^ 3 7 . Warszawa, d. 14 Września 1890 r. T o m I X .
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W W arszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10
p ó łro c z n ie „ 6 P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta
i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią panowio:
A leksandrow icz J ., Bujwiil O., D eike K „ D ickstein 8., F lau ra M ., Jurk iew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram -
sztyk S., N atanson J . i P ra u ss St.
„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w szp alcie alb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ie rw s z y r a z k o p . 7 '/»>
za sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za d alsze k o p . 5.
TYGODNIK P O P U LA R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZY R O D N IC ZY M .
jfLdres IRedafecyi: IKIrałsrcATT-sl^ie-iFrzed.mieście, H ST r ©3.
GAY- LUSSAC.
M ow a, w y g ło szo n a p rz e z p ro f. P. D e h e ra in a p o d czas u ro c zy sto ś ci o d sło n ięc ia p o m n ik a G ay -L u ssa ca,
w L im o g e s, d n ia 11 S ie rp n ia 1690 roku.
Panow ie!
P om iędzy uczonym i, k tó rzy przyśw iecali F ra n c y i w początku bieżącego stulecia, G ay - L ussac w pierw szym stoi szeregu.
Zc czcią przechow ujem y jeg o pam ięć w M u zeum: obok H aiiyego, ojca krystalografii, C uviera, tw órcy anatom ii porów naw czej, sław im y G ay-L ussaca, bespośredniego sp a d kobiercę L avoisiera...
G ay-L u ssac u ro d z ił się o k ilk a kilo m e
trów stąd, vr S a in t-L ć o n a rd , d. 6 G ru d n ia 1775 r. O jciec jeg o b y ł wysokim u rz ę d n i
kiem ; skom prom itow any w okresie te r r o ry z m u , p o d u p ad ł w latach następnych i z wielkim zaledw ie trudem udało mu się posłać syna do P ary ż a, aby się m ógł p rz y gotow ać do założonej od niedaw na szkoły politechnicznej.
T ru d n o śc i w dostarczaniu zapasów ży
wności czyniły położenie ówczesnych w ła
ścicieli pensyjonatów n ad e r uciążliw em , Co chw ila zagrożeni niem ożnością dłuższe
go wyżywienia sw ych uczniów, je d n i po d ru g ich zam ykali swe zakłady: G ay-L ussac w ielokrotnie zm ieniał swój p rzy tu łek , lecz nie należał do ludzi, k tó ry ch zrażają p ie r
wsze przeszkody. W roku 1798 w stąpił do szkoły politechnicznej, gdzie się odznaczył;
um ieszczono go w oddziale d róg i mostów i b y ł jeszcze uczniem szkoły inżynierów , gd y szczęśliw a okoliczność rosstrzyg nęła o dalszem jeg o życiu. P ow róciw szy z E g ip tu, B erth o llet znów podjął swe prace: p rz e kształcił on szybko swą p racow nię i zw ró cił się do szkoły dróg i mostów z prośbą o uczniów do pomocy w sw ych poszukiw a
niach. W yznaczono G ay-Lussaca. Berthol*
j
let udziela m łodem u uczniow i poglądów na
| zajm ujące go spraw y, w skazuje m u do
świadczenia, ja k ie w ykonać należy, aby dojść do przew idyw anych przezeń re z u lta tów. U czeń zabiera się do pracy, zawczasu ciesząc się zapew ne, że u d a m u się stw ier
dzić poglądy m istrza. Lecz oto dośw iad
czenie nie o dpow iada jego życzeniom, prze*
| m aw ia przeciw z góry powziętej hipotezie.
P ie rw sz a ta praca, przecząca profesorow i,
czyż także zw róconą była przeciw ucznio-
578
WSZECHŚWIAT.N r 37.
wi? B ynajm nićj. B erth o lle t, zdum iony p r a wdziwie ścisłością, w niosków swego m ło d e
go w spółpracow nika oraz czcią jeg o dla praw dy, pisze doń: „M łodzieńcze, p rz e znaczeniem twem je s t oddać się n a u c e ”.
N ie długo czekać było trze b a n a ziszcze
nie się tój przepow iedni. D n ia 11 m iesiąca P luvióse, ro k u X , d w udziestoczteroletni | G ay-L u ssac, uczniem jeszcze będąc szkoły dróg i mostów, czyta p rz ed p ierw szą klasą In sty tu tu pracę sw ą o rosszerzaniu się p a r i gazów. K ład z ie on w niój nacisk n a to, że m ierzyć należy zm iany objętości gazów nie inaczćj ja k po u przedniem uw oln ien iu ich od p a ry w odnćj; a om inąw szy w szelkie zakłócenia, ja k ie zaciem niały obserw acyje je g o p o p rzedników , p o zn a je G ay-L ussac, I że w szystkie gazy, pod d an e jednak ow em u podw yższeniu tem p eratu ry , rosszerzają się o je d n ak o w y u łam ek p ierw otnćj swój o b ję
tości.
O d ra zu więc o d k ry w a G ay-L ussac nie odosobniony fa k t lecz ogólne praw o , k tó re ! potom ność n azw ała je g o im ieniem , podobnie ja k im ieniem M ario ttea (B oylea) ochrzczo
no praw o, w ed łu g k tórego zm ieniają się
jobjętości gazów zależnie od ciśnień.
Nie zaw iedziono sie na m łodym uczonym ; m istrz się w nim p ra w d ziw y o b u d ził. B e r
th o llet, d um ny ze swego ucznia, w p ro w a
dza go do swego stow arzyszenia A rcueuil.
T u taj G ay - L ussac p oznaje A le k sa n d ra H u m b o ld ta, k tó ry , zapom niaw szy uszczy
pliw ości, z ja k ą m łody uczony sk ry ty k o w a ł n iek tó re jeg o dośw iadczenia, w yciąga doń ręk ę i z byłym sw ym p rzeciw n ikiem zaw ie
ra p rzyjaźń, k tó ra wraz z życiem dopiero zagasła. W ażne bardzo p y tan ie zajm ow ało podów czas w ielkiego podró żn ik a, H u m boldta: czy w e w szystkich p u n k ta c h globu ziem skiego pow ietrze ma skład jedn ak o w y ? Zew sząd, gdzie ty lk o przejeżd żał, zb ierał H u m b o ld t próbki pow ietrza, lecz, niepew ny m etod badania, nie p rz y stą p ił do ich a n a lizy. R adzi się przeto G ay-L ussaca, łączy się z nim i po dłu g ich d y skusyjach zdecy
dow ano się użyć eudyjom etru. L ecz p osługi
w anie się tym przyrządem w ym aga u p rz e d nich studyjów ; trze b a dokład n ie wiedzieć, w ja k ic h objętościach łączą się ze sobą w o
d ó r i tlen , ażeby ze zm niejszenia się o b ję
tości gazu, po p rzejściu isk ry elektrycznćj
pi’zez pow ietrze z dodatkiem w odoru, sądzić o ilości tlen u w p o w ietrzu zaw artój.
T a p raca przygotow aw cza praw dziw ie je s t m istrzow ską; nie dostrzeżesz w niój nie
pew ności i w ahania początkującego uczone
go. P y ta n ie jasn o je s t postaw ione, dośw iad
czenia pięknie opisane, a jed n ak że otrzy m a
ne liczby nie prow adzą do żadnego p ro ste
go rezultatu. P odobnie j a k L avoisier, tak
| też G ay - L ussac i H u m b o ld t z p oczątku zn a jd u ją tylk o, że dwie objętości w odoru j d la u tw o rzen ia wody łączą się z ilością tle n u bliską jed nó j objętości; um ysł wszakże G ay-L ussaca, dzięki poprzednim j ego pracom n ad gazam i, przen ikn ięty je s t ideą, że p r a w a rządzące gazam i m ają ścisłość m atem a
tyczną. D y sk u tu je przeto nad rezultatam i, pozostałe jeszcze próbki an alizuje now ą m e
to dą, od k ry w a drobne ilości tlenu, aż w re
szcie, usunąw szy p rzyczyny mącące ścisłość dośw iadczenia, dochodzi do re zu ltatu w ca
łej jeg o m ajestatycznej prostocie: dw ie o b jęto ści w odoru łączą się ściśle z je d n ą obję
tością tlen u d la utw orzenia dw u objętości p ary wodnój. T a idea prostoty stosunków , w edłu g k tó ry ch gazy łączą się ze sobą na zw iązki, należy do G ay-L ussaca; sam H u m b oldt szczerze to w ypow iada. N ad er jest praw dopodobnem , że o d tąd (1 8 0 5 ) G ay- L ussac pow ziął m niem anie, że fa k t stw ier
dzony dla w odoru i tlen u nie je s t odoso
bniony, lecz zapewne dotyczy w szystkich ciał gazow ych; lecz dopiero w r. 1809 uo
g ó ln ił to cudow ne spostrzeżenie.
M ając w ręk ach d o k ład n ą m etodę analizy, obadw aj przy jaciele badają p ró b k i pow ie
trz a zebrane przez H u m b o ld ta i p rz ek o n y w ają się, że we w szystkich m iejscach kuli ziem skiej pow ietrze jed n ak o w y posiada skład . Lecz czyż to samo da się powiedzieć o wysokich w arstw ach atm osfery? G ay- L ussac nie w aha się wzbić się w g órę b alo nem , aby zebrać pow ietrze. B odźca do tój podróży pow ietrznej dodaje m u zresztą chęć spraw dzenia osobliw ych tw ierdzeń, głoszonych podówczas w Niem czech co do zm ian we własnościach m agnetycznych pi-zy podnoszeniu się w pow ietrzu. W pierw szój wycieczce, przedsięw ziętej z Biotem, dosię
g a on 4000 m etrów ; w d rug iej sam wznosi
się do 7 000 m. P o p ra w ia błąd popełniony
przez fizyków niem ieckich, zb iera pow ie-
N r 37.
WSZECHŚWIAT.579 trze z wyższych w arstw , zaraz n azaju trz
poddaje j e rozb io ro w i i znajduje, że skład jeg o je s t iden ty czn y z pow ietrzem n a po
w ierzchni ziemi.
P o tę ż n y bodziec, dany chem ii przez L a- voisiera, a pow strzym any na chw ilę przez tragiczną jeg o śm ierć, nanow o odczuć się dał w początku wieku naszego. O dkrycia szybko po sobie następow ały. W r. 1807 H . D avy ro sk ład a zapomocą stosu galw a
nicznego potaż i sodę gryzącą, lecz o trzy m uje małe zaledw ie ilości m etalów alkalicz
nych. L ecz chem ikom bardzo zależało na posiadaniu tych energicznych i osobliwych ciał, k tó re za p alają się w zetknięciu z wo
dą. G ay-L ussac łączy się wówczas z The- nardem i w krótce dw u tym chem ikom fra n cuskim udaje się w ytw orzyć znaczne ilości potasu i sodu przez ogrzew anie w bardzo wysokiój tem p eratu rze alkalijów w obecno
ści żelaza. N ad er zajm ujący ten roskład nie m ógł być objaśniony wcześniej ja k po zbadaniu przez H . S ain te-C laire D evillea zjaw isk dysocyjacyi.
E nergiczne te ciała zostają spożytkow a
ne i w zręcznych rękach potas w krótce s łu ży do odkry cia boru w ydzielonego z kwasu bornego.
C odzienne obchodzenie się z ciałem ta- kiem ja k potas nie je s t bespiecznem ; dow ia
d u je się o tem G ay-L ussac, niestety, na nie
korzyść swoję, gdyż eksplozyja ra n i go w sposób bardzo groźny. Ze skrw aw ionem obliczem , oślepionego, z niem ałym trudem udaje się odciągnąć go ze szkoły politech nicznej do dom u. P rz e z cały m iesiąc m y
ślano, że w zrok ma n a zawsze ju ż stracony.
C hore oczy jeg o m ogły znosić jed y n ie słabe św iatełko małój lam pki nocnój, k tó rą posłu
g iw ała się pani G ay-L ussac, ażeby czytać na głos mężowi.
O baw a pozostania ociem niałym w trz y dziestym ro k u życia, podczas gdy czuje się przed sobą w ysokie pow ołanie naukow e, może doprow adzić do rospaczy. K to inny może w ątpiłby o przyszłości, lecz G ay-L ussac m ężnie staw ił czoło przeciw nościom . W y trw ale, bez skargi, znosił cierp ien ia i pow o
li przychodził do zdrow ia. L ecz słabość w zroku przez d łu g i czas jeszcze przypom i
n ała m u okropn y w ypadek, którem u by ł uległ.
Z p ra c, k tó re uśw ietniły w spółdziałanie G ay-L ussaca z T henardem , należy wym ienić jeszcze rospraw ę o u tlenionym kw asie so l
nym . W iadom o, że B erth o llet nietylko w prow adził ważne u doskonalenia w p rz e
myśle blicharskim , w yzyskując własności bielące chloru, lecz od roku 1785 przy czy
n ił się do u trw a le n ia przekonania, że gaz o d k ry ty przez Scheelego je s t zw iązkiem kw asu solnego z tlenem .
Cóż to za ciało połączone z tlenem , które ja k o pierw szy zw iązek d aje kwas solny, a następnie utleniony kwas solny? O to py
tanie, od którego pracę swą rospoczęli G ay- L ussac i T h en ard . W idząc, że ro stw ó r chloru w wodzie w ydziela tlen natychm iast po w ystaw ieniu na w pływ św iatła słonecz
nego, m ieli oni praw o przypuszczać, że p o d dając u tlen io n y kw as solny d ziałaniu rozża
rzonego węgla, otrzym ają z łatw ością d w u tlen ek węgla, albo tlen ek węgla i kw as sol
ny, lu b może naw et nieznany dotąd rodnik, w kw asie tym zaw arty . Lecz utleniony kwas solny opiera się działan iu rozżarzo ne
go węgla: przechodzi on bez zm iany przez ru ry , w których w ystaw iony je s t na to po
tężne red u k u jące (o dtleniające) działanie, nie m ożna przytem zebrać żadnego innego gazu. R ezu ltat ten, tak sprzeczny z p rz e w idyw anym , o tw iera oczy obudw u chem i
kom, praw dziw e św iatło rozjaśnia ich umysł'- owo dom niem ane ciało bardzo źle je st n a
zw ane, nie je s t to ciało utlenione, to — p ie r
w iastek. L ecz ja k ż e bronić tego poglądu przed B erth olletem , ja k ż e dowieść m u, że się m ylił, jak że , p ra cu jąc u niego, w A r- cueuil, jego odczynnikam i i przyrządam i, nag le zburzyć je d n ę z prac, n a których spo
czyw ała sława tego m istrza?
Chwiejność, ja k ą przy tój sposobności w ykazali G ay-L ussac i T h en a rd , drogo b y ła okupioną. W rospraw ie swój o kw asie solnym piszą ci uczeni: „W szystkie w łasno
ści utlenionego kw asu solnego objaśnić się dają n ad e r łatw o p rzez przypuszczenie, że je st to ciało p ro ste”. L ecz bez w ątpienia, pomimo woli, oto co mówią dalój, zbijając w łasne zdanie: „Nie będziemy jednakże usi
łow ali bronić tój hipotezy, albowiem zd aje nam się, że w łasności te jeszcze lepiój w y
ja śn ić można, uw ażając utleniony kw as sol
ny za ciało złożone”.
580
Pom im o tćj, w ątpliw ość budzącój formy, z jaką. hipotezę swą. w ypow iedzieli G ay- L ussac i T h e n a rd , znajd u je ona jed n ak ż e dostęp do innych um ysłów. C hem ik-prze- m ysłow iec, ogólnie nieznany, k tó reg o im ię nie zajaśniało w śród potom ności blaskiem , n a ja k i zasłużyło, C u ran d a u , w sposób n a
d e r przekonyw ający w ykazuje, że z t. zw.
utlenionego kw asu solnego w ydobyć m ożna
* tlen nieinaczćj ja k tylko w obecności wody, że tlen ten pochodzi z wody rozłożonój, którój w odór łączy się z „ro d n ik ie m ” dla utw orzenia kw asu solnego.
W reszcie sir H . D avy d ostarcza a rg u m e n tów ostatecznych n a p o p arcie poglądów G ay-L ussaca i T h en a rd a. N ie łączą go w ę
zły p rz y ja źn i z B crtholletem ; bez ogródek ośw iadcza on, że u tleniony kw as solny je s t ciałem p rostem , n ad aje m u nazw ę chloru, k tó ra pozostała dotychczas i w ten sposób dzieli z G ay-L ussacem i T h en a rd em sławę, k tó ra całkow icie m ogłaby pozostać dla nich obudw u.
Z resztą dopiero w k ilk a la t późniój, w sku
te k nowego odkry cia G ay-L ussaca, niezło- żoność ch lo ru ogólnie została przy jętą. F a b ry k a n t saletry , nazw iskiem C ourtois, o d k ry ł nowe ciało w ługach pokry staliczn y ch po w ytraw ien iu popiołu t. zw. „v a re c h ”. B ra k m u było czasu n a oddanie się głębszym b a daniom nad tem ciałem ; p oznaje on je d n a k , że z am onijakiem daje proszek silnie w ybu
chający. L ecz późniój, zw ątp iw szy o m o
żliw ości dalszego p row adzenia sw ych p oszu
kiw ań, o d d aje to ciało C lóm entow i. T en przez dw a la ta m a je u siebie, nic z niem nierobiąc i o d d aje późniój H . D avyem u, gdy tenże w przejeźd zie baw i w P a ry ż u . L ecz gdy G ay -L u ssac d o w iad u je się o tym nierozw ażnym kroku, obaw iając się, że m o
że znów ja k ie ważne odkry cie w ym knie się z F ra n c y i, bieg nie do C lóm enta, do C our- toisa, zbiera drobne re sztk i zachow anego jeszcze ciała i w kilk a tygodni późniój o g ła sza w spaniałą rospraw ę, w którój dow odzi, że now a m a te ry ja je s t pierw iastk iem p o dobnym do chloru i n ad aje jój nazw ę „ jo d ” z pow odu pięknój fijolkowój b arw y jój pary.
W tydzień późniój H . D avy ogłosił sw oję piękną prace, w któ ró j dochodzi do tych s a mych co G a y -L u ssac w niosków . L ecz sła-
N r 37.
w a tego odkrycia pozostała p rzy tym osta
tnim i przy F ran cy i.
K ilk a la t wcześnićj G ay-L ussac u zu p e ł
n ił odkrycie, k tó re wTyłoniło się w rospra- w ic nad eud yjo m etryją, ogłoszonój razem z H um boldtem . W r. 1809 m ianowicie od czytu je on w stow arzyszeniu A rc u eu il p r a cę nad połączeniam i gazów, w którój w y k a
zuje, że łączą się one zawsze w pro sty ch sto sunkach objętościowych oraz że pow stające stąd zw iązki, ro sp atry w an e w stanie gazo
wym, rów nież zn ajd ują się w prostym s to su n k u do objętości części składow ych.
P ra w a te, noszące w nauce nazw ę praw G ay-Lussaca, w połączeniu z p ra w em tegoż uczonego o rosszerzaniu się gazów, oraz z praw em M ario ttea i praw em o stosunkach w ielokrotnych D alton a pozw oliły następnie A m adeuszow i A vogadro i Amp&reowi s tw o rzyć arcyp ło dn e hipotezy, na k tóry ch g ru n cie w yrosły w szystkie nasze obecne wiado
m ości o gazach.
P ra w a te zupełnie oddzielne zajm ują m iejsce pośród nieśm iertelnych dzieł G ay- Lussaca. M ożnaby j e ty lk o p rzy ró w n ać do pam iętnćj jeg o p racy nad kwasem p ru skim , w którym wielki ten mąż odsłania nam budow ę i własności cy jan u (cy an o g en e), tego azo tku w ęgla, k tó ry zachow ując się j a k pierw iastek, pierw szy stanow ił p rzyk ład złożonych rodników , którem i w następstw ie ta k często po sługiw ała się chem ija o rg a n i
czna w celu w yjaśnienia budow y badanych p rzez siebie ciał zaw iłych.
P ra w a zw iązków gazow ych i b adania nad cyjanem nazaw sze u trw a liły w pam ięci ludzkićj imię G ay-L ussaca. W artość od
k ry c ia m ierzy się jego płodnością. Otóż pow iedzieć tu m usim y, że p ra w a łączenia się gazów posłużyły za podstaw ę teoryi ato- m ow ćj, teoryi w artościowości pierw iastków i zw iązków , k tó re obecnie k ie ru ją chem i
kam i i pozw alają im tw orzyć w p raco
w niach całe legijony ciał now ych, coraz sil- niój usp raw ied liw iających św ietne zdanie p. B erthelota: „chem ija sam a stw arza p rz e d m iot sw ych bad ań ”. B ez hipotezy zaś o z ło żonych rod nik ach , których pierw szym p rz y k ład em b y ł cyjan, klasyfikacyja now ych zw iązków byłab y niem ożliw ą, badanie ich niepodobne do ro zw ikłania; w b ra k u tój hipotezy m usielibyśm y się w yrzec p rz e n i
W S Z E C nŚ W IAT
N r 37.
WSZKCnŚWIAT.581 kania do tego cudow nie w ybujałego lasu,
ja k im je st obecnie chem ija organiczna.
G ay-L ussac niety lk o p rzy czy n ił się potęż
nie do tego rozrostu, lecz nadto n akreślił szerokie gościńce, k tó re ułatwiają, nam dro
gę wśród tych gęstw in.
Do prac tych chem icznych przybywają, n ad e r ważne ro sp raw y z fizyki, m ianowicie b ad a n ia nad prężnością, m ięszanin gazów i par, dalćj zastosow ania techniczne p ierw szorzędnego znaczenia. Niem a może w prze
m yśle substancyi w ażniejszej od kw asu siar- czanego; tan ia jeg o p ro d u k c y ja je s t w arun
kiem pom yślności w ielu gałęzi przem ysłu.
W tym k ieru n k u wielce się przyczyniły udoskonalenia pom yślane i w ykonane przez G ay-L ussaca.
Ze w szystkich usług oddanych nauce j e dną z n ajp rzedniejszy ch było w prow adze
nie przez G ay-L nssaca m ierzenia objętości cieczy w wielu w ypadkach zam iast ich wa
żenia. W ch lo rom etryi, w analizach alka- lim etrycznych w prow adzi! on w użycie pły
ny m ianow ane; lecz zw łaszcza w analizie stopów m o n etarn y ch m etody jeg o , ścisłe i szybkie w w ykonaniu, zastąpiły w zupeł
ności sposoby daw niój stosowane. U re g u low ał on sposoby posługiw ania się alkoho
lom etram i, służącem i do m ierzenia zaw ar
tości alkoh olu w cieczach, podał ścisłe wska
zówki do k alib ro w a n ia ty ch przyrządów , polecił w ykonać obliczenie tablic niezbę
dnych do p o praw ek n a tem p eratu rę i w ten sposób dał w ręce w szystkich handlujących przyrządy zarów no w ierne ja k i dogodpe
w użyciu.
N iem niej płodną była jeg o praca nauczy*
cielska. P ie rw sz a część jego k a ry je ry n au kowej całkow icie była poświęcona szkole politechnicznej; tu taj w ykonał n ajw spanial
sze swe prace, tu taj też przyśw iecał wzorem swych ja sn y c h , ścisłych w ykładów , w któ
rych g ard zi form am i krasomów czem i, będą- cemi jeszcze podówczas w użyciu, d ru k u jąc tylko praw dy i g ó ru ją c nad innem i jed y n ie doniosłością opisyw anych faktów . „Co za skrom ne zastrzeżenie w w ykładzie, gdy mo
wa była, o jego w łasnych odkryciach, ja k iż zachw yt p rzy opisie odkryć innych uczo
nych!” oto co mówi o nim jed en ze współ
czesnych.
G ay-Lussac posiadał ową zim ną a silną wolę, k tó ra staw ia czoło najw iększym nie- bespieczeństwom , gdy chodzi o poważne zadanie naukow e. Dowodem tego jego p r a ce nad potasem , nad kwasem pruskim , naj
gw ałtow niejszą tru cizn ą, jego podróże p o w ietrzne wówczas, kiedy posługiw anie się balonam i wcale jeszcze nie było upow sze
chnione.
N ienaw idził tchórzostw a i zdrady; ten zim ny i ostrożny człow iek bez w ahania rzucał się tam, gdzie walczyć należało z te- mi występkami. W roku 1815, w kilka dni po drugiej R estauracyi, na jednem z posie
dzeń odbyw ających się 'w szkole politechni
cznej, pewien zapalony ro jalista zapytał, czy profesor ja k i dobrze znany ze swych przekonań wolnom yslnych podpisał d o d at
kowy a k t „stu d n i”. G ay - Lussac, z ro z u m iawszy chytrość i nieuczciwość tego p y ta nia, odpow iada: „Niewiein, czy p. A rago podpisał ten akt, lecz oznajm iam , że ja go pod pisałem , sądząc, że wobec nieprzyjaciela wszyscy francuzi powinni być ze sobą po łą
czeni”. Zam ilczano na to.
Z fak ultetu nauk, gdzie polecono mu z o r
ganizow ać plan w ykład u fizyki, G ay-Lussac przeszedł w ro k u 1832 do M uzeum historyi natu raln ej. T u taj upłynęły m u ostatnie la ta życia. O d ro k u 1831 do 1838 był w izbie deputow anym ; w roku 1839 wszedł do izby parów , gdzie był oczekiw any. B erth o llet, czując bliską śm ierć, k ilk a lat wcześniej ju ż p rzek azał mu swą szpadę parów F n in cy i, w skazując go jak o swego następcę.
W końcu ro k u 1849 zdrow ie G ay-L ussa
ca niepokojące poczęło budzić obawy w k re w nych jego i przyjaciołach. B ył on po d
ówczas tutaj (w Lim oges); nakłoniono go do pow ro tu do P aryża. L ecz nie nastąpiło polepszenie zdrow ia. G ay-L u ssac zanadto przyw ykł do w yciągania z faktów n a j
praw dopodobniejszych skutków , aby nie w idzieć bliskiego k resu swej choroby. Nie chciał on nic pozostaw ić nieskończonem i spalił T ra k ta t o filozofii chem icznej, k tó re
go ukończyć nie mógł. Powoli opadł z sił i um arł 9 M aja 1850 roku.
M inęło lat czterdzieści; liczba tych, którzy
znali G ay-L ussaca, zm niejsza się z dniem
każdym . M istrz mój i przyjaciel F re m y jest
jed y n y m jego bespośrednim uczniem , k tó ry
WSZECHŚWIAT.
N r 37.
zachow ał śród nas w spom nienie n au ki Gay- Lussaca; czci on jeg o pam ięć. P rze z wiele la t w idyw ałem w M uzeum , w tój samój p ra cow ni, k tó rą zajm ow ał G ay-L ussac, biust je g o na m iejscu honorow em . T o surow e oblicze w zbudza pow ażanie, g en iju sz złożył na niem swe piętno: w ierny to o braz cz ło w ieka, k tó ry w żm udnej p ra cy szu k a je d y nie szczytnego zadow olenia, ja k ie daje nam praw da, gdy pierw si ją oglądam y.
C zterdzieści lat m inęło, a je d n a k ż e gdy w ygłosiliście panow ie m yśl zb ieran ia s k ła d ek na p om nik d la G ay-L ussaca, zn aleźli
ście wszędzie pam ięć o nim , w szędzie sła
wiono jeg o imię. Lecz je śli pam ięć ta na zawsze pozostanie w gro n ie ludzi n au k i, to dobrze, ab y sław a ta w idoczną b y ła dla w szystkich; potom ność pochw ali was za w zniesienie mu pom nika.
K ied y m iasto ja k ie w idziało n arodziny w ielkiego człow ieka, k tórego im ię p rz y w o dzi n a pam ięć sam e tylko d o b re i wzniosłe czyny, m iasto to w inno tem u mężowi śpiżo- I wą pam iątkę. W id o k je j niechaj pobudza m łodych do czynu, niechaj podnosi serca, niech je ożyw ia szlachetnem i am bicyjam i.
D obrze, że na naszej ziem i francuskiej u n o si się ponad nam i cały n aró d posągów ; d o brze, że w te dnie, kiedy dław iąca pam ięć upad k u zgina nam głow y, m ożemy, p o d niósłszy w zrok, w sław ie przeszłości czerpać nadzieję na przyszłość!
tłu m . M a ksym ilija n F laum .
k : o H j -A .-
P rz e d k ilk u tygodniam i pism a doniosły o próbach, ja k ie dokonano w arm ii f r a n c u skiej z sucharam i, p rz y rząd zo n em i z o rze
chów koli (B iscuit ac cćlćrateu r). S u ch ary te m ają posiadać znaczną silę odżyw czą d la organizm u i dopom agać do zachow an ia en erg ii żołnierza w czasie forsow nych m a r
szów. . W a rto więc poznać bliżej orzechy koli. D aw niejsze opisy po dróżników zapo
znały św iat z podobnie d ziałającym śro d kiem , używ anym p rzez ludzi odbyw ających
długie piesze wycieczki z ciężaram i wśród g ó r A m eryki południow ej. Są to tak dziś dobrze znane w szystkim liście k rasn od rze- wu (E ryth ro x y lo n coca), mające obecnie tak w ielkie znaczenie w lecznictw ie z powodu zaw artej w nich kokainy, do k tó rej też otrzym yw ania służą.
J a k a w artość przyzn ana zostanie w k ra ja c h cyw ilizow anych orzechom k oli — to
przyszłość pokaże. Są one wszakże od lat blisko ośmiu środkiem leczniczym , o n a u kow o w ypróbow anem działaniu. W ojczy
źnie swojój nasiona te od czasów niepam ięt
n ych od dają usługi ja k o lek i stanow ią p rzedm io t w ielostronnego znaczenia w ży ciu negra, z którem najściślej się zrosły.
Pow yższe też względy sk łan iają nas do sk re
ślenia tej n o tatk i, do której m atery jału do
starczy ła nam głów nie w yczerpująca mono- grafija p ió ra pp. E .H e c k la i F . S chlagden- haufena, pom ieszczona w J o u rn a l de P h arm . et de C him ie.
C hciw ie poszukiw ane p rzez mieszkańców A fry k i, orzechy koli do niezb yt jeszcze daw nego czasu n ad e r rzadk o przedostaw ały się do E u ro p y , a gdy przyw iezione zostały na okaz przez podróżników , tow arzyszy ły im zw ykle fantastyczne opisy, form alne le- giendy, podnoszące znaczenie koli do n ad n a tu ra ln y ch rozm iarów , zaciem niające zu p ełn ie stronę naukow ą kw estyi. R ów nież i pod w zględem botanicznym okazy p rz e d staw iały pew ną różnorodność.
O statnie dopiero czasy, dzięki h an d lo wi rosszerzającem u swe szranki w g łąb n ie d ostępnych przedtem k ra jó w A fry k i, po
zw oliły na gru n to w n iejsze poznanie g a tu n ków orzechów i cech roślin je d o sta rc z a ją cych i w yśw ietliły w iele szczegółów, w z u pełnym d otąd zam ęcie pogrążonych. W zg lę
dnie do plem ienia p ro d u k t tu opisyw any różną nosi nazw ę: kola, gu ru , om bene, n an - gue, kokkoroku. N auka zatrzy m ała sobie pierw sze z tych nazwisk.
K ola, ja k w spom nieliśm y, je s t nasieniem o niejednakow em pochodzeniu i różnym w yglądzie. Je d e n g atu n ek należy do S ter- culiaceae i stanow i „kolę p ra w d ziw ą”, d r u g i pochodzi od G u ttiferae i p rzedstaw ia
„kolę fałszyw ą”. Nas zajm ie tu taj p ie rw szy, drugi bowiem stanow i tylk o zafałszo
w anie.
N r 37.
w s z e c h ś w i a t.583 R oślina dostarczająca praw dziw ej koli
(C ola accum inata R ob. B row n., S terculia accum inata P a l. Beauv., Siphoniopsis mo- nolca K a rst., S te rcu lia verticillata Shum. et T honn., S tercu lia m acrocarpa Don.) jest pięknem drzew em , m ającem 10 — 20 m e
trów wysokości, z ogólnego w yglądu do naszego kasztana podobnem , lecz od niego większem. P ie ń cylindryczny, prosty, o k o rze grubój, szaraw ej, popękanej gdy d rz e wo je s t starsze. G ałęzie ścieśnione, cy lin dryczne, gład kie, zw ieszające się do ziemi, niem al jej dotykające, co wielce u łatw ia zbieranie owocu.
L iście owalne, zaostrzone, całobrzegie nie
kiedy n a trzy klapy podzielone na końcach gałęzi i około kw iatów , 7 — 8 cm szerokie, 20 — 30 cm długie, z czego 8 —9 cm odcho
dzi na ogonek. N erw acyja pierzasta.
K w iaty liczne, pom ięszano-płcio we, w pod - baldaszek w iechow aty ułożone. C ały kw iat po k ry ty w łoskam i. S zypulka kró tk a (15 mm), w ydłużająca się w kielich bez w yróż
nienia, p ąk i kw iatow e o k rą g ła we, lub zu
pełnie kuliste. K w iaty posiadają słabą woń w anilii, bespłatkow e. K ielich pięcio-dział- kowy, m iseczko w aty, 1 cm średnicy, żółto
zielony, lub biały, z brzeżkiem p u rp u ro wym.
P raw d z iw a kola rośnie dziko na całym zachodnim brzegu A fryki w granicach S ier- ra-L eone i K ongo.
oN a brzegu wschodnim
oro ślin a ta nie je s t znaną, z w yjątkiem m iej
scowości, gdzie została zaaklim atyzow ana przez anglików .
K o la z biegiem czasu została w prow a
dzona do In d y j zachodnich, wysp oceanu Indyjskiego, S tanów Zjednoczonych, C ej
lonu, A u stra lii, Z anzibaru. W sk u tek sta
ra ń H e ck la rz ąd francuski zaaklim atyzo
w ał kolę na A n ty llach , w K ajen n ie, Ko- chinchinie i w G abonie.
W e w szystkich ty ch miejscowościach kola rośnie na g runcie niskim , w ilgotnym , choć od stro n y S ierra-L eo n e spotykać się dają piękne d rzew a n a wysokości 200 — 300 m e
tró w n ad poziom m orza; powyżej jed n ak 350 — 400 m etrów ju ż się nie znajduje.
Z biór nasion ko li zaczyna się w 4-ym lub 5-ym ro k u , ja k k o lw ie k nie bogaty. D opie
ro około 10 go ro k u w ydajność staje się ob
fitą; je d n o drzew o w tedy może dostarczyć
rocznie do 120 funtów angielskich (447609) nasion. D ziesięcioletnie drzew o daje rocz
nie d w a zbiory i kw itnie praw ie ciągle, tak, że jednocześnie byw a po k ry te i kw iatem i owocem. K w ia t czerwcowy daje owoc w P aźd z ie rn ik u i L istopadzie, listopadow e i grud nio w e w M aju i C zerw cu. D o jrzałe owoce p rz y b ie rają barw ę żółto - b ru n atn ą i w tedy zaczynają się otw ierać, ukazując 1—5 do 15 różnej form y nasion, czerw o
nych, lub białych, co wszakże nie pozostaje w zw iązku ze stanem dojrzałości. Nasiona w zględnie do rozw oju m ają różną wagę:
7, 25, 45 gram ów i sk ład ają się z 4 — 8 li
ściem, różniących się m iędzy sobą w jed nem i tem samem nasieniu odcieniem b arw y (ja - sno-żółty do różow ego) pomimo zupełnej dojrzałości.
Z biór nasion odbyw a się p rzy wyłącznym udziale kobiet i z w ielką starannością.
P on iew aż w śród negrów cała w artość k o li polega na jój świeżości, przeto w yłuskaw szy nasiona i zdjąw szy z nich skórkę (co się łatw o uskutecznia), w ybierają okazy piękne, odrzucając zepsute, lub przez robaki uszko
dzone. W tedy pakują w kosze specyjalnej form y, wyłożone liśćm i S tercu lia cordifolia, lu b h eteroph ylla i po napełnieniu n a k ry w ają szczelnie tem iż liśćmi w celu zabes- pieczenia to w aru od w pływ u pow ietrza i tem p eratu ry . W tym stanie nasiona m o
gą w ytrzym ać podróż jednom iesięczną bez najm niejszej krzyw dy. J e d y n ą ostrożnością je st zw ilżanie w odą liści w celu u trzym ania wilgoci. P rz y dłuższem przechow yw aniu koniecznem je s t przeb ieranie ziarn p rz y n ajm niej co miesiąc, opłókiw anie wodą i za
stępow anie stary ch liści nowemi. T a k o p a
kow ane nasiona p rzesyłane są w górę rzek do G am bii lub G orei, będących głów nym rynkiem ich zbytu.
G dy ziarna zaczynają schnąć i m arszczyć się, kupcy k araw an suszą je do re szty na słońcu i m ielą. W tym stanie nasiona są niem niej po szukiw ane przez m ieszkańców w nętrza k ra ju . M ięszają oni ten proszek z m lekiem i m iodem i w ten sposób p rzy rz ąd zają napój sm aczny, pożyw ny i podnie
cający. W stanie wysuszonym i sp roszk o
w anym kola przedostaje się do S udanu, n a
w et M aroka i innych krajów A fryki. W iel-
ka też ilość w ysyłaną bywa przez dom y
handlow e do B razy lii z portów , z których wywóz b y w a dozw olonym ; zauw ażyć bo
wiem należy, że niektórzy w ład zcy są o ten p ro d u k t zazdrośni. K ola na rynk ach S ie rra - L eone sprzedaw aną byw a na m iarę. M iara m iejscow a m ieszcząca w sobie 45 k ilo g ra mów sprzedaje się od 50 — 150 frank ów sto sownie do pory i w arunków zbytu. W G am bii cena w zrasta ju ż o 45 % , w G orei zaś sprzedają sztukę po 30 — 50 centym ów , a m ieszkańcy brzegów N ig ru p lącą po 5 franków za je d e n orzech '). G dy je d n a k koli z b rak n ie w skutek n iep rz y b y w an ia k a raw an, za orzech koli d ają niew olnika.
W stronach odległych od m o rza nie je s t wcale rzadkością fa k t zam iany pro szk u koli na złoto przez kupców m ahom etańskicli.
B io rąc n a uw agę ten ogrom ny pokup, ła tw o zrozum ieć wagę, ja k ą p rzy w iązu ją ludy A fry k i do koli, ze w zględu na niezliczone dobrodziejstw a, ja k ie na je j ] osiadacza spły w ają i to bynajm niej nie z pow odu jćj w artości spożyw czej, lecz głów nie d la z n a czenia w życiu rodzinnem , tow arzyskiem i w stosunkach politycznych. Szczególnie u ludów , k tó ry ch kraj nie je s t ojczyzną koli, żadna tran z ak cy ja nie może być przepro- w adzouą bez je j udziału , jest więc spoży
w aną zaraz n a m iejscu, lu b w form ie po
d a rk u ofiarow yw an). G dy chodzi o zgodę plem ion, przew odniczący w ym ieniają kolę b iałą jak o znak pokoju, gdy idzie o wojnę nieprzy jaciel otrzym uje czerw oną. O św iad czający się o rę k ę dziew czyny ofiaruje białą kolę je j m atce; odpow iedzią pom yślną je3 t w ręczenie narzeczonem u orzecha t6j samej barw y, — czerw ona je s t znakiem odmowy.
A gdy m ałżeństw o dochodzi do s k u tk u zna
czny zapas koli m usi się zn a jd o w ać w śród podarków narzeczonego, pod k arą zerw ania.
T a k w ielką je s t w artość, przyw iązyw ana w głębi A fry k i do koli, że p o d arow anie k ilk u a naw et je d n eg o orzecha, byleby bia- łego, je s t uw ażanem za a k t w ysokiej g rz e czności i p rz y ja zn y ch uczuć, w ielce ob o w ią
zujących euro pejskiego p o d ró żn ik a. P o d w zględem relig ijn y m i p raw n y m znaczenie koli nie je s t niniejsze. N e g r p rzy sięg ający
584
') O rzech em n a z y w a m y z g o d n ie z u s ta lo n e m po- to c z n e m s ło w n ic tw e m tfcgo p r o d a k tu . J
kładzie rękę na koli, poczem ją spożywa.
P rzy jaciel kładzie ze czcią kilk a s^tuk n a
sion n a zw łokach zm arłego przyjaciela, p ra w dopodobnie w celu u łatw ien ia mu poza- światowój pielgrzym ki.
Żadnej zresztą dalszej podróży nie p rz ed siębierze afrykanin, niezaopatrzy wszy się w kolę, k tó ra mu inny zastępuje pokarm . N akoniec m ahom etanin u trzy m u je, że kola je s t owocem pochodzenia boskiego, p rz y n ie
sionym przez samego proro ka. *
N asienie koli używ ane je s t wogóle, jak o środ ek pobudzający na dwa odm ienne sp o soby, w zględnie do tego, czy je s t świeże, czy suszone. W stanie świeżym żuje się, w ysuszone słu ży za pokarm , choć m iesz
kańcy A fry k i środkow ej żu ją i suchą kolę na podobieństw o tytuniu.
Sm ak nasienia je s t z początku słodki, n a stępnie ściągający i wreszcie gorzki, co wy
n ik a n atu ra ln ie z jeg o sk ład u chemicznego (glukoza, g arb n ik , pierw iastek gorzki, k o feina i teobrom ina). G dy orzech w ysycha, go rzki sm ak ustępuje pow oli m iejsca sło d ka wemu.
N egr woli żuć nasienie świeże, a n ad to i n a liczbę liścieni baczną zw raca uwagę: im m niej je s t nasienie rozdzielone, tem więcej cenione. T a różnica budow y, zupełnie rozbiorem chem icznym niepo par- ta, odbija się wielce n a cenie w sprzedaży cząstkow ćj i na głów nych ry n k a ch h andlu.
Żucie koli m a Wzmacniać dziąsła i p rz e wód pokarm ow y, ma rów nież oczyszczać wodę nieczystą (m ateryje kleiste, garbnik?) i popraw iać sm ak p otraw . T o też i e u ro pejczycy zam ieszkujący A fry k ę przy sw a
ja ją sobie użycie koli.
D zięki zaw artości kofeiny, kola łagodzi uczucie głodu i u łatw ia znoszenie trud ów podróży i pracy, dalej zapobiega chorobom żołądka, zgubnym w skw arnych k rajach i sprow adza odporność na Avpływy atm o
sferyczne.
J e śli opis prób, dokonanych w arm ii fra n cuskiej z 23 b atalijo n em strzelców a lg ie r
skich, nie je s t przesadnym , to żołnierze ci, żyw ieni sucharam i z koli i wodą, odbyli po
dobno bez w ysiłku forsow ny m arsz po 5 '/2 kilom etrów na godzinę i to px*zez 10 godzin z rzędu.
N r 37.
WSZECHŚWIAT.
WSZECHŚWIAT.
585 O pisy podróżników oraz skład chemicz- j
ny '), ju ż na pierw szy rz u t oka pow ażniej
szy środek lek arsk i zw iastujący, skłoniły ludzi n auki do bliższego się nim zajęcia (A lbers, F a lk , Stulilm ann, G ubler, Lehm an, M arcliaud, P idou , T rousseau, D u jard in - Beaum etz).
D ośw iadczenia też w ypadły pomyślnie.
D u jardin -B eau m etz (Les nouvelles mddi- cations) uw aża kolę za d obry pokarm , a ze w zględu na zaw artość kofeiny i teobro
m iny za lek, czynności serca w zm acniający.
D r M onnet po tw ierd za to w swój rospra- wic (D e la kola), przedm iotow i tem u poświę
conej.
D r D aniel (D e la v aleu r n u tritiv e du ko
la) a także D u jard in -B e au m etz i inni cenią kolę p rzy różnych form ach biegunki prze
wlekłej.
Na tem ograniczam y stro n ę lekarską koli, fizyjologija bowiem tych nasion je st fizyjo- logiją daw niźj ju ż dobrze poznanej kofeiny, a kofeina jest, ja k w idzieliśm y, głów nym działającym składnikiem koli.
Z aw artość też kofeiny rosstrzyga kw esty- ją , dlaczego p okrew ne gatunki koli (Cola D u p a rq u etian a, Cola ficifolia, C ola h etero- phylla, C ola cordifolia, a zapew ne i S ter- culia tom entosa), niezaw icrające tej części składow ej, nie są przez ludy A fry k i poszu
kiw ane.
Na zakończenie dodam y, że kola ja k o lek je s t w k ra ju naszym w użyciu od la t sześciu i stosuje się w postaci ty n k tu ry sp iry tu so wej lu b wina.
K . Wenda.
N r 37.
') W y n ik ro z b io ru pp. Ile c k la i S c h la g d e n h a u - fen a, d o k o n a n e g o z n a s io n a m i w y su sz o n em i j e s t n a s tę p u ją c y :
W 100000 części:
K ofeiny. . . . 2,3 4 G T e o b ro m in y . . 0,023 T łu s z c z u . . . 0,585 G lu k o zy . . . 2,875
M ączk i . . . . 33,754
G u m y . . . . 3,040
C iał b ia łk o w y c h 6,701 i t . d.
B r o ń b e z p r o c h u .
Nowe w ynalazki na. polu balistyki żywo następu ją w czasach naszych jed n e po d ru gich. N iedaw no dopiero rozbiegła się po świecic chw ała prochu bezdym nego ‘), a dziś już zw raca na siebie uw agę broń, w yrzuca
jąca pociski zgoła bez prochu. W miejsce bowiem gazów, pow stających zc spalenia prochu, lub innych zw iązków chemicznych, odw ołuje się ona w prost do gazu sk ro p lo nego.
W ynalascą nowej tój b ro n i je st p. P a w e ł G iffard, b ra t i w spółpracow nik H e n ry k a G iffarda, który zasłynął pracam i swemi nad kierow aniem balonów oraz w ynalazkiem in jek to ra do k otłów m achin parow ych. Sam P a w e ł G iffard niem niej zresztą, je st znany, jak o w ynalasca i k o n stru k to r m nóstw a p rzyrządó w , m ających na celu techniczne zastosow anie gazów, zagęszczonych olbrzy- miein ciśnieniem . T a k zw ana m achina j e go do w y tw arzan ia p ow ietrza zimnego p o wszechnie je s t używ ana w wielu k ra ja c h do przew ozu i k onserw acyi mięsa, a system jego p rz esy łan ia depesz za pośrednictw em ru r pneum atycznych p rz y ję ty został w P a ryżu; na różne zaś inne swe w ynalazki uzy
skał dwieście przeszło patentów . B udow a broni, o którćj tera z mówimy, je s t re z u lta tem w ytrw ałych badań, k tó re go kosztow a
ły trzydzieści pięć la t pracy i n ak ład u czte
rech m ilijonów franków .
W zasadzie zresztą jestto tylko wzmożo
na niejako daw n a w iatrów ka, która w yrzu
cała swe pociski działaniem prężności p o w ietrza, skupionego w kolbie. Tęż samę zasadę na w iększą skalę zastosow ał w swój arm acie pneum atycznej p. Z aliński w S ta nach Z jednoczonych (ob. W szechśw iat z ro ku 1887, str. 770); p. G iffard posunął się
wszakże dalej, bo w m iejsce gazu zgęszczo- nego użył gazu skroplonego. P ostacią ze
w nętrzna strze lb a G iffarda (fig. 1) nie różni się widocznie od zw ykłej broni palnej: po
siada kolbę jed n ak iej form y i lufę jed n a-
') O b. „ P ro c h sp a la ją c y sig b ez d y m u “ p rz e z
M. F la u m a (W sz e c h św ia t z r . b . s tr . 216).
586
WSZECHŚWIAT.N r 37.
kiej długości; zb io rn ik zaś m etalow y, który tu zastępuje nab ój, um ieszczony je s t poni
żaj lufy. Z aw iera on trz y sta k ro p el cieczy, otrzym anej przez skroplenie gazu, ale ja k i to je s t gaz, pow iedzieć nie um iem y. „L a N a tu rę ” w praw dzie podaje, że je stto s k ro plony d w utlenek węgla, w „R ćvue Scien- tifique” wszakże czytam y, że sk ład tego gazu w ynalasca zachow uje w tajem nicy.
A by wywołać strz a ł w prow adza się kroplę tój cieczy ze z b io rn ik a do izby zam kniętej, posiadającej w ścianie p rzedniej otw ór, do
w sku tek zapalenia, lub ud erzenia ulega przeobrażeniom chem icznym . M ożnaby się dziwić, że pom ysł tak prosty daw no ju ż urzeczyw istniony nie został; wiemy w szak
że, że aż do ostatnich czasów sk rap lan ie gazów było dośw iadczeniem naukow em j e dynie i przed kilk u zaledw ie laty z p ra co wni fizycznych i chem icznych przeszło do w arsztatów technicznych.
S trzelb a G iffarda, w edług typu p rz e d sta wionego na rycinie, daw ać może trzy sta strza łó w na odległość trzy d ziestu m etrów;
którego przystaje pocisk. P rzep uszczanie zaś cieczy ze zb io rn ik a do powyższej izby dokonyw a się zapom ocą k lap k i, poruszanej naciskiem k u rk a i regulow anej krokiem śruby. Za naciskiem k u rk a k lap a się otw ie
ra i przepuszcza kroplę cieczy, k tó ra w zet-
zb io rn ik je j bowiem m etalow y zaw iera sto gram ów cieczy, a trzecia część gram a wy
w iera prężność dostateczną, aby k u lę fuzyi m yśliw skiej w yrzucić na p rzyto czo ną odle
głość. G dy idzie o dosięgnięcie celu bliż
szego, w ystarcza krop la m niejsza, z tej sa-
h ■