• Nie Znaleziono Wyników

Adres Redakcyi: KRUCZA JSTa. 32. Telefonu 83-14.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres Redakcyi: KRUCZA JSTa. 32. Telefonu 83-14."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W arszaw ie: rocznie rb . 8, kw artalnie rb. 2.

Z przesyłką pocztow ą ro czn ie rb . 10, p ó łr. rb . 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R edakcyi ,,W szechśw iata" i we w szystkich k sięg ar­

niach w kraju i za granicą.

Jsfó. 2 5 (1359). W arszawa, dnia 21 czerwca 1908 r. Tom X X V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

R edaktor „W szechświata'* przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r es R e d a k c y i: K R U C Z A JSTa. 32. T elefo n u 83-14.

M I Ł O Ś N I C Y I P R O T E K T O R O W I E A S T R O N O M I I .

Sarkastyczne przysłowie: „Ne sutor u ltra crepidam “ nietylko że pełne je s t złośliwości, ale nadto musi dopuszczać bardzo wiele wyjątków. Dzieje się to dlatego, że człowiek często, będąc nie­

zadowolonym z obranego sobie zawodu, upraw ia z zamiłowaniem, odpowiadają- cem wrodzonym skłonnościom, tę lub in­

n ą gałąź sztuki lub nauki. Myśl, nie- znajdująca w pobliżu oparcia, biegnie ku wyżynom, dającym odpowiedniejszy po­

karm dla ducha. W obec nieumiejętnie obranego zawodu, dającego jed yn ie pod­

staw ę bytu, wrodzone skłonności wcze­

śniej czy później biorą górę, skąd w yni­

ka, że szewc nie zawsze pilnuje tylko kopyta.

Mamy najlepsze tego dowody w histo- ry i astronomii i śmiało utrzym yw ać mo­

żemy, że większość wiadomości astro no ­ micznych, które dziś posiadamy, zawdzię­

czamy miłośnikom tej „królowej nauk", lub też takim uczonym, którzy zaczęli

swe stud y a ja k o miłośnicy i dopiero znacznie później stali się astronomami zawodowymi l). Wiemy, że Kopernik był kanonikiem i lekarzem, a pomimo tego najgenialniejszym astronomem, który

„wstrzymał słońce, ruszył ziemię'4. Ke­

pler, będąc teologiem, stw arza znane p r a ­ wa mechaniki niebieskiej. Pomiędzy j e ­ zuitami znajdujem y takie nazwiska jak:

Secchi, Rosa, Seadgreeyes, Ferrari, Perry, Denza, Braun, Fengi; proboszcz Fabri- cius pierw szy spostrzega plamy na sło ń ­ cu, a proboszcz Dorffel pierwszy określa rzeczywistą drogą komet. W młodości swej teologię studyowali: astronom fran­

cuski Flammarion, dalej L ittrow starszy, Bradley, Challis, Cacciatorre, Lacaill, P a ­ pę. Muzykiem był Herszel, odkrywca Uranusa, muzykiem był też Szymon Mayer, zwany Mariusem. W młodości swojej Bessel i Baily byli subiektami handlowymi; pierwszy — największy pó ­ źniej astronom niemiecki, d ru g i—zasłu­

żony prezes „Royal astronomical Socie- t y “. Leverrier był tylko poborcą, a j e ­ dnak z uchyleń U ranusa odkrył zapo-

‘) Z zestawień „Astronom Rundschau" wyd.

przez L. Brennera na Lussinpiccolo.

(2)

386 W SZECHŚW IAT JSfó 25 mocą rachunku planetę Neptuna, k tó r e ­

go dopiero znacznie później zobaczył przez teleskop Galie.

Zegarmistrzami byli: am erykanin W. C.

Bond i dwaj astronomowie duńscy: Han- sen i Schiellarup. Tycho Brahe, Burnbam i Henderson z zawodu upraw iali adwo­

katurę. N asm yth, będąc fab ry k antem , ro ­ bił obserwacye nad księżycem. Kupiec b ław atn y Groombridge czynił s p o strze­

żenia nad gwiazdami stałemi. F a b r y k a n t papieru W a rre n de la Rue pierw szy za­

stosował fotografię do astronomii. Ku­

piec żelaza Swift odkryw a liczne komety.

Nauczyciel domowy L a m b e rt zostaje członkiem akademii berlińskiej. W łaści­

ciele księgarni E ngelm ann i Klein znani są w lite ra tu rz e astronomicznej. L e k a ­ rzami oprócz Kopernika, byli: Fabricius, Lansberg, Olbers, Oppolzer, którego zna­

ny j e s t „kanon zaćmień", dalej South, m ierzący gwiazdy podwójne, Dawes i Gruithuisen, chirurg połowy. U nas po­

siadał naukowo czynne własne o b serw a­

tory u m astronomiczne lekarz wolnoprak- tyk u jący w Płońsku, Jędrzejewicz.

F arm acy a może też poszczycić się Schwabem, k tó ry odk ry ł okres plam sło­

necznych, a B re w s te r i Wilson byli ap te ­ karzami, ostatni był profesorem astron o ­ mii w Glasgowie. Heweliusz, Carrington, Lassel, Krieger, będąc właścicielami bro­

warów, porobili wiele nowych s p o strze­

żeń: Heweliusz osadza n a niebie Tarczę Sobieskiego, Lassel odkryw a księżyce N eptuna, U ran u sa (Aryela i Umbryela), S atu rn a (Hyperyona) i wiele mgławic.

Malarstwo upraw iali Lahire i Gold- schmidt.

Pedagogią zajmowali się Madler, Heis, Delambre, a W eb e r, ja k o nauczyciel lu dowy (w młodości pasterz bydła) znany j e s t ja k o spostrzegacz plam na słońcu i obserw ator gwiazd zmiennych. Falb, z początku czeladnik krawiecki, później teolog, zostaje astronom em i m eteorolo­

giem, przepowiadaczem (niefortunnym) po­

gody. A m eryk ań sk i astronom , stolarz Hall,'' odkryw a księżyce Marsa; B ruhns ślusarz zostaje dyrektorem obserwato- ry u m astronomicznego w Lipsku. Oficer arty le ry i i rolnik Bogusław ski obejmuje

stanowisko d y rek to ra obserwatoryum we W rocław iu. Dębowski ziemianin mierzy odległości gwiazd podwójnych. Wieśniak Arnold odkryw a kometę 1682 roku, a in­

ny wieśniak Palitzsch oznacza okres zmienności Algola. Nie usiłując w yli­

czyć tu wszystkich miłośników astrono­

mii, zasłużonych w dziejach nauki o nie­

bie, nadmieniamy, że historya notuje i kobiety, ja k o kapłanki Uranii. Już w V-tym wieku H ypatia zajmowała się astronomią, przechodząc zaś do czasów nowszych widzimy, że Karolina Hcrschel wraz z bratem swoim Wilhelmem robiła obliczenia astronomiczne, a sama znala­

zła kilka nowych kom et i kilkanaście mgławic. Maria Cunitz ogłasza nowe t a ­ blice astronomiczne. Pani L epaute przez lat 10 rachow ała efem erydy paryskie, a wraz z astronomem Clairaut obliczała zwichnięcia komety Halleja. P ani P ierry w ykładała astronomię z k a ted ry w P a ­ ryżu. Agnieszka, Teresa i Magdalena Manfredi, siostry astronom a Eustachego, długi czas rachowały efemerydy boloń- skie. Krystyna, żona Tychona Brahego, pom agała mężowi w zajęciach obserw a­

cyjnych. Marya E im ert z mężem I. H.

Mullerem zajmowała się astronomią. Żo­

n a naszego Heweliusza pomagała w p r a ­ cy astronomicznej swemu mężowi. Księ­

żna P uzynina zapewne dobrze znała astro ­ nomię, podług słów J. K. Steczkowskiego, kiedy j ą do tego stopnia polubiła, że nie szczędziła znacznych kosztów na założe­

nie obserw atoryum w Wilnie i zaopa­

trzenie go narzędziami, ja k naówczas bardzo kosztownemi. Rzadki to bardzo p rzykład ofiarności pryw atnej u nas na cele czysto naukowe.

Inaczej pod ty m względem ma się Ameryka, tam mecenasowie astronomii w y stęp u ją w znacznej liczbie, albo za­

k ładają w łasnym kosztem nowe obser- w atorya, albo wspom agają ju ż istniejące przez ofiarowanie drogich przyrządów lub też w'ydają dzieła naukowe astronomów, zwykle ludzi niezamożnych, których dzie­

ła więc inaczej nie mogłyby ujrzeć św ia­

tła dziennego. Obywatel am erykański Jam es Lick znacznym kosztem buduje znane pod tą nazwą obserwatoryum. Y er-

(3)

N° 25 W SZECHŚW IAT 387 kes w odległości 75 mil od Chicago s ta ­

wia dostrzegalnię, której 40-to calowy teleskop daje powiększenie dochodzące do 3750 razy, a w razie sprzyjających w arunków atmosferycznych i więcej. Du- dley buduje obserw atoryum astronomicz­

ne w Albany, Law s w Kolumbii, pani Morrisón w Glasgowie, dalej Mitchell, Longworth i Kilgour w Cincinnati na górze Lovkont. Wielu amerykanów po­

święcało duże k ap itały na organizacyę w ypraw naukow ych (zaćmienia słońca), do nich należą: Carnegie, Vanderbilt, Rockefeller, Mills, Crocker, Hooker i wie­

lu innych. Z europejczyków, protekto­

rów gwiazdziarstwa, zauważymy: braci Sina budujących obserw atoryum w A te­

nach, d-ra Remeisa w Bambergu, dalej Newall ofiarowuje uniw ersytetowi w Cam­

bridge 25-cio calowy teleskop, Thompson 26-cio calowy astro g raf w Greenwich, a Lassel dla tegoż obserw atoryum 24-ro calowy refraktor, baron Rolhschild zasila dostrzegalnię wiedeńską 15-to calowym ekwatoryałem, Kuffner buduje w Wie­

dniu obserw atoryum pryw atne z 10-cio calowym teleskopem. Treitl zapisuje na cele nauki 2 200 000 koron, z których pe­

wna część idzie na cele astronomii.

„U nas inaczej". Może, dumni posia­

daniem najgenialniejszego z astronomów, Kopernika, sądzimy, że naród polski już swoje odrobił, sława tego męża pozwala nam ju ż spać spokojnie, myślimy może:

niechaj inne narodowości wystawiaią swoich Koperników, m y już to zrobili śmy. To jed n ak byłby conajmniej dzi­

wny sposób myślenia. N auka żyje, do­

skonalić się musi, i dziś nie jesteśm y w stanie utrzym ywać, ażeby już w szyst­

ko było nam znane z niezbitą pewnością.

Przecież nie wykształceni tylko tak u tr z y ­ mywali już za czasów Ptolemeusza. „Trze­

ba z żywymi naprzód iś ć “. Dobrze, ale powiedzą nam, skąd wziąć n a to odpo­

wiednich środków, przecież chcąc w myśl dzisiejszych w y m agań n au ki !) zaopa­

trzy ć w niezbędne przyrządy obserwa-

l) D zisiejsze obserw . astro n . w arsza w sk ie d a­

le k ie j e s t od ty c h w y m ag a ń .

toryum astronomiczne, to na to trzeba milionów, a przynajmniej setek tysięcy rubli, a potrzebniejszych rzeczy je s t b ar­

dzo dużo i naród nasz je s t ubogi. N a­

ród, który może sobie pozwalać n a wiele wesołych zbytków, naród, który na sam tylko alkohol wydaje 32 miliony rubli corocznie *), nie je st chyba tak bardzo ubogi. Odetnijmy tylko te 2 miliony, a zbudujemy za nie dostrzegalnię, której pozazdrości nam naw et Ameryka.

Do tego jed n ak potrzeba większego uświadomienia, potrzeba szkół wogóle, szkół, w których astronomia byłaby n a­

leżycie wykładana. Czyż potrzeba tu d o ­ wodzić znaczenia wychowawczego a stro ­ nomii? Przypomnijmy tylko słowa j e ­ dnego z niedawno mianowanych nie­

śmiertelnych, H enryka Poincarćgo, że

„gwiazdy ćlą nam nietylko owo światło widzialne i grube, które w pada do na­

szych oczu cielesnych, lecz również świa­

tło niezrównanie subtelniejsze, które oświe­

ca umysł n asz“ 2). Ten sam Poincarć mówi: „Być może, że gwiazdy naw et pouczą nas kiedyś co do życia; wydaje się to snem bezmyślnym i bynajmniej nie widzę, ja k mógłby się on urzeczy­

wistnić? Czyż je d n ak przed stu laty che­

mia gwiazd nie wydawałaby się marze­

niem bezmyślnem?“ 3). Krzewienie zdro­

wych pojęć wśród szerokiego ogółu to jed y n a potężna broń przeciw masie za­

bobonów i przesądów, których nie są po­

zbawione n aw et w arstw y ta k zwane in­

teligentne. I niedziw, astronomia u nas trak to w a n a je s t bardzo po macoszemu.

Dowodem tego choćby ostatnia wystaw a przyrodnicza, na której nie udzielono n a ­ wet skromnego kącika tej „królowej n a ­ uk", w k tórym mogłaby być oglądana i podziwiana. Nie zapominajmy przecież, że „do pojmowania przyrody uzdolniła umysł nasz astronomia, że pod ustaw icz­

nie zachmurzonem i pozbawionem gwiazd

') S ta ty s ty k a T o w a rz y stw a H y g ien icz n eg o W a rsza w sk ieg o .

2) H . P o in care. W a rto ść nauki, przekl. L.

S ilbersteina. W a rsz a w a 1908 3) L. c.

(4)

38S WSZECHSW IAT niebem sama n aw et 'ziem ia b yłaby dla

nas wiecznie niepojęta" ')•

Zanim je d n a k nastąpi pewne uśw iado­

mienie, o którem mówiliśmy, pożądanem- by było założenie u n as tow arzy stw a astronomicznego ściśle naukow ego lub też tow arzystw a miłośników i p r o te k to ­ rów astronomii. Mielibyśmy wówczas in- s ty tu c y ę wyraźnie dążącą do obalenia przesądów i zabobonów, m ielibyśm y pe­

w ną ilość pracowników poważnych na niwie dotąd leżącej ugorem, mielibyśm y może swoje efemerydy, a może n aw et wiekopomne dzieło Mikołaja Kopernika:

„O obrotach ciał niebieskich," będąc dziś zupełnie wyczerpane, doczekałoby się nowego wydania, bo jeżeli filolodzy myślą o zapomnianych poetach i p ro za­

ikach, to obowiązkiem przyrodników my­

śleć o niezapomnianych mężach nauki.

Dr. Feliks Przypkowski

O B E C N Y S T A N K W E S T Y I D Y S - P E R S Y I Ś W I A T Ł A W P R Z E S T R Z E ­

N I A C H W S Z E C H Ś W I A T O W Y C H .

W jednym z poprzednich numerów tego pisma doniosłem o metodzie, jak iej użył Karol Nordmann do p om iaru różnic szybkości św iatła o różnych barw ach w p rzestrzeniach między gwiazdami.

Bardzo p rzy jem ną i cenną niespodzian­

ką j e s t fakt, że prawie równocześnie z Nordmannem, ale zupełnie niezależnie od niego, do tej samej metody doszedł in ny badacz, Tikhoff 1), chociaż ek sp ery­

m entalne wrykonanie nie j e s t takie samo j a k u Nordmanna. W ażnem je st, że T i k ­ hoff użył nadto jeszcze innej metody do tego samego pomiaru i doszedł do tego samego wniosku co Nordmann, m iano­

wicie, że światło, p rzybyw ające do nas

') L. c.

2) T ikhoff, S u r la d isp eraio n d e la lu m ie re dan s le s espaces celestcs. H is to riq u e de la ques- tio n e t p re m ie rs re s u lta ts . C om pt. R e n d . 1908, Na 11.

od gwiazd badanych, w przestrzeni mię- dzygwiazdowej ulega dyspersyi tego s a ­ mego rodzaju, co w zwykłych medyach rozszczepiających światło. Posiadamy te­

dy obecnie dwie metody do pomiaru owej dyspersyi, między sobą zupełnie różne, z który ch każda daje zachęcające rezultaty. Pierw szą wyłuszczyłem w p o ­ przednim arty k u le ]). Je s t to metoda obrazów monochrom atycznych, metoda fotometryczna, polegająca na zasadzie następującej: zapomocą ekranów barw ­ nych w ytw arza się szereg obrazów mo­

nochrom atycznych gwiazdy o zmiennej sile św iatła (zmienność ta powinna mieć peryod krótki a znaczną amplitudę) mie­

rzy się zmienność natężenia owych obra- zówr monochromatycznych, skutkiem cze­

go dla każdej b arw y otrzym uje się k rzy ­ wą przedstaw iającą zmienność siły św ia­

tła jak o funkcyę czasu; przesunięcie owych k rzyw ych względem siebie daje różnice szybkości światła o odpowied­

nich barwach. D ruga metoda, to m eto­

da spektroskopiczna, której użył n a j­

pierw Belopolski a potem Tikhoff. Po­

lega ona n a pomiarze spektrogram ów t.

zw. gwiazd podwójnych spektroskopicz- nych. Dla niektórych gwiazd zauważono mianowicie, że linie ich widm przesuw a­

j ą się peryodycznie raz k u fioletowemu raz ku czerwonemu końcowi widma; to zjawisko objaśnia się zapomocą zasady Dopplera: jeżeli linie przesuw ają się ku fioletowemu końcowi, to znaczy, że g w ia­

zda się ku nam zbliża, jeśli linie prze­

suw ają się ku czerwonemu końcowi, to to oznacza oddalanie się gwiazdy od nas.

Skoro linie ja k ie jś gwiazdy peryodycz­

nie się przesuwają, to k u jed nem u to ku drugiem i końcowi widma, to tłum aczy­

m y to tem, że gwiazda peryodycznie zbliża się ku n am i oddala. Może się to dziać w skutek tego, że gwiazda obraca się po elipsie około drugiej często ciem­

nej dla nas gwiazdy, stąd nazwa pod­

wójnych gwiazd spektroskopicznych.

Zwróćmy teraz uwagę n a jakąkolw iek linię w idm a tej gwiazdy, np. pew ną linię z czerwronego końca widma; linia ta bę-

‘) Por. „W szechświat" Na 17 z r. b.

(5)

M 25 W SZECHŚWIAT 389 dzie się peryodycznie przesuwała, a każ­

dorazowe oddalenie linii od położenia od­

powiadającego spoczynkowi pozwoli o bli­

czyć, z ja k ą szybkością gwiazda w chw i­

li, w której promień wysłała ku nam, się zbliżała lub oddalała; to samo możemy zrobić z ja k ą ś oznaczoną linią końca fio­

letowego. Jeśliby światło czerwone do­

chodziło do nas równie szybko ja k fio­

letowe, to obie linie pow innyby równo­

cześnie okazywać tę samę szybkość gwiazdy; weźmy np. pod uwagę moment, w którym szybkość gwiazdy względem nas je s t zero; w ted y gwiazda wysyła i w czerwonym i w fioletowym końcu wi­

dma promienie odpowiadające spoczyn­

kowi gwiazdy (więc nie przesunięte); j e ­ śliby promienie czerwone i fioletowe po­

siadały równą szybkość, to owe 2 pro­

mienie z obu krańców widma odpowia­

dające spoczynkowi, doszłyby do nas ró­

wnocześnie, i ta k samo ma się z każdą inną fazą szybkości gwiazdy albo prze­

sunięcia linii. Jeśli je d n a k promienie czerwone posiadają większą szybkość niż fioletowe, to np. ów promień odpowiada­

ją c y spoczynkowi dojdzie do nas pierwej niż odpowiedni fioletowry; gdy promień fioletowy, spoczynkowi odpowiadający, do nas dojdzie, czerwony będzie już w dal­

szej następnej fazie; podczas gdy n a to ­ miast czerwony promień będzie w skazy­

wał spoczynek gwiazdy, promień fioleto­

wy obserwowany przez nas równocześnie z czerwonym będzie w skazywał ja k ą ś poprzednią dopiero fazę szybkości gw iaz­

dy. Jeśli nary sujem y krzywą, przedsta­

wiającą zmianę szybkości gwiazdy jak o funkcyę czasu, obliczoną z przesuw ania się promienia czerwonego, z ta k ą ż k rzy­

wą, obliczoną z przesuw ania się promie nia fioletowego, to krzyw a promienia czerwonego będzie przesunięta naprzód względem krzywej fioletowego a z wiel­

kości owego przesunięcia możnaby obli­

czyć ew entualną różnicę szybkości pro­

mienia czerwonego a fioletowego, jeśli odległość gwiazdy byłaby dana. Tej to metody użyli najpierw Belopolski a po­

tem Tikhoff *) do gw iazdy p Aurigae;

l) W y c z e rp u ją c e zd a n ie sp raw y z ty c h obser-

przestudyowali oni po 50 spektrogramów tej gwiazdy i doszli obaj do tego same­

go wniosku, mianowicie, że faza okresu promienia czerwonego je s t przesunięta o 10 — 20 m inut względem fazy promie­

nia fioletowego, coby świadczyło o tem, że faktycznie światło czerwone rozchodzi się w próżnej przestrzeni prędzej niż fio­

letowe. Co prawda, owo przesunięcie 10—20 minut je st tylko 2 razy tak wiel­

kie j a k średni błąd spostrzeżeń, je d n a k ­ że można w ynik uważać za potwierdze­

nie jakościowe wyników otrzymanych metodą poprzednią. Oczywiście, należy te wyniki przyjmować z pewnem zastrze­

żeniem i czekać ich ostatecznego po­

twierdzenia, jednakże „fakt—cytuję sło­

wa Nordmanna J) — że metody i środki, użyte przez dwu badaczów niezależnie od siebie, aczkolwiek bardzo różne, pro­

wadzą do rezultatów jakościowo podob­

nych, pozwala przypuszczać, że dysper­

sya światła odbywa się istotnie w p rze­

strzeniach międzygwiazdowych i to w ty m kierunku j a k w zwykłych środowis­

kach rozszczepiających". Nordmann użył już naw et owych wyników do prowizo­

rycznego obliczenia odległości 5 gwiazd.

P aralaksa (więc i odległość) Algola je st znana, porównanie tedy przesunięć odpo­

wiednich krzywych innych gwiazd z prze­

sunięciami Algola daje odległości ty c h ­ że gwiazd od ziemi; wartości w ten spo­

sób otrzymane są zestawione w n a s tę p u ­ jącej tablicy:

X Tauri... 180 lat światła 3) p Aurigae . . . . 95 „

A l g o l ... 60 „ W Ursae majoris 25 „ „ RT Persei. . . . » 15 „ „

Jeśli się uda zmierzyć dokładniej od­

ległość tych gwiazd zwykłemi środkam i

w ac y j m a się okazać w S p raw ozdaniach o b se r­

w a to ry u m w P u łk o w ie.

') K aro l N ordm ann, S u r l ‘e ta t a c tu e l du problem e de la d ispersion des ra y o n s lu m in e u s dans ies espaces in te rs te lla ire s . P re m ie r essai d ‘ap p lica tio n a des d e te rm in a tio n s p ro v iso ires de distan c es ste lla ires. C om ptes R e n d u s 1908.

2) R o k św ia tła = 9 b ilionów i 467 280 m ilio­

nów k ilo m etró w .

(6)

390 W SZECHŚW IAT M 25

astronomii, to można będzie w ten spo­

sób potwierdzić wyniki b ad ań nad dys- persyą.

J . L. Salpeter.

E . R A B A U D.

D Ą Ż E N I A T E R A T O G E N I I W S P Ó Ł ­ C Z E S N E J .

II.

E w o lu cya terato lo g iczn a.

Pisano ju ż wiele o ewolucyi, jej czyn­

nikach i przejaw ach. W ypow iadano się ze w szystkich możliwych punktów w i­

dzenia, oświetlając rozmaicie ogół faktów znanych. Zasada sama ju ż nie podlega teraz dyskusyi, o ile pominiemy pew ną ilość umysłów „spóźnionych1*, zam knię­

tych w swych dogm atach — nie d y s k u ­ tu ją ju ż bowiem o niej n a w e t komenta- torowie pism biblijnych, ci bowiem, na podstawie szerokiego tłum aczenia tekstów, dochodzą do nieoczekiwanego w prost wniosku, że księgi Rodzaju zaw ierają w zaw iązku idee L am arck a i D arw ina oraz ich następców. U je d n y c h j e s t to w y n ik głębokiego przeświadczenia—u in ­ nych może dowód zręczności, lecz w k aż­

dym razie ten zw rot nowy dowodzi wiel­

kiej wartości teoryi przerództwa. Z d a­

wać się więc może zbytecznem — podej­

mowanie n a nowo raz .jeszcze tem atu, którego wszystkie stro n y zd ają się być wyczerpane. W szakże nie zgodzono się dotychczas n a wszystkie p u n k ty tej s p r a ­ wy: przy jęto bez zastrzeżeń doktrynę przerództwa lecz podzielone są zdania co do czynników ewolucyi i do sporów po­

między lam arkistam i a d arw in istam i przy­

byw ają ostatnio zatarg i pomiędzy zw o­

lennikam i ewolucyi powolnej a s tr o n n i­

kam i rozwoju drogą przeskoków nagłych.

Obie stro n y powołać się m ogą na fa k ­ ty niezaprzeczone; z faktów ty c h w y n i­

ka że oba procesy działają w zjawiskach

tworzenia się gatunków, a każdy oddziel­

nie, w zależności od w arunków środo­

wiska; prawdopodobnie nie istnieje po­

między zjaw iskam i tem i ów antagonizm, przez niektórych tak chętnie upatryw any.

Umysł nasz z większą łatwością zwra­

ca się do pojęcia rozwoju powolnego, bo te n zjawia się jak o wynik procesu cią­

głego, natom iast niemile uderza nas na razie pozorna nieciągłość rozwoju n a g łe ­ go. Poza ową stro n ą wyłącznie uczu­

ciowej n a tu ry nie podobna uczynić za­

r z u tu poważnego zarówno jednej, ja k drugiej teoryi. Nie będziemy się tedy trzym ali ślepo ani teoryi przystosowaw­

czej L am arcka ani teoryi m utacyjnej de Yriesa, nie mam też bynajm niej za­

miaru starać się zastąpić jednę z nich przez drugą. Uważając zjawiska przy­

stosowania w m yśl Lam arcka za niepod- legającą wątpliwości, chciałbym popro- stu spróbować określić warunki, w któ­

rych mogą występować zjaw iska m u ta­

cyjne.

Wiadomości nasze w ty m względzie są n a d e r szczupłe. Dotychczas zjawiska mu- tacyi były badane wyłącznie niemal przez botaników, pozostających pod wpływem de Vriesa. Niewątpliwie rośliny dostar­

czają m a tery ału nader wdzięcznego: s k u ­ tkiem pro sto ty swej organizacyi mogą ulegać znacznym zmianom mezologicz- nym. S tąd też pochodzi przypuszczenie, że zmiany nagłe nie są wogóle możliwe poza światem roślinnym, lub wreszcie poza niższemi typami zwierzęcemi.

A je d n a k zwierzęta również mogą zmie­

niać się drogą mutacyi. Oczywistem j e s t wszakże, że owe zjawiska zmian nagłych m uszą u nich mieć skutki odmienne, niż w świecie roślinnym. Badania do­

świadczalne są tu nader utru d n io n e i przez to rzadkie, możemy naw et po­

wiedzieć, że niemal nie czyniono d otych­

czas żadnych doświadczeń, zdążających

av kieru n k u , w y tk n ię ty m przez de Y r i e ­ sa. A je d n a k istnieje spory zasób fak­

tów, które m am y praw o zebrać i zbadać w te m świetle nowem, powołując się na zjawiska, zbadane przedtem przez b o ta ­ ników.

(7)

N® 25 W SZECH ŚW IAT 391

1.

Całe zagadnienie daje się sprowadzić w zasadzie do kwestyi wartości rozwo­

jowej anomalij i potworności.

Przez czas bardzo długi przypisywano anomaliom wszelkim znaczenie wyłącznie

„retrospektyw ne4'-: miały one wyobrażać pewne wstrzym ania rozwoju osobniko- wego, pewne przetrw ania stanu zarodko­

wego, normalnie przemijającego, pewnej przebrzmiałej filogenetycznie lazy. Nie­

wątpliwie, istnieją pewne potworności, do których ten sposób widzenia daje się zastosować, lecz są to w y jątk i jedynie.

Większość wszakże anomalij niema ża­

dnego związku z ja k ąb ąd ź fazą rozwoju przodków: są to rzeczywiste formy przy­

stosowawcze do wpływów dziś działają­

cych, objawiające się przez kształty no­

we, znacznie bardzo różniące się od p o ­ staci dawnych. Wszelki w ty m w zglę­

dzie spór staje się bezprzedmiotowym.

Chodzić może jedy n ie o to, czy te formy potworne są prostemi odmianami bez przyszłości, czy też mogą one mieć j a ­ kąś wartość dla kształtow ania się ras lub gatunków nowych. Sprowadzamy tedy spraw y do zagadnienia, czy mamy prawo uważać formy potworne za mu- tacye w znaczeniu, ja k ie im nadał de Vries.

Łatwo je s t przekonać się, że anomalie we właściwem tego słowa znaczeniu od­

powiadają określeniu mutacyi. Cechą ch arakterystyczną tej ostatniej je st zmia­

na nagła, to je s t odchylenie bezpośred­

nie o znacznej am plitudzie—od pnia za­

sadniczego. Mutacye stanowią właściwie waryacye teratologiczne, ażeby zaś po­

tworności można było nazwać mutacya- mi, niezbędnem jest, aby mogły one być utrwalone n atychm iast po swem powsta­

niu, t. j. aby były dziedziczne. Otóż nie brak bynajmniej dowodów, świadczących o możliwości przekazywania się dziedzi­

cznego kształtów anormalnych. Wiado­

mo powszechnie, że wielopalczastość, fo- komelia, wielosutkowość, w arga zajęcza, oraz wiele innych anomalij i potworno­

ści, n aty ch m iast po swem zjawieniu się

mogą się utrw alić przez dziedziczenie.

Niektóre pokolenia form potwornych były śledzone przez znaczny szereg lat, że przypomnę tu przypadek sześciopalczas- tości, podany przez Reaumura, a k tó ry miał wszelkie cechy nader wyraźnej mu­

tacyi: z rodziców o kończynach zupełnie normalnych urodził się syn z sześcioma palcami u rą k i nóg. Zjawienie się szó­

stego palca jest przecież cechą zupełnie wyraźną, powstałą bez przejść powolnych.

Cecha ta utrwaliła się natychmiast: osob­

nik sześciopalczasty z małżeństwa z ko­

bietą normalną miał czworo dzieci, z nich Chłopiec najstarszy odziedziczył w całej pełni anomalię kończyn ojca, dziecko drugie i czwarte z kolei posiadały po­

twornie wielkie palce u nóg i rąk, w re­

szcie trzecie było normalne. Nie posia­

damy, co prawda, danych ścisłych, co do rodzaju „potworności" kończyn u d ru ­ giego i trzeciego potomka, n ajpraw do­

podobniej wszakże były tam zawiązki palców dodatkowych, w każdym razie j e ­ den przynajmniej z osobników drugiego pokolenia odziedziczył nową anomalię w całej pełni. Ten ostatni miał znowu czworo dzieci, z nich troje o sześciu pal­

cach. Brat jego młodszy również miał troje dzieci sześciopalczastych i jedno normalne. Brat czwarty mial jednego syna o sześciu palcach i troje dzieci nor-, malnych; wreszcie trzeci, normalny, miał potomstwo również pięciopalczaste.

Zauważyć należy, że w całej tej g e ­ nealogii nie mogła się odbywać żadna selekcya, gdyż osobniki anormalne o sze­

ściu palcach stale łączyły się z kobieta­

mi normalnemi-. Dlatego też w potom­

stwie widać wyraźne wahanie danej ano­

malii. Przypuszczać należy, że po całej seryi małżeństw krzyżowanych nowa ce­

cha anormalna staw aćby się musiała co­

raz rzadsza. Inaczej rzecz się ma, skoro działa dobór bezpośredni—wówczas wa- ryacya raptow na utrwalić się może osta­

tecznie. Przykład uderzający tego zn aj­

dujemy w historyi owiec z rasy Ankoń- skiej. F ak ty te wiążą się bezpośrednio ze spostrzeżeniami botaników, gdzie do­

bór sztuczny odbywać się może w taki sam sposób, z ta k ą samą łatwością, ja k

(8)

392 W SZECH ŚW IA T JSTa 25 V u zw ierząt domowych, lecz n a daleko

w iększą skalę.

Ustalanie się bezpośrednie cech tera- tologicznych nie podlega te d y żadnej w ą t­

pliwości, co j e s t tem godniejsze uwagi, że w takich przy p adk ach nie zachodzi zazwyczaj nigdy amphimixis. Cokolwiek bowiem tw ierdzićby mogli zwolennicy tendencyj metafizycznych, osobniki anor­

malne zazwyczaj nie odczuwają ku sobie żadnego pociągu specyalnego, przeciwnie, łączą się niemal zawsze właśnie z in d y ­

w iduam i normalnemi. Można w tedy o b ­ serwować zjawiska prawdziwej hy b ry - dyzacyi, mniej lub więcej zgodne z p r a ­ wem Mendla, lecz nie wszędzie kończy się tu n a zw ycięstwie cechy nowej i za­

stąpieniu przez nią cech dawnych.

W yodrębnienie i krzyżowanie postaci anorm alnych w yjątkow o tylko zdarzać się może w stanie n a tu ry . Zazwyczaj anomalie zdarzają się u osobników od­

dzielnych, a jeżeli n a w e t w y stąp ią one u znaczniejszej gro m ad y osobników, to osobniki te zostaną rozproszone, zanim dojdą do dojrzałości płciowej. Obserwu­

ją c np. postaci anorm alne rozgwiazdy A steracanthion rubens, pospolitej n a w y ­ brzeżach kanału la Manche, możemy z ła ­ twością przekonać się, że osobniki w y ­ kazujące zboczenia gubią się poniekąd wśród osobników normalnych. Jeżeli n a ­ w et przypuścim y, że pewna ilość ty c h rozgwiazd teratologicznych pow stała skut- kiem jednej przyczyny, działającej w chw i­

li zapłodnienia lub pierwszych stadyów brózdkow^ania, to przecież z chwilą u tw o ­ rzenia się poruszających się la rw —roz­

proszą się one na znacznej bardzo p r z e ­ strzeni i ich p ro du k ty płciowe będą m ia­

ły szanse olbrzymie nap o tk an ia p ro d uk ­ tów, pochodzących właśnie od osobni­

ków normalnych. W szakże z drugiej stro ny takie rozproszenie osobników an o r­

m alnych nie j e s t bynajm niej konieczne i niekiedy też zmiany nagłe mogą je dnocześnie w ystępow ać u znacznej licz­

by osobników tegoż samego g atunku, j a k się o tem przekonam y poniżej. Ale niepodobna uważać możliwości takiej za zdarzającą się często, a naw et, przeciw ­ nie, w inniśm y uważać to za rzadki p rzy ­

padek. Stąd wniosek, że trwałości bez*

pośredniej cech teratologicznych nie po­

dobna składać na k arb amphimixis. Ce­

chy nowe, typowe dla danej ra s y lub g atu n k u ustalają się w taki sam sposób, ja k cechy, w ynikające ze skrzyżowania gatunków odmiennych. Nie może tu być na razie mowy o w yjaśnieniu ścisłem tej trwałości cech, j a k też szczególniej nie może być mowy o działaniu tu jakiegoś zw rotu atawistycznego, który sprowadza się do gołosłownego wyjaśniania zbyt złożonych zjawisk. To „wyjaśnienie" ma tu tem mniej sensu, że zjawiska terato- logiczne zazwyczaj nie mają żadnego związku z jakiem ibądź cechami organi- zacyi odległych przodków: zdarza się nie­

kiedy zbieżność form, podobieństwo czy­

sto zewnętrzne, ale można twierdzić z ca­

łą pewnością, że niema tu „zwrotu" w ła­

ściwego.

2.

To, cośmy powiedzieli wyżej, nie prze­

sądza jeszcze konieczności zjawiska s t a ­ łości cech anormalnych. Zarówno dro­

bne, ledwo dostrzegalne zboczenia ja k i głębsze objawy zmienności nagłej mo­

g ą zniknąć w szeregu następujących po sobie pokoleń, bądź w skutek nowej j a ­ kiejś zmiany, bądź też pod wypływem po­

w tarzający ch się skrzyżowań. Cecha d a ­ n a może n aw et zniknąć dość prędko w danym szeregu, lecz wystarcza, aby p rzetrw ała ona czas pewien, żeby można ju ż było mówić o ciągłości dziedzicznej.

Z w yjątkiem przypadków takich, kiedy rzeczy się odbywają w sposób bardzo p ro sty i niepodlegający dyskusyi, powta­

rzanie się cech teratologicznych w sze­

reg u pokoleń — może się niekiedy obja­

wić w sposób bardzo dziwny, niezwykły, niepodobny do sposobów', jakiem i dzia­

łają inne postaci zmienności, przede­

wszystkiem zaś mutacye. W ten sposób niekiedy tra c ą one n aw et całe swe zna­

czenie ewolucyjne.

Bądź w potom kach jednego pokolenia anormalnego, bądź w którem ś z n astęp ­ nych pokoleń linii teratologicznej, można niekiedy stwierdzić mniej lub więcej w y ­ raźne różnice pomiędzy poszczególnemi

(9)

M 25 WSZECHŚWIAT 393 osobnikami, charakterystyczne dla każ­

dego z nich. Zjawisko to autorowie współcześni, lekarze przedewszystkiem, nazyw ają „dziedzicznościąrozbieżną"(„he- redite dissemblable"). O ile mamy wie­

rzyć pewnej liczbie tych autorów, którzy pisali o teratologii, je d n ą z najbardziej godnych uw agi właściwości dziedzicze­

nia potworności ma być przekazywanie przez danego osobnika swemu potom­

stw u nie ja k ie jś cechy anormalnej okre­

ślonej, lecz właściwości ogólnej, nieokre­

ślonej, niewyraźnej tendencyi, k tóra się uwidocznić może w tej lub owej postaci anatomicznej. Postać zaś owa może być nieskończenie zmienna, zarówno co do podlegającego modyfikacyi narządu, ja k i co do wyglądu ogólnego.

Pojęcie „dziedziczności rozbieżnej', sprzeczne w terminach, paradoksalne co- najmniej, miało świetne powodzenie. Gdy­

by miało ono odpowiadać rzeczywisto­

ści — w tedy wszelkie poszukiwania nad wartością ewolucyjną zmienności terato- logicznej straciłyby racyę bytu: byłby to chaos zupełny, bezwzględna niesta­

łość. Tymczasem je d n ak „dziedziczność rozbieżna11 j e s t frazesem tylko, wynikłym ze zbyt pośpiesznego tłumaczenia pewnej ilości faktów, pod wpływem, z jednej strony, pomysłów Prospera Lucasa co do dziedziczności chorób nerwowych, z dru­

giej zaś — powierzchownej lektu ry dzieł Izydora Geoffroy Saint-Hilairea i C. Da- restea. Bez wątpienia, niekiedy fakty zdają się być bardzo wyraźne: zdarza się widzieć w szeregu pokoleń, zarówno ludzkich ja k zwierzęcych, następczość anomalij n ad er rozmaitych. Tak np. Cha­

bry zauważył, że u żachwy Ascidiella aspersa niektóre samice są szczególnie uzdolnione do produkowania osobników anormalnych: są to, podług jego określe­

nia, samice „potwororodcze".

Zwolennicy „dziedziczności rozbieżnej11 zdają się te d y być w zgodzie z danemi obserwacyi, u p atru jąc tu wogóle istn ie­

nie tendencyi ogólnej w kierunku w y­

tw arzania anomalij. Lecz jeżeli w niknie­

my głębiej w tę sprawę, przekonam y się wprędce, że wiele z pomiędzy ty ch ob- serwacyj było tłum aczonych w sposób po­

wierzchowny, że niema tu wcale żadnej

„tendencyi"—t. j. istności metafizycznej bez znaczenia naukowego, lecz że „dzie­

dziczność rozbieżna11 nie je s t niczem in- nem, j a k wprost brakiem dziedziczności wogóle. Napróżno, chcąc podtrzymać owo pojęcie dziwaczne, powołują się n a po­

wagę Izydora Geoffroy Saint - Hilairea, wkładając w jego u sta zdanie, że „po­

twór je st potworem w całej swej orga- nizacyi" i wnioskując stąd o istnieniu

„tendencyi" do potworności. Otóż Geof­

froy S-iint-Hilaire nigdy nie napisał tego dziwnego aforyzmu, niema go nigdzie w żadnym z trzech tomów jego „Traite de Teratoiogie“. Zdanie to należy całko­

wicie do Darestea, lecz w tekście jego j e s t ono uzupełnione w sposób, nadający mu zupełnie dokładne znaczenie i zupeł­

nie inną doniosłość. Jestto streszczenie idej Izydora Geoffroy Saint-Hilairea. Bez- wątpienia w tej formie aforyzmu zdanie to może dać powód do najrozmaitszych komentarzy i wywodów. Aby wszakże zrozumieć jego znaczenie istotne, należy zwrócić się do źródeł — o co, zdaje się, nie zatroszczono się dotąd wcale. Mia­

nowicie Geoffroy Saint-Hilaire wypowia­

da w sposób zupełnie wyraźny, że pewne formy potworności, modyfikując zasadniczo czynność fizyologiczną n arzą­

du anormalnego — odbijają się n a całym ustroju. Odbicie się to należy do rzędu korelacyj fizyologicznych; autor wyjaśnia tę myśl, cytując przykład niedrożności odbytnicy i zmian anatomicznych serca.

Nie chodzi tu tedy o ogólny stan po­

tworny, lecz o pewien stan określony, spowodowany przez daną, a nie inną ano­

malię budowy. Izydor Geoffroy Saint-Hi­

laire J) dodaje z naciskiem, że anomalie drobne nie wywierają żadnego w pływ u na s tan ogólny ustroju—a chodzi tu prze­

cież właśnie o owe zboczenia nieznaczne.

Taka była mianowicie myśl Geoffroy Saint-Hilairea i D areste 2) w tem właśnie

J) I. G eo ffro y S t.-H ila ire : „T raite de T erato- lo g ie “. T. T, str. 47 i n ast., T. I I I , str. 402—403.

3) C. D areste: „R ech p rch es su r la p ro d u ctio n a rtific ie lle d es ro o n stru o eites“ . I I od s tr. 228.

(10)

WSZECHŚWIAT Na 25 pojął j ą znaczeniu. Ten ostatni uważał

naw et, że jego poprzednik przesadził nie co doniosłość korelacyj fizyologicznych, sądząc, że nie należy ich zbytnio uogól­

niać. W ten sposób je steśm y bardzo d a­

lecy od pojęcia nieokreślonego s tan u po­

twornościowego, ujawniającego się zapo­

mocą cech zewnętrznych zmiennych, za­

leżnych od różnych okoliczności 1).

Zresztą, gdy b y naw et I. Geoffroy St.- Hilaire przypuszczał istnienie takiego s tan u potwornościowego, nie mielibyśmy powodu przyjąć go właśnie na tej j e d y ­ nie podstawie; nie zaszkodzi wszakże sprawie naszej wykazanie, że „tendencya do zboczenia11 nie ma na swoje poparcie (poparcie jedyne) — n aw et powagi w ie l­

kiego imienia.

S tając obecnie na gruncie dokładnie wyjaśnionym, winniśmy uważać poglądy I. Geoffroy St.-Hilairea za odpowiadające faktom oczywistym. Możemy pozateni i powinniśmy rozszerzyć ram y zagadnie- nia, w yjść poza dziedzinę korelacyj fi­

zyologicznych i wejść w sferę korelacyj morfologicznych, nieznaną tw órcy tera- tologii. Z tego p u n k tu widzenia nie u le­

ga wątpliwości, że każdy objaw zmień ności w yraża pewne przystosowanie, lub dążenie do przystosowania, ustroju do danych wpływów otoczenia. Miejscowa czy umiejscowiona, zmiana wszelka w ią­

zać się musi, aczkolwiek w stopniu n a ­ der ro zm a ity m —z całością u stro ju w ten sposób, że w yniknie ona z zachwiania jego równowagi normalnej. Tworzy się rów now aga nowa, tak ustalona, że po­

zornej anomalii odpowiedzieć muszą za­

wsze określone zmiany korelacyjne. Ta­

ki stan rzeczy wyrażamy, mówiąc, że zwierzę przystosowuje się do swojej ano­

malii. Zmiany n a tu ry korelacyjnej mo-

') P s e u d o -c y ta ta z I. G eoffroy S t.-H ila ire a z n a jd u ję się u p e w n y c h a u to ró w w p o sta c i dzi­

w n ie d o k ła d n ej. Z n alazłem w k sią żc e św ieżo w y d a n e j i z re sz tą pozbaw ionej w szelkiej w a rto ­ śc i—rze k o m y u stęp z Iz y d o ra G eo ffro y S aint-H i- lairea, um ieszczo n y w c u d z y sło w ie - p odczas g d y j e s t to popirostu je d y n ie w y ra z o p in ii ro z p o w sz e ­ ch n io n ej — bez ż a d n e g o zw ią zk u z te k s ta m i a u ­ te n ty c z n e m u

gą być umiejscowione w pewnej okre­

ślonej ściśle okolicy, mogą też rozpro­

szyć się po całym ustroju. W każdym razie, osobnik staje się anormalnym nie tylko pod względem pewnych swych cech morfologicznych, lecz cała organizacya jego staje się mniej łub więcej potwor­

ną. Lecz—i tu właśnie mieści się p unkt najdonioślejszy spraw y — samo przysto­

sowanie to ma zawsze postać i kierunek określony; nie je s t to stan potworny n ie ­ wyraźny, uzewnętrzniający się w sposób nieokreślony przez dowolną cechę zewnę­

trzną, nie je st to ja k a ś „tendencya“ — p rosta istność scholastyczna; samo przy­

stosowanie odpowiada jaknajściślej d a ­ nej postaci anomalii i tylko jej. Samo przystosowanie zmienia swą postać za ­ leżnie od każdego danego osobnika i k a ­ żdej danej anomalii i nie może przeobra­

żać się z jednej postaci w inną. Wbrew przeciwnie ż rózpowszechnionem mnie­

m a n iem —cechy morfologiczne nie są w y­

nikiem ogólnej kon sty tucy i wewnętrznej:

jed n o je s t związane nierozdzielnie z dru- giem, stanowiąc razem całość, której części zmieniać się mogą jedynie w za­

wisłości wzajemnej.

Stąd Wynika, że jeżeli ja k aś zmiana teratologiczna staje się dziedziczną, to staje się ona dziedziczną w całej swej rozciągłości, ze w szystkiemi swemi a t r y ­ butami; ta mianowicie zmiana, a nie in­

na, udziela się w sposób ciągły od j e ­ dnego pokolenia do następnego.

3.

Cóż znaczą wobec tego fakty, dość liczne, występow ania w jed n ym szeregu pokoleń anomalij różnorodnych? Co zna­

czą osobniki rodzące specyalnie potwo­

ry, j a k u żachw Chabryego? Z tego co­

śmy powiedzieli wyżej, wynika, że z fa­

któw tych nie mamy prawa wyprowadzać wTniosków, przeczących znaczeniu ewolu­

cyjnemu anomalij i przeczyć ich odzie­

dziczaniu w je d y n em możliwem znacze­

niu tego wyrazu. Ale to nie je s t je sz­

cze wyjaśnienie. Starałem się wyjaśnie­

nie właściw e streścić jeszcze przed kil­

ku laty; teraz zostało one poparte sze­

(11)

JMó 25 WSZECHŚWIAT 395 regiem doświadczeń, nieulegających za­

przeczeniu. W ypow iedziałem wówczas przeświadczenie ')> że budowa zarodzi przedstawicieli pokoleń potwornych nie je s t jednakow a zś zwyczajną budową za­

rodzi osobników danego gatunku. W śro­

dowisku normalnem odczyny owej za­

rodzi różnić się muszą w pewnym sto­

pniu od odczynów normalnych.

Obserwacye i doświadczenia, poczynio­

ne nad m ateryałem botanicznym przez de Vriesa, a ostatnio, w sposób jeszcze bardziej przekonywający, przez Blaring- ham a—wyświetliły tę spraw ę w stopniu wystarczającym. Gdy zapomocą jakiego- bądź środka zakłócimy mniej lub więcej dotkliwie przebieg normalny życia rośli­

ny, ta ostatnia wydaje nasiona o właści­

wościach wewnętrznych odmiennych od normalnych. Ta różnica w budowie n a ­ sion uzewnętrznia się w powstaniu ccch anormalnych u osobników, pochodzących z tych nasion, aczkolwiek ich kiełkowa­

nie odbywa się w tem samem miejscu, w którem rosły rośliny rodzicielskie.

I nie tylko to nowe pokolenie składać się będzie z osobników anormalnych, lecz w dodatku osobniki te będą miały cechy nader różne. Najczęściej ogół tych osob­

ników, pochodzących ze wspólnego pnia, rozdziela się na kilka grup, z których każda wykazuje różne postaci anomalij.

Po wysianiu kolej nem nasion, pochodzą­

cych od tych różnych postaci anormal­

nych, pow tarza się znowu to samo zja­

wisko: powstaje trzecie pokolenie, w któ­

rem poszczególne osobniki dotknięte są znowu najrozmaitszemi anomaliami. Po­

kolenie następuje za pokoleniem, a wciąż zauważyć niemożna najmniejszej bodaj stałości cech teratologicznych: ogranicza­

jąc się do prostej obserwacyi faktów, możemy dojść do przeświadczenia o istnieniu pokoleń potwororodnych; chcąc tłumaczyć fakty bez usiłowania ich zro­

zumienia—powołujemy się na „dziedzicz­

ność rozbieżną".

Otóż jeżeli będziemy śledzili dokładnie

') E t. R abaud: „L ‘atav ism e e t ies phenom e- nes te ra to lo g i(ju e s“. R e v u e S c:e n tifiq u e 1905

przebieg dalszy podobnych doświadczeń, to zauważymy wreszcie, że po pewmej ilości pokoleń — naogół dość zmien­

nej — jedna z owych form teratologicz­

nych nagle się utrwali, reprodukując się wciąż w jednej i tej samej postaci, o ile, naturalnie, ogół warunków pozostawać będzie bez zmiany: obok form zmiennych i niestałych utworzy się odmiana ustalo­

na. Cechy teratologiczne utrwalone w ten sposób nie koniecznie muszą być podobne do cech anormalnego prarodzi- ciela pierwszego: nie istnieje tu żaden konieczny związek dziedziczny, albowiem dziedziczność zaczyna ujawniać swoje działanie dopiero od chwili ustalenia anomalii.

A więc wyniki doświadczalne w y ja ­ śniają nam zupełnie dokładnie znaczenie objawów, obserwowanych już oddawna wśród zjawisk teratologicznych. W y p ły ­ wa stąd niezaprzeczona identyczność wa- ryacyj o dużej amplitudzie, zwanych mutacyami, z waryacyami teratologicz- nemi. P u n k t wyjścia pierwszych i d ru ­ gich je s t jeden i ten sam, mianowicie zmiana ważna warunków zewnętrznych.

Zmiana ta może się odbić na ustroju bez­

pośrednio lub pośrednio. Zranienie r o ­ śliny drogą brutalnego traum atyzm u lub zmienienie środowiska, w którem j ą ho­

d ujem y—może doprowadzić do je d n ak o ­ wych wyników.

Wynik ten polega przedewszystkiem na zakłóceniu równowagi pomiędzy ustro­

jem a środowiskiem, na zmianie wymian wzajemnych w skali zmiennej, lecz d o ­ niosłej. Powstaje ja k b y organizm nowy, umieszczony w środowisku normalnem i do środowiska owego organizm ten przystosowywać się musi. Przystosowy­

wanie się to odbywać się nie może od- razu i bezpośrednio, a dopóki nie ustali się ono — metabolizm ustroju musi być znaczny. Zdaje się, że zmienność ta od­

bija się bezpośrednio na produktach płciowych, których budowa zaczyna od­

biegać od budowy zwykłej, odziedziczo­

nej, zależnej od właściwości środowiska normalnego. Wchodząc w pewien kon­

flikt z owem środowiskiem normalnem, budowa produktów płciowych zmieniać

(12)

396 W SZECH ŚW IA T M 25 się musi, odbiegając od ty p u zwykłego,

czego wynikiem je s t rychłe ukazanie się nowych cech morfologicznych, Zdarzać się może niekiedy, że ustrój odrazu znaj­

duje drogę do rów nowagi stałej i wów­

czas cecha morfologiczna, odpowiadająca owej równowadze, u stala się bezpośred­

nio, staje się dziedziczną. Lecz zjawisko to nie j e s t częste ani stałe. N ieskoń­

czona złożoność ustrojów żywych, skom ­ plikowanie korelacyjne licznych odczy­

nów — stają często na przeszkodzie bez­

pośredniemu ustaleniu się równowagi stałej. I wówczas je ste ś m y św iadkam i rozm aitych „prób“, w różnych czynionych kierunkach, a objawiających się zapomo­

cą swoistych cech morfologicznych, przez anomalie wciąż zmieniające się i dające początek innym , również n iestałym ano­

maliom. Ten okres niestałości, „wybu- chowości“ trw ać może krócej lub dłużej, aż dopóki nie w ytw orzy się rów nowaga stała, g a tu n ek ustalony. Lecz niema n a ­ praw dę żadnego łącznika dziedzicznego pomiędzy formami ustalonem i a p o s ta ­ ciami przejściowemi o równowadze n ie ­ stałej: różnice pomiędzy temi formami dowodzą właśnie braku dziedziczności.

Dziedziczną j e s t pew na dana organiza- cya, szukająca wśród danego środowiska stanu równowagi stałej.

Okresy niestałości, stwierdzone ta k do­

kładnie przez de Yriesa oraz przez Bla- ringham a w świecie roślinnym, n ap oty ­ kają się także i u zwierząt. Pokolenia potwororodne Chabryego należą do tej właśnie kategoryi zjawisk; do tej samej k ateg o ry i sprowadzają się też fak ty w y­

stępow ania różnych anomalij w szeregu następujących po sobie pokoleń. W y n i­

ka to w prost z rozważań powyżej p rzy ­ toczonych, które dowodzą niewątpliwie, że mutacye i anomalie są je d n em i tem samem. Dodać tu tylkoby można, że m utacye są to anomalie dziedziczne.

Wszakże trudno j e s t bardzo ustanow ić ścisłą granicę pomiędzy anomaliami zdol- nem i do u trw alen ia się, a takiemi, k tó re ustalić się nie są w stanie, gdyż rola rozstrzygająca w ty m względzie przypada przedew szystkiem czynnikom zewnętrznym.

Wreszcie dochodzimy tutaj do wnio­

sku, że tworzenie się anomalij j e s t je ­ dnym z_e sposobów ewolucyi ustrojów.

Tłum. J. Tur.

(dok. nast.)

Al(ademia Umiejętności.

Wydział matematyczno-przyrodniczy.

Posiedzenie dnia 4 maja 1908 r.

Przew odniczący: D y re k to r 7£. O ls z e w s k i-

Czł. K. Olszewski przedstawia pracę wła­

sną p. t.: „Skroplenie gazów (szkic histo ­ r y c z n y ) '.

P rofesor Olszewski przedstawia w k ró tk o ­ ści stan badań nad skropleniem gazów przed r. 1883, i podnosi znaczenie doświadczeń F ara daya, N a tterera , Andrewsa i Cailleteta;

przechodzi następnie do badań w ykonanych w Krakowie w r. 1883 i podaje wyniki t y c h ­ że, otrzym ane wspólnie z Wróblewskim (skroplenie tlenu, azotu i tle n k u węgla) j a ­ koteż wyniki prac swoich i Wróblewskiego, w y k ona nych osobno w pracowniach chemi­

cznej i fizycznej. W dalszym ciągu opisuje przyrząd używ any w jego pracach nad skro­

pleniem i zestaleniem gazów t. zw. dosko­

nałych, jakoteż nad oznaczeniem ich p u n k ­ tów k ry ty c z n y c h , t e m p e r a tu r wrzenia i to ­ pliwości, Drugi z opisanych przyrządów służył przeważnie do skraplania większych ilości tlenu, którego używano jako środka oziębiającego. Trzeci przyrząd, służący do skraplania wielkich ilości powietrza i wodo­

ru, w yrabiany bywa przez tutejszego me­

cha nika uniwersyteckiego. Stałe k ry ty c z n e jakoteż te m p e r a t u r y wrzenia i topliwości gazów, oznaczone w tutejszej pracowni che­

micznej ju ż to przez p. Olszewskiego, już też częściowo przez p. T. E streic hera, z o s ta ł/

zestawione tabelarycznie. N a końcu ro z p ra ­ wy znajduje się chronologiczny spis prać dotyczą cych skroplenia gazów a w ykona­

n y ch w K rakowie przez p. Olszewskiego, ja k o też przez W róblewskiego, W itk o w sk ie ­ go, Natansona, E stre ic h e ra i K rzyżanow ­ skiego w latach od 1883 - 1906.

Ozł. H. H oyer przedstawia pracę własną p. t.: „Badania n ad układem limfatycznym kijanek. Część 11“ .

Badacz opisuje rozwój przednich serc lim- fatycznyoh. Serca te zawiązują się już u kijanek, mających 4,5 r>\m długości, u k t ó ­ ry c h rozpoczynają się dopiero rozwijać skrzeja zewnętrzne. Pięrwsgy zawiązek serc w y ­

(13)

M 25 W SZECHŚW IAT 397 stępuje jako mały pęcherzyk o kształcie

wrzecionowatym. J e d e n koniec serca łączy się z vena vertebralis anterior, na drugim końou widać pierw otnie kom órkę w k s z ta ł­

cie stożka, w następnem stad y u m pasmo komórek, a nareszcie naczynie. Naczynie rozgałęzia się k u przodowi, tw orząc d uctus cephalicus, i k u tyłowi jako t r u n c u s late- ralis corporis. Z ty c h naczyń odgałęziają się k u tyłowi naczynia limfatyczne ogona.

Tylne serca limfatyczne rozwijają się z ve- na vertebralis posterior dopiero wtenczas, gdy zaczynają w y ra stać kończyny tylne.

Yena vertebralis post. pozostaje także u ża­

by dorosłej, dobiegając do końca kości ogo­

nowej. Z badań t y c h p. H oye r wyciąga następujące wnioski: u k ład lim fatyczny jest filogenetycznie młodszy od krwionośnego, bierze początek z układ u żylnego i w yrasta od środka ku obwodowi.

Czł. Olszewski przedstawia rozprawę p.

Kazimierza Jabłczyńskiego p. t.: „Kataliza w układzie niejednolitym; rozkład chlorku ehromawego przy blaszce platynow ej".

W pierwszej części rozprawy p. J . udo­

wadnia, że rozkład chlorku ehromawego przy platynie jest zjawiskiem czysto dyfu- zyjnem i że re akeya chemiczna przebiega z szybkością praktycznie nieskończoną.

W części drugiej bada w pływ stężenia H01 i Or Cl3 oraz wpływ KOI, Ca CL i C rC l3.

W części trzeciej zajmuje się działaniem t. zw. „ tru c iz n “ na p latynę platynow aną.

Czł. Godlewski przedstawia pra cę p. H e ­ leny Krzemieniewskiej p. t.: „ W sprawie żywienia się az otoba ktera“ .

P. Krzemieniewska, podjąwszy szczegóło­

we badania nad zapotrzebowaniem soli m i­

neralnych przez azotobaktera, podaje t y m ­ czasową wiadomość o doświadczeniach, k tó ­ re wykazują, że re zu ltat Gerlacha i Yogla, jakoby azotobakter mógł się należycie roz­

wijać w pożywce, nie zawierającej potasu, je st błędny. P. K. stwierdziła, że potas jest dla azotobaktera niezbędny i że nie m o ­

że t u naw et być zastąpiony przez rubid, co ja k wiadomo jest możliwe w żywieniu in­

n ych n iektórych bak tery j i grzybów.

Czł. H. Zapałowicz przedstawia własną pracę p. t.: „ K rytyczny przegląd roślinności Galicyi. Część XIII".

W części tej p. Z. opracował resztę g a ­ tun k ó w z rodziny J a s k ro w a ty c h (R anuncu- laceae) i opisał między innemi 5 nowych mieszańców z rodzaju Pulsatilla, R anuncu- lus i T halictrum , k tóre w obu ostatnich ro­

dzajach należą wogóle do rzadkości.

Czł. Bandrowski przedstawia rozprawę p.

M. Dziurzyńskiego p. t.: „O międzycząste- czkowej przemianie dwufenylohydrazofenylu pod wpływem chlorowodoru".

D w u f e n y lo h y d r a z o f e n y l, p o d d a n y d z ia ła ­

niu suchego chlorowodoru w roztworze ben­

zolowym, ulega przemianie międzycząstecz- kowej, tworząc obok niewielkich ilości dwu- fenylazofenylu zasadę semidynową: ortoami- nodwufenylofenylamin o wzorze

c6

h5- c6 h3—On h2

^ n h- c, h5 i zasadę d w u fe n y lin o w ą :

O C6 H5~ ą H 3- N H 2

{1)XC6 H4 - NH.,.

Czł. Cybulski przedstawia rozprawę d-ra E d m u n d a Rosenhaucha p. t.: „O powsta­

waniu flory w fizyologicznym worku spo­

jówkowym u noworodków".

P rzy stęp u jąc do pracy niniejszej, p. R.

postanowił skontrolować wyniki dotychcza­

sowe, oznaczyć dokładniej czas, w którym następuje osiedlenie się drobnoustrojów w fi­

zyologicznym w orku spojówkowym, wyoso­

bnić i oznaczyć rodzaje drobnoustrojów, na­

p o tykanych w w orku spojówkowym w pier­

wszych dniach życia pozamacicznego, oraz wyświetlić stosunek flory worka spojówko­

wego noworodków do flory worka spojówko­

wego osobników dorosłych.

Zbierając m ateryał ze spojówki sposobem Axenfelda zapomocą wyżarzonej ezy p la ty ­ nowej i szczepiąc najpierw na surowicy, a potem na szeregu innych pożywek, p. R.

na podstawie 200 doświadczeń doszedł do następujących wniosków:

1) W o r e k spojówkowy je s t bezpośrednio po urodzenia jałowy; 2) osiedlenie się w nim drobnoustrojów następuje podczas pierw­

szych 24 godzin życia pozamacicznego; 3) po 24 godzinach flora fizyologicznego worka spojówkowego jest stała i 4) w zasadzie nie różni się od flory spojówki osobników doj­

rzałych; 5) do stałych mieszkańców worka spojówkowego noworodków należą: staphy- lococcus albus non liąuefaciens i bacillus xerosis; 6) inne drobnoustroje zjawiają się tylko sporadycznie; 7) jeszcze rzadziej obser­

wować można mikroby chorobotwórcze, przy- tem w bardzo niewielkiej ilości; 8) po 24 godz. życia pozamacicznego nie stwierdzono, w pierwszych dziesięciu dniach życia no­

worodka, ani jednego jałowego worka spo­

jówkowego; 9) zakażenie rzeżączkowe spo­

jówki noworodków następuje w przeważnej liczbie przypadków najprawdopodobniej nie podczas samego a k t u porodowego, ale w pier­

wszych dniach życia niemowlęcia.

(14)

398 W SZECH ŚW IAT Na 2 5

S P R A W O Z D A N I E .

Klucz do oznaczania m inerałów n a p o d ­ s t a w i e c e c h z e w n ę t r z n y c h i n a j ­ p r o s t s z y c h r e a k c y i c h e m i c z n y c h p o d ł u g A. W e i s b a c h a , E. F. P 1 a t - t n e r a i i n n y c h ź r ó d e ł , o r a z w ł a s ­ n e g o d o ś w i a d c z e n i a z e s t a w i l i Z y g ­ m u n t R o ż e n i S t e f a n K a m e c k i a s y ­ s t e n c i z a k ł a d u m i n e r a l o g i c z n e g o w U n i w e r s y t e c i e J a g i e l l o ń s k i m p o d r e d a k c y ą p r o f . J . M o r o z e w i - c z a . W a rs z a w a nakład księgarni E . W e n de i spółka (T. Hiż i A. T u rk u ł), L w ó w — H. A ltenberg. 1908. Cena K. 2 5 0 = R b . 1.

D ru k W. L. A n czy ca i S-ki w Krakowie.

Z radością w ita książkę wymienioną każ­

dy, kom u leży na sercu nie rozpowszech­

nianie w narodzie naszym przem ijających a sz u m n y c h koncepcyj myślowych, sn u ty c h na tle n au k przyrodzonych, ale kto dba i rad widzi gru n to w a n ie się faktyczne rze­

telnego znawstwa przyrody.

B rak źródła, w którem dyletant-zbieraez lub uczeń począ! kujący mógłby zmdeśó wiadomości do oznaczenia m inerału potrzeb­

ne, dawał się odczuwać wszędzie, gdzie uczyć należało mineralogii; brakowi te m u stara ł się po części zaradzić St. Kontkiewicz, poświęcając część swego podręcznika sp ra­

wom rozpoznawczym i układając ją również w postaci tablicy dychotomicznej, lecz szczup­

łość miejsca i zakres książki elem entarny nie pozwolił mu wyczerpać zadania w cał­

kowitej mierze. Samoistne wydaw nictw o rzeczone spełni swoje zadanie należycie i całkowicie lukę dotkliw ą wypełnia swojem szerokiem i źródłowem opracowaniem.

A utorowie i re d ak to r postąpili sobie jak- najlepiej, jednocząc tablice opisowe Weisba­

cha z podręcznikami tra k tu ją c e m i rozbiór jakościowy dm uchaw ką. To je s t główna i istotna cecha książki, k tó rą korzystnie w y ­ różnia się ona od dotychczasowych cudzo­

ziemskich opracowań tego rodzaju.

D ru g ą równie ważną jej zaletą jest to, że nie stanowi ona kompilacyi tylko książ­

kowej, ale je s t owocem p r a k ty k i bezpośred­

niej, re d a k to r jej bowiem i współautorowie są kierownikami bardzo ludnej pracowni, w której rok rocznie, jeśli nie myli pamięć pi­

szącego, z górą pięćdziesiąt osób bierzo po­

czątki edukacyi mineralogicznej pod ich kierunkiem. W szelkie więc niedokładności i niedopatrzenia źródeł, jakiem i posługiwali się pp. J . M., Z. R. i St. K. zostały u s u ­ n ięte i poprawione, a ru b r y k a „reakcj e c h e ­ miczne" wielokrotnie sprawdzana zawiera

niejeden oryginalny nab y tek poczerpnięty z badań osobistych i prób redaktora i a u ­ torów.

Dziełko, o którem mówimy, składają czę­

ści następujące: A ) Przedmowa, w której p. Morozewicz krótkiem i słowy powiadamia czytelnika o drodze, na jakiej powstało oraz sposób, w jaki dokonane zostało opracowa­

nie rzeczone. B ) W skazówki dotyczące spo­

sobu używ ania „Klucza". Zawierają one 39 krótkich artykulików: 1) ogólny, 2) w s tęp ­ ny, 3) cechy zewnętrzne, 4) blask, połysk, 5) przezroczystość, 6) barwa (kolor), 7) r y ­ sa, 8) spójność, 9) łupliwość, 10) przełam, 11) twardość, 12) ciężar właściwy, 13) po­

s ta ć skupienia, 14) magnetyzm, 15) narzę­

dzia, 16) klucz, 17) czynność oznaczania, 18) reakcye, 19) dmuchawka, 20) narzędzia do rozbioru dmuchawkowego, 21) meohani- ka dm uchania, 22) podkłady, 23) odczynni­

ki, 24) próby bez odczynników, 25) ocena topliwości, 26) barwienie płomienia, 27) pró­

ba w ru r c e zamkniętej, 28) próba w rurce otw artej, 29) próba na węglu, 30) próby z odczynnikami, 31) prażenie na węglu, 32) próba z boraksem, 33) szlakowanie, 34) p r ó ­ ba z fosforanem, 35) zabarwienie perły, 36) próba z sodą, 37) próba z roztworem ko­

baltowym, 38) ogólny bieg prób dm uchaw ­ kowych, 39) próby na drodze mokrej.

„W sk a z ó w k i11 te niezmiernej wagi re daktor książki z zadziwiającą wyłożył zwięzłością, k tó ra bynajmniej nie uszczupliła jasności i ścisłości. Dalej idzie tablica licznych skróceń. P otem następuje 83 stronic wła­

ściwego klucza. Ułożony on jest tab ela ry ­ cznie i zawiera ru b ry k i następujące: 1) n a ­ zwa i skład chemiczny, 2) połysk, 3) b a r ­ wa, 4) rysa, 5) twardość, 6) spójność, 7) krysz ta ły (a układ, b pokrój, c łupliweść), 8) skupienia (a postać, b przełam), 9) w ła ­ sności szczególne, 10) reakoye chemiczne.

Książkę zam yka skorowidz abecadłowy, za­

wierający spis 312 nazw w kluczu wspom­

nianych.

K o re k ta staranna. F o r m a t dla książki pod­

ręcznej zupełnie właściwy, piszący wolałby szersze m arginesy dla ew entualnych dopis­

ków i papier matowy zamiast u żytego p o ­ łyskującego. S trona wydawnicza prezentuje się dość znośnie, co tem dziwniejsza, że jest to książka przyrodnicza z pod prasy W. L.

[ A nczyca, a firma ta dotychczas w p ro st po barbarzyńsku obchodziła się z każdym t e k s ­ tem zawierającym liczby i wzory. W id o cz­

ny t u wpływ firmy E . W ende, stale tam drukującej swe wydania, chociaż i w dzieł­

ku rozpatryw anem rzucają się w oczyr ko- szlawe wzory chemiczne, lub nieusprawie-

i dliwione w nich rozstawiania i ściskania

! oraz dawna r u t y n a ukryw ania wzorów i

Cytaty

Powiązane dokumenty

wiem żaden stan komórki nie może być utrzym any.. Je s t ogólną właściwością każdego żywego systemu, że się stale zmieniać musi. Jego proces | życiowy

ne zwierzęcia zależą od determinantów , znajdujących się w jeg o pierworodnej komórce i przekazujących się potomstwu po podziale, staje się jasnem , że

kości światła, Gdyby to przypuszczenie okazało się słusznem, to w ten sposób jednolite wytłumaczenie sił przyrody s ta ­ łoby się rzeczą

Możnaby sądzić, że w w arunkach fi- zyologicziych mała ilość śliny unika działania soku żołądkowego, dostaje się do dw unastnicy i tam wobec reakcyi

Za tą jednolitością przemawia również fakt, obserwowany przez Hertwiga u Acti- nosphaerium. Jądra zachowane dzielą się dalej, powstają gam ety, które łączą

2.. Nieprzerwana s u ­ cha pogoda trw a całemi miesiącami bez chmUrki ani obłoczka i gdyby nie obfita rosa nocna, posucha byłaby szkodliwa dla świata

Różnorodność prac jego przejawia się jeszcze bardziej, niż uczynić to może tom niniejszy, jeśli zechce się uwzględnić ba­. dania, których Curie nie ogłosił,

niach ty ch zw ierząt zaprzeczyć nie można, lecz rozwój ich w przewodzie pokarm ow ym nie został d otych czas ustalon y... W ob ec tego