iM 3 4. Warszawa, d. 26 sierpnia 1894 r. T o m X I I I .
V
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.
K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanowią Panowie:
D eike K., D icksiein S., H oyer H., Jurkiewicz K., K w ietniew ski WJ., Kram sztyk S., M orozew icz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W.
Prenumerować można w Redakcyi „W szechświat;. “ i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Adres ZReciałccy i: ISZra.łco-wslsie-Frzed.m.ieścIe, 3 S T x 66.
PRE N U M ER A TA „W S Z E C H $ W IA T A “ . W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8
kwartalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5
Podczas kilku la t ubiegłych miałem spo
sobność dość dokładnie zwiedzić doliny, stoki i szczyty T a tr północnych i zebrać obfity ma- tery ał petrograficzny do badań laboratoryj
nych. W tym roku wiadomości swe starałem się uzupełnić obserwacyami nieznanych mi dotychczas części T a tr południowych; chodzi
ło mi mianowicie o zwiedzenie dolin, lezących między Bobrowcem a Szmeksem, na prze
strzeni około 45 kilometrów. Doliny te w liczbie około 12 (mam tu na myśli tylko najważniejsze) z łatwością dadzą się podzielić na dwie grupy: 1) wschodnie, o charakterze czysto alpejskim, wysoko położone, krótkie i nagie, zaczynają się od K ryw ania; 2) za
chodnie odznaczają .się swoją długością, do
chodzącą do 10 km , łagodnem , stopniowem wznoszeniem się ku przełęczom oraz obfitem zalesieniem, sięgaj ącem prawie do samego ich początku pod szczytami i przełęczam i. T a ta k znaczna różnica w zewnętrznym wyglą
dzie dolin obu kategoryj zależy przedewszyst
kiem, ja k się o tem niżej przekonam y, od charakteru petrograficznego skał, stanowią
cych ich dna i ściany. Pierwsze leżą w re
gionie T a tr Wysokich, chętnie i często zwie
dzanych przez turystów rozmaitych narodo
wości, drugie— upośledzone pod tym wzglę
dem— są natom iast siedliskiem życia paster
skiego, dostarczając pokarm u licznym stadom owiec i przepysznych wołów liptowskich.
Zwiedzanie szczytów i dolin wschodnich, p o mimo ich większej niedostępności, je s t sto
sunkowo łatw em i dogodnem z powodu licz
nych hoteli i schronisk, zbudowanych u pod
nóża T a tr południowych; gdy w dolinach za
chodnich badacz-przyrodnik, lub przypadko
wo zbłąkany tu ry sta spotyka pod względem życia kulturalnego ten sam prawie stan rze
czy, jak i istniał za czasów Staszica. N ocuje się tu albo w lesie, n a „bukowych listecz
kach,” albo też w bardzo oddalonych od gór wsiach liptowskich. Położonych w górach szałasów wolarzy, bardzo zresztą gościnnych, każdem u m iłującem u spokój w nocy rad ził
bym unikać. D la tej też przyczyny podczas wycieczki n a wschód T a tr mogłem korzystać z przyjem nego i bardzo dla mnie pożyteczne
go towarzystwa p. prof. H oyera, wyprawę zaś
zachodnią odbyć musiałem samotnie.
530 W SZ EC H SW IA T . N r 34.
I.
N a wycieczkę wschodnią wyruszyliśmy z Zakopanego przez Goryczkow ą (Liliowe) i dolinę Cichą. T a o statn ia nie należy wprawdzie do typu dolin w schodnio-tatrzań- skich, ale przez nią prowadzi najłatw iejsza droga do K ryw ania. J e s t to je d n a z n a j
dłuższych dolin tatrzańskich. S kłada się ja k by z dwu odrębnych części: górnej, czyli t.zw.
W ierchcichej i dolnej, czyli właściwej Cichej.
W edług mojego zdania, które ju ż raz wypo
wiedziałem n a innem miejscu (Pam . fiz. T. X ) pochodzenie doliny W ierchcichej, ciągnącej się w prostym prawie kierunku ze W na Z, od przełęczy Liliowe do Tomanowej polskiej, je st zupełnie odmienne w porównaniu z doli
ną Cichą, skręcającą pod kątem prostym ku południowi. Przypuszczam , że dolina W ierch- cicha pow stała przez pęknięcie i częściowe obsunięcie się swej ściany południowej (K o py liptowskie). N a myśl tę naprowadziło mnie istnienie dość licznych i głębokich szcze
lin, ciągnących się w tym samym kierunku (W — Z ) n a samym szczycie grani, między Tom anową polską i Pyszną. Szczeliny te leżą n a linii dyzlokacyjnej, w kierunku k tó rej nastąpiło pęknięcie i nieznaczny uskok w dolinie W ierchcichej. Z a poglądem tym przem awia także znajdowanie się na dnie tej doliny wązkiego p asa piaskowców i wa
pieni, zam kniętych pomiędzy granitowem i K opam i liptowskiemi z P d i również grani- towemi, strom em i turniam i Goryczkowej z Pn.
P a s ten piaskowca i wapienia uległ również obsunięciu i przechował się do dnia dzisiej
szego w głębokim parowie W ierchcichej, k tó ra je s t zatem doliną tektoniczną. W łaściw a dolina Cicha (od Tomanowej polskiej aż do końca) je s t natom iast doliną pow stałą przez mechaniczną działalność wody (d. erozyjna).
W dolnej je j części napotykaliśm y olbrzymie zw aliska granitow e, złożone z potężnych nie
raz, chaotycznie nagrom adzonych głazów.
Podziwialiśmy również ogromne zniszczenia, jakie poczyniła tu niedawno powódź.
W ierzyć się po prostu nie chce, aby ten niewielki potok górski, który dziś znika na całe setki m etrów pod rumowiskami kamieni, mógł być przed kilku miesiącami ta k groź
nym. A jed n ak pozrywane mosty, zniszczona
■ m iejscam i doszczętnie droga, całe płaty lasu świerkowego powyrywane i uniesione, a prze-
| dewszystkiem ogromne ławice żwiru i głazów świeżo naniesionych—świadczą o tem wymow
nie. D la geologa, studyującego moreny w T a trach, może to być dobrą wskazówką, jak trzeb a być ostrożnym w ocenianiu pochodze
nia ławic żwirowych (rzeczne i lodowcowe).
N astępnego dnia, przenocowawszy w go
ścinnej leśniczówce Podbańskiej, wyruszyli
śmy wśród niepewnej pogody pod K ryw ań, w celu dostania się do niedużej, ale wysoko położonej doliny Niewcyrki, otaczającej szczyt ten od północy. P otężna m asa K ryw ania wznosi się n a południu T a tr, niby kopiec g ra
niczny pomiędzy nagiemi, urwistemi, poszar- panemi szczytami wschodniemi, a znacznie od nich niźszemi, przystępniej szemi i zalesione- mi, lub pokrytem i traw ą i turzycą (upłazy) kopami T a tr zachodnich. Różnica w k ształ
cie wierchów i budowie dolin obu części T a tr zależy od niejednakowych własności fizycz
nych panującej w nich skały. T a try wschod
nie—to k rain a p a r excellence granitowa, za
chodnie zaś utworzone są z gnejsu i łupków krystalicznych, łatwo rozsypujących się i k ru szących. S tąd pochodzi owa urwistość i nie
dostępność szczytów wschodnich i łagodne, prawidłowe kontury kop zachodnich. N a j
wydatniejszą cechą dolin wschodnich, wyro
bionych w granicie, są poprzeczne tarasy czyli t. zw. bule, albo raczej olbrzymie stopnie, wiodące ku otaczającym czoło dolinę g ra niom. Bule te, których bywa w jednej doli
nie po kilka, utworzone są albo z jednolitej masy granitu, albo też z głazów. N a nich to tworzą się owe liczne jeziora tatrzańskie, czyli stawy, co za pomocą równie licznych wodospadów (siklawic) przelew ają swe wody z jednego tara su na drugi. Do utworzenia się tych dolin z ich bułam i i stawam i przy
czyniły się w znacznej mierze istniejące tu niegdyś lodowce.
Je d n ą z takich typowych dolin je st wspo
m niana wyżej Niewcyrka. P osiada ona dwie duże bule, niby piętra, dwa jeziora oraz dwa wodospady, z których niższy odznacza się nie- m ałemi rozmiaram i. P o przebyciu tych bul znaleźliśmy się n a trzeciem piętrze, otoczo- nem nadzwyczajnie dzikiemi, urwistemi, p r a wie prostopadłem i ścianam i K ryw ania i O stre
go z jednej strony (P d), a H rubego z drugiej
(Pn). Od czarnej ściany K ryw ania oderwał
się niedawno olbrzymi głaz g ranitu, zostawia
W SZECH SW IA T. 531 ją c na niej ja s n ą plamę i takąż smugę u jej
podstawy, utworzoną z mniejszych i większych okruchów, na które ów głaz własnym cięża
rem się rozbił. Są to t. zw. świeże piargi, czyli usypiska, stanowiące dla geologa dobrą sposobność do zaopatrzenia się wT świeże, nie- zw ietrzałe okazy skały. Pośpieszyłem też ku tym piargom niezwłocznie, zostawiając po za sobą swych towarzyszów. G ra n it w istocie okazał się bardzo ładnym . W jaskraw em oświetleniu promieni słońca, które nareszcie wyjrzało z za chm ur i ożywiło otaczającą nas panoram ę oraz nasze hum ory, m iał on nader subtelną barw ę jasno-różową; z początku są
dziłem, że zabarwienie to pochodzi, ja k zwy
kle, od feldspatu, uważniejsze przypatrzenie się przekonało mnie jednak, źe to zlekka ró żowy kw arc nadaje swoję barwę całej skale.
Zabraw szy okazy, pośpieszyłem ku tow arzy
szom, którzy mnie znacznie odbiegli i wkrótce połączyłem się z nimi. P o należytym wypo
czynku, nastąpiło uciążliwe wspinanie się po usypiskach i dość „przykrym ” żlebie, prowa
dzącym na przełęcz między O strym i H ru - bym. C harakterystyczną je st rzeczą, źe większość znanych mi przełęczy w T atrach utw orzyła się w nieznacznej grubości pasach gnejsowych, wciśniętych n akształt klinu w g ra nit. Gnejs to niezwykły i zdaje się pochodzić z granitu d ro g ą mechanicznego i w części chemicznego przeobrażenia. R ozpada się on n a drobne okruchy, które, usuwając się pod stopam i podróżnika, utru d n iają znacznie w drapanie się po wyrobionym w nim żlebie n a przełęcz t. j. siodło, łączące dwa szczyty lub dwie granie. P o południowym boku H ru - bego, m ijając dolinę P u rk o tn ą, dostaliśmy się do nadzwyczajnie ostrej i poszarpanej g rani i jeszcze bardziej „przykrego” żlebu, t. j. pochyłej rynny, k tó rą zaczęliśmy się spuszczać w dolinę M łyniczną. Z grani, o której tylko co wspomniałem, roztaczał się wspaniały widok na większą część najwyż
szych wirchów tatrzańskich: Mięguszowiecki, Rysy, W ysoką, G erlach i t. d., sowicie wyna
gradzając tru d y dostania się n a nią i zejścia z niej. Dolina Młyniczną należy do tego sa
mego typu co i N iew cyrka; je st jedn ak od niej znacznie większą, posiada więcej jezior, bul i wodospadów. G ra n it w niej ten sam, co w Niewcyrce i wogóle w całej masie szczy
tów i grani otaczających K ryw ań: m ika c z a r
n a w niewielkiej ilości, wyraźnie krystaliczny połyskujący feldspat i szklisty kwarc, zabar
wiony niekiedy na jasno-różowo— stanowią skałę nadzwyczaj ścisłą i wytrzym ałą, a ze
wnętrznie ładną.
Po pracowicie spędzonym dniu zanocowali
śmy nad malowniczem jeziorem Szczyrbskiem, którego ciemno-szafirowe fale, tak n a pozór niewinne, pochłonęły przed kilku tygodniami ciała czterech nieostrożnych turystów. J e zioro Szczyrbskie, jakkolwiek wogóle przypo
m ina inne stawy tatrzańskie pod wielu wzglę
dami, odznacza się jedn ak swem położeniem, wysuniętem znacznie po za obręb właściwych gór, w krainę lasów świerkowych. D la geo
grafa posiada ono jeszcze ten szczególny in
teres, że leży na linii rozdziału wód pomiędzy systemem P o p rad u (B ałtyk) i W ag i (m.
Czarne), zbierających wszystkie wody, wypły
wające z T a tr południowych.
Poleciwszy uprzejm em u gospodarzowi „Tu- rista-H aza” odesłanie uzbieranych kamieni do W arszaw y, zwiedziliśmy następnego dnia znowu dwie doliny granitowe: Popradzką, bę
dącą właściwie tylko wschodnią odnogą doli
ny Mięguszowieckiej i dolinę Suchej wody.
D olina P opradzka zaczyna się od jezio ra tego samego nazwiska, a kończy się nad Zm arzłym stawem pod Zelaznem i W rotam i. Pomiędzy tem i stawami leżą dwie potężne bule z dwoma wodospadami. C h arak ter petrograficzny g ra nitu zmienia się tu nieco, przybierając wygląd porfirowy skutkiem obecności dość dużych i prawidłowych kryształów ortoklazu. K w arc różowawy i tu występuje miejscami. P od Zelaznem i W rotam i, będącem i typową prze
łęczą tatrzań sk ą, ostrą i wyszczerbioną, jak grzebień, znajdują się usypiska i piargi, po
kryte na znacznej przestrzeni śniegiem. J e s t to prawdziwe „morze sk ał.” W usypiskach tych trafia się dość często syderyt (węglan żelaza), będący produktem rozkładu granitu.
U lega on również wietrzeniu, przechodząc w wodan żelaza (limonit) i wtedy staje się bardzo podobnym do spróchniałego drzewa, za jakie go biorą górale. Z pod Żelaznych W ró t i Zm arzłego stawu udaliśmy się stro
mym bardzo żlebem na przełęcz między Koń- czystą i Tupą. P o drodze w jednym z mniej
szych żlebów (t. j. rowów wyrobionych przez
532 W SZ EC H SW IA T . N r 34.
wodę w boku góry) napotkałem gnejs bardzo zw ietrzały i nadzwyczajnie łatw o, naw et za dotknięciem ręk i lub nogi, rozsypujący się na drobne okruchy. Żleb ten stanowił n ajp ro st
szą drogę ku wzmiankowanej przełęczy.
Chcąc przekonać się, ja k daleko rozciąga się żyła tego gnejsu, starałem się dostać utwo
rzonym w nim żlebem na przełęcz. Pomimo jed n ak długotrw ałych usiłowań i wprawy, ja k ą posiadam w chodzeniu po najbardziej naw et urwistych szczytach, nie mogłem planu zamierzonego wykonać. P rzyczyną tego była nadzwyczajna nietrwałość owego gnejsu, któ
ry stanowczo niedozw alał posuwać się n a przód. M alarz W itkiewicz w znanym obraz
ku „N a przełęczy” nazw ał wapień tatrz ań sk i tan d etą przyrody. Otóż gnejs, o którym mo
wa, je st jeszcze stokroć gorszą tandetą.
Z pewnego ro d zaju wstydem i zawodem m u
siałem wrócić ku towarzyszom na drogę dłuż
szą, lecz pewniejszą. „N ie puściło was, p a
nie!”— temi słowy przywitali mnie, górale przewodnicy.
Przełęcz między T upą i K ończystą je s t raczej m ałem płaskowzgórzem, pokrytem zwietrzałemi kam ieniam i granitow em i i poro
słem turzycą. K am ienie te pokryw ają także n akształt dachówek cały północno-zachodni bok Kończystej, tworząc jak b y pancerz, ułożo
ny z płaskich tabliczek granitowych. G ranit tu inny, niż pod Zelaznem i W rotam i: ukazu
je się w nim w większej ilości i większych p łatk ach m ika czarna, a żółtawy feldspat do
wodzi zwietrzałości skały; prócz tego daje się ona dość łatw o rozłupyw ać na płytki, na po
dobieństwo łupku, chociaż budowę m a zupeł
nie ziarnistą. D olina Suchej W ody (między T upą i Koń czystą) nie posiada żadnego s ta wu, odznacza się natom iast chaotycznie na- gromadzonemi zwaliskami głazów gran ito wych, utrudniającem i niem ało drogę.
(Dok. nast.J.
J ó z e f Morozewicz.
0 wpływie magnetycznym
CIAŁ NIEBIESKICH
n a ziemie.
cObserwacye igły magnesowej wykazały, źe m agnetyzm ziemski ulega pewnym okresom prawidłowym lub też ujawnia pewne zmiany nagłe i przypadkowe, które okazują niewąt
pliwą zgodność z peryodycznemi rucham i ciał niebieskich lub też z zachodzącemi na nich objawami, co nasunęło domysł, że ciała te niebieskie wywierają na m agnetyzm ziemski wpływ bezpośredni. Łączność ta dotyczę, oczywiście, przedewszystkiem słońca, dzienne bowiem i roczne okresy w położeniu igły ma
gnesowej wiążą się widocznie z pozornym ru chem dziennym i rocznym słońca; w przebie
gu zaś dziennym wielkości elementów m agne
tycznych i w obfitości zórz północnych wyczy
tano okres jedenastoletni, zbiegający się z je denastoletnim okresem rozwoju plam na słońcu; inny okres zm ian magnetycznych, obejmujący 26 dni, odpowiada obrotowi słoń
ca dokoła osi, a nagłe zakłócenia igły m agne
sowej pozostają w związku z gwałtownemi wybuchami n a powierzchni słońca. Rozpo
znano tak że pewien okres w przebiegu ele
mentów magnetycznych, zależny od położenia księżyca, a w ostatnich czasach ujawniły się drobne różnice w zboczeniu magnetycznem i w natężeniu m agnetyzm u ziemskiego, zależ
ne od położenia planet względem ziemi i słoń
ca, od tego zatem , czy przypadają w przeciw- łegłości czy w połączeniu.
Zgodność ta objawów, tak na pozór odręb
nych, dziwić nas nie może, ja k bowiem zie
mia, ta k też i inne bryły niebieskie własności m agnetyczne posiadać mogą; do zdum iewają
cych natom iast rezultatów prowadzi rachu
nek, który wykazuje, źe jeżeli jakiekolwiek ciało niebieskie na m agnetyzm ziemi oddzia
ływać je st w stanie, natężenie magnetyzmu jego niesłychanie przewyższać musi stan m a
gnetyczny planety naszej.
Obliczenia takie po raz pierwszy przepro
wadził w r. 1881 znakomity meteorolog, pro
fesor W ild, gdy dokładnem u p odd ał badaniu
N r 34. WSZECHSWlAT. 533 burzę m agnetyczną, k tó ra m iała miejsce
w sierpniu 1880. R achunek ten wykazał, że, przy uwzględnieniu stosunku masy słońca do masy ziemi, słońce być musi ] 3 000 razy sil
niej inagnetycznem, aby, przy korzystnem po
łożeniu biegunów, sprowadzać mogło dzienne kołysania się igły zboczeń, której odchylenia w stanie norm alnym od położenia średniego wynoszą około 4'; przy silnych wszakże zakłó
ceniach, gdy w ystępują odchylenia aż do 2°, stan m agnetyczny słońca trzydzieści razy wzmagać się lub słabnąć winien JSieznając tych badań W ilda, podobne rachunki p rze
prowadził niedawno lord Kolvin (W illiam Thomson), o czem w jednym z ostatnich nu
merów pism a naszego podaliśmy wiadomość;
Thomson wniósł również, źe słońce musi być około 12 000 razy silniej namagnesowanem aniżeli ziemia, by rzeczywiście sprowadzać mogło przypisywane mu zawichrzenia m agne
tyczne, a stąd p rzyjął nawet, że przypuszczal
na łączność między rozwojem plam na słońcu a burzam i m agnetycznemi je s t pozorna, a zbieg obu okresów przypadkowy tylko.
P oglądu tego W ild wszakże nie podziela i są
dzi, że zgodność okresów magnetycznych i astronom icznych je s t faktem dostatecznie przez obserwacyą stwierdzonym, jakkolwiek dotąd nie rozumiemy, na czem polega w isto
cie rzeczy związek obu tych o b jaw w . By zaś dokładniejsze zyskać pojęcie o przypusz
czalnym tym wpływie magnetyzmu ciał nie
bieskich n a m agnetyzm ziemski, obliczył prof.
W ild pewne wartości graniczne tych działań, a rezultaty swych badań zamieścił w zbiorze:
„M elanges physiąues et chimiques du Bulle- tin de l’acad. de St. P etersb o u rg ”; przytacza
my je tu według streszczenia, podanego przez
„N aturw issenschaftliche R undschau.”
W obecnym czasie w Pawłowsku zboczenie magnetyczne je s t równe zeru, igła zatem m a
gnesowa, na osi pionowej w sparta, układ a się do równowagi w płaszczyźnie południka astronomicznego. Jeżeli na igłę tę działa m agnes przypadający w płaszczyźnie równo
leżnika, w takim razie ig ła odchyla się od po
łudnika o k ą t v, wyznaczający się ze związku 2 M
gV~ H E i
gdzie M je s t momentem m agnetycznym uży
tego m agnesu, H składową poziomą m agne
tyzmu ziemskiego w miejscu obserwacyi, E
zaś odległością magnesu od igły. Składowa pozioma H wynosi obecnie w Pawłowsku w jednostkach G aussa (milimetr, m iligram , sekunda) 1,64.
W tychże samych jednostkach moment magnetyczny ziemi wynosi, według G aussa, 8,538.1029 m m mg s. Z dokładnych pomia
rów znamy dalej moment magnetyczny n a
magnesowanej do nasycenia bryły stalowej, który również w powyższych jednostkach wy
nosi 300 na 1 m iligram m asy, gdy znów mo
m ent również do nasycenia przechodnio n a
magnesowanej bryły żelaza miękkiego na mili
gram dochodzi do 1800 jednostek. W y
obraźmy więc sobie, źe cała m asa ziemi, obejm ująca 6,0640.1030 mg, składa się ze sta
li i jest do nasycenia namagnesowaną, to mo
m ent jej magnetyczny w najkorzystniejszym przypadku byłby równy 1,8192.1033, a zatem 2 131 razy większy nad istotną swą, obecną wartość; wzmógłby się zaś jeszcze sześcio
krotnie, gdyby ziemia utworzoną była z żela
za miękkiego i również do nasycenia nam agne
sowaną, czyniłby tedy 1,0915 103ł.
M asa słońca przewyższa masę ziemi 324440 razy, można więc moment jej magnetyczny obliczyć również w przypuszczeniu, źe działa z takiem samem natężeniem inagnetycznem ja k ziemia, albo też że sk ład a się ze stali lub z żelaza miękkiego. Ponieważ zaś dalej od
ległość słońca od ziemi wynosi 1,4867.10 11 milimetrów, zastosować można tu wzór wyżej przytoczony i obliczyć zboczenie, jakieby sło
neczny ten m agnes wywierał na igłę zboczeń w Pawłowsku, gdyby nadto położenie jego biegunów odpowiadało przyjętym tam w arun
kom najkorzystniejszym. Zboczenie to mia
nowicie wynosiłoby i; = 0,0212", gdyby słońce pod względem magnetycznym działało ja k ziemia, wynosiłoby zaś i/ = 45,2", gdyby słoń
ce było do nasycenia nam agnesowaną bryłą stalową, a i/'= 2 7 1 " = 4'31" gdyby było rów
nież nam agnesowaną b ry łą żelaza miękkiego.
Podobnyż rachunek przeprowadzony co do księżyca okazuje, że wpływ jego n a igłę zbo
czeń w Pawłowsku sprowadzałby odchylenie je j o k ąt v = 0,0463", gdyby działał ja k zie
mia, o k ą t i / = 9 9 ,'= l '3 9 " , gdyby działał ja k magnes stalowy, a o k ą t t/'= 5 9 4 " = 9 '5 4 " , gdyby był magnesem z żelaza miękkiego. Co dotyczę planet, to kąty te oczywiście wypa
d a ją daleko mniejsze; dla W enery, w po-
534 WSZECHSWIAT. N r 34.
wyższych trzech przypuszczeniach, je s t v — 0,00000252”, v '= 0,00538", v " = 0,0323’'; dla Jow isza zaś v = 0,000000336", v' = 0,000715", v" = 0,00249".
Liczby te, jakkolw iek hipotetyczne, upo
w ażniają do niejakich wniosków. Liczby zwłaszcza, otrzym ane dla planet, przekony
w ają, źe wpływ ich bezpośredni n a średnie zboczenie igły magnesowej n a ziemi nie m ógł
by się żadną m iarą ujawnić, w najkorzyst
niejszych bowiem naw et w arunkach sprow a
dzałby odchylenie igły o k ą t zaledwie 0,03", którego najdokładniejsze nasze przyrządy nie zdołałyby wykazać. W spomnieliśmy wyżej, | że przypisywano planetom wpływ pewien n a | zakłócenie igły magnesowej; gdyby wszakże 1 W e ner a rzeczywiście działanie takie sprow a
dzać m ogła, właściwy jej m agnetyzm m usiał
by dziesięć milionów razy znaczniejszym być, aniżeli ziemi.
Co dotyczę księżyca, obliczenia powyższe wskazują, źe gdyby działał ja k m agnes sta lowy, czyli, gdyby wdaściwy jego m agnetyzm 2000 razy przewyższał m agnetyzm ziemski, to w średniej swej od ziemi odległości spro
w adzałby w ciągu doby odchylenie igły w je d nę i drug ą stronę o 100"; rzeczywiście wszak
że dostrzeżona obszerność kołysań igły m a
gnesowej pod wpływem ruchu księżyca nie przechodzi 30". Gdyby więc zakłócenie to igły wywoływane było przez bezpośredni wpływ magnetyczny księżyca, należałoby mu przypisać 600-krotny względem ziemi m agne
tyzm właściwy. D la w yjaśnienia tak znacznej z p lanetą naszą różnicy, możnaby przypuścić, źe źródłem silniejszego jeg o m agnetyzm u są prądy termoelektryczne, wzbudzone przez znaczną różnicę tem p eratu ry między stroną ku słońcu zwróconą, a stro n ą pozostającą w cieniu, a k tó rą to różnicę ocenia lord Hossę n a 300°. N iek tó re wszakże okoliczności, j a kie ujaw niają się w ruchach igły od biegu księżyca zależących, nie zgadzają się z przy
puszczeniem bezpośredniego wpływu księżyca, być więc może, że należy je raczej uważać jak o pośrednie tylko działanie m agnetyczne, zawisie od przypływów i odpływów oceanicz
nych, przez księżyc powodowanych.
Jeżeli idzie o słońce wreszcie, to w każdym razie bezpośrednie oddziaływanie jego m a
gnetyczne na ziemię łatw iej pojąć się daje, w promieniowaniu bowiem swojem, ciepliko-
wem i świetlnem, jak o też w wybuchach swoich, ujawnia ono ta k znaczne zasoby ener
gii, źe przypisać mu też można i odpowiednio olbrzymie objawy elektryczne, któreby spro
w adzały m agnetyzm właściwy, 12000 razy znaczniejszy aniżeli magnetyzm właściwy zie
mi; przy takiej zaś potędze mógłby magne
tyzm słońca w samej rzeczy wywoływać od
chylenia igły zboczeń o obszerności 4,5' w jednę i drug ą stronę położenia równowagi.
Z a przypuszczeniem bezpośredniego wpływu magnetycznego bryły słonecznej przem awia to, źe okres dobowy zmian zboczenia m agne
tycznego odpowiada zupełnie pozornemu obie
gowi dziennemu słońca, jakoteż i 26-dniowy okres elementów m agnetyzm u ziemskiego, który się schodzi z trw aniem obrotu słońca dokoła osi. K ołysania te igły są coraz obszerniejsze w m iarę, ja k przesuwamy się od równika ku biegunom; objaw ten wszakże nie sprzeciwia się przypuszczeniu bezpośred
niego wpływu słońca, pochodzi to bowiem stąd , źe w powyżej podanym wzorze występu
je składowa pozioma m agnetyzm u ziemskie
go, której natężenie w zrasta wraz z szeroko-
j
ścią geograficzną. Z bezpośredniem n ato m iast oddziaływaniem słońca pogodzić się nie
j
daje inna okoliczność, a mianowicie, źe igła zboczeń n a półkuli północnej i południowej porusza się w strony przeciwne.
Uwagi powyższe dotyczą tylko norm al
nych, peryodycznych zmian w położeniu igły magnesowej; przypadkowe zawichrzenia m a
gnetyczne są o wiele obszerniejsze, jeżeli i te zatem zakłócenia tłum aczyć chcemy bezpo
średnim wpływem słońca, to należałoby też przypuścić, że energia słoneczna doznaje od
powiedniego wzmożenia. Otóż, gwałtowne wybuchy na słońcu, które się ujaw niają w protuberancyach, wzbijających się do wy
sokości przewyższającej dwadzieścia razy średnicę ziemską, okazują wprawdzie niesły
chaną ilość energii, przechodzącą wszelkie nasze pojęcie, pomimo to nie sądzi prof. W ild, by dla wyjaśnienia nagłych zboczeń igły, wy
noszących do 2°, trz e b a było przyjmować, że potężny m oment m agnetyczny słońca dozna
je n araz 30-krotnego wzmożenia, jak ie było
by niezbędne do sprowadzenia ta k znacznego
odchylenia igły; gwałtowne te bowiem zmiany
m ogą być następstw em pośrednich tylko
działań, do których także odwoływać się
N r 34. WSZECHSWIAT. 535 można dla wyjaśnienia zgodności jedenasto
letniego okresu plam słonecznych z odpowied
nim okresem zórz północnych i zakłóceń m a
gnetycznych.
P rzyjąć łatw o można, źe wytwarzaniu się na słońcu plam , pochodni i protuberancyj to warzyszą gwałtowne objawy elektryczne, któ
re oddziaływać m ogą przez wpływ na elek
tryczność atm osferyczną i ziemną; a następu
jące stąd wyładowania d ają początek zorzom północnym i prądom ziemnym, przedstawia
jącym przebieg zgodny z zakłóceniami ma- gnetycznemi. Do sprowadzania wszakże wy
ładowań takich w ystarczają słabe już siły, jirądy zaś z wyładowań tych wynikające mo
gą być zupełnie dostateczne do wywoływania silnych zakłóceń magnetycznych. Podczas zakłóceń takich igła zboczeń w samej rzeczy kołysze się w jednę i drugą stronę, co przy
pom ina wahadłowy przebieg wyładowywań butelki lejdejskiej lub innego kondensatora.
N adto zaś przy zakłóceniach magnetycznych natężenie m agnetyzmu ziemskiego doznaje wzmożenia lub osłabienia, które często trw a przez kilka godzin; gdyby zaś dały się zawsze zestawiać dostrzeżenia z różnych i odległych między sobą punktów n a ziemi, okazałoby się może, że zmiany te natężenia magnetyzmu ziemskiego są zawsze wzajemne, tak, źe gdy w jednem miejscu okazuje się jego wzmoże
nie, to w innem znów spółcześnie występuje osłabienie, co też rzeczywiście dostrzeżono podczas burzy magnetycznej 30 stycznia 1881 r. W taki sposób przy zakłóceniach m agne
tycznych ogólny m agnetyzm ziemski nie ule
gałby zmianie, a zachodziłoby jedynie tylko przeinaczenie w jego rozkładzie, co znów usu
wa potrzebę nieprawdopodobnego istotnie przypuszczenia, że m oment magnetyczny słońca nagłego i niesłychanego doznaje przy
rostu.
W ogólności więc z rozbioru prof. W ilda wynika, źe planetom odmówić należy wszel
kiego wpływu n a m agnetyzm ziemski, księżyc wszakże a bardziej jeszcze słońce oddziaływać n a niego łatwo mogą. D la niewątpliwej zaś zgodności różnych objawów magnetycznych z astronomicznemi pogląd ten więcej zapewne zyska stronników, aniżeli przypuszczenie lor
da K elyina, że zgodność ta przypadkową jest
jedynie. S. K.
Z biologii bakteryj.
(Dokończenie).
I X .
W braku możności wyrobienia sobie do
kładnego pojęcia chemicznego o jad ach ba
kteryjnych poprzestawać musimy obecnie n a danych, jakich nam dostarczają dwa zjawi
ska, które doświadczalnie za pomocą tych jadów wywołać można, a mianowicie: intoksy- kacya i immunizacya. T ą drogą udało się wprowadzić podział jadów bakteryjnych na dwie kategorye: 1) jadów naturalnych albo pierwotnych i 2) sztucznych albo zmienio
nych.
J a d y naturaln e odpowiadają t. zw. „toksal- bum inom ” B rieg era i F ran k la, a „toksynom ” K lem perera. Są to ciała bardzo nietrwałe, rozkładające się przez ogrzewanie po nad 60°. W yw ołują one objawy danej choroby zakaźnej i zwierzęta, odporne względem te j
że choroby, opierają się również działaniu tych jadów.
J a d y sztuczne (zwane nietrafnie przez B uchnera i K lem perera „proteinam i,” co tyl
ko w b łąd wprowadzić może, ponieważ tą ostatnią nazwą obejmujemy wogóle ciała białkowe) są ciałami trwalszemi, opierają się gotowaniu i strącają się alkoholem. Nie wywołują one typowych objawów danej cho
roby, lecz obniżenie tem peratury lub gorącz
kę, stosownie do dawek, mniej lub więcej silo
ne zapalenie w miejscu zastosowania, jakoteż objawy charłactw a. Nie posiadają one włas
ności immunizowania ustroju, w niektórych razach, przeciwnie, usposabiają do przyjęcia zarazków choroby. Zw ierzęta, szczepione ochronnie, nie okazują się odpornemi prze
ciwko tym jadom.
Obok tych dwu rodzajów jadów , pomiędzy produktam i bakteryj znajdujemy jeszcze trz e ci szereg ciał, o n atu rze chemicznej bardzo rozm aitej, lecz wogóle trwalszych, niż odpo
wiednie jady. S ą to substancye, nietrujące,
lecz, przeciwnie, zabezpieczające organizm
czyli immunizujące go przeciwko chorobie
536 WSZECHSWlAT. N r 34.
zakaźnej, wywoływanej przez dany drobno
ustrój (wakcyny chemiczne). W niektórych przypadkach udaje się osięgnąó wakcynacyą chemiczną za pomocą ja d u naturalnego.
W wielu innych natom iast jad y natu raln e nietylko nie im m unizują, lecz doprow adzają, naw et w m ałych zastosowane daw kach, do charłactw a ustroju, np. przy tężcu i dyftery
cie. W takich razach u d aje się niekiedy osięgnąó wakcynacyą chemiczną za pomocą pewnych środków, np. ogrzew ania jadów pier
wotnych ponad ich tem p eratu rę krytyczną, do 70°— 80°. P rod u k ty bakteryj niektórych chorób, np. cholery, wakcynują naw et po ogrzaniu do 100° i 120°. W niektórych wreszcie chorobach wakcyny zostały zupełnie wyosobnione od jadów bakteryjnych; w chole
rze np. można wakcynować lotnem i produk
tam i hodowli.
W spom nieć wreszcie musimy jeszcze o je d nej kategoryi substancyj, których przyroda zupełnie nam je s t nieznaną i które znajduje
my tylko u zwierząt immunizowanych. C iała te posiadają własność nietylko zabezpieczają
cą, ale i leczniczą.
Ażeby zakończyć z kw estyą nieustalonej jeszcze, jakeśm y widzieli, n atu ry chemicznej jadów bakteryjnych, dodać trzeba, że Gama- leja wypowiada hipotezę, że należą one do grupy nukleoalbuminów, t. j. związku album i
nów z zasadam i organicznem i i fosforem. Nu- kleoalbuminy są to ciała niezmiernie nietrw a
łe, rozkładające się przez samo dłuższe ze
tknięcie z wyskokiem i przez ogrzewanie ponad 60° na inne trw alsze ciała białkow ate, ja k również n a rozm aite ptom ainy i leukomainy.
W chodzą one w skład wszystkich komórek zwierzęcych i roślinnych. W ed łu g Gam alei, ja d y bakteryjne pierw otne są nukleoalbumi- nam i, które, rozkładając się, d a ją nukleiny, odpowiadające jadom sztucznym. W niektó
rych z odkrytych dotychczas jadów b ak tery j
nych, np. w jadzie cholerycznym, w jadzie wibi’yona ptasiego (Yibrio avicidus) i w tuber- kulinie stwierdzono dużą ilość fosforu, stano
wiącego głów ną cechę chemiczną nukleoalbu- minów. Pom im o to jed n ak nie m a to sta nowczo rozstrzygającego znaczenia, dopóki nie otrzym am y trucizn bakteryjnych w sta nie zupełnej czystości.
X .
Z kolei wypada teraz odpowiedzieć na py
tanie: czy jad y bakteryjne są produktem roz
kładu substancyj białkow atych, służących za podłoże odżywcze dla bakteryj, czy też wy
tw arzają się z samych bakteryj, co mogłoby służyć za poparcie hipotezy o nukleoalbumi- nowej ich naturze?
Przypuszczenie pierwsze jeszcze w najnow
szych czasach było w ogólnym wśród uczo
nych obiegu. T aki np. znakomity badacz, ja k H ueppe, w pracy swej pod tytułem :
„U eber Giftbildung durch B acterien und Ober giftige B acterien,” w r. 1892 mówi:
„Napewno twierdzić można, źe w ostatnich latach wszyscy uczeni uznają i wszystkie n aj
nowsze odkrycia potw ierdzają teoryą, wedle której jad y , działające w zakażeniach swoi
stych, pow stają pod wpływem odpowiednich drobnoustrojów z rozkładu b iałka żywego lub m artw ego.” A jed n ak doświadczenia, dokonywane jeszcze w epoce dociekań nad jadem gnilnym (B ergm ann, Schm iedeberg) skłaniały do przeciwnego wniosku. P rzeko
nano się bowiem wielokrotnie, że m ineralny płyn P a ste u ra , złożony z am oniaku i różnych soli obojętnych, ja k również płyny F erdynan-
j