PRZEWODNIK MIŁOSIERDZIA
MIESIĘCZNIK ZWIĄZKU TOW. DOBROCZYNNOŚCI „C A R IT A S " I RAD WYZSZYCH KONFERENCYJ ŚW. WINCENTEGO * PAULO MĘSK. IŻEŃSK.
REDAKTOR ODP.: SEKRETARZ JENERALNY ZWIĄZKU X. WALENTY DYMEK.
ADRES R E D A K C JI I A D M IN IS T R A C JI:
POZNAŃ, A L E JE M A RC IN K O W SK IE G O , 22I1I - TELEFON 1989 - P. K. O. 206143
W a n u k i p r z e d p ła ty »
Członkowi* Związku Towarzystw Dobroczynności „Caritas” otrsymuią organ lw ią tk u baa- płatnia. — Przedpłata dla nieczłonków wynosi S zł rocznia, płatnych w ratach kwartalnych.
Treść nnm erai O racjonalną pomoc. — Nie rozdzielać matki i niemowlę
cia. — Organizacja władz
Wsprawach opieki nad ubogimi — Henri Dunant twórca Czerwonego Krzyża. — Policja w sprawach ubogich.
Z ż y c i a Z w i ą z k u : Związek Towarzystw Dobroczynności „Caritas"
u Pana Prezydenta Rzeczypospolitej. — Z r u c h u c h a r y t a t y w n e g o : Kolonje letnie Związku Obrony Kresów Zachodnich — Sprawozdanie z tegorocznego Walnego zebrania niemieckiego „Caritasverband'‘. — Spra
wozdanie z działalności Polskiego Czerwonego Krzyża Oddział Miasto Poznań za rok 1927. — Sprawozdanie Zarządu Towarzystwa Pomocy Naukowej dla dziewcząt na Województwo Poznańskie za rok 1927. —
Kurs Służby Społecznej dla dziecka. Członkowie Związku
0 racjonalną pomoc.
Nad rolą, jaką w życiu człow ieka odegrać pow inny dobra materialne i doczesne, nieraz zastanawiali się m ężow ie nauki katolickiej, przedstawiciele filozofji i teologii. Ilekroć spo
łeczeństwo nadmiernie p rzy w iązy w a ło się do wspomnianych dóbr, pow staw ali uczeni i święci, którzy w ypow iadali temu poglądow i bezw zględną walkę, przyczem zdarzało się, że za
pędzali się za daieko w swoich twierdzeniach tak, że nawet socjaliści i komuniści pow oływ ali się na naukę i przykład nie
których ojców Kościoła.
Tymczasem należy uznać jako słuszne przysłow ie w y tworzone przez w iekow e doświadczenie: prim um vivere dein- de philosophari — najpierw należy sobie zapewnić środki do życia, a dopiero potem można się oddać w iedzy i nauce. I kto bliżej przyjrzy się naturze ludzkiej, ten przyzna słuszność po
w yższem u przysłow iu. Skoro się bowiem zw aży, że natura ludzka jest w sobie ograniczoną i sobie samej nie w ystarcza, że na ogół każdy człow iek posiada przyrodzone uzdolnienie do nabyw ania dóbr materjalnych, do ich powiększania i roz
porządzania niemi, przyznać trzeba, że brak tychże dóbr
w p ły w a ujemnie na człowieka, na jego rozw ój cielesny i um y
słow y, i że człow iek stan ten odczuw a bardzo przy kro i bole
śnie. Z tego też w zględu łatw o zrozum ieć m ożna w ielki pęd, olbrzym ią dążność do posiadania, do własności pryw atnej.
W y sta rczy w skazać choćby na robotników polskich, k tó
rzy w y je żd żali i w y je żd ża ją za pracą do obcych krajów . O d m aw iali sobie nieraz każdej rozryw ki m im o pracy w pocie czoła, a gdy zaoszczędzili nieco grosza, w racali 'do swoich, aby nabyć na w łasność domek i choćby m inim alny obszar ziemi. Dopiero w ów czas mieli pełne zadowolenie i uw ażali, że nie ży ją na tym świecie bez poważniejszego celu.
Posiadanie dóbr materialnych um o żliw ia człow iekow i wolność, niezależność, praw o decydow ania o sobie, o swoich dzieciach. Dopiero w tych w arunkach m oże człow iek pom y
śleć o pragnieniach w yższego rzędu, może pośw ięcić się nau
ce, może zaznajom ić się z zdobyczam i sztuki, może bez oba
w y i lęku o jutro pełnić służbę B ożą, m oże "śpieszyć z pomo
cą bliźniemu, który w gorszych od niego znajduje się w arun
kach.
Z pow yższego w ynika, że posiadanie dóbr m aterialnych, które zapew niają człow iekow i niezbędne potrzeby życiow e, ułatw ia a często w ręcz um ożliw ia życie religijne, rozw ój nauki, w iedzy i sztuki, postęp wszelkiej cyw ilizacji i kultury.
N ależy jednak zw ażyć, że ilość dóbr materialnych jest ograniczoną, że nie starczą one, aby m ogły w ypełnić pragnie
nia i dążenia w szystkich jednostek i członków ludzkości. Nie m ogą one też być dowolnie pomnożone i powiększone w m ia
rę przyrostu ludności. Ponadto należy zw ażyć, że przy obecnym ustroiu społecznym, opartym na zasadzie w łasno
ści pryw atnej, dobra materialne nab y w ać m ożna li tylko na podstawie u m ów praw nych. Tem się tłum aczy, że podział dóbr jest nierów nym . Zależy on zw ykle od tego, czy dana jednostka posiada zdolność i umiejętność ich nabyw ania i za
rządzania niemi. Kto tej umiejętności nie posiada, ten traci sw oją własność, gdyż spożyw a więcej niż zarabia lub wogó-
le niczego nie zarabia. '
Ł atw o są zrozum iałe dążenia, aby doprow adzić do ró w niejszego podziału dóbr materialnych w zgl. zapobiegać zubo
żeniu. Lecz środek, który się podaje, jest z gruntu fałszyw ym . Nic może być m o w y o zniesieniu praw a posiadania. Sprzeci
w ia się to bowiem przyrodzonym dążnościom człow ieka, po
zbaw iłoby go jego niezależności i praw a decydow ania o so
bie jak o tem w spom inaliśm y pow yżej; zamiast tego m usiał
by się cały poziom społeczny i kulturalny ludzkości obniżyć.
W miejsce nielicznych, w stosunku do ogółu ludności, ubogich stw orzyłoby się niezliczoną armję ludzi, k tórzy b y nie mieli praw a posiadania i gospodarowania dobram i materjalnemi.
Niewielka tylko garstka „w yb rańców ludu“ m iałaby praw o
zarządzania niemi w sposób bezw zględny i brutalny, bez po
czucia odpowiedzialności. B y łb y to św iadom y i niczem nie
uzasadniony pochód ludzkości ku zależności i niewoli, a osta
tecznie ku powszechnemu zubożeniu.
Nie m ożna zatem obecnego ustroju gospodarczego uw a
żać za przyczynę, żc niektóre jednostki popadły w stan zubo
żenia. Zniesienie zaś tego ustroju m ogłoby cała ludzkość do tego doprow adzić stanu.
Chcąc określić w łaściw a i istotna pfzyczynę zubożenia, należy znowu zw rócić się ku naturze ludzkiej i zbadać nieco bliżej jej w łaściw ości. Nieraz przecież obserwuje się, że z po
śród dw uch jednostek lub rodzin, które te same posiadają m a
jątki i w arunki rozw oju, jedna swoje dobra materjalne rozw i
ja i pom naża, kiedy druga je umniejsza, aż doprow adza do zu
pełnej ich utraty i do osobistego zubożenia. N iew ątpliw ie w ie
le zależy od Fana Boga, od jego łaski i błogosławieństwa. Nie
mniej należy stwierdzić, że w człow ieku sam ym należy szu
kać w iny takiego a nie innego rozw oju sprawy. Nie k a żd y bo
wiem człow iek posiada w dostatecznej mierze umiejętność i skłonność do gospodarowania, nie każd y jest gospodarnym.
Skłonność ta jest człow iekow i tak samo w rodzoną jak n. p.
skłonność do nauki, sztuki lub polityki. Brak gospodarności może być powszechnym, to znaczy że dana jednostka wogóle nie umie się w łaściw ie i należycie obchodzić z dobram i ma- terjalnemi, lub też relatyw nym , to znaczy, że dana jednostka jest niegospodarną w łaśnie w tych w arunkach, w których się znajduje. M oże ktoś być doskonałym kierownikiem banku lub kupcem, skoro jednak opuści sw oją placów kę aby nabyć ziemię, w ykazuje się, że zwolna swój m ajątek traci i staje się ubogim.
O bok tej wrodzonej niegospodarności zdarza się niemniej często niegospodarność nabyta. Nieraz jest w ychow anie do
m ow e i szkolne tego rodzaju, że człow iek nie ma możności nauczenia się gospodarności. Kto nigdy nie poznał koniecz
ności i w artości pracy, kto w domu spoglądał tylko na rozrzut
ność i lekkie obyczaje, ten też nie nauczył się tak w ażnej cno
ty społecznej. Innego znowu spotykają nieszczęścia, które jego gospodarność obniżają lub ją całkowicie w ykluczają — przez utratę w ładz cielesnych lub um ysłow ych. C złow iek okaleczały, pozbaw iony słuchu, w zroku, niedorozw inięty um ysłow o będzie m ógł tylko w nader rzadkich w ypadkach zajm ow ać się zarzadzaniem dóbr doczesnych. Ułomności te doprow adzą go ostatecznie do zubożenia. W obecnych zaś czasach m ogliśm y zaobserw ow ać dalsze przyczyny zuboże
nia, jak przew roty spowodowane w ojną i rewolucją. O b ró ciły one w niw ecz najpiękniejsze m ajątki, a niejedna osoba, daw niej bardzo zamożna, musi się dzisiaj oglądać za w spar
ciem gm iny lub zrzeszenia dobroczynnego. Nie m ożna w resz
cie pom inąć przyczyn, za które należy czynić odpowiedział-
nym zubożałego samego. Bardzo liczne są niestety jeszcze w ypadki, w których ludzie tracą m ałe i w ielkie m ajątki, po
niew aż oddaw ają się nałogom jak alkoholizm, gra w karty itd.
Czem u się nad tem w szystkiem zastanaw iam y ? Chodzi o to, aby w szelka akcja charytatyw na stała się celową i ra
cjonalną. Ktokolw iek zajmuje się bezpośrednio opieką nad ubogimi, ten powinien, nim udzieli pomocy, w niknąć w p rzy czyny zubożenia, aby potem w łaściw e zastosować środki. Na
leży wreszcie zerw ać z poglądem jakoby jedyną formą, jedy- nem sposobem w spierania bliźnich była jałm użna, która nie
raz raczej szkodzi aniżeli pomaga. P ow oływ anie się na św.
W incentego rów nież nie w ytrzym uje krytyki, poniew aż św.
W incenty nie ograniczał się do daw ania jałm użn y a u ży w ał środków , które w danym w ypadku u w ażał za najskuteczniej
sze dla szukającego pomocy.
Skoro w rócim y do poszczególnych objaw ów zubożenia, o których m ów iliśm y w yżej, stw ierdzić należy, że byłoby rzeczą nieroztropną udzielać w sparć choćby pod po
stacią pożyczek człow iekow i o wrodzonej i zupełnej niegospodarności. W tym w ypadku może dopomóc jedy
nie, kto zamiast niego obejmie rząd y w swoje ręce, skoro go zastąpi w w szystkich zarządzeniach, aż jednostka niegospodarna nauczy się pracow ać lub ktoś inny, n. p. żona lub dziecko, przejmie jego obow iązki. P o dobnie dziać się pow inno z jednostką, która jest niegospodar
ną na skutek w adliw ego w ychow ania. 1 tutaj jałm u żn a m ogła
by raczej szkodzić. Dopomoże zaś praca w ychow aw cza, uzu
pełnienie lub w prow adzenie tego, co zaniedbał dom rodziciel
ski. Naw et przy w spieraniu kalek należy się kierow ać w szel
ką roztropnością. Nie chodzi przecież o to, aby ich przepchnąć przez życie. O wiele będzie korzystniej dla nich i dla społe
czeństwa, skoro ich się odda do zakładu, który ich nauczy jakiejkolw iek pracy w ramach ich kalectwa, tak. że nabiorą umiejętności zarobkow ania, przez co jałm użna stanie się dla nich zbędną. Zajęcie się osobami, które dotknęły przew ro
ty wojenne i społeczne, spraw ia na ogół w ięcej trudności.
P rzy zw y czajone nieraz do dobrobytu lub do swego w arszta
tu pracy niechętnie chcą się zająć innym rodzajem pracy lub pracą w ogólności. Tym, którzy chcą pracować, należałoby postarać się o pracę lub zajęcie. Innym zaś należałoby przez szczere i serdeczne w spółczucie uczynić ich los i położenie znośnym, zachęcać i przekonyw ać o konieczności pracy. Naj
trudniejszą będzie spraw a odnośnie do jednostek, które w sku
tek w łasnej lekkomyślności stały się niegospodarnemi i po
pad ły w ubóstwo. B y ło by rzeczą nader błędną pom agać im w yłączn ie przez jałm użnę. Tutaj musi nastąpić szeroko za
kreślona akcja w ychow aw cza zdążająca do tego, aby im przy
w ró c ić w zgl. w zm ocnić ich wolę. Skoro nie pomoże opieka
otw arta, dokonyw ana wobec nich na miejscu ich pobytu, na
leży ich znowu oddać do odpowiedniego zakładu, jak do opie
kującego się alkoholikami lub m ającym i w stręt do pracy lub dziew czętam i upadłemi. Taka opieka będzie napraw dę racjo
nalną, uratuje osoby zubożałe i nieszczęśliwe, a społeczeń
stw u przysporzy nowych człónk ów gospodarnych.
Badanie przyczyn zubożenia jest tedy spraw ą niezw ykle w ażną dla osób opiekujących się ubogimi. Badania te dopro
w adzą też do jasnej decyzji, czy należy, w sparcia udzielić na czas przejściowy lub na stałe. Postanowienia te nie mogą zależeć od przypadku, lecz od gruntownego zastanowienia się nad położeniem, w jakiem ubogi się znajduje.
O pieka nad ubogimi jest najstarszą dziedziną akcji cha
rytatyw nej. Najlepiej była ona zorganizow aną w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, kiedy to każda parafja z urzędu się nią zajm ow ała i do jej w ykonyw ania pow oływ ała opie
kunów zaw odow ych pod nazw ą diakonów . Jedynym sposo
bem tejże opieki aż do czasów najnow szych było udzielanie, przew ażnie bezkrytyczne, jałm użny. Stąd grasow ała tak często w śród wszystkich społeczeństw plaga żebractwa, k tó
rego nikt nie usunie daw aniem jałm nużny. (M am y tutaj na myśli oczyw iście tylko żebraków zaw odow ych, którzy z po
w odu wstrętu do pracy oddają się donośnemu i łatw em u na
łogow i żebrania.) Tak samo zaw odziły choćby najwięcej dra
końskie przepisy policyjne w ydaw ane przez miasta lub różne małe państewka. Dopiero głębsze i naukowe ujęcie proble
mu zubożenia i żebractw a przyczynia się do zm iany stosun
ków.
Skoro rozw iedliśm y się szerzej nad potrzebą badania przyczyn zubożenia, nie zam ierzaliśm y w y w o ła ć przez to ujemnych skutków dla osób zubożałych oraz błędnych poglą
d ów w śród jednostek opiekujących się niemi. Nie badam y tych przyczyn, aby na kogokolwiek rzucić kamieniem potępienia.
Nie jest zadaniem pracow ników na polu charytatyw nem roz
strzygać i sądzić, lecz leczyć i pom agać. S ąd nie do nas na
leży, naw et w w ypadkach zawinionej nędzy (alkoholizm itd.).
Nie w olno nam głosić zasady, że tego rodzaju osobom pom a
gać nie m ożem y. Przyznajem y, że danie jałm użny byłoby często błędtiem. Tem więcej należy się zastanowić nąd inne- mi sposobami pomocy, jak o tem w yżej w spom inaliśm y. P rz y znajemy, że praca ta jest o wiele trudniejszą aniżeli w ręcze
nie jałm użny choćby pod postacią naturalij.
O pow yższej przestrodze bardzo często zapominano w dziejach ludzkości, a także w okresie chrześcijaństwa- P ro
w adziło to nieraz do brutalnego i bezlitosnego obchodzenia Się z osobami zubożałeini, do w yd aw ania przez miasta i pań
stw a bardzo surowych przepisów zw łaszcza odnośnie do że
braków , w śród których są przecież jednostki, które żebrzą
nie z nałogu, a dla rzeczyw istego braku środków do życia.
Ubogich uw ażano za część społeczeństw a mniej w artościo
w ą, odm aw iano im różnych praw obyw atelskich. O b ja w y te b y ły w łaśnie skutkiem niew nikania w istotne przy czy ny zubo
żenia.
T akże ubogi jest człow iekiem o pew nych w łaściw ościach psychicznych. Tak jak w szędzie należy i tutaj stosować m e
todę indyw idualizacji. T ylko tym sposobem akcja charyta
ty w n a spełni zadanie, jakie w y k o n ać polecił jej sam Z b a w i
ciel.
Wanda Szuman.
Nie rozdzielać matki i niemowlęcia.
Przyniesiono do dom u pod rzutków dwoje znalezionych niem ow ląt. Jedno z nich zdrow e, starannie ułożone w po
duszce z kretonu czarnego w białe kw iatki, uszytej w idocz
nie przez biedną m atkę z w łasnej sukni, ściegami przeplata- nem i m atczynem i łzam i. Drugie dziecko było n aw pół zm a r
znięte, nagie, bez koszulki naw et, owinięte tylko w gazetę.
W zburzeni, z zaw ziętością i pogardą m y ślim y o matce w yrodnej, która w tak nieludzki sposób pozb y ła się swego niem ow lęcia. Lecz policjant, ten policjant, k tóry poznajdyw ał ju ż dużo dzieci, staje w obronie m atki i m ó w i nam, że „ w ten sposób nie m atki podrzucają niem ow lęta1*. To pośrednik, zbrodniarz, m ający na swem sumieniu już życie w ielu niem o
w ląt, zaczepia zapłakaną m atkę, w y cho d zącą ze swem dziec
kiem na ręce z zakładu położniczego. Obiecuje za 5 zł zanieść dziecko na własne, do „bogatych państw a, k tórzy jednak nie pozw alają pow iedzieć, jak się nazyw ają*1. A gdy m atka bez
domna, bezradna, ju ż oddała swe dziecko pośrednikow i, aby w yro sło na panicza**, ściąga on z dzieciny chuścinę i koszulę i w y rzu c a na m róz, przykryte gazetą. I m atka nieślubna ko
cha swe dziecię, nie podrzuca go ona dobrowolnie, lecz zm u szona głodem, chorobą, brakiem mieszkania, znękana pogardą ludzką, porzucona przez ojca jej dziecka, w yk lęta przez w ła s ną rodzinę w tedy, kiedy jej i jej dziecku najbardziej potrzeba pom ocy i opieki.
P ow stało w W a rsza w ie przed czternastu laty to w a rzystw o pod hasłem „R atu jm y Niemowlęta**, które podjęło się ratow ania niem ow ląt oraz ich matek. Zakładając to to w a rzy stw o panie sądziły, że będą m usiały n am aw iać m atki nie
ślubne, aby zechciały zostać ze sw em i dziećm i w schronisku,
karm ić je same i w y c h o w y w a ć. T ym czasem przekonano się
ze zdziw ieniem i radością, że nie trzeba b y ło n am aw iać m a
tek nieślubnych do pozostania razem z dzieckiem, g d y ż to b y
ło ich najw iększem m arzeniem . S koro te m atki po w yjściu
z zakładu położniczego m ogły przyjść z dzieckiem do schro
niska i spokojnie rozejrzeć się w sytuacji, to nieraz same w krótkim czasie poznajdyw ały sposoby stałego zatrzym ania dziecka przy sobie. Niektóre z nich n. p. w y n a jm y w ały sobie po dwie lub trzy w spólnie jedno mieszkanie, w którem jedna m atka pilnow ała dzieci, a dwie pracow ały na miejscu lub cho
d ziły do pracy. Do w yszukania jednak uczciwej pracy nie jest zdolna m atka bezdomna z niemowlęciem na ręce, osła,- biona choroba. Znane są w ypadki, w których m atka po kilka dni tak chodziła za pracą, za domem, aż wreszcie dziecko um arło jej na ręce.
Jeżeli niema zginąć i m atka i dziecko, musi im dopomóc społeczeństwo, przez zakładanie schronisk dla matek z niem o
wlętam i. A czyż nie starczą zakłady dla niem ow ląt? Czem u budow ać zakłady dla matek z dziećm i i obciążać społeczeń
stwo podw ójnem i kosztam i?
D om y dla matek nieślubnych razem z dziećm i trzeba stw orzyć ze w zględu na matki, trzeba je stw orzyć także ze w zględu na dzieci.
Zakład dla niem ow ląt, choćby najlepszy, nie zastąpi dziec
ku opieki matczynej. W y jątk o w o m oże zakład zaspokoić po
trzeby dziecka pod względem fizycznym , nigdy zaś nie da dziecku tych w aru n k ów rozw oju uczuciowego i umysłowego, które daje opieka matczynal Zdajem y sobie sprawę z faktu, że podczas gdy normalne dwuletnie dziecko zna i m ó w i już około 10 w yrazów , w zakładzie dla niem owląt, przeciętnie trzyletnie dziecko tyle ich nie zna. S ą zakłady, w których dzieci dwuletnie nie m ó w ią praw ie żadnego słowa, także naj
inteligentniejsze z nich w y m aw iają zaledwie kilka w yrazów . Z zakładów w ychodzą dzieci uczuciowo m ało rozwinięte. M ó w i przysłow ie, że m atka 100 razy na dzień płacze i 101 razy się śmieje. K ażdy uśmiech i płacz dziecka to ją cieszy, to ją smuci. K ażdy now y ruch, now y w y ra z ileż radości jej przy nosi. Dziecko w idzi jej radość, cieszy się razem z nią i po
w tarza ten now y ruch, czy w yraz, stąd opanowuje go i może sobie przysw ajać dalsze ruchy i w yrazy . W żłóbku niemowlę stosunkowo m ało się śmieje, a naw et rzadziej płacze, o ile nie jest bardzo chore i cierpiące. W zakładzie dziecko jest obo
jętne i bierne. Nawet zabaw ka tak go nie cieszy. Ten konik z drzew a nie jest dla niego tem, czem jest dla innych chłop
ców . W ogródku otoczonym w ysokiem i drzew am i nie w idzi dziecko żyw ego konia, w ięc i zabaw ka jest dlań m artw a; to nie zwierzę, które ciągnie, parska, galopuje, to deseczka kolorow a — nic więcej. Nawet maleńkie dziecko, aby się m ogło rozw ijać i staw ać się mędrsze z dnia na dzień, musi mieć życie naokoło siebie, a nie m ury szpitalne, żłóbkow a.
W zw y kły ch w arunkach rozw ija się dziecko przez na
śladow nictw o starszych, naśladuje gesty, słowa, m iny, prze-
dew szystkiem czynności osób starszych. Dziecko W żłóbk u w idzi głów nie rów ieśników . Ich zabaw a, o ile w ogóle się od
byw a, niewiele odbiega od jego zabaw , zresztą z koniecz
ności trzeba ją ograniczać. Tam gdzie jest 30 lub więcej maleńkich dzieci w sali, trudno dać jakiekolw iek zabaw ki kari'5- ciaste; kijek, ołów ek ju ż stanow ią niebezpieczeństwo. Jak bow iem ustrzec, żeby dzieci sobie przypadkow o oczu tem nie skaleczyły, jak przew idzieć ruchy trzydziestu pędraków i za
pobiec ew entualnym szkodliw ym ruchom ?
O bok m atki jest i może być dziecko znacznie swobodniej
sze i przedew szystkiem ma w zór, k tóry choć niezdarnie, lecz praw ie ciągle naśladuje, a tem samem w c iąż pracuje, w c iąż do czegoś d ąży . Dziecko w ychow ane przez m atkę m a kogoś, do którego m oże się rzeczyw iście przy w iązać uczuciowo.
'A w zakładzie całe w ychow anie jest, że tak powiem, rozka
w ałkow ane. Tu dzieci roczne, w tamtej sali dwuletnie, dalej trzy- do pięcioletnie, w innym zakładzie dzieci od sześciu lat, w jeszcze innym dziesięcio- czy dwunastoletnie, przechodzą one z zakładu do zakładu, znajdują się w śród coraz to innych dzieci i w ycho w aw ców . Do kogo dziecko w tych w arunkach ma się przy w iązać, kom u u fać? Te dzieci m uszą w yrastać ubogie duchowo. N ikt ich nie kocha praw dziw ie, ani one ni
kogo rzeczyw iście nie kochają, nikomu nie są niezbędne, po
trzebne do szczęścia.
A i m atka nieślubna oddzielona od swego dziecka ubożeje duchowo. D la dziecka byłaby w róciła na uczciw ą drogę, cóż kiedy m usiała je porzucić! O bcy ludzie zbierają spojrzenia jej dziecka, jego uśmiechy, do obcych w yciąg a rączki. O na jest sama, opuszczona, nieszczęśliwa. Nic ju ż swemu dziecku nie pomoże, czy będzie uczciw ą, czy nieuczciw ą kobietą — i dalej grzęźnie w błocie m oralnem i m oże stam tąd ju ż nie w yjdzie.
O p ow iad ał mi ktoś, że w czasie w ojny w Bolszew ji był w ostatniej nędzy i chciał iść kraść dla swej rodziny. Odrnyś- lił się jednakże. A dlaczego nie k ra d ł? „M am d ziec i", m ów i,
„nie chciałem, by m iały ojca złodzieja1*. (
To, że nie w olno zabierać matce dziecka i dziecku matki, zrozum iano w wielu krajach ju ż dawno. Na W ęgrzech np.
oddaje się m atkę nieślubną razem z dzieckiem do obcych ro
dzin na wieś, daleko od swoich, aby w nowem środowisku łatw iej było matce rozpocząć nowe życie. W Anglji, o ile nie uda się umieścić dziecka razem z m atką, oddaje się (np. w Tow.
dra. Barnarda) dziecko do jednej rodziny, a dla m atki w yszu
kuje się u innej rodziny w pobliżu dziecka posadę, np. s łu żą
cej czy t. p. R odziny, przym ujące tak m atkę jak i dziecko,
są pow iadomione o w szystkiem i pozw alają matce spędzić
każd ą w olną godzinę u swego dziecka.
C zy nie dałoby -się w prow adzić tych metod w Polsce,' bez zakładania specjalnego schroniska dla matek z dziećm i?
O tó ż dla rozw inięcia tych metod potrzebny jest w łaśnie dom dla matek z dziećmi. N iekażdą matkę i niekażde dziecko m o ż
na odrazu oddać do obcej rodziny, czasami jedno i drugie m u
si przejść kw arantannę, trzeba w yleczyć jedno i drugie. W k a ż
dym w ypadku trzeba poznać matkę i dziecko i w yszukać dla umieszczenia ich odpowiednie rodziny. Nieraz dopiero przez pobyt w schronisku ze swem dzieckiem, m atka się do niego przyw iązuje i potem gotowa ponieść jak największe ofiary, poczynić jak największe w ysiłki, by się z niem nie rozstać. Czasam i udaje się komitetom zadzierzgnąć na nowo kontakt m iędzy m atką a jej w łasną rodziną, uzyskać dla niej przebaczenie i przyjęcie znów do rodziny. W y jątk o w o udaje się też nakłonić ojca nieślubnego do zaw arcia ślubu z m atką swego dziecka. Niejedną matkę m ożna w schronisku nauczyć pracy zarobkowej, np. kraw iecczyzny, która um ożliw iłaby jej zatrzym ać dziecko u siebie.
Za umieszczeniem niem ow ląt razem z m atkam i przem a
w ia w łaśnie i ten w zgląd, że nietylko nie podw aja się przy- tem ciężaru dla społeczeństwa, lecz przeciwnie, zmniejsza się ten koszt dosłownie kilkakrotnie, g d y ż zamiast utrzym yw ać dziecko podrzucone przez 14 lat i więcej, utrzymuje się dziec
ko i wspom aga matkę przez kilka miesięcy, a najw yżej 2 lata.
Potem ju ż matki przew ażnie same w zupełności zarabiają na siebie i swe dzieci.
Takie rozw iązanie spraw y dyktuje nam w ięc i rozum i serce, takiego czynu domaga się od nas Chrystus, który nie pozw olił rzucać kamienia na jawnogrzesznicę, a czyż pozw o
liłby odm ów ić dachu matce z niemowlęciem na ręce i zmusić ją tem samem do porzucenia swego dziecka?
Szczęsny Orłowski.
Organizacja władz w sprawach opieki nad ubogimi.
Pierw szą instancją w sprawach opieki nad ubogimi jest Zw iązek wspierania ubogich. R o zróżniam y gminny Zw iązek w. ubogich i dworski Zw iązek w. ubogich, który w sprawach opieki stanowi taką samą jednostkę organizacyjną jak gminny Zw iązek. W dworskim Zw iązku właściciel obszaru dw or
skiego, lub ustanowiony przez starostę zastępca właściciela, jest ustaw ow ym przedstawicielem dworskiego Z w iązk u w.
ubogich.
Zw iązek ubogich może dla ubogiego stanowić jużto Z w ią zek w. ubogich tymczasowego pobytu i wsparcia, albo Zwią-
Przewodnik M iłosierdzia.