J\ 9 . 4 4 . Warszawa, d. 1 Listopada 1885 r. T o m IV .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W S Z EC H ŚW IA T A ."
W Warszawie: rocznie rs.
8k w artaln ie „
2Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. Chałubiński, J . A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, Wł. K wietniewski, B. R ejchm an,
mag. A. Ślósarski i prof. A. W rześniowski.
„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących w arunkach: Ż a
1wiersz zwykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 */2,
za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.
■A.d.re3 ZErSedeiłsicyi; P o d w a le 3STr 2.
Gmach Muzeum Przem ysłu i R olnictw a od stro n y Wisły, ze Stacyją M eteorologiczną.
690 w s z e c h ś w i a t . N r 44.
BA D A N IE KRAJU
I NOWO POWSTAJĄCE
STACYJE METEOROLOGICZNE.
Z asada „znaj siebie sam ego“, jeszcze przez starożytnych zalecana jednostkom , w cza
sach obecnych u leg ła rosszerzeniu w dw o
ja k im względzie: zastosow ano ją, do całych narodów i objęto przez nią. n ietylko m o ral
n ą ale i m atery ja ln ą stronę. P rzo d u jąc e w cyw ilizacyi społeczeństw a niem ałą część zasobów i sił swoich łożą. na naj g runtow niej - sze zapoznanie się ze wszystkiem i w a ru n k a mi swego istnienia, a więc zarów no z cha
rak terem , zdolnościami i usposobieniem swoich członków, ja k i ze w szelkiem i w ła
snościam i zam ieszkiw anej p rzez siebie zie
mi. U narodów takich istnieją, liczne in- stytucyje, zakłady rządow e i stow arzyszenia p ryw atn e, poświęcone b adaniu miejscowej przyrod y; biblijoteki, m uzea, stacyje do
św iadczalne i obserw acyjne, pracow nie n a u kow e i szkoły specyjalne są n a usłu gi tego zadania; ciała zbiorow e i pojedyńczy oby
w atele za najw yższy objaw uczuć patryjo- tycznych poczytują sobie przyczynienie się do zbadania k ra ju .
P rzyp om n ijm y tylko sobie, co społeczeń
stw a ucyw ilizow ane robią, dla nauki o k li
macie swoich krajów . K lim at danego k ra j u określa przedew szystkiem granice może- bnego rozw oju rolnictw a, a pośrednio i tych wielu gałęzi przem ysłu, które od rolnictw a biorą m atery ja ł surow y. Jeżeli wogóle w szystkie różnorodne k ieru n k i w ytw órczo
ści są we w zajem nej zależności od siebie, a stan kw itnący jed n eg o lub jeg o upadek w pływ a natychm iast na w szystkie pozostałe i jeżeli to zjaw isko pow tarza się wszędzie, tam naw et, gdzie w ytw órczość w bardzo wielu ro zw ija się kieru nkach, to tem bardziej dziać się tak musi w k ra ja ch ubogich, po
zbawionych możności sw obodnego rozw oju, a zbiegiem w arunków popchniętych do j e dnokierunkow ej działalności. Jeżeli zaś ta
k i k raj ubogi 'tra d y cy jn ie oddaje najzna
czniejszą część sił swoich samemu tylko ro l
nictw u, to ju ż wszystko, co do niego się od
nosi powinien zbadać do głębi pod karą cią
głych niepowodzeń, ciągłego niepokoju o m ateryjalne ju tro .
R zućm y okiem n a mapy gieologiczne k r a jó w zachodnich. Niema tam ani jed n ej pię
dzi ziemi niezbadanej, a pomimo tego setki specyjalistów nieustannie szukają jeszcze, dopełniają, prostują. Ich praca idzie p rze
dew szystkiem na pożytek górnictw u, tej d ru giej potężnej dźwigni m ateryj alnego bytu narodów , ale i rolnictwo w yciąga z niej dla siebie korzyść niem niejszą. B adania gieo
logiczne, narów ni z klim atologicznem i, zdą
żają do oparcia gospodarstw a narodow ego n a niew zruszonych podstawach.
Nam w ypada, j a k dotąd, rum ie tić się za nasze w tych k ierun kach zaniedbanie, nie
tylko wobec bogatych i oświeconych społe
czeństw Zachodu, ale naw et i wobec ubo
giej G alicyi. Tam , dzięki obyw atelskim za
biegom k ilk u praw dziw ie rozum nych p atry - jotów , jeszcze w ro k u 1865 utw orzona zo
stała K om isyja Fizyjograficzna, k tó ra wy
trw a łe i skutecznie dąży do w ypełnienia po
wziętego planu „dokładnego i w szechstron
nego poznania przyrodzonych własności k ra ju , ja k o jed y n ej bespiecznej podw aliny roln ictw a i przem ysłu, a tem samem boga
ctw a krajow ego". K om isyja F izyjografi
czna, p rzy bardzo skrom nym zasiłku m a
tery j alnym od rządu, zdołała w 19 w yda
nych dotychczas swoich R ocznikach zgro m adzić bardzo wiele i bardzo cennego ma
te ry ja łu do fizyjografii G alicyi.
A ż do ostatnich czasów prace naszych przyrodników ', odnoszące się do fizyjografii k ra ju , o ile istniały, były ogłaszane drukiem niekiedy w obcych języ kach , jeszcze rza
dziej w rozm aitych pism ach krajow ych, a najczęściej pozostaw ały w ukryciu i w wie
lu razach p rzepadały lub też z biegiem cza
su trac iły znaczenie. Ażeby zapobiedz tej stracie, zostało podjęte w W arszaw ie w yda
wnictwo P am iętn ik a Fizyjograficznego w ro ku 1881 '). Lecz w ydaw nictw o to dotąd
') P am iętn ik Fizyjograficzny, Tom J, W arszawa,
1881. Stowo w stępne od wydawców.
N r 44. W SZECHŚW IAT. 691 cieszy się bardzo m ałem poparciem u ogółu.
Około 300 egzem plarzy, sprzedaw anych z każdego tom u wydanego, pokryw a zale
dwie połowę kosztów poniesionych na p a
pier, d ru k i litografiją.
T ylko heroiczne poświęcenie współpraco
wników P am iętnika, spraw ia to, że za kilka tygodni ukaże się w handlu księgarskim tom Y tego wydawnictwa.
G dyby jed n ak ż e znalazło się w naszem społeczeństwie 1 0 0 0 osób, które uw ażałyby za obowiązek prenum erow ać P am iętnik F i
z jo g ra fic z n y , bez w zględu czy mogą sami bespośrednio korzystać z tak specyjalnego wydawnictwa, to wówczas spraw a badania naszego k ra ju m ogłaby zw olna coraz lepiej postępować, poniew aż w tym przypadku fundusz osiągnięty ze sprzedaży nietylko w ystarczałby na opłacenie dr uku i ilustra- cyj, lecz jeszcze pozw alałby przedsiębrać badania, w ym agające pieniężnych nakła
dów.
B ra k środków m ateryjalnych nic pozwolił w ydawnictwu P am iętn ik a rosszcrzyć do
tychczasowego zak resu działania. Do do
kładnego bowiem badania k ra ju są niezbę
dnie potrzebne: zbiory naukow e, odnoszące się do m ineralogii, flory i fauny k ra ju bada
nego, z odpow iednią biblijoteką i pew na liczba stacyj m eteorologicznych, rozrzuco
nych w k raju. P ierw szych dotąd wcale nie posiadam y, kiedy drugie, to je s t stacyje m eteorologiczne organizują się dopiero obe-
jcnie, dzięki inicyjatyw ie Sekcyi C ukrow ni
czej Tow arz. popierania przem ysłu i handlu.
Do dzisiejszego num eru W szechśw iata dołą
cza się In stru k c y ja dla stacyj m eteorologi
cznych, w ydana staraniem Sekcyi C ukro wniczej, w której wstępie je s t podany tre ściwy przebieg całej tej sprawy. Pom iędzy innemi rzeczami, dow iaduje się czytelnik z tego w stępu, że M uzeum P rzem ysłu i R ol
nictwa urządziło rów nież w łasną stacyją me- | teorologiczną w nowo wzniesionym gm achu,
jktórego widok od strony W isły przedstaw ia rysunek umieszczony na karcie tytułow ej.
N ajw yższe je g o piętro, a raczej dom ekum ie- szczony na szczycie, je s t siedzibą stacyi me
teorologicznej. U trzym anie stacyi i biura ma ponosić Sekcyja I I Tow arz. popierania przem ysłu i handlu.
W chw ili, kiedy pro jek t organizacyi sta- |
cyj m eteorologicznych opracow yw ał się, otrzym ano od kilkudziesięciu osób i zak ła
dów przem ysłow ych zapewnienie o chę
tnym udziale w tej pracy, jednakże do obe
cnego czasu zaledwo na kilkanaście stacyj m eteorologicznych otrzym ano form alne ob- stalunki. N ależy się spodziewać, żc pozo
stali zgłoszą się chociaż w nieco spóźnionym term inie i nie narażą na zachw ianie się ca
łej spraw y, podjętej z gorliwością godną uznania przez prezydyjum Sekcyi C ukro
wniczej.
Jeżeli wydawnictwo P am iętn ika F izy jo graficznego w pew nym stopniu przyczyniło się do poznania k raju , to założenie stacyj m eteorologicznych na początek przy cu k ro wniach z biurem w W arszaw ie, posuwa tę spraw ę o cały kro k naprzód, a przynależne uznanie i cześć za ten czyn obyw atelski przy pad a w udziale Sekcyi Cukrow niczej.
M uzeum Przem ysłu i R olnictw a, które do obecnój chw ili zam knięte w sobie skupiało siły, aby dźwignąć nowy w spaniały budy
nek, zakładając u siebie stacyją m eteorolo
giczną, robi pierw szy krok, w praw dzie na- wpół bierny, w spraw ie badania k raju , lecz to pozw ala cieszyć się myślą, że pod jego opieką jio wstać mogą z czasem zbiory i ra
co w nie fizyjograficzne. O by tylko pierw szy k rok ten był pierw szym z wielu, oby ton przykład był dla wielu przykładem .
BADANIA
N A D
TĘTNIĄCYM ZBIORNIKIEM WYMOCZKÓW
przez 2 2 . P i s z e i a .
Z piae Instytutu Znloglem ego we, Lwewie.
O braz w ew nętrznej budo wy pierw otnia
ków, a szczególniej wymoczków, niejedno
krotnie zm ieniał się, od chw ili kiedy cały ten św iat stał się dla zmysłów człow ieka do
stępnym . W wiedzy choćby najściślejszej,
692 W SZEC H ŚW IA T. N r 44.
prócz zimnej rozw agi i trzeźw ego zm ysłu spostrzegawczego, fantazyja niepoślednią, g ra rolę, szczególniej w chw ili, gdy p rz e d miotem badań są jestestw a ta k tajem n i
cze, ja k ży jątk a św iata m ikroskopijnego.
Nie dziw więc, że w czasie kiedy m ikroskop odsłonił św iat za ludniony m nóstwem istot, które dotychczas przez długie wieki k ry ły się przed badawczością człow ieka, patrzan o na m ieszkańców tego tajem niczego państw a innem niż dzisiaj okiem. W idziano w nich owe bajeczne smoki, wyposażone mimo swej subtelności całą potęgą tajem nicy ja k a jo dotychczas osłaniała. B yłto czas L eeuw en- hoecka.
A ntoni Leeuw enhoeck, badacz z D elftu w H olandyi, 1676 r. o d k ry ł w naczyniu z wo
dą deszczową cały zastęp nieznanych istot nadzwyczaj żywo się poruszających (ani- m alcula adm odum exigua, jucu ndissim o mo
do sese m oventia).
Rzucono się do badania tych zw ierząt.
Zim na rozw aga i b u jn a fantazyja poda
wały sobie ręce, w yręczając się naw zajem . S tarano się dopatrzeć to, co niedostępnem było dla niedokładnych wówczas szkieł. Za
p a ł ów badaw czy posunął się i spotęgow ał do tego stopnia, że w idziano naw et rzeczy nieistniejące, że dow olnie uzupełniano lub ograniczano rzeczyw iste obserw acyje, aż wreszcie po długich i starannych badaniach, ówcześni badacze doszli do przekonania, że wymoczki są istotam i bardzo wysoko orga- nizowanem i. D zieło E h ren b erg a: „D ie In- fusorien ais vollkom ene O rganism en“ , o g ło szone 1838 r., rospoczyna now y okres w b a
daniu wymoczków, k tóre dopiero od tego czasu stały się przedm iotem ściśle n auko
wych badań. O d E h re n b erg a do chw ili obe
cnej m ożna odróżnić trzy epoki, podczas których pojęcia o w ew nętrznej budowie w y moczków trzy k ro tn ie stanowczej doznały zm iany.
P ierw szą epokę stanow i E h re n b e rg i wię
ksza część jeg o poprzedników . W ym oczki uważano za m in ijatu rę ledwo dostrzegalną najwyższych organizm ów . P rzypisy w an o tedy wymoczkom otw ór gęby i odbytu, p rz e
wód pokarm ow y złożony z licznych żołąd
ków, oraz przypisyw ano im o rg a n y płciowe, serce, organy oddychania, w ydzielania i k rą żenia. Przyczyny tych w każdym razie p rze
sadzonych pojęć o organizacyi wymoczków, szukać należy w tem, że E h re n b erg idąc za przykładem M ullera, prócz właściw ych w y
moczków, ogólną nazwą infusoria objął ta k że wyższe zw ierzęta ja k w rotki (R otatoria) i opierając się na ich skom plikow anej o rg a
nizacyi, usiłow ał analogicznie dopatrzyć tę budow ę w innych organizm ach zaliczonych do tego samego skupienia.
P o g ląd y E h re n b erg a znalazły stanowcze
go przeciw nika w osobie francuskiego zoolo
ga D uj ardina, k tó ry w padłszy w d ru g ą osta
teczność, uw ażał wymoczki za istoty na- w skroś złożone z kurczliw ej sarkody i od
m aw iał im nietylko wszelkich rzekom o do
tychczas obserw ow anych organów, ale n a
w et otw oru gęby i odbytu. W ed ług D uj a r
dina odżyw ianie i oddychanie odbywać się m iało zapomocą endosmozy, a rozm nażanie się zapomocą prostego dzielenia ciała.
B adania T eodora Siebolda, Steina, Clapa- ródea i L achm ana, L ieb erkuh na i innych, pomimo w ielu sprzeczności, w ykazują, że organizm wymoczków nie je s t ani ta k skom plikow anym j a k sądził E hren b erg , ani też ta k prostym j a k m niem ał D u jard in . O k a
zało się, że wym oczki posiadają otw ór gęby
| i odbytu, lecz przekonyw ano się, że nie m ają
! ani żołądków gronow atych, ani jajn ik ó w , k tó re E h re n b e rg im przypisyw ał.
Pierw oszcze czyli protoplazm ę ciała uzna
no za siedlisko traw ienia i oddychania, a j ą dro i jąd erk o (nucłeus i nucleolus) za cen
tru m całego organizm u, grające ważną rolę w rozradzaniu się tych zw ierząt.
Z w rot ten, znajdujący swe uzasadnienie w ulepszeniu szkieł optycznych i bezstron-
| ności badaczy, stał się ogólnym. Z w rot ten
| można uważać za trzecią, trw ającą jeszcze epokę.
W najnow szych ju ż czasach pokusił się A rn o ld B rass w dziele sw em „D ieO rg an isa- tion d e r thierischen Z elle“ o w prow adzenie
j
zupełnie nowych pojęć o organizacyi wy-
; moczków. S prow adził on wszystkie u tw ory jednokom órkow e do jed neg o schem atu or
ganizacyi i odpow iednio przypisuje wy
moczkom budowę, odpow iadającą budowie ja jk a zw ierzęcego i wogóle budowie kom
pletnej kom órki.
W ychodząc z zasady, że protoplazm a nic
| je s t tw orem jednojakościow ym , lecz rospada
N r 44. w s z e c h ś w i a t . 693 się na części różne, tak pod względem m or
fologicznym j a k i fizyjologicznym, oraz p rzyjm ując ją d ro ja k o rzeczyw iste cen
t r um ciała, podzielił on protoplazm ę kom ór
ki, a zatem i ciało wymoczków, na koła współśrodkowe i przydzielił każdem u z nich szczególni}, funkcyją.
W arstw a pierw sza, najbliższa ją d ra , jasn a i drobnoziarnista, nazw ana w arstw ą odży
wczą, pełni funkcyją odżyw iania ją d r a i ca
łego organizm u; p rzyjm uje ona przerobiony ju ż m ateryja! od graniczącej z nią na ze
w nątrz w arstw y pokarm ow ej (N ahrungs- schiclite). O taczająca j ą w arstw a oddechowa (A thm ungsplasm a) przyjm uje tlen z otaczaj ą- cego środka i w niej to odbywa się proces od
dychania. Z ew nętrzna wreszcie kurczliw a i jed n o lita w arstw a ruchu, je s t organem m iejscozmiennóści. T ru d n o powiedzieć, o ile współśrodkowe w arstw y odpow iadają rzeczy
wistemu stanow i rzeczy. W arstew k a zew nę
trzn a była ju ż dawniej znana jak o miąsz obwodowy (Ectoplasm a), w przeciwieństwie do miąszu rdzennego (Endoplasm a), lecz nie przypisy wano jój tak spccyjalnych funk- cyj ja k to B rass czyni, któ ry podaje, że w spom niane w arstw y spostrzegał w ciele wymoczków, w ja jk u zwierzęcem i w k a ż dej kom órce większego kom pleksu. N aj
świeższe badania d ra W ielowiejskiego, do
tyczące różnicy m iędzy jajk iem i zw ykłą kom órką, coraz dobitniej w ykazują niesto
sowność podobnych analogij. P o d łu g dra W ielow iejskiego owa pierw sza w arstw a od
żywczą, najpraw dopodobniej je s t próżnią pow stałą w skutek skurczenia się pierwosz- czu (C ontractionszone); w niektórych tylko w ypadkach próżnię w ypełnia ciecz wyci
śnięta z cofającej się protoplazm y.
Istnienie wspomnianej w arstw y bardzo rzadko w ykazać się daje, je s t więc rzeczą bardzo śmiałą wyposażać nią wszystkie tw o
ry jednokom órkow e i przypisyw ać jój w ła
ściwą funkcyją. W a rstw a oddechowa nie m a także racyi bytu, ja k to w ypływ a z po
niżej podanych badań nad tętniącym zbior
nikiem. W ogóle podobne w yróżnienia w cie
le pewnych odrębnych organów ze specy- jalnem i funkcyjam i trudno przypuszczać u tak prostych organizm ów ja k wymoczki.
Na pierw szy rz u t oka ciało wymoczków przedstaw ia się ja k o zupełnie jednolite, bez
wyraźnego zróżniczkow ania plazm y. P rz y bliższem rospatrzeniu dostrzegam y w e
w nątrz wymoczka u tw ór okrągły, w ydłużo
ny, podkowiasto zgięty lub sznurkow aty, zw any ją d re m (nucleus); pospolicie ją d r u tow arzyszą drobniejsze jąd erk a. D alej w ciele wym oczka zw raca naszą uw agę cały szereg drobnych, jasn ych plam ek, które przy bliższem badaniu przedstaw iają się j a ko banieczki wypełnione bezbarw ną cieczą.
N iektóre z nich zaw ierają cząstki spożytego pokarm u, niekiedy w takiej ilości, że ciecz w ypełniająca banieczkę, tw orzy tylko jasn y pierścień naokoło g ru d k i substancyi p o k ar
mowej.
T e bańki, a raczej lu k i w parenchym ie są właśnie owemi wrzekomemi żołądkam i, k tó re E h re n b erg idealnem i kanałam i połączył z sobą, tw orząc z nich gronow aty przew ód pokarm ow y.
Dalsze badania dow iodły błędności m nie- ' mań E h ren berga, lecz obok tego przekona
ły, że w tych lukach czyli w akuolach pa- renchym y, odbywa się traw ienie, ale wakuo- le żadnego pom iędzy sobą nie m ają bezpo
średniego związku.
Z pośród wszystkich owych baniek czyli w akuoli, niektóre zw racają na siebie szcze
gólną uwagę swem dziwnem zachowaniem się. Jeżeli dłuższy czas wakuolę tak ą obser
wować będziemy, spostrzeżem y, że nagle objętość je j gw ałtow nie się zm niejsza i w re
szcie w akuola zupełnie znika. P o chw ili je d n a k w tem samem miejscu pojaw ia się m aleńka jasn a kropelka, która się zw olna pow iększa i w końcu po pew nym przeciągu czasu dosięga pierw otnej objętości wakuoli.
T ak a wakuola stale w tem samem znajduje się m iejscu, podczas gdy inne przesuw ają się z miejsca na miejsce.
T a to właśnie bańka, znikająca i na nowo pow stająca w parenchym ie, je st tętniącym
| zbiornikiem czyli tętniącą wakuolą; nad nią też wypada nam się bliżej zastanowić. N aj
częściej przedstaw ia się ten zbiornik, ja k o jasn a bańk a o ciem nych konturach. Zwy-
| kle wymoczek posiada jed nę, czasami dwi e w akuole tętniące, które rzadko kiedy w wię
kszej w ystępują ilości. P ro f. W rześniow - ski obserw ow ał w Chilodon cucullus aż 21 tętniących wakuoli. W nielicznych w ypad
kach dostrzedz można około zbiornika cały
694 w s z e c h ś w i a t . N r 44.
system kanałów prom ienisto ułożonych i d a leko w pierwoszcze sięgających. K a n ały prom ienne odkrył pierw szy S palanżani ro ku 1776 u P aram ecium aurełia '). P o d łu g Steina znajdow ać się one m ają także u B u r- saria flava, O phryoglena, C yrtostom um leu- cas, GlaUcoma scintillanS, N assula aurea, B alantidium entozoon i wielu innych.
Obecnie mniej więcej zgodzono się, co do fizyjologicznego znaczenia różnych p rz y rz ą dów w ciele wymoczków, je d n a tylko tę
tniąca w akuola w raz z jej kan ałam i je s t jeszcze kw estyją sporną, której mimo sta
rannych i głębokich studyjów dotychczas jeszcze nie rosstrzygnięto.
Tętniący zbiornik zauw ażyli ju ż pierw si infuzyjologow ie i kusili się o w ytłum aczenie jeg o fizyj ologicznego znaczenia. E h re n b e rg Uważał zbiornik tętniący za sam czy organ płciowy, a ciecz w ydalaną z niego podczas systoli za zapładniające nasienie.
Siebold w ykazał później niestosowność I tych przypuszczań i zaprzeczył egzy sten cji otw oru W yprowadzającego na zew nątrz ciecz zaw artą w w akuoli; sądząc, że tętniący zbiornik, jak o o rgan zam knięty w ew nątrz ciała, rozlew a swą zaw artość wśród p ier- woszczu wymoczka, uw ażał zbiornik za ser
ce, t. j . za ognisko u k ład u krwionośnego.
Do tego zdan ia Siebolda przyłączyli się tak że L ieberkuhn, C laparede i L achm an ,W ieg- mann i inni. Inni badacze, k tó rzy spraw dzili istnienie przew odu prow adzącego ze zbiornika na zew nątrz, uw ażali tenże zbior
nik za organ oddychania lub organ w ydzie
lający, odpow iednio do tego, czy sądzili, że zbiornik w ypełnia się w odą zzew nątrz za
czerpniętą, k tó rą następnie w yrzuca na ze
w nątrz, czyli też mniemali, że się w ypełnia cieczą z parencliym y ciała przesiąkającą.
P ierw sze z tych zdań podzielała m ała g a rst
ka badaczy, ja k O sk ar S chm idt i Zenker.
D rug ie zdanie, ja k o b y tętn iąca w akuola b y ła organem w ydzielającym , odpow iadają
cym układow i naczyń w odnych u w rotko w (R otatoria), podziela n ajw iększa cześć dzi
siejszych uczonych, m iędzy innem i Leydig, Stein, Sehw albe i nasz badacz wymoczków
') Spalanżani. Opnseules dc pliysifjue a n im al et regetale.
prof. W rześniow ski. B yli i tacy, k tó rzy po
dobnie ja k D u jard in staw iali tętniący zbior
nik na równi z innem i w akuolam i i uważali takow y za zw ykłą próżnię w pierwoszczu ciała, zaw ierającą wodę lub inną wodnistą ciecz bez ważniejszego przeznaczenia.
J a k widzimy, zapatryw ania poszczegól
nych badaczy znacznie różnią się co do isto
ty rzeczy i mimo najrozliczniejszych spo
strzeżeń żadne z zapatryw ań nie zdołało wznieść się do stanow iska niezachwianej praw dy.
N ietylko je d n a k nic możemy wytłum aczyć ostatecznie fizyj ologicznego znaczenia tę- tniącój wakuoli, lecz nadto cała je j budow a je s t zagadką, której dotychczas jeszcze nie rozwiązano. P rz y bliższem rospatryw aniu tego organu nasuw ają się mimowolnie trzy a raczej cztery pytania, których rozw ią
zanie zajm ow ało wszystkich dotychczaso
wych badaczy.
P o pierwsze: czy tętniąca w akuola je s t bańką, a więc posiada własne ściany, o dg ra
niczające ją od reszty plasm y, lub też je s t tylko prostem wgłębieniem, wolną p rze
strzenią wśród parencliym y?
C zy zaw artość je j kom unikuje z otacza
jącym środkiem , a więc czy tętniący zbior-
j
nik posiada ja k i otw ór zzew nątrz prow a
dzący lub też je s t organem zam kniętym ? wreszcie ja k ie je s t j«ij przeznaczenie, ja k ą j pełni funkcyją? W razie gdy przyjm iem y
! istnienie otw oru na zew nątrz, zapytać wy
pada, czy służy on tylko do w yrzucenia za
w artości na zew nątrz, czyli też tą sam ą dro-
! gą zbiornik w ypełnia się wodą czerpaną z otaczającego ciało środka.
N a p y tan ia te tyle je s t odpowiedzi ilu by ło badaczy zajm ujących się rosstrzygnię- ciem spornej kwestyi.
(Dok. nasi.)
N O W A - G W IA Z D A
przez Jana Jrilrzejewiczn.
P rzy p atry w an ie się pow ierzchow ne o ta
czającem u nas światu i peryjodyczne zmia
ny j aki e w zjaw iskach jeg o dostrzegam y,
N r 44. WSZECHSWIAT. 695 prow adzą nas do przekonania, że stworzenie
św iata je st faktem dokonanym , skończo
nym i żc stan jego obecny je s t stanem sta
łym . Jako ż od najdaw niejszych czasów pa
mięci ludzkiej, zm iany pór roku, ruchy słońca, księżyca i planet, pow tarzają się w tym samym p o rządku w pew nych okre
sach stałych, niezdradzając żadnego postę
pu ani cofania się w istniejącym układzie rzeczy. A je d n a k bliższe badanie i zesta
wienie bardzo odległych od siebie epok wstrząsa to przekonanie i prow adzi do wnio
sku, że stan obecny wszechświata je s t tylko przejściowym w niesłychanie długim okre
sie zm ian postępow ych i że przypuszczenie tej niezm ienności pozornej ma swą podsta
wę zarów no w bardzo krótkiem trw an iu ży
cia ludzkiego, ja k o te ż i w trudności przy swojenia um ysłowi pojęć bezwzględnych przestrzeni i czasu. I w samej rzeczy zaró
wno trudno je s t pojąć przestrzeń, do której przebycia światło, biegnące około 40000 mil n a jed n ę sekundę, potrzebuje k ilku lat, ja k i zrobić sobie W yobrażenie o czasie, w ciągu którego osadziły się pokłady wodne skoru
py ziem skićj, w idząc, ja k nieznaczne zm ia
ny pow stały w ukształtow aniu się lądów od p aru tysięcy lat epoki historycznej.
Pojęcie o postępowym rozw oju świata w yrabia się głów nie rozumow aniem , opar- tem n a tych w zględnie drobnych zmianach, ja k ie w oczach naszych odbywają się i dla
tego każdy proces większej przem iany w przestw orach św iata dostrzeżony, budzi najżywszy interes, pow iększając skąpą ilość faktów , na któ ry ch opierają się dom niema
nia nasze o tw orzeniu się światów.
Do takich zjaw isk większych należą tak zwane gw iazdy nowe, pojaw iające się co p e
wien czas w m iejscach, gdzie ich poprzednio nie spostrzegano. Są to prawdopodobnie ciała niebieskie daw niej ju ż istniejące, ale będące w stanie ochłodzenia, na których no
we procesy fizyczne w ytw arzają silne świa
tło, um ożebniające ich zobaczenie z ziemi.
W nioski te zostały ostatecznie w yprow a
dzone ze spostrzeżeń spektralnych ostatnich dw u nowych gw iazd, które się zjaw iły, je dna w roku 1866 (w K oronie półn.), druga w roku 1876 w Łabędziu. W idm a obu tych gw iazd przedstaw iały pewne podobieństwo z widm em słońca, to je s t na tle widma cią
głego mieściły ciemne prążki pochodzące z absorpcyi, ja k a powstaje wtedy, gdy świa
tło ciała rozżarzonego przechodzi przez at
mosferę gazową, a prócz tego zaw ierały prążki jasn e gazu wodorowego. Na gw iaz
dach tych więc można było przypuszczać proces w ybuchu w wielkiej ilości gazu wo
dorowego, któ ry rospalił na nowo pow ierz
chnię ciała, w okresie stygnięcia będącego i uczynił j ą znowu świecącą. Procesy ta
kie n a słońcu odbywają się ciągle, ale na m niejszą skalę, niezm ieniając przez to jeg o natężenia św iatła. Obie rzeczone gw iazdy po k ilk u miesiącach zgasły i zaledw ie dziś są dostrzegalne.
N ow a gw iazda, k tóra w S ierpniu r. b. za
błysła w m gław icy A ndrom edy ma jeszcze donioślejsze dla nauki znaczenie, bo jó j zja
wienie się było połączone ze zm ianami świa
tła i postaci samej mgławicy.
M gławice, u tw o ry dotychczas mało zbada
ne, zdają się być pierw otnym m ateryjałem tw orzenia się światów. P rzedstaw iając się oku jedn o stajn ie ja k o m gły albo obłoczki błyszczące, stanow ią one dwie grupy róż
nych własności. Jed n e z nich składają się z gęsto ułożonych gw iazd i te dają widmo ciągłe ciał rospalonych tw ardych lub p ły n nych, drugie w najsilniejszych teleskopach nie dadzą się na gwiazdy rozłożyć, czyniąc w rażenie mas gazowych. W idm a tych osta
tnich najczęściej okazują jasn e prążki g a
zów, są je d n a k niekiedy i ciągłe i w tych wypadkach tru d n o je s t rosstrzygnąć, czy się sk ładają z drobnych a niemożcbnych do dostrzeżenia gwiazd, czy też składają się z gazów względnie ochłodzonych, k tó re ró
wnież mogą daw ać widmo ciągłe. Istnienie mas gazowych, rospostartych na wielkich przestrzeniach świata, je s t podstaw ą głów ną wszystkich teoryj dzisiejszych tw orzenia się światów. Ju ż K epp ler i Ila lle y w X V II w ieku przypuszczali, że gw iazdy tw orzą się ze zgęszczenia mgławic, a dzisiejszy pogląd P ro cto ra na tę spraw ę potw ierdza to p rzy puszczenie. P ro cto r, rospatrując wiele m gła
wic nieregularnych, zw raca uwagę na czę
stość gwiazd świetniejszych, na krańcach
mas m gław icow ych leżących i stąd p rz y
puszcza, że one z ich kondensacyi pow stają
drogą powolnej u traty ciepła; w edług niego
cała tak zw ana droga m leczna je st pozosta
W SZE CH SW IAT. N r 44.
łością ze zgęszczenia się pierw otnych mas gazowych; najśw ietniejsze gw iazdy obok nićj a nie na niój się znajdują., one więc m u
siały powstać z mas m gław icow ych b rzeż
nych, ulegających najw cześniej utracie cie
pła i następnej ltondensacyi.
W szystkie te je d n a k przypuszczenia, choć mające ważne uzasadnienie w badaniach spektralnych, nie zostały dotychczas po
tw ierdzone żadną w idoczną zm ianą w wy
glądzie zew nętrznym m gław ic. Od czasu odkrycia wielkićj ich ilości przez H erschla do dziś, prócz różnic od różnego rod zaju lu-
zbiorze tegoż nazwiska, nieco na zachód od gw iazdy 4-ćj wielkości f A ndrom edy. Zo
stała ona pierw szy raz w E urop ie dostrze
żona przez Sim ona M ariusa w 1612 roku.
F ig . 1 p rz e d s ta w ia ją tak j a k się w średnich teleskopach w ydaw ała do S ierpnia b. r. Ma ona postać wrzeciona ze środkiem więcej błyszczącym , brzegi jej nie są zupełnie w y
raźne, a w w ielkich teleskopach jeszcze po
za niem i dalej można dostrzedz bardzo b la
dą m ateryją m gławicową. W m iejscu n a j
więcej błyszczącem, to je s t w ją d rz e , B ond w ro k u 1848 w ielkim teleskopem w Cam -
n et pochodzących, żadnych widocznych zm ian w nich nie dostrzeżono. D latego też tegoroczna now a gw iazda w wielkiej m gła
wicy A ndrom edy je st uw ażana za fakt wiel
kiego znaczenia, bo zjaw ienie się jó j połą
czone je s t z w yraźną zm ianą postaci i świe- i tności m gławicy, w której zabłysła.
Dziś nie możemy jeszcze przesądzać, czy zmiana ta potw ierdzi, czy zm odyfikuje wnio
ski dotychczasowe o m gław icach, p rzy ma- łćj wszakże ilości podobnych faktów , zasłu
guje ona na najściślejsze badanie.
M gław ica A ndrom edy leży w gw iazdo-
bridge m ógł rospoznać grom adkę bardzo drobnych gwiazd, których do 1 500 naliczył, żadna je d n a k nie była tyle jasną, aby j ą śre- dniem i lunetam i można było dostrzedz. J a koż Schm idt w ro k u 1860 nie zauw ażył w ją d rz e żadnój gwiazdy. Schonfeld w M ann
heimie w roku 1862 i Yogel w B othkam p
w roku 1874 dostrzegli w ją d rz e m ałą
gw iazdkę 1 0 do 1 1 wielkości, którą dziś ju ż
z łatwością widzieć można. G w iazdy drobne,
po całej m gławicy rozsiane, ju ż daw nićj były
j znane i na fig. 1 są przedstaw ione tak, j a k je
widać w lunetach tutejszego obserw atoryjum .
N r 44. W SZECHŚW IAT. 697 W dniu 20 S ierpnia r. b. H a rtw ig w D o r
pacie, spojrzaw szy n a m gławicę, dostrzegł w błyszczącem ja k dotąd jó j ją d rz e gwiazdę żółtawej barw y 7-ćj wielkości, gdy zaś po paru dniach niepogody w dniu 27 t. m. zno
wu j ą oglądał, przekonał się ze zdziwieniem, że całe ją d ro otaczające nową gw iazdę,ad o- tycliczas silnie błyszczące, zbladło zarówno ja k i cała m gławica, tak, że ledwie bardzo blade światło mglistej m ateryi dało się do
strzegać w m iejscu, gdzie przedtem dość j a sne k on tu ry wrzecionow atej postaci widzieć było można. H a rtw ig , przekonaw szy się 0 tćj niezw ykłej zm ianie, zawiadom ił o niej telegraficznie w dni u 31 Sierpnia inne ob- serw atoryja, w skutek czego zajęto się w wie
lu miejscach szczegółowem badaniem tego wyjątkowego zjaw iska. O kazało się jed n o cześnie, że nową gw iazdę obserwowano w paru miejscach p rzed ogłoszeniem je j od
krycia. W W ęgrzech baronowa Podm a- niczky, której baw iący tam czasowo astro
nom K ovestigethy niejednokrotnie pokazy
wał mgławicę, dostrzegła w niej w dniu 23 S ierpnia gw iazdkę dotychczas niew idzianą 1 zwróciła na nią uw agę astronom a. M ax W olf w H eidelbergu również w dniu 25 Sierpnia był zdziw iony niezw ykłym wido
kiem zmniejszonej m gławicy, co jed n ak przypisał działaniu olśniewającem u światła księżyca i m glistem u pow ietrzu. Z zebra
nych dotychczas różnych spostrzeżeń astro
nomów i am atorów , m ożna wnioskować, że do 16 S ierpnia m gławica była bardzo silnie błyszcząca i pod innem i względami niezmie
niona, m iędzy 16 i 20 S ierpnia zabłysła w niej now a gw iazda, a pom iędzy 20 a 25 Sierpnia nastąpiło niezw ykłe osłabienie bla
sku całej m gławicy, tak że na pierw szy rzut oka była ona podobną do słabej m glistej ko
mety z błyszczącem jądrem , przedłużenia zaś je j boczne, zw ykle wyraźne, ledw ie się dostrzegać daw ały: w tej postaci zmienionej była w tutejszem obserw atoryjum widzianą w dniu 1 W rześnia. N ow a gw iazda słabła co do blasku od pierw szych dni odkrycia i w końcu W rześnia zeszła do 9 ledwie wiel
kości.
F ig. 2 przedstaw ia widok m gław icy śre
dnim teleskopem we W rześniu r. b.
Zmiany, dopiero co opisane, choć na rzut oka nie tak znaczne, są nadzwyczaj donio-
Fig. ?.
do ziemskiej przyrody uważać musimy. Bli
żej poznane mogą one nam z czasem obja
śnić postępowe zmiany kondensacyi pierwo
tnej gazowej masy, z którój św iaty praw do
podobnie się tworzą.
Dziś jeszcze, przed zamknięciem spostrze
żeń, zawcześnie je st wypowiadać bardziej stanowcze wnioski, niektóre je d n a k fakty dotychczas zebrane, są godne zanotowania.
Je s t wielkie praw dopodobieństwo, że sła
ba gw iazdka, w jąd rz e m gław icy leżąca, nie
daw no względnie pow stała, jak o początek środkowego zgęszczenia, a przynajm niej j e dnego z jego ognisk; H erschel bowiem gw ia
zdki tej nie dostrzegał, kiedy dziś ju ż ją w średnich lunetach widzieć można; gwiazda
słego znaczenia dla nauki, bo dotyczą p rzed
miotu bardzo odległego, na którym małe zm iany są zupełnie niedostrzegalne. O dle
głość m gław ic je st nam zupełnie nieznaną, wiemy tylko, że są one znacznie dalej poło- i żone od tych gwiazd, których odległość dała się obliczyć. O odległości m gław ic może
my zaledw ie wnioskować, wiedząc że od najbliższej gw iazdy a C entaura św iatło po
trzebuje do przejścia cztery lata przeszło.
O bszar zajęty przez m gław icę A ndrom edy może być większym od obszaru całego u k ła
du słonecznego, zm iany więc św iatła do
strzeżone z ziemi m uszą mieć za podstawę
procesy fizyczne, tak wielkich rozm iarów ,
że je za praw dziw e k atak lizm y względnie
698
w s z e c h ś w i a t. N r 44.
jed n ak sierpniow a leży od niej o k ilk a se
kund dalej na południo zachód i rospalenie się je j dzisiejsze nie je s t w łaściw ie dalszą, kondensacyją poprzedniego ją d ra : może ona być jed n ą z tych, których B ond ta k wiele w ją d rz e w roku 1848 naliczył, albo naw et ja k Yogel przypuszcza, może nie należeć do mgławicy, leżąc zdaleka od niój, ale na j e dnym prom ieniu widzenia. M niem aniu te
mu (ja k dowodzi odkryw ca je j H a rtw ig ) przeczy następna zm iana w yglądu samej m gławicy, dw a te zjaw iska są praw dopodo
bnie złączone z sobą związkiem przyczyno wym. Jeżeli głów na masa m gław icy składa się ze stygnącego gazu, w takim razie we
dług H a rtw ig a rospalenie się je d n e j z gw iazd środkow ych mogło rozgrzać stygnące w oko
ło gazy i uczynić je przejrzystszem i, w sk u tek czego m gław ica, błyszcząca poprzednio, zbladła. N astępstw em takiego p rzypusz
czenia p rzy gasnącym blasku nowej gw iaz
dy byłby pow rót m gław icy do pierw otnego stanu skoro powód je j przejrzystości, to je s t rospalenie gw iazdy zm niejszy się w skutek prom ieniow ania. M ielibyśmy pierw szy p rz y k ład zm ienności m gław ic w skutek w ybu
chów, tak ja k mamy liczne p rz y k ła d y zm ien
ności co do blasku gwiazd.
B adania spektralne nowej gw iazdy, n a
tychm iast po je j o d kryciu przedsięw zięte, nie dostarczyły dostatecznego m ateryjału spowodu szybkiego je j gaśnięcia. W idm o jó j, o ile mogło być dostrzeżonem w P o ts- damie, 0 ’G yalle, Ile re n y , było ciągłe ja k ciała stałego rospalonego lub płynnego;
szczegóły je g o niedość w yraźnie się p rzed staw iały, sam a m gław ica rów nież daje w i
dmo ciągłe, choć m asa jó j głó w n a ma pozór gazu: stąd pow stało przypuszczenie, że gazy te są w stanie znacznego ju ż oziębienia.
Z gadza się to z w idokiem drobnych gw iaz
dek w jój ją d rz e , w idzianych przez Bonda oraz z obecnością wspom nianej gw iazdki
1 0 — 1 1 wielkości w samem ją d rz e , dziś do
kładnie ju ż w idzialnej. B y łyby to ogniska kondensacyi ogólnej (ciała krzepnące), w k tó rych pow tarzające się w ybuchy m ogą być łatw o w ytłum aczonym objaw em zam iany si
ły ciężkości na ciepło. P rz y tem położeniu rzeczy m gław ica p rzedstaw iałaby w środku ciała już skrzepłe choć rospalone, których światło odbite od otaczających, stygnących
przez prom ieniow anie gazów, dochodziłoby do naszego oka. Czy przytem w ytw arzają się jak iek olw iek p rążki absorpcyjne w w i
dmie, ja k zw ykle przy przechodzeniu świa
tła przez gazy, o tem trud no sądzić przy bardzo słabem natężeniu światła.
Choć samo wrażenie wzroku, ja k o zm y
słu niedokładnego przy tego rodzaju poszu
kiw aniach, stanowi drugorzędne źródło wniosków, każdy jed n ak , oglądający m gła
wicę A ndrom edy w zw ykłym jój stanie, tego właśnie doznaje wrażenia, ja k b y ciało pło
nące było zasłonięte m ateryją przejrzy stą, rospraszającą światło. M arius, pierw szy jój odkryw ca, porów nyw ał j ą do św iatła świecy, zakrytej rogową blaszką.
W zw iązku z tem i przypuszczeniam i po
zostaje spostrzeżenie Bonda, k tó ry w m gła
wicy swym wielkim teleskopem dostrzegał dw ie ciemno smugi we wschodniój jój poło
wie, tak ja k j e rysunek jeg o n a fig. 3 przed
staw ia. P rzypuszczenie przerw czy kan a
łów na takich przestrzeniach nie dałoby się niczem uspraw iedliw ić, ale m ożna podobne sm ugi prędzćj objaśnić cieniem rzuconym przez g ru pę ciał ciem nych oświetlonych św iatłem centralnem .
P rzypuszczalna zmienność blasku m gła
wicy, ja k o następstw a złożonego procesu kondensacyi, znalazła szczególne potw ier
dzenie w badaniu jej daw nych opisów. P o rów nanie rysunków m gławicy z X V II i X V I II w ieku w skazuje tak znaczne róż
nice, że nie można ich przypisać samej tyl
ko niedokładności ówczesnych lunet. D zi
siejszy je j w ygląd podobny je s t do opisu le G entila z X V I II wieku, kiedy przeciw nie opis je j Sim ona M ariusa z X V II wieku przedstaw ia j ą taką, ja k ą była w ostatnich latach przed Sierpniem b. r. Co więcej, p. C harU er z U psali w dziełku francuskiego astronom a B oulliau z roku 1667 znalazł wy
raźnie powiedziane, że w edług jeg o spostrze
żeń m gław ica w Listopadzie roku 1666 wy
daw ała się zm niejszoną i mniej świetną, kie
dy przed dwom a laty (1664) była bardzo błyszczącą.
Zestawione tu fakty, do dziś zebrane, nie są jeszcze w możności objaśnić całkowicie tego w yjątkow ego zdarzenia, ale m ają za za
danie przedstaw ić jeg o ważność naukow ą.
P otrzeb a jeszcze wielu dalszych szczegółów
N r 44. W SZ EC H Ś W IA T . G99 i udatnych spostrzeżeń, aby dojść do wnio
sków pew niejszych o m gławicach, które dziś więcój niż inne u tw ory wszechświata u k ry wają swą n aturę przed badawczem okiem nauki.
opisał
jJó z e f A T A N S O N .
(Dokończenie).
100. R ozkłady i ich znaczenie w ekonomii przyrody. A je d n a k , zjaw iska te są tak ważne, tak ciągłe, tak codzienne, że trudno do zbadania ich ja k n a j większej nie przy
wiązywać wagi. R ozkłady, ja k ie tu przed
stawiliśmy i inne jeszcze, mniej lub wcale nie poznane, dotyczą wszelkich gałęzi na
szego życia, wszelkich sfer ludzkich stosun
ków, zabiegów, naszej wytwórczości i zasa
dniczych na tej drodze postępów. C ała chemiczna technologija, z wyjątkiem mani- pulacyj polegających na działaniu wysokich tem peratur i żaru (sucha dystylacyja i t. p.), zasadza się na szeregu przem ian, częścią opartych na działalności istot rozkładają
cych (np. gorzelnictw o), częścią znów wy
magających zabezpieczenia od tej niszczącej działalności (np. cukrow nictw o). Zbytecz- nem je st kłaść nacisk, j a k dalece liigijena, a zwłaszcza w aru n k i sanitarne w obszer
niejszym zakresie, zw iązane są z rozkłada
mi m ateryi, wszędzie i ciągle zachodzącemi;
czytelnik dostatecznie chyba pojm ow ali poj
muje, że oczywiście wszelkie wyziewy, tru jące lub szkodliw e w pływ y pow ietrza i wo
dy i t. p. czynniki zdrowotności publicznej w bezpośrednim z naszym przedm iotem są zw iązku. Ze podstaw y gospodarstw a do
mowego, a więc przyrządzanie i przecho
wywanie pokarmów , najbardziej ścisłą łącz
ność ze zjaw iskam i temi posiadają, wykaza
liśmy to na wstępie zaraz (§§ 33 i dalsze) Przegląd znanych zjawisk rozkładu i znaczenie
ich w ogólnej ekonomii przyrody
i to był wszakże dla nas p u n k t wyjścia.
W poglądach fizyjologów na zjaw iska zwie
rzęcego traw ienia, przynajm niej u zw ierząt wyższych, przyznano w ostatnich czasach (por. § 77) należyty, a naw et więcej może niż należyty, w pływ najdrobniejszym roz- kładaczom. Te „w ew nętrzne" saprofity ży
cia zwierzęcego, zapew ne mało bardzo róż
nią się od poznanych powyżej istot, wśród warunków przyrody działających (jako przy
kład: bak tery ja mleczna w żołądku u doro
słych ludzi, a zwłaszcza dzieci).
W ogólnej ekonomii przyrody, jeśli chce
my rozpatryw ać „najdonioślejsze z donio- słych“ znaczenie naszych żyjątek dła dc- strukcyi m ateryi organicznej, mianowicie zaś dla uproszczenia cząstek organicznych i przeprow adzenia ich w m ineralne, nie mo
żemy odłączyć ich, ja k to tutaj z czysto teo
retycznych i naukow ych pobudek uczyni
liśmy, od współbraci, od tój rzeszy d ro
bnych, choć niezawsze drobnowidzowych ju ż (pleśni) istot, które dopełniają spalenia.
R ozkład wszelki — możemy tu nareszcie postawić taką definicyją — je st częściowcm spaleniem m ateryi. T e atom y zawartego w niej węgla i w odoru, które p rzy rozkła
dzie dadzą C 0 2 i H aO, uległy ostatecznem u uproszczeniu; inne atomy, które potw orzyły złożone jeszcze, lecz względnie do pierw o
tnego stanu uproszczone związki, albo ko
leją czasu podlegną znów rozkładow i, przy którym znowu część ich dojdziedo stanu osta
tecznego, a inna część do niezupełnego spale
nia albo też wprost, jeśli na podtrzym anie roz
k ładu niem ają ju ż siły czy dzielności odpo
w iedniej, spalonem i zostaną przez istoty spa
lające. Takieńi je st ogrom ne znaczenie isto
tek pyłkow ych dla przem iany i krążenia ma
teryi. G dzie tylko je s t ślad ja k i m ateryi wę
glowej lub wodornej, gdzie może nastąpić spa
lenie, wydzielenie przechowanej dzielności, k tórą term ochem ija ciepłem spalenia nazwa
ła,wszędzie tam zrobić się może życie N ajdro
bniejszych, dopóki m ateryja zupełnie do te
go wyzutego z dzielności wewnętrznej sta
nu, ja k i przedstaw ia CO, z je d n e j,H 2O z d r u
giej strony, doprow adzoną nie zostanie. So
le kwasów organicznych ulegają np. u p ro sz
czeniom, tem łatw iej im więcej w nich ma-
teryjału, im większą w cząstce je s t liczba
atomów C i I I „do utlenienia"; jeszcze octan
700
w s z e c h ś w i a t. N r 44.
naw et, gdzie m etylow a spaloną być może grupa, ba! jeszcze naw et m rów czany, gdzie zaledwie pojedynczy atom w cząstce wodo
ru m ateryjał do zniszczenia przedstaw ia, mogą być podścieliskiem życia, lecz w edług badań D uponta i H oogew erfa, ani w ęglan amonu ani szczawian am onu, gdzie ju ż nie
ma wodoru, a obok k arb o n ilu (CO) stoi go
tow y do złączenia się z nim atom tlen u (O), nie podtrzym ują życia, nie m ogą n afizyjolo- gicznej drodze uledz uproszczeniu (zdaje się wszakże, że g ru p a am onow a uledz tu jesz
cze może saletrzanej ferm entacyi, rozum ie się wobec p o ż y w n e j m ateryi organicznej).
Jeśli oddaw na ju ż pojm ow ano znaczenie saprofitów dla krążenia m ateryi węglow ej w ogólności, to je d n a k nie zdaw ano sobie dobrze spraw y z rozpow szechnienia istotek najdrobniejszych, dopełniających ro zk ład u w ziemi ornej. Isto ty te m ają je d n a k nie
w ątpliw ie ogrom ne znaczenie dla teoryi upraw y ziemi, dla teoryi naw ozów i dla ro l
nictw a w ogólności, a znaczenie to dotąd zupełnie pom ijanem było. D ziałalność roz- kładaczy i spalaczy objaśnia n a p rzy k ład ową, zagadkow ą niby, a dobrze stw ierdzo
ną zm ienność co do zaw artości dw utlenku węgla w analizach pow ietrza, k tóre w ypeł
nia przestw ory w śród spulchnionej ziem i, zw łaszcza w śród próchnicy. D alej d ziała l
ność najdrobniejszych rozkładaczy objaśnić jed y n ie je s t w możności krążenie az o tu ,k tó ry j a k węgiel i inne pierw iastk i w ciągłej rów now adze pom iędzy organiczną a nieor
ganiczną zn ajduje się p rz y ro d ą, chociaż je s t pierw iastkiem leniw ym , tru d n o zw iązki tw orzącym i niejasnem było,— a naw et je st może i dotąd d la w ielu ch e m ik ó w ,— ja k ą d rogą rów now aga tu się utrzy m u je, ja k im to np. sposobem tw orzy się saletra, gdy N z O tylko p rzy w yładow aniach elektryczny ch z trudnością połączyć się je s t w stanie.
A je d n a k ju ż samo w ystępow anie azotu j a ko „po w ierzchow nego“ tylko składn ik a p rz y rody ziemskiój (por. M endelejeff, O snow y chimii), nietw orzącego żad nych w łonie ziemi związków, naprow adza n a myśl, że z życiem przem iana je g o m usi być zw iąza
ną. L iebig u ra to w ał zagrożoną w chem ii sytuacyją azotu, przez postaw ienie tw ierdze
nia, że rośliny przy jm u ją azot w postaci po
łączeń am onijakalnych, lecz zdaje się, że
tw ierdzenie to dłużej w nauce się nie u trzy ma ').
*) Z licznych doświadczeń przew ażnie po Liebigu czynionych, wiadomo, że źródłem azotu dla ro ślin ności mogą. być przedew szystkiem ażotany: użycie sa le try (potasowej, później chilijskiej) na nawóz je st rzeczą bardzo ju ż daw ną. I sole am onijakalne p rz e cież, stanow iące w edług L iebiga główne, przew ażne źródło azotu, mogą być pożytecznym nawozem, co w ielokrotne dośw iadczenia na m niejszą (K uhlm ann) i na w iększą (klasyczne próby na poletkach, w yko
nane przez Law esa i G ilberta) skalę, stanowczo stw ierdzić zdołały. A jed n ak i w ty ch doświadcze
niach poczęści, a bardziej stanowczo w pięknych, przez B o u ch ard ata, Cloeza i in., przedsiębranych d o św iadczeniach, okazało się, że naw et mocno rozcień
czone sole am onijakalne, w prost jak o takie, w ywie
ra ją n a rośliny w pływ szkodliw y i że „ n a l e ż y c i e w z i e m i o r n e j r o z p o s t a r t e , r o z p r o s z o n e
11dopiero użytecznem i dla ro ślin się stają, gdy w roz
tw o rach najczęściej szkodzą. Jeśli porów nać w yni
k i ty c h dośw iadczeń z w arunkam i, udeterm inow a- nem i przez Schloesinga i Muntza, dla rozwoju grzyb-
j
ka saletry żującego (§ 95), gdy porów nać użyźniający
| wpływ soli am onijakalnych z bezpośredniem prsy-
j
sw ajaniem azotanów w ziem i i w płynie (Boussin- gault,, Ville), nie m ożna mieć niem al w ątpliw ości, że
j
sole am onijakalne, ab y m ogły być przez rośliny na
J