• Nie Znaleziono Wyników

Transformacja : problem teoretyczny

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Transformacja : problem teoretyczny"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Franciszek Ryszka

Transformacja : problem teoretyczny

Acta Scientifica Academiae Ostroviensis nr 1, 7-21

1998

(2)

A

r t y k u ł y

Fr a n c is z e k Ry s z k a

Tr a n s f o r m a c j a - p r o b l e m t e o r e t y c z n y

1. Wp r o w a d z e n i e

T ransform acja je s t jedny m z najbardziej popularnych tem atów w naukach społecznych - ja k Polska długa i szeroka. Jest hasłem w yw oław czym dla różnych dociekań i bodźcem dla wielu zbiorow ych i indyw idualnych inicjatyw badaw czych. Jest zarazem wspólnym m ianow nikiem dla kryteriów poznaw czych różnych dyscyplin. Skoro cokolw iek „ podlega transform acji”, w ów czas obow iązują nas pewne priorytety. Poniew aż transform acja je s t „dobra” czyli „konieczna” (w znaczeniu heglow skim ?), to, co transform ow ane posiada pierwszeństwo nad innymi obszaram i poznania.

N asza inicjatyw a, której w ytw ory przedstaw iam y właśnie czytelnikow i, nie odbiega w zasadzie od pow yższych założeń. Chcemy jed n ak w tych tekstach pośw iadczyć nie tylko nasze am bicje regionalne bądź w ykazać, że jesteśm y up to date, ale w yrazić coś więcej, m ianowicie rangę, czy tylko znaczenie pew nych kom pleksów życia zbiorow ego w Polsce, które podlegają (lub podlegać pow inny) w pierwszej kolejności procesow i transform acji. A kcent położony zostaje na zjawiskach ekonom icznych, co odpow iada profilow i uczelni. Jednakże transform acja zaczyna się od przem ian na szczytach w ładzy i od reform ow ania ustroju politycznego, aby stw orzone zostały w arunki, albo i gwarancje, że proces przebiegać będzie w pożądanym kierunku. Jeśli nie od razu i nie dla w w szystkich, to w łaśnie w uznanej kolejności, by zm iany dokonane zostały m ożliw ie szybko i dla m ożliw ie licznych grup ludności, chociaż złudnym byłoby m niem anie, jakoby poszerzenie sfery dobrobytu, bezpieczeństw a i w olności (czyli trzech najw ażniejszych klas wartości w cyw ilizowanych społeczeństw ach ludzkich) przebiegać m ogło jednakow o harm onijnie i bez konfliktów , z w yraźnie zaznaczonym i, a bliskim i sobie (w sensie operacyjnym ) przyrostam i dla w szystkich w yodrębnionych zmiennych.

W ydaje się, iż dobrze byłoby jed n ak zastanow ić się na początku o czym to m ów im y. Sądzę, że trzeba zacząć od w yjaśnienia terminu

(3)

transform acja co w prostym przekładzie ze słow nika wyrazów obcych odpow iadałoby polskiem u term inow i „przekształcenie” - czyli „nadaw anie now ego kształtu” istniejącem u stanowi rzeczy. Prostym odpow iednikiem byłaby „zm iana” a raczej „kom pleks zam ian” . Tak zresztą zdają się rozum ieć „transform ację” czytelnicy rozlicznych opracow ań, zanim jeszcze zab iorą się do lektury, ona zaś - czyli odpow iednia lektura - pow inna potw ierdzać oczekiw ania.

G dybyśm y tak postaw ili spraw ę, transform acja nie byłaby niczym innym, ja k norm alnym procesem historycznym , tyle że przebiega on szybciej i bardziej intensyw nie, niż m ożna się było spodziewać. O czyw iście w grę wchodzi elem ent w oluntaryzm u. W taki właśnie, a nie w inny sposób przedstaw ili sw oje plany rządzący w PRL, jakkolw iek nie rezygnow ali oni nigdy z pow oływ ania się na rew olucję („rewolucyjne zm iany”), a trudno odm ów ić tem u racji - bez w zględu na okoliczności tej rewolucji i jej faktyczne źródło. Spróbujem y rozw inąć ten wątek w dalszym ciągu.

Pow róćm y na chw ilę do wątku transform acji historycznych, żebyśm y m ogli wyraźniej zakreślić granice tem atyczne. Zabieg w ydaje się tym bardziej właściw y, poniew aż w iek XX je s t okresem transform acji (w liczbie m nogiej) niebyw ale szybkich i brzem iennych w skutki. Dość przypom nieć, że na początku stulecia ludność św iata szacowano na 1,5 m iliarda m ieszkańców , podczas gdy jej liczbę na rok 2000 szacuje się na 6 m iliardów - w zrost zatem przyniósłby w ynik czterokrotnie większy, podczas gdy stopa w zrostu bynajm niej nie m aleje. Cały przyrost w ciągu stulecia je st trzy razy w iększy niż w ciągu 120 tys. lat.!

Przyrost ludności jest, ja k w iadom o, nierów nom ierny, przy tym m agiczna linia podziału na bogatych i biednych na osi Północ - Południe i w ew nątrz bogatych krajów Północy (gdzie kryteria ubóstwa są przecież inne) nie w ystarcza, aby scharakteryzow ać zm iany. W krajach najbardziej rozw iniętych nastąpił ogrom ny przyrost ludzi produkujących „rzeczyw istość um ysłow ą” - św iadczą oni usługi stosowne do zawartości ich w w yedukow anych um ysłów , a nie tow ar w znaczeniu materialnym. Ten ostatni składa się w coraz w iększym stopniu z umysłowej pracy uprzedm iotow ionej. N a początku stulecia liczba takich ludzi nie przekraczała 10 - 15 %. O becnie stanow ią oni większość.

W zrostowi zaludnienia tow arzyszy ogrom ny wzrost zużycia energii. Roczne quantum jej zużycia, m ierzone em isją dwutlenku węgla, w zrosło w latach 1938 -1 9 8 8 dziesięciokrotnie, czyli ponad czterokrotnie szybciej niż przyrost ludności. O czyw iście je s t ono rozłożone wysoce nierów nom iernie, z m iażdżącą przew agą bogatych krajów. Rekordzistą są Stany Zjednoczone, gdzie na przykład ilość energii potrzebnej na

(4)

ochłodzenie m ieszkań w upały przekracza zużycie gwoli ogrzew ania tych m ieszkań w zimie. N atom iast ujem ne efekty ekologiczne dotyczą w szystkich: bogatych i biednych, którzy najm niej się do tego przyczynili.

W skaźniki są tedy uderzające. Podaliśm y tylko kilka, by nakreślić tło. O kazałoby się ono bardziej w yraziste, gdyby posłużyć się w skaźnikam i zm iennych opisow ych, które pozw alają porównyw ać warunki życia ( a więc jeg o ,ja k o ś ć ”) w poszczególnych krajach. M odne w latach 60-tych, zw łaszcza w USA, studia tzw. dim ensions o f nations okazały się m ało efektyw ne, by pozw olić na spodziew ane wnioski w zakresie konfliktów m iędzynarodow ych. Niem niej sam koncept porów nyw ania przez pom iar był niew ątpliw ie płodny. Pozw olę sobie przypom nieć w łasne badania prow adzone dw adzieścia lat tem u, których część ukazała się w druku. N ie w chodząc w szczegóły, przypom nę tylko, że przeprow adziłem porów nanie w artości 17 zm iennych dla 26 krajów europejskich (z w yjątkiem Z SR R ze w zględu na prawie całkow ity brak danych) z zakresu naturalnego ruchu ludności ( w tym przyczyny zgonów na choroby zakaźne), em igracji zam orskiej, wskaźników handlu zagranicznego, zużycie energii, obroty przesyłek pocztow ych na 1 m ieszkańca, sieci kolejowej, stanu telefonizacji i m otoryzacji dla przełomu lat 20-tych i 30-tych. Pow tórzyłem obserw ację dla końca lat 70-tych, aczkolw iek z koniecznym i zastrzeżeniam i, chociażby z powodu zmiany m apy politycznej Europy. G łów nie dla tego w yniki z lat 70-tych były tylko fragm entarycznie publikow ane. G eneralna ocena je s t taka, że nasz kraj m ieści się w szędzie na dole list rankingow ych - obok Rum unii, Jugosławii i Bułgarii, poniżej G recji, Portugalii, H iszpanii, Irlandii i krajów bałtyckich. W dziedzinie um ieralności niem ow ląt - co je st wskaźnikiem bardzo ważnym - Polska zajm ow ała przedostatnie m iejsce (15,2 promile), przed B ułgarią (18,4 prom ile). N iew iele lepiej byliśmy um iejscowieni na liście wedle zgonów na gruźlicę.

Nie m usim y chyba dodaw ać, że nasz obraz, naszkicow any wedle tych sam ych w skaźników na rok 1977, uległ uderzającej poprawie. Jednakże postęp ogarnął całą Europę i za sukces m ogliśm y uznać, że nasz dystans do krajów „średnich” (A ustria, W ęgry, Czechosłow acja, W łochy, H iszpania) niew iele się zm ienił, przew ażnie na naszą niekorzyść. W szelako rozszerzony ogląd w edle podobnej m etody, obejm ujący tym razem cały świat, w skazyw ałby, iż zajm ujem y m iejsce wśród krajów bogatej Północy. W roku 1981 am erykański ekonom ista Kenneth P. Jam eson przedstaw ił pozornie prosty, lecz przekonujący wskaźnik „fizycznej jak ości życia” (Physical Q uality o f life Index, w skrócie PQLI), bazujący na trzech zm iennych: (1) szansy przeżycia mierzonej dla kobiet od 1 roku życia, (2) um ieralności niem ow ląt i (3) literacji. Jeśli przyjąć

(5)

w artość tego w skaźnika na skali od 1 do 100 - wedle danych za rok 1979, okaże się, że powyżej w artości 90 PQLI znajduje się Am eryka Północna (U SA i K anada), Europa - z w yjątkiem Portugalii i Jugosław ii, azjatycka część ZSRR, Japonia, A ustralia i N ow a Zelandia. Poniżej 30 - co w skazuje na tragiczne zacofanie - m ieściłby się prawie cały pas rów nikow y Afryki, A fganistan, Laos i N epal, lecz także potentat naftowy A rabia Saudyjska - jeden z krajów o najw yższym dochodzie narodowym brutto, m ierzonym p e r capita. N ie przesądzając w użyteczności wskaźnika PQLI, w olno nam jed n ak w skazać na dyskusyjność w skaźnika GNP per

capita, skoro jeg o w ysoka w artość dla danego kraju nie pomaga, aby

ludzie przestali żyć krótko i w ciem nocie. Skoro ju ż o tym mowa, warto zw rócić uwagę na uderzającą zależność. Strefa „bogatej Północy” - czyli tam, gdzie w artość PQLI > 90 je s t zarazem strefą niskiego przyrostu naturalnego, czyli m niejszego niż 1 %. W yjątek, wedle stanu na 1979 rok stanow iła Polska, gdzie przyrost przekraczał tak ą wartość i to nie tylko ze w zględu na relatyw nie w ysoką przeciętną długości życia („szansę przeżycia”), ale głów nie dzięki wysokiej rozrodczości, mimo wciąż znacznej um ieralności niem ow ląt (dzieci do 1 roku życia).

N aszkicow ane, choć w grubych konturach, tło ułatwi nam - jak sądzę - ustalić nasze m iejsce, skąd zaczyna się transform acja. Poważny kryzys początku lat 80tych osłabił naszą pozycję w skali europejskiej i światowej. R ozm iary tego kryzysu oraz jeg o trw ałość byw ają często przesadnie oceniane z pozycji centrow o-praw icow ych, zw łaszcza ze strony opcji radykalno-Iiberalnej. Trudno jed n ak nie zgodzić się z opinią o politycznych czynnikach kryzysu. N ie m ogło ich jednak nie być - przecież sam a transform acja zaczyna się od decyzji politycznych, które prowadzą do zm ian ustrojow ych - w skutek klęski politycznej rządzącej ekipy PZPR i - w następstw ie tego - dobrow olnej (przynajm niej częściow o) rezygnacji niedaw nych w ładców PRL. Stąd też słusznym wydaje się - zacząć od transform acji politycznej. Z resztą zaczęła się ona wcześniej i przebiegała stosunkow o bezkolizyjnie, aczkolw iek nie w ydaje się, aby nasz kraj ju ż teraz spełniał warunki dem okratycznego państw a prawa, nie tylko wedle kryteriów Unii Europejskiej, ale stosow nie do m odelu teoretycznego, który m ożna w praw dzie przedstaw ić w opisie historycznym , ale rysuje się on wyraźniej w postaci teoretycznego abstraktu. Starałem się taki model przedstaw ić niedaw no w innym m iejscu. Poniew aż nie spotkałem się z żadną polem iką, ani tym mniej - z protestem , w olno mi odesłać czytelnika do tam tego tekstu.

(6)

2 . Tr a n s f o r m a c j a p o l i t y c z n a

Idea zm iany ustrojow ej, o niezbyt jasnym wprawdzie charakterze, jaw iła się stosunkow o wcześnie, bo pod rządami Zbigniew a M essnera, w czasie gdy łagodzono powoli restrykcje stanu wojennego, osobliwie - w sferze ekonom icznej. W rzaw a propagandow a w okół zmain - od zw yczajnego gadulstw a na konw entyklach partyjnych, po niezbyt udane produkty kultury m asowej (np. piosenki na cześć „reform y” w konwencji nieom al zm ysłow ej) - nie m ogła przecież przesłonić zjawiska, że nic się napraw dę nie działo. Jednakże, odpow iednie referendum (29 listopada 1987) na rzecz poparcia lub odm owy dla reform (w ykoncypow ane zresztą w sposób dla głosujących dość niejasny) zakończyło się fiaskiem, co m ożna było uznać za votum nieufności dla generała Jaruzelskiego. Rok później (19 w rześnia 1988) rząd M essnera upadł - po raz pierwszy w historii PRL w skutek sejm ow ego votum nieufności. M ożna się było jed n ak spodziew ać, że tym razem coś pow inno się dziać i że zmiana

polityczna je s t nieuchronna.

I tak się stało. Zniesienie restrykcji (a więc praktycznie m onopolu) w handlu zagranicznym przez rząd R akowskiego w grudniu 1988 roku było pierw szym , niedocenionym w ciąż krokiem na drodze wycofania się ekipy rządzącej z uśw ięconych - w ydaw ałoby się - prerogatyw. Spow odow ało to w praw dzie istny chaos na granicach kraju, w następstwie zaś - law inow y napływ niepożądanych tow arów na rynek krajowy („afera alkoholow a”), niemniej w ażna część gospodarki wyrw ana została z decyzj on i stycznego sposobu spraw ow ania władzy. Okazało się przy tym, że stare norm y (praw o celne, podatkowe, restrykcyjna kontrola biurokratyczna) tracą rację bytu. N agle okazało się, że istnieje coś takiego ja k prawo zobow iązaniow e - w części dotyczącej podmiotowości gospodarczej, że nigdy nie został uchw alony kodeks handlowy, że indyw idualny handel może stać się ważnym składnikiem gospodarki narodowej m iast błąkać się na peryferiach organizacji społecznej jako m arginalna „inicjatyw a pryw atna”, narażona tyleż na sam owolę, co na korupcję organów władzy. Zniesienie zakazu obrotu walutami obcymi stało się następnym ważnym aktem zm iany. Do spraw społecznych jeszcze wrócim y. N a razie chodzi nam o przypom nienie, że przy pomocy aktów w ładzy utw orzone zostały struktury, które będą się szybko i konsekw entnie um acniać i że rychło przem ieszczą się wyżej z rezerwatów przygranicznego i ulicznego folkloru, co dla niektórych stanie się źródłem nieprzerw anej irytacji, dla innych - wyraźnym ułatwieniem życia, dla jeszcze innych - początkiem kreow ania pokaźnych fortun i zmiany stylu życia. N ie chcem y w ten sposób w yrazić przesadnego entuzjazm u wobec

(7)

tego, niezupełnie jeszcze historycznego fenom enu. W ydaje się, że w Polsce ju ż grubo za w iele „bazaru” i bazar zdaje się dom inow ać w gospodarce rynkow ej, uwikłanej - najdelikatniej m ówiąc - w strukturalne trudności. W ażne jest, że transform acja zaczęła się od „bazaru”, i że początek pochodzi od uw olnienia inicjatyw gospodarczych z m ocy decyzji państw ow ych - i to w brew nieudolnem u i konserw atyw nem u aparatowi. Co m iało być w yjątkiem , stało się zasadą.

Nie m ożna pom inąć autonom icznych czynników duchowych. N ajpierw w ybór (październik 1978), później w izyta w kraju papieża - Polaka (w czesnym latem 1979) okazały się znaczącą zachętą dla niezależnego m yślenia i - co w ydaje się bardziej w ażne - do niezależnego działania. Zrazu postulaty były skrom ne, kadra działaczy dająca się określić jak o „opozycja polityczna” - jeszcze skrom niejsza. W ażne było w szelako, że tym razem czynniki konstruktyw ne form ow ania się opozycji politycznej przew ażały nad destrukcją. Później - licząc od powstania „Solidarności” - zaczną się podziały, zaskakujące zm iany orientacji „w ojny na górze” itp. Ale to później, przy końcu dekady. Na razie pojaw iły się rzeczyw iste przesłanki inicjatyw politycznych, za zgodą w ładz lub przeciw władzy. „O krągły stół” nie daje się wytłum aczyć przy pom ocy teorii spiskow ych jakkolw iek nie m ożna lekceważyć poufnych kontaktów m iędzy ludźmi władzy i ich przeciw nikam i ze sfer duchowych i świeckich. K om prom is m iał w ym iar polityczny. D okonyw ał się przecież na gruncie pierw szych reform gospodarczych. Te ostatnie silniej anim ow ały zw ykłych ludzi, docierały bowiem głębiej, niż to się wówczas wydawało.

N ajw ażniejszą cezu rą w ydaje się niew ątpliw ie zm iana władzy w ZSRR i następujący po tym rozpad całej form acji politycznej. Bez tego żadna pow ażna transform acja, tak w Polsce, ja k w innych krajach „obozu” nie m iałaby szans, co trzeba w yraźnie pow iedzieć. Dowodem na to są podobieństw a w reform ach politycznych, niezależnie lub słabo zależnie od stanu liczbowego opozycji i jej stopnia zorganizowania. Polska w yprzedziła inne kraje siłą tych dwóch czynników , ale pierwsza faza reform politycznych po 1989 roku przebiegała podobnie do krajów, gdzie czynniki owe w ystępow ały słabiej, np. w C zechosłow acji i na W ęgrzech, nie m ówiąc ju ż o NRD. N atom iast Polska, kraj w porównaniu do wyżej w ym ienionych bardziej zacofany i drążony pow ażniejszym kryzysem szybciej i skuteczniej w drażał reform y rynkowe. Prosta obserwacja życia codziennego po trzech latach funkcjonow ania w olnego rynku pozwala np. stw ierdzić, że podróżny, który zaw ędrow ał na tzw. głęboką prowincję, może kupow ać i korzystać ze wszelkich usług wyłącznie u

(8)

przedsiębiorców prywatnych. W sąsiednich Czechach jesien ią 1992 było to jeszcze niew yobrażalne.

N ie w dajem y się w szakże w detale ani nie budujem y sądów ogólnych na podstaw ie w łasnych pow ierzchow nych doświadczeń. Pozostańm y przy transform acji politycznej wedle kryteriów zmian ustrojow ych. Ich skutki społeczne są zapew ne nie do końca widoczne, aczkolw iek m am y do czynienia ze zjaw iskam i, które można nazwać strukturalnym i, albow iem generują w zględnie trw ały elem ent struktury. M ożna je rów nież rozpatryw ać w edle kryteriów systemowych, przypom inając najprostszą definicję słow nikow ą, wedle której (1) system składa się z dających się zidentyfikow ać elem entów , (2) pomiędzy różnym i elem entam i istnieje przynajm niej je d n a dająca się zidentyfikować zależność i (3) niektóre zależności im plikują inne. Posłużywszy się pow yższą d efinicją m ożem y pow iedzieć, że pow stał system polityczny III R zeczpospolitej, nie przestając być system em dynam icznym , tzn. posiadającym dodatkow ą cechę (4) - tę m ianow icie, że pewien kompleks zależności w danym czasie im plikow ał przynajm niej jeden inny kompleks, albo będzie im plikow ał z wysokim stopniem praw dopodobieństw a jeden z m ożliw ych różnych kom pleksów w przyszłości. Oto właśnie uogólnienie teoretyczne transform acji jak o procesu historycznego.

W skazaliśm y powyżej na granicą czasow ą a quo. Skoro jednak, dla celów poznaw czych pow inna to być cezura dostatecznie wyraźna, um ów m y się na datę „kontraktow ych” w'yborow 4 czerwca 1989 roku. G ranicą zam ykającą proces transform acji niech będzie wejście w życie nowej konstytucji, wybory z 21 w rześnia 1997 roku i powstanie nowego rządu. Poczynania tego rządu są nadal „transform acją”, choć Bogiem a praw dą ten rząd nie uczynił jeszcze wiele. Niem niej należy do systemu, zapow iada aktyw izację pew nych zależności, inne natom iast zamierza osłabić. Z tego tytułu godzien jest, aby zająć się tym w trybie badań politologicznych, ekonom icznych i socjologicznych.

Sam rząd i jeg o polityczne zaplecze, wspierane przez praw icow ych publicystów w kraju i głoszą, iż najw ażniejsze niedomogi naszego życia pochodzą z nieprzezw yciężonych pozostałości PRL-u i że w inić za to trzeba „postkom unistów ”, bez próby sensow nego wyjaśnienia, co ten term in znaczy. Czy chodzi tu o daw nych członków PZPR (ew. „stronnictw sojuszniczych”, czyli ZSL i SD), czy tylko tych, którzy posiadali w iększość parlam entarną w latach 1993-1997 i formowali wtedy rządy, a także przyczynili się do w yboru aktualnego Prezydenta RP, obdarzanego rów nież takim epitetem ? N iew ątpliw ie odwołanie się do przeszłości m a pew ien sens, chociaż akurat dotyczy to najmniej przeszłości żyw ych ludzi, jeśli zdążyli się jeszcze uwikłać w proces

(9)

w ładzy po 1989 roku. N atom iast aktualne słabości system u politycznego są głow nie wynikiem aktualnych błędów, wśród których więcej niż spory udział zapisać trzeba na konto formacji prawicowych lub centro­ praw icow ych, nazyw anych (niezbyt precyzyjnie) „postsolidarnościo­ w ym i” . Z pew nością m ożna tu zaliczyć niskie kom petencje w uprawianiu polityki połączone z mesj an i stycznym niem al w yobrażeniem o szczególnej praw ow itości w łasnego rządu. N a peryferiach, a niekiedy nie tylko na peryferiach, pleni się czysta nienaw iść, która zw ykle zaciem nia myśl - przynajm niej w sferze autokrytyki. Jeśli głów nym wyznacznikiem jest antykom unizm , gdy rów nocześnie mówi się, iż sam kom unizm należy do nieodw racalnej przeszłości - nie daje się takiej podstaw y przełożyć na sensow ne działania polityczne. N a tym by m ożna ocenę naszą skończyć. N ie znaczyłoby to jednak, aby lekceważyć napięcia polityczne, zwłaszcza że nic nie tracą na ostrości i nic nie w skazuje, aby zdrowy kom prom is miał zastąpić spory w spraw ach drugorzędnych, skoro zagrożony w ydaje się - i to pow ażnie - postęp, jak i osiągnęła Polska w przysw ajaniu gospodarki rynkowej. Fakt, że W spólnota Europejska nie kwapi się do włączenia naszego kraju w charakterze pełnopraw nego członka, powinien dawać przynajm niej do m yślenia, skoro głosy krytyczne ze strony poważnych kręgów opiniotw órczych zdają się być częstsze, a nie dotyczą tylko objaw ów gospodarczego zacofania. „D obre rady” na tem at rozliczeń z przeszłością w ydają się ostatnio mniej liczne i mniej pewne siebie w porów naniu do krytyki obrzędow ego, a m ało tolerancyjnego katolicyzmu i agresyw nego antysem ityzm u, nie m ówiąc ju ż o niebezpiecznym wzroście przestępczości (narkotyki !), która przenikać m a z Polski na Zachód, przenosząc tam fatalny w izerunek polskości.

Jakość życia politycznego kw alifikuje niew ątpliw ie przebieg i sens transform acji. Jednakże badania trzeba zacząć od analizy systemu, co oznacza, iż koncentrow ać się trzeba najpierw na obrazie instytucji. Skoro granicą a d quem je st data ogłoszenia w raz z datą w ejścia w życie konstytucji z 2 kw ietnia 1997 roku, w ypada od razu zw rócić uwagę na niedom ogi tego aktu, nie tylko w drodze interpretacji ex lege, ale z krótkich w praw dzie, niem niej pouczających dośw iadczeń praktyki praw no-politycznej. N ieprecyzyjne, a co najm niej niekonsekw entne uregulow anie w zajem nych stosunków m iędzy egzekutyw ą a legislatywą oraz (co w ażniejsze !) w samej egzekutyw ie, ja k też rozpaczliwa w niektórych aspektach degradacja sądow nictw a, fatalny stan bezpieczeństw a obyw ateli plus niezm ienne przejaw y niewydolności i korupcji służb publicznych - w szystko to razem nakazuje wręcz postaw ienie pytania, w jakim stopniu są to nieuchronne, acz uboczne

(10)

skutki transform acji , w jakim zaś zło pochodzi z założonego z góry, politycznego konceptu.

Posłużm y się jednym przykładem : w ybór głowy państwa następuje w trybie głosow ania pow szechnego, z czym m ożna wiązać, iż władza jej będzie silna. Tak je s t w Stanach Zjednoczonych, gdzie prezydent jest bez żadnego pośredniego ogniw a szefem rządu, inaczej cokolwiek we Francji V R epubliki, podobnie ja k w Rosji. Tym czasem w Polsce pod panow aniem nowej konstytucji w ładza prezydenta jest wyraźnie ograniczona: w łaściw ym szefem egzekutyw y je s t premier. Stosunki parlam entu (praw icow ego) do prezydenta (pochodzącego z formacji lew icow ej) układają się w Polsce źle. W yraźnie gorzej niż francuska

cohabitation, spraw dzona w dwóch przeciw staw nych układach. Wynika to

z intensyw ności napięć natury politycznej, którym nie jest się w stanie przeciw staw ić niska kultura polityczna Polaków.

Przykład drugi: notoryczna niew ydajność wymiaru spraw iedliw ości, głow nie w skutek przeciążeń w sprawach cywilnych (następstw a gospodarki rynkow ej) i dziw aczne pojm owanie ,,praw człow ieka” w sprawach karnych pow odują, że transform acja tych elem entów system u zapisuje się na pozycji debet.

Przykład trzeci, najśw ieższej daty i być może najważniejszy. Toczy się w tej chwili debata nad reform ą sam orządow ą, której wynik zdaje się być przesądzony, poniew aż projekt reform y będzie miał za sobą w iększość parlam entarną. D ebata toczy się, ja k wiadom o, nie od dziś, dzisiaj zm ieniły się podziały p r o i contra, zm ieniły się wskutek rzucających się w oczy kontrow ersji ideologicznych i politycznych, a nie rzeczow ych. W iadom o, że sam orząd był i je st czym ś w rodzaju idée fixe dla liberałów z Unii W olności, w tym bowiem układzie samorząd miał być je d n ą z najlepszych gwarancji dem okracji. SLD w poprzedniej kadencji

opow iadała się za sam orządem , jakkolw iek do pewnych granic. G ranicą m iało być kreow anie na nowo powiatów, głownie jak o jednostek

sam orządow ych. Teraz SLD je st przeciw - z podobnie niejasną argum entacją, ja k ą głosił jej niedaw ny sojusznik koalicyjny. Zwykły obserw ator sceny politycznej, m ający niejakie dośw iadczenie i wiedzę, z trudem tylko może pokusić się o w niosek, o co naprawdę chodzi, jeśli chodzi o coś więcej niż być przeciw układowi rządowem u. Tenże rząd w cale nie ułatwia obserw atorow i sprawy. Podobnie ja k w danej argum entacji UW , uzasadnienia są płytkie, niezm iennie „ideologiczne”, a nadto ufundow ane na założeniach, najdelikatniej mówiąc, nieprzem yślanych. Sytuacja je s t w ręcz żenująca, skoro do tej pory nie w iadom o, ja k a ma być geografia nowego podziału na wojew ództwa i pow iaty. Do tego dochodzą aspiracje środow isk regionalnych, np. że

(11)

C zęstochow a, m iasto niejako „św ięte” pow inna zachować status w ojew ódzki. W tym punkcie transform acja przedstaw ia się fatalnie, skąd w szakże niew ątpliw y bodziec, aby spraw a stała się obiektem niezależnego badania, np. - z perspektyw y O strow ca Świętokrzyskiego.

3 . Go s p o d a r k a

Reform a podziału adm inistracyjno - terytorialnego budzi zrozum iały niepokój m.in. dlatego, że projektuje się j ą jakby bez uw zględnienia czynników gospodarczych. Tak przynajm niej suponować m ożna śledząc opinie m ediów. Tym czasem m edia - mam na myśli tylko odpow iedzialne środki przekazu - przyznają na ogół, iż stan gospodarki polskiej je s t dobry, a to pośrednio oznacza pochw ałę rządów dawnej koalicji. Ze sfer rządow ych, osobliw ie z kręgu A W S, w ygłasza się sądy przeciw staw ne. N ajm niej przew aża zdanie w iększości Polaków, zaliczanych do tzw. klas średnich, ściślej m ów iąc - beneficjantów transform acji gospodarczej, których jak o ść życia uległa niekw estionow anej poprawie. Ostatnio w skaźniki zadowolenia, w yw iedzione z badań dem oskopicznych, ob niżają się. Czy jest to tylko wynik niefortunnych decyzji now ego rządu, to inna sprawa. W arto się nad n ią zastanow ić, gdyż problem prow adzi także do teorii transform acji.

Jednym z najw ażniejszych kryteriów transforrnacji gospodarczej je s t pryw atyzacja m ajątku państw ow ego. W opinii centro - prawicy odbyw ała się ona zbyt w olno, o co oskarża się opozycyjną w tej chwili lewicę. Dopiero pełna pryw atyzacja - oto zależny argum ent prawicowych liberałów - spow oduje konkurencyjność polskich towarów. Chociaż nie w yjaśnia się, ja k ą gałąź produkcji należy preferow ać na rzecz eksportu - tu bowiem sytuacja je s t najgorsza - przecież w ystarcza prawie wiedza potoczna o tym, co się opłaca, a co nie opłaca.

O płaca się niew ątpliw ie handel bazarow y, jakkolw iek wiedza nasza polega na szacunkach nazbyt ogólnych, aby w yciągać stosowne wnioski. N ależy on w w iększości do „szarej strefy”, ta zaś swoich osiągnięć ze zrozum iałych pow odów nie ujawnia. „Szara strefa” obejmuje w ogóle sporą część usług - np. budow lanych w m iastach, nie wiadomo jednak, ja k odbija się ona na rynku pracy. Intuicja i obserw acja potoczna w skazują, że w tej dziedzinie „szara strefa” posiada znaczący udział.

P rzysłow iow ą „piętą achillesow ą” transform acji gospodarki polskiej je s t rolnictwo. W tej branży najtrudniej nam będzie porozumieć się z U nią Europejską. W idać to ju ż dziś, m im o że dla tw orzenia GNP i u nas ranga rolnictw a m aleje, generalnie zaś rzecz biorąc - oczyw istą staje się m alejąca rola samej produkcji farm erskiej w potężnym kompleksie

(12)

żyw nościow ym przodujących w tej dziedzinie producentów i eksporterów. O blicza się, że udział pracowników' um ysłow ych i m enadżerów oraz robotników w przetw órstw ie i transporcie je s t dzisiaj sześć razy większy (w sensie zatrudnienia całego kom pleksu żyw nościow ego) niż udział farm erów. Z atrudnienie w w ym ienionym na końcu zawodzie nie wymaga ju ż tak ciężkiej pracy ja k ongiś. Nie znaczy to aby bycie rolnikiem - producentem na wsi zyskało tak bardzo na atrakcyjności. Gdzie tylko to m ożliw e, w ieś w yludnia się, skoro i tak zm echanizow ana i posługująca się sow icie chem ią (niekiedy na niebezpieczną dla zdrow ia skalę) siła robocza w ystarcza dla samej produkcji.

Dla Polski je s t to spraw a szczególnej wagi, nie tylko dlatego, iż w skazuje na nikły w pływ pryw atyzacji. W ieś polska jest, na dobrą sprawę, od dziesiątków lat „spryw atyzow ana” . Próby rozszerzenia prywatyzacji kosztem odłogów popegeerow skich nie przyniosły prawie żadnych efektów , czem u specjalnie dziwić się nie można. Nie chciałbym pow iedzieć, że je s t to sw oista „zem sta historii”, a raczej pogrobowy w pływ PRL-u. Z m iany dokonane we w ładaniu ziem ią w latach 1944 i 1946 (kolonizacja Ziem Z achodnich) w yw ierają znacznie poważniejszy wpływ na ca łą gospodarkę, niż się w ydaje lub stać się powinno, gdybyśmy kierow ali się sam ą kapitalistyczną racjonalnością, głoszoną (choć jakby z m niejszym zapałem ) przez liberałów.

W śród lewicow o nastrojonych historyków i politologów na Zachodzie istnieje pogląd, którem u i j a hołduję, iż skuteczność rewolucji politycznych m ierzy się w zględną trw ałością zm iany w dystrybucji własności, ja k ą przeprow adziła rewolucja. Tak było we Francji, w Anglii („chw alebna rew olucja”), w Rosji, w różnych innych krajach, które stary M arks nie um ieszczał na „pruskiej drodze kapitalizm u” . Przyjm ując taki punkt w idzenia, a daje się on niew ątpliw ie utrzym ać, Polska przeżyła po drugiej w ojnie światowej autentyczną rew olucję, skoro żadna licząca się siła polityczna w III Rzeczpospolitej nie poważyła się dotąd (i praw dopodobnie nie zam ierza) odw rócić zm iany spowodowane reform ą rolną 1944 roku, niezależnie od tego, że reform a została wprowadzona wbrew wszelkim procedurom dem okratycznym , a cała rewolucja odbyła się pod o słon ą obcych bagnetów . Brak jakiejkolw iek chęci do zmiany, to nie samo „w idzim isię” Paw lakow ego aktywu PSL, lecz utrwalenie kom pleksu elem entów system u, który im plikuje fundam entalną tezę o „gospodarstw ie rodzinnym ” . Z asada w eszła expressis verbis do konstytucji (art. 23) i chroni j ą nadto art. 65 pkt. 2 ustaw y zasadniczej. Chociaż wiele się mówi o bezpraw ności aktów w ładzy ludowej dotyczących w yw łaszczenia w początkow ej fazie istnienia państwa, pomija się m ilczeniem stan rzeczy stw orzonych przez reform ę z 1944 roku.

(13)

W łasność nieruchom ości w szelkiego rodzaju, na wsi i w m ieście, w ym aga pilnej regulacji. N ie m oże być jed n ak stabilizacji, jeśli nie nastąpi uspraw nienie funkcjonow ania sądów. Z w yczajny wpis do ksiąg w ieczystych przeciąga się na m iesiące. C óż dopiero, gdy powstaje spór np. w obrębie praw a spadkow ego, spółek praw a cyw ilnego itd. P rzystosow anie przepisów do w ym ogów U nii Europejskiej w łaściw ie się jeszcze nie zaczęło. O dzyw ają się natom iast z zagranicy opinie o rew indykacji praw z tytułu w łasności przed zakończeniem w ojny, co dotyczy głow nje obiektów należących do N iem ców . N ie nastąpiła z naszej strony żadna w yraźna deklaracja, ja k uczyniły to w ładze czeskie, ucinając w szelkie dyskusje. M ów iąc krótko: zreform ow anie systemu prawnego w ydaje się jednym z pierw szych tem atów w prow adzających do badań nad transform acją gospodarki. Sądzim y, że czynniki pozaekonom iczne, jeśli tak m ożna zakw alifikow ać odczucia stabilizacji w zw iązku z bezpieczeństw em obrotu praw nego, w inny być rozw ażane bardzo serio.

Tym czasem debaty nad transform acją gospodarki prow adzone są dość jednostronnie. W centrum uwagi są przyrosty dochodu narodowego, inw estycje sub specie rentow ności przedsiębiorstw i finanse podm iotów publicznych, rozpatryw ane z reguły w edle założenia, że „na wszystko brakuje” . M niej się mówi i pisze o dystrybucji i redystrybucji dochodu narodow ego, generalnie zaś - o bezpośrednich efektach gospodarczego w zrostu, co by sprow adzało się do prostej form uły: komu żyje się lepiej, a kto idzie w dół. N ie kw estionuje się zw iązków system owych, ale hołduje się jak b y niepisanej zasadzie, że spraw y społeczne należy rozpatryw ać osobno, naw et gdy rozpatruje się ekonom iczne (tzn. oceniane wg opłacalności) zasady zatrudnienia. D w a nie zaw sze przystające do siebie wątki - zdają się przew ażać w debatach i publikacjach naukow ych, by pom inąć ubogą skądinąd publicystykę. Pierw szy z nich możem y określić ja k o paternalistyczno - charytatyw ny, drugi - racjonalno -socjologiczny, zakładając, iż są to nazw y um ow ne, w ystarczające jedn ak do projektow ania inicjatyw poznaw czych. O tym w łaśnie w końcowym fragm encie naszego w stępu.

4 . Pr z e m i a n y s p o ł e c z n e

B ylibyśm y w rażący sposób w niezgodzie z prawdą, gdybyśm y kw estionow ali znaczący dorobek nauk społecznych w opisywaniu i interpretow aniu społecznych następstw transform acji. Bez trudu m ożna w ym ienić w iele pow ażnych placów ek badaw czych i znanych nazwisk, których dorobek pisarski, dostępny przynajm niej wtajem niczonym , św iadczyłby o tw órczym zainteresow aniu sprawą. Ostrożność

(14)

nakazyw ałaby w praw dzie przyglądać się krytycznie działalności różnych grem iów doradczych, kreow anych z rozm achem za prezydentury Wałęsy. Dzisiaj słyszy się o nich niew iele, co by znaczyło, iż inicjatyw tych nie należało od początku traktow ać zbyt poważnie.

Zdum iew ająco nikłe są także osiągnięcia zw iązków zawodowych, co nie dotyczy tylko „S olidarności” . Związki oczyw iście prowadzą intensyw ne działania rew indykacyjne, osobliw ie - w wydzielonych grupach branżow ych, choć sukcesy strajkujących są raczej nikłe, mimo atakow ania szczególnie podatnych na zakłócenia ogniw sieci społecznej (służba zdrow ia, kom unikacja m iejska). N atom iast mało słyszy się o strategicznych koncepcjach zw iązkow ych. N aw et sprawa przywilejów branżow ych - jeśli nie służy doraźnym rozgryw kom - zdaje się nie w zbudzać pow ażniejszego zainteresow ania, w celu reinterpretowania tej spraw y zgodnie z w ym ogam i, albo następstw am i procesu transform acji. W ciąż m ało się słyszy o działalności zw iązków w przedsiębiorstwach pryw atnych, szczególnie tych m niejszych (o kilku- lub kilkunastoosobow ych załogach), gdzie arbitralne postępowanie przedsiębiorcy narusza często w rażący sposób prawo pracy.

Stosunkow o w iele mówi się i pisze o bezrobociu. Po pierwsze dlatego, iż zdaje się nie ulegać w ątpliw ości, iż bezrobocie - w obecnej fazie istnienia rozwiniętych gospodarczo krajów - posiada charakter strukturalny, nie wiąże się tedy bezpośrednio ze zjaw iskam i, nazywanymi ongiś kryzysem . Prognozy form ułow ane na teoretycznym gruncie „społeczeństw a postindustrialnego” też nie są zachęcające. M ożna - tak, ja k prof. Adam S chaff - postrzegać aspekt pozytywny, polegający na tym, że dotychczasow ym „ludziom pracy” (dla których zatrudnienia nie będzie, bo być nie może), wymyśli się różne inne zajęcia. Jednakże tego rodzaju rozum ow anie mieści się jak b y ponow nie na granicy utopii. Dlatego trudno zalecać studia w tej dziedzinie.

Pozostańm y na tw ardym gruncie naszej polskiej rzeczywistości. Jeśli ekonom iści, zw łaszcza orientacji liberalnej, zajm ują się bezrobociem w sposób w ybiórczy i ograniczony (racjonalność ekonom iczna nakazuje dalej zw alniać ludzi z pracy!), to socjologow ie nie rezygnują z dociekliw ości badawczej i m ają - jak o się rzekło - niejedno do pow iedzenia. Niem niej dostrzec m ożna w yraźnie rażące zaniedbania, np. w kwestii zw iązków m iędzy bezrobociem a ubóstw em , które to związki - w brew pozorom - nie są takie oczyw iste. O czyw iste być nie m ogą m. in. dlatego, że definicja bezrobocia nie może być inna niż adm inistracyjno - urzędow a, tzn. adm inistracja określa, kto je st bezrobotnym , a kto nie jest. A dm inistracja państw ow a kontroluje stan bezrobocia poprzez świadczenia

(15)

ustaw ow e, ale niekoniecznie musi w iedzieć, ja k napraw dę żyją poszczególne grupy, a je szc ze mniej - całe rodziny lub pojedynczy ludzie. W iąże się z tym definicja ubóstw a, które w ym yka się term inologii adm inistracyjnej, nie bardzo tez poddaje się klasyfikacji wedle globalnych w skaźników , np. dochodu narodow ego (G N P) brutto podzielonego przez liczbę m ieszkańców . O ułom ności pom iaru G NP p e r capita m ożna napisać osobny traktat, w ym ieniając zarów no w ady m etodologiczne, ja k i rzeczow e (czyli proste) błędy w kw alifikacji przedm iotow ej i w samych obliczeniach. N ie m ów ię ju ż o propagandow ych m anipulacjach w rodzaju tych, co k ażą nam porów nyw ać nasze zarobki w dolarach za czasów PRL z aktualnym . N ie bacząc na śm iesznie niskie ceny tow arów i usług reglam entow anych (np. czynsze w lokalach kw aterunkow ych, darm ow e lub praw ie darm ow e w czasy i inne św iadczenia socjalne), trudno porów nyw ać naw et ceny tow arów w yższej lub bardzo wysokiej (na polskie standardy) użyteczności. Sam ochód niskiej klasy np. Fiat 126 p jeszc ze na początku lat 80-tych kosztow ał ok. 1000 $. Dziś za sam ochód tej samej klasy trzeba zapłacić cztery razy tyle, za telew izor kolorow y - pięć razy tyle. O cenie m ieszkań lepiej nie m ówić, gdyż są one poza zasięgiem m ożliw ości tzw . ludzi pracy, przy w cale nie krótszym lub niew iele krótszym czasie oczekiw ania na w ybudow any lokal.

Byłoby oczyw istym fałszerstw em negow ać aw antaże w zaopatrzeniu ludności w okół w skaźnika średniej ogólnokrajowej (ok. 1000 zł wg danych oficjalnych). Bogaty w tow ar rynek stw arza niew yobrażalną dotąd ofertę, podczas gdy w ysokie ceny nakazują przesuwać, ale i różnicow ać popyt na tow ary niższych potrzeb, ja k żyw ność i odzież. W obu w ypadkach jak o ść się ew identnie popraw iła, stąd prawidłow e będzie orzeczenie, że ludzie średnio zarabiający odżyw iają się lepiej (może należałoby pow iedzieć: bogaciej, ale rów nie niezdrow o) i częściej kupują now e ubrania. Jeśli m ają lub użytkują trw ale m ieszkania, łatwiej im dokonyw ać renow acji i kupow ać m eble. W końcu owe 450 tys. nowych sam ochodów , ja k ie nabyli Polacy w roku 1997, coś znaczy. Jeśli natom iast je st bliskie praw dy oszacow anie, iż ok. m iliona dzieci szkolnych wybiera się codziennie do szkoły bez śniadania, bo rodziców na to nie stać - to w szelkie znam iona popraw y nikną w obec tego w strząsającego zjawiska. Jest ono czym ś jak o ścio w o innym od patologicznej bezdom ności, spektakularnej nędzy w ystępującej w szędzie na ulicach, żebraniny i - nie na ostatnim m iejscu - drobnej przestępczości. To w szystko istniało ju ż w PRL-u (aczkolw iek w znacznie m niejszym rozm iarze), tyle, że było skrzętnie ukryw ane.

Rosnąca, rzec m ożna - law inow a, przestępczość w jej najgroźniejszych objaw ach w ynika z w ielu przyczyn. N a pew no m ożna to

(16)

w iązać z procesem transform acji, czy raczej je j niedom ogów, ale aspekty gospodarcze nie są najw ażniejsze. Objaw y degradacji warunków życia w iele m ają źródeł. N iestety jeg o jakość, m ierzona objawami zadowolenia lub niezadow olenia, podnosi się znacznie wolniej od wskaźników gospodarczego rozwoju, jeśli w ogóle się podnosi, skoro ostatnie badania opinii publicznej tego nie potw ierdzają.

N ie chodzi tu tylko o sam e oceny, od których przecież uwolnić się nie można. N ie chcem y na pew no kierow ać naszych badań w tą stronę, aby od razu natknąć się na supozycję działania na rzecz jakiejkolw iek opcji politycznej. N aszym zadaniem je st opisyw ać i kom entować, a dopiero później przyjdzie czas podsum ow ań, niezbędnych w fazie generał izacj i.

W tym m om encie w ystarczy określić obszar poszukiwań. Lokalizacja naszej Uczelni w skazuje sam a przez się, iż problemy industrialnego O strow ca Św iętokrzyskiego nadają się wyjątkowo, by z lokalnych badań uczynić interesujące „studia przypadków ” . Z tą m yślą oddajem y nasz zeszyt w ręce Czytelnika, z prześw iadczeniem , że działamy dla dobra w iedzy w skali całej Polski.

N otka bibliograficzna: Rozległość a zarazem kom pleksowność tem atyczna, ow ocująca niezliczoną ilością publikacji, powstrzym ały mnie od posługiw ania się przypisam i i przyjęcia konwencji eseistycznej. Być może należało w yeksportow ać teksty, które zaw ierają refleksję teoretyczną lub do takiej refleksji skłaniają. Z ca łą pew nością wskazać mogę na jeden, moim zdaniem , niedościgły. Jest to utw ór jednego z naszych najw ybitniejszych filozofów , prof. UAM w Poznaniu Leszka N ow aka pt.

O zagadnieniu tak zw anej transform acji ustrojowej, [w:] Społeczna

transform acja w refleksji hum anistycznej, (red.) K rystyna Zam iara, Poznań

1994, str. 17-129.

Przytoczone w powyższym tekście liczby pochodzą z mojej książki pt.

N auka o polityce. Rozw ażania m etodologiczne , W arszawa 1984, str. 408 - 411 i z artykułu W ładysław a M atw ina pt. Co sią stało z naszym światem; „O dra”, W rocław, nr 11/1997, str. 37 - 4 0 / .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Szczególnie cieszy tutaj, że poszczególne fragmenty tej prezentacji odniesione są do celu pracy (choć z pewnością lekturę ułatwiłoby pełniejsze opisanie celu

Podstawą procesu edukacyjnego jest komunikacja w relacji nauczyciel – – student i to ona będzie przedmiotem dalszych rozważań, uporządkowa- nych za pomocą metafory

Jej zdaniem, na początku XX wieku dominował pozytywny stereotyp Polaka, ale jedynym Polakiem, o jakim węgierskie dzieci uczyły się w szkołach, był generał

Borowiczowa g rała w yłącznie Chopina, którego nie mieliśmy sposobności słyszeć przez całe lata (...) G a rstk a widzów przeżyła w zimowy wieczór trzeciego

Jezusa wraz z jego zmartwychwstaniem staje się Dobrą Nowiną, jaką odtąd Jego uczniowie będą głosić całemu światu.. Zapoznaj się z opisem męki Jezusa.

niem praktycznym. Jed n ak obok form teoretycznych istnieją <inne fakty, których nie można zaniedbać. Ledwie filozoficzny Eros rozpiął skrzydła nad Helladą,

Z pom iędzy różnych teoryj zdaje się być najbliższą praw dy podana przez M otturę, inżyniera kopalń we W łoszech, a objaśniająca pow stanie siarki reakcyam i

w iadają one tyluż wrylewom skały dyjam en- tonośnćj, różniącym się zarówno pow ierz­.. chownością, jak o też bogactwem i