M 18 . Warszawa, d. 5 maja 1895 r. T o m X I V ,
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata-
i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:
Deike K., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K.
Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblewski W.
■Adres ZESećLaJscsri: ICrakowskie-Przedmieście, IbT r © © .
T E O R Y A
pyłu atmosferycznego
Ehrenberga i Nordenskjolda.
Do zjawisk przyrody dokładnie jeszcze do dziś nie zbadanych, a których w ytłum aczenie opiera się dotychczas tylko na przypuszcze
niach i teoryach, należy zjawisko pyłu atm o
sferycznego. Zjawisko to, jakkolw iek tak często, a w niektórych krajach naw et stale występujące, do dziś dnia właściwie nie je st objaśnione.
O hrystyan G otfryd E hrenberg był pierw
szym, który się bliżej za ją ł tem zjawiskiem. ; On to na podstawie licznych wzmianek histo
rycznych, sięgających najdalszej starożytno
ści, dowiódł, że opady kurzu w ystępują w pewnych okolicach regularnie, ja k np. n a 1
zachodniem wybrzeżu północnej i środkowej Afryki, w innych peryodycznie,jak np. w k ra jach nad morzem Śródziemnem; nakoniec, że się rozszerzają częstokroć nad całą E u ro p ą aź do Szwecyi nawet,— w Azyi zaś ponad
B eludźystan, T urkestan, Mongolią aż po Chiny środkowe. Dalej E hrenberg wykazał, n a podstawie badań mikroskopowych, ich odmienność składników i barw; te masy k u rzu bowiem, które w pasie między A fryką, S yryą a E u ro pą opadają, okazują barw ę czerwoną i zaw ierają żelazo, miedź, mangan, sod j pewną ilość ciałek roślinnych, m asy zaś unoszące się n ad A zyą posiadają barwę żółtą a pomiędzy częściami składowemi — glinę.
Skądże się bierze ta ogromna, niezmierzo
na m asa pyłu unoszącego się w atmosferze?
Pochodzenie właśnie tych mas lotnych, o od- miennem zabarwieniu i składnikach, je st tym nowym węzłem gordyjskim, który świat uczonych sta ra się rozwiązać.
Ogół uczonych wyprowadza pochodzenie tego kurzu czerwonego z A m eryki południo
wej, a to n a podstawie organizmów odkry
tych w tym kurzu. H enryk W ilhelm Dove
w dziele swem p. t. „ITber Eiszeit, Folm und
Scirocco,” B erlin 1867, oznacza z jednej
strony Lhanosy w W enezueli jako miejsce
powstawania tych mas, z drugiej atoli strony
i niezmierzone przestrzenie Sahary. Tego
samego zdania są Clapperton, ks. Secchi,
D arw in i Duveyrier. Ojczyzną zaś m as pyłu
żółtego Azyi, m ają być ogromne obszary Azyi
274 WSZECHSW1AT N r 18.
środkowej, gdzie według Hichthofena, P rze - walskiego i L . Loczyego—znany „Lóss,” po
siadający barwę żółtą, nadaje tym masom właściwą im barwę i części składowe.
A jakie olbrzymie masy kurzu tego w iatry przez tysiące mil ze sobą unoszą, możemy zobaczyć na kilku choćby przykładach.
W r. 1755 pył ten opadł w okolicy Lago M aggiore na przestrzeni 200 mil kw., zasy
pując wszystko w arstw ą n a cal grubą.
Jeszcze większych rozmiarów opad obserwo- 1 wano w r. 1803 we W łoszech i Sycylii, kiedy pył ten pokrył przestrzeń 6 300 mil kw., a przypuszczalny ciężar tych mas wynosił 112 800 cetnarów. N akoniec E ritsch w swo
jej: „Allgemeine Geologie” oblicza m asę kurzu opadłego w r. 1863 koło wysp K a n a ryjskich o objętości 3 944000 m 3 — na 5 mi
liardów kilogramów. Te przykłady jakg dy - by zaprzeczają przypuszczeniu E h ren b erg a, , że te olbrzymie masy pyłu unoszącego się nad E uro pą, Azyą, A fry k ą i A tlantykiem z jedne
go wychodzą źródła i należą do jakiegoś nad
ziemskiego p asa albo pierścienia pyłowego w atm osferze. A przecież najnowsze b a d a nia sławnego podróżnika, profesora N orden- skjólda, ja k się zdaje, potw ierdzają to pozor
nie bujne i śm iałe przypuszczenie E h re n berga.
D nia 3 m aja 1892 opadły chm ury kurzu, od godziny 9 m inut 20 do godz. 12 m inut 50 w południe, podług czasu n a południku Greenwich, równocześnie na całym obszarze Szwecyi południowej, D anii aż do H olsztynu w masie przechodzącej 500 000 ton. O pad ten pochodził z chmury, k tó rą w iatr pędził w kierunku od północo-wschodu ku południo
wemu zachodowi n a przestrzeni 1600 km, a więc przez drogę, do przebycia której śred
nio silna b u rz a potrzebow ałaby 24 godzin.
Tym właśnie opadem zajął się N orden- skjóld.
Opadowi tem u towarzyszyła silna burza z gradem . K u rz był barw y szarej i n ad zwyczaj m iałki, wielkość oddzielnych z ia r
n e k w ahała się między 0,001 — 0,015 mm.
Z iarn k a te otaczało zazwyczaj ciało zaw iera
jące węgiel brunatny, nieokazujące jed n ak żadnego śladu budowy organicznej.
K ilku badaczy zwróciło uwagę N orden- skjolda, że praw ie równocześnie, bo 30 kwie
tn ia i w pierwszych dniach m aja 1892 r.
szalała silna burza w okolicy m orza Azów- skiego, podczas której atm osfera tam że cza
sami ta k pyłem by ła nasycona, że zasłaniała słońce. Oelem więc zbadania możliwej łącz
ności pomiędzy tem i burzam i, Nordenskjold, polecił zebrać kurz z dachów wież kościel
nych z n ad m orza Azowskiego i porównać z pyłem pochodzącym z opadu w Szwecyi i D anii. O kazało się jed n ak , że ich części składowe były inne, a ziarn ka kurzu rosyj
skiego były naw et 50 razy większe.
B ad ając wszechstronnie i ściśle pochodze
nie pyłu tego, N ordenskjold przychodzi w koń
cu do przekonania, że dotychczasowe, ogólne przypuszczenie, jakoby opady pyłu były po
chodzenia ziemskiego, nie może wytrzymać ścisłej krytyki naukowej. Pow iada naw et, że wśród takich okoliczności teorya E h re n berga, jakoby główna m asa kurzu, ta k p asa
towego ja k i polarnego, pochodziła z jednego stałego pierścienia pyłu, otaczającego zie
mię— powinna być ogólnie przyjętą.
O pierając się zatem n a licznych badaniach wielu uczonych i E hren berga, N ordenskjóld ta k form ułuje swoje zapatryw anie. „K ulę ziem ską równolegle do równika otacza pier
ścień pyłu atmosferycznego, niezmiernej obję
tości, składający się z kurzu krzemionkowe
go, zmieszanego z substancyą węgla, za
wierającego tlen i wodór. Z tego to pier
ścienia pochodzą te opady, które spadając w okolicach równikowych i m ieszając się z kurzem ziemskim, występują jak o pasato we. W okolicach biegunowych opady takie rzadziej występują i są daleko mniej zmie
szane z częściami składowemi pochodzenia ziemskiego.”
Powołując się na wyniki badań astrofi
zycznych la t ostatnich nad powstaniem sy
stem u słonecznego, nad światłem zodyakal- nem , nad osadami pow ietrza w okolicach rów nika, N ordelskjold przypuszcza stanow
czo istnienie takiego pierścienia atm osferycz
nego; zw raca jed n ak przytem uwagę, by tego pierścienia pyłowego nie identyfikowano z t. z.
„kom etoidam i,” z których swój początek biorą m eteory i pył kosmiczny.
T eorya więc E h re n b erg a znalazła po 30 leciech nowego bojownika, który b adając po
chodzenie tego zjawiska, przyłożył się nie
w jednym kierunku do w ytłum aczenia nie
N r 1 8 . WSZECHSWIAT. 2 7 5
zliczonych zjawisk kosmicznych i ziemskich, dotychczas na teoryach tylko opartych.
Józef Sroczyński.
O Z J A W IS K A C H
„oligodynamicznych.”
Pomiędzy pismami pozostałemi po zm ar
łym kilka lat tem u znakomitym botaniku, Nagelim, znaleziono pracę p. t. „O zjawi
skach oligodynamicznych w żywych kom ór
kach,” której treść tak była nieoczekiwana i interesująca, że pp. Schwendener i C ram er w Zurychu — po uprzedniem spraw dzeniu doświadczeń i spostrzeżeń opisywanych w tej pracy przez Nageliego— wydali ją w oddziel
nej broszurze. Obserwacye zaw arte tu taj zajm ują nietylko botaników, lecz wogóle biologów, a także chemików. W a rto też za
poznać się z niemi wobec doniosłości, jakiej mogą nab rać z czasem, gdy same te zjawi
ska lepiej zostaną zrozumiane.
S tan, w którym znajduje się ciecz, za tru ta przez „nieskończenie d ro b n ą” zawartość obcego ciała, nazywa N ageli oligodynamią.
„Oligodynamicznemi” zaś są dlań te wszyst
kie osobliwe zjawiska, które obserwować m ożna przy działaniu takiej cieczy n a istoty organiczne, zwłaszcza na pojedyńcze kom ór
ki. P unktem wyjścia dla badań N ageliego były prace Lowa i Bokornyego n ad działa
niem protoplazm y żywej na rozcieńczony roztw ór azotanu srebra. P ró b u jąc zacho
wanie się nitek wodorostu Spirogyra wzglę
dem roztworów tej s.>li, zauw ażył mianowicie Nageli, ź e jn ż najhardziej rozcieńczone ro z twory działają trująco i sprow adzają śmierć roślinki. Można było wszakże zauważyć pewne wyraźne różnice, zależnie od tego, czy stosowano mniej lub więcej skoncentrowane roztwory azotanu srebra. W m ało rozcień
czonym roztworze Spirogyra zam ierała, w skazując następujący obraz mikroskopowy:
zawartość komórkowa oddzielała się od o ta
czającej błony, paski chlorofilu zmieniały barwę, zachowując jed n ak swe położenie, a cała kom órka trac iła właściwą prężność.
W mocno rozcieńczonym roztworze n ato m iast było inaczej: spirale chlorofilu oddzie
lały się od plazmy, k tó ra pozostała skupioną w iednem miejscu, a cała kom órka zachowy
w ała sprężystość ja k za życia. W obec sta
łego występowania tych różnic anatom icz
nych w m artw ej komórce Spirogyry, różnic, zależnych od stopnia rozcieńczenia użytego I roztw oru soli srebra, N ageli uważał, że w pierwotnym wypadku — przy stosowaniu silniejszych roztworów — obumarcie wodoro
stu jest wynikiem chemicznego działania azo-
| tan u srebra, w drugim zaś przypuścił wpływ
| nieznanej bliżej siły, której „istnienie— ja k sam powiada — ze względów teoretycznych bardzo je s t prawdopodobne.” Zanim wszak
że począł w dalszym ciągu wysnuwać domy
sły hypotetyczne, dokonał szeregu bardzo ciekawych doświadczeń, których rezultaty zupełnie były niespodziewane.
Spirogyra, ja k się okazało, um ierała jeszcze w roztworze 1 : 1 000 000 000 0U0 000 azo
tan u sreb ra i to w przeciągu 3— 4 minut.
Ponieważ w rozcieńczeniu takiem na litr cieczy przypadają najwyżej 2 lub 3 cząsteczki soli, przeto nasunęło się pytanie, czy wogóle owo działanie tru jące przypisać należy azota
nowi srebra. Mimowoli przychodziła myśl, źe winną tu je st woda dystylowana. Z po
czątku N ageli oparł się takiem u przypusz
czeniu, albowiem woda dystylowana, o ile szkodliwą je s t dla roślin, zachowuje się tak dlatego, ponieważ nie zaw iera w sobie właśnie m ateryj mineralnych niezbędnych dla odży
wiania. W każdym zaś razie nie mogłaby sprowadzać m artw oty roślin ta k szybko, ja k to się działo w powyższych doświadczeniach.
W wodzie dystylowauej roślina um iera śm ier
cią głodową, a więc stopniowo, powoli, nigdy ta k nagle. N ageli pomieścił sporo egzem
plarzy Spirogyry w czystej wodzie dystylowa- nej i utrzym ał je pomimo to w doskonałym stanie. Przyczyny więc gdzieindziej szukać wypadało. W ybrano z kolei inne ciało tru jące, sublim at. Mocne roztwory tej soli zabi
jały Spirogyrę z charakterystycznem i obja
wami anatomicznemi. P rzy użyciu roztw o
ru 1 : 10 000 objawy te osłabły, a przy
1 : 1 000 000 zupełnie znikały. R oślina je d
276 WSZECHSW1AT. N r 18.
nakże pomimo to um ierała, tylko nie śm ier
cią, spowodowaną przez mocne roztwory, lecz w sposób taki, ja k to zachodzi przy rozcieńczonych roztw orach azotanu sre
bra. Stosowane coraz mniej stężone roztwory i jeszcze przy koncentracyi 1 : : 1 000 000 000 000 000 000 roślina um ierała.
D ziałanie zabójcze ta k rozcieńczonych ro z
tworów n a kom órkę rośliny nazw ał N ageli
„oligodynamicznem.” N auka zbogaciła się o jeden wyraz, lecz na razie nic więcej nie zyskała. M ożna było pomyśleć jeszcze, że b łą d jak iś tkwi w tych obserwacyach. N a- próżno też mozolił się nasz uczony n ad wy
kryciem tego błędu: pow tarzał swe doświad
czenia wielokrotnie i wciąż te sam e otrzym y
w ał rezultaty. Jeszcze przy rozcieńczeniu do jednej septylionowej części wstążki Spiro- gyry obum ierały, i to nie raz, nie dwa razy, lecz w jeden astu długich szeregach doświad
czeń. Najczęściej śmierć następow ała w 3 do 6 m inutach, w wyjątkowych, bardzo nie
wielu wypadkach upływ ała przeszło godzina.
Co ciekawsza, owe roztwory trac iły swe za
bójcze działanie, gdy ogrzewano je do wrze
nia, pozostawały zaś jednakow o trującem i, jeżeli tylko ogrzewano je um iarkowanie.
Ja sn e m było, że sam a rozpuszczona w wo
dzie sól pozostaje tu bez wpływu, że raczej należy szukać przyczyn w użytej wodzie lub naczyniach, którem i się posługiwano. Z d a wało się raz jeszcze, że woda zupełnie jest tu niewinną, bo znów umieszczono obfitą ilość Spirogyry w czystej wodzie i rozw ijała się dobrze. Nageli zm ienił przeto w arunki b a
dania: wziął m ałe naczynie i pomieścił tylko kilka nitek w wodzie dystylowanej. I oto n araz zmieniło się wszystko. Spirogyra szybko zam ierała, często ju ż w cztery m in u ty, i to naw et wówczas, gdy zam iast dystylo- wanej brano wodę źródlaną. M artw e nitki wodorostu wskazywały te sam e zm iany, jak ie obserwowano po działaniu wysoce rozcieńczo
nych roztworów azotanu sre b ra lub sublima- tu. B ył to ju ż ważny krok naprzód, lecz absolutnie nie wiadomość o samej przyczynie zjawiska.
N a razie pomyśleć należało, że użyta woda dystylowana zaw ierała jednakże jakieś obce ciała, najpewniej gazy: am oniak, ozon, dwu
tlenek węgla. Lecz te gazy w ystępują p ra wie we wszystkich wodach, w takich także,
w których S pirogyra bujnie się rozwija. N a geli z kolei więc w padł na myśl, że może winnym je st tu kwas azotny, który zaw arty je s t dość obficie w wodzie monachijskiej używanej do powyższych doświadczeń. I ten wszakże dom ysł zawiódł. I oto tera z dopie
ro uczony nasz zm ienił metodę swych poszu
kiwań i s ta ra ł się dotrzeć do celu drogą po
średnią. Z am iast badać w ciągu dalszym, co je s t przyczyną trujących własności wody, zad ał sobie pytanie, w ja k i sposób woda stać się może w tym stopniu jadow itą i ta m etoda doprow adziła go do nad er pouczających re zultatów. O kazało się mianowicie, że me
tale, k tóre według m niem ania chemików zu
pełnie są nierozpuszczalne w wodzie, posia
d ają własność czynienia jej oligodynamiczną.
A z drugiej strony wyszło na jaw , że ciała
| koloidalne, które również uważane są za nie
rozpuszczalne w wodzie, neutralizują znów, zobojętniają ta k ą wodę z a tru tą przez m e
tale.
Do m atery j, użyczających wodzie siły oli- godynam iczńej, należą w pierwszym rzędzie m etale: żelazo, srebro, ołów, cynk, rtę ć i zło
to. Ustawiono szereg zupełnie jednakowych
j
naczyń szklanych z równą zaw artością wo
dy. N astęp nie do niektórych wrzucono po 1, 2, 3, 4, 8 sztuk złota i umieszczono nici Spirygyry. W szystkie naczynia znajdowały się w zupełnie tych samych w arunkach cie
plikowych i świetlnych. Od czasu do czasu badano wodorosty pod mikroskopem i otrzy
mano n ad er prosty rezu ltat: Spirogyry obu
m ierały i to tem szybciej, im więcej sztuk złota znajdow ało się w naczyniu. Gdy za
m iast naczyń szklanych użyto złotych lub srebrnych, ca ła różnica w tem tylko wystę
pow ała, że wodorosty szybciej m artwiały, najprędzej zawsze te, które znajdow ały się najbliżej m etalu.
Ł atw o je st, ja k widzimy, wyposażyć wodę dystylow aną we własności oligodynamiczne.
Lecz równie je s t łatwo zobojętnić j ą znowu.
P o trzeb a tylko do takiej wody dodać nieco proszku siarki, m ąki, celulozy, jedw abiu lub wełny albo i parafiny. Osobliwsze to dzia
łanie wymienionych ciał nie dało się należy
cie objaśnić. Jeszcze zawilfzem stało się zaś
to zjawisko, gdy przekonano się, że same
Spirogyry, jeżeli tylko w dostatecznie dużej
były ilości umieszczone w wodzie oligodyna-
N r 18. WSZECHSWIAT. 277 micznej, odbierały jej własności tru jące ‘
W jednem i tem samem naczyniu obserwo
wać można ja k m ała ilość Spirogyry obu
m iera natychm iast i ja k ta sam a roślina, w m iarę ja k powiększać jej ilość, przechodzi wszystkie stopniowe koleje od m artw oty do najbujniejszego rozwoju — wszystko w tej sa
mej cieczy. Również obfitsza m asa wodoro
stu pozostawała przy życiu w m ałem naczy
niu z z a tru tą wodą, podczas gdy pojedyncze nitki w większem naczyniu z takąż wodą obum ierały natychm iast.
Dalsze doświadczenia dowiodły Nageliemu, że same naczynia szklane do pewnego stopnia w spółdziałają tu taj. P o wielokrotnie odmie
nianych próbach okazało się, że głównie te naczynia, w których niegdyś leżał m etal, po
siadały własność zatruw ania świeżo wlewanej w nie wody dystylowanej i to często pomimo najtroskliwszego płókania i wymywania. Nie podobna nam tu opisywać wszystkich do
świadczeń, przeprowadzonych przez N ag e
liego w celu wyjaśnienia tych nieoczekiwanych zjawisk. Powiedzmy odrazu, że ze wszyst
kich tych prób odnośnych wynika, że istnieje pewne działanie metalów na czystą wrodę.
M etale takie, ja k miedź, cynk, ołów i żelazo, w nieskończenie drobnych wprawdzie ilo
ściach, lecz bądź co bądź d ają się wykryć w wodzie dystylowanej, w której przez czas pewien leżały. Zupełnie świeże naczynie szklane napełniono 12 litram i wody dystylo
wanej i umieszczono w niem na 3 dni dw ana
ście sztuk miedzi wielkości monety 10-centy- mowej. Przez porównanie z mianowanym roztworem oceniono następnie, że w wodzie takiej znajdow ała się miedź w stosunku 1 : 77 milionów, a doświadczenie przekonało, źe roztw ór miedzi 1 : 1 000 milionów działa jeszcze zabójczo na Spirogyry. S tało się przeto prawdopodobnem, że z a tru ta woda zawdzięcza swe własności metalowi rozpusz
czonemu w wodzie. P u n k t wszakże jeden pozostawał jeszcze niezrozumiałym: dlaczego mianowicie tak a woda oligodynamiczna udzie
la swych własności naczyniom, te zaś z kolei znów wodzie obojętnej, k tó rą w nie wlewamy?
Toż cukier i sól kuchenna nie użyczają na zawsze swego smaku naczyniom, w których są rozpuszczone, jeżeli naczynia te zostaną wymyte. Dlaczegóż czynią to metale? N a to pytanie N ageli odpowiada w następujący
sposób: m etal rozpuszcza się bardzo powolnie w wodzie, lecz część rozpuszczonej substan- cyi osiada na ściankach naczynia, zwłaszcza jeżeli woda je st ju ż nasycona; w ten sposób wciąż nowa ilość może się rozpuszczać dzięki temu, źe w arstw a m etalu, osiadająca na ściankach naczynia, coraz bardziej grubieje.
Gdy następnie wiejemy do takiego naczynia świeżej wody, to wystarcza owa warstw a me
talu na ściance, aby i tę świeżą wodę zatruć.
Takie wyjaśnienie potwierdza się istotnie przez to, że po wymyciu naczynia kwasem, który rozpuszcza miedź, świeża woda nie mo
gła być już w tem naczyniu zatrutą. Je d n o cześnie zrozumiałym staje się także wpływ wywierany na wodę oligodynamiczną przez ciała takie ja k jedwab, wełna, siarka i t. d.
Obecność tych ciał powiększa we wnętrzu n a
czynia powierzchnię, na której osiadać mogą delikatne cząstki m etalu. Nierozpuszczalne bowiem m aterye pozostają w wodzie zawsze w postaci stałych, choć nieskończenie dro
bnych ciał, do których przylegać mogą cząstki m etalu, czego oczywiście niema w tych razach, gdy mamy w wodzie cukier lub sól. Te ostatnie, rozpuszczając się w wo
dzie doskonale, nie d ają cząstkom m etalu możności osiadania. Co zaś do ciał koloidal
nych, takich ja k białko, dekstryna, gum a, to przypuszcza Nageli, źe nie rozpuszczają się one podobnie do cukru lub soli, lecz w posta
ci nieskończenie drobnych kryształów swo
bodnie są zawieszone w cieczy, niełącząc się wszakże z nią bezpośrednio. Oto, dlaczego i na tych koloidach cząstki metalu m ogą osia
dać. Jeśli wreszcie i same Spirogyry są w stanie zobojętniać z a tru tą wodę, gdy w do
statecznej ilości w niej są umieszczone, po
chodzi to stąd, że przy dość dużej obfitości nitek wodorostu cząstki metalu ta k dalece się rozdzielają, źe pozostają bez wpływu na zdrowie rośliny.
Jeżeli znanem jest nam pochodzenie wody, łatwo orzec możemy, czy jest ona w powyż- szem rozumieniu jadow itą, t. j. oligodyna
miczną, czy nie. W oda źródeł, rzek, s ta wów, jezior nie m a własności trujących w tem znaczeniu, o jakiem tu mówimy. Z arzuci ktoś może, że przecie te właśnie wody pozo
s ta ją ta k bardzo często w zetknięciu z m eta
lami. P raw da— a jednakże nie są jadow ite,
albowiem na drodze swej nap otyk ają tyle
‘278 WSZECHŚW IAT. K r 1 8
eiał nierozpuszczalnych, na których z oso
bliwszą predylekcyą osiadają m etale, że sam a woda ju ż po krótkim stosunkowo przebiegu s ta je się zupełnie obojętną. Z każdego wo
dociągu możemy zawsze mieć oligodynamicz- ną lub obojętną wodę. Jeżeli przez pewien czas pozostawimy ru rę zam kniętą, to pierw szy upuszczony litr będzie m iał własności oligodynamiczne, woda zaś wypływająca n a stępnie będzie obojętną, bo nie starczyło jej czasu n a rozpuszczenie w sobie m etalu (oło
wiu, miedzi z mosiądzu, żelaza). W obec tego dziwić się już przestaniem y, że woda t. zw. dystylowana czyli chemicznie czysta bardzo często wywiera silne działanie oligo
dynamiczne, bo wszakże przyrządy dystyla- cyjne wyrobione są z m etalu.
N ageli dokładniej z a ją ł się także zbada
niem owych zm ian anatomicznych, c h a ra k te ryzujących śm ierć kom órek wodorostów pod wpływem wody oligodynamicznej. Pom ijam y wszakże tu taj tę część pracy, poprzestając n a zanotowaniu samego zjaw iska „oligody- nam ii,” które pod względem naukowym nie
wątpliwie posiądzie ważne znaczenie.
D r M. Flaum.
0 marzeniacli sennych niewidomego.
G łębokie różnice, zachodzące n a jawie między życiem duchowem osobnika, obda
rzonego wszystkiemi zmysłam i, a życiem du
chowem niewidomego, muszą się z koniecz
ności uwydatnić również w świecie ich m a
rzeń sennych.
M am zam iar naszkicować c h a ra k te r i przy
czyny tych różnic. B ędąc sam niewidomy, oparłem bad an ia moje prawie wyłącznie na m ateryale własnych snów, uzupełniając go i p rostu jąc relacyam i innych ociemniałych bardzo oględnie. Niepewność bowiem tak właściwa wspomnieniom sennym, potęguje się oczywiście, gdy chodzi nie o własne, lecz cudze objawy senne. Pomimo je d n a k swego ch arak teru urywkowego i podmiotowego,
podobne n otatki m ogą poniekąd przyczynić się do rozw iązania pewnych zawilszych za
gadnień o doniosłem znaczeniu psycholo- gicznem.
W książce swej „O illuzyach” Sully wypo
wiada mniemanie, źe ze wszystkich zjawisk psychologicznych sen największe ma podo
bieństwo do percepcyi zmysłowej, skutkiem czego opisuje je razem i w związku. O dnie
sione do widomego, rzeczone mniemanie stw ierdza tylko powszechnie znany fakt; do osobnika atoli dotkniętego ślepotą albo cał
kiem stosować się nie daje albo też w nader m ałym stopniu. J u ż niejednokrotnie zazna
czałem w innych pracach, źe niewidomy daleko rzadziej myśli obrazam i zmysłowemi, aniżeli zastępującem i je wyobrażeniami ode- rwanem i, a właściwość ta jego organizm u psychicznego występuje naturalnie jeszcze dobitniej we śnie. R zadko tylko się ukazu ją c i dlatego w luźnym znajdując się związku z um ysłem , owe obrazy zmysłowe z trud no ścią wydobywają się n ad poziom świadomości przy prawidłowym przebiegu czynności re
produkcyjnej, na której, mojem zdaniem, polega wszelkie m arzenie senne. P rzy k ład objaśni, o co chodzi. Gdy człowiek, posiada
jący wszystkie zmysły, śni o swym przyjacie
lu, wówczas w duszy jego budzi się nietylko obraz wzrokowy przyjaciela, lecz w związku z nim również większa lub mniejsza ilość wrażeń pobocznych, które zazwyczaj tow arzy
szyły obrazowi na jawie: odzież przyjaciela, pokój, w którym m ieszka i t. d. Niewidomy, jeżeli naw et m iał sposobność przyswojenia sobie rzeczonych wrażeń, np. przez obmacy
wanie odzieży lub kroczenie po pokoju we wszystkich kierunkach, nie przywiązuje do nich szczególnej wagi, gdyż um ysł jeg o w sparł się raz na zawsze na wyobrażeniach zastępczych, niejako się w nie wdrożył, a w każdym razie k sz ta łt przyjaciela nie ko
ja rz y się w nim ta k trw ale i ściśle z otocze
niem, aby nie mógł się ukazać we śnie bez współczesnego odtworzenia otoczenia. W ja k m ałym stopniu człowiek ociemniały przysw a
j a sobie w rażenia zmysłowe, same przez się obojętne, świadczy fakt charakterystyczny*
źe, o ile pam iętam , nigdy mi się jeszcze nie śniło, abym trzym ał w rę k u przybór piśmien
ny lub czytał przy pomocy dotykacza książkę
w ydrukow aną pismem wypukłem, lubo obie
N r 18. WSZECHSWIAT. 279 czynności należą do moich zajęć codzien
nych.
W iększe znaczenie w świecie m arzeń sen
nych ociemniałego m ają wrażenia słuchowe, ale o tyle tylko, o ile w yróżniają się swą do
niosłością wewnętrzną, wartością psychiczną.
Uwłaszcza głos ludzki, będący tem dla ociemniałego, ozem fizyognomia dla wido
mego, t. j. głównym zewnętrznym przejawem osób innych, często występuje w jego snach.
Rzecz szczególna, naw et zw ierzęta ukazują m u się niekiedy jako obdarzone ludzkim gło sem i mową, zwłaszcza psy i ptaki, praw do
podobnie dlatego, że z odpowiedniemi wyo
brażeniam i najbai’dziej je s t oswojony w do
świadczeniu codziennem.
Czasami wrprawdzie w zakres snów niewi
domego w kraczają wrażenia zmysłowe wszel
kiego rodzaju, wówczas mianowicie, gdy pod
•wpływem pewnych okoliczności skojarzyły się n a jawie z silnemi uczuciami przyjemnemi lub przykrem i i z tego powodu mocno utkw i
ły w pamięci. T a k np. opowiadał mi jeden młody niewidomy, który raz do roku jeździł w odwiedziny do domu, że jeszcze długo po
tem śnił o podróży koleją, żenietylko słyszał potem głuche warczenie kół i przeraźliwy świst lokomotywy, lecz nadto czul świeży po
wiew powietrza z otw artego okna, sm ak wy
stawionych na stacyach potraw i t. d.— do- [ kładność reprodukcyi, dająca się wytłum a
czyć tylko skojarzeniem samych przez się obojętnych a może i przelotnych wrażeń z silnem uczuciem natężonego oczekiwania
ji tęsknoty, co potęgowało ich wartość psy
chiczną, a zatem i trwałość. Z re sz tą oko
liczność, że każdoroczna podróż trw a ła całe dwie doby, m ogła nie m ało się przyczynić do i nadania owym wrażeniom żywości, niezbę- ! dnej do ich odtworzenia we śnie. J a sam \ w dzieciństwie śniłem często o dentyście, którego się bardzo bałem , a pod wpływem tego uczucia wydawało mi się, że nietylko słyszę jego głos skrzeczący, lecz częstokroć że siedzę w jego fotelu wysokim, że czuję do ty k zimnego żelaza instrum entów i t. d.
Ale, ja k się rzekło, przypadki podobne n a leżą do wyjątkowych; w ogólności zaś ociem
niały niezmiernie rzadko reprodukuje wraże
nia dotykowe, nie często też słuchowe, z wyjątkiem chyba głosu ludzkiego.
P rag n ę jeszcze w szkicu niniejszym do
tknąć kwestyi, czy je s t możebnem, ażeby
| niewidomy śnił o sobie samym, jako o widzą- j cym—motyw niejednokrotnie i skutecznie wyzyskiwany przez poetów. Zbyteczna do
dać, że nie podzielam bynajmniej owego po
glądu mistycznego i fantastycznego, podług I którego dusza we śnie wyzwalać się ma [ z wszelkich więzów ziemskich, bujając, niby duch wolny, w krainach nadzmysłowych i na-
j
bywając w tym stanie wyższym własności, których na jawie nie posiada. A przecież z wszelkiego innego stanowiska możliwość rzeczonego zjawiska musi być przyjmowana I z wielkiemi zastrzeżeniami. K ażdy uzna za { naturalne, że człowiek, który wzrok u tracił { w wieku późniejszym, czuje się we śnie często przywróconym do owego stanu, kiedy otwar- tem i oczyma w chłaniał w siebie tysiące form i barw świata, zwłaszcza jeśli często i z t ę sknotą myśli na jaw ie o tej pięknej epoce.
N aw et wówczas, gdy wyobrażenia wzrokowe z biegiem czasu powoli u traciły swą ja sk ra wość pierwotną, mogą one n ad er żywo wy
stępować w duszy śniącej, ponieważ dzięki bezwzględnemu panowaniu asocyacyi we śnie, natężenie zdolności reprodukcyjnej, a więc i żywość samych wyobrażeń znacznie wzrasta. Z drugiej wszakże strony je st rzeczą oczywistą, że m arzenia senne, g ru pując w? najrozm aitszy sposób istniejące ju ż i rzeczywiste pierwiastki wyobrażeniowe, nie mogą dodawać do nich absolutnie nic nowe
go; stąd ślepy od urodzenia, którem u brak na jaw ie wszelkich danych do wytworzenia wyobrażeń wzrokowych, nie może też i we śnie żadną m iarą widzieć. Co prawda, z a przeczyć się nie da, źe i ślepemu od urodze
nia śnić się może, że widzi, ale to jego wi
dzenie niczem więcej nie jest, jak surogatem w najwłaściwszem znaczeniu słowa, suroga
tem powstałym z skojarzeń całkiem przy
padkowych i być może zupełnie niezmysło- wych, które poprostu u danej osoby p o łą
czyły się z wyrazem „widzieć;” i gdybyśmy byli w stanie faktycznie istniejące w podo
bnych przypadkach w rażenia porównywać szczegółowo z tem i, które pow stają pod wpływem rzeczywistych bodźców wzroko
wych, pokazałoby się niechybnie, że nie masz
między niemi zgoła nic wspólnego. J a
zresztą osobiście nigdy jeszcze nie śniłem,
jakobym widział, chcciaż wzrok utraciłem
2 8 0 W SZECHSW IAT, N r 18.
dopiero w trzecim roku życia i obecnie jeszcze rozróżniam światło od ciemności;
również towarzysze niedoli nie komunikowali mi nigdy ani jednego snu podobnego. Rzecz to przy bliższej rozwadze zupełnie zrozu
m iała. Niewidomy bowiem wogóle ta k się oswają z swą wadą, źe uważa stan swój za zwykły, naturalny; nie zdradza on w w arun
kach zwyczajnych owej tęsknoty bolesnej za światłem , k tó rą człowiek wszystkiemi zmy
słami obdarzony ta k poetycznie m aluje, a z a tem i owych wzruszeń gwałtownych, któreby się niechybnie ujawniły, gdyby w zakres jego m arzeń sennych wkroczyć miały, choćby n a
wet w postaci surogatów, wyobrażenia ta k dalece m u obce, ja k światło i barw a.
Zachodzi te ra z pytanie, ja k się zachowuje niewidomy w ta k zwanych snach wskutek po
drażnienia, kiedy pod wpływem zjawisk, od
bywających się bądź w otoczeniu, bądź we własnem ciele śpiącego, pow stają w nim po
drażnienia nerwowe, które śniący przeistacza w wyobrażenia i łączy podług praw kojarze
nia z przew ażającą w danej chwili g ru p ą wy
obrażeń? Owóż ślepy zdaje się w tym wy
padku być względnie nieczułym n a zewnętrzne bodźce dotykowe; nie dochodzą one wogóle do jego świadomości, chyba gdy są o tyle silne, że go budzą; przynajm niej liczne p ró by, k tóre na sobie samym robiłem , były bez
skuteczne. Przeciwnie, w rażenia słuchowe w p latają się czasem w sny niewidomego;
u mnie np. odgłos dzwonu, słyszany w drzem ce rannej, wywołał wyobrażenie, jakobym się znajdow ał na statk u parowym, a lada chwila nastąpić m iał sygnał do odjazdu— marzenie, które dziwnym zbiegiem okoliczności wyda
rzyło się w tej samej zupełnie formie u inne
go ociemniałego. Sygnały daw ane trą b k ą w koszarach, znajdujących się naprzeciw mojego mieszkania, budziły we mnie często m arzenie o pożarze, a niedawno mi się śniło, pod wpływem tu rk o tu dochodzącego z ulicy, źe ustawiono w przyległym pokoją maszynę brzęczącą i huczącą, i gorzko się użalałem na przeszkodę, jakiej doznaję w moich stu- dyach od ciągłego szmeru. By m nie nale
życie zrozumiano, zaznaczam wyraźnie, źe nie czułem żaru, nie dotykałem maszyny, tem mniej je widziałem; słyszałem jedynie, że się o nich mówi, same zaś one istniały w mojej myśli — podobnie ja k większość rzeczy ze
wnętrznych n a jaw ie — tylko w postaci wyo
brażeń zastępczych. Co do złudzeń nerwo
wych, m ających swe źródło wewnątrz ciała, muszę przedewszystkiem oświadczyć, że ni
gdy nie spostrzegałem w sobie najm niejszego śladu owej tajem niczej zdolności m arzenia, która, przedostając się — zdaniem Schernera i innych badaczy — do każdej podrażnionej części ciała, podobno rz u tu je stąd w prze-
| strzeń senną pow stały na miejscu obraz we wszelkich postaciach symbolicznych. N igdy naw et nie doświadczałem uczucia latania w powietrzu, wypływającego z podrażnienia płuc i stwierdzonego przez najrozm aitszych badaczy, może dlatego, że posiadam płuca niezm iernie zdrowe i doskonale rozwinięte.
Uczucie bólu fizycznego, o ile sądzić mogę na mocy własnego doświadczenia, splata się u ślepego z jeg o m arzeniem bez żadnej zmia
ny: ból głowy jak o ból głowy, ból zęba jako ból zęba. T ak bywa naw et wówczas, gdy ból rzeczony bardzo trudno się kojarzy z przew ażającem i w danej chwili obrazam i, ja k świadczy następujący przykład wielce charakterystyczny. Śniłem raz — co mi się często wydarza — o epoce mego pobytu w szkole; nauczyciel zapytał mnie, jakiem i przedm iotam i mam y się dziś zajmować, uży
wając przytem utartego zw rotu szkolnego:
„co m acie na dziś?” F o rm a odpowiedzi m o
je j ściśle zastosow ana do formy zapytania m ieściła, dzięki grze słów, oświadczenie o gwałtownym bólu głowy: „mamy geografią, historyą i— ból głowy— ostatni j a jed en ty l
k o ,” n a co nauczyciel: „ten dodatek też był bardzo potrzebny.”
Z powyższego wypływa, że świat m arzeń sennych niewidomego je st n ader ubogi w wy
obrażenia zmysłowe, natom iast obfituje w swoiste zjawiska oderwane, w swoim ro dzaju niemniej od tam tych czynne. Dawniej cierpiałem bardzo silne zawroty głowy, n ap a
stujące mnie zazwyczaj we śnie; atoli treść m arzeń sennych, poprzedzających owe n a p a dy, nigdy nie polegała np. n a padaniu z znacznej wysokości lub na szybkim obro
cie, ja k to m a miejsce w tańcu. Czułem się raczej opanowany jakiem iś nieoznaczonemi, niedającem i się bliżej określić stracham i, które, rzecz dziwna, niekiedy przeistaczały się w pojęcia oderwane, a przecież nie był
bym w stanie naw et w przybliżeniu określić
N r 18. W S Z E C H S W IA T . 281 dlaczego mnie te a b stra k c je takim zdejmo
wały strachem . Przypom inam sobie np., źe dzieckiem jeszcze będąc, miałem we śnie do
konać dodawania; nagle spostrzegam , że za
m iast dodać bezwiednie pomnożyłem, a wyo
brażenie powstałej stą d ogromnej liczby przejęło mnie niewysłowioną trw ogą. P rz e budziłem się, oblany zimnym potem, wołając do m atki, śpieszącej z pomocą do mojego łóżka: „ach, Boże, rośnie wzdłuż i w szerz,”
przyczem mi się snuło po myśli widocznie pojęcie podnoszenia do drugiej potęgi. J e żeli w snach powyższych uwaga z przyczyn zrozumiałych zw raca się cała w stronę jaźn i dręczonej strachem i obawą, tedy w innych m oment subjektywny uw ydatnia się ta k nie
znacznie, że możemy nazwać sny nieosobi- stemi. P odkreślam tę cechę szczególną, po
nieważ jej u widomych nigdy nie spostrzega
łem, gdy tymczasem u mnie je s t ona niemal zjawiskiem codziennem, a i u innych ociem
niałych występuje, lubo nie ta k często, ja k u mnie. Co nas głównie w tego rodzaju snach uderza, to mianowicie okoliczność, źe m arzący sam przez się nie bierze najm niej
szego udziału w całej sprawie, nie je st w nią wcale zawikłany, zachowuje się wobec niej jako widz bierny. M arzy on zazwyczaj, źe rzeczy są opowiadane lub czytane, lub też że je st obecny n a wystawieniu sztuki teatralnej, przyczem sam sposób interp retacy i artystycz
nej całkiem w g rę nie wchodzi. W ten spo
sób śniły mi się ju ż całe nowele, niekiedy naw et dram aty lub wykłady filozoficzne, r a no zaś po przebudzeniu nie byłem nigdy w stanie przypomnieć sobie więcej nad jakiś chaos pogm atwanych wyobrażeń. Prędzej dopisuje pamięć, gdy się m a do c e n ie n ia z reprodukcyą wybitnych pod względem sty
listycznym zwrotów, zwłaszcza wierszy.
O statnie bardzo często w ystępują w snach osób niewidomych — fak t wyczerpująco tra k towany przezemnie w innem miejscu. R azu np. pewnego, zdaje się wkrótce po przeczy
ta n iu „H istoryi don C arlosa” St. Real a, któ ra, ja k wiadomo, posłużyła Schillerowi za źródło do jego dram atu, śniły mi się jakieś dzieje na dworze hiszpańskim, pełne intryg, kiedy księżniczka, ujrzawszy potajem ne kno
wania swej siostry, odpowiada jej w przystę
pie gniewu, nie pam iętam już na jak ie py
tanie:
„W eil du nach Spanien Kónigskrone traclitest, Die du d ir in den B rautkranz flechten willsi .r A le fakt m arzenia wierszami stwierdziłem nietylko u siebie, co się wiele zajm uję stu- dyami literackiem i, lecz oraz u innych nie
widomych, którym się rzadko na głos czyta.
Jed e n z moich znajomych, młody ociemniały, mający jako muzyk z powołania m ało do czynienia z wierszami, śnił następujące wier
sze, będące urywkiem większej całości poe
tycznej, k tó ra mu zupełnie wyszła z pa
mięci:
E s trip p e lt F i'eund Hein, In der Nacht, In der N acht,
Ganz sacht.
Godzi się zaznaczyć, źe śniący, mówiąc przytem przez sen, m ruczał do siebie: „Zwólf W orte, zwolf Tote, es stim m t.” D ru g a część zdania stosowała się do m arzeń wyszłych później z pamięci, pierwsza zaś dotyczyła oczywiście wyżej przytoczonych wierszy, gdzie liczba słów je st istotnie dwanaście. N ie wda
ję się w bliższy rozbiór powyższego faktu, ale przytaczam go, bo może rzucić światło na rodzaj i natężenie czynności um ysłu we śnie.
Celem niniejszego szkicu było jedynie za
znaczenie istnienia głębokich różnic między m arzeniam i sennemi ociemniałego i widome
go oraz wykazanie tych różnic na mocy przykładów niezawodnych.
Z Fryd. Hitschmana,
tłum aczył Dr A. Grosglik,
i w ę g l i k w a p n i a .
(Dokończenie).
W r. 1862 F ry d . W oehler otrzym ał zwią
zek węgla z m etalem wapniem zapomocą
następującego szeregu przemian: Zupełnie
282 WSZECHSWIAT. N r 18.
bezwodny cblorek w apnia (CaCla), pom ie
szany z cynkiem (Zn) i sodem (N a) i ogrza
ny do wysokiej tem peratury, odstępuje chlor sodowi a zawarty w nim wapień łączy się z cynkiem:
CaCl2 + 'N aa + Zn = 2N aCl + CaZn.
T ak otrzym any aliaź w apnia z cynkiem, ściśle biorąc, nigdy nie m a składu wyrażone
go przez wzór C aZn, lecz zaw artość w nim obu m etali waha się w dość obszernych g r a nicach. Jeżeli ciało to pomieszamy z bardzo czystym węglem i wystawimy n a działanie ciepła, w którem cynk (lotniejszy od wapnia) zamieni się w parę, to wapień łączy się z w ę
glem. P roduktem tego działania je s t ciem
n a spieczona m asa, zaw ierająca w sobie wę
glik w apnia (C aC 2), obok nad m iaru węgla i innych zanieczyszczeń przypadkowych.
M asa ta, wrzucona do wody, ulega jej dzia łaniu, w ytw arzając p roduk t gazowy, w k tó rym znane nam już własności łatw o pozw ala
ją rozpoznać acetylen. Odkrycie W o e h łe ra ! dało chemikom do ręki jeszcze jed n ę m eto
dę otrzym ywania związków węglowych bez udziału organizmów.
W r. 1894 M oissan otrzym ał węglik w ap
nia w stanie czystym, posiłkując się wysoką . te m p e ra tu rą wynalezionego przez siebie pie
cyka elektrycznego. Moissan przygotowywał mieszaninę złożoną ze 120 gramów czystego tlenku w apnia (CaO ) i 70 g węgla, otrzym a
nego przez zwęglenie cukru, i w ystaw iał j ą przez 15 — 20 m inut n a działanie żaru po
wstającego w łuku Y olty, wywołanym przez p rą d o 350 am perach i 70 woltach. Utwo
rzony węglik wapnia topi się całkowicie i od
lany, po zastygnięciu, tworzy ciało stałe.
P rzem iana chemiczna w piecyku M oissana odbywa się według równania:
CaO + 3C = CaC2 - f CO.
Ł atw o przewidzieć, co zresztą i przez M oissana zastało sprawdzone doświadczalnie, że zam iast tlenku w apnia może być użyty węglan tego m etalu, rozkładający się pod wpływem ciepła na dwutlenek węgla i tlenek wapnia.
W ęglik wapnia, według opisu M oissana, je s t ciałem nieprzezroczystem, krystalicznem ,
z barw ą bronzowo-złocistą i połyskiem m eta
licznym, z ciężarem właściwym około 2,26.
N ie je s t on rozpuszczalny w żadnej cieczy i wogóle trudno ulega wszelkim reakcyom chemicznym. T a k np. wodór nie działa nań w żadnych warunkach; chlorowce dopiero w wyższej tem peratu rze wydzielają węgiel, łącząc się z wapniem; p a ra siarki w 500°
tworzy siarek wapnia i siarek węgla; tlen nie niżej tej tem p eratu ry utlenia go na węglan wapnia. W ęg lik w apnia prawie nie ulega działaniu kwasów stężonych. Jedynem cia
łem energicznie i typowo działającem je st woda ciekła w tem peraturze zwyczajnej.
W ęglik wapnia, oblany nią, ze wzburzeniem,
j
praw ie bez podniesienia tem peratury, wydzie
la acetylen aż dopóki ostatnia okruszyna nie
j
ulegnie rozkładow i lub nie wyczerpie się ostatnia kropelka wody. Tera dziwniejszem się wydaje, źe p a r a wodna przy współudziale ciepła praw ie nie wywiera wpływu na węglik wapnia.
N akoniec w roku ju ż bieżącym rozeszła się wieść, że nową m etodę otrzym ywania węgli
ku wapnia a następnie i acetylenu wynalazł W illson, elektrotechnik am erykański. W ieść ta , kom entowana przez j^rasę peryodyczną w sposób jej właściwy, przy jęła treść i formy zdumiewające i obiegła świat cały, wznieca
ją c nadzieję niesłychanych i pełnych z n a czenia przewrotów w wielu gałęziach techni
ki.—A rty k u ł niniejszy je st właśnie wywołany przez chęć zastanowienia się n ad tem, ile w tej wieści je s t praw dy i słuszności.
W illson nie odmienił ani na jo tę postępo
wania M oissana, możnaby tylko powiedzieć, źe zwiększył rozm iary i pogrubił warunki do
świadczenia. Z am iast drobnego przyrządu gabinetow ego, jak im je s t piecyk Moissana, W illson użył dużego pieca, w którym reakcyi uledz może nie jakieś 200 gramów m iesza
niny, lecz naraz około l ' / 2 tysiąca kilo g ra
mów. D o rozmiarów pieca je s t tu taj zasto
sowany i p rąd elektryczny, dosięgający 4 —5 tysięcy amperów, albo, inaczej rzecz ocenia
ją c , urządzenie elektryczne, w którem siła
poruszająca wynosi 180 koni parowych na
godzinę, mogące pracow ać 12 godzin bez
przerwy. Rzecz prosta, że cała instalacya
W illsona była obrachowana na stosunki
dość zwyczajne w A m eryce północnej, gdzie
siły poruszającej do urządzeń elektrycznych
WSZECHSW1AT. 2 8 3
dostarczają rozpowszechnione tam ogromne spadki wód. Piec W illsona je s t wyobrażony na załączonym rysunku. Odpowiednio do tycb rozmiarów i chemicznie czyste przetwo
ry, jakiem i Moissan się posługiwał, musiały ustąpić miejsca wapniakowi lub kalcytowi na
turalnem u i miałowi węgli kamiennych.
W obec takiej, zmiany nic dziwnego, że i pro
dukt reakcyi nie może być ta k jednorodny, ja k otrzymywany przez Moissana, ale za
równo w powierzchowności swojej, ja k i w za-
Piec elektryczny W illsona.
A — obmurowanie zewnętrzne pieca, B — tygiel zrobiony z węgla albo z grafitu, C — blok w ęglo
wy lub grafitowy, k tó ry stanowi elektrodę rucho
mą, D — m aszyna dynamo elektryczna, W W — przew odniki, D 1 — otwór, przez k tó ry wypływa stopiony węglik wapnia: otw ór ten może być za
m knięty zatyczką E 1, zrobioną, z gliny ognio
trw ałej. B 1 — podstaw a żelazna, z k tó rą łączy się jed en z przewodników od maszyny dynamo-
©lektrycznej i na której bezpośrednio spoczywa tygiel. E E — pokrywa węglowa.
wartości czystego węgliku w apnia okazuje , dosyć dużą rozmaitość. P ro d u k t ten jeszcze dotychczas nie znajduje się w handlu, ja k kolwiek sprawa wprowadzenia go do sprze
daży je st zapewne tylko kwestyą niedługiego czasu, ponieważ, oprócz spółki W illsona w Stanach zjednoczonych, utworzyło się już w Szwajcaryi w N euhausen towarzystwo przemysłowe, m ające na celu wyrób węgliku wapnia. P róbki węgliku wapnia, jak ie zda
rzyło mi się widzieć, powierzchownością swoją m ało przypom inają opis tego przetwo
ru wyżej za Moissanem powtórzony: m ają one raczej pozór m ateryi ziemistej, rozkru- szonej, szarej, ze stalowym gdzieniegdzie odcieniem. Sądząc ze słów jednego z wy
bitnych wspólkierowników spółki neuhauseń- skiej, p. v. Oechelhausera, wszystkie badane okazy tego ciała, zarówno am erykańskiego ja k i szwajcarskiego pochodzenia, są w wy
sokim stopniu zanieczyszczone ciałam i obce- mi, pochodzącemi zapewne z użytego wapna i węgla.
Celem wyrobu węgliku wapnia je st n a stępnie produkcya acetylenu, któx-ego prze-
j
znaczeniem m a być jakoby zastąpienie
j
w przyszłości gazu oświetlającego. P ro d u k cya ta w rzeczy samej wobec własności wę
gliku wapnia byłaby wielce prostem zada- I niem, gdyż polegałaby na prostem oblaniu wodą tego przetworu w przyrządach, których pierwowzory oddawna znane są i używane powszechnie we wszystkich pracowniach n au kowych. Przyrządy te są tak łatw e w uży
ciu a rozm iary ich i, przypuszczalnie, cena mogłyby być ta k niewielkie, że m iały za sobą pewne pozory słuszności artykuły dzienni
karskie, zachwycające się zawczasu tem wspaniałem oświetleniem gazowem, które w najbliższej przyszłości otrzym a oddzielnie dla siebie każdy dom, każde mieszkanie, choćby też najuboższe.
Z opisu własności acetylenu pam iętam y, że gaz ten pali się — w zwykłych warunkach płomieniem kopcącym, lecz w warunkach nieco zmienionych — bez wydzielania sadzy.
Jeżeli zachowamy te ostatnie warunki, pło mień acetylenu je st bardzo silnie świecący, daleko silniej niż płomień świecy, lampy n af
towej lub naw et gazu oświetlającego. Pewne wyobrażenie o stosunkach świetności tych płomieni da nam następujące zestawienie:
Jeżeli za jednostkę św iatła przyjmiemy pło
mień świecy stearynowej, ważącej >/4 funta, której w ciągu godziny spala się około 10 gramów, to płomień zwykłej dużej lampy naftowej z knotem okrągłym będzie m iał takich j ednostek 8 — 10, płomień gazowy, t. zw. argandowski, spalający 160 litrów g a zu oświetlającego na godzinę, wydaje 16 je d nostek, płomień A uera, zużywający 120 li
trów gazu, da nam 45 jednostek, gdy tym
284 W SZE CH S W IA T . N r 18.
czasem płom ień acetylenowy, w którym spała się zaledwie 35 litrów acetylenu w ciągu go
dziny, świeci równia silnie ja k lam pa A u era, t. j. wydaje światło równe 45 jednostkom . Jeszcze korzystniej przedstaw i się ta sprawa, gdy dodamy, źe dla wydobycia św iatła o n a tężeniu 1 świecy trz e b a zużyć gazu oświetla
jącego w palniku A rg a n d a 10 litrów , w p a l
niku A u era 2,7 litra, acetylenu zaś do tego samego celu w ystarcza 0,6 do 0,7 litra.
Z obliczeń, których zasada je s t w powyższych zestaw ieniach zaw arta, wynika, że wartość ośw ietlająca acetylenu przenosi 19 razy gaz zwykły spalony w palniku A rg a n d a , a 4,5 ra z a tenże gaz — spalony w najoszczędniej
szym ze wszystkich palniku A uera.
A jed nak odkrycie łatw ego sposobu otrzy
mywania acetylenu na w ielką skalę jest jeszcze wypadkiem zbyt świeżym, ażeby można ju ż było przewidzieć dzisiaj napewno, jak ie korzyści technika wyciągnie z tego od
krycia. Pom ijam tu ta j kw estyą ceny tego gazu—nie umiano je j dotąd oznaczyć na pod
stawie dotychczasowych doświadczeń i, po
mimo nader optymistycznych zapewnień, wygłaszanych pierwotnie, niewiadomo dziś jeszcze, czy owe m aleńkie ilości, którem i za
stąpić można znacznie większe m asy gazu zwykłego ni'e będą od nich kosztowały znacz
nie więcej. N iezbyt ważnym w mojem prze
konaniu względem są tru jąc e własności ace
tylenu: wszak i gaz oświetlający tru je także, a zresztą je s t rzeczą mechaników obmyślić szczelniejsze niż dotąd urządzenia. N ie bę
dę naw et k ła d ł nacisku na obfitą rozpusz
czalność acetylenu w wodzie, n ad k tó rą zbie
ra ją się w technice wszelkie gazy we wszyst
kich używanych obecnie konstrukcyach przyrządów: M ożna przepowiedzieć na pe
wno, chociaż ścisłych doświadczeń brak jeszcze, źe rozm aite roztwory soli mniej w sobie rozpuszczają acetyJenu, aniżeli woda czysta.
Mnie się zdaje, źe ponad wszystkie po wyż-
isze względy ważniejsze znaczenie m a ją tru - 1 dności, biorące początek w niedość dobrze
jjeszcze poznanych a wybitnych własnościach chemicznych acetylenu. W szakże on tworzy związki wybuchające z m etalam i— nie wiemy dotychczas, czy z niektórem i tylko, czy może, w odpowiednich, nieznanych dotąd, warun- j kach, ze wszystkiemi. W początkach użycia
dzisiejszego gazu oświetlającego, który za
w iera w sobie niewielką, około 0 ,5 % wyno
szącą, ilość acetylenu, używano do jego roz
prow adzania ru r miedzianych. Tworzyły się w nich osady acetylenku miedzi, które spro
wadzały czasami niebezpieczne wybuchy.
Co gorsza—acetylen może rozłożyć się z sil
nym wybuchem, kiedy zostanie narażony na w strząśnienie, spowodowane przez wybuch inny. N ie wiemy, ja k zachowałby się zbior
nik acetylenu, w pobliżu którego upadłby piorun, lub rozległ się w ystrzał z broni pal
nej. Zbiorniki gazu przeznaczone do oświe
tlan ia m iast m uszą mieć setki tysięcy a cza
sem naw et miliony stóp sześciennych objęto
ści.—N akoniec acetylen ulega polimeryzacyi w w arunkach, których ścisłą znajomością również poszczycić się nie możemy, a pom ię
dzy produktam i takiej przem iany znaleźć się mogą bardzo łatw o i ciała stałe, trudno lotne, może wybuchające za ogrzaniem. C iała te m ogą zasklepiać ru ry przewodnie i wyloty palników, a dobrze należałoby zbadać ich
; własności, chcąc obmyślić sposoby usu
wania.
Je d n o tylko napewno można już dzisiaj powiedzieć, to jest, źe acetylen wkrótce, lada dzień, zostanie zastosowany jako środek po
lepszający własności gazów palnych, ubogich w części składowe, od których zależy świe
tność płom ienia. Takie polepszanie odbywa się i dzisiaj przy pomocy palnych cieczy łatw o lotnych, np. benzolu, ale p a ra podobna w chłodniejszej porze roku sk rapla się i w znacznej części w ru ra c h gazowych. A ce
tylen w tym kierunku zastosowania m a wła
sności wprost idealne i małemi jego ilościami m ożna polepszać, karbonizować, ja k to nazy
w ają, ogromne objętości gazów, których płom ień je s t słabo świecący. R ola to może skrom niejsza od przewidywanej przez entu- zyastów— kto wie jed n ak , czy nie kryje się w niej zarodek istotnie wielkich zmian w technice oświetlenia gazowego.
Zn.
N r 18. WSZECHSWIAT. 285
Towarzystwo Ogrodnicze.
Posiedzenie 8-me Komisyi teoryi ogrodnictwa i nauk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 18 kw ietnia 1895 roku o godzinie 8-ej wieczorem.
1) P rotokuł posiedzenia poprzedniego został odczytany i p rzy ję ty .
2) P a n E . Majewski mówił o toporkach przedhi
storycznych znajdowanych nad górnym Bugiem i Styrem iprzedstaw ił znaczną, ich kolekcyą. W szyst
kie te toporki zw racają uwagę jednostajnością typ u , ja k i w nich panuje, zarówno ja k i nietrwa- łością m ateryału użytego oraz grubą robotą. Są one niegładzone i posiadają otwory wywiercone do osadzenia ich na kiju. Skład mineralogiczny okazów je s t jednostajny a przecie dość urozm ai
cony. Znaczna większość toporków wyrobiona je s t ze skał, należących do p ię tra sarmackiego.
W jednych przew aża drobny piasek kwarcowy, w innych krzem ienne okruchy lub wapień, ubogi lub bardzo bogaty w różne m uszle skam ieniałe. Na ogół widać, że w ybierano najtw ardsze kawałki skał tego rodzaju. Jednostajność pod względem m ateryału i sposobu wyrobienia zdradza ich wspólne pochodzenie zarówno co do czasu ja k i miejsca. Tymczasem nie są one znalezione grom adnie w jednem wspólnem m iejscu, ale przeciw nie, zebrane zostały po jednej sztuce na dość znacznym obszarze k raju . Kamień, użyty do wyrobu tych narzędzi przedhistorycznych, zdaje się pochodzić z okolic dość odległych od miejsca znalezienia toporków . P an M. zaznacza, że po
dobnych toporków nie widział po zbiorach z a równo krajowych ja k zagranicznych. Jedno tylko muzeum hr. Dzieduszyckiego we Lwowie posiada zupełnie podobne okazy, ale pochodzą ohe również z nad górnego Buga, stanow ią przeto z "okazami p. M. je d n o litą grupę zabytków p rze d historycznych. Ponieważ m ateryał, spoczywa
ją c y we Lwowie, nie był w yzyskany naukowo ani opisany, przeto p. M. sta ra się o wyświe
tlenie k w esty j. k tóre mogą w przyszłości dopro
wadzić do rozpoznania n atu ry owych zabyt
ków, wieku i celu, do którego b y ły sporzą
dzane. W tym celu porów nał na m apie rozkład miejscowości, w których toporki były sporządza
ne, z rozm ieszczeniem pewnych utworów geolo
gicznych i wskazał kilka uderzających fak tów'. Popierw sze brak toporków we wszyst
kich miejscach, pokrytych utw oram i alluwialnemi, a nawet, ja k się zdaje, diluwialnemi; po w tóre wy
kazał, że toporki zn ajd u ją się nad brzegam i rzek na obszarach, na których w ystępuje kred a górna;
potrzecie, że skały p ię tra sarm ackiego, z których wyrobione są głównie toporki, w ystępują w dość znacznej bo kilkunastum ilow ej odległości od m iejsca znalezień; poczw arte, że teren, n a k tó rym w ystępują przedstaw iane zabytki, nadzwyczaj
j
je s t ubogi w kam ienie polne jakiejkolw iek na
tury. I to zasługuja na zaznaczenie, że prawie
j
nigdzie, gdzie znaleziono te narzędzia, nie spo- s frzeżono toporków z innego kamienia.. Jeżeli tedy m ateryał pochodził z dalszych stron, nasuwa się pytanie, dlaczego nie sprow adzano sobie od-
! powiedniejszych gatunków skał, z których p o spolicie wyrabiano w czasach przedhistorycznych
| toporki, siekiery i inne narzędzia. J a k dotąd
! obszar znajdowania się toporków zdaje się ograniczonym do górnego Bugu i S tyru z dopły
wami,— byłoby ciekawą rzeczą przekonać się czy kto nie posiada podobnych toporków z innych
| miejscowości lub krajów , a zarazem przeprow a-
i