• Nie Znaleziono Wyników

ŁYŻWO W A. ildres :E2ed.a,łs:c3ri: IKIrałrow-sł^Ie-IFrzed. mieście, iSTr 63.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "ŁYŻWO W A. ildres :E2ed.a,łs:c3ri: IKIrałrow-sł^Ie-IFrzed. mieście, iSTr 63."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\& 42. Warszawa, d. 20 Października 1889 r. T o m V I I I .

DROGA Ż E L A Z K A

Ł Y Ż W O W A.

Do najciekawszych przedmiotów, jakie na obecnój wystawie paryskiój oglądać mo­

żna, należy niedawno otw arta droga łyżwo- wa, ustawiona sposobem próby na krańcu esplanady Inwalidów. D roga ta, wieża Eiffla i fonograf Edisona, są pewno najory­

ginalniej szemi w pomyśle nowościami, któ­

re silnie utkw iły w pamięci zwiedzają­

cych turniój międzynarodowy pracy i inte-

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHSWIATA.“

W Warszawie:

Z przesyłką pocztową:

rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 rocznie „ 1 0 półrocznie „ 5

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.

Uniw., mag.K. Deike, mag.S. Kramsztyk,W ł. Kwietniew­

ski, W. Leppert, J. Natanson i mag. A. Ślusarski.

„W szechśw iat" przy jm u je ogłoszenia, k tó ry c h treść m a jak ik o lw iek zw iązek z nau k ą, n a n astępujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 '/j,

£a sześć n astępnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

ildres :E 2ed.a,łs:c3ri: IKIrałrow-sł^Ie-IFrzed. mieście, iS T r 63.

Fig, 1. Droga żelazna Jyżwowa na wystawie powszechnej.

(2)

662 W SZEC H ŚW IA T.

ligiencyi. O wieży i fonografie pismo n a ­ sze podało już wiadomość, obecnie chcemy zapoznać czytelników z zasadami budowy nowćj kolei, czerpiąc m ateryjał z „La N a­

tu rę ”, oraz z notat, zebranych na miejscu.

Kolćj ta bez lokomotywy składa się z w a­

gonów i tendra — bez kół. Posuw ają się one po szynach, ja k sanie po śniegu, przy pomocy szerokich łyżew, umieszczonych na końcach osi każdego wagonu. Pociąg taki, wprawiony w ruch ciśnieniem wody, p rze­

biega do 200 kilom etrów na godzinę bez kołysania, trzęsienia, hałasu i dymu. T ak z powodu tych, oraz innych ważnych udo­

godnień, ja k i dla oszczędności w eksploa- tacyi, o którćj niżćj wspomnimy, wynalasca ma nadzieję, że z czasem system jego zajmie w ybitne miejsce w szeregu środków loko- mocyjnych, a może naw et dzisiejsze zastąpi koleje.

Pierw szy pomysł kolei łyżwo wćj wyszedł od znakomitego hydraulika M. G irarda, który jeszcze w roku 1852 urządził ją, spo­

sobem próby, w posiadłości swojćj Jonche- re, na długości 40 metrów, ze spadkiem j e ­ dnostajnym 50 m m na m etr. Jakkolw iek próba dosyć pomyślnie w ypadła i pomimo poparcia Napoleona III, nie udało się G i­

rardow i uzyskać koncesyi na wielką liniją od Calais do M arsylii, na którćj zam ierzał wypróbow ać wartość swego pomysłu, przy zastosowaniu go na obszerną skalę. Rząd udzielił mu jćj dopiero w roku 1869 przed samą wojną, którćj wynalasca p adł niestety ofiarą. Pom ysł G irarda podniósł nanowo daw ny w spółpracow nik jego p. A. B arre, który, udoskonaliwszy pewne szczegóły urządzenia, w ostatecznćj formie przedsta­

wił je na obecnćj wystawie.

F ig. 1 przedstaw ia pociąg w biegu, a fig. 2 szczegóły budowy, którćj głównemi czyn­

nikam i są: łyżw a, szyna i propulsor ‘) (pro- pulseur), a m otorem woda, pochodząca z dw u różnych źródeł, ja k to poniżćj zoba­

czymy.

A . Łyżwa P fig. 2 przedstaw ioną je s t w pla­

nie i w dwu przecięciach na fig. 3. Jestto

*) N ie silim y się n a w ynalezienie polskich nazw n a „p ropulsor i a m o r ty z e r " , bgdzie n a to czas, skoro nowa kolej bgdzie w pro w ad zo n a w użycie.

rodzaj szufladki odwróconćj, posuwającćj się po szynie R i zaopatrzonćj w kierownią, zapobiegającą chwianiu się łyżwy. U wierz­

chu znajduje się zagłębienie dla pomiesz­

czenia słupka T, na którym zawieszony jest wagon. W oda pod ciśnieniem przypływa do łyżwy przez rurkę SS' do czterech kana­

lików przeryw anych, wyżłobionych w pod­

stawie, traci w nich stopniowo siłę żywą, a poziom jć j podnosi się wewnątrz łyżwy, uciskając znajdujące się w nićj powietrze.

Skoro ciśnienie to przeważy ciężar wagonu, opartego na łyżwie, oddziela się ona od szyny i wypuszcza cienką warstwę wody wysokości '/2~ 3U zetknięcie jćj z szy­

ną zostaje usunięte, a tem samem tarcie p ra ­ wie zniesione. Z doświadczeń, czynionych przez p. Barre wynika, że tarcie to nie prze­

nosi w czasie biegu pociągu 0 ,5 kg, jest więc zaledwie V5 tarcia kołowego w najlepszych w arunkach. D la przesyłania wody do ły ­ żew znajdują się na tendrze akum ulatory ze ścieśnionem powietrzem. Gdyby ruch urządzonym być m iał na wielką skalę, ten­

der m usiałby być zaopatrzony w maszynę do ściskania powietrza.

B. Szyny mają kształt odwróconego U o powierzchni płaskićj i możliwie szerokićj, celem zmniejszenia ciśnienia na jednostkę powierzchni. Przedstawione obecnie w P a ­ ryżu wykonane są z żelaza lanego i heblo­

wane. P rzy urządzeniu na wielką skalę szy­

ny takie byłyby zadrogie i musiałyby być zastąpione przez zwyczajne żelazne lub z płaskićj stali, a nawet mogłyby być u rzą­

dzone z asfaltu, szkła lub jakiegokolw iek metalu. Przym ocowane są one do podkła­

dów, umieszczonych na podstawach żelaz­

nych lub m urow anych zapomocą haków, tak, aby nie ulegały ruchom podłużnym w skutek tarcia łyżwy w chwili zatrzym ania pociągu. Pomiędzy końcami szyn w pun k­

tach ich zetknięcia umieszczone są cienkie płytki gumowe o grubości 2 — 3 mm, nie- przeszkadzające zmianom długości, wywo­

łanym zmianami tem peratury. W zdłuż szy­

ny leży rynna dla spływ u wody zużytćj przez łyżwy.

C. P ropulsor (propulseur). Na długości całćj drogi na ziemi pod wagonami umie­

szczona jest ru ra żelazna, w którćj znajduje

się woda pod ciśnieniem, pochodzącem z j e ­

(3)

Nr 42. W SZECHŚW IAT. 663 dnego Btałego punktu — ze zbiornika, lub

maszyny. Na rurze tźj przymocowane są.

propulsory (fig. 4) za pośrednictwem skrzy­

nek z klapami, zamkniętemi ciśnieniem wo­

dy i otwieraj ącemi się działaniem strzałki, znajdującej się na tendrze. Gdy pociąg przybywa klapa otwiera się i woda z siłą uderza na turbinę prostolinijną A (fig. 2), umocowaną pod wagonami wzdłuż całego pociągu. Po przejściu wagonów strzałka końcowa zamyka klapę wodną. D la biegu powrotnego służy inny szereg propulsorów, których wyloty zwrócone w przeciwną stro­

nę i nieco wyższe uderzają w drugą turbi­

nę, leżącą tuż nad poprzednią, f Odległości,

zbiornika, a stamtąd znowu zapomocą ma^

szyny jest dostarczana do zbiornika na stacyi, tak, że ciągle taż sama woda jest uży­

wana.

Z opisu powyższego widocznym jest spo­

sób działania całego aparatu. Prowadzący pociąg otwiera w chwili ruszenia akum u­

latory łyżwowe, oraz kran pierwszego pro- pulsora, który zamyka się po przejściu ostatniego wagonu, następnie kolejne p ro ­ pulsory są zbierane i zamykane po wy­

warciu działania na nadchodzącą turbinę.

Szybkość pociągu można regulować siłą ci­

śnienia wody i wielkością otworu wylotu propulsora.

Fig. 2. Szczegóły m echanizm u. P łyżw a, R szyna, A tu rb in a , B w ylot p ro ­ pulsora, D am ortyzer, C łańcuch bez końca.

w jakich umieszczone są propulsory, zależ­

ne są od długości pociągu, a mianowicie, muszą być od tćj ostatniej mniejsze. W y­

lot propulsora zaopatrzonym jest w kran do spuszczania wody w czasie mrozu.

Na jednym poziomie z propulsorami, lecz z drugiój strony szyny, znajduje się przy­

rząd dodatkowy am ortyzer (amortiseur) D (fig. 2), służący do zbierania wody w yrzu­

conej przez propulsor. Jestto kanał pio­

nowy, formy parabolicznej, o ośmiu rz ę ­ dach łańcuchów bez końca C, których prze­

inaczeniem jest tamować prędkość wody.

Ta ostatnia spływa do niżćj położonego

Ażeby cały system mógł być czynnym w zimie, należy tylko dodać do wody ‘/ 3 objętości gliceryny, która powstrzymuje za­

marzanie wody. Zresztą cały aparat ali­

mentacyjny można zabespieczyć od zimna przez ułożenie go w ziemi, albo przez opa­

kowanie złemi przewodnikami ciepła. T y l­

ko cienką warstwę lodu, jak a mogłaby się utworzyć na szynach, należałoby zeskroby- wać odpowiednim przyrządem , albo ros- puszczać parą wodną.

P. B arre zwraca uwagę na następujące

dogodności swego pomysłu w porównaniu

z kolejami kołowemi: usunięcie znacznć

(4)

664 W SZECH ŚW IA T. Nr 42.

części robót ziemnych, albowiem kolćj ły- żwowa z łatwością posuwa się po spadkach 0,450 na metr, zarówno po linijach p ro ­ stych, ja k i po krzyw ych o m ałych promie­

niach, a tem samem koszt um ontowania drogi w krajach górzystych byłby znacznie mniejszym, niż kolei kołowych. Oprócz te­

go, w górach możnaby używać do propul- syi siły naturalnych spadków wód, a wtedy cały koszt eksploatacyi redukow ałby się do utrzym ania aparatów i ru r.

W okolicach płaskich koszty budowy by­

łyby wyższe,niż kolei zwyczajnych, ale zato w tym w ypadku, w najniekorzystniejszych w arunkach, t. j. gdyby cała propulsyja od­

byw ała się zapomocą maszyn stałych i pomp

Fig. 3. Ł yżw a ulepszona przez p. B a rre . SS' r u r ­ ka, przez k tó r ą w pływ a w oda do łyżw y. T głu­

pek, n a k tó ry m zaw ieszony je s t wagon, i, j, k, 1, r, p u n k ty , w k tó ry c h k a n a lik i są, p rzerw an e.

kom presyjnych, otrzym ywałoby się jeszcze znaczne oszczędności na kosztach trakcyi, które po pewnym czasie sowicieby opłaci­

ły większy w ydatek, na budowę poniesio­

ny. W eźmy jak o p rzykład pociąg, złożony z ośmiu wagonów osobowych, dw u bagażo­

wych, lokomotywy i tendra. W ag a całego tego systemu wynosi 111 tonn, a dodając ciężar pasażerów i bagażu, otrzym ujem y ra ­ zem 133 tonny. P ra c a na przezwyciężenie oporu kołowego tego pociągu wynosi conaj- muiój 873 kg czyli 6,56 kg na tonnę. P rzy prędkości 60 km na godzinę, t. j. 16,66 m na sekundę praca wynosi 8 7 3 x 1 6 ,6 6 = 1 9 4 koni parowych, zużycie zaś węgla 7 kg

na 1 km , więc 420 leg na godzinę dla prze­

wiezienia 22 tonn ciężaru użytecznego.

D la wykonania tegoż samego transportu koleją łyżwową, potrzeba użyć pociągu, wa­

żącego tylko 31 tonn martwych, razem zaś z pasażerami i bagażem 53 tonny. Ponie­

waż zaś opór łyżwowy wynosi maximum 1 kg na tonnę, więc razem 53 kg, które po­

mnożone przez prędkość 16,66 m przedsta­

wiają pracę 12 koni parowych.

M aszyny kom presyjne zużywają na 1-ną godzinę i na 1 konia parowego 1 kg węgla, przyjm ując dalśj, że turbina prostolinijna oddaje tylko 50°/o siły użytecznój, co rów ­ noważy 2 kg węgla na godzinę i konia, to ilość węgla zużytego na godzinę wyniesie 12X 2 = 24 kg, zamiast 420 spalonych przez lokomotywę, co wynosi 94% oszczędności.

Zaoszczędzi się jeszcze przy tym systemie smary, pakunki, poduszki, oliwiarki, utrzy-

Fig. 4. P rzecięcie podłużne. D klap a, k tó rej układ ulepszony przez p. B arre, przedstaw ioną, je s t obok z p raw ej stro n y . Gr w ylot, R k ra n , służący do

m anipulacyi.

manie resorów, bandaży i cały personel od­

powiedni.

Do dalszych korzyści należy zaliczyć ruch spokojny, przypom inający płynięcie łódki na jeziorze, brak kurzu, a co najważniejsza, zupełne bespieczeństwo, albowiem pociąg w każdym punkcie może być natychmiast zatrzym any.

Czy nadzieje wynalascy się ziszczą, o tem można będzie sądzić dopiero po przepro­

wadzeniu prób na wielką skalę i przez dłuższy czas. Namby się zdawało, że przy­

szłość jego systemu polega na kombinacyi maszyn stałych z łyżwami, przy usunięciu turbin.

Jakób Kramsztyk.

(5)

Nr 42. WSZECHŚWIAT. 665

O ROZMAITYCH ZMYSŁACH

przez prof. H. Beaunis ').

I. W szystkie gatunki zwierzęce posia­

dają w mniejszym, lub większym stopniu rozwiniętą zdolność oryjentow ania się, czyli możność odnalezienia mieszkań swoich (gniazd, jam, nor i t. p,), gdy dla chwilo­

wych powodów zmuszone były od nich się oddalić. Najsilniej rozwiniętą spotykamy tę zdolność u ptaków wędrownych, których najbardziej znanym przedstawicielem jest gołąb wędrowny.

Zanim mówić zaczniemy o warunkach, jakim przypisywać usiłowano tę zdolność oryjentowania się, przytoczę szereg przy ­ kładów, wziętych z życia zwierząt, wybie­

rając te wypadki, w których ten dar oryjen­

towania się występuje najdoskonalej.

Pomiędzy zwierzętami bezkręgowemi, pierwsze miejsce pod tym względem zajm u­

ją pszczoły. Pszczoła, która zbiera miód i pyłek z kwiatów, wykonywając najroz­

maitsze zwroty, umie odnaleść swój ul, w znacznój nawet znajdujący się odległości i powraca do niego zawsze po linii prostej, wybierając najkrótszą drogę do przebycia.

Na tym fakcie opierając się, poszukiwacze pszczół odnajdują z łatwością ule: wypusz­

czają oni kolejno dwie pszczoły z dwu pun­

któw, dosyć oddalonych i uważają na punkt przecięcia się dwu linij, nakreślonych lotem pszczół; ul znajduje się zawsze na przecię­

ciu tych dwu linij.

U ryb mniej badano tę zdolność, aniżeli u wyższych kręgowców. A le czyż i tam nie widzimy np. łososiów, powracających rok rocznie w epoce tarcia do tych samych miejsc i odnajdujących łatwo, po upływie miesięcy a nawet i lat, drogę, prowadzącą do strumienia, w którym na świat przyszły?

W ęgorze udają się prosto do morza przez

ł) W y jątek z dzieła „les Sensations in te rn e s “ , w ydanego w „la B ibliotheque soientifląue in te rn a - tio n ale11. Iieyue Scientifigue, N r 24, 1889 r., t. 43.

znaczne nawet przestrzenie. Węgorze z je ­ ziora Commacchio, blisko Wenecyi, odby­

wają wędrówki nawet po lądzie, w ciemno­

ści przebywają łąki i pola, chociaż położe­

nie wody słonej jest im całkiem zapewne nieznane.

W arden opowiada wypadek jeszcze cie­

kawszy, jak i miał miejsce w Ameryce.

W Lipcu 1758 roku w Connecticut była nadzwyczajna susza i staw, mający 7 — 8 kilometrów obwodu, położony blisko wsi W indham , wysechł najzupełniej. Ten staw był schronieniem dla tysięcy żab, którym pragnienie okrutnie dokuczyło, a najbliższa rzeka znajdowała się w odległości 8 kilo­

metrów. Pewnej nocy wszystkie żaby wy­

ruszyły w podróż dla znalezienia sobie wo­

dy bieżącej, zakłócając tym sposobem spo­

kojny sen zdumionych mieszkańców.

Ta zdolność oryjentowania się jest naj­

zupełniej wrodzoną i istnieje całkiem poza obrębem wszelkich zdolności, nabywanych drogą doświadczenia osobistego.

Nad wędrówkami ptaków rozwodzić się nie będę; fakty to są znane i będziemy mieli sposobność jeszcze do nich powrócić. P rzy ­ toczę tylko jeden ciekawy wypadek, o tyle bardziej zajmujący, że nie z działu ptaków wędrownych. Sokół, przysłany przez wice­

króla wysp K anaryjskich księciu de Ler- me, do Andaluzyi, skorzystał z pierwszych chwil swobody, by skierować lot swój ku stronie ojczystej i w przeciągu szesna­

stu godzin powrócił z A ndaluzyi na wy­

spę Teneryfę, wyczerpany na siłach zu­

pełnie i tak łagodny, że się pozwolił brać do ręki.

U zwierząt ssących wypadki te są nie­

zmiernie częste. Znane są wszystkim wy­

padki z psami, kotami, przenoszonemi w ko­

szykach na duże przestrzenie, które, po- mimoto, powracają do miejsca, z którego były wzięte.

W ypadek z psem arcyksiężniczki M aryi Reginy jest powszechnie znany, pies ten, przeniesiony z Mentony do W iednia, powró­

cił do Mentony po pewnym czasie. Morze nie jest przeszkodą w takich podróżach.

Bory de Saint Vincent opowiada następu­

jące zdarzenie: przy bramie hotelu Niver-

nais znajdował się szwajcar, który czyścił

buty przechodniom i posiadał wielkiego

(6)

6 6 6 W SZEC H ŚW IA T. Nr 42.

czarnego pudla. Pies został sprzedany an ­ glikowi, który go zabrał ze sobą do Londy­

nu. We dwa tygodnie pies znalazł się zno­

wu przed hotelem Niyernais.

Jeszcze ciekawszy wypadek m iał miejsce z osłem z G ibraltaru. Pow tarzam ten wy­

padek za panem Houzeau ').

W M arcu 1816 r. załoga angielska z Ister zabierała rozmaite zw ierzęta z G ibraltaru.

Burza nadeszła, gdy o kręt był przy przy­

lądku Gat, na brzegu Hiszpańskim, przeszło na trzysta kilom etrów od punktu, z którego wyruszyli. Położenie okrętu było k ry ty ­ czne; wszystkie zw ierzęta powrzucano do morza w tój nadziei, że dopłyną do brzegu.

Na ląd wydostało się k ilk a zwierząt, a mię­

dzy niemi i osioł. Należał on niegdyś do k a­

ta i służył za sromotne narzędzie kary, bo przyw iązywano do niego przestępców, ska­

zanych na chłosty. M iał on uszy przedziu­

rawione, według starego zwyczaju hiszpań­

skiego, a po tym znaku poznaw ali go miesz­

kańcy, z których żaden nie m iał ochoty go sobie przywłaszczyć. Pozostaw iony tym sposobem na zupełnój swobodzie, udał się drogą ku domowi. Okolica była mu cał­

kiem nieznana, ale k ierunek miejsca stałego pobytu był wyraźnie w pamięci jego wy­

ryty. W kilka dni zaszedł do swojój stajni i stanął przy żłobie w G ibraltarze.

Człowiek posiada także ten zmysł ory- jentacyjny, chociaż mniój rozw inięty, an i­

żeli zw ierzęta. D zieje się to zapewne sk u t­

kiem życia cywilizowanego. U ludzi, żyją­

cych na zupełnój swobodzie, ja k myśliwi i dzicy, zmysł ten dosięga bardzo wysokie­

go stopnia rozwoju. Indyjanie am erykań­

scy umieją bez igły magnesowój kierować się najdokładniój w stepach i lasach dziewi­

czych. Ciekawy fakt opowiada H a rry F a- de (N aturę, 1873), że niekiedy przewodnicy w irginijscy dostają pewnego rodzaju obłę­

du wstecznego; doznają uczucia przew rotu, nerwozy; tracą głow ę i idą w kierunku przeciwnym temu, w którym pójść mieli zamiar.

Jakże wytłumaczyć te fakty i czy należy robić z tego zmysł specyjalny, zmysł ory-

>) H ouzeau. E tudes su r les facultes raen tales des anim aux.

jentacyjny? Odpowiedź na to pytanie b ar­

dzo trudna i ze wszystkich, jakie istnie­

ją , żadna nie jest zadawalniającą w zupeł­

ności.

W allace i Croom-Robertson przypisywali to zmysłowi powonienia. U trzym ują oni, że jeżeli zwierzę, niesione w koszyku, znaj­

duje swoję drogę z powrotem, zawdzięcza to szeregowi woni, które napotyka na dro­

dze i odnajduje następnie w odwrotnój kolei.

Niezawodnie powonienie psa i niektórych innych zwierząt, jest nadzwyczajnój delika­

tności i słusznie utrzym uje Croom-Robert- son, że cały świat psa tw orzą wyłącznie wrażenia wzrokowe i węchowe; ale w rze­

czywistości to tłumaczenie jest niedostate­

czne. Niemówiąc już o tem, że w iatr roz­

nosi zapachy, tak, ja k mgły rozwiewa, że częstokroć zwierzę, wiezione czy niesione, prześpi większą część drogi, ja k zastosować to tłum aczenie w tych wypadkach, zdarza­

jących się bardzo często, gdy zwierzę nie powraca tą samą drogą, którą było niesione, lub wiezione, ale wybiera inną prostszą i n aj­

krótszą?

W z ro k może być także uważany za przy­

czynę oryjentow ania się w pewnych wy­

padkach i u niektórych zwierząt. I tak, gdy się rozmieszcza gołębie na stacyjach, by mo­

gły napewno przebywać duże przestrzenie, wzrok zdaje się rzeczywiście być tutaj głó­

wnym czynnikiem, wiemy bowiem dobrze, ja k przenikliwym jest wzrok u ptaków.

A le w większości przypadków , nie może­

my wzroku brać za wyłączną przyczynę tych zjawisk. Gdy gołębie przebyw ają setki kilom etrów bez poprzednich przygo­

towań, m usiałyby dla kierowania się w zro­

kiem wznosić się na wyżyny, których nigdy nie dosięgają; wreszcie, jakże wytłumaczyć te w ypadki, w których przebyw ają ponad morzami, gdzie nie ma żadnych punktów wytycznych, lub gdy odbywają podróże swoje nocą? Trzebaby przypuszczać, że muszą pamiętać miejscowości, możliweby to było, ale tylko odnośnie do gołębnika i do otaczających go przedm iotów, trudno przy­

puścić, żeby mogły pamiętać wszystkie szczegóły okolic, które przebywają.

Toussenel próbował wytłumaczyć zmysł

oryjentacyjny szczególną wrażliwością na

(7)

Nr 42. W SZECH ŚW IAT.

wpływy atmosferyczne, a szczególniej na wpływ tem peratury i stopień wilgotności powietrza. P rądy atmosferyczne przedsta­

wiają różnice, zależące od stron świata, z których pochodzą: w iatr północny jest zimny, południowy — ciepły, zachodni — wilgotny, wschodni — suchy; sąto, we­

dług autora, dostateczne dane, które przy nadzwyczajnój wrażliwości zwierzęcia są wybornemi wskazówkami kierunku, w j a ­ kim ma lecieć. Zdaje mi się, że to tłum a­

czenie jest niewystarczające dlauspraw iedli- wienia godnego uwagi lotu ptaków wędro­

wnych.

De Roo, zgadzając się zupełnie na wpły­

wy warunków term icznych i hygrometrycz- nych, przypuszcza, że najsilniej oddziały­

wają tutaj elektryczne wpływy atmosfery.

Jeżeli gołąb, wypuszczony rano, wznosi się do maximum wysokości, to dlatego, że wpływ elektryczności powietrza dopiero w pewnój wysokości odczuwać się daje; je ­ żeli zaś przeciwnie, lata on bardzo nisko w dzień pochmurny, lub deszczowy, to dla­

tego, że elektryczność atmosferyczna daje się odczuwać w bardzo małej odległości od ziemi. Tłumaczy on tym sposobem, dla­

czego wszelkie przew roty atmosferyczne przeszkadzają gołębiowi oryjentować się i znajdować swoję drogę powrotną.

Y iguier w zajmującym artykule w Revue philosophiąue z roku 1882, poddał myśl (już wskazywaną przez autora anonima w Q uarterly Reviev z r. 1872), że magne­

tyzm ziemski jest głównem źródłem zmysłu oryjentacyjnego. Trzebaby przypuszczać istnienie zmysłu magnetycznego, zmysłu, dzięki którem u dla zwierzęcia posiadające­

go ten zmysł w stopniu dostatecznego roz­

woju, dany środek byłby określony warto­

ścią działań magnetycznych na nachylenie i odchylenie. Ten zmysł magnetyczny wskazywałby zwierzęciu ogólny kierunek w jakim ma się udać; następnie przybywszy do miejscowości, którą zamieszkiwało, ros- poznawałoby je przy pomocy innych zmy­

słów, mianowicie wzroku i powonienia. Te warunki magnetyczne tw orzyłyby nieodzo­

wną część pojęć świadomych i nieświado­

mych, które służą zwierzęciu do rospozna- wania miejsc i kierowania. Nie można wy­

obrazić sobie jednak nic dziwniejszego, jak

kojarzenie pojęcia pewnych warunków ma­

gnetycznych z pewnemi czynnościami życia zwierzęcego i łączenie z temiż pojęciami wa­

runków światła, tem peratury lub wilgo­

tności.

W przypuszczeniu zmysłu magnetyczne­

go, należało wynaleść organ odpowiedni dla tego zmysłu i Yiguier usiłuje umieścić go w kanałach półkulistych, w których wic­

iu autorów mieści zmysł równowagi i prze­

strzeni.

Teoryja Yiguiera jest gienijalna i ponę­

tna, ale nie jest wsparta na żadnym fakcie doświadczalnym.

W idzimy wogóle z tego, co się powie­

działo poprzednio, że dotąd przynajm niej żadna teoryja nie daje nam dostatecznego wyjaśnienia zdolności oryjentowania się.

Nie wiemy nawet, czy należy ją przypisy­

wać oddzielnemu zmysłowi, zmysłowi ory- jentacyjnemu, czy też, ja k wielu autorow przypuszcza, uważać ją za wynik ogółu w ra­

żeń, uczuć, wspomnień, rozumowań, jednem słowem za czynność zarazem instynktową i psychiczną, ja k tyle innych czynności, ob­

serwowanych u zwierząt.

II. Badania fizyjologiczne wykazały, że elektryczność pod rozmaitemi formami, działa na rozmaite organy, szczególniej zaś na mięśnie i nerwy (gałązki nerwowe, ośrod­

ki nerwowe, organy zmysłów), a warunki tych działań są dzisiaj dosyć dobrze znane.

Niema w tem nic, coby się odnosiło do wrażeń wewnętrznych. Ale poza temi z ja ­ wiskami, które wchodzą w zakres faktów, stwierdzonych naukowo, istnieją jeszcze in­

ne, które zdawałyby się wskazywać, że u niektórych osób i w pewnych warunkach, elektryczność atmosferyczna i magnetyzm ziemski mogą być odczuwane i mogą wy­

woływać szczególne wrażenia.

Wiadomo od najdawniejszych czasów, jak pewne istoty, mianowicie kobiety i dzieci są wrażliwe na elektryczny stan atmosfery, np. za nadejściem burzy; wrażliwość ta ob ­ jaw ia się u nich naj rozmai tszemi przypa­

dłościami, ciężkością głowy, mdłościami, niepokojem, dusznością, bólami nieokreślo- nemi i t. p.

W pływ magnesów naturalnych i sztucz­

nych zdawien dawna był zastosowywany, jako środek leczniczy w pewnych cierpie­

667_

(8)

6 6 8 W SZ EC H ŚW IA T . Nr 42.

niach, tak, że m agnetoterapija utrzym ała się w medycynie od czasów P aracelsa aż do dni naszych z najrozmaitszem powodze­

niem.

W rażliwość m agnetyczna była szczegól­

niej badana przez chemika Reichenbacha, którego doświadczenia, robione około po­

łowy bieżącego stulecia, szerokim cieszyły się rozgłosem. B raid, który doświadczenia Reichenbacha poddał uważnemu spraw dze­

niu, w ten sposób przedstaw ia fakty, obser­

wowane przez tego uczonego.

Posuwając u niektórych istot czułych (wrażliwych), ja k je nazywa, magnesy od napięstka do końca palców, bez zetknięcia bespośredniego ze skórą, wy woły wał badacz wrażenie świeżości pow ietrza u istot bada­

nych. Gdy magnes był skierowany w k ie ­ ru n k u przeciwnym, powstawało wrażenie ogrzanego powietrza. G dy takiej osobie badanój kazano patrzeć w ciemności na bieguny silnego magnesu, utrzym yw ała ona, że widzi wychodzące z niego płomienie roz­

maitej wielkości i rozmaitych zabarw ień.

K ryształ, jakaś substancyja bezw ładna, n a­

wet palce samego Reichenbacha wyw oływ a­

ły u tych istot też same skutki co magnes.

Reichenbach na tej zasadzie powziął myśl, że istnieje może nowa siła, nowy płyn, róż­

ny od płynu magnetycznego, k tó ry nazwał odem lub odylem, a sile, odkrytej przez sie­

bie dał nazwę siły odycznej. B raid, po w ta­

rzając doświadczenia Reichenbacha, przeko­

nał się, że skutki wywoływane były w yni­

kiem wyobraźni istoty badanej i praw dzi­

wego wmówienia. Muszę jednakże zastrzedz przy tem, że w doświadczeniach k o n tro lu ­ jących, przeprow adzonych przez kom itet Reichenbacha i przez kom itet Society for psychical research, członkowie tych komi­

tetów przekonali się, zachowując wszelkie możliwe ostrożności, że niektóre osoby do­

znawały rzeczywiście pod działaniem m a­

gnesu pewnój części wrażeń opisanych przez Reichenbacha, mianowicie zaś wrażeń świe­

tlnych na obydwu biegunach magnesu.

Usiłowania odtw orzenia tych zjaw isk świe­

tlnych zapomocą fotografii dotąd zostają bezskutecznemi. W rezultacie fakty po­

wyższe zdają się dowodzić, że istnieje u p e­

wnych osób wrażliwość zupełnie wyłączna na działanie elektryczności i m agnetyzm u

ziemskiego tudzież na działanie magnesów, ale tylko bardzo delikatne doświadczenia mogą określić warunki i stopień tej w rażli­

wości.

W każdym razie niepodobna jest robić z tego, ja k proponowano, oddzielnego, isto­

tnego zmysłu magnetycznego. W idzieliśmy powyżej, że zmysł oryjentacyjny u zwie­

rząt przypisywali niektórzy autorowie zmy­

słowi magnetycznemu. U zwierząt ta w ra­

żliwość na stan elektryczny atmosfery wy­

daje się niekiedy silnie rozw iniętą, ale ba­

dań czysto naukowych nie przeprowadzano jeszcze nad tą kwestyją.

(dok. nast.).

J . S.

ZASTOSOWANIE

ŚCIEŚNIONEGO POWIETRZA

W PA RY ŻU .

W ielkie maszyny parowe mogą na godzi­

nę dostarczać siły jednego konia parowego przy zużywaniu 0,75 kg węgla, natomiast m ałe dla tej samej wydajności zużywać mu­

szą 3 do 15 kg. Olbrzym ia ta różnica do­

skonale tłum aczy ten fakt, że dla drobnego przem ysłu maszyna parow a okazuje się źró­

dłem siły zbyt drogiem, prawie, że nieprzy- stępnem. Nic przeto dziwnego, że wciąż jeszcze, z powodu niemożebności zastąpie­

nia rąk ludzkich dość tanią maszyną, dro­

bny przem ysł nie może się wyzwolić z pod ucisku przem ysłu wielkiego. Przyznać j e ­ dnakże trzeba, że w czasach ostatnich zn a­

cznie posunięto się naprzód na drodze do wywalczenia drobnym przemysłowcom słu ­ sznej racyi istnienia. Maszyny gazowe, naftowe, benzynowe, zastosowania na wiel­

ką skalę urządzeń transm isyjnych — wszy­

stko to zdąża do tego celu. Jedno, bodaj czy nienajtańsze źródło siły, mianowicie siła naturalnego spadku wody (potoki gór­

skie, wodospady) pozostaje oczywiście w n a j­

większej części wypadków niedostępnem

dla przemysłowca drobnego, przykutego do

miejskiego bruku.

(9)

W obec warunków powyższych nabiera istotnie doniosłego znaczenia pomysł cza­

sów najnowszych, polegający na zakładaniu dużych stacyj centralnych, które, rosporzą- dzając wielkiemi maszynami i pracując wo- góle przy pomocy najbardziej udoskonalo­

nych środków technicznych, mogłyby po­

szczególnym przemysłowcom w żądanej przez nich ilości siłę przesyłać — zupełnie tak samo, ja k przesyła się wodę, lub gaz świetlny. Ścisłe obliczenia wykazują, że zapomocą takiego centralizow ania przy

„wyrobie siły” można otrzymać siłę jednego konia z 0,8 kg węgla, podczas gdy w m a­

łych fabrykach maszyna o sile 10 koni co- naj mniej wymaga w tym celu 4 kg węgla na każdego konia. W rzędzie najw ażniej­

szych środków nowoczesnych, służących do przenoszenia siły na odległość, postawić należy elektryczność i ścieśnione powietrze.

Jak ie zmiany i udoskonalenia w przemy­

śle pociągnie za sobą wprowadzenie siły elektryczności przy posługiwaniu się wiel­

kiemi stacyj ami centralnem i, o tem w tej chwili nie mamy zamiaru się rozwodzić.

Natomiast pouczającym wydaje nam się opis tego, co w niespełna dwa lata osię- gnięto w Paryżu przy wyzyskiwaniu siły ścieśnionego powietrza.

Przenoszenie siły zapomocą ścieśnionego powietrza dotychczas w tych tylko wypad­

kach było stosowane, gdy powietrze zużyte w maszynach mogło oddawać dalsze usługi, jako środek wentylacyjny, ja k np. w gór­

nictwie i przy budowie tunelów. W ydaj­

ność bowiem, czyli właściwie stosunek ko­

rzystnej pracy do pracy w maszynie złożo ■ nej, była zbyt małą. Lecz przykład, jakie­

mu obecnie ze zdumieniem przyglądają się specyjaliści-inżynierowie w Paryżu, dowo­

dzi, że przy prowadzeniu zakładu central­

nego na wielką skalę, wydajność ta wzra­

sta w stopniu bardzo znacznym, zupełnie nieoczekiwanym.

Około dziesięciu lat temu urządzono w P a ­ ryżu niewielki zakład, którego zadaniem było dostarczać ścieśnionego powietrza dla wprawiania w ruch zegarów pneumatycz­

nych, w dość znacznój liczbie w rozmaitych punktach miasta umieszczonych. W raz z szybkim rozwojem miasta wzrastała co­

raz bardziej liczba zegarów, co pociągało

Nr 42. 6 6 9 _

za sobą rosszerzanie „fabryki ścieśnionego powietrza”. Jednocześnie też dla najroz­

maitszych celów przemysłowych ze wszech stron żądano siły w postaci owego zagęsz­

czonego powietrza, tak, że stacyj a, ros- szerzywszy swe zabudowania, musiała w re­

szcie szukać przytułku poza murami miasta.

Obecnie na wschodnim skraju Paryża znajduje się ów zakład centralny, z którego przez główną rurę długości 7 kilometrów zgęszczone powietrze przesyła się do mia­

sta. Główna ta ru ra ułożona jest wzdłuż wielkich bulwarów, dochodzi aż do kościoła S-ej Magdaleny i posiada bardzo liczne roz­

gałęzienia, roschodzące się w najrozm ait­

szych kierunkach. Gałęzie te dochodzą do tych miejsc, w których powietrze bespośre- dnio zostaje zużyte.

Stacyją centralną stanowią wielkie ma­

szyny, zaopatrywane przez 11 kotłów paro­

wych, wytwarzających parę dla sześciu ma­

szyn parowych po 350 koni każda, a więc ogółem dostarczających siły 2100 koni. K a­

żda maszyna parowa wprawia w ruch dwa przyrządy do zgęSzczania powietrza (kom ­ presory) i w normalnych warunkach zagę­

szcza na minutę około 50 m3 powietrza do ciśnienia 6 atmosfer.

Zagęszczone w kompresorach powietrze zbiera się w odpowiednich ośmiu zbiorni­

kach metalowych, z których każdy posiada objętość 3 2 '/2 m3. Zbiorniki te są ze sobą.

połączone, lecz w ten sposób, że dadzą się, gdy tego potrzeba, pojedynczo ze związku wyłączyć przy pomocy zasuw. W zbiorni­

kach gromadzi się znaczny zapas powietrza, co z jednej strony ma na celu wyrównanie niezupełnie równomiernego ciśnienia w kom­

presorach, z drugiej zaś wyklucza nagłą przerwę w dostarczaniu powietrza na wy­

padek nieprzewidzianych przerw pracy w stacyi. W tej możności przechowywania przez dłuższy czas pracy wielu tysięcy koni parowych leży wyższość ścieśnionego po­

wietrza nad innemi środkami przenoszenia siły i to głównie dlatego, że nie wpływa to prawie zupełnie na koszty. P rzy posługi­

waniu się siłą prądu wody lub elektryczno­

ści, według dotychczasowych doświadczeń, gromadzenie siły na czas dłuższy pocią­

ga za sobą wydatek pieniężny bardzo zna­

czny.

W SZECHŚW IAT.

(10)

670 W SZECH ŚW IA T. Nr 42.

Obecne urządzenia stacyi centralnej nie wystarczają, ju ż wszakże do zadośćuczynie­

nia wszystkim zapotrzebowaniom. Obok więc powiększenia liczby kompresorów ko- niecznem się okazało zbudowanie większych zbiorników. Pan H . Popp, przedsiębiorca tych wielkich zakładów, obmyślił przeto zbudowanie wielkiego podziemnego zbior­

nika o objętości 12000 m 3. Roboty około tegoż są, już w biegu. Ułożoną zostaje r u ­ ra o średnicy 1 m sięgająca do głębokości 80 m. R ura ta prow adzi do sztolni o obję­

tości 12000 m3, wszystko napełnia się wodą, tak, że wpompowywane powietrze znajduje się pod ciągłem ciśnieniem słupa wody wy­

sokiego na 80 m. G dy więc dotychczas przy ogólnćj objętości 260 m3 wspomnia­

nych ośmiu zbiorników produkowano dzien­

nie 250000 m 3 ') i w skutek dostatecznej ilo­

ści powietrza zapasowego przerw a w pracy nie dała się odczuwać, to przy podniesieniu produkcyi dziennej do 350000 m3 w n aj­

bliższej przyszłości, wobec zapasu zaw arte­

go w zbiorniku objętości 12000 m 3 tem- bardziej obawiać się nie należy chwilo­

wego nawet braku powietrza zagęszczo­

nego.

Co się tyczy ru r, rosprowadzających ście­

śnione powietrze, powiedziano już, że d łu ­ gość głównej ru ry wynosi 7 kilom etrów.

Lecz cały układ dotychczas eksploatowa­

nych ru r posiada długość przeszło 50 km.

Jednocześnie zaś z rosszerzeniem zakładów układa się na długości 10 hm, od stacyi do placu Bastylii i wzdłuż ulicy Rivoli, no­

wa ru ra główna, k tó ra na placu przed kościołem S-ój M agdaleny łączy się z po­

przednią.

Trzeba dodać, że to układanie ru r w P a ­ ryżu nie jest połączone z trudnościam i, zna- nemi nam z przykładu innych wielkich miast. Do układania r u r nie potrzeba tu zrywać b ruku i zakopywać ich, gdyż kana­

ły przeznaczone do przyjm ow ania wód ście­

kowych i nieczystości m iejskich są tak ob­

szerne, że we w nętrzu ich mieszczą się r u ­ ry wodociągowe, kable i d ruty telefonowe,

') Wszystkie przytaczane objętości są rozumiane J przy ciśnieniu jednej atm osfery i zwykłej, średniej tem peraturze.

oraz ru ry , w których przy pomocy zgęsz- czonego powietrza poczta przesyła listy i paczki. Otóż we wnętrzu tych kanałów również układają się ru ry, rosprowadzające zgęszczone powietrze do celów przem ysło­

wych. K oszt układania ru r jest stosunko­

wo bardzo nieznaczny i pod tym względem inne miasta znajdują się w warunkach da­

leko niekorzystniejszych. By zaś dać mia­

rę tego, ja k zarząd miasta Paryża sprzyja samemu przedsiębiorstwu, dość powiedzieć, że według umowy miasta z p. H. Poppem, ten ostatni obowiązuje się za korzystanie z kanałów płacić rocznie tylko 45 franków za każdy kilom etr rury.

R ury główne posiadają średnicę 300 mm;

przy przenoszeniu siły 2 500 koni odpo­

wiada temu szybkość powietrza wynoszą­

ca 10 m.

Pow ietrze ścieśnione znajduje w P a ry ­ żu zastosowanie bespośrednie, lub też przy pośrednictwie maszyn powietrznych.

Bespośrednio w licznych gałęziach w dal­

szym ciągu stosuje się do poruszania ze­

garów pneumatycznych, których w P a ry ­ żu obecnie znajduje się przeszło 8000. Sa­

me te zegary zużywają na godzinę 180 m 3.

Do dwu wielkich instytucyj finansowych, mianowicie do „Banque de F ra n ce ” i „Cre­

dit Lyonnais” dostarczanem bywa powie­

trze zgęszczone i zużywa się do obsłużenia specyjalnych rurow ych urządzeń poczto­

wych dla łączenia oddzielnych części gma­

chów.

Na małą skalę, lecz wogóle w dużych roz­

m iarach używ ają w P ary ża ścieśnionego pow ietrza do bespośredniego na małą odle­

głość transpo rtu cieczy, jak np. do p rzetła­

czania piwa z piwnic do samych piwiarni, przyczem zbytecznemi są dotychczas uży­

wane pompki, do beczki bowiem poprostu przymocowuje się ru rk a powietrzna, tak, że ciśnienie działa bespośrednio na zawartość.

Podobne też usługi oddaje ścieśnione po­

wietrze w wielkich paryskich halach win.

Coraz więcój upowszechnia się użycie ścieśnionego pow ietrza do poruszania wind.

W licznych paryskich hotelach, wielkich magazynach i t. p. windy przeważnie są w prawiane w ruch zapomocą ciężaru wody.

Otóż ścieśnione powietrze przedewszyst-

kiem tę posiada w tym razie wyższość, że

(11)

Nr 42. W SZECHŚW IAT. 671 jest przeszło 2 0 razy tańsze, a p r z y tem

w dotychczasowej konstrukcyi wind żadnój prawie zmiany wprowadzać nie trzeba.

Za przykład bespośredniego zastosowa­

nia ścieśnionego powietrza może jeszcze posłużyć urządzenie przez jednego z le­

karzy specyjalnych gabinetów do kąpieli pneumatycznych dla chorych na płuca i uszy.

Znacznie różnostronniejszem je s t pożyt- kowanie zgęszczonego powietrza przy po­

średnictwie maszyn. W konstrukcyi swój i sposobie funkcyjonowania maszyny te pra­

wie zupełnie od maszyn parowych się nie różnią, tak, że nawet bardzo wiele starych maszyn parowych przekształcono na dzia­

łające siłą zgęszczonego powietrza.

Kura, zwykle ołowiana, prowadząca do maszyny, posiada kran, którego odemknię­

cie wystarcza do otrzymania ścieśnionego powietrza. To ostatnie przedewszystkiem przechodzi przez sito, w którem zatrzym a­

ne zostają zanieczyszczenia, mogące z rur pochodzić. Następnie oczyszczone powie­

trze przechodzi przez gazomierz, który wskazuje w metrach sześciennych ilość zu­

żytego powietrza. Same maszyny powie­

trzne nie wymagają do umieszczenia swego wielkich przestrzeni, a obchodzenie się z niemi jest bardzo łatw e, tak, żenajmniój przygotowana osoba doskonale może niemi kierować. Maszyna powietrzna je s t naj- mniój ze wszystkich niebespieczna; po zu­

życiu powietrza, może ono wszędzie być wy­

puszczone. To też w P ary żu w naj bardziój zacieśnionych zabudowaniach maszyny te się znajdują, a sąsiedztwo, nawet najbliż­

sze, na żadne niebespieczeństwo nie jest wy­

stawione.

Naj ważniej szem udoskonaleniem w ca- łem tem urządzeniu jest to, że przed uży­

ciem ścieśnionego powietrza zostaje ono ogrzane. Ciepło, powstające w stacyi cen- tralnój przy zagęszczaniu powietrza, ginie bezużytecznie głównie przez wypromienio- wanie w zbiorniku i w rurach. Do miejsca swego przeznaczenia dochodzi przeto po­

wietrze o zwykłój tem peraturze. Gdy ta­

kie ścieśnione powietrze wykonać ma w ma­

szynie powietrznój pracę przez rosszerzanie się swoje, musi ono oczywiście tyle ciepła stracić, ile wytworzyło uprzednio przy za­

gęszczaniu się. Oziębianie się to jest bar­

dzo znaczne, wynosi ono około 70° i pocią­

ga za sobą tworzenie się kryształów lodu z pary wodnój, w pow ietrzu zawartój. Za­

pobieżenie temu może być jedynie przez ogrzanie powietrza uskutecznione. Lecz prócz tego ogrzewanie ma jeszcze co innego na celu. W skutek obniżenia tem peratury, pochodzącego od rosszerzania się powietrza przy wypływie, następuje jednocześnie k u r­

czenie się pewnój części powietrza, a więc opadanie ciśnienia, co pociąga za sobą zu ­ życie pewnój nadwyżki zagęszczonego po­

wietrza. Otóż, ażeby wyrównać to skurcza- nie się powietrza, ogrzewa się je uprzednio, czyli rosszerza. N aturalnie rosstrzygają w tym razie jedynie tylko koszty, które w samój rzeczy okazują się znacznie m niej- szemi od strat, jakieby ponoszono w wydaj­

ności pracy maszyn bez ogrzewania. Na godzinę i siłę jednego konia koszt ogrze­

wania wynosi w większych maszynach '/ 2 centyma, w mniejszych do 1 centyma. Je st­

to i/ 30 do y 40 ogólnych kosztów przy posłu­

giwaniu się ścieśnionem powietrzem, tak, że dla praktyki prawie żadnego nie ma zna­

czenia. A to właśnie ogrzewanie powietrza uważane jest za udoskonalenie, które sta­

nowczo przemawia na korzyść ścieśnionego powietrza. P rzy innych metodach p rze­

noszenia siły strata, ponoszona w przew o­

dach nie daje się w sposób tak tani na­

prawić.

Piecyk, służący do ogrzewania, posiada bardzo prostą konstrukcyją. Jestto piecyk żelazny o podwójnym płaszczu; ogrzewa się w nim powietrze ścieśnione do 150 — 170°.

Rozmiary piecyków są niewielkie. D la ma­

szyny jednokonnój odpowiedni piecyk ma 300 mm wysokości i 200 m m średnicy, cy­

linder piecyka maszyny 40-konnój ma wy­

sokość 700 mm i średnicę zewnętrzną 400 mm.

Ja k szybko udoskonalenia w całem urzą­

dzeniu postępują, poznać można stąd, że w ciągu bardzo krótkiego czasu zużywanie powietrza przez maszyny (na godzinę i siłę jednego konia) zredukowano z 22 m3 do 16,

w większych maszynach nawet do 12 m3.

Posługiwanie się ścieśnionem powietrzem

przy pośrednictwie maszyn niezmiernie się

upowszechniło w Paryżu. Jako źródło siły

(12)

672

przy świetle elektrycznem, wyzyskuje się ono w kilku wielkich teatrach, wielu p u ­ blicznych zakładach, klubach i t. p. Liczne drukarnie, tak np. dziennika „F ig aro” z ma­

szyną 50-konną i „P etit J o u rn a l” z maszy­

ną 100-konną cały szereg mniejszych i w ięk­

szych warsztatów stolarskich, tokarskich, szlifierskich it. p., mnóstwo fabryk drobnych przedmiotów: zabawek, guzików, zakładów galwanoplastycznych, cukierni, fabryk cze­

kolady, zakładów kraw ieckich i t. d. i t. d.

wszędzie z najdoskonalszym skutkiem uży­

wają ścieśnionego powietrza. Trudno tu naw et przytoczyć wszystkie drobne fabrycz­

ki, które setkami całemi korzystają ze sta- cyi centralnej, znajdującej się na ulicy St.

Fargeau.

I nie koniec na tem. W szerokim zakresie poczęto ju ż wyzyskiwać ścieśnione pow ie­

trze, jako środek oziębiający i na tem po­

lu—przyznać trzeba—konkurencyja z niem bardzo je s t trudna. Gdy chodzi o dłuższe przechowanie m ateryj, psujących się w zwy­

kłej tem peraturze, wówczas ścieśnione po ­ wietrze, lecz naturalnie uprzednio nieogrza- ne, oddaje znakomite usługi. W wielkich zakładach jadłodajnych P aryża ju ż obecnie sprow adzają owo ścieśnione powietrze, które wprost wlewa się do piwnic, utrzym ując w nich dość niską tem peraturę, w skutek oziębiania się swego przy rosszerzaniu.

Zaledwie kilka tygodni tem u ukończono w Paryżu budowę wielkiej t. zw. giełdy towarowej (właściwie Bourse de commerce);

w rozległych piwnicach tej giełdy urządzo­

no komory, napełnione zimnem powietrzem , a w komorach tych przechow ują się mate- ryjały spożywcze, które nie mogą być dość szybko zbyte w sąsiadujących z giełdą słyn­

nych halach centralnych t. j. na olbrzymim targu miejskim.

Zimnego tego powietrza używają również w znanej „M orgue” paryskiej, w której konserw ują i na widok publiczny w ysta­

wiają tru py niepoznanych osób, przez czas prowadzenia ewentualnego śledztwa w sp ra­

wie tajemniczej śmierci, lub tym podo­

bnych.

Obliczono, że na wypadek nowego oblę­

żenia Paryża będzie można przy pomocy trzech jeszcze nowych stacyj centralnych, których wznoszenie wkrótce się rospocznie,

Nr 42.

zapewnić 2 ‘/a milijonowój ludności żyw ­ ność w stanie świeżym przez więcej niż pół roku.

M. F.

List do Redakcyi W szechśw iata.

Z powodu Sprawozdania o Słowniku E . Majewskiego.

N ieprzychylna ocena I-go zeszytu m ojego sło­

w nika, dokonana p rzez prof. Rostafińskiego, nie zdziw iła m ig bynajm niej. „S praw ozdanie", m im o pozorów spokojnej i objektyw nej oceny, m a chyba na celu zdyskredytow anie m ej pracy.

K ry ty k bowiem odsądza dzieło m oje od wszel­

kiej w artości, a posługuje się nastgpującem i arg u ­ m entam i:

1) Z arzu ca m i „niezaglądanie“ do źródeł XV, X V I i X V II wieków i b ra n ie odnośnego do ty c h wieków m a te ry ja łu z d ru g iej rgki.

2) Ż ąda, ab y m a te ry ja ł, ja k i podajg w pół-suro- wej form ie, był u m nie k ry ty czn ie opracow any, przy pom ocy jak ieg o n o m e n k la to ra lub flory (resp.

i fauny także).

3) Z arzuca m i ubóstw o m a te ry ja łu ludowego.

4) Ż ąda, abym c y ta ty w chronologicznym uło­

żył p o rząd k u .

5) W ym aga, aby k ażd a c y ta ta w skazyw ała stro ­ nicę dzieł p rzytaczanych.

6) T w ierdzi, że p rzytaczam w źró d łach w iele dzieł, k tó ry c h nie zużytkow ałem w słow niku.

7) W yrokuje z pierw szego arkusza o calem dzie­

le, przecen ia doniosłość d ro b n y ch stosunkow o n ie ­ dokładności, opuszczeń w cy ta ta c h i om yłek i z a ­ rzu ca pow szechny b ra k ścisłości.

8) Z am ieszcza w reszcie w ykaz 70-ciu, jak o b y opuszczonych przezem nie nazw isk polskich i na te j podstaw ie orzeka, ze słow nik mój n ie zaw iera naw et m oże 6-ej lub 10-ej czgści istniejącego m a ­ tery jału .

Ze w zględu n a p ozorną doniosłość zarzutów zm uszony je ste m dać na te m m iejscu n ie k tó re w y­

j a ś n ie n i a — ja k ie , m am nadzieję, pozw olą ocenić czytelnikom W szechśw iata gdzie słuszność.

P rzejd źm y wigc poszczególe w szystkie te punkty.

Z arzu t, przytoczony pod 1 num erem , je s t b a r­

dzo ciężki, a je d n a k n ie p otrzebuję go odpierać, przeczą m u bow iem o ry g in aln e c y ta ty , ja k ic h na każdej szpalcie słow nika znaleść m ożna k ilk a lub k ilkanaście. Poniew aż przed em n ą n ik t nie zesta­

w iał polskich i łaciń sk ich nazw ow oczesnych w ory- ginalnem brzmieniu — oczyw iście m usiałem je czer­

pać ze sta ry c h folijałów . J a k a ż d ru g a rę k a m ogła­

by m i je podać?

WSZECHŚWIAT.

(13)

Nr 42. W SZECHŚW IAT. 673

Ż ąd an ie N r 2 je s t nieco dziwne. K ry ty k n a rz u ­ ca mi swój pogląd na k w esty ja, w której m am w łasny — i w ręcz przeciw ny. Można, się n a ń nie godzić, ale trzeba zaznaczyć to wyraźnie, nie zaś dawać n au k i autorow i, ja k m a zadow olnić życze­

n ie k ry ty k a, n ie trz e b a zarzucać nieuctw a praw ie i podkuwać czytelnikow i p rzekonania, że dopiero od k ry ty k a dow iaduje się, ja k b y było lepiej o p ra ­ cować słownik. Otóż ośw iadczam , że stoim y na w ręcz przeciwnych, stanow iskach. Proszę przeczytać moję przedm ow ę, a dow ie się z niej czytelnik, że rozmyślnie w strzym ałem się od ogładzania m ate- ry ja łu , ale nie przez nieum iejętność. J a pragnę otworzyć kw estyja n o m en k latu ry i daję podstawę specyjalistom do studyjów i opracow ania, k ry ty k p rag n ąłb y j ą widzieć zamkniętą i to przez je d n o ­ stkę, której odm aw ia w szelkiej kom petencyi. J a sam je j sobie nie przyznaję, ani iadnćj jednostce, bo a b y całkiem dobrze rozw iązać zadanie, n a to trz e b a sił i kom petencyi kilku lub k ilkunastu spe- cyjalistów . T o m oże n a stą p ić dopiero po w ydaniu słow nika.

Z a rz u t pod nHmerem trz e c im zanotow any, jest gołosłow nym . G dyby n a w e t tak im nie b y ł — to jeszcze czuję, że m ię n ie obciąża. R obiłem co m o­

głem, aby zeb rać m a te ry ja ł ludow y. N ielicząc na swoje siły, w czterech publicznych odezw ach do ogółu, prosiłem o zb ieran ie go lub choćby o wskazówki, gdzie go szukać. Jeśli prof. R o sta­

fiński m ógł m i wskazać źró d ła — a nie uczynił te ­ go — n ajm n iej m a p raw a czynić m i w y rzu ty za ubóstwo m a te ry ja łu . W każdym razie wdzięcz­

nym i teraz będę kry ty k o w i, g dy otrzym am wy­

kaz ź ró d eł do nazw ludow ych. W szak lepiej póź­

no, niż wcale!

Co się tyczy num erów 6-go i 7-go, w nioski k ry ­ ty k a są przedw czesne. P rz e d ukończeniem dzieła nieostrożnością je s t w y rzek an ie zd an ia o całości.

Dopiero, gd y się b ędzie ją m iało w raz z suple­

m entam i, k tó re zapow iedziałem i eratam i, otw orzy się pole do tego ro d zaju oceny. Pom im o, że p ie r­

wsze arkusze poszły ju ż do d ru k u , słow nik mój do­

p ełn ia się n ieustannie. N ietylko L in d e i W oronow- ski, których zostaw iłem na ostatek, ale jeszcze k il­

k anaście inn y ch dzieł, zapisanych w źródłach, cze­

kają swojej kolei. W p ły n ą z n ich głów nie po­

tw ierdzenia, now ych nazw isk bard zo m ało. P rzed­

mowę i re je stry pisałem n ie do pierw szego ark u ­ sza, ale do obu tom ów dzieła.

T eraz dotknę kw estyi d ro b n y ch p rz e o c z e n i omy­

łek. Doniosłość ich k ry ty k przecenia. W yraz np.

A m iant je s t rzeczyw iście n iep o trzeb n y , ale źró d eł przy nim nie dokomponowałem, ja k m i to k ry ty k zarzuca. O trzym ałem te n w yraz w roku 1884 wraz z cytatam i od je d n e g o z łaskaw ych m oich i zasłu­

gujących na zupełne zaufanie, w spółpracow ników , w ym ienionych w przedm ow ie. Chociaż sam tego te rm in u n ie n a p o tk ałem w dziełach K luka, Jun- d ziłła i Hagena, przecież, n iem ając powodu spraw ­ dzać podań, zam ieszczonych w p rzysłanym m i w y­

ciągu, w prow adziłem i te n w yraz do słownika.

N ie w ym ieniam publicznie, kto m i go p rzy słał,

ale w razie żądania mogę okazać list i w łasnorę­

cznie pisany wyciąg, n ie d la zrzucenia w iny z sie­

bie, ale dla przekonania pana R., że n ie kom po­

nuję cytat. T en sam w yraz, z tym sam ym zwo­

dniczym synonim em figuruje także w słowniku M rongoviusa. U bolewam n ad takiem i om yłkam i, ale jakież dzieło ludzkie wolne je s t od nich? N aj­

znakom itszym naw et nie czynią hańby erata. Książ­

ka, grom adząca w sobie przeszło 200000 cytat, w ziętych z kilkuset dzieł różnorodnych, nie pisze się tak łatw o ja k k ry ty k i, a przecież i ty m e ra ta by się przydały. C zytelnik dow iedziałby się, że znakom ity e ru d y ta w ym aw ia ,,niespecyjaliście“ po­

m inięcie w yrazu B abarka (B arb ara RBrw), choć ta ­ kiego w yrazu niem a. J e s t ty lk o B a rb a rk a (rów no­

znaczna z B arb o ra i Z ielem Świętej B arb ary ) m yl­

nie u Czerniakow skiego w ydrukow ana ja k o Ba­

b arka.

K rytyk mój nie poznał się na om yłce druku, któ rej jed n a k ja uniknąłem (patrz: B arb ark a, B ar­

b o ra i t. d.)I

K to surowość posuwa do tego stopnia, że w yty­

ka n iep o trzeb n ą jak o b y kresk ę n ad n w w yrazie bakuń, (ch o ćm o jem zdaniem je s t ona na miejscu), ten n ie pow inien daw ać złego przy k ład u p rzy n aj­

m niej w arty k u le, obejm ującym k ilkadziesiąt te r­

minów.

Nie ułożyłem c y ta t w chronologicznym p o rząd ­ ku dlatego, że dopisyw ałem je w m iarę czytania źródeł, a tych nie m ogłem brać w chronologicz- nem następstw ie. U porządkow anie 200000 cytat*

n iezapew niając żadnej korzyści użytkującym , ko­

sztowałoby m ię p arę la t bezow ocnej pracy, rów na­

jącej się ciężkim robotom ! Pow yższa cy fra niech także objaśni, dlaczego nie uczyniłem zadość wy­

m aganiu N r 5. M usiałbym o połow ę dłużej p ra ­ cować i dać zam iast dwu tomów, przynajm niej cztery. Słow nik byłby dwa razy droższym . I po co? F achow y badacz n aw et w b rak u skorow idza z łatw ością w oryginale odszuka po trzeb n y wy­

raz, niespecyjalista nie będzie m ia ł potrzeb y tego czynić.

T eraz przejdziem y do p unktu ostatniego, do sp i­

su 70-ciu brak u jący ch u m nie nazwisk polskich.

Przeczytaw szy tę „ fa ta ln ą 11 listę, niew iem co sądzić o niej. Czy są to żarty, czy omyłka?...

Czyż to w istocie polskie w yrazy: 1) A catia, (zw racam uw8gę na pisow nię przez c i i), 2) Agal- lochon, 3) A gier, 4) Agnus Castus, 5) A hovai, 6) A latera, 7) Aloe (gdy u m nie nie b rakuje alo e­

sów), 8) Amm i (wszak to średniow ieczny łaciński term in , w żadnym słow niku polskim go niem a), 9) A m m oniacum , 10) A m m oniak (przez dwa m), 11) A nacardus, 12) Anem on, 13) i 14) Anem ona (2 r a ­ zy), 15) A ngurja, 16) A pocym um , 17) A ąuilegia, 18) A rm eniacum (czysto polskie zakończenie i pi­

sownia!), 19) A prykoza, 20) A pfelzyn, 21) A peley-

n y, 22) A rtem izja, 23) A sfodyla (A rfodyla w k ry ­

tyce, przypuszczam , że je st p ro stą om yłką zecera),

24) A rm oniak, 25) A ttalia (u m nie je s t A talia), 26)

Azalea (u m nie Azalja)?..

(14)

674 W SZEC H ŚW IA T. Nr 42.

...Ciekaw ym zaiste b y łb y nasz język, gdybyśm y ty m po d o b n e w yrazy p rzy zn aw ali za polskie!

J e s t i d ru g a k a te g o ry ja fa ta ln y c h braków . N a liście spotykam także: 27) A aronow a b ro d a (przez dw a a), 28) A frykański k arczoch, 29) A grestnica, 30) i 31) A kacja różow a i żó łta, 32) A loe drzew ­ ko, 33) Aloe ziele, 34) A m inek km in biały, 35) A m inek k m in polski, 36) A m oniakow e drzew ko, 37) — 41) A nyż gw iaździsty, in d y jsk i, k ram ny, ogrodow y i polny, 42) A nielski tra n k , 43) Axam i- te k , 44) i 45) B abka czerw ona, szeroka, 46) — 49) c z te ry róże b alsam y, 50), B agienko żółte, 51) B al­

sam owa topola, 52) B alsam ow e drzew o, 53) — 59) Bań różnych siedem , 60) B a rb a rk a (a n ie ja k k r y ­ ty k m ylnie p o d ał za C zerw iakow skim , B abarka), 61) B abim ur, 62) Bakun.

Z araz zobaczym y czy eą to b rak i.

A ronow a b ro d a je s t w słow niku, ale przez jedno ,,a“ p isan a, przez dw a zaś znajduje się w dziale V II słow nika, w przeglądzie pom ników naszej lite ­ ra tu ry , gdzie s% rów nież w yliczone ró żn e a rc h a iz ­ m y, sp o ty k a n e w najdaw niejszych ź ró d łach , dziś ju ż ty lk o h isto ry czn ą w artość m ające i którem i nie chciałem oszpecać i o bciążać i ta k obfitującego w nieu ży teczn e nazw y w łaściw ego słow nika. Choć L in d e w spom ina ten w y raz — nie je s t on jed n a k polskim . W szak u L in d eg o m ieszczą się n a tej sa­

m ej karcie: ab d an k o w ać, ablaktow ać, ab ju ra c y ja i ab rew iacyja, których n ik t przecież nie u z n a za w y­

razy polskie.

A frykański karczoch zn ajd u je się pod lite r ą K, przedw czesnym więc był niepokój p a n a R . o ten wyraz... D rzew ko aloe, drzew ko am oniakow e, d rz e ­ wo balsam ow e ozdabiają stronicę 64-ą słow nika, w ydrukow aną zanim jeszcze p. R ostafiński n ap isał swoję k ry ty k ę.

A m inek je s t osobno, km iny zaś b ia ły , koński, polski, w ielki są pod K. A nielski tra n k , b a r b a r ­ ka, b ab im u r, b a k u n (przez ń) z n a jd u ją się rów ­ n ież i to w p ierw szym i d ru g im ark u szu słow ni­

ka. A grestnicy, bez b liższy ch objaśnień zanoto­

wanej w słow niku Ą kad., n ie m ogłem p rzep isy w ać do swego.

Co się ty c z y re s z ty m n iem an y ch braków , to ośw iadczam , że g d y b y m c h cia ł pom ieszczać w s ło ­ w niku w szystkie, złożone z dw u lub trz e c h w y ra­

zów nazw iska, nie zm ieściłbym ich w 10 u tom ach n aw et.

N ie m ógł ich p. R. oczekiw ać, n a dow ód p rzy ­ po m in am Mu słowa mej przedm ow y (str. 14):

„ P rz y m io tn ik i tak ie, ja k pospolity, b ia ły , lekarski, w ielki, m ały i t. p., p o w ta rz a ją c e się ty sią c e razy przy coraz in n y c h rodzajow ych nazw iskach... aby bez potrzeby nie powiększać objętości słownika, z nieznacz- nemi wyjątkami, zupełnie opuściłem'’1.

Zliczm y te nazw y, a przekonam y się, że z 70-u w yliczonych braków , 62 niewłaściwie mi za braki kry­

tyk poczytał. Z o staje 8, w ty c h L in d eg o 2, któ re należy także odliczyć (B aba i B an ilija) pozostaje sześć następ u jący ch : A frykanki (T ag etes p atu la), A m b ra ziele (u m nie je s t am brow e ziele), Amo- n iaczn ik , Amonek, A ron i B alsam iny (je s t to tylko

liczba m noga od B alsam ina, k tó r a u m nie cztery razy się pow tarza)!... Czy się godzi przekonyw ać ta k zebranem i cyframi?

Szczupłość m iejsca, w yznaczonego mi przez Sza­

now ną R edakcyją, zm usza m ię do poprzestania na tem , com pow iedział.

B ezstronny czy te ln ik i z tego zrozum ie co trzy m ać o „S p raw o zd an iu 11.

Erazm Majewski.

PO S IE D Z E N IE 28

Oddziału chemicznego Sekcyi 3 Towarz. Dopierania P m , i Handlu.

Odbyło się dnia 12 Października 1889 r. Przewodni­

czy w zastępstwie p. W ł. Lepperta prof. Trzebiecki.

Po odczytaniu i przyjęciu protokułu poprzedniego po­

siedzenia, kand. chem. M. Flaum zdaje sprawę z tego­

rocznego zjazdu niemieckich przyrodników i lekarzy w Heidelbergu, mianowicie streszcza przedmiot wykła­

dów w Sekcyi chemicznej i pokrewnych. Sprawozdanie p. F. ukaże się niebawem w „Wszechświecie“.

Następnie inż. chem. St. Prauss podaje wyniki b ada­

nia, podjętego wspólnie z inż. chem. L. Bergsonem nad wartością sprzedawanego w Warszawie do dezinfekcyi surowego kwasu karbolowego. Okazało się, że przetwór ten nabyty w sześciu tutejszych składach aptecznych zawiera t. zw. olejów kwaśnych (składnika czynnego dezinfekcyjnie) od 11—54%. W jednym tylko wypad­

ku przetwór odpowiadał warunkom stawianym przez farmakopeję, określającą zawartość fenolu w surowym kwasie karbolowym na 50%. Pożądanem jest zatem z jednej strony aby odnośne przepisy dezinfekcyjne określały wyraźnie zawartość czynnego składnika w za­

lecanym do dezinfekcyi surowym kwasie karbolowym, z drugiej zaś, aby składy sprzedawały przetwór okre­

ślonego stężenia. Dotychczas niema to miejsca, a za 1 kg fenolu w postaci surowego kw. karbolowego płaci się od 4 rb. 19 kop. (t. j. drożej niż za 1 kg chemicznie czy­

stego fenolu) do 1 rb. 13 kop.

W dalszym ciągu D r. K. A. Lesser przedstawia obec­

nym nową postać pokarm u nabiałowego, wyrobioną według jego pomysłu w Rewlu, mianowicie proszek mleczny. Posiada on barwę białą, nieco żółtawą, woń świeżego twarogu, smak swoisty, przypominający suchy, sproszkowany twaróg. Rospuszcza się w wodzie ciepłej (40° C.) w stosunku 1:7—8 i tworzy ciecz, posiadającą wszelkie cechy i własności świeżego zbieranego mleka.

W pokarmach, do których przygotowania stosowano

proszek mleczny np. w pieczywie i t. p. zupełnie nie było

można wyczuć odrębnego smaku. Sposób wyrobu tego

przetworu, rozumie się, na teraz, pozostaje tajemnicą

fabrykacyi. W edług D r. L . nowy przetwór nabiałowy

Cytaty

Powiązane dokumenty

Stein przy opisie Odry mówi wyraźnie (Descripcio, s. Pozostawia ona, tj. W ymienił tu Oleśnicę, Bierutów, Milicz, Trzebnicę. Niemcy przew ażają na zachód i

Również sekw encje tRNA archebakterii za sa ­ dniczo różnią się od sekw encji tRNA z innych organizm ów (np. trójka iJnpCm, zam iast trójki TtyC* w ramieniu

serw acji w odniesieniu do K siężyca daje jego terminator (linia, gdzie przylegają do siebie oświetlona przez Słońce i nie ośw ietlona część tarczy). Istnienie

3o3BOJieHO

część cięższych produktów używa się na smary, lotniejsze części (lecz jeszcze ciekłe) znajdują liczne zastosowania w przemyśle, jako rospuszczalniki, do

W edłu g H ovelacquea, m ieszkańcy Ziemi Ognistój są bardzo w ytrzym ali na chłód iro s- palają ogniska więcej dla zw yczaju aniżeli przez potrzebę, najm niejszy

szcza się we w nętrze rośliny, a następnie, do środka się dostawszy, powoli rośnie dalej 1 z zarażonego się posuwa miejsca, bakte- ry je, gdy zabrnąć zrazu do

Część pierwsza - Istota, funkcje i osobliwości współczesnych nauk ekonomicznych a zdolność do wyjaśniania i zapobiegania kryzysom gospodarczym... Społeczeństwo jako