• Nie Znaleziono Wyników

pyłu atmosferycznego ■Adres ZESećLaJscsri: ICrakowskie-Przedmieście, IbTr ©©. M

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "pyłu atmosferycznego ■Adres ZESećLaJscsri: ICrakowskie-Przedmieście, IbTr ©©. M"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M 18 . Warszawa, d. 5 maja 1895 r. T o m X I V ,

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".

W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie 2 Z przesyłką pocztową: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenumerować można w Redakcyi „Wszechświata-

i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny Wszechświata stanowią Panowie:

Deike K., Dickstein S., Hoyer H., Jurkiewicz K.

Kwietniewski Wł., Kramsztyk S., Morozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblewski W.

■Adres ZESećLaJscsri: ICrakowskie-Przedmieście, IbT r © © .

T E O R Y A

pyłu atmosferycznego

Ehrenberga i Nordenskjolda.

Do zjawisk przyrody dokładnie jeszcze do dziś nie zbadanych, a których w ytłum aczenie opiera się dotychczas tylko na przypuszcze­

niach i teoryach, należy zjawisko pyłu atm o­

sferycznego. Zjawisko to, jakkolw iek tak często, a w niektórych krajach naw et stale występujące, do dziś dnia właściwie nie je st objaśnione.

O hrystyan G otfryd E hrenberg był pierw­

szym, który się bliżej za ją ł tem zjawiskiem. ; On to na podstawie licznych wzmianek histo­

rycznych, sięgających najdalszej starożytno­

ści, dowiódł, że opady kurzu w ystępują w pewnych okolicach regularnie, ja k np. n a 1

zachodniem wybrzeżu północnej i środkowej Afryki, w innych peryodycznie,jak np. w k ra ­ jach nad morzem Śródziemnem; nakoniec, że się rozszerzają częstokroć nad całą E u ro p ą aź do Szwecyi nawet,— w Azyi zaś ponad

B eludźystan, T urkestan, Mongolią aż po Chiny środkowe. Dalej E hrenberg wykazał, n a podstawie badań mikroskopowych, ich odmienność składników i barw; te masy k u ­ rzu bowiem, które w pasie między A fryką, S yryą a E u ro pą opadają, okazują barw ę czerwoną i zaw ierają żelazo, miedź, mangan, sod j pewną ilość ciałek roślinnych, m asy zaś unoszące się n ad A zyą posiadają barwę żółtą a pomiędzy częściami składowemi — glinę.

Skądże się bierze ta ogromna, niezmierzo­

na m asa pyłu unoszącego się w atmosferze?

Pochodzenie właśnie tych mas lotnych, o od- miennem zabarwieniu i składnikach, je st tym nowym węzłem gordyjskim, który świat uczonych sta ra się rozwiązać.

Ogół uczonych wyprowadza pochodzenie tego kurzu czerwonego z A m eryki południo­

wej, a to n a podstawie organizmów odkry­

tych w tym kurzu. H enryk W ilhelm Dove

w dziele swem p. t. „ITber Eiszeit, Folm und

Scirocco,” B erlin 1867, oznacza z jednej

strony Lhanosy w W enezueli jako miejsce

powstawania tych mas, z drugiej atoli strony

i niezmierzone przestrzenie Sahary. Tego

samego zdania są Clapperton, ks. Secchi,

D arw in i Duveyrier. Ojczyzną zaś m as pyłu

żółtego Azyi, m ają być ogromne obszary Azyi

(2)

274 WSZECHSW1AT N r 18.

środkowej, gdzie według Hichthofena, P rze - walskiego i L . Loczyego—znany „Lóss,” po­

siadający barwę żółtą, nadaje tym masom właściwą im barwę i części składowe.

A jakie olbrzymie masy kurzu tego w iatry przez tysiące mil ze sobą unoszą, możemy zobaczyć na kilku choćby przykładach.

W r. 1755 pył ten opadł w okolicy Lago M aggiore na przestrzeni 200 mil kw., zasy­

pując wszystko w arstw ą n a cal grubą.

Jeszcze większych rozmiarów opad obserwo- 1 wano w r. 1803 we W łoszech i Sycylii, kiedy pył ten pokrył przestrzeń 6 300 mil kw., a przypuszczalny ciężar tych mas wynosił 112 800 cetnarów. N akoniec E ritsch w swo­

jej: „Allgemeine Geologie” oblicza m asę kurzu opadłego w r. 1863 koło wysp K a n a ­ ryjskich o objętości 3 944000 m 3 — na 5 mi­

liardów kilogramów. Te przykłady jakg dy - by zaprzeczają przypuszczeniu E h ren b erg a, , że te olbrzymie masy pyłu unoszącego się nad E uro pą, Azyą, A fry k ą i A tlantykiem z jedne­

go wychodzą źródła i należą do jakiegoś nad­

ziemskiego p asa albo pierścienia pyłowego w atm osferze. A przecież najnowsze b a d a ­ nia sławnego podróżnika, profesora N orden- skjólda, ja k się zdaje, potw ierdzają to pozor­

nie bujne i śm iałe przypuszczenie E h re n ­ berga.

D nia 3 m aja 1892 opadły chm ury kurzu, od godziny 9 m inut 20 do godz. 12 m inut 50 w południe, podług czasu n a południku Greenwich, równocześnie na całym obszarze Szwecyi południowej, D anii aż do H olsztynu w masie przechodzącej 500 000 ton. O pad ten pochodził z chmury, k tó rą w iatr pędził w kierunku od północo-wschodu ku południo­

wemu zachodowi n a przestrzeni 1600 km, a więc przez drogę, do przebycia której śred­

nio silna b u rz a potrzebow ałaby 24 godzin.

Tym właśnie opadem zajął się N orden- skjóld.

Opadowi tem u towarzyszyła silna burza z gradem . K u rz był barw y szarej i n ad ­ zwyczaj m iałki, wielkość oddzielnych z ia r­

n e k w ahała się między 0,001 — 0,015 mm.

Z iarn k a te otaczało zazwyczaj ciało zaw iera­

jące węgiel brunatny, nieokazujące jed n ak żadnego śladu budowy organicznej.

K ilku badaczy zwróciło uwagę N orden- skjolda, że praw ie równocześnie, bo 30 kwie­

tn ia i w pierwszych dniach m aja 1892 r.

szalała silna burza w okolicy m orza Azów- skiego, podczas której atm osfera tam że cza­

sami ta k pyłem by ła nasycona, że zasłaniała słońce. Oelem więc zbadania możliwej łącz­

ności pomiędzy tem i burzam i, Nordenskjold, polecił zebrać kurz z dachów wież kościel­

nych z n ad m orza Azowskiego i porównać z pyłem pochodzącym z opadu w Szwecyi i D anii. O kazało się jed n ak , że ich części składowe były inne, a ziarn ka kurzu rosyj­

skiego były naw et 50 razy większe.

B ad ając wszechstronnie i ściśle pochodze­

nie pyłu tego, N ordenskjold przychodzi w koń­

cu do przekonania, że dotychczasowe, ogólne przypuszczenie, jakoby opady pyłu były po­

chodzenia ziemskiego, nie może wytrzymać ścisłej krytyki naukowej. Pow iada naw et, że wśród takich okoliczności teorya E h re n ­ berga, jakoby główna m asa kurzu, ta k p asa­

towego ja k i polarnego, pochodziła z jednego stałego pierścienia pyłu, otaczającego zie­

mię— powinna być ogólnie przyjętą.

O pierając się zatem n a licznych badaniach wielu uczonych i E hren berga, N ordenskjóld ta k form ułuje swoje zapatryw anie. „K ulę ziem ską równolegle do równika otacza pier­

ścień pyłu atmosferycznego, niezmiernej obję­

tości, składający się z kurzu krzemionkowe­

go, zmieszanego z substancyą węgla, za­

wierającego tlen i wodór. Z tego to pier­

ścienia pochodzą te opady, które spadając w okolicach równikowych i m ieszając się z kurzem ziemskim, występują jak o pasato ­ we. W okolicach biegunowych opady takie rzadziej występują i są daleko mniej zmie­

szane z częściami składowemi pochodzenia ziemskiego.”

Powołując się na wyniki badań astrofi­

zycznych la t ostatnich nad powstaniem sy­

stem u słonecznego, nad światłem zodyakal- nem , nad osadami pow ietrza w okolicach rów nika, N ordelskjold przypuszcza stanow­

czo istnienie takiego pierścienia atm osferycz­

nego; zw raca jed n ak przytem uwagę, by tego pierścienia pyłowego nie identyfikowano z t. z.

„kom etoidam i,” z których swój początek biorą m eteory i pył kosmiczny.

T eorya więc E h re n b erg a znalazła po 30 leciech nowego bojownika, który b adając po­

chodzenie tego zjawiska, przyłożył się nie

w jednym kierunku do w ytłum aczenia nie­

(3)

N r 1 8 . WSZECHSWIAT. 2 7 5

zliczonych zjawisk kosmicznych i ziemskich, dotychczas na teoryach tylko opartych.

Józef Sroczyński.

O Z J A W IS K A C H

„oligodynamicznych.”

Pomiędzy pismami pozostałemi po zm ar­

łym kilka lat tem u znakomitym botaniku, Nagelim, znaleziono pracę p. t. „O zjawi­

skach oligodynamicznych w żywych kom ór­

kach,” której treść tak była nieoczekiwana i interesująca, że pp. Schwendener i C ram er w Zurychu — po uprzedniem spraw dzeniu doświadczeń i spostrzeżeń opisywanych w tej pracy przez Nageliego— wydali ją w oddziel­

nej broszurze. Obserwacye zaw arte tu taj zajm ują nietylko botaników, lecz wogóle biologów, a także chemików. W a rto też za­

poznać się z niemi wobec doniosłości, jakiej mogą nab rać z czasem, gdy same te zjawi­

ska lepiej zostaną zrozumiane.

S tan, w którym znajduje się ciecz, za tru ta przez „nieskończenie d ro b n ą” zawartość obcego ciała, nazywa N ageli oligodynamią.

„Oligodynamicznemi” zaś są dlań te wszyst­

kie osobliwe zjawiska, które obserwować m ożna przy działaniu takiej cieczy n a istoty organiczne, zwłaszcza na pojedyńcze kom ór­

ki. P unktem wyjścia dla badań N ageliego były prace Lowa i Bokornyego n ad działa­

niem protoplazm y żywej na rozcieńczony roztw ór azotanu srebra. P ró b u jąc zacho­

wanie się nitek wodorostu Spirogyra wzglę­

dem roztworów tej s.>li, zauw ażył mianowicie Nageli, ź e jn ż najhardziej rozcieńczone ro z ­ twory działają trująco i sprow adzają śmierć roślinki. Można było wszakże zauważyć pewne wyraźne różnice, zależnie od tego, czy stosowano mniej lub więcej skoncentrowane roztwory azotanu srebra. W m ało rozcień­

czonym roztworze Spirogyra zam ierała, w skazując następujący obraz mikroskopowy:

zawartość komórkowa oddzielała się od o ta­

czającej błony, paski chlorofilu zmieniały barwę, zachowując jed n ak swe położenie, a cała kom órka trac iła właściwą prężność.

W mocno rozcieńczonym roztworze n ato ­ m iast było inaczej: spirale chlorofilu oddzie­

lały się od plazmy, k tó ra pozostała skupioną w iednem miejscu, a cała kom órka zachowy­

w ała sprężystość ja k za życia. W obec sta­

łego występowania tych różnic anatom icz­

nych w m artw ej komórce Spirogyry, różnic, zależnych od stopnia rozcieńczenia użytego I roztw oru soli srebra, N ageli uważał, że w pierwotnym wypadku — przy stosowaniu silniejszych roztworów — obumarcie wodoro­

stu jest wynikiem chemicznego działania azo-

| tan u srebra, w drugim zaś przypuścił wpływ

| nieznanej bliżej siły, której „istnienie— ja k sam powiada — ze względów teoretycznych bardzo je s t prawdopodobne.” Zanim wszak­

że począł w dalszym ciągu wysnuwać domy­

sły hypotetyczne, dokonał szeregu bardzo ciekawych doświadczeń, których rezultaty zupełnie były niespodziewane.

Spirogyra, ja k się okazało, um ierała jeszcze w roztworze 1 : 1 000 000 000 0U0 000 azo­

tan u sreb ra i to w przeciągu 3— 4 minut.

Ponieważ w rozcieńczeniu takiem na litr cieczy przypadają najwyżej 2 lub 3 cząsteczki soli, przeto nasunęło się pytanie, czy wogóle owo działanie tru jące przypisać należy azota­

nowi srebra. Mimowoli przychodziła myśl, źe winną tu je st woda dystylowana. Z po­

czątku N ageli oparł się takiem u przypusz­

czeniu, albowiem woda dystylowana, o ile szkodliwą je s t dla roślin, zachowuje się tak dlatego, ponieważ nie zaw iera w sobie właśnie m ateryj mineralnych niezbędnych dla odży­

wiania. W każdym zaś razie nie mogłaby sprowadzać m artw oty roślin ta k szybko, ja k to się działo w powyższych doświadczeniach.

W wodzie dystylowauej roślina um iera śm ier­

cią głodową, a więc stopniowo, powoli, nigdy ta k nagle. N ageli pomieścił sporo egzem­

plarzy Spirogyry w czystej wodzie dystylowa- nej i utrzym ał je pomimo to w doskonałym stanie. Przyczyny więc gdzieindziej szukać wypadało. W ybrano z kolei inne ciało tru ­ jące, sublim at. Mocne roztwory tej soli zabi­

jały Spirogyrę z charakterystycznem i obja­

wami anatomicznemi. P rzy użyciu roztw o­

ru 1 : 10 000 objawy te osłabły, a przy

1 : 1 000 000 zupełnie znikały. R oślina je d ­

(4)

276 WSZECHSW1AT. N r 18.

nakże pomimo to um ierała, tylko nie śm ier­

cią, spowodowaną przez mocne roztwory, lecz w sposób taki, ja k to zachodzi przy rozcieńczonych roztw orach azotanu sre­

bra. Stosowane coraz mniej stężone roztwory i jeszcze przy koncentracyi 1 : : 1 000 000 000 000 000 000 roślina um ierała.

D ziałanie zabójcze ta k rozcieńczonych ro z­

tworów n a kom órkę rośliny nazw ał N ageli

„oligodynamicznem.” N auka zbogaciła się o jeden wyraz, lecz na razie nic więcej nie zyskała. M ożna było pomyśleć jeszcze, że b łą d jak iś tkwi w tych obserwacyach. N a- próżno też mozolił się nasz uczony n ad wy­

kryciem tego błędu: pow tarzał swe doświad­

czenia wielokrotnie i wciąż te sam e otrzym y­

w ał rezultaty. Jeszcze przy rozcieńczeniu do jednej septylionowej części wstążki Spiro- gyry obum ierały, i to nie raz, nie dwa razy, lecz w jeden astu długich szeregach doświad­

czeń. Najczęściej śmierć następow ała w 3 do 6 m inutach, w wyjątkowych, bardzo nie­

wielu wypadkach upływ ała przeszło godzina.

Co ciekawsza, owe roztwory trac iły swe za­

bójcze działanie, gdy ogrzewano je do wrze­

nia, pozostawały zaś jednakow o trującem i, jeżeli tylko ogrzewano je um iarkowanie.

Ja sn e m było, że sam a rozpuszczona w wo­

dzie sól pozostaje tu bez wpływu, że raczej należy szukać przyczyn w użytej wodzie lub naczyniach, którem i się posługiwano. Z d a ­ wało się raz jeszcze, że woda zupełnie jest tu niewinną, bo znów umieszczono obfitą ilość Spirogyry w czystej wodzie i rozw ijała się dobrze. Nageli zm ienił przeto w arunki b a­

dania: wziął m ałe naczynie i pomieścił tylko kilka nitek w wodzie dystylowanej. I oto n araz zmieniło się wszystko. Spirogyra szybko zam ierała, często ju ż w cztery m in u ­ ty, i to naw et wówczas, gdy zam iast dystylo- wanej brano wodę źródlaną. M artw e nitki wodorostu wskazywały te sam e zm iany, jak ie obserwowano po działaniu wysoce rozcieńczo­

nych roztworów azotanu sre b ra lub sublima- tu. B ył to ju ż ważny krok naprzód, lecz absolutnie nie wiadomość o samej przyczynie zjawiska.

N a razie pomyśleć należało, że użyta woda dystylowana zaw ierała jednakże jakieś obce ciała, najpewniej gazy: am oniak, ozon, dwu­

tlenek węgla. Lecz te gazy w ystępują p ra ­ wie we wszystkich wodach, w takich także,

w których S pirogyra bujnie się rozwija. N a ­ geli z kolei więc w padł na myśl, że może winnym je st tu kwas azotny, który zaw arty je s t dość obficie w wodzie monachijskiej używanej do powyższych doświadczeń. I ten wszakże dom ysł zawiódł. I oto tera z dopie­

ro uczony nasz zm ienił metodę swych poszu­

kiwań i s ta ra ł się dotrzeć do celu drogą po­

średnią. Z am iast badać w ciągu dalszym, co je s t przyczyną trujących własności wody, zad ał sobie pytanie, w ja k i sposób woda stać się może w tym stopniu jadow itą i ta m etoda doprow adziła go do nad er pouczających re ­ zultatów. O kazało się mianowicie, że me­

tale, k tóre według m niem ania chemików zu­

pełnie są nierozpuszczalne w wodzie, posia­

d ają własność czynienia jej oligodynamiczną.

A z drugiej strony wyszło na jaw , że ciała

| koloidalne, które również uważane są za nie­

rozpuszczalne w wodzie, neutralizują znów, zobojętniają ta k ą wodę z a tru tą przez m e­

tale.

Do m atery j, użyczających wodzie siły oli- godynam iczńej, należą w pierwszym rzędzie m etale: żelazo, srebro, ołów, cynk, rtę ć i zło­

to. Ustawiono szereg zupełnie jednakowych

j

naczyń szklanych z równą zaw artością wo­

dy. N astęp nie do niektórych wrzucono po 1, 2, 3, 4, 8 sztuk złota i umieszczono nici Spirygyry. W szystkie naczynia znajdowały się w zupełnie tych samych w arunkach cie­

plikowych i świetlnych. Od czasu do czasu badano wodorosty pod mikroskopem i otrzy­

mano n ad er prosty rezu ltat: Spirogyry obu­

m ierały i to tem szybciej, im więcej sztuk złota znajdow ało się w naczyniu. Gdy za­

m iast naczyń szklanych użyto złotych lub srebrnych, ca ła różnica w tem tylko wystę­

pow ała, że wodorosty szybciej m artwiały, najprędzej zawsze te, które znajdow ały się najbliżej m etalu.

Ł atw o je st, ja k widzimy, wyposażyć wodę dystylow aną we własności oligodynamiczne.

Lecz równie je s t łatwo zobojętnić j ą znowu.

P o trzeb a tylko do takiej wody dodać nieco proszku siarki, m ąki, celulozy, jedw abiu lub wełny albo i parafiny. Osobliwsze to dzia­

łanie wymienionych ciał nie dało się należy­

cie objaśnić. Jeszcze zawilfzem stało się zaś

to zjawisko, gdy przekonano się, że same

Spirogyry, jeżeli tylko w dostatecznie dużej

były ilości umieszczone w wodzie oligodyna-

(5)

N r 18. WSZECHSWIAT. 277 micznej, odbierały jej własności tru jące ‘

W jednem i tem samem naczyniu obserwo­

wać można ja k m ała ilość Spirogyry obu­

m iera natychm iast i ja k ta sam a roślina, w m iarę ja k powiększać jej ilość, przechodzi wszystkie stopniowe koleje od m artw oty do najbujniejszego rozwoju — wszystko w tej sa­

mej cieczy. Również obfitsza m asa wodoro­

stu pozostawała przy życiu w m ałem naczy­

niu z z a tru tą wodą, podczas gdy pojedyncze nitki w większem naczyniu z takąż wodą obum ierały natychm iast.

Dalsze doświadczenia dowiodły Nageliemu, że same naczynia szklane do pewnego stopnia w spółdziałają tu taj. P o wielokrotnie odmie­

nianych próbach okazało się, że głównie te naczynia, w których niegdyś leżał m etal, po­

siadały własność zatruw ania świeżo wlewanej w nie wody dystylowanej i to często pomimo najtroskliwszego płókania i wymywania. Nie podobna nam tu opisywać wszystkich do­

świadczeń, przeprowadzonych przez N ag e­

liego w celu wyjaśnienia tych nieoczekiwanych zjawisk. Powiedzmy odrazu, że ze wszyst­

kich tych prób odnośnych wynika, że istnieje pewne działanie metalów na czystą wrodę.

M etale takie, ja k miedź, cynk, ołów i żelazo, w nieskończenie drobnych wprawdzie ilo­

ściach, lecz bądź co bądź d ają się wykryć w wodzie dystylowanej, w której przez czas pewien leżały. Zupełnie świeże naczynie szklane napełniono 12 litram i wody dystylo­

wanej i umieszczono w niem na 3 dni dw ana­

ście sztuk miedzi wielkości monety 10-centy- mowej. Przez porównanie z mianowanym roztworem oceniono następnie, że w wodzie takiej znajdow ała się miedź w stosunku 1 : 77 milionów, a doświadczenie przekonało, źe roztw ór miedzi 1 : 1 000 milionów działa jeszcze zabójczo na Spirogyry. S tało się przeto prawdopodobnem, że z a tru ta woda zawdzięcza swe własności metalowi rozpusz­

czonemu w wodzie. P u n k t wszakże jeden pozostawał jeszcze niezrozumiałym: dlaczego mianowicie tak a woda oligodynamiczna udzie­

la swych własności naczyniom, te zaś z kolei znów wodzie obojętnej, k tó rą w nie wlewamy?

Toż cukier i sól kuchenna nie użyczają na zawsze swego smaku naczyniom, w których są rozpuszczone, jeżeli naczynia te zostaną wymyte. Dlaczegóż czynią to metale? N a to pytanie N ageli odpowiada w następujący

sposób: m etal rozpuszcza się bardzo powolnie w wodzie, lecz część rozpuszczonej substan- cyi osiada na ściankach naczynia, zwłaszcza jeżeli woda je st ju ż nasycona; w ten sposób wciąż nowa ilość może się rozpuszczać dzięki temu, źe w arstw a m etalu, osiadająca na ściankach naczynia, coraz bardziej grubieje.

Gdy następnie wiejemy do takiego naczynia świeżej wody, to wystarcza owa warstw a me­

talu na ściance, aby i tę świeżą wodę zatruć.

Takie wyjaśnienie potwierdza się istotnie przez to, że po wymyciu naczynia kwasem, który rozpuszcza miedź, świeża woda nie mo­

gła być już w tem naczyniu zatrutą. Je d n o ­ cześnie zrozumiałym staje się także wpływ wywierany na wodę oligodynamiczną przez ciała takie ja k jedwab, wełna, siarka i t. d.

Obecność tych ciał powiększa we wnętrzu n a­

czynia powierzchnię, na której osiadać mogą delikatne cząstki m etalu. Nierozpuszczalne bowiem m aterye pozostają w wodzie zawsze w postaci stałych, choć nieskończenie dro­

bnych ciał, do których przylegać mogą cząstki m etalu, czego oczywiście niema w tych razach, gdy mamy w wodzie cukier lub sól. Te ostatnie, rozpuszczając się w wo­

dzie doskonale, nie d ają cząstkom m etalu możności osiadania. Co zaś do ciał koloidal­

nych, takich ja k białko, dekstryna, gum a, to przypuszcza Nageli, źe nie rozpuszczają się one podobnie do cukru lub soli, lecz w posta­

ci nieskończenie drobnych kryształów swo­

bodnie są zawieszone w cieczy, niełącząc się wszakże z nią bezpośrednio. Oto, dlaczego i na tych koloidach cząstki metalu m ogą osia­

dać. Jeśli wreszcie i same Spirogyry są w stanie zobojętniać z a tru tą wodę, gdy w do­

statecznej ilości w niej są umieszczone, po­

chodzi to stąd, że przy dość dużej obfitości nitek wodorostu cząstki metalu ta k dalece się rozdzielają, źe pozostają bez wpływu na zdrowie rośliny.

Jeżeli znanem jest nam pochodzenie wody, łatwo orzec możemy, czy jest ona w powyż- szem rozumieniu jadow itą, t. j. oligodyna­

miczną, czy nie. W oda źródeł, rzek, s ta ­ wów, jezior nie m a własności trujących w tem znaczeniu, o jakiem tu mówimy. Z arzuci ktoś może, że przecie te właśnie wody pozo­

s ta ją ta k bardzo często w zetknięciu z m eta­

lami. P raw da— a jednakże nie są jadow ite,

albowiem na drodze swej nap otyk ają tyle

(6)

‘278 WSZECHŚW IAT. K r 1 8

eiał nierozpuszczalnych, na których z oso­

bliwszą predylekcyą osiadają m etale, że sam a woda ju ż po krótkim stosunkowo przebiegu s ta je się zupełnie obojętną. Z każdego wo­

dociągu możemy zawsze mieć oligodynamicz- ną lub obojętną wodę. Jeżeli przez pewien czas pozostawimy ru rę zam kniętą, to pierw ­ szy upuszczony litr będzie m iał własności oligodynamiczne, woda zaś wypływająca n a ­ stępnie będzie obojętną, bo nie starczyło jej czasu n a rozpuszczenie w sobie m etalu (oło­

wiu, miedzi z mosiądzu, żelaza). W obec tego dziwić się już przestaniem y, że woda t. zw. dystylowana czyli chemicznie czysta bardzo często wywiera silne działanie oligo­

dynamiczne, bo wszakże przyrządy dystyla- cyjne wyrobione są z m etalu.

N ageli dokładniej z a ją ł się także zbada­

niem owych zm ian anatomicznych, c h a ra k te ­ ryzujących śm ierć kom órek wodorostów pod wpływem wody oligodynamicznej. Pom ijam y wszakże tu taj tę część pracy, poprzestając n a zanotowaniu samego zjaw iska „oligody- nam ii,” które pod względem naukowym nie­

wątpliwie posiądzie ważne znaczenie.

D r M. Flaum.

0 marzeniacli sennych niewidomego.

G łębokie różnice, zachodzące n a jawie między życiem duchowem osobnika, obda­

rzonego wszystkiemi zmysłam i, a życiem du­

chowem niewidomego, muszą się z koniecz­

ności uwydatnić również w świecie ich m a­

rzeń sennych.

M am zam iar naszkicować c h a ra k te r i przy­

czyny tych różnic. B ędąc sam niewidomy, oparłem bad an ia moje prawie wyłącznie na m ateryale własnych snów, uzupełniając go i p rostu jąc relacyam i innych ociemniałych bardzo oględnie. Niepewność bowiem tak właściwa wspomnieniom sennym, potęguje się oczywiście, gdy chodzi nie o własne, lecz cudze objawy senne. Pomimo je d n a k swego ch arak teru urywkowego i podmiotowego,

podobne n otatki m ogą poniekąd przyczynić się do rozw iązania pewnych zawilszych za­

gadnień o doniosłem znaczeniu psycholo- gicznem.

W książce swej „O illuzyach” Sully wypo­

wiada mniemanie, źe ze wszystkich zjawisk psychologicznych sen największe ma podo­

bieństwo do percepcyi zmysłowej, skutkiem czego opisuje je razem i w związku. O dnie­

sione do widomego, rzeczone mniemanie stw ierdza tylko powszechnie znany fakt; do osobnika atoli dotkniętego ślepotą albo cał­

kiem stosować się nie daje albo też w nader m ałym stopniu. J u ż niejednokrotnie zazna­

czałem w innych pracach, źe niewidomy daleko rzadziej myśli obrazam i zmysłowemi, aniżeli zastępującem i je wyobrażeniami ode- rwanem i, a właściwość ta jego organizm u psychicznego występuje naturalnie jeszcze dobitniej we śnie. R zadko tylko się ukazu ­ ją c i dlatego w luźnym znajdując się związku z um ysłem , owe obrazy zmysłowe z trud no ­ ścią wydobywają się n ad poziom świadomości przy prawidłowym przebiegu czynności re­

produkcyjnej, na której, mojem zdaniem, polega wszelkie m arzenie senne. P rzy k ład objaśni, o co chodzi. Gdy człowiek, posiada­

jący wszystkie zmysły, śni o swym przyjacie­

lu, wówczas w duszy jego budzi się nietylko obraz wzrokowy przyjaciela, lecz w związku z nim również większa lub mniejsza ilość wrażeń pobocznych, które zazwyczaj tow arzy­

szyły obrazowi na jawie: odzież przyjaciela, pokój, w którym m ieszka i t. d. Niewidomy, jeżeli naw et m iał sposobność przyswojenia sobie rzeczonych wrażeń, np. przez obmacy­

wanie odzieży lub kroczenie po pokoju we wszystkich kierunkach, nie przywiązuje do nich szczególnej wagi, gdyż um ysł jeg o w sparł się raz na zawsze na wyobrażeniach zastępczych, niejako się w nie wdrożył, a w każdym razie k sz ta łt przyjaciela nie ko­

ja rz y się w nim ta k trw ale i ściśle z otocze­

niem, aby nie mógł się ukazać we śnie bez współczesnego odtworzenia otoczenia. W ja k m ałym stopniu człowiek ociemniały przysw a­

j a sobie w rażenia zmysłowe, same przez się obojętne, świadczy fakt charakterystyczny*

źe, o ile pam iętam , nigdy mi się jeszcze nie śniło, abym trzym ał w rę k u przybór piśmien­

ny lub czytał przy pomocy dotykacza książkę

w ydrukow aną pismem wypukłem, lubo obie

(7)

N r 18. WSZECHSWIAT. 279 czynności należą do moich zajęć codzien­

nych.

W iększe znaczenie w świecie m arzeń sen­

nych ociemniałego m ają wrażenia słuchowe, ale o tyle tylko, o ile w yróżniają się swą do­

niosłością wewnętrzną, wartością psychiczną.

Uwłaszcza głos ludzki, będący tem dla ociemniałego, ozem fizyognomia dla wido­

mego, t. j. głównym zewnętrznym przejawem osób innych, często występuje w jego snach.

Rzecz szczególna, naw et zw ierzęta ukazują m u się niekiedy jako obdarzone ludzkim gło ­ sem i mową, zwłaszcza psy i ptaki, praw do­

podobnie dlatego, że z odpowiedniemi wyo­

brażeniam i najbai’dziej je s t oswojony w do­

świadczeniu codziennem.

Czasami wrprawdzie w zakres snów niewi­

domego w kraczają wrażenia zmysłowe wszel­

kiego rodzaju, wówczas mianowicie, gdy pod

•wpływem pewnych okoliczności skojarzyły się n a jawie z silnemi uczuciami przyjemnemi lub przykrem i i z tego powodu mocno utkw i­

ły w pamięci. T a k np. opowiadał mi jeden młody niewidomy, który raz do roku jeździł w odwiedziny do domu, że jeszcze długo po­

tem śnił o podróży koleją, żenietylko słyszał potem głuche warczenie kół i przeraźliwy świst lokomotywy, lecz nadto czul świeży po­

wiew powietrza z otw artego okna, sm ak wy­

stawionych na stacyach potraw i t. d.— do- [ kładność reprodukcyi, dająca się wytłum a­

czyć tylko skojarzeniem samych przez się obojętnych a może i przelotnych wrażeń z silnem uczuciem natężonego oczekiwania

j

i tęsknoty, co potęgowało ich wartość psy­

chiczną, a zatem i trwałość. Z re sz tą oko­

liczność, że każdoroczna podróż trw a ła całe dwie doby, m ogła nie m ało się przyczynić do i nadania owym wrażeniom żywości, niezbę- ! dnej do ich odtworzenia we śnie. J a sam \ w dzieciństwie śniłem często o dentyście, którego się bardzo bałem , a pod wpływem tego uczucia wydawało mi się, że nietylko słyszę jego głos skrzeczący, lecz częstokroć że siedzę w jego fotelu wysokim, że czuję do ty k zimnego żelaza instrum entów i t. d.

Ale, ja k się rzekło, przypadki podobne n a ­ leżą do wyjątkowych; w ogólności zaś ociem­

niały niezmiernie rzadko reprodukuje wraże­

nia dotykowe, nie często też słuchowe, z wyjątkiem chyba głosu ludzkiego.

P rag n ę jeszcze w szkicu niniejszym do­

tknąć kwestyi, czy je s t możebnem, ażeby

| niewidomy śnił o sobie samym, jako o widzą- j cym—motyw niejednokrotnie i skutecznie wyzyskiwany przez poetów. Zbyteczna do­

dać, że nie podzielam bynajmniej owego po­

glądu mistycznego i fantastycznego, podług I którego dusza we śnie wyzwalać się ma [ z wszelkich więzów ziemskich, bujając, niby duch wolny, w krainach nadzmysłowych i na-

j

bywając w tym stanie wyższym własności, których na jawie nie posiada. A przecież z wszelkiego innego stanowiska możliwość rzeczonego zjawiska musi być przyjmowana I z wielkiemi zastrzeżeniami. K ażdy uzna za { naturalne, że człowiek, który wzrok u tracił { w wieku późniejszym, czuje się we śnie często przywróconym do owego stanu, kiedy otwar- tem i oczyma w chłaniał w siebie tysiące form i barw świata, zwłaszcza jeśli często i z t ę ­ sknotą myśli na jaw ie o tej pięknej epoce.

N aw et wówczas, gdy wyobrażenia wzrokowe z biegiem czasu powoli u traciły swą ja sk ra ­ wość pierwotną, mogą one n ad er żywo wy­

stępować w duszy śniącej, ponieważ dzięki bezwzględnemu panowaniu asocyacyi we śnie, natężenie zdolności reprodukcyjnej, a więc i żywość samych wyobrażeń znacznie wzrasta. Z drugiej wszakże strony je st rzeczą oczywistą, że m arzenia senne, g ru ­ pując w? najrozm aitszy sposób istniejące ju ż i rzeczywiste pierwiastki wyobrażeniowe, nie mogą dodawać do nich absolutnie nic nowe­

go; stąd ślepy od urodzenia, którem u brak na jaw ie wszelkich danych do wytworzenia wyobrażeń wzrokowych, nie może też i we śnie żadną m iarą widzieć. Co prawda, z a ­ przeczyć się nie da, źe i ślepemu od urodze­

nia śnić się może, że widzi, ale to jego wi­

dzenie niczem więcej nie jest, jak surogatem w najwłaściwszem znaczeniu słowa, suroga­

tem powstałym z skojarzeń całkiem przy­

padkowych i być może zupełnie niezmysło- wych, które poprostu u danej osoby p o łą­

czyły się z wyrazem „widzieć;” i gdybyśmy byli w stanie faktycznie istniejące w podo­

bnych przypadkach w rażenia porównywać szczegółowo z tem i, które pow stają pod wpływem rzeczywistych bodźców wzroko­

wych, pokazałoby się niechybnie, że nie masz

między niemi zgoła nic wspólnego. J a

zresztą osobiście nigdy jeszcze nie śniłem,

jakobym widział, chcciaż wzrok utraciłem

(8)

2 8 0 W SZECHSW IAT, N r 18.

dopiero w trzecim roku życia i obecnie jeszcze rozróżniam światło od ciemności;

również towarzysze niedoli nie komunikowali mi nigdy ani jednego snu podobnego. Rzecz to przy bliższej rozwadze zupełnie zrozu­

m iała. Niewidomy bowiem wogóle ta k się oswają z swą wadą, źe uważa stan swój za zwykły, naturalny; nie zdradza on w w arun­

kach zwyczajnych owej tęsknoty bolesnej za światłem , k tó rą człowiek wszystkiemi zmy­

słami obdarzony ta k poetycznie m aluje, a z a ­ tem i owych wzruszeń gwałtownych, któreby się niechybnie ujawniły, gdyby w zakres jego m arzeń sennych wkroczyć miały, choćby n a­

wet w postaci surogatów, wyobrażenia ta k dalece m u obce, ja k światło i barw a.

Zachodzi te ra z pytanie, ja k się zachowuje niewidomy w ta k zwanych snach wskutek po­

drażnienia, kiedy pod wpływem zjawisk, od­

bywających się bądź w otoczeniu, bądź we własnem ciele śpiącego, pow stają w nim po­

drażnienia nerwowe, które śniący przeistacza w wyobrażenia i łączy podług praw kojarze­

nia z przew ażającą w danej chwili g ru p ą wy­

obrażeń? Owóż ślepy zdaje się w tym wy­

padku być względnie nieczułym n a zewnętrzne bodźce dotykowe; nie dochodzą one wogóle do jego świadomości, chyba gdy są o tyle silne, że go budzą; przynajm niej liczne p ró ­ by, k tóre na sobie samym robiłem , były bez­

skuteczne. Przeciwnie, w rażenia słuchowe w p latają się czasem w sny niewidomego;

u mnie np. odgłos dzwonu, słyszany w drzem ­ ce rannej, wywołał wyobrażenie, jakobym się znajdow ał na statk u parowym, a lada chwila nastąpić m iał sygnał do odjazdu— marzenie, które dziwnym zbiegiem okoliczności wyda­

rzyło się w tej samej zupełnie formie u inne­

go ociemniałego. Sygnały daw ane trą b k ą w koszarach, znajdujących się naprzeciw mojego mieszkania, budziły we mnie często m arzenie o pożarze, a niedawno mi się śniło, pod wpływem tu rk o tu dochodzącego z ulicy, źe ustawiono w przyległym pokoją maszynę brzęczącą i huczącą, i gorzko się użalałem na przeszkodę, jakiej doznaję w moich stu- dyach od ciągłego szmeru. By m nie nale­

życie zrozumiano, zaznaczam wyraźnie, źe nie czułem żaru, nie dotykałem maszyny, tem mniej je widziałem; słyszałem jedynie, że się o nich mówi, same zaś one istniały w mojej myśli — podobnie ja k większość rzeczy ze­

wnętrznych n a jaw ie — tylko w postaci wyo­

brażeń zastępczych. Co do złudzeń nerwo­

wych, m ających swe źródło wewnątrz ciała, muszę przedewszystkiem oświadczyć, że ni­

gdy nie spostrzegałem w sobie najm niejszego śladu owej tajem niczej zdolności m arzenia, która, przedostając się — zdaniem Schernera i innych badaczy — do każdej podrażnionej części ciała, podobno rz u tu je stąd w prze-

| strzeń senną pow stały na miejscu obraz we wszelkich postaciach symbolicznych. N igdy naw et nie doświadczałem uczucia latania w powietrzu, wypływającego z podrażnienia płuc i stwierdzonego przez najrozm aitszych badaczy, może dlatego, że posiadam płuca niezm iernie zdrowe i doskonale rozwinięte.

Uczucie bólu fizycznego, o ile sądzić mogę na mocy własnego doświadczenia, splata się u ślepego z jeg o m arzeniem bez żadnej zmia­

ny: ból głowy jak o ból głowy, ból zęba jako ból zęba. T ak bywa naw et wówczas, gdy ból rzeczony bardzo trudno się kojarzy z przew ażającem i w danej chwili obrazam i, ja k świadczy następujący przykład wielce charakterystyczny. Śniłem raz — co mi się często wydarza — o epoce mego pobytu w szkole; nauczyciel zapytał mnie, jakiem i przedm iotam i mam y się dziś zajmować, uży­

wając przytem utartego zw rotu szkolnego:

„co m acie na dziś?” F o rm a odpowiedzi m o­

je j ściśle zastosow ana do formy zapytania m ieściła, dzięki grze słów, oświadczenie o gwałtownym bólu głowy: „mamy geografią, historyą i— ból głowy— ostatni j a jed en ty l­

k o ,” n a co nauczyciel: „ten dodatek też był bardzo potrzebny.”

Z powyższego wypływa, że świat m arzeń sennych niewidomego je st n ader ubogi w wy­

obrażenia zmysłowe, natom iast obfituje w swoiste zjawiska oderwane, w swoim ro ­ dzaju niemniej od tam tych czynne. Dawniej cierpiałem bardzo silne zawroty głowy, n ap a­

stujące mnie zazwyczaj we śnie; atoli treść m arzeń sennych, poprzedzających owe n a p a ­ dy, nigdy nie polegała np. n a padaniu z znacznej wysokości lub na szybkim obro­

cie, ja k to m a miejsce w tańcu. Czułem się raczej opanowany jakiem iś nieoznaczonemi, niedającem i się bliżej określić stracham i, które, rzecz dziwna, niekiedy przeistaczały się w pojęcia oderwane, a przecież nie był­

bym w stanie naw et w przybliżeniu określić

(9)

N r 18. W S Z E C H S W IA T . 281 dlaczego mnie te a b stra k c je takim zdejmo­

wały strachem . Przypom inam sobie np., źe dzieckiem jeszcze będąc, miałem we śnie do­

konać dodawania; nagle spostrzegam , że za­

m iast dodać bezwiednie pomnożyłem, a wyo­

brażenie powstałej stą d ogromnej liczby przejęło mnie niewysłowioną trw ogą. P rz e ­ budziłem się, oblany zimnym potem, wołając do m atki, śpieszącej z pomocą do mojego łóżka: „ach, Boże, rośnie wzdłuż i w szerz,”

przyczem mi się snuło po myśli widocznie pojęcie podnoszenia do drugiej potęgi. J e ­ żeli w snach powyższych uwaga z przyczyn zrozumiałych zw raca się cała w stronę jaźn i dręczonej strachem i obawą, tedy w innych m oment subjektywny uw ydatnia się ta k nie­

znacznie, że możemy nazwać sny nieosobi- stemi. P odkreślam tę cechę szczególną, po­

nieważ jej u widomych nigdy nie spostrzega­

łem, gdy tymczasem u mnie je s t ona niemal zjawiskiem codziennem, a i u innych ociem­

niałych występuje, lubo nie ta k często, ja k u mnie. Co nas głównie w tego rodzaju snach uderza, to mianowicie okoliczność, źe m arzący sam przez się nie bierze najm niej­

szego udziału w całej sprawie, nie je st w nią wcale zawikłany, zachowuje się wobec niej jako widz bierny. M arzy on zazwyczaj, źe rzeczy są opowiadane lub czytane, lub też że je st obecny n a wystawieniu sztuki teatralnej, przyczem sam sposób interp retacy i artystycz­

nej całkiem w g rę nie wchodzi. W ten spo­

sób śniły mi się ju ż całe nowele, niekiedy naw et dram aty lub wykłady filozoficzne, r a ­ no zaś po przebudzeniu nie byłem nigdy w stanie przypomnieć sobie więcej nad jakiś chaos pogm atwanych wyobrażeń. Prędzej dopisuje pamięć, gdy się m a do c e n ie n ia z reprodukcyą wybitnych pod względem sty­

listycznym zwrotów, zwłaszcza wierszy.

O statnie bardzo często w ystępują w snach osób niewidomych — fak t wyczerpująco tra k ­ towany przezemnie w innem miejscu. R azu np. pewnego, zdaje się wkrótce po przeczy­

ta n iu „H istoryi don C arlosa” St. Real a, któ ra, ja k wiadomo, posłużyła Schillerowi za źródło do jego dram atu, śniły mi się jakieś dzieje na dworze hiszpańskim, pełne intryg, kiedy księżniczka, ujrzawszy potajem ne kno­

wania swej siostry, odpowiada jej w przystę­

pie gniewu, nie pam iętam już na jak ie py­

tanie:

„W eil du nach Spanien Kónigskrone traclitest, Die du d ir in den B rautkranz flechten willsi .r A le fakt m arzenia wierszami stwierdziłem nietylko u siebie, co się wiele zajm uję stu- dyami literackiem i, lecz oraz u innych nie­

widomych, którym się rzadko na głos czyta.

Jed e n z moich znajomych, młody ociemniały, mający jako muzyk z powołania m ało do czynienia z wierszami, śnił następujące wier­

sze, będące urywkiem większej całości poe­

tycznej, k tó ra mu zupełnie wyszła z pa­

mięci:

E s trip p e lt F i'eund Hein, In der Nacht, In der N acht,

Ganz sacht.

Godzi się zaznaczyć, źe śniący, mówiąc przytem przez sen, m ruczał do siebie: „Zwólf W orte, zwolf Tote, es stim m t.” D ru g a część zdania stosowała się do m arzeń wyszłych później z pamięci, pierwsza zaś dotyczyła oczywiście wyżej przytoczonych wierszy, gdzie liczba słów je st istotnie dwanaście. N ie wda­

ję się w bliższy rozbiór powyższego faktu, ale przytaczam go, bo może rzucić światło na rodzaj i natężenie czynności um ysłu we śnie.

Celem niniejszego szkicu było jedynie za­

znaczenie istnienia głębokich różnic między m arzeniam i sennemi ociemniałego i widome­

go oraz wykazanie tych różnic na mocy przykładów niezawodnych.

Z Fryd. Hitschmana,

tłum aczył Dr A. Grosglik,

i w ę g l i k w a p n i a .

(Dokończenie).

W r. 1862 F ry d . W oehler otrzym ał zwią­

zek węgla z m etalem wapniem zapomocą

następującego szeregu przemian: Zupełnie

(10)

282 WSZECHSWIAT. N r 18.

bezwodny cblorek w apnia (CaCla), pom ie­

szany z cynkiem (Zn) i sodem (N a) i ogrza­

ny do wysokiej tem peratury, odstępuje chlor sodowi a zawarty w nim wapień łączy się z cynkiem:

CaCl2 + 'N aa + Zn = 2N aCl + CaZn.

T ak otrzym any aliaź w apnia z cynkiem, ściśle biorąc, nigdy nie m a składu wyrażone­

go przez wzór C aZn, lecz zaw artość w nim obu m etali waha się w dość obszernych g r a ­ nicach. Jeżeli ciało to pomieszamy z bardzo czystym węglem i wystawimy n a działanie ciepła, w którem cynk (lotniejszy od wapnia) zamieni się w parę, to wapień łączy się z w ę­

glem. P roduktem tego działania je s t ciem­

n a spieczona m asa, zaw ierająca w sobie wę­

glik w apnia (C aC 2), obok nad m iaru węgla i innych zanieczyszczeń przypadkowych.

M asa ta, wrzucona do wody, ulega jej dzia łaniu, w ytw arzając p roduk t gazowy, w k tó ­ rym znane nam już własności łatw o pozw ala­

ją rozpoznać acetylen. Odkrycie W o e h łe ra ! dało chemikom do ręki jeszcze jed n ę m eto­

dę otrzym ywania związków węglowych bez udziału organizmów.

W r. 1894 M oissan otrzym ał węglik w ap­

nia w stanie czystym, posiłkując się wysoką . te m p e ra tu rą wynalezionego przez siebie pie­

cyka elektrycznego. Moissan przygotowywał mieszaninę złożoną ze 120 gramów czystego tlenku w apnia (CaO ) i 70 g węgla, otrzym a­

nego przez zwęglenie cukru, i w ystaw iał j ą przez 15 — 20 m inut n a działanie żaru po­

wstającego w łuku Y olty, wywołanym przez p rą d o 350 am perach i 70 woltach. Utwo­

rzony węglik wapnia topi się całkowicie i od­

lany, po zastygnięciu, tworzy ciało stałe.

P rzem iana chemiczna w piecyku M oissana odbywa się według równania:

CaO + 3C = CaC2 - f CO.

Ł atw o przewidzieć, co zresztą i przez M oissana zastało sprawdzone doświadczalnie, że zam iast tlenku w apnia może być użyty węglan tego m etalu, rozkładający się pod wpływem ciepła na dwutlenek węgla i tlenek wapnia.

W ęglik wapnia, według opisu M oissana, je s t ciałem nieprzezroczystem, krystalicznem ,

z barw ą bronzowo-złocistą i połyskiem m eta­

licznym, z ciężarem właściwym około 2,26.

N ie je s t on rozpuszczalny w żadnej cieczy i wogóle trudno ulega wszelkim reakcyom chemicznym. T a k np. wodór nie działa nań w żadnych warunkach; chlorowce dopiero w wyższej tem peratu rze wydzielają węgiel, łącząc się z wapniem; p a ra siarki w 500°

tworzy siarek wapnia i siarek węgla; tlen nie niżej tej tem p eratu ry utlenia go na węglan wapnia. W ęg lik w apnia prawie nie ulega działaniu kwasów stężonych. Jedynem cia­

łem energicznie i typowo działającem je st woda ciekła w tem peraturze zwyczajnej.

W ęglik wapnia, oblany nią, ze wzburzeniem,

j

praw ie bez podniesienia tem peratury, wydzie­

la acetylen aż dopóki ostatnia okruszyna nie

j

ulegnie rozkładow i lub nie wyczerpie się ostatnia kropelka wody. Tera dziwniejszem się wydaje, źe p a r a wodna przy współudziale ciepła praw ie nie wywiera wpływu na węglik wapnia.

N akoniec w roku ju ż bieżącym rozeszła się wieść, że nową m etodę otrzym ywania węgli­

ku wapnia a następnie i acetylenu wynalazł W illson, elektrotechnik am erykański. W ieść ta , kom entowana przez j^rasę peryodyczną w sposób jej właściwy, przy jęła treść i formy zdumiewające i obiegła świat cały, wznieca­

ją c nadzieję niesłychanych i pełnych z n a ­ czenia przewrotów w wielu gałęziach techni­

ki.—A rty k u ł niniejszy je st właśnie wywołany przez chęć zastanowienia się n ad tem, ile w tej wieści je s t praw dy i słuszności.

W illson nie odmienił ani na jo tę postępo­

wania M oissana, możnaby tylko powiedzieć, źe zwiększył rozm iary i pogrubił warunki do­

świadczenia. Z am iast drobnego przyrządu gabinetow ego, jak im je s t piecyk Moissana, W illson użył dużego pieca, w którym reakcyi uledz może nie jakieś 200 gramów m iesza­

niny, lecz naraz około l ' / 2 tysiąca kilo g ra­

mów. D o rozmiarów pieca je s t tu taj zasto­

sowany i p rąd elektryczny, dosięgający 4 —5 tysięcy amperów, albo, inaczej rzecz ocenia­

ją c , urządzenie elektryczne, w którem siła

poruszająca wynosi 180 koni parowych na

godzinę, mogące pracow ać 12 godzin bez

przerwy. Rzecz prosta, że cała instalacya

W illsona była obrachowana na stosunki

dość zwyczajne w A m eryce północnej, gdzie

siły poruszającej do urządzeń elektrycznych

(11)

WSZECHSW1AT. 2 8 3

dostarczają rozpowszechnione tam ogromne spadki wód. Piec W illsona je s t wyobrażony na załączonym rysunku. Odpowiednio do tycb rozmiarów i chemicznie czyste przetwo­

ry, jakiem i Moissan się posługiwał, musiały ustąpić miejsca wapniakowi lub kalcytowi na­

turalnem u i miałowi węgli kamiennych.

W obec takiej, zmiany nic dziwnego, że i pro­

dukt reakcyi nie może być ta k jednorodny, ja k otrzymywany przez Moissana, ale za­

równo w powierzchowności swojej, ja k i w za-

Piec elektryczny W illsona.

A — obmurowanie zewnętrzne pieca, B — tygiel zrobiony z węgla albo z grafitu, C — blok w ęglo­

wy lub grafitowy, k tó ry stanowi elektrodę rucho­

mą, D — m aszyna dynamo elektryczna, W W — przew odniki, D 1 — otwór, przez k tó ry wypływa stopiony węglik wapnia: otw ór ten może być za­

m knięty zatyczką E 1, zrobioną, z gliny ognio­

trw ałej. B 1 — podstaw a żelazna, z k tó rą łączy się jed en z przewodników od maszyny dynamo-

©lektrycznej i na której bezpośrednio spoczywa tygiel. E E — pokrywa węglowa.

wartości czystego węgliku w apnia okazuje , dosyć dużą rozmaitość. P ro d u k t ten jeszcze dotychczas nie znajduje się w handlu, ja k ­ kolwiek sprawa wprowadzenia go do sprze­

daży je st zapewne tylko kwestyą niedługiego czasu, ponieważ, oprócz spółki W illsona w Stanach zjednoczonych, utworzyło się już w Szwajcaryi w N euhausen towarzystwo przemysłowe, m ające na celu wyrób węgliku wapnia. P róbki węgliku wapnia, jak ie zda­

rzyło mi się widzieć, powierzchownością swoją m ało przypom inają opis tego przetwo­

ru wyżej za Moissanem powtórzony: m ają one raczej pozór m ateryi ziemistej, rozkru- szonej, szarej, ze stalowym gdzieniegdzie odcieniem. Sądząc ze słów jednego z wy­

bitnych wspólkierowników spółki neuhauseń- skiej, p. v. Oechelhausera, wszystkie badane okazy tego ciała, zarówno am erykańskiego ja k i szwajcarskiego pochodzenia, są w wy­

sokim stopniu zanieczyszczone ciałam i obce- mi, pochodzącemi zapewne z użytego wapna i węgla.

Celem wyrobu węgliku wapnia je st n a ­ stępnie produkcya acetylenu, któx-ego prze-

j

znaczeniem m a być jakoby zastąpienie

j

w przyszłości gazu oświetlającego. P ro d u k ­ cya ta w rzeczy samej wobec własności wę­

gliku wapnia byłaby wielce prostem zada- I niem, gdyż polegałaby na prostem oblaniu wodą tego przetworu w przyrządach, których pierwowzory oddawna znane są i używane powszechnie we wszystkich pracowniach n au ­ kowych. Przyrządy te są tak łatw e w uży­

ciu a rozm iary ich i, przypuszczalnie, cena mogłyby być ta k niewielkie, że m iały za sobą pewne pozory słuszności artykuły dzienni­

karskie, zachwycające się zawczasu tem wspaniałem oświetleniem gazowem, które w najbliższej przyszłości otrzym a oddzielnie dla siebie każdy dom, każde mieszkanie, choćby też najuboższe.

Z opisu własności acetylenu pam iętam y, że gaz ten pali się — w zwykłych warunkach płomieniem kopcącym, lecz w warunkach nieco zmienionych — bez wydzielania sadzy.

Jeżeli zachowamy te ostatnie warunki, pło ­ mień acetylenu je st bardzo silnie świecący, daleko silniej niż płomień świecy, lampy n af­

towej lub naw et gazu oświetlającego. Pewne wyobrażenie o stosunkach świetności tych płomieni da nam następujące zestawienie:

Jeżeli za jednostkę św iatła przyjmiemy pło­

mień świecy stearynowej, ważącej >/4 funta, której w ciągu godziny spala się około 10 gramów, to płomień zwykłej dużej lampy naftowej z knotem okrągłym będzie m iał takich j ednostek 8 — 10, płomień gazowy, t. zw. argandowski, spalający 160 litrów g a ­ zu oświetlającego na godzinę, wydaje 16 je d ­ nostek, płomień A uera, zużywający 120 li­

trów gazu, da nam 45 jednostek, gdy tym ­

(12)

284 W SZE CH S W IA T . N r 18.

czasem płom ień acetylenowy, w którym spała się zaledwie 35 litrów acetylenu w ciągu go­

dziny, świeci równia silnie ja k lam pa A u era, t. j. wydaje światło równe 45 jednostkom . Jeszcze korzystniej przedstaw i się ta sprawa, gdy dodamy, źe dla wydobycia św iatła o n a ­ tężeniu 1 świecy trz e b a zużyć gazu oświetla­

jącego w palniku A rg a n d a 10 litrów , w p a l­

niku A u era 2,7 litra, acetylenu zaś do tego samego celu w ystarcza 0,6 do 0,7 litra.

Z obliczeń, których zasada je s t w powyższych zestaw ieniach zaw arta, wynika, że wartość ośw ietlająca acetylenu przenosi 19 razy gaz zwykły spalony w palniku A rg a n d a , a 4,5 ra z a tenże gaz — spalony w najoszczędniej­

szym ze wszystkich palniku A uera.

A jed nak odkrycie łatw ego sposobu otrzy­

mywania acetylenu na w ielką skalę jest jeszcze wypadkiem zbyt świeżym, ażeby można ju ż było przewidzieć dzisiaj napewno, jak ie korzyści technika wyciągnie z tego od­

krycia. Pom ijam tu ta j kw estyą ceny tego gazu—nie umiano je j dotąd oznaczyć na pod­

stawie dotychczasowych doświadczeń i, po­

mimo nader optymistycznych zapewnień, wygłaszanych pierwotnie, niewiadomo dziś jeszcze, czy owe m aleńkie ilości, którem i za­

stąpić można znacznie większe m asy gazu zwykłego ni'e będą od nich kosztowały znacz­

nie więcej. N iezbyt ważnym w mojem prze­

konaniu względem są tru jąc e własności ace­

tylenu: wszak i gaz oświetlający tru je także, a zresztą je s t rzeczą mechaników obmyślić szczelniejsze niż dotąd urządzenia. N ie bę­

dę naw et k ła d ł nacisku na obfitą rozpusz­

czalność acetylenu w wodzie, n ad k tó rą zbie­

ra ją się w technice wszelkie gazy we wszyst­

kich używanych obecnie konstrukcyach przyrządów: M ożna przepowiedzieć na pe­

wno, chociaż ścisłych doświadczeń brak jeszcze, źe rozm aite roztwory soli mniej w sobie rozpuszczają acetyJenu, aniżeli woda czysta.

Mnie się zdaje, źe ponad wszystkie po wyż-

i

sze względy ważniejsze znaczenie m a ją tru - 1 dności, biorące początek w niedość dobrze

j

jeszcze poznanych a wybitnych własnościach chemicznych acetylenu. W szakże on tworzy związki wybuchające z m etalam i— nie wiemy dotychczas, czy z niektórem i tylko, czy może, w odpowiednich, nieznanych dotąd, warun- j kach, ze wszystkiemi. W początkach użycia

dzisiejszego gazu oświetlającego, który za­

w iera w sobie niewielką, około 0 ,5 % wyno­

szącą, ilość acetylenu, używano do jego roz­

prow adzania ru r miedzianych. Tworzyły się w nich osady acetylenku miedzi, które spro­

wadzały czasami niebezpieczne wybuchy.

Co gorsza—acetylen może rozłożyć się z sil­

nym wybuchem, kiedy zostanie narażony na w strząśnienie, spowodowane przez wybuch inny. N ie wiemy, ja k zachowałby się zbior­

nik acetylenu, w pobliżu którego upadłby piorun, lub rozległ się w ystrzał z broni pal­

nej. Zbiorniki gazu przeznaczone do oświe­

tlan ia m iast m uszą mieć setki tysięcy a cza­

sem naw et miliony stóp sześciennych objęto­

ści.—N akoniec acetylen ulega polimeryzacyi w w arunkach, których ścisłą znajomością również poszczycić się nie możemy, a pom ię­

dzy produktam i takiej przem iany znaleźć się mogą bardzo łatw o i ciała stałe, trudno lotne, może wybuchające za ogrzaniem. C iała te m ogą zasklepiać ru ry przewodnie i wyloty palników, a dobrze należałoby zbadać ich

; własności, chcąc obmyślić sposoby usu­

wania.

Je d n o tylko napewno można już dzisiaj powiedzieć, to jest, źe acetylen wkrótce, lada dzień, zostanie zastosowany jako środek po­

lepszający własności gazów palnych, ubogich w części składowe, od których zależy świe­

tność płom ienia. Takie polepszanie odbywa się i dzisiaj przy pomocy palnych cieczy łatw o lotnych, np. benzolu, ale p a ra podobna w chłodniejszej porze roku sk rapla się i w znacznej części w ru ra c h gazowych. A ce­

tylen w tym kierunku zastosowania m a wła­

sności wprost idealne i małemi jego ilościami m ożna polepszać, karbonizować, ja k to nazy­

w ają, ogromne objętości gazów, których płom ień je s t słabo świecący. R ola to może skrom niejsza od przewidywanej przez entu- zyastów— kto wie jed n ak , czy nie kryje się w niej zarodek istotnie wielkich zmian w technice oświetlenia gazowego.

Zn.

(13)

N r 18. WSZECHSWIAT. 285

Towarzystwo Ogrodnicze.

Posiedzenie 8-me Komisyi teoryi ogrodnictwa i nauk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 18 kw ietnia 1895 roku o godzinie 8-ej wieczorem.

1) P rotokuł posiedzenia poprzedniego został odczytany i p rzy ję ty .

2) P a n E . Majewski mówił o toporkach przedhi­

storycznych znajdowanych nad górnym Bugiem i Styrem iprzedstaw ił znaczną, ich kolekcyą. W szyst­

kie te toporki zw racają uwagę jednostajnością typ u , ja k i w nich panuje, zarówno ja k i nietrwa- łością m ateryału użytego oraz grubą robotą. Są one niegładzone i posiadają otwory wywiercone do osadzenia ich na kiju. Skład mineralogiczny okazów je s t jednostajny a przecie dość urozm ai­

cony. Znaczna większość toporków wyrobiona je s t ze skał, należących do p ię tra sarmackiego.

W jednych przew aża drobny piasek kwarcowy, w innych krzem ienne okruchy lub wapień, ubogi lub bardzo bogaty w różne m uszle skam ieniałe. Na ogół widać, że w ybierano najtw ardsze kawałki skał tego rodzaju. Jednostajność pod względem m ateryału i sposobu wyrobienia zdradza ich wspólne pochodzenie zarówno co do czasu ja k i miejsca. Tymczasem nie są one znalezione grom adnie w jednem wspólnem m iejscu, ale przeciw nie, zebrane zostały po jednej sztuce na dość znacznym obszarze k raju . Kamień, użyty do wyrobu tych narzędzi przedhistorycznych, zdaje się pochodzić z okolic dość odległych od miejsca znalezienia toporków . P an M. zaznacza, że po­

dobnych toporków nie widział po zbiorach z a ­ równo krajowych ja k zagranicznych. Jedno tylko muzeum hr. Dzieduszyckiego we Lwowie posiada zupełnie podobne okazy, ale pochodzą ohe również z nad górnego Buga, stanow ią przeto z "okazami p. M. je d n o litą grupę zabytków p rze d ­ historycznych. Ponieważ m ateryał, spoczywa­

ją c y we Lwowie, nie był w yzyskany naukowo ani opisany, przeto p. M. sta ra się o wyświe­

tlenie k w esty j. k tóre mogą w przyszłości dopro­

wadzić do rozpoznania n atu ry owych zabyt­

ków, wieku i celu, do którego b y ły sporzą­

dzane. W tym celu porów nał na m apie rozkład miejscowości, w których toporki były sporządza­

ne, z rozm ieszczeniem pewnych utworów geolo­

gicznych i wskazał kilka uderzających fak ­ tów'. Popierw sze brak toporków we wszyst­

kich miejscach, pokrytych utw oram i alluwialnemi, a nawet, ja k się zdaje, diluwialnemi; po w tóre wy­

kazał, że toporki zn ajd u ją się nad brzegam i rzek na obszarach, na których w ystępuje kred a górna;

potrzecie, że skały p ię tra sarm ackiego, z których wyrobione są głównie toporki, w ystępują w dość znacznej bo kilkunastum ilow ej odległości od m iejsca znalezień; poczw arte, że teren, n a k tó ­ rym w ystępują przedstaw iane zabytki, nadzwyczaj

j

je s t ubogi w kam ienie polne jakiejkolw iek na­

tury. I to zasługuja na zaznaczenie, że prawie

j

nigdzie, gdzie znaleziono te narzędzia, nie spo- s frzeżono toporków z innego kamienia.. Jeżeli tedy m ateryał pochodził z dalszych stron, nasuwa się pytanie, dlaczego nie sprow adzano sobie od-

! powiedniejszych gatunków skał, z których p o ­ spolicie wyrabiano w czasach przedhistorycznych

| toporki, siekiery i inne narzędzia. J a k dotąd

! obszar znajdowania się toporków zdaje się ograniczonym do górnego Bugu i S tyru z dopły­

wami,— byłoby ciekawą rzeczą przekonać się czy kto nie posiada podobnych toporków z innych

| miejscowości lub krajów , a zarazem przeprow a-

i

dzić badania w pewnych częściach sąsiednich obszarów, w których jeszcze nie robiono poszu­

kiw ań.

N a tem posiedzenie ukończone zostało.

S P R A W O Z D A N IE .

Lerbuch der Botanik fiir Hochschulen, mit 577 zum Theil farbigen Abbild., przez D-rów:

E d. S 'rasbiirgera. F . Nolla, H. Schencka, A. F.

W . Schimpera. Jena 1894. S'ronic 558. Ce­

na 7 mk.

Najnowszy ten podręcznik botaniki, podzielony je s t na dwie części: botanikę ogólną i botanikę specyalną. Część 1-sza rozpada się na dwa o d ­ działy, na: morfologią, k tó rą w raz z wstępem opracował prof. S trasburger i fizyologią, napi­

saną przez docenta pryw. F . Nolla; część 2-ga również podzielona je s t na dwa oddziały: na ro ­ śliny zarodnikow e (Cryptogam ae), któ re opraco­

wał docent pryw. H. Schenck i rośliny nasionowe (Phanerogam ae), opracowane przez prof. A. F.

W . Schimpera.

Po ogólnym wstępie, zawierającym charak te­

rystykę istot żyjących, a mianowicie zaś roślin, następuje morfologia roślin, k tó rą autor dzieli na morfologią zew nętrzną— o rozw oju form w p ań ­ stwie roślinnem, ja k o też zasadniczych organach rośliny, ich zmianach i formach i morfologią w ewnętrzną (histologią i anatomią) poświęconą komórce, połączeniu kom órek, tkankom , syste- matom tkanek, ich ułożeniu i rozdziałowi we­

w nątrz rośliny oraz powstawaniu i rozwojowi.

Oddział drugi części 1-szej podręcznika zawiera fizyologią roślin, w której autor (d r F. Noll) mó­

wi o życiu rośliny wogóle, a dalej o fizycznych

i życiowych własnościach rośliny, o wzmocnieniu

organizm u roślinnego, odżywianiu, oddychaniu,

w zrastaniu, zjawiskach ru ch u i rozm nażania się

roślin.

Cytaty

Powiązane dokumenty

(After the first manuscript of this paper was submitted, the author could get Assani’s paper Rota’s alternating procedure with non-positive operators (to appear in Adv. in Math.),

We give below a simple proof of the fixed point theorem of [B] for order preserving maps of a bounded interval into itself (nonexpansiveness is needed explicitly only in order to

Michael [11] has proved that every metric space can be embedded isometrically as a closed, linearly independent subset of a normed linear space, while Arens and Eells [1] have

In particular, it turns out that the mixed measure-category product of ideals (i.e. the product of the ideal of all meager sets and the ideal of all sets having measure zero)

Si on note H 1 le sous-groupe de R form´e par tous les nombres r´eels x tels que la s´ erie de terme g´ en´ eral kxn!k 2 converge, cela se traduit donc par le r´ esultat suivant,

If R is continuous, we can extend it by continuity onto the whole of X, and since relations (2) will be satisfied for all x in X, by continuity of the involved operators, we can

We shall prove (Section 5) that (∗) and (∗∗∗) are equivalent at every point of a 4-dimensional warped product manifold at which the tensor S − (K/n)g does not vanish, where K is

Making use of the results contained in Sections 1–2 we investigate the solvability of the equation (0.2) with nonhomogeneous linear part as well as the problem of stability of