Ryszard K. Przybylski
Metamorfozy matecznika
Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (11), 169-174
rzają się też w książce pom inięcia n iek tó ry ch rec e n z ji analizo w a nych p rzed staw ień (np. o inscen izacji Księcia Niezłom nego pisała Z. M iklińska w „ L ite ra c h ” 1966 n r 2, s. 7). Nie w y d aje się rów nież słuszny sposób tra k to w a n ia d e k la ra ty w n y c h w ypow iedzi tw órców jako dokum entów przed staw ien ia, k tó re n ie w y m agają żadnych p raw ie k o m en ta rz y (por. np. s. 116, 310). Razi czasem zbyt w y dobyta d ek laraty w no ść, ek lek ty zm uogólnień, aprioryczność m yślo w ych k o n stru k c ji, u silna „odkryw czość” stw ierd zeń. Nieco prow o kacy jn ie brzm ią n ie k tó re h ip o tety czn e przypuszczenia (np. do m niem ane głosy S w in arsk ieg o o S chillerze, s. 276).
T rudno w k ró tk im , recen zen ck im szkicu oddać bardzo liczne za le ty pracy, tru d n o też usto su n k ow ać się do w szy stk ich p a rtii książki, k tó re budzą n ieufność czy sprzeciw . Teatr Dionizosa jest „prop o zycją o tw a rtą ”, pozw ala „w n ik liw iej i p ełn iej ogarnąć n iek tó re a sp ekty sztuki t e a t r u ” . S tano w i tw órczą, in sp iru jącą, ale i m ocno d y sk u sy jn ą m an ifestac ję sposobu b ad an ia zjaw iska scenicznego.
Jan Ciechowicz
Metamorfozy matecznika
Artur Saindauer: Matecznik literacki. Kraków 1972 WLr ss. 138.
Okres, w k tó ry m A rtu r S a n d a u e r zajm ow ał się p en e tro w a n ie m zjaw isk k u ltu r y w spółczesnej i o d k ry w ał jej niedostrzeżone w artości, m ożna zaliczyć już chyba do przeszłości. Taki w niosek narzuca, n ieste ty , jego n ajnow sza książka M atecznik
literacki. Z nalazły się w niej esesje pośw ięcone siedm iu tw órcom ,
k tó ry m tru d n o odm ówić m iejsca w panteo n ie w ielkości u zna nych — są to kolejno: N orw id, Leśm ian, P rzyboś, Czechowicz, B iałoszew ski, Joy ce i A ntonioni. Nie w y n ik a z tego wcale, iżby S a n d a u e r zrezygnow ał z prób m ów ienia o w ym ienio ny ch tw ó rcach rzeczy now ych — od b rązaw ian ie zaśniedziałych pom ników to jak b y cel M atecznika. „M atecznik lite ra c k i” znaczyłby w ty m w y padku ty le , co w nikanie z pow ierzchni zjaw isk, z zew nętrzności ku ich w n ętrzu , istocie. D oskonale in te n c ję tę w yłożył sam S a n d a u e r w szkicu J a m jest Bóg zabity, gdzie pisze: „W ogóle w y d aje się, że czas zm odernizow ać bad an ie n ad zeszłow ieczną poezją pol ską. C hodzi nie ty lk o o to, b y w yzw olić się od niepodległościow ych obsesji, lecz i o to, by zastosow ać tu now e — p rz y ję te dotychczas ty lk o n a te re n ie lite r a tu r y w spółczesnej — m eto dy k ry ty c z n e , za cz e rp n ię te z b ad a ń psy ch o an ality czny ch , s tru k tu ra ln y c h itp. S ą dzę, że przenosząc je tu ta j, m ożem y dokonać niejed nego o d k ry cia ” . Pod zaw ołan iem ty m nie sposób nie podpisać się i to n a ty c h m ia st — obiem a rękam i, co też czyniąc, z o stajem y przez S a n d a u e ra
osizu-kani. P o słu g u je się on, jak zapow iada, w łaściw ym i n arzęd ziam i, ale jego m etoda in te rp re ta c ji — początkow o zadziw ia m a e s trią i błyskotliw ością, później onieśm iela i zastan aw ia, i w k o ńcu — w zbudza nieufność, gdyż w szystko w y d aje się zbyt p ro ste i ładne. Z byt p ro ste i ładne je st n a p rzy k ła d zbudow anie z nie u św ia d a m ianego sobie przez N orw ida kom pleksu — elem en tu o rg a n iz u ją cego św iatopogląd. S a n d a u e r w J a m jest Bóg za b ity stw ierdza: ,,Czyż n ie jest — C hry stu sem ? (Norwid) N igdy tego zdania nie napisał, ba! może i nie pomyślał. A jed n a k dobija się ono do pro gów jego św iadom ości, dając znać o sobie niedom ów ieniam i. Co w ięcej, kom pleks te n r o zb ud o w u je p oeta w św iato p o g ląd ” (podkr. — R.K.P.) Być może S a n d a u e r posługuje się szczególnym ro zu m ieniem św iatopoglądu, dla m nie w szakże pow yższe stw ie rd z en ie jest z g ru n tu fałszyw e. Pod pojęciem św iato pog lądu rozum iem bow iem w iedzę o rzeczyw istości o b iekty w nej, zew n ętrzn ej, w iedzę o sobie sam ym , św iecie w ew n ętrzn y m i w yciągnięte z owej w iedzy w nioski racjo n alizu jące działanie. W ta k im u jęciu tru d n o , aby elem en t w h ie ra rc h ii w arto ści o rg an izu jący ch św iatopogląd z n aj dow ał się n a jego m arg inesie albo, co gorsza, był nie uśw iadam iany. C hyba że nie jest dla św iatopoglądu istotn y. M ożna też sy tu a c ję odwrócić, u zn ając p isarza, w ty m w y p a d k u N orw ida, za człow ieka chorego um ysłow o i z n a p isa n y c h przez niego u tw o ró w re k o n stru o w ać sztucznie św iatopogląd a rty sty c z n y , sztucznie, gdyż d z ia łan ie um ysłow o chorego w y m y k a się jak iejk o lw iek racjon alizacji. N ie sposób więc zrozum ieć in te n c ji S a n d a u e ra , ty m bard ziej, że zd aje się sobie sam em u zaprzeczać. Skoro kom pleks C h ry stusow y uw aża za n ie uśw iadom iony przez N orw ida, dziw ne w y d aje się w y su w an ie go n a m iejsce naczelne. Tak je st też w szkicu Wiersz w g łu
chocie, gdzie S a n d a u e r w ykazuje, że W czora-i-ja zorganizow any jest
wokół postaci C h ry stu sa, z k tó ry m N orw id się utożsam ia; in te rp re tac ja ta obalać ma fałszyw e dotychczasow e odczytan ia w iersza jako a lu z ji do ówczesnej sy tu a c ji Polski. S a n d a u e r w idzi w ięc głuchotę nie jak o niezrozum ienie przez naró d now ych czasów i idei, lecz jako — głuchotę poety, odciętego w ten sposób od ludzi go otaczających i po rów n u jąceg o się w zw iązku z ty m z C hry stusem , k tó ry i tak w ko ń cu zw yciężył z m artw y ch w stając. Nie zrozu m iany p rzez w szyst kich N orw id w ierzy, że i jego tw órczość czeka renesan s, z m a rt w ychw stanie.
Ta błysk otliw a analiza, k tó re j nie sposób w ie rn ie w ty m m iejscu opisać, w sp iera się na ró w n ie b ły sk o tliw y m , lecz chyba k ruchy m założeniu. P o ró w n an ie z C h ry stu se m jaw i się bow iem dopiero po ko rek cie pom yłki, pom yłki uczynionej przez sam ego poetę. S a n d a u e r zauw aża: „«Za p an ow an ia P an teiz m u -d ru k u » jest n iezb y t jasn e. N orw idow i chodziło raczej o lite ra c k i politeizm , tj. o m n o gość sukcesów w ydaw niczych, k re u ją c y c h co ro k now ego bożka. Słow o «panteizm » w ynikło może ze sk o ja rz en ia z P anteonem ,
a może z a lite ra c ji: «za panow ania». A le i ta k — pod w pływ em w ypartego «politeizm u» — po jaw ia się w izja pogańskiego R zym u oraz pierw szych w ieków ch rześcijań stw a (...)” itd., itd. — stąd blisko już do utożsam ienia N orw ida z C hry stu sem .
U praw ian a przez S a n d a u e ra m etoda to psychoanaliza, pozw ala jąca uwidocznić, w ty m w ypadku, rzeczy n iew iary g o d n e zgoła. T ru d n o się dziwić, że w ielu już na W czora-i-ja połam ało sobie zęby; nie rozum iejąc, przechodzili oni do p rzesad n ych uogólnień.
A le czyżby z pow yższych tw ierd zeń S an d au era w ynikało, iż N orw id b y ł człow iekiem nieodpo w ied zialn y m do tego stopnia, że nie od różniał słow a „ p a n te iz m ” od „p o liteizm u ”, lu b czyżby sy tu a c ja niezrozum ien ia prow okow ała go do czynienia sw ych w ierszy nie jasn y m i z p rze k o ry tylko? S an d au er, od k ry w ając pom yłkę, pod d a je w w ątpliw ość sam o ko n tro lę poety. U znając „p a n te iz m ” za m im ow olne, niek o n tro lo w an e słowo w w ierszu, zd aje się p e n e tro wać nieśw iadom ość N orw ida i ta w łaśnie droga prow adzić go ma d o sukcesu. N ie m ożna się jed n a k z tak im w y ja śn ia n iem zgodzić, gdyż pod pozorem w ierności tek sto w i w iersza p re fe ru je dow ol ność w łaśnie, m im o że po tej dro b n ej popraw ce w szystko w ydaje się doskonale zrozum iałe. Dziwi tak że odczyty w anie Wczora-i-ja jako w iersza „niew rażliw ego” na to, co rom antyczne. Czyż sam a k a te g o ria C hry stu sa, k tó rą jako naczelną w idzi a u to r Matecznika, nie b y łab y k o le jn ą postacią rom antycznego m otyw u, a zatem : czy w istocie N orw id nie d a je żad ny ch podstaw do n aro d ow ych i his to ry c z n y ch uogólnień?
W opisanej pow yżej p ostaw ie k ry ty c z n e j S a n d a u e ra u jaw n ia się w y ra ź n ie ry s c h a ra k te ry sty c z n y — n a d d aw an ie św iadom ości pi sarza w łasn ej w iedzy i w y zn aw an y ch przez siebie w artości. Pisząc, iż N orw id „był tw o rem m ięd zy ep o ki”, k r y ty k k o n sta tu je zaraz, że „poczucie tragicznego p re k u rso rstw a czyni kam ien iem w ęgiel n y m sw ego św iatop o g ląd u” . U znając tw órczość N orw ida za n o w a to rsk ą, n egu jąc n aw et rolę jed n o stk i w h isto rii i zasadniczo różną od p ro d u k cji litera c k ic h pierw szego i drugiego pokolenia ro m a n tyków , tru d n o jed n ak obdarzyć ją jasn o w id ztw em ró w nym p e rs p e k ty w ie h isto rycznej S an d auera.
Z analog iczn ą sw obodą p o stęp u je S a n d a u e r w rozw ażaniach o P rz y bosiu. Z n a jd u je tu dw a zasadnicze ogniw a o rg an izu jące jego poezję. S iła ich polegać m a na fakcie, iż są w rodzone. P rzy boś zostaje więc obciążony dziedzicznie: psychicznie i organicznie — fascy n a c ją ogniem i osłabieniem m ięśnia sercowego. Że in tu icje te są tra fn e , m ają św iadczyć fak ty : prim o — śm ierć p o ety spowrodow ana za w a łe m serca, secundo — jego te sta m e n t. Dw a te czy n n ik i pow o d u ją, że „sy tu a c ja ontologiczna — P rzy b o sia — d ana jest z góry; zm ienić je j nie może, m oże ją ty lk o opisać”. A b stra h u ją c od fak tu , iż S a n d a u e r jaw i się w ta k im u jęciu jako n a ty w ista , zw rócić trzeba uw agę, że prow adzi to do p sy ch o an ality czn y ch analiz, k tó re in te r
preto w ać m ają w sposób jed n o lity tw órczość poety. W yprow adzone z nich uogólnienia w y d a ją się jedn ak dowolne, tak jak dow olne są p ró b y p rzy p isan ia poetom genialności poznaw czej na m ia rę r e w olucji n aukow ej.
Nie bez ra c ji rela ty w iz u jąc w arto ść e stety czn ą do w a rto śc i po znaw czej sta ra się S a n d a u e r znaleźć w poezji P rzy b o sia (czy b a r dziej L eśm iana) przenikliw ość godną odk ry w cy z z a k re su n a u k przyrodniczych. P ró b y tak ie jed n ak zawodzą. S a n d a u e r z n a jd u je bow iem w sp arcie dla sw ych tez w w y rw a n y c h z k o n te k s tu c y ta tach, k tó re okazu ją się ty lk o szczęśliw ą (i okazjonalną) w różbą, a nie przew id y w aniem naukow ym . Zdanie «„Św iat sp ełn i się od razu, w błysku» — pisał (Przyboś) na la t dziesięć p rzed w y n a lezieniem bom by ato m o w ej” — św iadczy jed y n ie o osobliw ościach czy tania w ierszy przez sam ego S an d au era.
Nie inaiczej jest z genialnością L eśm iana, k tórego k o n s ta ta c je m ia ły b y być niem al rów noległe do odkryć E insteina. S a n d a u e r chciał by w idzieć w nim n a g ru n cie polskim o dkryw cę zaprzeczającego istn ie n iu eteru . Rozw ażania L eśm iana z 1910 r. m ają być tego do wodem , k ied y to pisze o w p a ja n ej przez szkoły bajce o e te rze jak o ciele jednocześnie tw a rd y m i niew ażkim . T ru dno znaleźć w ty m poszukiw aną p rzez a u to ra M atecznika rew elacy jn o ść, skoro istn ien ie e te ru zostało sk u teczn ie zanegow ane już w czasach J . C. M axw ella. Nie p rzeszkadza to S an d au ero w i k o n ty n u o w ać m yśli i przyznać, że p rzek o n an ia poety są „o ry g in aln y m tw o rem (...), którego m yśl teo re ty c z n a zapuściła się w dziedzinę w iedzy śc isłej” . Od tego stw ie rd z en ia blisko już oczywiście do u zn an ia w arto ści poznaw czej L eśm ianow ej poezji za ró w no rzędną k o n sta ta cjo m fi zy k i rela ty w isty cz n e j. P o szu k iw an ie za w szelką cenę o ry g inaln ości i nowości u tw órców już o d k ry ty c h zdaje się ja k b y przesadzone, ty m bard ziej, że propo n o w ane u zu pełn ien ia nie zaw sze prow adzą ku bogatszej problem ow o in te rp re ta c ji. W eseju pośw ięconym A ntonioniem u, zaty tu ło w an y m : Zstąpienie Eneasza do piekieł, S a n d a u e r o d czy tuje Powiększenie, posługując się k a te g o rią a u to - tem aty zm u . P rzy zn ać trzeb a, że analiza ta, będąca próbą p rze n ie sienia te rm in u k ry ty k i lite ra c k ie j do film ow ej, a m ają ca n a celu stw o rzen ie k r y ty k i m ięd zy arty sty czn ej, jest u d an a — lecz chyba ty lk o w połowie. U ogólnienie, do którego dochodzi dzięki psycho a n a lity c z n y m kateg o rio m , jest efektow ne, ale też i uproszczone. Oto ono: „S p ró b u jm y w ysnuć z w a rszta to w y c h ty c h rozw ażań w nioski psychologiczne, dotyczące b o h a te ra. W y starczy w ty m celu wziąć m e ta fo ry — na serio. Jeżeli «strzał» m igaw ki fo to g rafik a jest właściwie strz a łe m rew o lw eru , to on sam — jest właściwie m o rd e rcą ” . I dalej: „dla Tom asza nieodłączny a p a ra t to coś, czym w idzi, zab ija i sp ó łk u je n a p rzem ian , su ro g a t oczu, kłów , seksu. Czyż m arzeniem rasow ego podglądacza n ie b y łb y o rg a n płciow y ob d arzony w zrokiem ?”
Mimo oryginalności m yśli i dużego jej ład u n k u poznaw czego stw ie rd z en ie pow yższe, sch em aty zu jąc film ow ą rzeczyw istość, za
razem ją m ocno upraszcza. To p raw d a: Tom asz czuje się w spół w in n y popełnionej zbrodni, ale nie w te d y w cale, gdy foto g rafu je i pow iększa odbitki, lecz wówczas, gdy już bez nieodłącznego n a rzędzia działania, bez a p a ra tu — jest bezrad ny . W spółw innym s ta je się w sw ej św iadom ości (a nie nieśw iadom ości) dopiero w chw ili, gdy n ie p o tra fi przeciwdziałać, a jed y n ie ta k a postaw a ry su je m u się jako słuszna i racjo n aln a. R zeczyw istą p orażką jest zatem jego p rz e g ra n y pow rót, p ow rót sam otny; p rzeg ry w a zau to m aty zo w an y m an e k in w y k o n u jący bezm yślnie zdjęcia — w yg ryw a T om asz w m om encie podnoszenia w yim agino w anej tenisow ej p ił ki. Może w łaśn ie w ted y re g u ły g ry po raz pierw szy nie są m u narzucone, lecz z całą św iadom ością i poczuciem odpow iedzialności przez niego p rzy ję te .
P o stu lo w an a gdzie indziej przez S a n d a u e ra k ry ty k a ujaw n iająca w ielość i m igotliw ość znaczeń dzieła sz tu k i — w M ateczn iku w y
raź n ie zawodzi. Ł atw o tu znaleźć n ie ty lk o jednostronność in te r p re ta c ji, lecz tak ż e p okazaną już w yżej jej dowolność. P ostaw a ta k a w y d aje się być n a w e t — w om aw ianej książce — p re fe ro w ana. S a n d a u e r w Zstąpieniu Eneasza do piekieł pisze w prost: „O czyw iście, w szy stk ie te w y ja śn ie n ia to propozycje, naiw nością byłoby chcieć je u jed n ozn acznić” . N aiw nością b y łaby oczywiście ta k ż e chęć zw ery fik o w ania p ro p o n o w an y ch tez, dlatego że są to głów nie pró b y dostrzeżenia za w szelką cenę rzeczy jeszcze nie d o strzeżony ch (lub raczej: przez nikogo dotąd n ie skojarzonych); S a n d a u e r nie a n a lizu je u tw o ru , w y ja śn ia jed y n ie sensy w nim za w a rte poprzez to, co on w n im widzi.
W n ajd o sk o n alszej postaci te n d e n c ję tę u jaw n ia szkic Polskie car
m e n fig u r a tu m , w k tó ry m S a n d a u e r a u to ry ta ty w n ie w y rokuje:
poezja „polska — posiada carm en fig u r a tu m — nie zam ierzone ty m razem , lecz sam o rzu tn e — w postaci Notre-D am e Ju lia n a P rz y bosia, w iersza, k tó ry k a te d rę p a ry sk ą nie ty lk o opisuje, ale ją tw o rz y i p oniekąd — n ią je s t” . W y in te rp re to w an ie w ew n ętrzn ej s tr u k tu r y w iersza prow adzi a u to ra M atecznika do u k azan ia Notre-
-D a m e w „ n o w e j” p e rsp e k ty w ie. Polega ona na n a rz u c e n iu nowego,
n ie dostrzeg an eg o dotychczas, p u n k tu w idzenia u jaw niającego s ta rc ie się „dum nego” człow ieka W schodu z osiągnięciam i p ie rw szo rzęd n ej k u ltu r y zachodniej. Notre-D am e b y łab y w ięc nie ty lko a firm a c ją d zieła ludzkich rąk , ale tak że ry w a liz ac ją „w schodniej k o n d y c ji” ze z m aterializo w an y m Zachodem i... pochodnym od n ie go Bogiem . W prow adzone przez S a n d a u e ra rozróżnienie „W schód — Z adhód” je s t całkow icie a rb itra ln e . Jak k o lw iek w y n ik a ono dla niego z sym etry czn eg o u k ła d u w ersó w w iersza — nie w ykracza poza in te le k tu a ln y dowcip. W yd aje się, że kategorie: „W schód” „ Z ach ó d ” , w ydedukow ane z tw órczości Przybosia, zostają tu n a
rzu co n e a priori i k r y ty k za w szelką cenę dąży do ich u p raw o m o c nienia, i stąd w łaśn ie w P o ls k im carm en jig u r a tu m m a m ie jsc e ów słynny, sło w n o-ry su n k o w y k alam b u r.
A nalizując m etodę k ry ty c z n ą S an d au era, dostrzec m ożna w fin a le zadziw iający sposób a rg u m e n ta c ji p rzed staw io n y ch tez. O to bo w iem a u to r M atecznika chce p rzek o nać nas sw ym w łasn y m a u to ry te te m . N ie sposób odm ówić m u n iew ą tp liw y ch zasług, lecz pod p ie ra n ie p ropozycji in te rp re ta c y jn y c h d okonaniam i z przeszłości jest już przesadzone. F ak t, że S a n d a u e r w prow adził now e pojęcia, now e m eto d y badaw cze i p rzeciw staw iał się fałszy w ym ro zw iąza niom, p rzy sp a rza m u po la ta c h n iezap rzeczaln ej chw ały. Czy trz e b a jed n ak ciągle o ty m przypom inać... „ p rz y o k azji” ? S a n d a u e r w y k azu je, że problem y, k tó ry m i z a jm u je się w M a teczniku, k o n ty n u u ją jego dotychczasow e p race (vide: obfitość przypisów do w ła s n y c h tekstów ); trafn o ść d aw n y ch rozpoznań m a tu ja k g dy by b ron ić trafn o ści n ow ych propozycji. Oto logika S a n d a u e ra : sko ro badania jego spraw dziły się „h isto ry czn ie” jako słuszne, a now e są s ta ry c h p ro stą k o n sek w en cją — wobec tego i now y m n ie po w inno niczego brakow ać. S a n d a u e r (w tak im ujęciu) to już nie k r y ty k — to A u to ry te t. P o św iad czają te do m niem ania w łączone do k siążki listy Przybosia, k tó re nie bardzo w iadom o kom u m a ją w ystaw iać św iadectw o — ich nadaw cy, czy raczej odbiorcy? A u to r
M atecznika literackiego z a p atrz o n y jest w e w łasne dokonania n ib y
N arcyz w e w łasne odbicie. Odnoszę w rażen ie, że S a n d a u e r w sw ej now ej książce podsum ow uje n ie zjaw isk a lite ra c k ie j rzeczyw istości, lecz swój w łasn y dorobek tw órczy. „W spom nijm y tu n a m a rg in e sie — pisze S ch o p en h au er — że b u d o w an ie kom uś pom nika za życia rów na się ośw iadczeniu, że gdy idzie o niego, n ie m ożna dow ierzać potom ności” .
R y szard K. P r z y b y ls k i
Nowe formy w witkacologii
Antyrecenzja z appendixem
Je śli szukać p rzy k ła d u zjaw isk a k u ltu ro w e go, n ie poddającego się żadnej k o n tro li a n i św iadom em u ste ro w a niu, to jest n im na pew no w spółczesna w itkacologia. N ie pom yślano w porę o sporządzeniu cen traln eg o czy też w ojew ó dzk ich rozdziel ników tem ató w w itkacologicznych, a objętość essejów, a rty k u łó w i d y se rta c ji daw no przek ro czy ła, i to w ielo k ro tn ie, objętościow ą zaw arto ść dzieła sam ego W itkiew icza, zaprzeczając m im ochodem jed n em u z p o d staw ow ych p ra w d iale k ty k i, w edle którego ilość przechodzi w jakość.