JS» 2 5 (1307). Warszawa, dnia 23 czerw ca 1907 r. Tom XXVI
T Y G O D N I K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y N A U K O M P R Z Y R O D N I C Z Y M
PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA".
W W arszaw ie: rocznie rb, 8, kw artalnie rb. 2.
Z przesyłką pocztow ą: rocznie rb. 10, półr. rb. 5 . '
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich k się
garniach w kraju i za granicą.
Redaktor W szechśw iata przyjm uje zo spraw am i redakcyjnem i codziennie od godzi
ny 6 do 8 wieczorom w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : K R U C Z A Nr . 3 2 . T e l e f o n u 83 - 14.
Z A G A D K A ŻY CIA.
Odwieczne zagadnienia życia, przepuść, jaka panuje między światem żyjącym a nieżyjącym, zawsze niepokoiły umysł ludzki. Różnemi drogami starano się zna
leść odpowiedź na pytanie: „co to jest życie“, czy je s tto zjawisko zupełnie od
rębne od zjawisk św iata nieorganicznego, albo— czy, po bliższem wniknięciu w pro
cesy życiowe, po szczegółowem zbadaniu praw, c ha ra k te ry s ty c z n y c h dla św iata ż y jącego, nie uda się może przerzucić m o
stu ponad przepaścią, j a k a dzieli te dwa światy.
Z ty c h to odw iecznych poszukiwań wyłoniły się d w a wzajemnie zwalczające się obozy, streszczające się w dwu n a zwach: witalizm i m ateryalizm ; w alka ta trw a po dziś dzień, choć naturalnie wielokrotnie i znacznie zmieniała swoję postać.
Tak zwany neow italizm nowoczesny, który w ostatnich czasach odzyw a się coraz częściej i głośniej, różni się zupeł
nie od starożytnego, k tó ry właściwiej na- zywaćby należało według Yirchow a „ani- m izmem “.
Podług witalizmu dawniejszego ruchu m ateryi w organizmach żyjących niepo
dobna w ytłum aczyć zapomocą ogólnych praw przyrody, lecz uciec się trzeba do jakiejś zasady natury nieinateryalnej, obdarzonej rozsądkiem i działającej celo
wo. Neowitalizm zaś nie uznaje zasadni
czego dualistycznego przeciwieństwa mię
dzy życiem, a ogólnemi procesami ruchu w przyrodzie, twierdzi tylko, że życie przedstawia osobliwy rodzaj ruchu, k tóry je s t w ścisłym i stałym stosunku z ogól
nemi ruchami przyrody.
W idzimy więc, że neowitalizm pojm u
je procesy życiowe, ja k o m ateryalne ru
chy, uw arunkowane przyczynowo, lecz jako ruchy osobliwego rodzaju, nie m ają
ce nic wspólnego ze zjawiskami świata nieżyjącego; uważa życie, ja k o szczegól
ną formę energii, cha ra kte ry styc z n ą w y łącznie dla życia. Neowitalizm w prze
ciwieństwie do witalizmu dawnego uzna
je ogólną ważność przyczynowości i za
stosowania m etod badania przyczynowo- analitycznego. Lecz podczas, gdy me- j chaniści uw ażają procesy życiowo, ja k o j przypadek specyalny, dający się w zu- 1 pełności rozłożyć na procesy chemiczno- fizyczne, i tem uważają swe zadanie za ukończone, neowitaliści utrzym ują, że m etoda badania chemiczno-fizycznego nie w ystarcza do scharak teryzo w an ia od
rębności procesów życiowych. Mechanis-
386
tyczne pojmowanie procesów życio w y ch zaniedbuje jed en problem at, k tó ry w b a daniu przyczynow em zupełnie nie może być uwzględniony, a k tó ry j e s t właści
wy osią. w szystkich prób neowitalistycz- nycb, nrianowicie „problem at fo rm y 44.
P odług ne ow italistycznych pojęć w spół
czesnych różnica m iędzy św iatem żyjącym , a nieżyjącym p o leg a nie tylko na więk- szem skom plikow aniu procesów chemiczno- fizycznych ż y c ij, lecz w istocie swej dwa te światy są tak odmienne, że zupełnie nie można rozważać ich ze wspólnego p u n k tu widzenia. Pod ług A lb rech ta mię
dzy zjawiskami biologicznem i a fizycz- nemi zachodzi pewien stosunek, k tó ry A lbrecht n a z y w a „paralelizm em biolo
gicznym^. Z tego to paralelizm u m am y prawo wyciągnąć te n ty lko wniosek, że każdem u zjawisku biologicznem u odpo
wiada proces chemiczno - fizyczny, lecz żadną m iarą nie m ożem y u trz y m y w a ć , że te procesy w y o bra ż ają zjawisko życiowe lub stanowią ich istotę.
Podobne nowoczesne p o g lądy m ożem y sobie łatw o w ytłum aczyć ja k o re a k c y ę po okresie, kiedy to w połowie zeszłego stulecia z entuzyazm ein i niebywałemi nadziejami przystąpiono do doświadczal
nego zbadania organizm ów ż y ją c y c h i mniemano, że czas już blizki, kiedy cała lizyologia rozpadnie się na fizyologiczną fizykę i chemię. N aturalnie, że po t a kim okresie w ybu jały ch nadziei, kied y zaczęto się przekonyw ać o niepow odze
niu różnych h y potez m ec h a n istyc zne go pojm ow ania życia, nastąp iła rezygnaoya.
E. Dubois-Reyir.ond w „G ranicach p o znania p rzyrody14 z ap rzecza k a te g o ry c z nie, aby stany duchowe m ożna było w y tłum aczyć przez procesy chemiczno-fi- zyczne nie tylk o wobec dzisiejszego s ta nu naszy ch wiadomości, lecz wogóle k ie dyś w przyszłości.
Hoppe-Seyler w swoim „W stępie do chemii fizyologicznej” oświadcza, że p ro cesy życiowe p rze d s ta w ia ją dla nas je d n ę wielką tajem nicę i że n a w e t teoryi fer
m entów, do której gorliwych zw olenni
ków sam należy, nie uda się uchylić za
słony tej tajemnicy.
Ko 25 F. Cohn na zjeździe przyrodników w Ber
linie w 1886 roku przyznaje, że w orga
nizmach żyjących znajdują się pewne si ły, k tó ry c h nie jesteśm y w stanie rozło
żyć na składniki znanych sił atom owych i cząsteczkowych. Przepaść, j a k a dzieli świat organiczny od świata nieorganiczne
go, istnieje nadal, i wszystkie d otychcza
sowe usiłowania połączenia ty ch dwu światów zapomocą hypotez nie mają cech trwałości.
B unge w swej „Fizyologit” zaznacza, że im w szechstronniej i gruntowniej usi
łujemy zbadać zjaw iska życiowe, tem więcej przekony w am y się, że te procesy, które uważaliśmy dotychczas za zupełnie w ytłum aczone zapomocą chemii i fizyki, są daleko bardziej złożone i tymczasowo nieprzystępne dla objaśnień mechanistycz- nych. Bunge utrzym uje, że wszystkie te procesy w naszym organizmie, które dają się tłum aczyć meehanistycznie, również mało n a le ż ą ' do zjawisk życiowych, ja k i ruch liści na drzewie podczas burzy.
Rozumie się, że takie oświadczenia w y żej przytoczonych przyrodników znajdują obecnie dużo posłuchania i że coraz częś
ciej z ust z nakom itych biologów, którzy poprzednio w zupełności hołdowali teoryom m echanistycznym , słyszym y zdania, zbli
żające się do wyżej wspomnianych.
Rozpatrzm y bliżej, do jakich poglądów ogólnych doprowadził kierunek mecha- nistyczny w ostatniem stuleciu.
Przedew szystkiem dowiódł, że wszelki organizm składa się z komórek, że życie sprowadzić można do sumy różnych pro
cesów' chemicznych, których siedliskiem ma być zaródź komórki. E n e rg ia poten- cyalna n ietrw a ły c h połączeń chemicznych, z k tó ry c h zarodź je s t złożona, przemienia się w inn y rodzaj energii eynetycznej.
Zaródź komórki je s tto jed n o ro d n a sub- sta n c y a białkow ata, a białko żyjące różni się od m artw ego tylko innem, bardziej niestałem ugrup ow an iem atomów.
W drugim okre&ie ty ch poszukiwań, kiedy przystąpiono do bliższego zbadania owej komórki, mniej więcej w siódmem dziesięcioleciu zeszłego wieku, ^różni ba
dacze, j a k Biitschli, Strasb u rg er, Flem- ming, KUnstler i inni, odkryli n a d z w y c z aj
WSZECHŚW1AT
M 25 W S Z E C H Ś W IA T 38 7
ne skomplikowanie tej jednostki, do
tychczas uważanej za niepodzielną.
Badania ty ch uczonych w y kazały, że komórka składa się z dwu części: z zaro- dzi komórkowej i z jądra. Poza tem do
wiedli oni, że zaródź, ja k o istotne ciało komórki, nie jest jednorodna, j a k d o ty ch czas mylnie przypuszczano.
Niektórzy, jak np. Leydig, porównywa
ją zaródź do gąbki, której oczka zawie
rają substancyę płynną, przezroczystą, rodzaj soku komórkowego, nazwanego przez nich „hyaloplazm ą”. Z p u n k tu wi
dzenia chemicznego sok ten kom órkow y jest mieszaniną ciał białkowatych, węglo
wodanów i tłuszczów, wytw arzanych przez komórkę. Ciała te są wyłącznie produk
tem czynności życiowej, która odbywa się w samej tkan ce gąbczastej, w tak zwanej „spongioplazmie”.
Podług innych, jak np. Kiiustlera, za
ródź posiada budowę piankow atą; porów
nywają ją z tak zwanym sosem majonezo
wym, któ ry przyrządzie można z oliwy oraz płynu lepkiego, nie mieszającego się z oliwą.
Butschli otrzym ał sztucznie takie za
wiesiny i zauważył, że z w yglądu po
dobne są do zarodzi komórki.
Tak więc badania te w y k a z a ły , że w komórce żyjącej m am y dwa płyny:
substancyę gęstszą, tw orzącą ściankę ko
mórki („spongioplazm a” Leydiga), ('raz substancyę bardziej płynną, zapełniającą jej wnętrze (hyaloplazma). Bliższe zba
danie spongioplazmy dowiodło, żo składa się ona z włókien, tak z w a n y c h chrom a
tycznych, w których rozróżnić możemy całą seryę ziarnistą bioplastów, złączo
nych ze sobą substancyą, zwaną przez Schwartza „lininą”.
Badania mikroskopowe na razie nie wykazują więcej, nie możemy mieć pra
wie nadziei, aby w przyszłości udoskona
lenia techniki m ikroskopowej przyniosły nam coś nowego w tej kwestyi.
J a k zazwyczaj w takich razach bywa, umysł ludzki p rzekracza granicę, jaką mu stawia doświadczenie bezpośrednie i tw o rzy różnego rodzaju hypotezy, nadając im kierunek, zm ierzający ku lepszemu wytłumaczeniu zagadnień, któ ry ch w y ja
śnić nie mogły doświadczenia bezpośre
dnie.
Wyżej wspomniane teorye mniej wię
cej dostatecznie objaśniają budowę org a nizmu, rozwój ontogenetyczn y i sprawę dziedziczności; nie mogły jednakowoż w zupełności wytłum aczyć takicli zasad
niczych zjawisk, ja k asymilacya, rozwój i rozmnażanie.
Brak ten dał powód wielu biologom do określenia pojęcia jednostki materyi ż y wej, które się zasadniczo różni od czą
steczek chemicznych. „Bioplasty“ Alt- manna, „Plasom y” W iesnera, r P a n g e n y ” de Yriesa, „Idioblasty” Hertwiga, „Bio- fory” Weismanna są to właśnie podobne jednostki biologiczne, odróżniające się od ugrupowań cząsteczkowych tem, że, oprócz sił molekularnych są siedliskiem pewnych własności szczególnych, miano
wicie własność asymilowania materyi, rośnięcia i rozmnażania się.
Poza wyżej wspomnianemi hypotezam i n atu ry czysto anatomicznej istnieją rów
nież tak zwane fizyczne. Do liczby tych ostatnich należy teorya micelarna Naege- lego.
Micele są to ugrupowania cząsteczek podobne do tych, jak ie rozróżniają c h e
micy i fizycy. Pochłaniają one znaczną ilość wody, k tó rą są w stanie zatrzym ać na swej powierzchni, w ytw arzając na niej cieńszą lub grubszą warstwę, jednem sło
wem są to skupienia materyi organicz
nej z wodą. Podług tej teoryi mikroso- tny zarodzi gąbczastej są to połączenia mice], utworzone z ciał białkowatych i wody.
Nadmienić jednakże trzeba, że te m i
cele nie tworzą się wyłącznie z m ateryi organizowanej. Botanik Pfeffer wykazał ich istnienie w osadach chemicznych i nazwał je „ ta g m am i”.
Po g lądy te, oparte na własnościach fiz} cznych m ogą rzucić nieco więcej światła na możliwą budowę materyi ży
wej, niż nic nie mówiące teorye, czerpa
ne z anatomii. Trzeba jednakowoż przy znać, że te działy chemii fizycznej, k tó re mogłyby dać biologii bardzo ważne wyjaśnienia, dotychczas są najmniej o p ra cowane. P e w n e zwycięstwa są ju ż doko
3 8 8 W S Z E C H Ś W I A T •Ne
25
nane na tom polu, ta k np. rola osmozy w zjawiskach fizyologicznych, szczegól
nie w sprawie w z ra sta n ia roślin, lub funk- cya czerw onych ciałek krwi, będąca w ścisłym stosunku z ciśnieniem osmo- tyczr.em cieczy, jo otaczającej.
Jeśli się jed n a k ż e chce głębiej wnikać w sam m echanizm komórki, n a p o ty k a się s ubstancyę koloidalną zarodzi, której bada
nia, jakkolw iek rozpoczęte ju ż dawno przez Grahama, dopiero od niejakiego czasu zo
stały wznowione. Koloidy tem bardziej zwracają na siebie uwagę, że, o ile się zda
je, przedstawiają obraz m ate ry i żywej. Są one również w ciągłym rozw oju i zupeł
nie nie zmierzają do stanu stałego.
Doświadczenia, podjęte w ty m k ieru n
ku, nagromadziły ta k ą ilość m ateryałów , że około końca X I X stulecia pow stała nawet zupełnie odrębna nauka, zwana
„Plazm ogenią11.
N auka ta obrała sobie za zadanie okre
ślenie warunków fizycznych po w sta w a nia zjawisk życiow y ch w substancyach nie
organicznych. Sądzi ona, że jest już na drodze do odnalezienia t y c h w arunków w złożonych praw ach chemii fizycznej:
w p raw a ch osmozy, w zjaw iskach joni- zacyi cieczy, w zmianach ciśnienia po
wierzchniowego, oraz p raw ach dyfuzyi.
Plazm ogenia c h ce nam zdać oprawę z m echanizm u, j a k i powodow uje tak i lub inny kształt, taki lub inny skład istot, wykazać zarazem, że mechanizm ten spro
wadzić można do zw ykłych p raw che- miczno-lizycznych. Na dowód tego p rze
prowadza analogię między w ytworzonem i sztucznie kom óikami, a żyjąeemi, i tutaj nie znajduje żadnych cech c h a ra k te r y stycznych, odróżniających jedne od d ru
gich.
Opiera się ona na faktach n a stę p u ją cy cli:
a) Komórki sztuczne posiadają podw ój
ny prąd endosmozy i egzosmozy, które zwykle uważane bywają za c h a ra k te ry s tyczne dla ruchu pokarm ow ego kom ó
rek, podlegającego praw u osmotycznem u van ’t HofTa i tak zwanemu p raw u d y fuzyi Leduca.
b) Komórki sztuczne są czułe na dzia
łania zewnętrzne.
c ) . W tk a n k a c h w ysuszonych komórek s ztucznych w strzym ane są zjawiska osmo
zy, dyfuzyi i dysocyacyi, które to zja
wiska wznawiają się po zwilżeniu.
d) Kształty piazm ogenetyczne dają s:ę porównać z kształtami roślin i zwierząt niższych, u k tó ry c h je d n a kom órka skła
da się z różnych jed no ste k anatom icz
nych.
e) Komórki sztuczne mogą rosnąć przez pączkowanie.
P o d łu g plazmogenii zaródź je s lto a p a
rat osmotyczmy, składający się z dużej ilości m ałych ciałek rozciągliwych, prze
nikliwych, wsiąkających wodę i ciała ko
loidalne przez błonkę. A p a ra t ten ma za podstawę struk turalną zawiesinę ciał biał
kow atych i wsiąka lub wydziela ogromną ilość ciał organicznych i nieorganicznych.
T a k więc z w yglądu ogólnego zaródź upodobnić można do kleju, do cieczy mniej lub więcej lepkiej, nierozpuszczalnej w wodzie.
J a k o jedneg o z pierwszych, któ ry otrzy
mał sz tu c /n ą komórkę, w ym ienić można M aurycego Traubego, kupca win z Wroc
ławia. W roku 1806 mieszając roztwory siarczanu miedzi i żelazocyanku potasu, T ra u b e otrzym ał szczególne osady, .któ
re, ze względu na postać, nazwał orga- noidami. Posiadają one zdolność rośnię- cia i pobierają niezbędne do tego sub
s ta n c y e z otaczającego środowiska, W ósmem dziesięcioleciu zeszłego wie
ku Biitschlemu i Quinckemu zapomocą różnych przetworów, j a k np. oleju i żółtka z jaj, oleju i wody, ksylolu i m ydła i t. p., udało się naśladować k sz ta łty elem entar
ne, które nie tylko że zewnętrznie są bardzo podobne do komórki żywej, lecz w ystarcza dodać trochę wody, aby te k sz ta łty sztuczne poruszały się, przesu
wały, zmieniały swoję formę, podobnie jak ameba.
Dr. I. Szreier.
(Dokończenie na stąpi.)
X« 2 5 WSZECHŚWIAT 3 8 9
R A D Y O A K T Y W N O Ś Ć I R O Z P A D A N IE SIĘ ATOM ÓW .
Rys historyczny.
(D oko liczeń in).
Nie je s t możliwem dokładnie śledzić dalszy historyczny przebieg rozwoju b a dań nad promieniotwórczością. Niepozor
ne źródło małych odkryć rosło do rozmia
rów olbrzymiego potoku, który zdawał się grozić naszej współczesnej fizyce z u pełną rewolucyą. Następne trzy, czy cztery lata u trz y m y w a ły fizyków w c i ą g iem natężeniu.
Dziwne promienie, wychodzą z tych drobniutkich k ryształków soli radowej.
Przenikają przez wszystko i m ogą służyć do zdjęć fotograficznych w rodzaju obra
zów Rdntgena, tylko bardziej niejasnych.
Są naładowane elektrycznością, siły m ag
netyczne odchylają je po większej części /. ich prostolinijnej drogi na krzywą. Silna jest ich zdolność wyw oływ ania lluores- cencyi, ciemne ek ra n y pociągnięto platy- nocyankiem barowym iskrzą się i świecą jasno pod wpływem ich promienio
wania. J o n iz u ją powietrze i to tak sil
nie, że elektrom etr je s t w stanie dowieść istnienia tak ic h ilości radu, których nie moglibyśmy odnaleść przez najsubtelniej
szą analizę chemiczną a naw et widmową.
Promieniowanie to wychodzi bezustannie z soli radowych, składa się zapewne z m a
teryalnych ciałek, rad traci zatem nie
przerwanie m ate ry ę , a je d n a k zmniejsze
nia ciężaru je g o zauw ażyć nie można.
(Patrz doświadczania Heydweilera, Dorna, Rutherforda, Yollera, Evego, których po
lemika w tej kw estyi nie jest jeszcze ukończona).
W iększem jednak od tej u tra ty m ate ryi jest ciągłe w y tw arzan ie się energii, wychodzącej z substancyi radyoaktywnej.
Można miesiącami przechow yw ać sole ra
dowe w stałej tem peraturze, w zupełnej ciemności, zam knięte w grubych puszkach ołowianych: tak przedtem, jak i potem okazują one wyraźną fluorescencyę, wy
tw arzają ciągle słabe światło, ciepło — w takiej ilości, że tem p e ra tu ra ich może
przewyższyć o kilka stopni tem p e ra tu rę otoczenia, w takiej ilości, że jeden g ram radu wydaje na godzinę 100 kaloryj g r a mowych (< iepło wystarczające, aby pod
nieść tem p e ra tu rę jednego decylitra wo
dy o 1° C.); prepa ra t radowy ciągle się elektryzuje; i wszystko to odbywa się sa
mo przez się bez zewnętrznego wpływu i trwale, tak, że nie można zauw ażyć zmniejszenia intensywności tych działań.
Ale nie dość tego: 6 listopada 1899 r.
państwo Curie ogłosili nowe odkrycie.
Zdolność promieniowania, radyoaktywność, nie ogranicza się do radu, do polonu i kilku innych podobnych substancyj:
można j ą przenieść na każde dowolne ciało. Jeżeli ustawimy w większem, szczel
nie zamykającem się naczyniu małą mi
seczkę z kilku mm 3 rozt woru soli rad o wej, a później (w parę tygodni) włożymy do naczynia jakiekolw iek przedmioty, j a k papier, szkło, drzewo, metal, lub płyny, okazuje się, że po wyjęciu wszystkie to ciała nabyły właściwości radu; w y s y ła ją promienie, które przechodzą przez listki metalowe i czernią płyty fotograficzne, wywołują j a s n ą fluorescencyę i silnie j o nizują powietrze; jednem słowem posia
dają t. zw. aktyw ność indukowaną, od
powiadającą pod każdym względem aktywności pierw otnych ciał radyoak- tywnych; przytem m ogą dojść do radyoaktywtiości, której natężenie prze
wyższa kilka tysięcy razy rad y o a k ty w ność uranu. J a k się później okazało, t a aktyw ność indukow ana również daje się przenieść; E lster i Geitel wzięli drut miedziany, posiadający aktyw ność indu
kow aną i pocierali go kawałkiem skóry, zwilżonej amoniakiem; k a w a łek ów o k a zał się wyraźnie a kty w n ym i zachował tę własność naw et po silnem ogrzaniu;
aktyw ność ta była jeszcze dosyć silna, aby przez blaszkę glinową wywołać w y raźne czernienie p ły ty fotograficznej.
Jed nakow oż ta aktyw ność indukowana różni się bardzo od pierwotnej rad y o
akty wności zasadniczych substancyj a k ty w n y c h , jak rad, uran, tor. Podczas, gdy ostatnia odznacza się swoją (pozor
ną) wiecznością, pierwsza trw a bardzo krótko. Przedmiot, świeżo poddany dzia-
3 0 0 W S Z E C H Ś W IA T JNft 25 łan i u indukcyi, okazuje silną aktyw ność,
w odpowiednich w a ru n k a c h w zm acnia się ona jeszcze bardziej, później je d n a k n a tężenie jej zmniejsza się, jo n izow anie po wietrza j e s t coraz słabsze, ra d y o a k ty - wnośc znika. J a k głośno b ijący dzwon, którego wibraoye s ta ją się coraz słabsze, tak o pada stopniowo ak tyw ność indu ko wana; aż w końcu zostaje ślad jej zaled
wie widoczny.
Nietylko zjawianie się a k ty wności in d u kowanej i jej następne znikanie stanowi- ly jedno z niedających się objaśnić spo
strzeżeń nad radyoaktyw nośeią: również zagadkow ym wydawał się sposób je j pow
stawania. Możnaby przypuszczać, że o d ry wające się od radu cząsteczki, sta n o w ią ce istotę jego promieniow ania, d o starcza
j ą tej akty w n ości indukow anej — okaza
ło się jed n a k , że promieniow anie nie ma z tem nic wspólnego. P rzed m io ty , wkła
dane do naczyn ia zawierającego roztwór soli radowej, stają się wszystkie w rów nym stopniu rad y o a k ty w n e m i, bez wzglę
du na to, czy się znajdują w blizkości p rzetw o ru radowego, czy daleko od nie
go, czy są tuż nad roztworem promieniu
jącym , czy też pod nim, czy są zabezpie
czone od teg o prom ieniow ania p łytam i ołowianemi, czy nie. Z drugiej stro n y nie było najlżejszego śladu akty w n o ści indukowanej, gdy roztw ór soli radowej był herm etycznie zam knięty, lub p o m ie szczony w zatopionej rurce szklanej, ch o
ciaż promienie przenikają z łatwością przez ścianki szklane; jeżeli je d n a * dano n a czynie m a choćby n ajm niejsze szpary, lub otwory, sąsiednie ciało staje się w y raźnie rad y o a k ty w n e m .
Spotrzeżenie to, zrobione łącznie z in- r.emi tego rodzaju doświadczeniami w k o ń cu 1899 roku i na po.czątku 1900 r. przez różnych badaezów (Rutherford, Curie, Dorn, i t. d.), dowiodło, że tu n nvy c z y n nik działał normująco na przebieg do
świadczeń. To coś nieznanego, co w p ły w a na powstawanie aktyw ności in duko
wanej posiada widocznie własność p o w o l
nego pow staw ania z pierwotnego, radyo- ak tyw n ego roztworu, wypełniania sobą całej przestrzeni, prze nik an ia przez wszyst
kie pory i szpary. J e s t to rzecz n ie
uchw y tna, dająca się wszędzie zauważyć przez swoje własne promieniowanie i u- dzielająca wszystkim ciałom, z któremi się styka, własności promieniowania; w każ
dym razie idzie t u o p e w n ą formę ener
gii, a może naw et o subtelny gaz; Ru
therford w Montreal jeden, z najw ybitniej
szych badaezów promieniotwórczości, na
zwał to em anacyą.
E m a n a c y a ta musi być bezpośrednim w y tw orem pierwiastków radyoaktywnycli, w ytw arza się z nich bezustannie, ty go d
niami, latami, a prawdopodobnie nawet przez całe stulecia. Ona to wywołuje a k ty w n o ść indukow aną i sam a j e s t także rad y o a k ty w n a ; gdy t a k a e m a n acy a do
stanie się do naczynia szklanego, które następnie zatopimy, działa pomimo to jak słaba, zawierająca rad, komórka. Z acho
dzi t u je d n a k pow ażna różnica: e m ana
cya, również j a k a k ty w n o ś ć indukowana nie j e s t stale akty w na. Promieniowanie jej zmniejsza się, opada podług ściśle określonych praw, po kilku dniach (naj
wyżej kilku tygodniach) aktyw ność t a kiego naczynia napełnionego em anacyą znika bez śladu, a z nią i em anacya.
E m a n a c y a wytwarza się nieprzerwanie z roztworu radu i również nieprzerwanie znów znika. Czyż można przypuszczać, że taki czy n n ik je s t właściwym gazem, składającym się z prawdziwych c z ąste czek m ateryalnych ? A jeżeli nie je s t g a zem, to z czego się składa? Zagadnienie ra d y o a k ty wności weszło w ostre stadyum , dwudzieste stulecie zaczęło się dla tizyki m nóstw em taje m n ic zyc h zjawisk, sprzecz
nych z poglądami przyjętemi.
A jedna k właśnie odkrycie em anacyi i aktyw ności indukowanej miało być nicią A ryadny, w skazującą wyjście z tego la
biryntu.
Je że li początkow o panowało przekona
nie, że rad yo akty w n ość je s t czemś w ro
dzaju zjawisk fosforescencyi, w tem z n a
czeniu, że np. rad je s t w stanie pochło
nąć jakieko lw iek nieznane przenikające wszechświat promieniowanie i bezu stan nie zamieniać jego energię niewidoczną w dostrzegalne formy em rgii, stopniowo skłaniano się do innego pojmowania.
E. R utherford i F. Soddy pierwsi ośmielili
Ki 2 5 W SZEC się w 1902 r. uważać em anacyę za rze
czywisty gaz m ate ry a ln y i w związku z tem wypowiedzieli przypuszczenie, że radyoaktywność je s t procesem odbyw ają
cym się w ew nątrz samego atom u, tak, że byliśmy pierwszy raz w możności rzucić okiem na przebieg owego procesu, który dotychczas był niedostępny dla najsub
telniejszych m etod doświadczalnych.
Z wielką zręcznością, n a podstawie trafnych obliczeń i su btelnych doświad
czeń Rutherford opracował tę teo ry ę i obronił ją, tak, że obecnie uznano j ą za najużyteczniejszą hypotezę co do isto ty radyoakty w ności.
Atomy pierwiastków rad y o a k ty w n y c h , uranu, toru, radu, cięższe 238, resp. 232, resp. 225 razy od atom u wodoru, uw aża
ne są za nagromadzenie niezliczonych, subtelnych ciałek, połączonych z nieprze
zwyciężoną silą w nierozerw any związek.
Żaden żar, żadne działanie elektryczne, żadne reakcye chemiczne nie są w stanie tych związków rozerwać, tak, że a to m pozostaje zawsze ja k o ostateczna niepo
dzielna cząstka materyi. J e d n a k , t> co nie je s t w mocy żadnej z zewnętrznych działających sił, tego atom dokonywa sam przez się.
J a k b y ujęte niewidzialną ręką w y ryw a się nagłe jedno, lub kilka ciałek z d o ty c h czasowych więzów i p rzygotow uje w ten sposób proces rozkładow y całego atomu.
Z w ybuchow ą siłą odry w a się ciałko, w y twarza się ciepło, światło, elektryczność, wskutek uderzenia jonizuje się powietrze, jednem słowem w ystęp ują wszystkie zja
wiska radyoaktyw ności. Pozostający sy
stem atom u oddziela się ja k o nowy, g a zowy atom od innych i wydziela się w p o staci em anacyi z pierwotnej masy. J e d n a k to rozpadanie się atomów idzie niepoha
mowanie dalej: nowe ciałka odryw ają się od atom u emanacyi, tak że em anao y a o k a zuje działanie również rad yoakty wne; po
została część atom u rozbija s ę o sąsied
nie ciała i w ytw arza w nich aktywność indukowaną, podczas g d y w w nieb od
bywa się również proces rozkładania się atomu; pojedyńcze ciałka padają bezustan
nie na otaczające ścianki, w skutek czego okazuje się ciągle rady o a k ty w n o ść indu
DHŚWIaT 391
kowana, aż w końcu pozostałe ciałka z n a j dują nowy stan równowagi i w y tw a rz a się nowy, stały atom, k tó ry już nie je s t radyoakty wny.
A tom radu dąży z jednego stopnia przemiany do drugiego ku kształtow aniu się atomów; za każdym takim procesem przemiany idzie właściwe promieniowanie ciałek i w związku z niem wytwarzanie się energii, a to podług hypotezy R u th e r forda stanowi istotę radyoakty wności. T e o rya ta jest coprawda dopiero zaledwie rozwinięta, niejedno zagadnienie je s t je s z cze nierozstrzygnięte, wiele zjawisk pozo
staje dla nas zagadką.
* *
*
Podczas gdy z jednej strony badania R utherforda zaczęły dawać zagadnieniom promieniotwórczości jasn ą podstawę te o retyczną, z drugiej strony ogromnie roz
szerzał się zakres tych badań.
Elster i Geitel w Wolfenbiitteł, niezmor
dowani badacze elektryczności powietrza, znaleźli w 1901 r., że ciało może n abyć aktywności indukowanej przez samo dłuż
sze zetknięcie z powietrzem atmosferycz- nem. Jednakow oż jeśli ta aktyw ność mu być widoczną, ciało musi posiadać dużą powierzchnię i być naładowane odjemną elektrycznością do bardzo wysokiego po- teneyału. W tym celu użyto długich d ru tów metalowych, tak zawieszonych, aby były zupełnie izolowane, naładowano je odjemnie do 1000 wolt i przez kilka go dzin pozostawiono w powietrzu. Druty takie okazywały potem wyraźną a k t y w ność, która opadała w podobny sposób j a k w ypadkach z radem. Inaczej w y tłu maczyć tego nie można, jak-; przyjmując założenie, że w powietrzu atmosferycznem istnieje mała ilość em anacyi, zamieniają
ca się w aktyw ność indukowaną. Chociaż można dowieść stałego istnienia emana- cyi w atmosferze, jed n a k każda emanaoya znika zupełnie po upływie kilku tygodni, musi więc istnieć jakieś źródło, w y t w a rzające tę emanacyę. A gdzież indziej, jak nie w ziemi szukać jej można? Oczekiwa
nia te nie zawiodły. Powietrze wypom
powane z wnętrza ziemi z głębokości k il
ku metrów zawierało znaczną emairacyę;
większe kawałki ziemi, badane co do ich
3 9 2 W S Z E C H Ś W IA T .Ne 25
radyoaktywności, w y kazały, że zw yczajn a ziemia a zwłaszcza g r u n t gliniasty, posia
da w minimalnych ilościach ślady pier
wotnej, substancyi ra d y o a k ty wnej. Do
świadczenia te powtórzono wielokrotnie i dowiedziono, że rad znajduje się właści
wie mi całej powierzchni ziemi, ale wr tak niezmiernie m ały c h ilościach, że o wydo
byw aniu go ze zwyczajnej ziemi m owy być nie może. O dkryw anie m ateryałów i miejsc, w któ ry c h silniej w ystępow ała e m a n a c y a bardzo było zajmujące. Prze- dewszystkiem zauważono, że pew ien szlam wulkaniczny, fango di B a tta g lia (którego działanie lecznicze nieraz już s tw ie r d z o no), zawiera stosunkowo większe ilości ra
du, (naturalnie idzie tu jeszcze o nie
zmiernie małe ilości; aktyw ność zw yczaj
nej ziemi gruntow ej, fango, uranu i blen
dy uranowej wziętych w równych m asach jest w stosunku 0,34 : 1 : 118: 1180; po- trz e b ab y więc przerobić conajmniej 1180 ton fango, aby wydzielić jeden gram radu).
Zbadano w następstw ie rozmaite term y Niemiec, Francyi, Austryi, Szwajcaryi idt.
i p raw ie wszystkie w y k a z y w a ły wyraźną emanacyę; szczególniej rad y o a k ty w n ą je s t Murquelle w Baden-Baden, wr S z w a jc a ry i zaś źródła Baden, Ragaz, L eu k itd.; r ó w nież zawierają em a n a c y ę strum ienie w o d ne w tunelu Symplońskim, wreszcie z a u ważono, że w źródłach nafty i innych ro
dzajów oleju skalnego są ślady radyoa
ktywności, je d n e m słowem, otworzyło się szerokie pole działania, k tó re g o z n acze
nie p rak ty c zn e wyjaśni się dopiero z c z a sem.
Do zagadnienia o rady o a k ty w n o śc i po wietrza i ziemi inaczej tro c h ę zabrali się amerykanie. Jeżeli cala ziemia je s t nap eł
niona pierwiastkami rad y o a k ty w n e m i, j e żeli w powietrzu znajduje się wszędzie em anacya, zatem połączone działanie tych wszystkich substancyj musi w y tw a rz ać dosy^ć znaczne, przenikające wszystko pro
mieniowanie, wypełniające całą naszę pla
netę. Doświadczenia Cookea i innych do
wiodły, że w szczelnie z a m k n ięty c h n a czyniach są zawsze ślady najonizowane- go powietrza, ale że stopień tego / jo n i zowania zmniejsza się, jeśli w staw im y to naczynie w inne — grube, ołowiane, t. j-
właśnie jeżeli wpływ tego uniwersalnego, wszystko przenikającego promieniowania zostanie w s trz y m a n y przez ściany oło
wiane.
Znów można było przypuszczać, że wy
stępująca wszędzie e m a n acy a w ytw arza w każdym przedmiocie nieznaczną, po
średnią aktyw ność, której działanie musi być widoczne na niezwykle wrażliwym elektroskopie. Wreszcie teo ry a R utherfor
da o rozpadaniu się atomów nie tłumaczy dla czego je d y n ie rad, uran, tor itd. mają posiadać atom y zdolne do rozpadania się i dlaczego nie wszystkie pierwiastki mo
g ą być uważane za podlegające, chociaż w rozm aitym stopniu, procesom rozwojo
wym tak, żeby każdo ciało okazywało mniej lub więcej r a d y o a k ty w n e działania.
W e d łu g n o w ych badań N. R. Oainpbel- la, który się opierał na na swoich w łas
nych i cudzych spostrzeżeniach, zdaje się że można przyjąć to ostatnie przypusz
czenie; w całym szeregu metali, szczegól
niej w ołowiu, miedzi, glinie, cynie, srebrze, żelazie znaleziono w rzeczywistości oz n a ki piomieniotwórczości. J a k dalece po tw ier
dzą się te spostrzeżenia, przyszłość roz
strzygnie; w każdym razie stoim y przed całym ogromem ciekaw ych p ytań , na które odpowiedź dadzą nam najbliższe lata.
tłum. //.
OiWT TH. M0REUX D yrektor O bserw atoryum w Bourges.
P L A N E T A MARS
W Ś W I E T L E B A DA Ń N A JN O W S Z Y C H .
C Z Ę Ś Ć ll-ga.
(Dokończenie).
Zdołałem także stw ierdzić inne bardzo ciekawe zjawisko, którego, o ile mi wia
domo, n ik t dotąd nie zaznaczał w sposób ta k zupełny: je s t niem zabarwienie nie
który ch okolic przez warstw ę atm osfe
ryczną. Zabarw ienie to ukazyw ało się w częściach, sąsiadujących z biegunami.
3-go kw ietnia płat ciemno-niebieski po
krywał Mare Uimmerium oraz Maro Si-
M 2 5 W SZECH ŚWIAT 3 9 3
renum; ważny półwysep Hesperia, k tó ry przedziela te dwa morza, był niewidoczny i znikał pod barw ną zasłoną; te n sam od cień występował mniej wyraźnie w po
bliżu bieguna północnego. To zabarwie
nie niebieskie, już zaznaczone przez nie
których obserwatorów, wydało mi się dziwnem na pierwszy rzut oka, i nie mogłem sobie wytłumaczyć, jakim sposo
bem półwysep ta k widoczny, jakim jest Hesperia mógł aż zniknąć zupełnie skut- kie 11 tego zabarwienia
Barwa ta ustąpiła stopniowo w ciągu dni następnych, ale ukazała się ponownie 17 kwietnia w warunkach doprawdy cie
kaw} cli. T y m razem nie zasłaniała ona żadnego szczegółu konfiguraoyi planely;
była ciemna, ale odcień skłaniał się ku indygo i słabnął stopniowo ku okolicy Thaumąsii, by wreszcie przejść w słabe tony róż jwe. Podobne zabarwienie wi
doczne było jeszcze n a biegunie północ
nym. P ow ziąłem całkiem na seryo po
dejrzenie, że ob jek tyw mój je s t źle scen- trowany, że je s t to wynikiem zmian te m peratury i że zabarwienia powyższe po chodzą z braku równoległości pomiędzy okularem a objektywem . Po sprawdzeniu okazało się, że ob jek ty w był scentrowa- ny doskonale i że zabarw ienia nie można było żadną miarą przypisać narzędziu.
Zresztą już nazajutrz zasłona barwna zniknęła i zobaczyłem j ą ponownie dopie
ro 18 maja, lecz tym razem w warun
kach, nie dopuszczających żadnej wątpli
wości. Thaum asia była najwyraźniej p rze
cięta w kierunku poprzecznym pasem nie- biesko-lioletowym, który, nie zasłaniając żadnego szczegółu, ciągnął się przez całą czaszę, z aw artą pomiędzy biegunem po
łudniowym a 25 równoleżnikiem, i p r z e chodził zarówno przez morza i wyspy jak i przez lądy (por. rys. z dnia 18-go maja).
Otóż, niepodobna przypuścić, by ton, tak jednostajnie rozlany, miał swe źródło w jednem i tem samem zabarwieniu, k tó re należałoby do przedmiotów tak różno
rodnych, ja k morza, wyspy, cieśniny i lą dy. Jeszcze trudniej przypuścić, by wszystkie te przedmioty mogły jedno
cześnie zmienić odcień z nocy na noc
i to właśnie począwszy od pewnego da
nego równoleżnika. Oczywiście, odcień ten należy przypisać atmosferze planety.
Tłumaczenie to zgadza się doskonale z tem, co wiemy o odcieniach, które za
uważono we własnej naszej atmosferze.
Po bliższe szczegóły muszę odesłać c zy telnika do pracy Sagnaca, którą przyto
czyłem wyżej; tutaj zadowolę się poda
niem jego wniosków najogólniejszych:
Lazur nieba nie zależy od własnego za
barwienia atmosfery; tłum aczy się on roz
proszeniem promieni słonecznych a s k u t
kiem zetknięcia z cząstkami atm osferycz
nemu niewidocznemu przez mikroskop.
T e rozmaite cząstki mogą~być samemi cząsteczkami gazów, składających po
wietrze; w takim razie lazur nieba po
chodziłby głównie od warstw atmosfery, najwyżej wzniesionych.
A zatem rozrzedzenie powietrza sprzy j a tem u zjawisku. Laym an wykazał dro
gą bardzo subtelnych doświadczeń, że atmosfera rozprasza głównie promienie fioletowe i poza-lioletowe, gdyby więc siatkówka nasza była wrażliwsza na p ro
mienie o małej długości fali, to niebo w y dawałoby się nam pięknej barwy fioleto
wej.
Otóż na Marsie, który posiada powłokę gazową mocno rozrzedzoną, te tony nie
bieskie muszą wzmagać się ku fioletowe
mu końcowi widma; i w rzeczy samej, zabarwienie niebieskie je s t zawsze 'p o mieszane z barwami indygo i fioletową.
F a k t, że te to n y niebieskie są widoczne głównie w okolicach biegunow ych dałby się nieźle w ytłum aczyć mniej wybitnym stanem hygrom etrycznym tych okolic.
§ 5. T em peratura Marsa.
Żaden przedmiot, prócz chyba dw oje
nia się kanałów, nie był w Areografii t e matem tak ożywionej dyskusyi, ja k t e m p eratura planety. Czynniki badania tego są na pierwszy rzut oka bardzo niezgod
ne a przytem bardzo trudno poddają się rozbiorowi. W jaki sposób, naprzykład, pogodzić można zupełne topienie się śnie
gów na kresach biegunowych Marsa z ty m faktem, że ilość ciepła, jaką od słońca otrzymuje półkula północna Marsa, ma
3 9 4 W S Z E C H Ś W I A T M> 25
się do ilości odpowiedniej n a naszej pla
necie, j a k 43 do 100.
Pułkow nik Du Ligondes usiłował omi
nąć tę trudność, założywszy, że, jeśli Mars ma tem p e ra tu rę wyższą od ziem skiej (względnie do jego odległości od słońca), to nadm iar te n ciepła musi po
chodzić z w a rstw głębokich samej pla
n e ty x). Nie będziem y rozwijali za nim powodów, na które się powołuje, lecz przystąpim y raczej bezpośrednio do roz
w ażenia kwestyi z p unk tu widzenia t e oretycznego. Z obaczym y później, czy wnioski te godzą się z posiadanym przez nas zasobem faktów, należycie stw ierdzo
nych.
W świeżej pracy swej „O promienio
waniu w układzie słoneczny m ” profesor Po y n tin g usiłował, stosując prawo Ste- phana, w ytw orzyć sobie p 'j ę c i e o te m p e raturach różnych p lanet. Oto kilka liczb bardzo pouczających:
W e n u s m a posiadać tem p e ra tu rę ś re d nią - f 85° C; Ziemia + 27° C; Mars
— 30° C. W reszcie na Neptunie m a pano
wać zimno, odpowiadające 219 stopniom Celsyusza poniżej zera.
Liczby te uznać m ożem y za bardzo blizkie praw dy, jeżeli zważymy, źe śred nia tem p e ra tu ra Ziemi różni się tylko o 10" od tej, ja k a w y p a d a z zastosowania praw a czwartej potęgi.
W rzeczy samej, rach u nek ten daje nam -|- 27° C na tem peraturę drobnego ciała czarnego, umieszczonego w odleg
łości tej samej co Ziemia, gdy f a k t y c z nie średnia te m p e ra tu ra Ziemi zdaje się w ynosić około 17° C. R ó żnica pochodzi stąd, że Ziemia je s t zb y t duża, by roz
chodzenie się ciepła przez przew od n ictw o mogło w pływ ac poważnie na w y ró w n y wanie się te m p e ra tu r w różnych okoli
cach. Atoli z drugiej stro n y obrót kuli ziemskiej zapewnia zupełn ą praw ie jed- nostajność te m p e ra tu ry w danej szero
kości, a ruchy atm osfery dążą do rów ne
go rozdziału otrzym anego ciepła. Ziemia
') Du Ligondós. 0 budowie fizycznej M arsa (Buli. de la Soc. Belge d ’A str. 8, 9, 10 i II- 18 )8 r., a także: Uwagi o sta n ie fizycznym Mar
sa (23 i 30 k w ietnia 1898 r ).
powinna więc w przybliżeniu posiadać tem p e ra tu rę drobnego ciała czarnego, znajdującego się w tej samej odległości;
ponieważ jednak odbija ona pewien pro
cent promieniowania słonecznego, przeto średnia jej tem p e ra tu ra będzie z koniecz
ności nitco wyższa. Tak samo przez ana
logię rozumować możemy w przypadku Marsa, przyjm ując jednak, co p raw do p o
dobnie nie zgadza się z rzeczywistością, że warunki budowy fizycznej Marsa s i j takie same, ja k dla Ziemi.
Spójrzm y atoli na wyniki, odkładając rozważenie ich na potem . W edle rozu
m owania powyższego trzebaby tem pera
turę obliczoną obniżyć mniej więcej o 10°, co dałoby na tem pe ra turę średnią liczbę 37® poniżej zera.
Opierając się na tem p e ra tu ra c h skraj
nych, zaobserw ow anych na Ziemi, można przez analogię obliczyć tem peratu ry na Marsie.
Oto tem peratury (powietrza) do których doszedłem tą drogą: na równiku Marsa średnia wynosiłaby 23° poniżej zera, gdy tymczasem inaxiinuin mogłoby z łatwością osiągnąć tem p e ra tu rę topienia się lodu a naw et przewyższyć ją o parę stopni.
N a biegunach m axim um byłoby blizkie
— 36°, a minimum spadłoby do 100 s to p ni poniżej zera.
(Jo do ciepła gruntu, to ja k wiadomo, tem p e ra tu ra jego by w a nieraz znacznie wyższa od tem peratury otaczającej atmo sfery.
P odczas w ypraw y swej do bieguna pół
nocnego Nansen stwierdził, że term o m etr na sankach w ystaw iony na słońce w ska
zywał -j- 31° C, gdy tym czasem te m p e ratu ra powietrza wynosiła z a le d w ie — 11°
C, co daje różnicę 42° C.
N a Marsie w okolicach biegunow ych tem peratura grun tu m ogłaby więc docho
dzić do 5 stopni powyżej zera, co w y starczałoby do stopienia spadłego śniegu.
Na równiku g ru nt może posiadać t e m p eratu ry znacznie wyższe, prawdopodob
nie blizkie -f- 1(1° C.
L iczby te, bynajm niej nie przesadzone, nie uwzględniają ciśnienia atm osferycz
nego, które zdaje się być trzy razy słab
sze na Marsie aniżeli na Ziemi. P ro m ie
M* 25 Ws z e c h ś w i a t 3 9 5
niowanie słoneczne n a p o ty k a więc tam mniej przeszkód, aniżeli u nas, ta k że tem peratury dzienne powinny skutkiem tego być raczej powiększone w znacznej mierze. To rozrzedzenie powinno także sprzyjać bardzo parow aniu w ody, znajdu
jącej się na planecie i gromadzić tą dro
gą ciepło utajone. D otyk am y tu, bez wąt
pienia, jed n e g o z najważniejszych p un któw meteorologii Marsa, k tó ra prawdo
podobnie jest wielce odmienna od naszej:
skutkiem tego nizkiego ciśnienia woda ledwie, że może pozostawać w stanie ciekłym. W ciągu dnia musi ona znaj
dować się w stanie pary nasyconej w at mosferze, co tłum aczy nam przezroczy
stość tej ostatniej. Nagły chłód nocny albo nawet najmniejsza zm iana te m p e ra tury musi sprowadzać naty c h m ia st mgłę, mniej lub więcej nieprzezroczystą, odbija
jącą światło białe. To właśnie obserwu
jemy po brzegach planety tej podczas wschodu i zachodu słońca. Zimno tęż szo osadza parę wodną w postaci płatków śniegowych albo zmusza ją do osiadania pod postacią szronu; zdaje s ę nawet, że różne okolice są nitn po k ry te stale; są to, bozwątpienia, wysokie plaskow zgórza Same śniegi polarne nie mogą osiągnąć
wielkiej grubości albowiem czas trwania lata dwa razy dłuższego od naszych nie mógłby w ytłum aczy ć zjawiska zupełne
go czasem stopienia się czasz bieguno
wych.
Na biegunie, północnym Ziemi w tak zwanym Inlandsisie Grenl.mdyi, sądowa- nia uskutecznione przez Nansena, w yka
zały' w samej rzeczy, że najupalniejszo dnie letnio nie są zdolne stopić znaczniej
szej części warstwy śniegowej.
W um iarkow anych czyli zwrotnikowych okolicach Marsa woda, n asy ca jąc a atmo- sterę, powinna w nocy osadzać się w po
staci rosy bardzo obłitej, i je s t to p ra wdopodobnie jed yn y sposób, w jaki roś
liny' miejscowe, o ile istnieją, zaopatrują się w tę substancyę niezbędną do życia organicznego.
Słońce nie zawsze może rozproszyć mgły, które powstały nocą. Widzieli
śmy, jak obficie występują one na pla
necie i j a k wielką pokryw ają przestrzeń.
T a obecność mgieł trw ają cy c h niekiedy' przez dni kilka, mogłaby nam po słu
żyć za punkt wyjścia dla praw dopo
dobnej hypotezy dwojenia się. Isto tnie, — cóżby było w tem dziwnego, gdyby ku jesieni planety wielkie doliny zostały zajęte przez mgły, których nie mogłoby już rozproszyć zbyt słabe wtedy promieniowanie słoneczne? Te mgły, n a gromadzono w głębinach, pozostawiałyby odkrytem i zbocza, wyżej położone, o we- getacyi niezupełnie jeszcze zniweczonej, które u kazyw ałyb y się oczom naszym j a ko dwie linie zgruba równoległe.
Oto najprostsze wytłumaczenie dwoje
nia się, o ile to zjawisko ma byt rzeczy wisty.
Nie inne byłoby pochodzenie kanałów białych, które dostrzegamy na wielkich przestrzeniach ciemnych, niewłaściwie zwanych morzami.
Nie roszcząc pretensyi do zupełnego wytłumaczenia tego, co pospolicie no
si miano „z.igadki Marsa”, sądzę, że kilka uw ag powyższych może rzucić p e wne światło na fakty, należycie s tw ie r
dzone. Miejmy nadzieję, że uważniejszo badanie tego blizkiego świata, badanie, które prowadzić należy bez z góry po wziętej myśli, doprowadzi nas zwolna do poznania tajemnic, które pozostały za k rytem i dla naszych poprzedników.
tłum. S . 11.
NAJSILNIEJSZE TRZĘSIENIA ZIEMI w kwietniu 1906 r.
• ________
Stacya główna dla badań nad trzęsienia
mi ziemi, mająca siedlisko w Strasburgu, podaje wraz z uwagami zestawienie najsil- niejs .ych trzęsień, jakie zdarzył) się w kwiet
niu 1906' r. Przypadły one 2-go' kwietnia, 4->?o, 5-go (Nippon wsoli., 5 miejscowości), 6-go i 7-go (Formoza—Pescadores, Ainoy, 10 miejsc), 8 i 9 go (Nippon wsch., 7 miejsc.), 11-go (Nippon środ., 3 miejsc.), 13-go (For
m oza—Amoy, 9 i.iejsc.), 18-go (Kalifornia), 20-go (Nipp.m środ., 4 miejsc.). Podany jest również rodzaj ruchu, gdyż raptowne uderzenia prostopadłe uprawni iją zwykle do wniosku, że punkt wyjścia ruchu na powierzchnię ziemi (l. zw. epicentrum czyli środek powierzchniowy) znajdował się w po