Henryk Nowogródzki
"Sztuka wymowy sądowej", Roman
Łyczywek, Olgierd Missuna,
Warszawa 1977 : [recenzja]
Palestra 21/6(234), 106-108
1977
106 R e c e n z j e N r 6 (234)
ta dotyczyła w p ro w ad zen ia gran icy w ieku, od którego uzależnione je st dalsze w y k o n y w an ie zaw odu w zespole — przyp. Z. A.).
W tym m iejscu chcę sam o k ry ty czn ie zauw ażyć, iż może zbyt w iele, a niekiedy n aw e t bez cudzysłow u, zaczerpnąłem z te k stó w w yżej w ym ienionych a u to ró w , czy niłem to je d n a k z p rze k o n an ia o słuszności ich arg u m e n ta c ji i zarazem obaw y o to, by nie osłabić jej ja k ą ś w łasn ą p rze ró b k ą słow ną. P u b lik ac je w „ T ry b u n ie L u d u ” nie były — rzecz ja sn a — p o d y k to w an e m yślą w yłącznie o e m ery tac h ad w o k atach , je d n ak ż e u zu pełnione uw ag am i ad w o k ató w P odem skiego i K aeppelego odnoszą się do nich a fortiori.
W każdym razie, d b ając rów nież o siebie, m usim y szukać godnych sposobów , aby obok „ z a tru d n ie n ia ”, do k tórego dopuszczają nas uchw ały, w ypełnić p u stk ę p o w s ta jącą po u sta n iu w y k o n y w an ia zaw odu. Nie je s t to ła tw e i nie da się u reg u lo w ać ja k ą ś u n iw e rsa ln ą receptą. P ow in n iśm y w ięc sam i dzielić się pom ysłam i i w sk a z y w ać u ta rte już przez siebie drogi w iodące do w ypełnienia owej p u stk i, k tó rą w różnym sto p n iu będziem y odczuwać. Na pew no — tam wszędzie, gdzie to je st m ożliw e, byłoby rzeczą pożyteczną organizow anie klubów um ożliw iających s p o tk a nia to w arz y sk ie przy h erb acie czy kaw ie, g rę w szachy czy dom ino lu b in n e gry w y łączające ja k iek o lw iek hazardy. S zerokie pole do działania m ogłyby daw ać z a jęcia społeczne. N iew ątp liw ie celow a będzie m asow a przynależność do takiego s to w arzyszenia w yższej użyteczności p ublicznej, ja k im je st P olski Z w iązek E m erytów , R encistów i Inw alidów , a ta k ż e do in n y c h o rg an iz ac ji lu b zrzeszeń.
S ta w ia n a przez n a s na d ru g im m iejscu pom oc m a te ria ln a pow inna być w y d a t niejsza od dotychczasow ej. F undusz W yrów naw czy E m e ry tu r i R e n t pow inien p o w staw ać z p rzew idzianych w reg u la m in ie źródeł, a ponadto z n adw yżek b u d ż e to w ych, k tó re m ogą być znaczne przy s ta ra n n e j ko m p resji p relim in o w an y ch w y d atk ó w o rganów sa m o rz ąd u w szystkich szczebli.
S k u tec zn a o pieka nad em ery tam i je s t dla p racodaw ców nakazem , a odpow iednie Koła E m e ry tó w i Inw alid ó w istn ie ją p rzy każdym w iększym za kładzie pracy ja k o kom órki w znacznym stopniu autonom iczne. Nie m a więc żadnej ra c ji, abyśm y p o zostaw ali za in n y m i w tyle, za m ia st daw ać przy k ład y tego, co zdziałać może po w ierzony ad w o k a tu rz e sam orząd zaw odowy.
Z r o b i l i ś m y w d z i e d z i n i e o p i e k i n a d e m e r y t a m i i i n w a l i d a m i d u ż o . P o k a ż m y , ż e p o w o d o w a n i d o b r ą w o l ą p o t r a f i m y w o b l i c z u i s t n i e j ą c y c h p o t r z e b z r o b i ć j e s z c z e w i ę c e j .
H E C Ę W Z J E
Rom an Ł y c z y w e k, O lgierd M i s s u n a: S z tu k a w y m o w y sądowej, W yd. Prawu..,
W arszaw a 1977.
U kazała się długo oczekiw ana k sią ż ka „S ztuka w ym ow y są d o w e j” w7 o p ra cow aniu R om ana Ł yczyw ka i O lgierda M issuny. D ługo oczekiw ana w pod w ó j nym znaczeniu tego słowa. O sta tn ia bow iem k sią żk a w języku polskim p o św ięcona sztuce w ym ow y, m ianow icie
H. M aryańskiego „K u lt żywego słow a”, w yszła w ro k u 1935, czyli przeszło 42 la ta tem u, a pożartym w iele także cz a su upłynęło od chw ili złożenia książki do d ru k u W ydaw nictw u Prawm iczem u, co łączy się, niestety , z ciągi? jeszcze bardzo długim cyklem produ k cy jn y m .
N r 6 (234) R e c e n z j e 107
P ra g n ę od raz u pow iedzieć, iż k sią ż ka Ł yczyw ka i M issuny je s t zn a k o m i ta, a jej zaletę stan o w i szczególnie to, że będąc podręcznikiem , ad reso w an y m zw łaszcza do m łodego czytelnika, m ło dego p ra w n ik a , u trz y m a n a je st w p ię k nym k ształcie literac k im : w skazów ki i ra d y autorów ' dla m ów ców sądow ych są zaczerp n ięte zarów no z bogatego dośw iadczenia sądowego, ja k i — może n aw e t przede w szystkim — z p ięknych w zorów i przekazów ze starożytności oraz z dnia w czorajszego i przedw czo rajszego.
Długo oczekiw ana książk a zjaw ia się je d n a k w sam ą porę, kiedy ta k za n ie d b an a n au k a re to ry k i zaczyna p o w ra ca ć także na k a te d ry u n iw e rsy te c kie. A utorzy piszą: „Jeżeli tylko uda się w ypracow ać ta k i p ro g ra m n a u c z a nia w ym ow y, k tó ry pozw oli spełniać w ażną fu n k c ję zbliżania ludzi k u sobie i isto tn e zadanie sk u p ia n ia ich wokół w spólnych celów, ja k ie n a pew no sto ją przed w ym ow ą, to n a u k a ta odrodzi się w .p ro g ra m a c h szkolnych i u n iw e r syteckich i odzyska w iele z blasku, j a kim kiedyś była otoczona”.
Isto tn ie , przecież k a n d y d a t na p r o k u ra to ra i ad w o k a ta po w ieloletniej nauce, po studiach w yższych, po a p li k ac ji sądow ej i adw okackiej nie p o sia da dziś ele m e n ta rn e j znajom ości te o re tycznych zasad w ym ow y, nie m a też żad n ej p ra k ty k i w publicznym fo rm u łow aniu sw ych m yśli w m owie. K siąż k a po p ro stu zap rasza czy teln ik a do te go, by poznał piękno słow a polskiego, a zarazem w ypow iada zdecydow aną w alk ę g ad u lstw u i pustosłow iu.
Ję zy k je st św iadectw em k u ltu ry , dlatego też m ów ca sądow y m usi p o siąść sz tu k ę p o sługiw ania się nim.
A uto rzy św iadom ie m ów ią nie tylko o um iejętn o ści w ym ow y sądow ej, ale rów nież o sztuce tej w ym ow y, o f o r m ach i treściach zbliżających m ówcę sądow ego do regionu sztuki.
W ystarczy rzucić ok'em na k ilk a za led w ie ty tu łó w poszczególnych ro zd z ia
łów książki, ta k w yraźnie ry su jący ch je j tr a f n ą m etodologię. A w ięc w y b ra ne kw estie h isto rii w ym ow y sądow ej, ro la i znaczenie ustn y ch w yw odów przed sądem , s tr u k tu r a i ta k ty k a p rz e m ów ień sądow ych, te ch n ik a w yg łasza n ia przem ów ień.
W yw ody au to ró w o p arte są na p rz y kład ach re to ry k i sta ro ż y tn e j G recji i Rzym u, jak że żyw ych po dzień d z isie j szy, w ysn u ty ch z w ysokiego poczucia h u m an izm u i op arty ch na szerokim tle społecznej i politycznej rzeczyw istości i zachodzących przem ian.
Oczywiście w spółczesność — ta k s a mo ja k w lite ra tu rz e , m a larstw ie , rz e ź bie : m uzyce — k sz ta łtu je now e form y, ale n ie jed e n stru m ie ń p łynący sp rze d stuleci zachow ał dotychczas sw ą k ry stalicz n ą czystość i pełnię wymowy.
Sięgnęli też au to rzy do daw nego o k resu ,dziś już historycznego, a przecież ta k żywego, kiedy to ad w o k a tu ra po ls ka w czasie zaborów stanow iła p r a w dziw ą rep rez en ta cję n aro d u polskiego, a ław a obrończa sta w ała się try b u n ą polityczną.
N iepodobna w k ró tk ie j z istoty rzeczy recen zji cytow ać nazw isk i po szczególnych przemówdeń, chciałbym je d n ak podać tu m otto z a w arte w ro z dziale za ty tu ło w a n y m „F orm a p rz e m ów ienia sądowTego” : „Kto kocha swój język, k to go chroni od tr z y d o ty i pospolitości, kto s ta ra się w ydobyć z niego tk w ią cą w nim silę, godność i urodę, jest czynnym w spółtw órcą cyw ilizacji swego N aro d u .” Są to słow a J a n a Parandow rskiego z jego „A lchem ii słow a”.
Ł yczyw ek i M issuna w iążą m ocną nicią p roblem y sztuki w ym ow y sądowrej z jeszcze szerszym i zag adniem am i o d noszącym i się do politycznej i społecz nej postawyy rep rez en to w an e j przez mówrcę sądowego, jego postaw y h u m a nistycznej i jego zasad etycznych. Ten, kto tak ich wralorów nie rep re z e n tu je , będzie zaw sze m ów cą, w którego sło w ach pobrzm iew ać będzie fałszyw a
108 R e c e n z j e N r 6 (234)
n u ta . M ów ca m usi być szczery, m usi sam w ierzyć w to, co m ów i i p rz e k a zuje słuchaczom . M usi być człow iekiem w ykształconym oraz św ietnie i g ru n tow nie przygotow anym do k ażdej s p r a w y, k tó rą m u pow ierzono, k tó re j się podjął.
W spółczesny człow iek w rozpędzie codzienności nie ulega w zruszeniu.
A le w spółczesny człow iek n ie może być pozbaw iony zdolności do w yw oły w an ia w nim w zruszenia. W spółczesny m ów ca pow inien być w ięc tak że m ów cą żarliw ym , zbieraczem m ąd ry ch i ce l nych słów.
Ju ż przed dw om a ty siącam i la t — ja k p rzy p o m in ają au to rzy — toczyły się spory m iędzy tzw. szkołą a tty c - ką, hołd u jącą zim nej rzeczow ości a szkołą az ja ń sk ą, re p re z e n tu ją c ą k ie ru n e k em ocjonalny. Ten spór trw a do dziś. Obie w ięc szkoły re p re z e n tu ją w alory, k tó re dobry m ów ca pow inien złączyć i rozw inąć w sobie sam ym .
K siążka m ów i tak że o p red y sp o z y cjach psychofizycznych m ów cy, daje w skazów ki zw iązane z gestem i dykcją, uczy n aw e t p rzy b ie ra n ia w łaściw ej postaw y mówcy, k tó ry pow inien p r z e m aw iać w yprostow any, p atrz eć w oczy sędziom , szukać z nim i k o n ta k tu . Uczy ta k tu i pow ściągliw ości, p rzestrzeg a przed n apastliw ością, n aw o łu je do p o w agi, w skazuje na szczeble, k tó re po w ielu latach p row adzą m ów cę do zdobycia a u to ry tetu .
Nie za n ie d b u ją au to rzy szczegółów pozornie drugorzędnych. Uczą sp o rz ą d zania n o ta tek do przem ów ień, całej tech n ik i w łaściw ego przygotow ania, ro zw ażają p rzem ów ienia n ap isan e i im prow izow ane, p u n k to w a n e i w y głaszane z pam ięci. R ozw ażają też pojęcie granic w olności słow a w p rz e m ów ieniu sądow ym , tę w ielk ą k a rtę adw okackiej wolności.
U m ia r w treśc i i form ie p rzy d a je słowom w iększe znaczenie niż a g r e syw ność i napastliw ość.
P o p raw n o ść w słow ach — piszą au to rz y — zaw sze obow iązuje, zw ła sz cza w sto su n k u do uczestników procesu. I p rz y ta c z a ją za znakom itym p ro ce su - alistą i ad w o k atem w łoskim P iero C alam an d rei, że ta popraw ność obo w iązuje, choćby m ów ca „szanow ał tego sędziego raczej za to, jakim być pow i nien, niż za to, ja k im je s t”.
S n u ją też au to rz y szerokie ro zw aż a n ia o zachow aniu się i p ostaw ie adw o k a ta w sy tu a cji konflik to w ej, kiedy k oncepcja jego ro zm ija się z koncepcją bronionego oskarżonego. T ak więc roz w ażan ia i reflek sje au to ró w w ychodzą daleko poza sam ą tylko sztukę w ym o wy sądow ej, gdyż d o ty k a ją szeroko rów nież w ielu zagadnień osaczających m ów cę sądowego, a zw łaszcza ad w o k ata, którego obow iązkiem je st działa nie p rzede w szystkim na korzyść oskarżonego.
K siążka Łyczyw ka i M issuny po w in n a się stać v a d e m éc u m każdego p raw n ik a -m ó w c y sądowego. Dobrzy m ów cy sądow i w naszym środow isku sta li się nim i i sta ją — ja k w iadom o — raczej in tu icy jn ie. D latego też ró w nież i dla nich teoretyczne, a także p rak ty c z n e rad y z a w arte w recenzo w an ej książce będą niezm iernie p rz y datn e, bo w zbogacą w łasne d ośw iad czenie i sk ie ru ją zain tereso w an ie ku źródłom sztuki w ym ow y, obficie cyto w anym w recenzow anej pracy.
W ypada tylko żałować, że książka u k az ała się w ta k niew ielkim n a k ła dzie — zaledw ie 2 500 egzem plarzy! W ydana też została w niepozornej okładce, żółtej i m iękkiej, choć przecież nie je st to książka do jednorazow ego p rzeczytania. Je j w alo r i sens polega na tym , że czytelnik pow inien do mej sięgać często, pow inien czynić w niej p o d k reśle n ia i zapisy w łaśnie dlatego, że — ja k to pozw oliłem sobie napisać n a w stępie — je st to k siążka-podręcz- nik, a zarazem dzieło literackie.