A d r es R ed a k c y i: K R U C Z A JSfe. 82. T elefon u 83-14.
PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".
W W arszaw ie: rocznie rb . 8 , kw artalnie rb . 2.
Z p rz e s y łk ą pocztową rocznie rb . 10, p ó łr. rb . 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:
W Redakcyi ,,W szechśw iata" i we w szystkich księgar
niach w kraju i za granicą.
R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 w ieczorem w lokalu redakcyi.
Jsfb. 2 7 (136L). W arszawa, dnia 5 lipca 1908 r. T o m X X V I I .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
M . V E R W O R N .
Z B A D A N I E ŻYCI A.
Zagadnienie życia .jest w pewnem zn a
czeniu najwyższem zagadnieniem docie
kań ludzkich. Kto się podejmie pójść za nicią, w ysnuw ającą się z tego zagadnie
nia, przekona się, że nić ta pierwej czy później doprowadzi go do wszystkich za
gadnień, które zajmują umysł ludzki. Za
gadnienie życia je s t problemem central
nym. Można je też nazwrać problemem człowieka; wówczas przyjm ujem y p rzy padek najbardziej skomplikowany za
m iast całości, bo człowiek je s t n a jb a r
dziej złożoną postacią życia. Je s t on dla siebie samego pierwszem i ostatniem za
gadnieniem. W nim schodzą się wszel
kie zagadnienia ludzkie. Jakkolw iek nie
jeden, w krótkowzrocznem szperaniu za codziennemi dobrami doczesnemi, w iel
kiego tego zagadnienia nie przeczuwa, przecież dążenie jego nieświadomie ku temuż się zwraca. Dla innych na każ
dym kroku z nikłej mgły drobnych za
gadnień codziennych w ynurza się w po
tężnych konturach tajemnicza, wyniosła postać wielkiego problemu życiowego.
Ramionami olbrzyma oplata wszelkie in
teresy ludzkie: drogocenne życie, umysł człowieka z jego wysokim polotem, k t ó ry podziwia przez siebie stworzony świat myśli i jej Boga, a w końcu świat m a r twy, któremu swe życie zawdzięcza, gdyż z ziemi powstał człowiek i do ziemi w ra ca. W ten sposób człowiek kryje w so
bie zarówno zagadki żywego j a k i nieo
żywionego świata. Niema życia bez świa-/
ta martwego. Zbadanie życia rozszerza się do badania świata, szczytem zaś te goż je s t badanie życia.
Czem je s t więc życie? Nie zbywało n a defłnicyach, które zdawały się krótko i Avęzłowato, w nielicznych słowach ch a
rakteryzować istotę życia. Mówiono: ży
cie je s t ruchem, albo: życie je s t spraw ą chemiczno-flzyczną. H erbert Spencer po kilkakrotnem formułowaniu i następnem zarzucaniu, doszedł po długich i głębo
kich dociekaniach do definicyi, k tó ra mu się wydała najdoskonalszą: „Życie je st nieustannem przystosowywaniem się w e
wnętrznych stosunków do stosunków ze-
w nętrznych“. Ale jakkolw iek wspólczes-
418 W SZECHŚW IAT M 2?
n y badacz przyrody nie podda w w ą t
pliwość prawd, we w szystkich ty c h de- finicyach wyrażonych, przecież trudno dopatrzeć się w nich jednolitego s ch a
rakteryzow ania procesu życiowego. Mi
mo całego uznania dla ogromu pracy umysłowej myśliciela angielskiego, zdaje mi się, że n aw et defmicya, k tó rą on za najdoskonalszą uważał, nie może dać w y
obrażenia o tem, czem w rzeczywistości je s t życie. Żadna z ty c h definicyj nas nie zadowala. Żądamy czegoś więcej.
Na razie nie chcemy zgoła zwięzłej de- finicyi. Ta znajdzie się później może sa
m a przez się. Chcemy nato m iast zgłę
bić proces życiowy aż do jego dna, tak, ja k się nam w zjawiskach życia u ja w nia. To było ja s n y m celem w szystkich b ad ań życia, odkąd istnieje nauków e j e go badanie.
Cel w ydaje się jasnym , ale drogi doń prowadzące często się rozbiegały. Po
trzeb a tu dobrego przewodnika. Może dziś właśnie nie j e s t rzeczą zbyteczną poszukać takiego. J ak ąż zasadą m am y się więc kierować?
Chcemy zgłębić spraw ę życia aż do dna. Co znaczy zgłębić? Powie ktoś:
sprowadzić do przyczyn, a zatem zbadać
„ostatnią przyczynę1' życia. Rzeczywiś
cie myśl o „ostatniej przyczynie" życia częstokroć czynnie w kraczała w dziedzi
nę fizyologii. Nie można je d n a k powie
dzieć, by m yśl ta b y ła szczególnie szczę
śliwa. W każdym razie nie okazała się płodną. Poszukiwanie „ostatniej p rzy czyny" zjawisk życiowych było ty m czynnikiem, k tó ry przed przeszło 100 la
ty całą fizyologię, a obecnie znowu po
szczególnych morfologów p chnął n a dro
gę mistycyzmu. Sądzono, że ostatniej przyczyny zjawisk życiowych-należy szu kać w tajemniczej sile, k tó ra nie podle
ga prawom chemii i fizyki, i w sk u te k tego je s t dla badania niedostępna, lecz k tó ra w edług swych w łasnych celowych planów działa, może z niczego pow stać i napow rót w nic się obrócić. J e s t rze
czą ja sn ą, że przyjęcie takiej, zbadaniu niedostępnej „siły życiowej 11 je s t rów no
znaczne z wyrzeczeniem się zupełnego zbadania procesu życia, a wiadomo p o
wszechnie, że myśl ta do najmniejszego n aw et odkrycia w całej historyi badania życia nie doprowadziła. Gdzie działała, ta m działała tylko hamująco, nigdy nie pobudzała. Toteż z rozkwitem nauk przyrodniczych w zeszłem stuleciu, zni
kła z badania życia i nigdy ju ż badanie naukowe doń nie wróciło. W naszych czasach nie udała się odosobniona próba ponownego wskrzeszenia myśli w italisty- cznej.
Ale czy wyobrażenie ostatniej „przy
czyny" zjaw isk życiowych j e s t w yobra
żeniem naukowem? Czy wogóle poszu
kiwanie ostatecznych przyczyn w bada
niu przyrodniczem j e s t naukowem z a d a niem?
P y tan ie to brzmi może dziwnie, ponie
waż przywykliśm y właśnie w naukach przyrodniczych wszystkie zjawiska u w a
żać za w yraz ściśle przyczynowej p ra
widłowości, tak, że każdy przejaw ma swą przyczynę w innym przejawie i sam znowuż stanowi przyczynę dla zjawiska nowego. Ten ścisły związek przyczyno
w y procesów, nie ulegających nigdzie przerwie, uważany bywa za jednę z n aj
wyższych i najściślejszych zasad nie ty l
ko dla badania przyrodniczego, lecz ta k że dla ogólnego na św iat poglądu. Mi
mo to, sądzę, że byłoby obecnie pożąda
ne poddać rewizyi pojęcie przyczynowo- ści, a n aw et ze ścisłej wiedzy zupełnie j e usunąć. W yobrażenie „przyczyn" w tej formie, w jakiej j e s t najbardziej roz
powszechnione i w mowie potocznej uświęcone, prowadzi zbyt łatwo do błęd
nego pojmowania zjawisk i zależności w świecie i łudzi często przejrzystością i ostatecznem poznaniem tam, gdzie te go niema. Przeświadczenie, żeśmy „przy
czyny" jakiegoś zjawiska dowiedli, po
niekąd nas zaspakaja. Tak też rzecz się miała z witalizmem. Widziano „przy
czynę" zjawisk życiowych w sile życio
wej. Było to proste, wygodne i zaspa
kajające. Nie zdajemy sobie je d n ak j a sno sprawy, że upraw iam y mistykę, w y
obrażając sobie, że każde zjawisko musi mieć pew ną „przyczynę". W rzeczywis
tości zaś niema na świecie procesu, k tó
ry b y był uw arunkow any jed y n em tylko,
M 27 WSZECHŚWIAT 419
jak iem ś innem zjawiskiem. Każdy pro
ces zależy stale od większej ilości in
nych procesów, toteż je s t niczem nieuza
sadnioną dowolnością, jed en z nich szcze
gólniej podnosić i przypisywać mu t a jemnicze znaczenie „przyczyny". Takie wynoszenie jednego z czynników je st wprawdzie zrozumiałe w powierzchownej obserwacyi codziennego życia, w której często je d en z całego kompleksu czynni
ków szczególniej wpada w oko, nie je st jednak naukowem. Z rów ną słusznością należałoby określić cały szereg innych czynników również jako przyczyny, bez których dana spraw a odbyć się nie mo
że. Wówczas je d n ak pojęcie „przyczy
ny" staje się prostym „warunkiem", a w te n sposób zdobywamy rzeczywiście n a u kowe stanowisko. Matematyka, która w ytworzyła sobie formy najściślejszego wyrażania prawd, które chce przedsta
wić, i którą właśnie pod ty m względem omal za ideał uważać musimy, nie zna pojęcia przyczyny. Zna tylko tw ierdze
n ia i hypotezy, a prawidłowościom swym nadaje formę warunkową. Matematyka mówi: „jeżeli boki tró jk ą ta są równe, to i k ą ty są równe", a nie ponieważ boki są równe. Jeżeli są dane wszystkie w a runki procesu, to tem sam em ten proces je s t jednoznacznie określony, i nie może, lecz musi nastąpić, gdyż wszelka możli
wość altern aty w y byłaby nie prawidło
wością lecz dowolnością. Doświadczenie je d n a k uczy nas, że zjawiska św iata są niezmiennie prawidłowe. Gdyby w j e dnym tylko punkcie w procesach św iata możliwą była dowolność wyboru, to w o bec nierozerwanego związku przyczyno
wego, w jakim rzeczy pozostają między sobą, runęłaby cała prawidłowość. W rze
czywistości wszelkie zjaw iska w świecie są jednoznacznie i niezmiennie określone przez w arunki, które właśnie w danym punkcie współdziałają. W sk u tek tego z jakiejkolwiekby dziedziny poznania b y ło badanie naukowe, może zawsze tylko polegać n a wyśledzeniu wszelkich w a
runków koniecznych do tego, by jak iś proces się odbył. W raz z poznaniem ty c h w arunków następuje też w y jaśn ie
nie owego procesu. Proces je s t wrięc
tylko wyrazem sumy spotykających się w nim warunków; tem samem pojęcie przyczyny staje się zbytecznem i bez- 1 wartościowem.
Określa to też i zasadę, która musi być w ytyczną w badaniu procesu życiowe
go. Nie chcemy szukać przyczyn obja
wów życiowych, lecz raczej analizować te objawy, starając się poznać całą sumę warunków, w jakich one się dokonywają.
Wówczas są wytłumaczone zaobserwo
wane zjawiska. Taką je s t droga w y tknięta. Na niej też badanie życia zbie
rało stale dotychczas swe plony tak pod względem teoretycznym, ja k i prak ty cz
nym. A owoce te nie są złe. Przyczyna tego, że lecznictwo stosowane, hodowla zwierząt, gospodarka wiejska i leśna osiągnęły w dzisiejszych czasach ta k w y
soki stopień rozwoju, leży w tem, że ba' danie życia ta k dokładnie zanalizowało i opanowało warunki pewnych procesów życia ludzkiego, zwierzęcego i roślinne
go. Nie chciałbym tu jednostronnie pod
kreślać praktycznej strony badania życia, gdyż praktycznych rezultatów od teore
tycznych zgoła oddzielić nie podobna.
Co dziś jeszcze zdaje się budzić tylko czysto teoretyczne zainteresowanie, to może ju tro zyskać największe znaczenie praktyczne. Doświadczenie wykazało to tysiąckrotnie. Przypomnę tylko bakte- ryologię. Ogólnie zachodzi ten sam sto
sunek, ja k w szczególności między teo
retyczną wiedzą przyrodniczą, a techni
ką. Wielkie nasze techniczne zdobycze polegają wyłącznie na wysoko rozwinię- tem, czysto teoretycznem badaniu.
Nie należy jed n ak przed sobą u k r y wać, że pierwszy popęd do zbadania ży
cia wyszedł bezsprzecznie z praktycznych potrzeb człowieka. Potrzeba je st m a tk ą wszelkiego rozważania, w ten sposób więc praktyczna potrzeba jest początkiem wszelkiego teoretycznego badania, od pierwszych początków ludzkości aż po dzień dzisiejszy. Wprawrdzie czasami, ja k w filozofii, badanie teoretyczne od
biegło tak bardzo od swego praktyczne
go punktu wyjścia, że zapomniano o ich
związku. Nie je s t to je d n ak błędem,
gdyż najbardziej pozornie abstrakcyjne
W SZECH ŚW IA T ,NT27
poznanie może nagle okazać największe znaczenie praktyczne. Jakichże przeAvro- tów w historyi ludzkości dokonały spe- kulacye religijne? Nasz ję z y k ze swem bogactwem słów, od którego na każdym k ro k u w życiu praktycznem zależymy, pozostaje dziś jeszcze częściowo pod nie
wolniczym wpływem p ra sta ry c h speku- lacyj teoretycznych, pochodzących z przedhistorycznych czasów, spekulacyj, k tóre ciągle jeszcze despotycznie panują nad słowami, ja k „duch“ i „m a te ry a “,
„dusza“ i „ciało *1 i nad nieskończoną ilością w ynikających z nich poglądów i czynów.
J e s t rzeczą niewątpliwą, że pojęcie ży
cia również w przedhistorycznych już czasach powstało, j a k również nie ulega wątpliwości, że bliższe zainteresowanie się objawami życia wynikło z p rak ty cz
nej potrzeby u trzy m an ia życia. Dziś ży
ją c e ludy n a tu ry ze swym pierwotnym sposobem myślenia w sk azują nam do
kładnie jeszcze środowisko, k tó re stw o
rzyło te pierwsze, naiwne w yobrażenia 0 życiu, ja k i nie mniej naiwne środki, mające n a celu jego ochronę i u tr z y m a nie. Koncepeya idei duszy, idei, że w ludzkiem ciele mieszka i działa niew i
dzialna dusza, znajduje się n a n ajn iż
szym stopniu całego tego, długiego roz
woju spekulacyi ludzkiej i ludzkiej tr o s ki o życie. Z tej idei duszy, powstałej pod wpływem obserw acyi fak tu śmierci 1 życia we śnie, wyrosły w szystkie reli
g ijne medyczne i przyrodoznawcze zapa
try w an ia prym ityw nej kultury. Zrazu nie odróżniano jeszcze życia od duszy.
D usza wywołuje objawy życiowe ciała i oddala się podczas snu chwilowo, z n a dejściem śmierci na zawsze. D usza j e d n a k może nadal żyć samodzielnie jak o duch lub demon i może przynosić ko
rzyść lub szkodę. Może znowuż w in- nem zamieszkać ciele, może n aw et w s t ą pić w człowieka, k tó ry jeszcze żyje i mo
że w nim spowodować zawikłanie, k tó rego n astęp stw em je s t choroba i o p ęta
nie. Dlatego należy znać duszę i jej działanie, należy znać życie. Znachor albo szaman powinien wynaleźć środki, k tó re b y zatrzym yw ały duszę, g d y chce
odlecieć lub już odleciałą napowrót chw y
tały, środki, któreby chroniły życie przed szkodliwemi wpływami obcych dusz i du
chów, albo takie, k tóreby wypędzały ob
ce dusze i duchy, wyrządzające człowie
kowi szkodę. Jestto całokształt religij
nych, medycznych i przyrodoznawczych wyobrażeń, który n a pewnym stopniu rozwoju znajdujem y u wszystkich naro
dów pierw otnych na kuli ziemskiej; tw o
rzy on je d n o litą masę wyobrażeń, k r y stalizujących się dokoła ją d ra idei duszy i prow adzącą w poszczególnych w ypad
kach u różnych narodów do najróżnorod
niejszych i częstokroć najsprzeczniej
szych wniosków i związków myślowych.
Z tej masy krystalizacyjnej wydzielają się na stopniach wyższej k u ltu ry rozmaite dziedziny ludzkiej wiedzy i ludzkiego badania, jak o nauki samodzielne, w szyst
kie jedn ak oparte na szczególnych po
trzebach p raktycznych człowieka: religia bierze na się staranie o duszę, medycy
na staranie o zdrowie, hodowla zwierząt i gospodarka ziemska o wyżywienie.
Je s t rzeczą ważną, dla oceny dzisiej
szego s tan u badania życia, pamiętać o jego historycznem różnicowaniu się na liczne gałęzi, odpowiadające różnorod
n ym celom praktycznym , gdyż w ten tylko sposób zrozumiemy różnorodny roz
wój rozm aitych dziedzin, anatomii ludz
kiej, flzyologii i patologii, zoologii i bo
taniki. Im bardziej różnicowały się spe- cyalne cele praktyczne, tem też bardziej odbiegały od siebie specyalne cele i m e
tody badania teoretycznego. Roztrząsa
nie je d n a k każdego zagadnienia p r a k ty cznego prowadzi tein pewniej i nieza- wodniej do badania czysto teoretycznego, im głębiej w nie wnikamy, gdyż rezul
ta ty praktyczne w ypływ ają przecież ze studyów czysto teoretycznych. Tem sa
mem otrzym ujem y je d n a k element, łą
czący poszczególne gałęzi badania życia i w y p ełn iający przepaści, powstałe m ię
dzy niemi w sk u te k ich wielce rozbież
n ych celów praktycznych. Teoretyczne badanie życia prowadzi nas wszędzie, skądkolw iek j e rozpoczniemy, stale od wielkich, ogólnych zagadnień życia, po
nieważ badanie teoretyczn e rozwija się
M 27 W SZECHŚW IAT 421
niezależnie od zewnętrznie określających je momentów, jedynie ze swych w łas
nych zagadnień, a te wiodą znowu za
wsze do problemów centralnych. To też w ogólnych problemacn życia spotykają się wszystkie poszczególne kierunki ba
dania życia.
Obecnie znajdujemy się w okresie b a
dania biologicznego, w którym się to za
znacza coraz wyraźniej. W zeszłym wie
ku już zdobyliśmy p u n k t wyjścia, w k tó rym się schodzą drogi w szystkich kie
runków badania biologicznego. Tym p un
ktem wyjścia je s t komórka. Wprawdzie niektóre kierunki badania dobiegły doń już bardzo wcześnie, inne znacznie póź
niej. Odkąd jed n ak Schleiden w 1838 r.
udowodnił dla organizmu roślinnego, a Schwann w 1839 r. dla zwierzęcego, że elem entarny organizm komórkowy, tak zmienny pod względem swego kształtu zewnętrznego, pod względem zaś w ew nę
trznej swej istoty ta k jednolity, stanowi ogólny m ateryał budulcowy, z którego mniejszej lub większej ilości je s t zbudo-
Avane wszelkie życie organiczne, począw
szy od tworów jednokomórkowych aż do milionowego społeczeństwa wyższego or
ganizmu roślinnego, zwierzęcego i ludz
kiego, od tego czasu z nieubłaganą ko
niecznością, pierwej czy później, wszel
kie biologiczne badanie musiało wycią
gnąć tę konsekwencyę, że tutaj je s t ognisko, na którem płonie ogień życia, i że w końcu wszelkie badanie biologicz
ne musi swe specyalne zagadnienia śle
dzić aż do komórki.
Morfologia najpierw wyciągnęła prak- I tycznie tę konsekwencyę. Jej poszcze
gólne dziedziny, roślinnej, zwierzęcej i ludzkiej anatomii i historyi rozwoju, osiągnęły wkrótce pod kierunkiem Schlei- dena, Nagelego, Hofmeistra, Maksa Schul- tzego, Kollikera, Haeckla i niezliczonych innych, zgoła niespodziany rozkwit w sku
tek pogłębienia badania komórki.
Później poszła w tym kieru n k u pato
logia. Wiadomo powszechnie, że stary mistrz Rudolf Virchow stworzył w swej patologii komórkowej podstawę, na k tó rej mógł się wznieść monumentalny gmach nowoczesnej medycyny, ja k rów- ,
|
|