• Nie Znaleziono Wyników

10,000 marek. Komedja w dwóch aktach. - Wyd. 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "10,000 marek. Komedja w dwóch aktach. - Wyd. 3"

Copied!
76
0
0

Pełen tekst

(1)

P I O T R K O Ł O D Z IE J ,

1 0 , 0 0 0 . m a p e k .

Muzyka Adama W rońskiego Wydanie trzecie.

30 NARÓD SOBIE! 80

N a k ł a d e m k s i ę g a r n i A. C y b u l s k i e g o w P o z n a n i u , C z c io n k a m i D r u k a rn i M ie s z c z a ń s k ie j. T . A . w p o z n a n iu .

1926.

(2)

H a r ó c i s o b i e l

W y d a w n ictw o teatraln e z m uz. na fortep ian i p o d ło żo n y m i śpiew am i, z pięknem ! rycin am i ty tu ł, o d w u b a rw n y m druku.

Objaśnienie; a. — akt, d r — drarań*. drób drobiazg, St scen. — f r a n k a Bcenic/na, kom. — Jtl>medja,ferot.— roto chw ilą Jod.— ludowy, rtbr. — obra­

zek, <xlsł. — odstana, op. — opera, rtfk a, — ó^erefka, śwew. t.i\ — tragedjn, w o'i. — wodewil,ra - mężc;.' źni, k,— łr' biftty, występuj.'!' e w sztuce.

1. H a lk a , B u r sz ty n y K asi. O b razek lud. 3 o d sl. z tańcam i.

4 rn., 7 k.

2. Z ś i a r s l d . A kadem ik c z y li O fiara z a O jcz y zn ę, 1 a . 9 m., 1 k . 1

3. K u cz, U lica .n a d W is ią . K r o t. I a . 4 rn., 3 1 . 4. Adam 5 E w a. K rot. 2 a. 2 ni., 1 k.

5. P ap u gi nasze.j Babuni. Op. i a. 3 m., 4 k.

6. BayarcL N ic b ez p r z y c z y n y . Kani. i a. ż tańcam i..

1 m., 2 k.

7. W ietsiarskii Nad W is łą . K rot. 1 a. z tań cam i. 3 m . , 4 k . 8. D ębicki. B artos u pod K ra k o w a , c z y li • D o ż y w o c ie w

letargu. Obr. Ind. 1 a. z tańcam i. .5 m., 3 k.

9. I l k o w s k i , Żyd w b e c z c e . W o d . i a. 4 m., 1 k.

10. Cr-ange t TtófeoHst. B y f o t o .p o d W a g ra m . K om . 1 a.

3 m.,' i k.

11. G a la siew icz. A b y handel s z e d ł. O br. lud. 1 a. z ta ń ­ cami, 6 m., 3 k . -

12. L adnow skl. Lokaj za pan a. M onodr. 1 a. z tańcam i.

2 m., i k.

S ta ru szk o w ie w za lo ta ch . Fr. sc . 1 a., z tań cam i.

1 m., 1 k.

13. O chlebie i w o d z ie . Kr. 1 a . z tań cam i. 1 m., 2 k.

14. K amiński. K om iniarz i m łyn arz, c z y li Z a w a le n ie się w ie ż y . Korr,,~op. ,1 a. 4 ni., 3 k.

15. Jasiński. N o w y R ok. K rot. ł a. z tańcam i, 8 m„ 3 k .

* 16. Ż ółk ow sk i. B a n k ru ctw o p a rta c za . K om .-op . 1 a . z tańcam i. 4 m., 1 k.

17. D estan des. M ałe lad aco c z y li S ie ro tk a . K om .-op . ł a.

4 m., 1 k. .

18. B m u szew sk l. S zk o d a w a s ó w . K om .-op . 1 a. 4 m., 2 k . 19. G odebsk i C . M iłostk i u ła ń sk ie. K om .-op. 1 a. 4 m., 1 k.

20. G re g o ro w ie /.1, J a n e k % p o d O jc o w ą . O b r . w ie js k i 1 a .

3. m., 3 . .

21. Dfiisszfewskś. O kopy na P rą d z e . Koiii.-op. la . b r n „ ^ k , 32. K aram sM . S z la c h ta c z y n s z o w a c z y li K łó tn ia o w ia tr.

Kom .-op. i a ( 4 m., 2 k.

23. S low aczyń sS d . C h łop iec stu d u k a to w y , c z y li Zaklęta^ w k a czk ę k s iężn iczk a na O rd yn ack iem . Fr. 1 a. S m ., o n .

(3)

P I O T R K O Ł O D Z IE J .

1 O SO ® 0 m a r e k ,

KomesSJa w dsóeh aktach,

RSuzjka Adama Wrsiśskiajjo Wydanie trzecie.

SD i Jf-a.NARÓD SOBIE! 30

- N a k ła d e m k s ię g a r n i A. C y b u l s k i e g o w P o z n a n i u ,

,;:t C z c io n k a m i D r u k a r n i M ie s z c z a ń s k ie j, T . A . w P o z n a n iu . ,, l

i*»S&4S 1 ^ 2 6 . Siaśw3ftM» *

(4)

l i 3 U

T O S O B Y :

PAN BALTAZAR, m istrz szewski.

W O JCIECH, syn jego.

FRANUS ]

ANTOŚ | uczniow ie szewscy.

MAŁGOSIA, służąca u B altazara.

JÓ ZEFA , kucharka. . GERWAZY \

PEOTAZY j st a ro stov/ie weselni.

Drużbowie, d ru h n y i goście w eselni oboje} płci.

Rzecz dzieje się w pomieszkaniu Baltazara.

3), u fjyył. i f a . u k rbsLi^O/y}

(5)

Scena przedstaw ia w arsztat szewski. Na prawo zwyczajne krzesło, w głębi drzw i do kuchni, na lewo stoliczek i trzy krzesełka szewskie. Za pod­

niesieniem zasłony Małgosia zam iata.

S C E N A I.

M a ł g o s i a (kładąc miotłę na stronę).

S k o r o ty lk o r a n o oc z y o tw o rzę , ju ż tyle r o b o ty , ty le bieg ania, a to w s z y s tk o dla in n y ch . P r a w d a , że d o s ta j ę za to 16 ta la ­ r ó w r o c z n y c h z a s łu g i na g w ia z d k ę jakiej m a t e r j i na sp ó d n ic ę . W s z y s t k o to za m ało p r z e c ie ż za m o ją r o b o tę , g d y ż n ie m a g o ­ s pod y ni, ty lk o j a w in n a m się o w s z y s tk o s ta ra ć i w s z y s tk ie m zaw iadow ać. D aleko lepiej mi było, g d y j e s z c z e żyła pani m a j ­ stro w a , b o ona nie d o z w o liła m a js tro w i z a g lą d a ć do garnka, j a k to c z y n i teraz.

R a z u p e w n e g o , p a m ię ta m , w s z e d ł m a j­

s t e r do kuchni, a m a j s tr o w a z a ra b ia ła c ia ­ s to na kluseczk i. Nie wiem, czy tam chciał coś p o ru sz y ć , czy też b y ł coś pow iedział, w te m w y c ią g a m a j s tr o w a w a rz e c h ę , o ble­

p io n ą ciastem , i n u ż e m a j s tr a po grzbiecie.

M a js te r stoi i o g lą d a się, co się dzieje, a w idząc, że to nie żarty,*w nogi do drzw i;

(6)

po tej o d p raw ie z jak ie p ó ł r o k u n ie z a j­

rzał do kuchni.

G d y b y m j a m u tak zro b iła, to cóż?

w y p ę d z i m nie i basta, a p o t e m s o b ie szukaj g d z ie indziej służ by . Nie m am w id o k ó w w y jś ć za mąż, a tu j e s t e m ju ż 7 lat w o b o ­ w iązkach i t e r a z n a w e t w ic e g o s p o d y n ią . P ra w d a , że n ie k tó re k o b ie ty b a rd z o nad m ężam i p r z e w o d z ą . P r z e d w e s e le m p o ­ chlebiają, żeby tylko złap ać m ło d z ie ń c a w sidła sta n u m a łż e ń s k ie g o , a po w e s e lu p r o s z ę się p r z y s łu c h a ć ! S łu s z n ie też ktoś po w ie d z ia ł, że k o b i e t y n a jp rę d ze j się p o s u ­

w a ją na w y ż s z e s to p n ie ; p rz e d w e s e le m są rek ru tam i, a po w e s e lu po d o ficeram i, bo ju ż p o tra fią n a le ż y c ie m ężam i k o m e n d e ­ row ać. A le n iec h b y się to p r a w o zmieniło, ż e b y m ęż o w i było w o ln o p o ją ć ż o n ę, k tó rą mu się p o d o b a i z n ow u w y p ę d z ić, k ie d y mu się s p rz y k rz y ! W t e n c z a s z w a m i bieda, b ia d a ca łe m u ro d o w i k o b ie c e m u .

A le i c h ło p c y nie w ię c e j w arci. G d y s ą j e s z c z e m ło d z ie ń c a m i, n ie s z u k a ją d z ie w ­ c zyn y cn o tliw ej, b o g o b o j n e j , p ra c o w ite j, ty lk o bo g a te j; czy on a go tam kocha, lub nie, o to niem a p y tania, tylko, ile do sta n ie p o sa g u . Je że li m a s p o r y w o r e k p ien ię d zy ,

(7)

to j e s t m iłość, p i ę k n o ś ć i w s z y s tk o . J a k to n a p r z y k ła d ; w idzę w e s e le , m ło d y p a n p ięk-

* ny, s m a g ły j a k św ieczk a, a m ło d a pani, albo raczej, p r a w d ę m ówiąc, s ta r a pani bez zę b ó w , p o d oczam i z n a ć - ś l a d y sta ro ści,

„ i nic dziw n e g o , k ie d y ju ż p ięć k r zy ż y k ó w d źw iga n a sw o ic h barkach . Idzie z takim m ło d z ie ń c e m do ślubu, n ie p r z y m ie r z a ją c j a k s u c h y k r z a k p r z y ro z k w ita ją c e j róży.

P ię k n ie j b y ł o b y je j iść z p a c io r k a m i do ko ścio ła, aniżeli z takim m ło d z ie ń c e m . A d la c z e g ó ż o n a m a tak ie szczęście, że ju ż m o ż e d ru g i lub trz e ci raz w y c h o d z i za m ą ż ? No! to ju ż k a ż d y b e z o k ularó w d o jrz y i o d p o w ie : że j e s t b o g ata.

N ie s te ty , w d z is ia js z y c h czasach nic nie znaczy m ło d o ś ć , p ięk n o ść , m iłość, tylko p ie n ią d z e . Je ż e li d z ie w c z y n a te ma, c h o ć ­ b y b y ł a b r z y d k ą j a k noc, j e d n a k się o j e j r ę k ę d o b ija ją . O m n ie się ż a d e n n ie spyta, choć mi ró w n ie ż nic nie b rak, ty lk o p ie ­ n ię d z y ; g d y b y m ty lk o p a r ę s e t p o sia d a ła, to b y się d rzw i p r z e d za lo tn ik a m i nie z a ­ w ie ra ły . J e sz c z e j e d n ę m a m n a d z ie ję ,

2(wydobywa los loteryjny) a to w ty m losie;

m o ż e i m n ie s z c z ę ś c ie p o słu ż y ć , że w y ­ gram , a w t e n c z a s . . . w ię c ej n ie pow iem .

(8)

Śpiew n r. 1.

Żem dziewczyna jak m alina, Każdy mówi mi chłopczyna;

Ale ja się przyznam szczerze:

W szystkim chłopcom nic nie wierzę.

Rzec mu tylko: o, mój drogi, Żeń się ze mną, — to on w nogi.

Teraz tak i świat, mój panie!

. Biedna męża nie dostanie, Więc i nam się może godzić Równie chłopców za nos wodzić.

Pójdź, chłopczyno, pójdź mój drogi, A gdy przyjdzie, — to ja w nogi.

Dawniej żenili się z cnotą, Przenosili w dzięk nad złoto;

Dzisiaj każdy chłopiec szparki W zdycha tylko, gdzie talarki.

Pójdź, mój chłopcze, żeń się, drogi, Weź talarki, — ja znów w iiogi.

S C E N A II.

Małgosia Franus (wchodzi przez środek).

F r a n u ś .

D z ie ń d o b ry , M ałg o siu! Cóż to, że j e s ­ te ś ta k z ra n a w e s o ł ą ?

M a ł g o s i a .

P r z e c ie ż i k a ż d y p t a k z r a n a p ięk niej śpiew a, a z r e s z tą j a z a w s z e w e s o ł ą ; czy ty dzisiaj j e s t e ś s m u tn y m ?

F r a n u ś .

O nie, tylk o n ie chcę n ig d y chwalić dnia p r z e d n a d e jś c ie m w ieczora.

(9)

M a ł g o s i a . A to c z e m u ?

F r a ń u ś.

Bo n ie m o g ę p o w ie d z ie ć n a p rz ó d , czy j e s z c z e dziś p a n m a j s t e r n ie w y g rz m o c i m n ie p o c ię g l e m po g rzb ie cie .

M a ł g o s i a.

K ie d y też z cieb ie . taki w isu s! Dla- c z e g o ś to w c z o raj p o r z n ą ł s k ó ry c h ło p a ­ k o m n a bicze ?

F r a n u ś .

Ja k że im n ie b y ło dać, k ie d y p o t r z e b o ­ w ali? (na stronie) Z a p o m n ia łe m , trz e b a jej p o c h le b ić ; m o że da na o b ia d w i ę k s z y k a ­ w a ł e k m ię sa , (głośno) M ałg o siu! m ia łe m tej tej n o c y b a rd z o w a ż n y sen.

M a ł g o s i a . Co za s e n ? O p o w ie d z !

F r a n u ś (na stronie).

O n a w s n y w ie rz y b a rd z o , (głośno) Oto, że ty, M ałg o siu , szłaś do ślu bu z b a rd z o p i ę k n y m m ło d z ie ń c e m .

M a ł g o s i a (radośnie).

Co! j a ? C z y ś m nie d o b r z e p o z n a ł?

Czy m ó w iłe ś ze m n ą ? J a k ą m ia ła m su k n ią ?

(10)

F r a n u ś (na stronie).

L ż y jm y dalej: (głośno) b ie lu ś k ą ja k śnieg.

Z to b ą m ów iłem tylko p a r ę słów ; w s z y s tk o s ię na tobie św ieciło; z teg o p o w o d u p a ­ now ie nazyw ali cię jaś n ie o św ie co n ą .

M a ł g o s i a (na stronie).

S n y c z a s e m za m ien ia ją się w praw d ę , (głośno) F ra n u siu , a daw no to było, to m oje w e s e le ?

F r a n u ś . D z isia jsz e j nocy.

M a ł g o s i a .

A j a k się te n m ło d y p a n n a z y w a ł?

F r a n u ś .

E . .. e . .. e . .. z a p o m n iałe m —- w ła śn ie w tym czasie w lazła mi m u c h a w n o s ; trz e b a j ą było wypędzić, bo nie chciała zapłacić k o m orneg o .

M a ł g o s i a . I cóż p o t e m dalej?

F r a n u ś .

Nic! było uciechy ze dw a miechy.

M a ł g o s i a .

F ra n u siu , pew n o, ż e w y g r a m w lote rji i stanę się bogatą, a p o te m d o p ie ro się c h ło p c y o m nie b ę d ą dobijali!

— 8 —

(11)

F r a n u ś.

T a k ! tak! w y g ra s z ten w ielki los i k a ­ w a łe k teg o m ałe go , a to z p o w o d u mnie, że ci s z c z ę śc iłem .

M a ł g o s i a .

T y lk o mi szcz ę ść , F ra n u siu , a gdy się twój s e n ziści, w te n c z a s m o ż e s z liczyć na m o ją po m o c.

F r a n u ś .

J a w iele nie żądam , tylko, Małgosiu, pam iętaj o m oim żołądku.

M a ł g o s i a .

O d tą d d o s ta n ie s z na obiad w ię k s zy k a ­ w a łe k m ię s a i p r z y c h o d ź w i e c z o r e m do k u ­ chni, a z a w s z e co bą d ź ci schow am .

F r a n u ś.

D o b r z e ! a ty p o w ie d z mi, k tó ry grasz nu m er. J a k p ó jd ę po g a z e ty na pocztę, to zobaczę, czy wygrał.

M a ł g o s i a (wydobywając los).

W id z isz, mój n u m e r j e s t taki: 22 a p o ­ tem 301, nie z a p o m n is z ?

F r a n u ś.

A le gd zie tam, ja to n a p is z ę na czapce, to b ę d ę m iał z a w s z e na głowie, (pisze kre­

dą na czapce) 22, a p o te m 301 r a z e m 22,301.

9

(12)

- 10

M a ł g o s i a .

Ja k w ró c is z z p oczty , p r z y jd ź n a d r u ­ g ie śniadanie, (odchodzi na prawo)

S C E N A III.

F r a n u ś (sam),

j a k w ró c is z z poczty, p r z y jd ź n a d r u ­ gie śniadanie! H a ! ha! ha! te g o mi b yło p o trz e b a . — A n iec h ż e cię g ę ś k o p n i e ty ln ą n o gą ; ale j ą też w y p r o w a d z iłe m w pole. P raw d a, że M ałg o sia nie j e s t z łą dziew czyną, tylko m a obawę, j a k każda dziew czyna, że nie p ó jd zie za m ąż i z o ­ stanie na k o s z u s t a r ą ciotką. Nie m ó g łb y to p a n m a js te r p o zw o lić W o jc i e c h o w i z n ią się ożenić, kiedy widać, że j e d n o n a d r u ­ g ie p ięk n ie oczam i s p o g lą d a ją ? A le ani o tem m yśleć. M ałgosia n ie m a p ien ię d zy , a m a j s te r szu ka s y n o w e j tylko z p ien ię d zm i.

C zy o n a się tam W o jc ie c h o w i p o d o b a lub nie, m n ie js z a o to, by le ty lk o b y ła b o g a tą .

Już to j e s t p r a w d ą n ie z a p rz e c z o n ą , że kto m a wiele, p ra g n ie j e s z c z e więcej. Nasz m a js te r tak im j e s t s k n e rą , że w c z o r a j h a ła ­ sował, iż za wiele sm o ły w ychod zi, k rzy cząc, że m am y s m a ro w a ć d ratw y w ię c ej ślinami, aniżeli sm ołą, T o ż to z w ą tp ić z takim

(13)

11

ską pce m ! A g d y b y j e s z c z e m a j s te r w ie ­ dział, że W o jc ie c h M ałgosi n a o d p u śc ie w M ichałko w icach kupił p ie r n ik i k siążk ę m odlitew n ą, to p ro sz ę , c o b y to b y ła za w o jn a ! A le, F r a n u siu , dalejże do roboty.

S C E N A IV.

Franuś A ntoś (wchodzi przez środek, w ycie­

ra ją c oczy; potem) Gerwazy i Baltazar.

F r a n u ś (spostrzegając Antosia).

A... a... a... d ość w c zas, w y s p a łe ś się?

A n t o ś . A co się p y ta s z ?

F r a n u ś .

B a r d z o p r o s t e ! S k o r o m a j s tr a i W o j ­ c ie c h a n ie m a w e w a rszta c ie , wtedjr j a je~

s te m ich zastępcą.

A n t o ś (śm iejąc się).

H a ! ha! ha! d o b r y z a stę p c a , bo gdy nie p o tra fi d z iu ry w b u cie załatać, to zalepi sm ołą.

F r a n u ś .

No, no, p r o s z ę n ie o b raż a ć zastęp cy m a js tra , bo się źle po w ied zie.

A n t o ś.

Nie p r z y m ie rz a ją c j a k w czo raj, co cię tak m a j s te r p o c ię g le m p o g rzb ie cie p o g ł a s ­ kał.

(14)

- 12 -

F r a n u ś.

j a się p o c ię g la nie b o j ę ; ale ty za ra z beczysz, j a k sta ra baba, s k o ro tylko m a j s te r w eźm ie go do ręki.

A n t o ś .

P a trz c ie , co za b o h a te r, (słucha) K toś nadchodzi, p e w n o m a j s te r ; dalej do r o b o ty ! (siada na stołku)!

F ra. n u ś.

M a jster idzie! m a j s te r idzie! dalej do r o b o ty ! (siada na drugim stołku)

(Gerwazy puka do drzwi) A n t o ś , F r a n u ś (razem).

. P ro s im y !

G e r w a z y (wchodząc przez środek).

Czy m a j s te r B a lta z a r w d o m u ? F r a n u ś .

Tak, w domu, — zaraz p r z y j d z ie do w a rs z ta tu .

G e r w a z y .

Ja nie m am czazu; zaw ołaj m ajstra . A n t o ś .

j e ś l i rzecz nie b a rd z o w a żn a, ino ż e b y m j a m ógł to z a ła tw ić ?

(15)

G e r w a z y .

W a ż n a tak z n o w u nie j e s t ; chciałbym tylko zam ów ić n o w e buty.

F r a n u ś .

Je śli ty lk o o to chodzi, to fraszk a; za­

raz w e z m ę m iarę.

A n t o ś (podaje krzesło, Gerwazy siada i ściąga praw y but).

P r o s z ę u s ią ś ć ; p odaj pan p r a w ą nogę.

F r a n u ś .

Nie p o z w ó l się p a n 'b a ła m u c ić tem u uczniow i, — p odaj lewą.

G e r w a z y .

M oje s to p y s ą je d n a k o długie; dosyć, k ie d y p o d a m p raw ą .

F r a n u ś.

A n iec h b ęd zie i praw a, (bierze kawałek papieru i mierzy długość)

A n t o ś (odtrąca go na stronę).

T y nie po trafisz m ie rz y ć ; w p rz ó d się b ie rz e g ru b o ść , (mierzy grubość)

F r a n u ś.

Co mi p rz e s z k a d z a s z ? j a lepiej po trafię m ie rz y ć j a k ty. (odtrąca go na stronę, mierząc długość)

13

(16)

14

A n t o Ś (odtrąca go na stronę).

A le p r z e c ie ż j e s t e m s ta r s z y i wię-cej um ie m od ciebie! (mierzyszerokość)

F r a n u ś (odtrącając go na stronę).

Ja j e s t e m z a stę p c ą m ajs tra , (mierzy dłu­

gość stopy)

G e r w a z y (obuwając but).

Ja k w idzę, to śc ie obaj m ajstrow ie, a gdzie dw óch k u ch a rz y , tam zła p o lew k a ; p ójd ę do m ajstra , (odchodzi środkiem)

F r a n u ś.

W id z is z , m azg aju, coś zro b ił; tera z g o ­ tó w ten p a n wcale b u tó w nie zamówić.

A n t o ś .

I któż te m u w in ien ? tylko ty, r ę k a w ic o ! F r a n u ś .

Co, ja r ę k a w ic a ? P o c z e k aj, j a ci p o k a ż ę, (grozi pięścią)

A n t o ś .

Ciebie ty le się boję, ja k tuzina śledzi;

(na stronie) nie w y trzy m a m , palnę go w . . . F r a n u ś (na stronie).

Nie w y trzy m a m , w s z y s tk ie k u d ły m u oberw ę, (głośno) p atrzcie, jaki z a w o ła n y m ajs te r.

(17)

A n t o ś .

Taki, j a k ty ; n ie w d a w aj się w r o z ­ p ra w y , ty lk o do ro b o ty , bo s k ó ro m nie z ło ść w eźm ie, to zobaczysz, co ci zrobię.

F r a n u ś (trącając Antosia).

T a m ! m a r s z do r o b o ty , u cz n iu zielony.

A n t o ś .

Cóż ty s o b ie m yślisz, c h ło p cze?

F r a n u ś .

K to ? j a c h ło p ie c? (chwyta Antosia za włosy) to m asz chłopca!

A n t o ś ('chwytając go także za włosy).

T y, k r ę g l u , t e r a z ci ł e b u r w ę . (obaj się ta rg a ją i szturchają, aż w końcu wywracają) B a l t a z a r (wchodzi przez środek, porywa po- cięgiel i bije leżących, którzy wstają i uciekają za

warsztat do roboty; ze złością mówi).

O, w y łajdaki! ta k to p r a c u je c ie ? Ja w a s b ę d ę za d a rm o żywił! G d y p rzy jdz ie je s z c z e kto z r o b o tą , to go m acie za b ła ­ z n a? j a w a m d a m d ru g ie śniadanie!

(grozi pocięglem i kładzie go na stronę) A n t o ś .

P a n ie m a js tr z e , to F r a n u ś winien.

B a l t a z a r (ostro).

A ni słow a, w y ś c ie obaj h ultaje!

— 15 —

(18)

16

F r a n u ś .

P a n i e m a js tr z e , A n to ś hultaj, to j e s t prawda., ale ja...

B a l t a z a r .

T e r a z ani s ło w a ; ty, A n to siu , s p o r z ą ­ dzaj trzew iki, a ‘ty załataj tę d z iu rę i o d ­ n ieś but ra ra z p a n u a s e s o r o w i, (spostrzega na czapce numer a) A tu co m asz za n u m e r a n a c zap ce?

F r a n u ś.

P r o s z ę pana, j e s t to n u m e r do ło terji, na któ ry m o ż n a w y g ra ć w ie lk ie p ieniądze;

B a l t a z a r . Czy ty g r a s z w lo te r ją ?

F r a n u ś.

G ra m i nie gram .

B a l t a z a r.

j a k to m a m r o z u m ie ć ? F r a n u ś .

T o j e s t n u m e r M ałgosi; jak o n a p r z e ­ gra, to j a nic nie s tra c ę , a w y g ra , to o trz y ­ m am c z ąs tk ę za to, że je j sz cz ę s z c z ę czyli ż y c z ę .

B a l t a z a r .

T a k ? to i j a b y m c h c ia ł życzyć, k ie d y za życzenia płacą.

(19)

17 F r a n u ś.

A k ie d y i p a n m a j s te r za ży c ze nia płaci!

B a l t a z a r . N ie p ra w d a ! k i e d y ? kom u?

F r a n u ś .

Mnie! j a k z ło ż y łe m ż y c ze n ia n a N ow y Rok, d o s ta ł e m za to k o p ę o r z e c h ó w i m ę- del jab łe k .

B a l t a z a r .

Nie m ó w b a je k ; p o k a ż ten n u m e r, za­

n o tu ję go sobie. (Franuś zdejmuje czapkę, Bal­

tazar pisze w pugilaresie) C iekaw ym , czy też w y g ra c ie , i czy tw o je życzenia co warte.

F r a n u ś.

P a n i e m a js trz e , ja też b ę d ę szu k ał w g a z eta ch , j a k p ó jd ę na pocztę,

B a 1 1 a z a r.

T y dziś nie p ó jd z ie s z na p o c z tę ; idę za s p ra w u n k a m i, to sam sobie d ojdę.

A n t o ś .

P a n ie m a js tr z e , nie m a m y kołków!

' B a l t a z a r .

Idź do sklepu, p r z y n i e ś p ię ć funtów.

A n t o ś . D o b r z e , (odchodzi środkiem)

10000 ibarek. 2

(20)

S C E N A V.

B altazar Wojciech Franuś.

W o j c i e c h (wchodząc z praw ej strony).

D zień d o b r y !

F r a n u ś . D z ie ń d o b ry !

B a It a z a r.

No! mój synu, zdaje mi się, że c h o ru ­ j e s z na w ielk ieg o pana, k ie d y tak długo w y le g u je s z . P am iętaj, że kto ran o w sta je , te m u P a n B óg daje.

(W ojciech zasiada za warsztatem ) B a 1 1 a z a 'r (rozdając robotę).

W o jc i e c h u , u k o ńcz trz e w ik i p an i o rg a - niściny, a ty, F ra n u siu , s k o ro b ę d z ie s z g o ­ tów, o d n ie ś ten but.

W o j c i e c h .

Czy ojciec w y b i e r a się w p o d r ó ż ? B a l t a z a r .

Nie, tylko w d o w a K o w a ls k a w in n a mi 10 talarów , w ię c jej k ażę w s z y s tk o s p rzedać.

Dziś j e s t w ła śn ie p rz e d w ypłatą, ludzie nie m a ją p ie n ię d z y , z a te m o d k u p ię w s z y s tk o i tanio, a p o t e m b ę d ę d ro g o sprz e d a w a ł, - p r z y c z e m z a ro b ię w d w ó jn a só b .

— 18 —

(21)

- 19 W o j c i e c h .

O jc z e! to nieu czciw y za rob e k , chcieć się zb o g a cić n a b ie d n e j w d o w ie .

B a l t a z a r .

Coś ty mi za m iło s ie rn y człowiek!

W o j c i e c h .

Z o s ta ń lepiej, ojcze, w d o m u ; w d o w a K o w a ls k a d łu g o d d a p ó źn iej, nie każ więc jej fantow ać. C óżb y p o c z ę ł a aż z p i ę c i o r ­ g iem d r o b n y c h dzieci, g dy w d o d a tk u j e s t c h o r ą ?

B a l t a z a r (złośliwie).

Mnie to w s z y s tk o o b o j ę t n e ; k ażę sfan- tow ać i w y r z u c ę na ulicę. Mam zaś n a ­ dzieję, że ty ch g r a t ó w s ta r c z y za d ziesięć talaró w . U m n ie m iło s ie rd z ie zn aczą p i e ­ n iąd z e . K to te ma, te n j e s t p a n e m , te n j e s t p rz e z w s z y s tk ic h m ile w idzianym .

W o j c i e c h . O jc z e! czy m asz sum ie n ie ?

F r a n u ś (odchodząc z butem , mówi na stronie).

Tak, ale w isi w kom inie.

W o j c i e c h .

O jcze, pam iętaj, że k r z y w d a u b og ich w d ó w i s ie r o t w o ł a o p o m s t ę do nieba, źle zaś n a b y ty g r o s z w y p r o w a d z a dziesięć n a b y ty c h s p ra w ie d liw ie .

t **

(22)

B a l t a z a r .

O to n a jm n ie js z e tro s k i; z a m k n ę szafę, to ani j e d e n nie uciecze.

W o j c i e c h .

Czy to P a n B óg n ie p o tra fi n a s u k a r a ć i n n y m s p o s o b e m ? M oże n a s za ten u c z y ­ n e k ścigać aż do d z ie s ią te g o po k o len ia .

B a 1 1, a z a r.

Nie, nie! ty teg o nie r o z u m ie s z ; p o d łu g tw o j e g o m iło s ie r d z ia w k r ó t c e t r z e b a b y mi iść z to b ą n a ż e b ra c z k ę .

W o j c i e c h .

Nie m ó w tak, ojcze. T u są z d ro w e r ę c e (pokazuje), k tó re b ę d ą .p r a c o w a ły za p o ­ m o c ą P a n a B oga. P o b ł o g o s ła w i on m ojej p r a c y i nie p o t r z e b u j e s z chodzić po żebrze.

Tylk o , p ro sz ę , cofnij w y r o k p r z e c iw u b o ­ giej w dow ie.

B a l t a z a r (po chwili),

N iesh się ju ż s ta n ie p o d ł u g tw o je j woli;

zacz e ka m je s z c z e tydzień.

W o j c i e c h .

T y d z ie ń to za m ało ; za j e d e n tydzień K o w a ls k a nie w y z d r o w ie je ; r o k p r z y ­ n ajm niej.

(23)

B a l t a z a r (ze złością).

N iech m iljon s e t b e c z e k w e źm ie. Niech b ę d z ie ju ż i r o k w re s zc ie .

W o j c i e c h . B ó g zapłać, k o c h a n y ojcze!

B a l t a z a r .

T r z e b a mi j e d n a k w y jś ć dzisiaj na t a r g M a p r z y je c h a ć m ły n a r z G oj, z k tó ry m c h c ia łb y m p o m ó w ić o j e g o c ó rc e w z g lę d e m ciebie, W o jc i e c h u , u m y ś liłe m b o w ie m cię o żen ić i to z m ły n a r z o w ą córką.

W o j c i e c h .

Boże, uch o w aj m nie od m ły n a r z o w e j c órki; o n a innej w iary.

B a l t a z a r .

A co to s z k o d z i? ale j e s t bogata, i ma pieniądze.

W o j c i e c h .

A n ie c h b y ona i s a m e m złotem, była, j a je j m im o to nie chcę.

B a l t a z a r .

T o z obaczym y, c z y b y ś się śm iał s p r z e ­ ciwiać woli o jc o w s k ie j.

(24)

- 22 -

W o j c i e ć h .

O jcze! n ig d y m nie nie z m u s is z do p o k o ­ chania o s o b y , do k tó re j n ie cz u ję s k ł o n ­ ności.

B a l t a z a r .

M iłość? g łu p ia m iło ś ć w d z isia jsz y ch czasach, m iłość j e s t ś le p ą ; p ien ią d ze , oto m iłość!

W o j c i e c h .

O jc z e! je ż e li nam p o trz e b a g o s p o d y n i, to j a ju ż w y b r a łe m s o b ie u c z ciw ą i b o g o ­ b o j n ą dziew czy nę.

B a l t a z a r .

A le p e w n o taką, że n ie trą c i ani z ła ­ m a n y m szeląg iem .

W o j c i e c h .

P ra w d a , że j e s t u b o g ą , ale p r a c o w itą i tobie, ojcze, b a rd z o z n a jo m ą .

B a l t a z a r .

Ciekawym , co to za je d n a , s w a u m iło ­ w a n a p rz e z c ie b ie tak t a je m n ic z o ?

W o j c i e c h .

C odzienn ie j ą w id u je s z , m ie s z k a n i e d a ­ leko, jest...

B a l t a z a r (przerywając).

A m ó w ż e , j a k się n a z y w a i j a k jej n a imię?

(25)

23

W o j c i e c h . Mai.,. Mał... M ałgosia!

B a l t a z a r . S o ł t y s o w a c ó rk a ?

W o j c i e c h . Nie! n a s z a służąca.

B a l t a z a r .

C o ? co! n a s z a s łu ż ą c a ? k t ó r a nie m a ani z ła m a n e g o szeląga, k tó re j n a w e t trz e - b a b y kupić n a su k n ię do ślu b u ? T a k a c h a rła c z k a nie dla ciebie, sy n u. Ha, ha, ha! c o b y to św ia t p o w ie d z ia ł, ż e b ra c z k a za s y n e m Baltazara. Nie, nie! nie zezw olę.

A n i myśli! nie, nie, nie z e zw o lę ! j a k e m B altazar, n ie zezw olę!

W o j c i e c h .

O j c z e ! P a n B ó g m a w ięcej, aniżeli rozdał.

B a l t a z a r .

D o sto k ro ć ty s ię c y fur b e czek , nie z e ­ zw o lę! nigdy, p rz e n ig d y ! nie zezwolę!

W o j c i e c h . O jcze!

B a 1 1 a z a r.

D o m iljo n fur siana, nie z e zw o lę ! z tak ą żeb ra c zk a , nie. zezw olę! Bardzo

(26)

- 24 -

ła d n ie ! w m o im d o m u p ro w a d z ić p o d u k ra d k ie m m iło s n e s to s u n k i!

W o ] c i e c h.

Ja je s z c z e w c a le z M a łg o s ią o tein nie m ów iłem . A le g d y żądasz, ż e b y m się ż e n ił z j a k ą ś G u s ta , to p o w ie d z ia łe m o tw a rc ie s w o je zdanie.

B a l t a z a r (na stronie).

T ę rz e c z m o ż n a j e s z c z e załatw ić; dzi­

siaj p o m ó w ię z m ły n a rze m , a na nied zielę m o ż e być p ie r w s z a zapow iedź. A le M ał­

g o s ię trz e b a wypędzić c z em p ręd zej. (woła) M ałgosiu, M ałgosiu!

S C E N A VI.

Baltazar Wojciech Małgosia.

M a ł g o s i a . Co p a n r o z k a ż e ?

B a l t a z a r .

S łu c h aj: d o w ie d z ia łe m się, że mi sy n a b a łam u cisz, dlatego o p u ś c is z mój dom i p o s z u k a s z sobie innej służby.

M a ł g o s i a .

Ani m y śl mi w g ło w ie nie p o w s ta ła o p a ń sk im synie; p rze c ie ż j e s t e m u bo g ą

(27)

sie ro tą , a on bog aczem , (smutnie) Jeżeli p a n się o to g niew a, że mi W o jc ie c h kupił ksią ż k ę , to m o g ę j ą zwrócić. Myślałam, że on tylko z g rz e c z n o ś c i mi tę książkę ofiarował.

W o j c i e c h . T a k je s t, z g rz e c z n o ś c i.

B a l t a z a r .

C o ? o n tobie książk i k u p u je i to za m o je p ie n ią d z e ? Czy kto s ły s z a ł p o d o b n e r z e c z y ? S y n p a n a m a j s tr a B altazara r o ­ m a n s u j e z d z ie w k ą s łu ż e b n ą ! (do Małgosi) A ty, b e z w s ty d n e s tw o rz e n ie, p r z y jm u je s z p o d a ru n k i od m ego sy na? O d j u t r a m arsz z m o je g o dom u!

M a ł g o s i a .

P a n ie! je s te m niew inną, (zatyka oczy za­

paską i odchodzi)

W o j c i e c h .

O jcze! M ałg osia j e s t n iew in n ą ; widząc jej; p r a c o w ito ś ć , k u p iłe m je j w p o d a ru n k u k s ią ż k ę m o d lite w n ą .

B a l t a z a r .

Czy o n a j e s t w i n n ą lub nie, tobie j e ­ dnak w p a d ła w oko i m usi pó jść sobie, a t}f się o żen isz z m ły n a rz a G usta.

- 25 -

(28)

- 26 ~-

W o j c i e c h.

Nigdy! w e w s z y s tk ic h rz e c z a c h będę ci, ojcze, p o s łu s z n y m , lecz w tej n ie m ogę.

B a l t a z a r .

T o zobaczym y, czy się b ę d z ie s z s p r z e ­ ciwiał m o im ro zk a z o m . D ziś po m ó w ię z G o je m i k o n iec k o ń c e m o ż e n is z się z G u s ta , bo j e s t bogatą, m a p ien ią d z e i basta, (odchodzi prędko środkiem)

S C E N A VII.

W o j c i e c h (sam).

Oj, oj! d o p ie r o p ie r w s z a m y śl o ż e ­ niaczce, a .tu ju ż tyle k ło p o tu . P e w n o , że trz e b a mi. b ę d z ie z o s ta ć s ta ry m k a w a le re m , bo ż on y innej wiary, c h o ć b y n a w e t z p i e ­ niędzmi, nig dy nie p o jm ę . Co w te m z ł e ­ go, ż e M ałgosia nie p o s ia d a b o g a c tw ? ale za to j e s t c n o tliw ą i b o g o b o j n ą dziew czy­

ną, że drugiej takiej nie z n aleźć w całej okolicy. I m o g ę z a rę c z y ć , ż e nie j e s t taką, j a k w iele innych, co to o jc o m u b li­

żają. (drapie się po głowie) Ej, ej! co tu p o c z ą ć ?

(29)

:21

S C E N A VIII.

W o jc ie c h — F r a n u ś — A n t o ś (wchodząc środkiem).

F r a ń u ś.

P anie W o jc ie c h u ! j e s z c z e w życiu nie w id z ia łem m a j s tr a ta k złym , j a k dzisiaj.

W o j c i e c h . C z y w a m o jcie c co m ó w ił?

F r a n u ś.

A le g dzie tam! P ie s s k akał tylko p r z e d p a n e m m a j s tr e m i ju ż z a to d o s ta ł kijem po że b ra c h , że aż p r z e w r a c a ł koziołki.

A n t o ś .

M oże b y ł o b y się i n am co o berw ało, ale u c ie k liś m y p r z e z p ł o t do o g ro d u .

W o j c i e c h .

Nie lęk ajcie się i siadajcie do roboty, l y , A n to s iu , d o k o ń c z trz e w ik ó w , ty, F r a ­ nusiu, p rz y b ija j p o d e s z w y , (chłopcy siadają za w arsztat, W ojciech chodzi chwilę w zadumaniu) D ziś n ie m am o c h o ty do p racy. S w o je m o ś w ia d c z e n ie m w y p ę d z iłe m sie ro tę ze służby. P r o s ić ojca, nie sk u tk o w a ło b y nic, gdyż j e s t u p a r t y m i nad w szystko p r z e k ła d a ten m a r n y k ru szec, p ieniądze.

(30)

— 28 -

(przerwa) Ja k się to s k o ń c z y ? Daj B oże — dobrze.

Śpiew n r. 2.

P ierw szy raz swojemu ojcu oświadczyłem, Że Małgosię kocham, w ręcz m u wynurzyłem , O krutny ojciec, kochać jej zabrania,

I nie ra d wcale z mego ubóstw iania.

Zaśpiewaj, słowiku, w zielonym ogródku, Pociesz, jako możesz, moje serce w sm utku.

Ach, ty moje serce,, czemuś nie z kam ienia?

Nie mam już dla ciebie nigdzie pocieszenia.

W ezmę sobie Gustę, choć mnie serce boli, A stanie się zaraz po ojcowskiej woli.

Gdyby się zaś tako z ojca w oli stało, P łakaćby me serce nigdy nie przestało.

S C E N A IX.

Wojciech Franuś A ntoś Baltazar.

B a l t a z a r (wpada z gazetą w ręku, prędko chodząc po scenie).

D z ie się ć ty się c y m are k , n ie p o d o b n a ! d z ie s ię ć ty się c y m arek , o n e m n ie się n a ­ le ż ą ! C z y k to w idział i s ły s z a ł p o d o b n e rzeczy! św ia t się p rze w ra c a, (chodzi dalej, rachując na palcach) R az, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedm , ośm, dziewięć, dziesięć ty s ię c y .m arek w ygrała! — Nie, nie, one m o je — nie dozw olę!

(31)

— 29 -

W o j c i e c h . O jc z e! co się z to b ą dz ie je?

B a l t a z a r (mówi do siebie).

D z ie się ć ty s ię c y m arek! o n e m nie się należą!

W o j c i e c h .

O jcze, cz y ś c h o r y ? — p o ś lę po doktora.

B a l t a z a r .

Co tu p o c z ą ć ? ja k b y j e . w y d o sta ć?

(odchodzi dalej w zadumaniu)

W o j c i e c h (na stronie).

Mój Boże, co się z nim dzieje? — g o ­ rąc z k a lub p o m ie s z a n ie zm ysłów .

B a l t a z a r (z radością na stronie).

Ach, w y b o r n y p o m y s ł! U d a się, uda!

tylko p rzy jd z ie mi oddalić tych n ie p o tr z e ­ b n y c h ś w ia d k ó w ; (pokazuje na Antosia i Fra­

nusia) m o g lib y w y b e łk o ta ć i p o p s u ć m oje plany.

W o j c i e c h . Ojcze, p o s ła ć po d o k to ra ?

B a ł t a"z a r, Czyś c h o ry ?

(32)

W o j c i e c h .

J a zdrów, tylko się o cieb ie lękam , ojczulku.

B a l t a z a r .

S y nu, ja z d ró w j a k ry b a; (wyskakuje) tylko tw e g o s z cz ę śc ia p rag n ę , (do Franusia) F r a ­ nusiu, idź do sklepu, p r z y n ie ś p o d k ó w k i nr. 16, (do Antosia) A n to s iu , idź n a D ł u g ą ulicę do p a n a a d w o k a ta po s ta r e obuwie,

(Antoś i F ran u ś odchodzą)

F r a n u ś (obraca się, mówiąc na stronie).

Nie wiem, co to w s z y s tk o m a znaczyć;

m a j s te r to bije, kto m u w d ro g ę w lezie, to lata j a k o pa rz o ny, to z n ó w w y s k a k u je j a k koza. P r a w d z iw y w arjat.

S C E N A X . . Baltazar Wojciech.

W o jc i e c h (błagalnie).

Ojczulku, b oli cię g ł o w a ? m asz g o ­ rączkę ?

B a l t a z a r .

Nie baj rzeczy n ie p o tr z e b n y c h , a słuchaj, co ci o p o w ie m : p o z w a la m ci się żenić;-, z M ałgosią.

- 30

(33)

31

W o j c i e c h (na stronie).

P ra w d z iw ie ; d o s ta ł p o m ie s z a n ia zm y­

słów. O, Boże! Boże! co się o jcu s ta ł o ? M oże j a te m u winien, że się sp rz e c iw ia łem je g o woli, że nie c h c ia łe m się żenić z mły- n a rz ó w c ó rk ą ? (głośno sm utnie) Ojczusiu, za­

p r o w a d z ę cię do łóżka i p o ś lę po dok to ra, (chwyta B altazara za rękę)

B a l t a z a r .

D o stu fu r b e czek! n ie ró b ż e mnie, chłopcze, g łu p im i chorym , kied y je s te m z drow y . Na -niedzielę p ie r w s z a zap o w ied ź z M ałgosią, ro z u m ie s z ?

W o j c i e c h (na stronie),

Z w a r i o w a ł — p r z e d g o d z in ą zabraniał, te ra z ro z k a z u je żenić się telegrafem . Ach!

(załamuje ręce z płaczem) ojczulku, chod źcie do łóżka, (chwyta go za rękę)

B a l t a z a r (wylewając się, patrzy na Wojciecha).

A le, chłopcze, czyś o s z a la ł? — z a w r a ­ ca ci się p e w n i e w głow ie, lub szumi w uszach.

W o j c i e c h .

M nie nic n ie dolega, tylk o się lę k a m o ciebie.

(34)

B a l t a z a r .

Mnie także nic nie brak, tylko się o cie­

bie lęk a m ; (smutnie) je ż e liś ch o ry , pow ied z, p o ś lę po d o k to ra . Mój Boże, j a j e s t e m p rz y c z y n ą j e g o g orąc z k i, że m u nie p o ­ z w o liłe m żenić się z M ałgosią, (bojaźliwie) C óż tu p o c z ą ć ? T r z e b a m u p rz e d ło ż y ć , że zezw alam na ż e n ia c z k ę ; m o ż e go opuści g o rą c z k a (do W ojciecha) W o jc ie c h u , słuchaj m ojej rady, a ż e ń się j a k n a jp rę d ze j z Mał­

gosią.

W o j c i e c h .

Ojcze, jeżeli ci tylko o tyle chodzi, m o ­ g ę jesz c ze dziś z a n ie ść na zapowiedzi.

B a l t a z a r .

T ak, tak! jesz c ze dziś, im p r ę d z e j, tera lepiej. T y lk o teraz p y tan ie , czy cię M ał­

g o s ia bę d z ie chciała, ale nie w ą tp , w s z y s tk o pójdzie.

W o j c i e c h .

D la c ze g o nie? M ałg o sia j e s t u b o g ą d z i e w - czy n ą i wcale n ie m a p o w o d u o te m wątpić.

B a l t a z a r .

U b o g ą ? W o jc iec h u , u b o g ą ? M ałgosia m a w ię c ej, aniżeli w y n o s i cały n a sz m a- j ątek.

- 32 -

(35)

38

W o j c i e c h . N iepod o b n a!

B a l t a z a r .

Czytaj! (podaje Wojciechowi gazetę) W o j c i . e c b.

N u m e r 22,301 w y g ra ł 100,000 marek.

K to też b y ł ta k szcz ę śliw ym ? B a l t a z a r .

Czytaj d a l e j ! (podaje mu pugilares) W o j c i e c h .

N u m e r 22,301 M ałgosi z F ra n u sie m . S k ą d też m o że być ta M ałgosia?

B a l t a z a r .

Z na sze j kuchni! o n a to w y g ra ła sto ty s ię c y i o d b ierz e na s w o j ą cz ąstk ę 10,000 m arek, k tó re b ę d ą w n a s z e m ' posiadaniu, s k o ro się z n ią ożenisz.

W o j c i e c h.

Kto w a m pow iedział, że M ałgosia gra w l o t e r j ą ?

B a 1 1 a z a r.

F ra n u s, k tó re m u M a łgosia p o w ie rz y ła swój n u m e r, aby obejrzał, g d y pójdzie na

10 000 marek. 3

(36)

34

p o c z tę po gazety , czy jej los n ie w y g ra ł. * F r a n u ś , żeby n ie z apom nieć, n a p is a ł so b ie ów n u m e r n a czapce i tak im s p o s o b e m dow ied ziałem się^ że M a łg o sia j e s t w je g o p o siadaniu.

W o j c i e c h .

W s z y s t k o dobrze, ale M ałgosia, m ają c te ra z tyle pieniędzy, nie b ę d z ie chciała n a ­ w e t na m n ie p a trz eć .

B a l t a z a r .

W o jc iec h u , o n a je s z c z e nic nie wie, że wygrała. D o p i e r o w y p ła c ą je j p ien ią d ze za trz y ty g odnie, a ty m c z a s e m już b ę d z ie tw o ją żoną. T y lk o milcz o tem , co ci m ó ­ wiłem..

W o j c i e c h .

K ied y mi się, k o c h a n y ojcze, p o z w o lis z z M ałgo sią żenić, b ę d ę m ilczał j a k grób.

B a l t a z a r .

T e r a z j ą z a w o łam ; zobaczysz, ja k to pójdzie gładko, (woła na prawo) M ałgosiu, M ałgosiu!

S C E N A XI.

Baltazar ■— Wojciech Małgosia.

B a l t a z a r (mówi do W ojciecha).

T y lk o nie w sp o m in a j ani słó w k a o p i e ­ niądzach. (Małgosia wchodzi)

(37)

M a ł g o s i a.

Co p a n r o z k a ż e ? B a l t a z a r .

K o c h a n a M ałgosiu! żal mi bardzo, że ci tak ubliżyłem , k ied y j e s t e ś d o b r ą i p o c z ­ ciw ą dziew czyną.

M a ł g o s i a.

P r o s z ę p a n a nie ż a rto w a ć sobie z u b o ­ giej dziewczyny.

B a l t a z a r .

U chow aj Boże! j a nie żartuję. M ałg o ­ siu! r o z w a ż y łe m sobie, że ty ju ż siedm lat s łu ż y s z w m o im dom u i najlepiej potrafisz p ro w a d z ić g o s p o d a r s t w o p o d łu g m ojej woli;

d late g o z e zw alam W o jc i e c h o w i n a z w iązek m a łż e ń s k i z toba.4 *

M a l g o s i a.

P a n i e m ajstrze, j a nie m am ani bogactw , ani n a w e t w o r k a pieniędzy. M łynarzow a G u s ta , to b ę d z ie w ła ś n ie ż o n a dla W o j ­ ciecha.

B a l t a z a r .

Daj mi pokój z m ły n a r z o w a c ó rk ą ; to j e s t d jabeł dziki! (do W ojciecha) Nieprawda, W o jc ie c h u , że ty kochasz M a łg osię?

- -

3"

(38)

36

W o j c i e c h.

P ra w d a ! (na stronie) M ałgo sia mi j e s t m ils z ą j a k d z ie sięć takich n u m e r ó w po dziesięć ty s ię c y m a r e k (spogląda z boku na Małgosię) Jakie to m a liczka c zerw on e, ząbki bielutkie, ja k b y m alo w a n e .

B a l t a z a r .

M ałgosiu! nie odpychaj s z c z ę ś c ia o d siebie, a po w ie d z cie o bo je, że się n a w z a je m kochacie.

W o j c i e c h i M a ł g o s i a (razem).

K o c h a m y się!

B a l t a z a r .

T e r a z sobie p o d a jc ie ręce, b ę d z ie c ie z a ­ ręczeni, a za d w a ty g o d n ie po łąc z e n i.

W o j c i e c h .

M ałgosiu, p r z y tobie b ę d ę szczęśliw ym . M a ł g o s i a (zdumiona).

Czy to ty lko w s z y s tk o p raw d a , albo to sen m ara ?

B a l t a z a r .

W s z y s t k o sz cz e ru siń k a p ra w d a . A t e ­ raz idź, M ałgosiu, u g o tu j co le p s z e g o na obiad z p o w o d u z aręczyn, a ty, W o jc ie c h u ,

(39)

idź do k się d z a p r o b o s z c z a dać na za­

p ow ie d z i. Je że li m o żna, p o p r o ś , żeby na p r z y s z ł ą n iedzielę by ły dwie n a ra z w y w o ­ łane.

W o j c i e c h .

T e g o nie uczynię, b o b y ludzie p o w ie ­ dzieli, że n a m się z a n a d to spieszy.

M a ł g o s i a.

M asz słu szno ść, W o j c i e c h u ; ja także nie b y łab y m g o to w ą za ty d zie ń ; niechaj b ę d z ie w e s e le d o p iero za dw a tygodnie.

B a 1 1 a z a r.

N ie c h ż e ju ż ta k będzie, j a k chcecie, d z ie c i. (W ojciech odchodzi środkiem , Małgosia n a p ra w o ) H a, ha, ha! W s z y s t k o id z i e ja k z p łatk a ; d ziesięć tysięcy m a re k ju ż pew ne.

(W ojciech się wraca, B altazar do W ojciecha) Z a p o m n ia łe ś czego ?

W ó j c i e ch.

E j . . . e j . . . kiedy się ob a w ia m : ja k się też M a łg o sia d o w ie po ślubie, że m a tyle p ien ię d z y , to nie b ędzie chciała żyć ze m ną.

- 37 -*

(40)

— §8 —

B a l t a z a r .

Ba, ba, ba! plotk a! A lb o ż o n a się d o ­ wie, ż e ś m y ju ż n a p rz ó d wiedzieli, iż w y ­ g r a ła p ien ią d ze ? Chodź, j a p ó jd ę z to b ą do księdza, a r e s z tę o d p o w ie d z ia ln o ś c i b io rę na siebie, bo, j a k widzę, to ty się b a b y bo isz i n ig d y b y ś się nie ożenił, (odchodzą środkiem)

S C E N A XII.

A ntoś Franuś.

F r a n u ś (wbiega i upada na scenie).

N ie s z c z ę s n a p r ę d k a r o b o ta ; człow iek pędzi j a k szalony, ż e b y tylko co po k a rk u nie oberw ać. — F a n ie maj . . . (ogląda się) N iem asz n ik og o w domu, ty lk o te s ta r e b u c isk a . Z a p e w n e m a j s te r p o sz li z W o j ­ c iechem n a ja rm a rk , w ię c j e s t e m p a n e m w d o m u i w s z y s tk o na m o je j gło w ie, Z a w s z e p a n e m być j e s t mi lepiej i n ie p o t r z e b u j ę ciągle oglądać się n a p o c ię g iel, w ię c z tej u c ie c h y z a ś p ie w a m y so b ie m a r s z sz ew sk i, (śpiewa)

Śpiew nr. S.

P oszli szewcy do Leśnicy, h u rra ! B yła psota, w rócili się, h u rra , h u r r a ! Nadeszli tam sta rą babę, h u r r a ! P y tali się o poradę, h u rra , h u rra !

(41)

~ 39

A n t o ś (wchodzi i śpiew a w raz z F ranusiem ostat­

nią zwrotkę).

P y ta li się o poradę, h u rra, h u rra!

F r a n u ś .

T o s o b ie śpiew aj sam, j a nie m am dla ciebie n u t na p o d o rę d z iu .

A n t o ś .

P r z e c i e ż ci tw o ic h n u t nie b io rę , ale ś piew ać n a dw a g ło s y j e s t daleko piękniej.

F r a n u ś .

Z t o b ą ś p ie w a ć ? na d w a g ło sy ? k tó ry m as z tak śliczny głos, ja k sło w ik p rzy c h ry p c e ?

A n t o ś .

No! to śpiew aj sam, a j a też będ ę sam;

z obaczym y, kto p o tra fi lepiej.

F r a n u ś . A le k tó r ą p i o s e n k ę ?

A n t o ś .

W e ź m ij m y n a p rz y k ła d tę o n a s z e m r z e ­ m iośle.

Śpiew nr. 4.

DUET.

F r a n u ś .

Jestem szewczyk, a ty drugi, Dwa la ta naszej wysługi.

(42)

45 _ A n t o ś .

Jeszcze roczek przeżyjem y, Czeladnikam i bodziemy.

F r a n u s . La, la, Ja, la, la, la.

A n t o ś . La, la, la, la, la, la.

F r a n u ś.

La, la i t. d.

A n t o ś . La, la i t. d.

F r a n u ś.

G dybyśm y się nie rodzili, Ludzie bosoby chodzili,

A n t o ś . Pannyby się nie wydały, Bo trzew ików by nie m iały.

F r a 11 u ś.

La, la i t. d.

A n t o ś . La, la i t. d.

F r a n u s .

Czy to panny, czy to panie;

Szewc obuwie ro b i na nie.

(43)

A n t o ś .

1 wszyscy nas dziś kochają, Choć i nieraz szewców ł a j ą !

F r a n u ś.

La, la, ]a, la, la, la.

A n t o ś . La, la, i t . d.

(Zasłona spada)

Koniec aktn I.

- 41

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lucjan Dytrych Stanisław Jurczak, handlarz sta­. rzyzny ...Roman Cirin Jan Kopała, dozorca

pa łeatcze poleca wyborową kawę, ciastka własnego wyrobu oraz pierwszorzędną kuchnię, zakąski ciepłe i zimne.. — Obiady po cenach

Józef Grzelak, Bydgoszcz. Zakład

pa teat&amp;ze poleca wyborową kawę, ciastka własnego wyrobu oraz pierwszorzędną kuchnię, zakąski ciepłe i zimne.. — Obiady po cenach

wszelkiego rodzaju, klisze, fascimile, sztance, odznaki sport... Pierwszorzędny Zakład

Bydgoszcz, ul. Artur Kwiatkowski John Tyler, kapitalista k tory się wycofał z int. Morozowiczowa Grace Tyler ). Janina Piekarczykówna Margot Elliot. ...Marja Żabczyńska.. Sam

Teraz zaś jak widzę, to się kłopot skończy, skoro z łaski pana mecenasa dla najstarszej trafił się jakiś bogaty i przystojny kawaler. Kiedy już takie

Helena, Walenty, Hrabia, potem Andrzej Walenty: Kochana Heleno, trzeba się już przygotować.. Hrabia: No,