• Nie Znaleziono Wyników

O społecznej naturze mi­ łości erotycznej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O społecznej naturze mi­ łości erotycznej"

Copied!
9
0
0

Pełen tekst

(1)

TOMASZ SZLENDAK: Architektonika romansu. O społecznej naturze mi­

łości erotycznej. Warszawa: Oficyna Naukowa 2002, 336 s.

Jacques Lacan, zmarły w 1981 roku wpływowy psychoanalityk francuski, je ­ den z intelektualnych spadkobierców Zygmunta Freuda, sformułował swego czasu koncepcję „stadium lustra” (zob. Dybel 2000: 225-262). W myśl owej te­

orii dziecko w początkowym okresie swego rozwoju doświadcza „pokawałko­

wania” ciała, nie mogąc skoordynować swych ruchów. Wywołuje to u niemow­

lęcia permanentne stany depresyjne i lękowe. Nic dziwnego, w początkowym etapie życia takie cechy, jak inteligencja i motoryka, są u człowieka słabiej roz­

winięte niż np. u szympansa. Tłumaczy to ogromną w opisywanym okresie ro­

lę matki, która jest dla dziecka „całym światem”. Jednak w momencie, gdy nie­

mowlę zostaje skonfrontowane z własnym odbiciem w lustrze, uzyskuje ono obraz siebie jako całości. W obliczu takiej sytuacji reaguje utrzymującym się przez długi czas ożywieniem i po „stadium lustra” pod względem rozwoju szyb­

ko dogania i przegania małego szympansa, u którego zainteresowanie własnym odbiciem jest tylko przelotne (opisywane tu fakty uzyskały zresztą potwierdze­

nie eksperymentalne).

Dlaczego w tym miejscu akurat przywołuję tę wczesną, później zresztą zmo­

dyfikowaną, koncepcję Lacana? Otóż mam wrażenie, że może ona służyć jako metafora współczesnego pojmowania miłości, które, jak żadne inne, nieustannie jawi nam się jako „pokawałkowane”. Jest tak dlatego, że o miłości dużo się mówi, przede wszystkim za sprawą mediów, ale także dzięki innym zaintereso­

wanym w tworzeniu jej „prawomocnego” wizerunku. Czasami do dyskusji za­

prasza się oczywiście uczonych, często jednak upraszczając lub wręcz wulgary- zując ustalenia nauki. Inna sprawa, że sama nauka jest „pokawałkowana”, jeśli chodzi o pojmowanie miłości. Wystarczy nadmienić, że na temat tej ostatniej wypowiadają się zarówno przedstawiciele nauk ścisłych, jak i humaniści. Do te­

go ci ostatni są niezwykle podzieleni w swych poglądach. Dlatego omawianą tu przeze mnie pracę Tomasza Szlendaka traktuję przede wszystkim jak próbę

„ustawienia lustra”, scalenia wielowątkowej wiedzy (chodzi jednak głównie o wiedzę naukową) na temat miłości, erotyki i seksualności. Taki punkt wyjścia dla interpretacji omawianej książki jest możliwy przede wszystkim dzięki fak­

towi, że Autor, pozostając socjologiem, nie ukrywa swego intelektualnego po­

winowactwa z socjobiologią i psychologią ewolucyjną. Szlendak rozpatruje mi­

łość w kilku wymiarach, ujawniając istotne napięcia dotyczące tego fenomenu, rozważanego z punktu widzenia nauki.

Jedno z wyżej wspomnianych napięć, odsłonięte w pierwszym rozdziale pra­

cy, dotyczy różnych poziomów analizy zjawiska miłości, poziomów rozpatry­

wanych przez poszczególne dziedziny wiedzy. Autor analizuje dorobek, jaki

(2)

w kwestii wyjaśniania interesujących go zagadnień udało się zgromadzić w dziedzinie chemii („endokrynologia miłości”), biologii, psychologii i psycho­

logii społecznej oraz socjologii i antropologii kulturowej. Powstaje misternie konstruowana budowla, której poszczególnymi składnikami są nauki zajmujące się coraz bardziej złożonymi zjawiskami. To kontinuum nauk w jakimś sensie przypomina zaproponowane onegdaj przez Edwarda O. Wilsona (1988: 34-41) rozróżnienie na „dyscypliny” i „antydyscypliny”. Szlendak nie podziela jednak głoszonej niegdyś przez Wilsona tezy o nieuchronnym zastąpieniu tradycyjnie uprawianych nauk społecznych przez socjobiologię (lub inne nauki wywodzące się z myśli darwinowskiej). Autor docenia rolę darwinizmu (zarówno w biolo­

gii, jak i antropologii). Zdaje sobie jednak sprawę, jak silną pozycję we współ­

czesnej socjologii posiada konstruktywizm, kierunek artykułujący pogląd o nie­

uchronnie i wyłącznie kulturowym charakterze działań ludzkich (także emocji, pragnień, gustów itd. ), działań w świecie od początku i nieustannie społecznie tworzonym. A zatem mamy dwa istotne pęknięcia: pomiędzy poszczególnymi naukami, a także pomiędzy darwinizmem i konstruktywizmem w samych na­

ukach społecznych. Ta druga kwestia jest dla Autora kluczową i najważniejszą w całej pracy. W rozdziałach trzecim i czwartym podejmie próbę pogodzenia wspomnianych kierunków, co nie jest rzeczą łatwą, bo oba te nurty humanisty­

ki są dość hermetyczne i niechętne do jakichkolwiek koncesji na rzecz alterna­

tywnych wyjaśnień zachowań ludzkich (por. Mościkier 1998).

W rozdziale drugim proponuje Szlendak spojrzenie na miłość romantyczną jako historyczny fenomen, charakterystyczny dla kultury euroamerykańskiej.

Narodziny tej formy związku międzyludzkiego przypadły na początek XX wie­

ku. Autor zadaje pytanie o przyczyny pęknięcia sztywno określonych ram, w ja ­ kich mogła się manifestować seksualność ludzi epoki wiktoriańskiej. Czasy te były według Autora naznaczone emocjonalnym chłodem, małżeńską hipokryzją oraz represją pragnień seksualnych. Istniejąca asymetria w stosunkach pomię­

dzy płciami uniemożliwiała budowanie małżeństw na zasadach partnerskich. Za główną przyczynę zaistnienia zjawiska miłości romantycznej uznaje Autor po­

stępujące procesy indywidualizacji i atomizacji, a także wzrastającą niepewność związaną z niedookreśleniem biografii życiowych. Coraz częstsze traktowanie domu rodzinnego jako azylu, do którego wraca się, by odpocząć, wymusiło zmianę sposobu doboru partnerów. Ci ostatni coraz rzadziej bywali dobierani przez rodziny czy swatów, częściej zaś czynili to na własną rękę. Autor rozpa­

truje dwie hipotezy wyjaśniające upowszechnienie się ideału miłości roman­

tycznej. Pierwsza, sformułowana przez Anthony’ego Giddensa, źródeł omawia­

nego fenomenu upatruje w czytelnictwie drukowanych romansów. Te ostatnie, masowo czytane w końcu XIX wieku, umożliwić miały wykształcenie się miło­

ści opartej na idealizacji obiektu uczuć. Miłość romantyczna (romantic love) jest charakterystyczna dla kultury euroamerykańskiej, podczas gdy miłość erotycz­

(3)

na (passionate love) istnieje we wszystkich kulturach. Z tym ostatnim twierdze­

niem zgadza się Francesco Alberoni, który przyczyn zaistnienia miłości roman­

tycznej upatruje raczej w osłabieniu więzi rodzinnych, które nastąpiło wraz z nadejściem nowoczesności. Szlendak z wielką swadą i godną podziwu dbało­

ścią o szczegóły opisuje trwający przez większą część XX wieku proces prze­

kształcania relacji między płciami. Tę część pracy kończy stwierdzeniem, że re­

wolucja seksualna doprowadziła do „rozbicia porcelany”, czyli zanegowania tradycyjnych instytucji i w efekcie masowej ucieczki od tych ostatnich. Dziś to miłość, a nie rodzina, ma być ostoją społeczeństwa. Na sytuację tę reagują nau­

ki społeczne. Socjologia rodziny staje się w coraz większym stopniu socjologią miłości.

Jak to już wspomniałem, najistotniejszym z punktu widzenia Autora zada­

niem książki jest scalenie dwóch opozycyjnych sposobów analizy zjawiska mi­

łości - konstruktywizmu i antropologii neodarwinowskiej. Próbę pogodzenia wspomnianych dwóch punktów widzenia podejmuje Szlendak w rozdziałach trzecim i czwartym. Zaczyna od analizy konstruktywistycznych wizji miłości.

Dla konstmktywistów płeć, erotyka, seksualność czy wreszcie miłość to jedynie kulturowe konstrukty, nieuchronnie wplecione w istniejącą strukturę społeczną.

Dlatego zjawiska te można i powinno się analizować z pominięciem zmiennych biologicznych, genetycznych itd. Przyjęcie perspektywy konstruktywistycznej zmusza do stwierdzenia, że miłość jest nieuchronnie lokalna, jak wszystkie zre­

sztą twory kultury. Istnieje tylko tam, gdzie się ją przeżywa, mówi o niej, czy pi­

sze. Nie ma jej tam, gdzie o niej nie wiedzą. Jest sztuczna, jak sztuczny jest ję ­ zyk, w poważnym stopniu determinujący nasz sposób widzenia świata. Dla kon- struktywistów miłość to zatem iluzja, faworyzująca mężczyzn, a dyskryminują­

ca kobiety, co najwyżej (jak chce Niklas Luhmann) użyteczne medium komuni­

kacji między płciami, zapewniające trwanie systemu społecznego. Szlendak nie podziela poglądów radykalnego konstruktywizmu, stojąc jednocześnie na stano­

wisku, że przy całkowitej rezygnacji z konstruktywistycznego punktu widzenia nie można w sposób zadowalający wyjaśnić fenomenu miłości. Autor wygłasza zdanie, które można uznać za zwięzły manifest programowy. Mieni się w dwóch trzecich ewolucjonistą, a w jednej trzeciej konstruktywistą. Oznacza to deklara­

cję budowania teorii miłości ze szczególnym uwzględnieniem dorobku psycho­

logii ewolucyjnej (wywodzącej się bezpośrednio z socjobiologii) i jej nauk po­

krewnych. W związku z tym w rozdziale czwartym punkt widzenia zostaje zmie­

niony o sto osiemdziesiąt stopni. Szlendak analizuje ewolucyjną historię gatun­

ku ludzkiego, starając się odnaleźć w miłości to, co wspólne wszystkim ludziom, niezależnie od kulturowego zróżnicowania. Przedstawia kompleks uwarunko­

wań, które wpłynęły na proces ewolucji wczesnych człowiekowatych (Homini- dae) i doprowadziły do wykształcenia się fenomenu miłości erotycznej. Z jednej strony chodzi tu o podział zajęć pomiędzy osobnikami różnych płci, a z dmgiej

(4)

o funkcjonalność monogamii w sytuacji niemożności wyżywienia przez samca większej liczby partnerek. Jednocześnie ta oparta na partnerstwie monogamia miała charakter seryjny, ponieważ uczucie erotyczne wygasało po około czterech latach (czyli po okresie potrzebnym do odchowania potomstwa). Nic dziwnego zatem, twierdzą cwolucjoniści, że największa liczba rozwodów we współcze­

snym społeczeństwie przypada na czwarty rok pożycia. Szlendak analizuje zre­

sztą znacznie szerszą gamę ewolucyjnych uwarunkowań miłości erotycznej.

Istotny wszakże jest fakt, że jeżeli wspomniany wcześniej ortodoksyjny kon­

struktywizm jest po prostu redukcjonizmem kulturowym, to ortodoksyjnie rozu­

miana antropologia neodarwinowska oznacza ni mniej ni więcej, tylko redukcjo­

nizm biologiczny. Szlendak odcina się od obu radykalnie pojmowanych punktów widzenia. Przekonuje, że teorie ewolucjonistyczne przydają się do wyjaśniania tych zjawisk, które przynależą do świata przyrody, a konstruktywizm jest nie­

zbędny przy wyjaśnianiu różnorodności ludzkich rytuałów związanych ze sferą erotyki i prokreacji. Zatem, co jest logiczną konsekwencją powyższych ustaleń, tylko fuzja paradygmatów może według Autora dać zadowalające efekty, jeśli chodzi o całościowe wyjaśnianie omawianych tu zjawisk.

Rozdziały piąty i szósty poświęcił Szlendak analizie zjawiska miłości w do­

bie postmoderny oraz refleksji nad możliwą przyszłą ewolucją omawianego fe­

nomenu. W tej ostatniej części książki czytelnik może prześledzić zmiany, jakie dokonały się w sferze relacji międzyludzkich w wyniku masowej ucieczki od in­

stytucji. Powstają tzw. „alternatywne modele rodziny”, co oznacza wielość form współżycia. Obserwuje się kryzys tradycyjnego modelu rodziny i rosnące wska­

źniki rozwodów. Jednocześnie jednak Autor dostrzega pewną tęsknotę za stabi­

lizacją. I tu pojawia się ostatnia ważna teza Szlendaka. Twierdzi on, że uciekli­

śmy od instytucji, by jednak do nich powrócić. Tym razem jednak dobrowolnie, a nie z mocy społecznego nakazu. Udziałem naszym będzie roztropna miłość, budowana początkowo na pasji erotycznej, ale wykraczająca poza tę pasję, ist­

niejąca poza nią i rozwijająca się po jej zgaśnięciu.

Jak wynika z powyższego skrótowego przeglądu zawartości omawianej książ­

ki, jest to praca złożona, wielowątkowa i w związku z tym niełatwo poddać ją jed­

noznacznej ocenie. Zacząłem od metafory „stadium lustra” Lacana, bo wydaje mi się, że dobrze opisuje ona zarówno zamierzenia Szlendaka, jak i ostateczny rezul­

tat jego pracy. Udało się Autorowi przedstawić miłość jako złożony fenomen, da­

jący się w satysfakcjonujący sposób analizować wyłącznie ponad granicami po­

szczególnych nauk. Szlendak jest erudytą i pracuje przy użyciu bogatego, interdy­

scyplinarnego tworzywa, jakim jest nagromadzona wiedza na temat miłości. Nie popada przy tym w skrajności, nie jest jednostronnym redukcjonistą czy determi- nistą. Podjęte zadanie nie jest łatwe, bo wokół problematyki, którą obrał Autor za przedmiot swych dociekań, narosło przez lata wiele mitów,, jedynie słusznych”

poglądów itd. Tymczasem książka może być niezłą „odtrutką” na ideologiczne

(5)

spory wokół miłości. W jednej z krótkich, znalezionych przeze mnie w Internecie opinii na temat pracy Szlendaka można przeczytać, co następuje:

„Zwykły (czyli nie będący socjologiem) czytelnik może być nieco zaszoko­

wany. Dowie się bowiem, jak bardzo jego osobiste na pozór zachowania zależą od wzorów wytworzonych przez kulturę, w której żyje” (Wasilewska-Dobkow- ska 2002).

Zgadzam się z tą opinią i uważam, że omawiana książka ma ogromny poten­

cjał popularyzatorski. Jej główna siła leży przy tym, może trochę na przekór pro­

gramowym deklaracjom Autora (wszak mieni się on w dwóch trzecich darwini­

stą), w konstmktywistycznym i społeczno-historycznym spojrzeniu na kwestię miłości. Na tym stricte socjologicznym polu niewątpliwie Szlendak odniósł suk­

ces, ponieważ udało mu się pokazać bogactwo uwarunkowań, jakim na prze­

strzeni lat podlegało omawiane zjawisko. Książka jest też rozsądną próbą spoj­

rzenia na „pęknięcie” w samej socjologii. Autor dystansuje się bowiem od nie­

dorzeczności, do jakich prowadzą skrajne poglądy na istotę życia społecznego.

W obliczu wielości paradygmatów, socjologia potrzebuje dziś krytycznych, sy­

stematyzujących fuzji osiągnięć różnych jej kierunków. Książka Szlendaka jest przyczynkiem do tego rodzaju pracy. Warto też wspomnieć o walorach formal­

nych Architektoniki romansu. O niektórych z nich wspomina zresztą w swej re­

cenzji Barbara Szacka (2002). Krótko mówiąc, Autor wie, co zrobić, aby książ­

ka nie była nudna. W związku z tym umiejętnie przechodzi od analiz makro- struktur społecznych do opisów mikrosytuacji, od pojęć socjologicznych do zwrotów kolokwialnych, od rzeczowej argumentacji do ironii. Praca Szlendaka posiada niezaprzeczalne walory literackie (jest poza tym ciekawie zredagowana od strony wizualnej). Jak to już wcześniej wspomniałem, dbałość o szczegół jest jednym z największych atutów książki. Nie chodzi przy tym tylko o dokładność opisu. Jak przekonuje bowiem Szlendak, wiele pozornie nieistotnych szczegółów może mieć dalekosiężne konsekwencje. Któż ostatecznie wie, jakie znaczenie dla rozwoju fenomenu miłości miała np. masowa produkcja samochodów? Osoby pragnące poznać odpowiedź na to pytanie odsyłam oczywiście do książki. Chcę powiedzieć jedno: Autor, mieniący się w dwóch trzecich darwinistą (a więc scjen- tystą), poprzez formę, jaką nadał swemu dziełu, stara się nam zakomunikować coś innego. Zdaje się mówić: zostawcie scjentyzm, analizy stratyfikacji społecznej, sondaże itd., mam dla Was socjologię prawdziwie ciekawą. I rzeczywiście, socjo­

logia Szlendaka ma walor estetyczno-prowokacyjny, który na pewno przysporzy jej zwolenników. Jest to taka trochę „socjologia z przymrużeniem oka”, którą można czytać jak literaturę. Nie zastąpi ona jednak (zresztą nie powinna i nie podejrzewam Szlendaka o inne zdanie) socjologii posługującej się bardziej stan­

daryzowanymi sposobami analizy. Może ją co najwyżej uczyć samokrytycyzmu.

Pomimo że moja ocena omawianej książki jest generalnie bardzo pozytyw­

na (czemu dałem wyraz powyżej), mam kilka istotnych zastrzeżeń co do jej tre­

(6)

ści. Po pierwsze, rozwiązania (lub nawet jego próby) nie doczekała się w książ­

ce kwestia demografii. Autor przytacza co prawda tu i ówdzie dane demogra­

ficzne, ale nie wypowiada się na temat bardziej zasadniczy. Otóż, współcześnie uprawiana demografia społeczeństw ludzkich (ta od spisów powszechnych, ewidencji ludności itd. ) wychodzi zwykle od zachowań indywidualnych, których agregatem są zjawiska obserwowane w skali masowej. Tymczasem dla socjobiologów demografia wtedy jest naprawdę interesująca, gdy jest adapta- tywna (Wilson 2000: 22-23). Innymi słowy, chodzi o to, że mechanizmy ewo­

lucyjne są w stanie (przynajmniej do pewnego stopnia) regulować liczebność i strukturę populacji. Czy demografia jest adaptatywna? Jeżeli tak, to dlaczego w wielu społeczeństwach mamy do czynienia z kryzysem demograficznym?

A jeżeli nie, to dlaczego po II wojnie światowej w krajach dotkniętych tym ka­

taklizmem (lub biorących udział w działaniach wojennych) mieliśmy do czynie­

nia z ultrawysokim przyrostem naturalnym? A jeśli za ten ostatni odpowiedzial­

na jest wyłącznie propaganda, to dlaczego była ona tak skuteczna właśnie w obliczu strat w ludziach, które przyniosła wojna? I dlaczego, odnosząc się do wydarzeń takich jak wojna, demografia zajmująca się społeczeństwami ludzki­

mi zdaje się czasami skłaniać do wyjaśnień adaptatywnych? Jako przykład moż­

na tu podać prawa demograficzne wojny sformułowane przez Edwarda Rosseta (zob. Rosset i Billig 1987: 25-26). Cóż wreszcie począć z socjobiologicznymi dowodami na ewolucyjne pochodzenie proporcji płci, uzyskanymi również w badaniach nad społeczeństwami ludzkimi (Wilson 1988: 69-71)? A jeśli de­

mografia jest jednak adaptatywna, to może wcale nie mamy dziś do czynienia z kryzysem demograficznym? Odnoszę wrażenie, że bardziej dogłębna eksplo­

racja powyższych kwestii mogłaby przynieść ciekawe rezultaty. Co najwyżej śladową obecność tej problematyki w omawianej pracy należy uznać za manka­

ment. Zagadnienia te powinny być bowiem traktowane jako absolutnie podsta­

wowe nie tylko przez badacza fenomenu miłości, ale przede wszystkim przez ewolucjonistę. Czyż można ostatecznie być w dwóch trzecich darwinistą i cał­

kowicie zaprzeczyć adaptatywności demografii?

Drugie moje zastrzeżenie odnosi się do historycznych analiz, w których Autor koncentruje się na „ucieczce od instytucji”. Trudno oczywiście zaprzeczyć, że ta­

kie zjawisko miało i ciągle ma miejsce w kręgu kultury euroamerykańskiej. Ale akcentowanie wyłącznie twierdzenia o radykalnej odmienności współczesności od czasów wiktoriańskich (oczywiście chodzi tu o sferę erotyki i seksualności) jest jednostronne. W jakimś sensie jednak ma współcześnie miejsce kontynuacja praktyk rodem z epoki wiktoriańskiej, kontynuacja dokonująca się z żelazną kon­

sekwencją. Chodzi mi o proces dyskursywizacji seksu, tak sugestywnie opisany przez Michela Foucaulta (1995). Szlendak nawiązuje co prawda do dzieła francu­

skiego filozofa, wspomina o rozproszeniu władzy, by zgubić jednak podstawową ideę Historii seksualności. Ostatecznie chodzi przecież w naszej kulturze nie

(7)

o seks i erotykę jako takie, ale o mówienie o nich, wciąganie w sieć dyskursów, gdzie władza nie może istnieć bez wiedzy i vice versa. W tym sensie dziwi mnie np. ubolewanie Autora nad stanem wiedzy epoki wiktoriańskiej na temat seksu.

Ważny jest tu bowiem nie tyle stan tejże wiedzy, ile sam fakt jej wytwarzania, a pojawienie się wiedzy innej (tej, którą Autor akceptuje) jest wynikiem „obo- sieczności” dyskursu. Jak wykazał Foucault, mówienie o seksualności epoki wik­

toriańskiej w kategoriach represji nie jest do końca sensowne. Epoka ta była ob­

sesyjnie zainteresowana seksem i w tym sensie istnieje ciągłość pomiędzy współ­

czesnością a przeszłością. Chodzi tu jednak, jak to już wspomniałem, nie tyle o przyjemności, ile o instalowanie dyskursów. Dlatego też nie zgadzam się z po­

glądami Autora na temat Freuda, któremu ten pierwszy zarzuca, że postawił znak równości pomiędzy seksem a wszelakim złem i że to od niego bierze swój począ­

tek dzisiejsza „medialna obsesja” na punkcie seksu. Obsesja na tym punkcie ist­

niała przecież w świecie chrześcijańskim co najmniej od końca XVI wieku, a w epoce wiktoriańskiej uległa jedynie zwielokrotnieniu. Freud odwrócił tylko zależność między seksem a złem, a kozetka psychoanalityka to kolejna, bardziej współczesna odmiana konfesjonału. Podsumowując, mam wrażenie, że seksual­

ność epoki wiktoriańskiej Autor interpretuje wyłącznie w kategoriach represji. Ta­

ki punkt widzenia dziś, po dziele Foucaulta, sam siebie poniekąd stawia pod zna­

kiem zapytania i dekonstruuje.

Trzecia uwaga odnosi się do proponowanej przez Szlendaka fuzji paradygma­

tów. Autor słusznie stwierdza, że ani konstruktywizm, ani ewolucjonizm nie są do przyjęcia w swej postaci ortodoksyjnej i podaje mnóstwo przykładów na po­

parcie tej tezy. Droga wykazywania słabych i mocnych punktów obu kierunków myśli społecznej prowadzi Szlendaka do stwierdzenia, że teorie ewolucjom stycz­

ne trafnie wyjaśniają te zachowania, które należą do świata przyrody, a teorie konstruktywistyczne dobrze nadają się do wyjaśniania kulturowej różnorodności.

Warto w tym momencie pozwolić sobie na uwagę natury ogólnej, taką mianowi­

cie, że jeśli istnieją jakieś zagrożenia dla fuzji paradygmatów, to największym z tych zagrożeń jest ryzyko popadnięcia w banał. Tak właśnie jest moim zdaniem z fuzją paradygmatów dokonaną przez Szlendaka. Autor zdaje się przekraczać granicę sądów trywialnych. Nie chodzi o to, żebym nie zgadzał się z przytoczo­

ną wcześniej tezą Autora. Jest raczej tak, że to, co mówi Szlendak, wiedziałem już wcześniej. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest moim zdaniem dokonane przez Autora zbyt ostre przeciwstawienie zjawisk powszechnych i partykular­

nych. Te pierwsze Szlendak uznaje za wynik działania praw biologii, drugie za podlegające wpływowi kultury. Czy jednak poszczególne kultury nie posiadają pewnego wspólnego rdzenia, manifestującego się w różnych formach podobne­

go punktu widzenia na sprawy seksu? Możliwość taką sygnalizował już Georges Bataille (1999). Jak owo wspólne spojrzenie ma się do biologicznej egzystencji gatunku ludzkiego? Czy w dalszych analizach przydatne będzie lansowane przez

(8)

Bataille’a powiązanie erotyzmu ze śmiercią? Tego rodzaju fundamentalnych za­

gadnień Szlendak nie podejmuje, forsując dalej tezę o represji seksualności od momentu powstania rolnictwa aż do czasów postmoderny, kiedy to rzekomo uwolnione zostają ewolucyjnie ukształtowane mechanizmy regulujące zachowa­

nia seksualne. Czy można zasadnie przypuszczać, że wspomniane mechanizmy, ukształtowane ponad czteiy miliony lat temu i od setek tysięcy lat poddane pre­

sji kultury, nie zmieniły się i nagle, po zniknięciu kulturowych obostrzeń, znowu przypominają te, które regulowały zachowania wczesnych hominidów? Jak stwierdził niegdyś Edward O. Wilson (1988: 123), istotne zmiany genetyczne mogą zajść na przestrzeni niespełna stu pokoleń, a więc w przypadku człowieka w ciągu okresu, jaki dzieli nas od cesarstwa rzymskiego. Dlatego traktowanie cech biologicznych jako niezmiennych, a kultury jako swego rodzaju nakładki, która tylko mniej lub bardziej ogranicza ludzką aktywność seksualną, jest błę­

dem. Błędem jest także ograniczanie zasięgu analizy do teorii ewolucjonistycz- nych i konstruktywistycznych. Autor pracuje ponad granicami nauk, jednak ko­

niec końców obszar jego analiz zostaje okrojony o poważną część dorobku nauk społecznych. Ciekawe wyjaśnienia relacji między płciami są przecież oferowane także poza oboma wymienionymi nurtami (konstruktywizmem i ewolucjoni- zmem), a także częściowo poza socjologią. Wymieńmy tu choćby dociekania laureata Nagrody Nobla w dziedzienie ekonomii Gary’ego S. Beckera (1993) i innych przedstawicieli teorii racjonalnego wyboru, która dziś ma bardzo moc­

ną pozycję także w socjologii. Wszystko to sprawia, że na gruncie teoretycznym praca kończy się tam, gdzie powinna się zaczynać i, będąc przeglądem wielu istotnych dla podjętego tematu kwestii, nie zawiera propozycji teoretycznej, która mogłaby stanowić zwrot w refleksji nad miłością, erotyką i seksualnością.

Mam wreszcie uwagę ostatnią. Nie jestem do końca pewien, czy rzeczywiście czeka nas restytucja miłości roztropnej. Całkiem możliwy jest scenariusz prze­

ciwny. Zresztą sam Autor (s. 118-122) rozważa taką możliwość. W sytuacji, gdy w krajach rozwiniętych mamy do czynienia z boomem edukacyjnym kobiet i z coraz bardziej rozbudowanym rynkiem usług (kobiety zdają się mieć większe ewolucyjnie ukształtowane predyspozycje do pracy w jego ramach), dojdzie do postępującej erozji monogamii. Kobiety mogą stać się „silną płcią”. Przy ich ten­

dencji do hipergamii, nieuchronnym wydaje się, że wielu paniom po prostu nie uda się znaleźć partnerów potrafiących sprostać wysokim wymaganiom pięk­

nych, bogatych i wykształconych kobiet. Konsekwencje takiego stanu rzeczy bę­

dą dwojakie. Z jednej strony mężczyźni wartościowi z punktu widzenia kobiet staną się „pucharami przechodnimi”, z drugiej wiele osób obojga płci czeka po prostu samotność. Jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię, wiele wnoszą tu analizy zja­

wiska starokawalerstwa i staropanieństwa w Polsce, które przedstawił Krzysztof Tymicki (2001). Dowodzi on, że samotne kobiety pochodzą zwykle z najwyż­

szych warstw społecznych i często brakuje dla nich partnerów o pożądanych ce­

(9)

chach. Mężczyźni odwrotnie, zostają kawalerami, bo przegrywają konkurencję na rynku matrymonialnym z rywalami wyżej sytuowanymi w strukturze społecz­

nej. Nie chcę wysnuwać daleko idących wniosków, ale być może już wkrótce so­

cjologia samotności będzie równie ważna, jak socjologia miłości. Szlendak trak­

tuje zresztą kwestię samotności dosyć pobieżnie, by nie powiedzieć po macosze­

mu. A przecież samotność, ta swego rodzaju miłość ze znakiem minus, może być kluczem do rozwiązania wielu socjologicznych zagadek dotyczących miłości właśnie. Także jej ciemniejszej strony - przemocy symbolicznej, wykluczenia czy po prostu polityki (zob. Bourdieu i Wacquant 2001: 156-161). Samotność to zresztą nie jedyny powód, dla którego nie wierzę w masowy powrót do instytu­

cji. Kultura wszak cechuje się pewną inercją, dlatego należy spodziewać się ra­

czej utrzymania, a może nawet pogłębienia różnorodności w sferze związków in­

tymnych. Być może jednak rację ma Szlendak i w dalszej perspektywie nie by­

łaby to chyba najgorsza ewentualność.

Literatura

Bataille, Georges. 1999. Erotyzm. Gdańsk: słowo/obraz terytoria.

Becker, Gary S. 1993. Nobel Lecture: The Economic Way o f Looking at Beha­

vior. „The Journal o f Political Economy” 3: 385-409.

Bourdieu, Pierre i Loic J. D. Wacquant. 2001. Zaproszenie do socjologii refle­

ksyjnej. Warszawa: Oficyna Naukowa.

Dybel, Paweł. 2000. Urwane ścieżki. P rz y b y s z e w s k i — F r e u d — Lacan. Kraków:

Universitas.

Foucault, Michel. 1995. Historia seksualności. Warszawa: Czytelnik.

Mościkier, Andrzej. 1998. Spór o naturą ludzką. Socjologia czy socjobiologia?.

Warszawa: Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego.

Rosset, Edward i Wilhelm Billig. 1987. Studia nad teoriami ludnościowymi.

Warszawa: Szkoła Główna Planowania i Statystyki.

Szacka, Barbara. 2002. Wszystko o miłości. „Nowe Książki” 10: 64.

Tymicki, Krzysztof. 2001. Starokawalerstwo i staropanieństwo. Analiza zjawi­

ska. „Studia Socjologiczne” 4: 77-106.

Wasilewska-Dobkowska, Joanna. 2002. Miłość w czasach popkultury. Tekst za­

mieszczony na stronie http: //czytelnia. onet. p1/0, 18168, 02477, recenzje. html Wilson, Edward O. 1988. O naturze ludzkiej. Warszawa: Państwowy Instytut

Wydawniczy.

Wilson, Edward O. 2000. Socjobiologia. Wydanie popularnonaukowe. Poznań:

Zysk i S-ka.

Maciej Górecki

Cytaty

Powiązane dokumenty

Szczególnie, jak to jest środek sezonu, jak jest dużo pszczół, to wtedy jest matkę trudno znaleźć, ale właśnie znakuje się matki, chociaż nieznakowaną też w sumie

Otóż zwolennik normatywnej teorii zaniechań może bronić tezy, że inten- cjonalność zaniechań powinna być związana ze stanem umysłu, który dotyczy tego zobowiązania, które

rodne formy kultury lokalnej, a kraje Trzeciego Świata stają się obiektem nowej formy imperializmu - ekspansji środków masowego przekazu (Giddens

W maju odmawiamy albo śpiewamy modlitwę, która się nazywa Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny.. Ludzie przychodzą na nabożeństwa majowe do kościoła, a czasem do

Kiedy wszystkiego się nauczyłem i swobodnie posługiwałem się czarami, to czarnoksiężnik znów zamienił mnie w człowieka... 1 Motywacje i przykłady dyskretnych układów dynamicz-

1 and the cluster formation process becomes deterministic after step 1. It reduces to a special case of the algorithm given above. This is the same behavior as for Wolff clusters in

Portowcy domagają się Karty Portowca na wzór Karty Górnika i Karty Stoczniowca, powiadają, że ich praca jest bardzo ważna dla kraju i zarazem bardzo

surowiec o charakterze pucolanowym, którego głównym składnikiem fazowym jest metakaolinit powstały w wyniku częściowego rozpadu struktury kaolinitu w temperaturze powyŜej 500 o