Tadeusz Makowiecki
Leon Śliwiński
Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 36/3-4, 387-390
Leon Śliwiński, przez m atkę zw iązany z rodziną Siemien- skich (siostrzenica p rofesora SiemieńskiegoR przez ojca, S te fana, do k to ra m edycyny, ze Śliwińskimi (bratanek A rtura), w y ra sta ł w atm osferze równie intelektualnej, jak p atriotycznej. U rodzony na Podolu w Sobolówce (10. VII. 1902), m iał w sy l wetce swej jakieś ry s y kresow e, widoczne nie ty lko w tym okresie, g d y nosił opadające w ąsy, ale przebijające się przez z a ry s czoła i nosa w ydatnego, przez oczy ciemne, niespokojne, żarzące, choć praw ie zaw sze okry te m głą sm utku. M ało mówny, zam knięty w sobie — nie był jednak s k ry ty czy tajem niczy. P o p rostu sp ra w y osobiste b yły dlań absolutnie nie ważne, nie istniały. Nie tylko dlatego, że o nich nigdy nie m ó wił, nie wspom inał, a z a p y ta n y ucinał tem at sakram en talny m zw rotem : „w szystko doskonale“. - Takim sam ym był w postę powaniu czy projektow aniu. N igdy w planie prac, zćbrań, te r minach robót, k tó ry ch się podejm ow ał, nie było znać śladu li czenia się ze spraw am i osobistymi. Urlop, choroba w domu, p ry w atn e prace naukow e czy zarobkow e — o nich nigdy nile wspom inał, nie istniały w kalendarzu zajęć i konieczności, sta ły na niew idocznym dla nikogo m arginesie późnych wieczo rów, w czesnych św itów i uryw anych, kw adransow ych sk raw ków dnia. R zadko kto wiedział, że m iał rodzeństw o, m atkę, żonę, córkę i że napraw dę — mimo w szy stko — pośw ięcał im wiele czasu.
Zaw sze był gotów oddać dobrej spraw ie nie tylk o k ażd y odcinek sw ego czasu, ale i sw ą osobę — równie bez zastrzer żeń. Nie istniały dla niego kw estie am bicyjne czy prestiżow e, bo — jako osobiste — istnieć nie m ogły. B rał każdą potrzebną robotę, nigdy zaś t. zw. stanow iska. B yw ał organiżatorem , se k retarzem , referentem , autorem dziesiątków bezim iennych m em oriałów, statutów , kronik, spraw ozdań.
W ciągnięty przez St. M ichalskiego do Min. O św iaty, póź niej do redakcji „Nauki P o lsk ie j“, w reszcie do Funduszu Kul tu ry N arodow ej, był niestrudzonym ich pracow nikiem , będąc
T a d e u s z M a k o w ie c k i
sp ręży n ą setek î ty sięcy spraw , podejm ow anych przez Fundusz i jego d y rek to ra, sp ręży n ą setek zebrań i konferencyj z o rg a nizacjam i naukowo-społecznymi., a także kom isyj sejm ow ych, posiedzeń kom itetów m iędzym inisterialnych i t. p. P rz e z lat 14 m iał zaw sze czas dla w szystkich, nigdy — dla siebie. S ty p en dia, zasiłki, pożyczki, u rlopy płatne, subw encje w ydaw nicze b y ły dla w szystkich, dla siebie — ni'gdy n aw et najlżejszego ułatw ienia, naw et odległego od funkcyj spełnianych.
Na zebraniach, konferencjach nigdy nie mówił „od siebie“, zaw sze aibo w imieniu instytucji, albo c y tu ją c są d y iinnych, albo w zupełnie bezosobistej form ie przedm iotow ych stw ier dzeń. S tą d sty l m iał oschły, bezbarw ny, „u rzęd ow y “. Zdań ty p u : „ja sądzę, uw ażam , w edług m ego zd a n ia “ publicznie nie używ ał. T y lk o w kole bliskich czasem , n a m arginesie zebrań, w ybuchał ostry m i uw agam i, d ając dziesiątki argum entów , k tó re św iadczyły, jak w łasny, indyw idualny i p rzem y ślan y był jego w k ład do ró żnych zagadnień. Ale publicznie — to w szy stk o było niew ażne; w ażny był p a ra g ra f, uznana zasada, p o zy cja planu, zgodność z już uzgodnionym i kw estiam i — a nie osobiste z ap atry w an ia.
P o z a p ra c ą o rg an izacy jn ą i urzędow ą zajm o w ała mu dużo czasu p ra c a pedagogiczna, g d y ż jednocześnie p rzez lat dziesięć z g ó rą w y k ład ał w gim nazjach w arszaw skich jak o po lonista. B a rd z o w y m a g a ją c y od siebie, p otrafił w y m agać od innych; ale wobec m łodzieży m iał nie ty lk o surow ość, ale i łagodny, żartobliw y uśm iech, k tó ry m iał tak że dla najbliż szych. I ty lk o dla nich.
W p ra c y naukow ej tak sam o krańcow o nie dbał o w łasne am bicje i interesy , naw et o zadow olenie. W 20-ym roku życia z o stał prezesem dużego Koła P olonistów U niw ersytetu W a r szaw skiego, k tó re oddaw ało się do tąd głównie w łasnej tw ó r czości literack iej; zreo rgan izow ał pismo, założy ł liczne sekcje, dzięki sekcji odczytow ej zdobyw ał fundusze na w ydaw nictw a, zo sta jąc następnie w sp ółredak torem I-go „R ocznika K oła“ oraz b ro szu ry „Co c z y ta ć “, p rzechodząc ku szarym , ale bardzo re alnym robotom historyczno-literackim . P ra c ę sem in ary jn ą na p isał o Antonim Góreckim , do k to rsk ą — o czasopiśm ie „D em o k ra ta P o lsk i“ w latach 1837—42. C h a ra k te ry sty c z n y jest w y bór tem atów , nieefektow nych, nie d o ty czący ch sław nych oso bistości, ale w yp ełn iający ch luki w naszej wiedzy. N apisał też sporo recencyj, np. o korespondencji J. Ś niadeckiego („Ruch Li te ra c k i“ 1933), o sejm ow ym w ydaniu pism M ickiewicza („Pol ska Z brojn a“ 1936) o raz m niejsze o listach K asprow icza, Orze-- szkow ej i in. W nieefektow nej robocie recenzenta był równie dokładny i rzeczow y, jak w kilku p rzy c z y n k a ch (m. in. o K ra szew skim ). Jednocześnie p rzez szereg lat zbierał m ate ria ły do planow anych p rzez siebie „zasad n iczy ch “ p rac o Lelewelu
i M ochnackim, a także H enryku Kamieńskim. N igdy jednak nie m ógi opracow ać sw ych n o tât; nile m iał czasu. Z w ciąż w z ra sta ją c ą więc niecierpliw ością zaczy na traktow ać swe p race urzędow e. W łaściw ą bowiem, choć u k ry tą jego p asją była historia lite ra tu ry ; raz po raz „przeżyw ał“ nowe proble m aty, m iał wielki d ar spostrzegania zagadnień historyczno- literackich, roiło' mu siię od pom ysłów i planów różnych w y daw nictw indyw idualnych i zbiorow ych, robił krótkie notaty, nam aw iał do roboty innych, podsuw ał m ateriały, w c i ą g i bi bliograficzne, przeg ląd ał liczne zapom niane czasopism a XIX wieku.
P o k atastro fie w rześniow ej 1939 w raca do W a rsz a w y — już bez obowiązków urzędow ych. Zato widzi się go codzień przez pierw szą zimę w ojenną, w jesionce koło w ózka z książ kami, przew ażnie — w łasnym i. P ro w ad zi pierw szy wów czas w W arszaw ie uliczny anty k w ariat, w yłącznie naukow y. M il czący, starann ie ok ry w a płachtą książki, zbierane przez długie lata ; zbieractw o to należało do jego nam iętności. Później przez półtora roku był kierow nikiem Centralnej K artoteki R ad y Głównej Opiekuńczej, pracu jąc po 12 godzin na dobę, w o kre sie najw iększego znaczenia R.G.O. W roku 1942 w ycofuje się z tej instytucji i pracuje zarobkow o tylko u В -ci Jabłkowskiich, jako archiw ariusz a k t firmy. W tym okresie pisze biografię z a łożyciela firm y Józefa Jabłkow skiego, przedstaw iciela gospo darczego pozytyw izm u w arszaw skiego z lat 1870—90.
Jednocześnie w chodzi w podziem ne życie w alczącej W a r szaw y, obejm ując coraz w ażniejsze funkcje. O typie prac m ożna się było czasem przekonać z w ypożyczanych lub ku pow anych książek, a tak że z rękopisów, k tóre zostaw ił. Jeden to „M yśl p olska w zaborze rosyjskim m iędzy 1831—63 r.“, drugi, obszerna k siążka „N auka i jej rola w życiu naro d u “, opracow yw ana wspólnie ze St. M ichalskim. W tym że czasie z pełnią gorzkiej św iadom ości zaczął w yprzedaw ać swe ko<- lekcje książek polonistycznych, specjalizując swój księgozbiór w yłącznie w zakresie dziejów nauki i jej organizacji. Rozum iał, że po takiej długiej przerw ie do nauki już nie wróci. Zato w robotach k onspiracyjnych p ogrążał się coraz głębiej, stale ofiarow ując nie tylko czas swój i siły — jak i dawniej — ale także życie w łasne i życia najbliższych. U przednie jego prace, c h a ra k te r i zdolności tw o rzy ły z niego niemal k lasyczn y typ podziem nego człow ieka W a rsz a w y wojennej. Zam knięty w so bie, pow ściągliw y w słow ach i czynach, a oddany bez z a strz e żeń <i bez reszty , chłodny zew nętrznie, g o rący wew nętrznie, zaciekły i nieugięty, zn ający bardzo wielu, sam praw ie nie znany, sz ary , niezauw ażalny, bezimienny, surow y i dokładny, był praw dziw ie — jednym z nieznanych żołnierzy tych lat.
P o w ybuchu pow stania w arszaw skiego areszto w an y P a m ię tn ik lite ra c k i X X X V I . 2 6
3 9 0 T a d e u s z M a k o w ie c k i
w domu na ul. Kiteleckiej, później z grupą m ężczyzn pędzony p rzez Niemców w atak u p rzed ty ra lie rą i czołgam i, zginął od kuli polskiej na Polu M okotow skim , 15. VIII. 1944. P och o w an y w pobliskim ogródku, przeniesiony zo stał po 8-u m iesią cach do grobu Śliw ińskich na P ow ązk ach. W iększość jego rękopisów spłonęła razem z książkam i.