i, albowiem niedosta­

tecznej w zm ianki o nich przy opisie żaby nie m ożna brać poważnie. T ak płuca i serce, ja k i krw iobieg zostały opisane dokładniej dopiero p rz y ssawcach i zarazem objaśnione rysunkam i, lecz i tu nie w szystko je s t ścisłe, sam bowiem opis serca (niem a np. mowy o przedsionkach) pozostaw ia nieco do życzenia. Ażeby objaśnić budowę ciała ssaka a u to r w ybrał wołu (niby dla- i tego, że każdy uczeń może widzieć oddzielne j e ­ go części w ja tk ac h ), i na tym nieszczęsnym w zorze przedstaw ia uczniowi najbardziej w świe- cie zwierzęcym złożony żołądek, zam iast zazna­

jom ić go w przód z pojedynczym , i mówi np.

0 zębach, z których wół niektórych nie posiada wcale. Je śli autorow i chodziło o przystępność zw ierzęcia dla ucznia, to należało wybrać np.

świnię (k tó rą każdy uczeń widział może naw et we w łasnym domu ćwiartowaną), posiadającą w szystkie i wybitnie rozw inięte zęby, pojedynczy

j żołądek i t. d. W yliczywszy narządy zmysłów

i u wołu a u to r zaznacza, że zwierzę to posiada za­

pewne „jeszcze k ilk a innych zmysłów w skórze 1 m ięśniach, któ re nie są dobrze zn a n e.” N a co się zdało praw ić początkującem u o takich rz e ­ czach, o których n ik t zapewne ścisłego nie m a wyobrażenia? „O d zmysłów, a więc od oka, ucha i t. p . ” czyliż oko i ucho je s t zmysłem, a nie

| narządem tylko (str. 228)? Na str. 323 i na-

| stępnej j e s t mowa o zapładnianiu kwiatów przez S

owady; należało raczej ustęp ten opuścić, albo przynajm niej innych używać w yrażeń, gdyż rzecz ta je s t zupełnie nie na swojem miejscu. Poczci­

wego w róbla autor potępia dwa razy ja k o szko­

dliwego (str. 206 i 328), broni zaś bociana (str. 189), uznanego za najszkodliw szego ze w szystkich naszych ptaków. „Pasów u pancer-

| nika je s t tr z y ” ( 2 4 4 ) —je s tto nieścisłe, ponieważ

j u różnych gatunków zbrojowników ilość ich bywa N r 17.

(13)

N r 17. WSZECHSWIAT. 269 rozm aita. „W szystkie gatunki pancerników żyją,

w Ameryce południow ej”— i to nie je s t dokładnie powiedziane, bo żyją i w południowych częściach północnej. „Bizony różnią się od żubrów mniej- szemi ro zm iaram i” — właśnie że rzecz ma się wręcz odwrotnie.

Takich i tym podobnych nieścisłości i niesto­

sowności naukowych mógłbym przytoczyć jeszcze niemały szereg, ponieważ (o je d n ak zajęłoby tu zawiele miejsca, p rzeto p o p rze staję na wykaza­

niu powyższych. K siążka p. N. je s t napisana wogółe przystępnie (czasami au to r sta ra się być aż zanadto zrozumiałym) i niejednokrotnie dosyć pomysłowo, czego dowodem mogą być „uwagi dla nauczyciela," zamieszczone tu i owdzie, lecz co praw da wymagające niekiedy od niego zbyt wiele *).

Jedną z najsłabszych sti-on podręcznika d-ra N usbaum a je s t języ k , a poczęści i term inologia w nim użyta. Szczególniej pierwszy je s t wadli­

wy, a częstokroć nawet pożałow ania godny, i z tego to przedew szystkiem względu książka trac i wiele na swojej w artości. P rz y pisaniu podręczników przeznaczonych do użytku młodego pokolenia, powinno się uważać zarówno na czy­

stość, ja k i na poprawność ję zy k a w daleko wyż­

szym stopniu, aniżeli p rzy układaniu dzieł spe- cyalnych: należy pam iętać nietylko o tem co się pisze, ale i ja k się pisze. Z mnóstwa w ad ję z y ­ kowych przytoczę: „cały dzwoneczek przysiada ja k b y ” (15); „bogatą w kolce” i t. d. (w wielu miejscach); „sięgający zaledwie półtorej linii”

(47), zam. dosięgający, dochodzący i t. d.; „ciało rozpada się na liczne pierścieniea (55), z. dzieli się, je s t podzielone;^ „że jeżow ca zaledwie w rękę wziąć można, by się przytem nie u k łu ć ” (38), z. trudno wziąć w rękę bez ukłucia się; „zbliża­

ją c zaś palce i przyw odząc nogi, składa błonę i fałduje j ą ” (300). Zarówno takie niewłaściwe wyrażenia: „zębów na szczękach b r a k ” (134), z. w szczękach b rak u je, a właściwie niema; „nau­

czyciel powinien ilustrow ać ich położenie na ciele ludzkiem ” (177), pewno ma tli być: objaśniać — w ciele. Wiele wyrazów użyto w złym rodzaju, wiele w niestosownej odmianie, np.: „m ałż, m ał­

ż a ,” zam. m ałża, małży; „prążków ” z. prążek;

„ow ada,” „g a d a” wszędzie, z. ow adu, gadu;

„sam cy” (216) z. samce; „na pow ierzchnią,”

„przez chełbią” z. powierzchnię, chełbię; „sto­

nóg” z. stonoga i t. p. Język podręcznika za­

nieczyszczony na każdej niem al stronicy mnó­

stwem wyrazów obcych, zupełnie zbytecznych, gdyż istnieją wyborne polskie słowa, i tak: farba (z. barw nik), obserwacya (z. spostrzeżenie), fał­

dy, sfałdowany (z. zm arszczki, pomarszczony), forma (z. postać), cecha (znam ię, odznaka), p ro ­ dukować (wytwarzać, wydawać, rodzić), regular- ny (prawidłowy), k ontur (zarys), interesujący (zaj-

') Uwaga n a str. 128 je s t zupełnie niesto­

sowna.

m ujący), komunikować się (łączyć się), rezu ltat (skutek, wynik), tafelki (z. tarczki), kolor (barwa), egzem plarz (okaz), elastyczny (sprężysty), spe- cyalne organy (szczególne narządy), substancya (istota), kokon (oprzęd), pozycya (położenie, po­

s u w a ), pauzy (przestanki), fontanna (w odotrysk), faktycznie (z. rzeczywiście), szlam (błoto) i t. d.

Albo takie wyrazy: kunsztowny, sortować, kom ­ plikować, kłaczki (w polskim wyraz ten ma z u ­ pełnie inne znaczenie) zam. kosmyki i inne.

j Z niestosownych objaśnień i nazwisk przytoczę następujące: „G ąbka używ ana w p rak ty ce” (gdy;

by chociaż było dodane w jak iej), „lancet.nik żyje w morzach, najczęściej w mokrym piasku” (czy je s t tam i suchy piasek?). Zam iast otw oru gę­

bowego lub gęby znajdujem y w podręczniku wszę­

dzie „paszcza” i to nietylko u lwów lub kroko­

dylów, ale i u włośnika (trichina), rozw ielitki, u owadów i wszelkich najbardziej bezbronnych stw orzeń.

D r A . Z a lew ski.

K R O N I K A N A U K O W A .

— Grzyby rdzawnikowate roślin zbożowych.

Rdza corocznie w mniejszej lub większej ilości w ystępująca na zbożach, powoduje dla rolnictwra ogromne szkody, k tóre w latach sprzyjających rozwojowi epidemii do nadzwyczajnych dochodzą rozmiarów'. W r. 1891 w P rusach według obli­

czeń międzynarodowej komisyi fytopałologicznej, dokonanych na podstawie m ateryałów dostarczo­

nych przez królewskie biuro słatystyczne, straty wyniosły w pszenicy 73, w życie 180 72) a w owsie 165 milionów mk. Ja k dotąd rad y k al­

nych środków do zapobiegnięcia i zwalczenia tej klęski nie posiadamy, gdyż mimo licznych badań i prac w arunki i historya rozwoju rdzy zbożowej nie są dokładnie poznane. Nowe badania wyko­

nane przez J. E ricksona i E . Henninga w Szwe- cyi, a przez H. Klebahna w Niemczech rzucają wiele św iatła na morfologią tych grzybów. Na roślinach zbożowych spostrzegano dotąd 3 ga­

tunki rdzy najdotkliwsze szkody w yrządzającej:

rdzę traw n ą— Puccinia grąm inis P ers., rdzę sło- miastą— Puccinia stram inis Fuch. i rdzę korono­

w ą— Puccinia coronata Corda. Nowe badania wykazały, że w granicach określonych dla tych gatunków mieszczą się inne dotąd nie rozróżniane gatunki rdzy. Puccinia graminis obejm uje dwa gatunki: P. gram inis P ers. i P. P hlei pratensis

j E rick et Hen. (Rdza brzankow a). Pokolenie ognikowe pierwszej w ystępuje na 4 gatunkach berberysu i jednym M ahonia, a rdzaw niki i trwral- niki na 106 gatunkach traw i zbóż. Rdzawniki

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rozwijająca się dynamicznie w Polsce fonologia rządu (podstawowe założenia teorii przedstawiają A. Buczek-Zawiła w ar- tykule pt. 57-74) neguje funkcję sylaby: „GP does

W ykazali oni, że przez dodanie kropli kwasu octowego do alkoholowego roztw oru chlorofilu barw a roztworu zm ienia się nadzwyczaj mało i że widmo jego różni

m órki roślinnej dzielność swoją zatrzym uje tylko przez czas pewien, o tyle k ró tk i, że nie zdąża wydzielić widocznych bespośrednio dla oka ilości tlen u

2 przedstaw iony może być użytecznym dla zajm ujących się tym przedm iotem bez potrzeby uciekania się do w iększych przyrządów.. T akie

D epesza przesłaną z Coimbry pod dniem 20 W rześnia do Europy, podaje położenie komety według spostrzeżeń, czynionych podczas przejścia jej przez południk;

— Postacie lekooporne — risperidon lub bupropion są dodawane alternatywnie do terapii lekami z grupy SSRI; w Stanach Zjednoczonych, według FDA [1], najpowszechniej stosowaną

Chcąc zmniejszyć liczbę urzędników, trzeba ograniczyć liczbę spraw, jakimi się oni zajmują?. W tym zakresie nasz rząd działa jednak dokładnie odwrotnie, przy czym

r o.zsz.yfrowy w an iem g|ębok ich treśc i stanie .się interesującą ?v.yEodą, Drudzy nie będą do niego zdo|ni i tym widowisko wyda się jo<lnym z