• Nie Znaleziono Wyników

Adres ZReciałccy i: ISZra.łco-wslsie-Frzed.m.ieścIe, 3STx 66. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM. iM 34. Warszawa, d. 26 sierpnia 1894 r. Tom XIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Adres ZReciałccy i: ISZra.łco-wslsie-Frzed.m.ieścIe, 3STx 66. TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM. iM 34. Warszawa, d. 26 sierpnia 1894 r. Tom XIII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

iM 3 4. Warszawa, d. 26 sierpnia 1894 r. T o m X I I I .

V

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOWI PRZYRODNICZYM.

K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanowią Panowie:

D eike K., D icksiein S., H oyer H., Jurkiewicz K., K w ietniew ski WJ., Kram sztyk S., M orozew icz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W . i W róblew ski W.

Prenumerować można w Redakcyi „W szechświat;. “ i w e wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Adres ZReciałccy i: ISZra.łco-wslsie-Frzed.m.ieścIe, 3 S T x 66.

PRE N U M ER A TA „W S Z E C H $ W IA T A “ . W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8

kwartalnie „ 2 Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5

Podczas kilku la t ubiegłych miałem spo­

sobność dość dokładnie zwiedzić doliny, stoki i szczyty T a tr północnych i zebrać obfity ma- tery ał petrograficzny do badań laboratoryj­

nych. W tym roku wiadomości swe starałem się uzupełnić obserwacyami nieznanych mi dotychczas części T a tr południowych; chodzi­

ło mi mianowicie o zwiedzenie dolin, lezących między Bobrowcem a Szmeksem, na prze­

strzeni około 45 kilometrów. Doliny te w liczbie około 12 (mam tu na myśli tylko najważniejsze) z łatwością dadzą się podzielić na dwie grupy: 1) wschodnie, o charakterze czysto alpejskim, wysoko położone, krótkie i nagie, zaczynają się od K ryw ania; 2) za­

chodnie odznaczają .się swoją długością, do­

chodzącą do 10 km , łagodnem , stopniowem wznoszeniem się ku przełęczom oraz obfitem zalesieniem, sięgaj ącem prawie do samego ich początku pod szczytami i przełęczam i. T a ta k znaczna różnica w zewnętrznym wyglą­

dzie dolin obu kategoryj zależy przedewszyst­

kiem, ja k się o tem niżej przekonam y, od charakteru petrograficznego skał, stanowią­

cych ich dna i ściany. Pierwsze leżą w re­

gionie T a tr Wysokich, chętnie i często zwie­

dzanych przez turystów rozmaitych narodo­

wości, drugie— upośledzone pod tym wzglę­

dem— są natom iast siedliskiem życia paster­

skiego, dostarczając pokarm u licznym stadom owiec i przepysznych wołów liptowskich.

Zwiedzanie szczytów i dolin wschodnich, p o ­ mimo ich większej niedostępności, je s t sto­

sunkowo łatw em i dogodnem z powodu licz­

nych hoteli i schronisk, zbudowanych u pod­

nóża T a tr południowych; gdy w dolinach za­

chodnich badacz-przyrodnik, lub przypadko­

wo zbłąkany tu ry sta spotyka pod względem życia kulturalnego ten sam prawie stan rze­

czy, jak i istniał za czasów Staszica. N ocuje się tu albo w lesie, n a „bukowych listecz­

kach,” albo też w bardzo oddalonych od gór wsiach liptowskich. Położonych w górach szałasów wolarzy, bardzo zresztą gościnnych, każdem u m iłującem u spokój w nocy rad ził­

bym unikać. D la tej też przyczyny podczas wycieczki n a wschód T a tr mogłem korzystać z przyjem nego i bardzo dla mnie pożyteczne­

go towarzystwa p. prof. H oyera, wyprawę zaś

zachodnią odbyć musiałem samotnie.

(2)

530 W SZ EC H SW IA T . N r 34.

I.

N a wycieczkę wschodnią wyruszyliśmy z Zakopanego przez Goryczkow ą (Liliowe) i dolinę Cichą. T a o statn ia nie należy wprawdzie do typu dolin w schodnio-tatrzań- skich, ale przez nią prowadzi najłatw iejsza droga do K ryw ania. J e s t to je d n a z n a j­

dłuższych dolin tatrzańskich. S kłada się ja k ­ by z dwu odrębnych części: górnej, czyli t.zw.

W ierchcichej i dolnej, czyli właściwej Cichej.

W edług mojego zdania, które ju ż raz wypo­

wiedziałem n a innem miejscu (Pam . fiz. T. X ) pochodzenie doliny W ierchcichej, ciągnącej się w prostym prawie kierunku ze W na Z, od przełęczy Liliowe do Tomanowej polskiej, je st zupełnie odmienne w porównaniu z doli­

ną Cichą, skręcającą pod kątem prostym ku południowi. Przypuszczam , że dolina W ierch- cicha pow stała przez pęknięcie i częściowe obsunięcie się swej ściany południowej (K o ­ py liptowskie). N a myśl tę naprowadziło mnie istnienie dość licznych i głębokich szcze­

lin, ciągnących się w tym samym kierunku (W — Z ) n a samym szczycie grani, między Tom anową polską i Pyszną. Szczeliny te leżą n a linii dyzlokacyjnej, w kierunku k tó ­ rej nastąpiło pęknięcie i nieznaczny uskok w dolinie W ierchcichej. Z a poglądem tym przem awia także znajdowanie się na dnie tej doliny wązkiego p asa piaskowców i wa­

pieni, zam kniętych pomiędzy granitowem i K opam i liptowskiemi z P d i również grani- towemi, strom em i turniam i Goryczkowej z Pn.

P a s ten piaskowca i wapienia uległ również obsunięciu i przechował się do dnia dzisiej­

szego w głębokim parowie W ierchcichej, k tó ­ ra je s t zatem doliną tektoniczną. W łaściw a dolina Cicha (od Tomanowej polskiej aż do końca) je s t natom iast doliną pow stałą przez mechaniczną działalność wody (d. erozyjna).

W dolnej je j części napotykaliśm y olbrzymie zw aliska granitow e, złożone z potężnych nie­

raz, chaotycznie nagrom adzonych głazów.

Podziwialiśmy również ogromne zniszczenia, jakie poczyniła tu niedawno powódź.

W ierzyć się po prostu nie chce, aby ten niewielki potok górski, który dziś znika na całe setki m etrów pod rumowiskami kamieni, mógł być przed kilku miesiącami ta k groź­

nym. A jed n ak pozrywane mosty, zniszczona

■ m iejscam i doszczętnie droga, całe płaty lasu świerkowego powyrywane i uniesione, a prze-

| dewszystkiem ogromne ławice żwiru i głazów świeżo naniesionych—świadczą o tem wymow­

nie. D la geologa, studyującego moreny w T a ­ trach, może to być dobrą wskazówką, jak trzeb a być ostrożnym w ocenianiu pochodze­

nia ławic żwirowych (rzeczne i lodowcowe).

N astępnego dnia, przenocowawszy w go­

ścinnej leśniczówce Podbańskiej, wyruszyli­

śmy wśród niepewnej pogody pod K ryw ań, w celu dostania się do niedużej, ale wysoko położonej doliny Niewcyrki, otaczającej szczyt ten od północy. P otężna m asa K ryw ania wznosi się n a południu T a tr, niby kopiec g ra­

niczny pomiędzy nagiemi, urwistemi, poszar- panemi szczytami wschodniemi, a znacznie od nich niźszemi, przystępniej szemi i zalesione- mi, lub pokrytem i traw ą i turzycą (upłazy) kopami T a tr zachodnich. Różnica w k ształ­

cie wierchów i budowie dolin obu części T a tr zależy od niejednakowych własności fizycz­

nych panującej w nich skały. T a try wschod­

nie—to k rain a p a r excellence granitowa, za­

chodnie zaś utworzone są z gnejsu i łupków krystalicznych, łatwo rozsypujących się i k ru ­ szących. S tąd pochodzi owa urwistość i nie­

dostępność szczytów wschodnich i łagodne, prawidłowe kontury kop zachodnich. N a j­

wydatniejszą cechą dolin wschodnich, wyro­

bionych w granicie, są poprzeczne tarasy czyli t. zw. bule, albo raczej olbrzymie stopnie, wiodące ku otaczającym czoło dolinę g ra ­ niom. Bule te, których bywa w jednej doli­

nie po kilka, utworzone są albo z jednolitej masy granitu, albo też z głazów. N a nich to tworzą się owe liczne jeziora tatrzańskie, czyli stawy, co za pomocą równie licznych wodospadów (siklawic) przelew ają swe wody z jednego tara su na drugi. Do utworzenia się tych dolin z ich bułam i i stawam i przy­

czyniły się w znacznej mierze istniejące tu niegdyś lodowce.

Je d n ą z takich typowych dolin je st wspo­

m niana wyżej Niewcyrka. P osiada ona dwie duże bule, niby piętra, dwa jeziora oraz dwa wodospady, z których niższy odznacza się nie- m ałemi rozmiaram i. P o przebyciu tych bul znaleźliśmy się n a trzeciem piętrze, otoczo- nem nadzwyczajnie dzikiemi, urwistemi, p r a ­ wie prostopadłem i ścianam i K ryw ania i O stre­

go z jednej strony (P d), a H rubego z drugiej

(Pn). Od czarnej ściany K ryw ania oderwał

się niedawno olbrzymi głaz g ranitu, zostawia­

(3)

W SZECH SW IA T. 531 ją c na niej ja s n ą plamę i takąż smugę u jej

podstawy, utworzoną z mniejszych i większych okruchów, na które ów głaz własnym cięża­

rem się rozbił. Są to t. zw. świeże piargi, czyli usypiska, stanowiące dla geologa dobrą sposobność do zaopatrzenia się wT świeże, nie- zw ietrzałe okazy skały. Pośpieszyłem też ku tym piargom niezwłocznie, zostawiając po za sobą swych towarzyszów. G ra n it w istocie okazał się bardzo ładnym . W jaskraw em oświetleniu promieni słońca, które nareszcie wyjrzało z za chm ur i ożywiło otaczającą nas panoram ę oraz nasze hum ory, m iał on nader subtelną barw ę jasno-różową; z początku są­

dziłem, że zabarwienie to pochodzi, ja k zwy­

kle, od feldspatu, uważniejsze przypatrzenie się przekonało mnie jednak, źe to zlekka ró ­ żowy kw arc nadaje swoję barwę całej skale.

Zabraw szy okazy, pośpieszyłem ku tow arzy­

szom, którzy mnie znacznie odbiegli i wkrótce połączyłem się z nimi. P o należytym wypo­

czynku, nastąpiło uciążliwe wspinanie się po usypiskach i dość „przykrym ” żlebie, prowa­

dzącym na przełęcz między O strym i H ru - bym. C harakterystyczną je st rzeczą, źe większość znanych mi przełęczy w T atrach utw orzyła się w nieznacznej grubości pasach gnejsowych, wciśniętych n akształt klinu w g ra ­ nit. Gnejs to niezwykły i zdaje się pochodzić z granitu d ro g ą mechanicznego i w części chemicznego przeobrażenia. R ozpada się on n a drobne okruchy, które, usuwając się pod stopam i podróżnika, utru d n iają znacznie w drapanie się po wyrobionym w nim żlebie n a przełęcz t. j. siodło, łączące dwa szczyty lub dwie granie. P o południowym boku H ru - bego, m ijając dolinę P u rk o tn ą, dostaliśmy się do nadzwyczajnie ostrej i poszarpanej g rani i jeszcze bardziej „przykrego” żlebu, t. j. pochyłej rynny, k tó rą zaczęliśmy się spuszczać w dolinę M łyniczną. Z grani, o której tylko co wspomniałem, roztaczał się wspaniały widok na większą część najwyż­

szych wirchów tatrzańskich: Mięguszowiecki, Rysy, W ysoką, G erlach i t. d., sowicie wyna­

gradzając tru d y dostania się n a nią i zejścia z niej. Dolina Młyniczną należy do tego sa­

mego typu co i N iew cyrka; je st jedn ak od niej znacznie większą, posiada więcej jezior, bul i wodospadów. G ra n it w niej ten sam, co w Niewcyrce i wogóle w całej masie szczy­

tów i grani otaczających K ryw ań: m ika c z a r­

n a w niewielkiej ilości, wyraźnie krystaliczny połyskujący feldspat i szklisty kwarc, zabar­

wiony niekiedy na jasno-różowo— stanowią skałę nadzwyczaj ścisłą i wytrzym ałą, a ze­

wnętrznie ładną.

Po pracowicie spędzonym dniu zanocowali­

śmy nad malowniczem jeziorem Szczyrbskiem, którego ciemno-szafirowe fale, tak n a pozór niewinne, pochłonęły przed kilku tygodniami ciała czterech nieostrożnych turystów. J e ­ zioro Szczyrbskie, jakkolwiek wogóle przypo­

m ina inne stawy tatrzańskie pod wielu wzglę­

dami, odznacza się jedn ak swem położeniem, wysuniętem znacznie po za obręb właściwych gór, w krainę lasów świerkowych. D la geo­

grafa posiada ono jeszcze ten szczególny in­

teres, że leży na linii rozdziału wód pomiędzy systemem P o p rad u (B ałtyk) i W ag i (m.

Czarne), zbierających wszystkie wody, wypły­

wające z T a tr południowych.

Poleciwszy uprzejm em u gospodarzowi „Tu- rista-H aza” odesłanie uzbieranych kamieni do W arszaw y, zwiedziliśmy następnego dnia znowu dwie doliny granitowe: Popradzką, bę­

dącą właściwie tylko wschodnią odnogą doli­

ny Mięguszowieckiej i dolinę Suchej wody.

D olina P opradzka zaczyna się od jezio ra tego samego nazwiska, a kończy się nad Zm arzłym stawem pod Zelaznem i W rotam i. Pomiędzy tem i stawami leżą dwie potężne bule z dwoma wodospadami. C h arak ter petrograficzny g ra ­ nitu zmienia się tu nieco, przybierając wygląd porfirowy skutkiem obecności dość dużych i prawidłowych kryształów ortoklazu. K w arc różowawy i tu występuje miejscami. P od Zelaznem i W rotam i, będącem i typową prze­

łęczą tatrzań sk ą, ostrą i wyszczerbioną, jak grzebień, znajdują się usypiska i piargi, po­

kryte na znacznej przestrzeni śniegiem. J e s t to prawdziwe „morze sk ał.” W usypiskach tych trafia się dość często syderyt (węglan żelaza), będący produktem rozkładu granitu.

U lega on również wietrzeniu, przechodząc w wodan żelaza (limonit) i wtedy staje się bardzo podobnym do spróchniałego drzewa, za jakie go biorą górale. Z pod Żelaznych W ró t i Zm arzłego stawu udaliśmy się stro­

mym bardzo żlebem na przełęcz między Koń- czystą i Tupą. P o drodze w jednym z mniej­

szych żlebów (t. j. rowów wyrobionych przez

(4)

532 W SZ EC H SW IA T . N r 34.

wodę w boku góry) napotkałem gnejs bardzo zw ietrzały i nadzwyczajnie łatw o, naw et za dotknięciem ręk i lub nogi, rozsypujący się na drobne okruchy. Żleb ten stanowił n ajp ro st­

szą drogę ku wzmiankowanej przełęczy.

Chcąc przekonać się, ja k daleko rozciąga się żyła tego gnejsu, starałem się dostać utwo­

rzonym w nim żlebem na przełęcz. Pomimo jed n ak długotrw ałych usiłowań i wprawy, ja k ą posiadam w chodzeniu po najbardziej naw et urwistych szczytach, nie mogłem planu zamierzonego wykonać. P rzyczyną tego była nadzwyczajna nietrwałość owego gnejsu, któ­

ry stanowczo niedozw alał posuwać się n a ­ przód. M alarz W itkiewicz w znanym obraz­

ku „N a przełęczy” nazw ał wapień tatrz ań sk i tan d etą przyrody. Otóż gnejs, o którym mo­

wa, je st jeszcze stokroć gorszą tandetą.

Z pewnego ro d zaju wstydem i zawodem m u­

siałem wrócić ku towarzyszom na drogę dłuż­

szą, lecz pewniejszą. „N ie puściło was, p a­

nie!”— temi słowy przywitali mnie, górale przewodnicy.

Przełęcz między T upą i K ończystą je s t raczej m ałem płaskowzgórzem, pokrytem zwietrzałemi kam ieniam i granitow em i i poro­

słem turzycą. K am ienie te pokryw ają także n akształt dachówek cały północno-zachodni bok Kończystej, tworząc jak b y pancerz, ułożo­

ny z płaskich tabliczek granitowych. G ranit tu inny, niż pod Zelaznem i W rotam i: ukazu­

je się w nim w większej ilości i większych p łatk ach m ika czarna, a żółtawy feldspat do­

wodzi zwietrzałości skały; prócz tego daje się ona dość łatw o rozłupyw ać na płytki, na po­

dobieństwo łupku, chociaż budowę m a zupeł­

nie ziarnistą. D olina Suchej W ody (między T upą i Koń czystą) nie posiada żadnego s ta ­ wu, odznacza się natom iast chaotycznie na- gromadzonemi zwaliskami głazów gran ito ­ wych, utrudniającem i niem ało drogę.

(Dok. nast.J.

J ó z e f Morozewicz.

0 wpływie magnetycznym

CIAŁ NIEBIESKICH

n a ziemie.

c

Obserwacye igły magnesowej wykazały, źe m agnetyzm ziemski ulega pewnym okresom prawidłowym lub też ujawnia pewne zmiany nagłe i przypadkowe, które okazują niewąt­

pliwą zgodność z peryodycznemi rucham i ciał niebieskich lub też z zachodzącemi na nich objawami, co nasunęło domysł, że ciała te niebieskie wywierają na m agnetyzm ziemski wpływ bezpośredni. Łączność ta dotyczę, oczywiście, przedewszystkiem słońca, dzienne bowiem i roczne okresy w położeniu igły ma­

gnesowej wiążą się widocznie z pozornym ru ­ chem dziennym i rocznym słońca; w przebie­

gu zaś dziennym wielkości elementów m agne­

tycznych i w obfitości zórz północnych wyczy­

tano okres jedenastoletni, zbiegający się z je ­ denastoletnim okresem rozwoju plam na słońcu; inny okres zm ian magnetycznych, obejmujący 26 dni, odpowiada obrotowi słoń­

ca dokoła osi, a nagłe zakłócenia igły m agne­

sowej pozostają w związku z gwałtownemi wybuchami n a powierzchni słońca. Rozpo­

znano tak że pewien okres w przebiegu ele­

mentów magnetycznych, zależny od położenia księżyca, a w ostatnich czasach ujawniły się drobne różnice w zboczeniu magnetycznem i w natężeniu m agnetyzm u ziemskiego, zależ­

ne od położenia planet względem ziemi i słoń­

ca, od tego zatem , czy przypadają w przeciw- łegłości czy w połączeniu.

Zgodność ta objawów, tak na pozór odręb­

nych, dziwić nas nie może, ja k bowiem zie­

mia, ta k też i inne bryły niebieskie własności m agnetyczne posiadać mogą; do zdum iewają­

cych natom iast rezultatów prowadzi rachu­

nek, który wykazuje, źe jeżeli jakiekolwiek ciało niebieskie na m agnetyzm ziemi oddzia­

ływać je st w stanie, natężenie magnetyzmu jego niesłychanie przewyższać musi stan m a­

gnetyczny planety naszej.

Obliczenia takie po raz pierwszy przepro­

wadził w r. 1881 znakomity meteorolog, pro­

fesor W ild, gdy dokładnem u p odd ał badaniu

(5)

N r 34. WSZECHSWlAT. 533 burzę m agnetyczną, k tó ra m iała miejsce

w sierpniu 1880. R achunek ten wykazał, że, przy uwzględnieniu stosunku masy słońca do masy ziemi, słońce być musi ] 3 000 razy sil­

niej inagnetycznem, aby, przy korzystnem po­

łożeniu biegunów, sprowadzać mogło dzienne kołysania się igły zboczeń, której odchylenia w stanie norm alnym od położenia średniego wynoszą około 4'; przy silnych wszakże zakłó­

ceniach, gdy w ystępują odchylenia aż do 2°, stan m agnetyczny słońca trzydzieści razy wzmagać się lub słabnąć winien JSieznając tych badań W ilda, podobne rachunki p rze­

prowadził niedawno lord Kolvin (W illiam Thomson), o czem w jednym z ostatnich nu­

merów pism a naszego podaliśmy wiadomość;

Thomson wniósł również, źe słońce musi być około 12 000 razy silniej namagnesowanem aniżeli ziemia, by rzeczywiście sprowadzać mogło przypisywane mu zawichrzenia m agne­

tyczne, a stąd p rzyjął nawet, że przypuszczal­

na łączność między rozwojem plam na słońcu a burzam i m agnetycznemi je s t pozorna, a zbieg obu okresów przypadkowy tylko.

P oglądu tego W ild wszakże nie podziela i są­

dzi, że zgodność okresów magnetycznych i astronom icznych je s t faktem dostatecznie przez obserwacyą stwierdzonym, jakkolwiek dotąd nie rozumiemy, na czem polega w isto­

cie rzeczy związek obu tych o b jaw w . By zaś dokładniejsze zyskać pojęcie o przypusz­

czalnym tym wpływie magnetyzmu ciał nie­

bieskich n a m agnetyzm ziemski, obliczył prof.

W ild pewne wartości graniczne tych działań, a rezultaty swych badań zamieścił w zbiorze:

„M elanges physiąues et chimiques du Bulle- tin de l’acad. de St. P etersb o u rg ”; przytacza­

my je tu według streszczenia, podanego przez

„N aturw issenschaftliche R undschau.”

W obecnym czasie w Pawłowsku zboczenie magnetyczne je s t równe zeru, igła zatem m a­

gnesowa, na osi pionowej w sparta, układ a się do równowagi w płaszczyźnie południka astronomicznego. Jeżeli na igłę tę działa m agnes przypadający w płaszczyźnie równo­

leżnika, w takim razie ig ła odchyla się od po­

łudnika o k ą t v, wyznaczający się ze związku 2 M

gV~ H E i

gdzie M je s t momentem m agnetycznym uży­

tego m agnesu, H składową poziomą m agne­

tyzmu ziemskiego w miejscu obserwacyi, E

zaś odległością magnesu od igły. Składowa pozioma H wynosi obecnie w Pawłowsku w jednostkach G aussa (milimetr, m iligram , sekunda) 1,64.

W tychże samych jednostkach moment magnetyczny ziemi wynosi, według G aussa, 8,538.1029 m m mg s. Z dokładnych pomia­

rów znamy dalej moment magnetyczny n a­

magnesowanej do nasycenia bryły stalowej, który również w powyższych jednostkach wy­

nosi 300 na 1 m iligram m asy, gdy znów mo­

m ent również do nasycenia przechodnio n a­

magnesowanej bryły żelaza miękkiego na mili­

gram dochodzi do 1800 jednostek. W y­

obraźmy więc sobie, źe cała m asa ziemi, obejm ująca 6,0640.1030 mg, składa się ze sta­

li i jest do nasycenia namagnesowaną, to mo­

m ent jej magnetyczny w najkorzystniejszym przypadku byłby równy 1,8192.1033, a zatem 2 131 razy większy nad istotną swą, obecną wartość; wzmógłby się zaś jeszcze sześcio­

krotnie, gdyby ziemia utworzoną była z żela­

za miękkiego i również do nasycenia nam agne­

sowaną, czyniłby tedy 1,0915 103ł.

M asa słońca przewyższa masę ziemi 324440 razy, można więc moment jej magnetyczny obliczyć również w przypuszczeniu, źe działa z takiem samem natężeniem inagnetycznem ja k ziemia, albo też że sk ład a się ze stali lub z żelaza miękkiego. Ponieważ zaś dalej od­

ległość słońca od ziemi wynosi 1,4867.10 11 milimetrów, zastosować można tu wzór wyżej przytoczony i obliczyć zboczenie, jakieby sło­

neczny ten m agnes wywierał na igłę zboczeń w Pawłowsku, gdyby nadto położenie jego biegunów odpowiadało przyjętym tam w arun­

kom najkorzystniejszym. Zboczenie to mia­

nowicie wynosiłoby i; = 0,0212", gdyby słońce pod względem magnetycznym działało ja k ziemia, wynosiłoby zaś i/ = 45,2", gdyby słoń­

ce było do nasycenia nam agnesowaną bryłą stalową, a i/'= 2 7 1 " = 4'31" gdyby było rów­

nież nam agnesowaną b ry łą żelaza miękkiego.

Podobnyż rachunek przeprowadzony co do księżyca okazuje, że wpływ jego n a igłę zbo­

czeń w Pawłowsku sprowadzałby odchylenie je j o k ąt v = 0,0463", gdyby działał ja k zie­

mia, o k ą t i / = 9 9 ,'= l '3 9 " , gdyby działał ja k magnes stalowy, a o k ą t t/'= 5 9 4 " = 9 '5 4 " , gdyby był magnesem z żelaza miękkiego. Co dotyczę planet, to kąty te oczywiście wypa­

d a ją daleko mniejsze; dla W enery, w po-

(6)

534 WSZECHSWIAT. N r 34.

wyższych trzech przypuszczeniach, je s t v — 0,00000252”, v '= 0,00538", v " = 0,0323’'; dla Jow isza zaś v = 0,000000336", v' = 0,000715", v" = 0,00249".

Liczby te, jakkolw iek hipotetyczne, upo­

w ażniają do niejakich wniosków. Liczby zwłaszcza, otrzym ane dla planet, przekony­

w ają, źe wpływ ich bezpośredni n a średnie zboczenie igły magnesowej n a ziemi nie m ógł­

by się żadną m iarą ujawnić, w najkorzyst­

niejszych bowiem naw et w arunkach sprow a­

dzałby odchylenie igły o k ą t zaledwie 0,03", którego najdokładniejsze nasze przyrządy nie zdołałyby wykazać. W spomnieliśmy wyżej, | że przypisywano planetom wpływ pewien n a | zakłócenie igły magnesowej; gdyby wszakże 1 W e ner a rzeczywiście działanie takie sprow a­

dzać m ogła, właściwy jej m agnetyzm m usiał­

by dziesięć milionów razy znaczniejszym być, aniżeli ziemi.

Co dotyczę księżyca, obliczenia powyższe wskazują, źe gdyby działał ja k m agnes sta ­ lowy, czyli, gdyby wdaściwy jego m agnetyzm 2000 razy przewyższał m agnetyzm ziemski, to w średniej swej od ziemi odległości spro­

w adzałby w ciągu doby odchylenie igły w je d ­ nę i drug ą stronę o 100"; rzeczywiście wszak­

że dostrzeżona obszerność kołysań igły m a­

gnesowej pod wpływem ruchu księżyca nie przechodzi 30". Gdyby więc zakłócenie to igły wywoływane było przez bezpośredni wpływ magnetyczny księżyca, należałoby mu przypisać 600-krotny względem ziemi m agne­

tyzm właściwy. D la w yjaśnienia tak znacznej z p lanetą naszą różnicy, możnaby przypuścić, źe źródłem silniejszego jeg o m agnetyzm u są prądy termoelektryczne, wzbudzone przez znaczną różnicę tem p eratu ry między stroną ku słońcu zwróconą, a stro n ą pozostającą w cieniu, a k tó rą to różnicę ocenia lord Hossę n a 300°. N iek tó re wszakże okoliczności, j a ­ kie ujaw niają się w ruchach igły od biegu księżyca zależących, nie zgadzają się z przy­

puszczeniem bezpośredniego wpływu księżyca, być więc może, że należy je raczej uważać jak o pośrednie tylko działanie m agnetyczne, zawisie od przypływów i odpływów oceanicz­

nych, przez księżyc powodowanych.

Jeżeli idzie o słońce wreszcie, to w każdym razie bezpośrednie oddziaływanie jego m a­

gnetyczne na ziemię łatw iej pojąć się daje, w promieniowaniu bowiem swojem, ciepliko-

wem i świetlnem, jak o też w wybuchach swoich, ujawnia ono ta k znaczne zasoby ener­

gii, źe przypisać mu też można i odpowiednio olbrzymie objawy elektryczne, któreby spro­

w adzały m agnetyzm właściwy, 12000 razy znaczniejszy aniżeli magnetyzm właściwy zie­

mi; przy takiej zaś potędze mógłby magne­

tyzm słońca w samej rzeczy wywoływać od­

chylenia igły zboczeń o obszerności 4,5' w jednę i drug ą stronę położenia równowagi.

Z a przypuszczeniem bezpośredniego wpływu magnetycznego bryły słonecznej przem awia to, źe okres dobowy zmian zboczenia m agne­

tycznego odpowiada zupełnie pozornemu obie­

gowi dziennemu słońca, jakoteż i 26-dniowy okres elementów m agnetyzm u ziemskiego, który się schodzi z trw aniem obrotu słońca dokoła osi. K ołysania te igły są coraz obszerniejsze w m iarę, ja k przesuwamy się od równika ku biegunom; objaw ten wszakże nie sprzeciwia się przypuszczeniu bezpośred­

niego wpływu słońca, pochodzi to bowiem stąd , źe w powyżej podanym wzorze występu­

je składowa pozioma m agnetyzm u ziemskie­

go, której natężenie w zrasta wraz z szeroko-

j

ścią geograficzną. Z bezpośredniem n ato ­ m iast oddziaływaniem słońca pogodzić się nie

j

daje inna okoliczność, a mianowicie, źe igła zboczeń n a półkuli północnej i południowej porusza się w strony przeciwne.

Uwagi powyższe dotyczą tylko norm al­

nych, peryodycznych zmian w położeniu igły magnesowej; przypadkowe zawichrzenia m a­

gnetyczne są o wiele obszerniejsze, jeżeli i te zatem zakłócenia tłum aczyć chcemy bezpo­

średnim wpływem słońca, to należałoby też przypuścić, że energia słoneczna doznaje od­

powiedniego wzmożenia. Otóż, gwałtowne wybuchy na słońcu, które się ujaw niają w protuberancyach, wzbijających się do wy­

sokości przewyższającej dwadzieścia razy średnicę ziemską, okazują wprawdzie niesły­

chaną ilość energii, przechodzącą wszelkie nasze pojęcie, pomimo to nie sądzi prof. W ild, by dla wyjaśnienia nagłych zboczeń igły, wy­

noszących do 2°, trz e b a było przyjmować, że potężny m oment m agnetyczny słońca dozna­

je n araz 30-krotnego wzmożenia, jak ie było­

by niezbędne do sprowadzenia ta k znacznego

odchylenia igły; gwałtowne te bowiem zmiany

m ogą być następstw em pośrednich tylko

działań, do których także odwoływać się

(7)

N r 34. WSZECHSWIAT. 535 można dla wyjaśnienia zgodności jedenasto­

letniego okresu plam słonecznych z odpowied­

nim okresem zórz północnych i zakłóceń m a­

gnetycznych.

P rzyjąć łatw o można, źe wytwarzaniu się na słońcu plam , pochodni i protuberancyj to ­ warzyszą gwałtowne objawy elektryczne, któ­

re oddziaływać m ogą przez wpływ na elek­

tryczność atm osferyczną i ziemną; a następu­

jące stąd wyładowania d ają początek zorzom północnym i prądom ziemnym, przedstawia­

jącym przebieg zgodny z zakłóceniami ma- gnetycznemi. Do sprowadzania wszakże wy­

ładowań takich w ystarczają słabe już siły, jirądy zaś z wyładowań tych wynikające mo­

gą być zupełnie dostateczne do wywoływania silnych zakłóceń magnetycznych. Podczas zakłóceń takich igła zboczeń w samej rzeczy kołysze się w jednę i drugą stronę, co przy­

pom ina wahadłowy przebieg wyładowywań butelki lejdejskiej lub innego kondensatora.

N adto zaś przy zakłóceniach magnetycznych natężenie m agnetyzmu ziemskiego doznaje wzmożenia lub osłabienia, które często trw a przez kilka godzin; gdyby zaś dały się zawsze zestawiać dostrzeżenia z różnych i odległych między sobą punktów n a ziemi, okazałoby się może, że zmiany te natężenia magnetyzmu ziemskiego są zawsze wzajemne, tak, źe gdy w jednem miejscu okazuje się jego wzmoże­

nie, to w innem znów spółcześnie występuje osłabienie, co też rzeczywiście dostrzeżono podczas burzy magnetycznej 30 stycznia 1881 r. W taki sposób przy zakłóceniach m agne­

tycznych ogólny m agnetyzm ziemski nie ule­

gałby zmianie, a zachodziłoby jedynie tylko przeinaczenie w jego rozkładzie, co znów usu­

wa potrzebę nieprawdopodobnego istotnie przypuszczenia, że m oment magnetyczny słońca nagłego i niesłychanego doznaje przy­

rostu.

W ogólności więc z rozbioru prof. W ilda wynika, źe planetom odmówić należy wszel­

kiego wpływu n a m agnetyzm ziemski, księżyc wszakże a bardziej jeszcze słońce oddziaływać n a niego łatwo mogą. D la niewątpliwej zaś zgodności różnych objawów magnetycznych z astronomicznemi pogląd ten więcej zapewne zyska stronników, aniżeli przypuszczenie lor­

da K elyina, że zgodność ta przypadkową jest

jedynie. S. K.

Z biologii bakteryj.

(Dokończenie).

I X .

W braku możności wyrobienia sobie do­

kładnego pojęcia chemicznego o jad ach ba­

kteryjnych poprzestawać musimy obecnie n a danych, jakich nam dostarczają dwa zjawi­

ska, które doświadczalnie za pomocą tych jadów wywołać można, a mianowicie: intoksy- kacya i immunizacya. T ą drogą udało się wprowadzić podział jadów bakteryjnych na dwie kategorye: 1) jadów naturalnych albo pierwotnych i 2) sztucznych albo zmienio­

nych.

J a d y naturaln e odpowiadają t. zw. „toksal- bum inom ” B rieg era i F ran k la, a „toksynom ” K lem perera. Są to ciała bardzo nietrwałe, rozkładające się przez ogrzewanie po nad 60°. W yw ołują one objawy danej choroby zakaźnej i zwierzęta, odporne względem te j­

że choroby, opierają się również działaniu tych jadów.

J a d y sztuczne (zwane nietrafnie przez B uchnera i K lem perera „proteinam i,” co tyl­

ko w b łąd wprowadzić może, ponieważ tą ostatnią nazwą obejmujemy wogóle ciała białkowe) są ciałami trwalszemi, opierają się gotowaniu i strącają się alkoholem. Nie wywołują one typowych objawów danej cho­

roby, lecz obniżenie tem peratury lub gorącz­

kę, stosownie do dawek, mniej lub więcej silo­

ne zapalenie w miejscu zastosowania, jakoteż objawy charłactw a. Nie posiadają one włas­

ności immunizowania ustroju, w niektórych razach, przeciwnie, usposabiają do przyjęcia zarazków choroby. Zw ierzęta, szczepione ochronnie, nie okazują się odpornemi prze­

ciwko tym jadom.

Obok tych dwu rodzajów jadów , pomiędzy produktam i bakteryj znajdujemy jeszcze trz e ­ ci szereg ciał, o n atu rze chemicznej bardzo rozm aitej, lecz wogóle trwalszych, niż odpo­

wiednie jady. S ą to substancye, nietrujące,

lecz, przeciwnie, zabezpieczające organizm

czyli immunizujące go przeciwko chorobie

(8)

536 WSZECHSWlAT. N r 34.

zakaźnej, wywoływanej przez dany drobno­

ustrój (wakcyny chemiczne). W niektórych przypadkach udaje się osięgnąó wakcynacyą chemiczną za pomocą ja d u naturalnego.

W wielu innych natom iast jad y natu raln e nietylko nie im m unizują, lecz doprow adzają, naw et w m ałych zastosowane daw kach, do charłactw a ustroju, np. przy tężcu i dyftery­

cie. W takich razach u d aje się niekiedy osięgnąó wakcynacyą chemiczną za pomocą pewnych środków, np. ogrzew ania jadów pier­

wotnych ponad ich tem p eratu rę krytyczną, do 70°— 80°. P rod u k ty bakteryj niektórych chorób, np. cholery, wakcynują naw et po ogrzaniu do 100° i 120°. W niektórych wreszcie chorobach wakcyny zostały zupełnie wyosobnione od jadów bakteryjnych; w chole­

rze np. można wakcynować lotnem i produk­

tam i hodowli.

W spom nieć wreszcie musimy jeszcze o je d ­ nej kategoryi substancyj, których przyroda zupełnie nam je s t nieznaną i które znajduje­

my tylko u zwierząt immunizowanych. C iała te posiadają własność nietylko zabezpieczają­

cą, ale i leczniczą.

Ażeby zakończyć z kw estyą nieustalonej jeszcze, jakeśm y widzieli, n atu ry chemicznej jadów bakteryjnych, dodać trzeba, że Gama- leja wypowiada hipotezę, że należą one do grupy nukleoalbuminów, t. j. związku album i­

nów z zasadam i organicznem i i fosforem. Nu- kleoalbuminy są to ciała niezmiernie nietrw a­

łe, rozkładające się przez samo dłuższe ze­

tknięcie z wyskokiem i przez ogrzewanie ponad 60° na inne trw alsze ciała białkow ate, ja k również n a rozm aite ptom ainy i leukomainy.

W chodzą one w skład wszystkich komórek zwierzęcych i roślinnych. W ed łu g Gam alei, ja d y bakteryjne pierw otne są nukleoalbumi- nam i, które, rozkładając się, d a ją nukleiny, odpowiadające jadom sztucznym. W niektó­

rych z odkrytych dotychczas jadów b ak tery j­

nych, np. w jadzie cholerycznym, w jadzie wibi’yona ptasiego (Yibrio avicidus) i w tuber- kulinie stwierdzono dużą ilość fosforu, stano­

wiącego głów ną cechę chemiczną nukleoalbu- minów. Pom im o to jed n ak nie m a to sta ­ nowczo rozstrzygającego znaczenia, dopóki nie otrzym am y trucizn bakteryjnych w sta ­ nie zupełnej czystości.

X .

Z kolei wypada teraz odpowiedzieć na py­

tanie: czy jad y bakteryjne są produktem roz­

kładu substancyj białkow atych, służących za podłoże odżywcze dla bakteryj, czy też wy­

tw arzają się z samych bakteryj, co mogłoby służyć za poparcie hipotezy o nukleoalbumi- nowej ich naturze?

Przypuszczenie pierwsze jeszcze w najnow­

szych czasach było w ogólnym wśród uczo­

nych obiegu. T aki np. znakomity badacz, ja k H ueppe, w pracy swej pod tytułem :

„U eber Giftbildung durch B acterien und Ober giftige B acterien,” w r. 1892 mówi:

„Napewno twierdzić można, źe w ostatnich latach wszyscy uczeni uznają i wszystkie n aj­

nowsze odkrycia potw ierdzają teoryą, wedle której jad y , działające w zakażeniach swoi­

stych, pow stają pod wpływem odpowiednich drobnoustrojów z rozkładu b iałka żywego lub m artw ego.” A jed n ak doświadczenia, dokonywane jeszcze w epoce dociekań nad jadem gnilnym (B ergm ann, Schm iedeberg) skłaniały do przeciwnego wniosku. P rzeko­

nano się bowiem wielokrotnie, że m ineralny płyn P a ste u ra , złożony z am oniaku i różnych soli obojętnych, ja k również płyny F erdynan-

j

da Cohna lub N agelego, poddane gniciu, wy- I wołują zupełnie te same objawy zatrucia, co i gnijące m aterye białkow ate i nie tra c ą tego działania septycznego naw et pod wpływem gotowania lub filtrowania przez glinę. Było więc to oczywistym dowodem, źe ja d gnilny tworzy się i bez substancyj białkowatych, że przeto nie powstaje pod wpływem ich ro zkła­

du, lecz je s t wynikiem syntetycznej czynności bakteryj.

Poszukiw ania te nie m iały wszakże stanow­

czego znaczenia na całej linii państw a m ikro­

bów, ponieważ były dokonywane n a płynach, ulegających gniciu pod wpływem bakteryj nieokreślonych, wszelkie zaś rozstrzygające doświadczenia bakteryologiczne dom agają się czystych hodowli. Przeprowadzone dopiero według najściślejszych wymagań badania G uinocheta nad lasecznikiem dyfterytu po­

zwalają rozszerzyć tę teory ą do wszystkich rodzajów bakteryj. Guinochet stwierdził mianowicie, źe lasecznik dyfterytu, rozw ijają­

cy się doskonale w normalnym przefiltrowa-

nym moczu ludzkim, niezawierającym ani

śladu białka, wytwarza w nim je d n a k swój

(9)

N r 34. WSZECHSWIAT. 537 ja d zupełnie ta k samo, ja k w bulionie mię­

snym.

X I .

Z chwilą takiego rozstrzygnięcia kwestyi pochodzenia jadów bakteryjnych natu raln ą rzeczy koleją zrodziło się pytanie: Czemźe są te produkty syntetycznej czynności bakteryj?

J a k i je s t ich stosunek do procesów życia dro­

bnoustrojów?

U patryw ano w nich analogią z fermentami, wydzielanemi np. przez drożdże piwne, lasecz- nik kwaśnego mleka i inne drobnoustroje i mniemano, że służą one, podobnie ja k i te ferm enty bakteryjne, do przygotowania sobie g runtu odżywczego w ciele zwierzęcem, bądź drogą przem iany pewnych substancyj na zdolne do przyswojenia, bądź drogą osłabie­

nia odporności zwierząt przeciw inwazyi ba- kteryj. N iektóre fakty naukowe zdawały się popierać tę hipotezę. Doświadczenia istotnie wykazały, że jad y dyfterytyczny i tężcowy względem rozm aitych odczynników zachowują się zupełnie ta k samo, ja k ferm enty rozpusz­

czalne. Stwierdzono również, że pewne sub- stancye, ja k papaina, ja d Bacilli prodigiosi, abryna, po zastrzyknięciu w' bardzo nikłych ilościach usposabiają zwierzę do rozwoju b a ­ kteryj, w jego stanie normalnym niechorobo- twórczych.

Przeciwko jed n ak takiem u znaczeniu jadów bakteryjnych posiadam y szereg dowodów.

Przedew szystkiem bakterye niektórych z n aj­

groźniejszych naw et chorób, jako to: gruźlicy, cholery i k arbu nkułu nie wydzielają substan­

cyj jadowitych. Dalej ważnym bardzo w tym względzie je s t fakt, że w hodowlach dyftery­

tyczny ch i tężcowych płyn, zrazu kwaśny i wcale niejadowity, staje się alkalicznym i coraz jadowitszym w stosunku do czasu trw ania hodowli. W ytłum aczyć się to daje jedynie w taki sposób, że ja d zaw arty jest w ciele bakteryj i płyn alkaliczny powoli do­

piero go wyciąga.

Przypuszczenie o takiem pochodzeniu jad u cholerycznego wygłosił jeszcze w r. 1886 Can- tani, lecz twierdzenia swego nie udowodnił.

Dopiero G am aleja później wykazał, źe trupy różnych bakteryj pozostają jadowitem i nawet po ogrzaniu ich do 100° i 120° i źe z trupów

wibryona cholerycznego i ptasiego można otrzym ać wyciągi bardzo jadow ite, obdarzone zarazem własnościami immuuizującemi. T a ­ kim poglądom Gam alei zdawały się prze­

czyć poszukiwania B uchnera, o których tu słówko' rzec musimy. Buchnerowi po raz pierwszy udało się otrzym ać z różnych bakte­

ryj substaneye o słabej jadowitości, wywołu­

jące po zastrzyknięciu podskórnem miejscowy proces zapalny wysiękowy, w małych zaś dawkach tylko miejscową leukocytozę, czyli pozytywną chemotaxis (znaną już czytelnikom W szechśw iata z artyk. umieszczonego w roku zeszłym). N a zasadzie ich odczynów che­

micznych, B uchner opisał je jako „alkalial- bum iny” lub „proteiny,” odpowiadające n a­

szym jadom sztucznym, zmienionym.” P o ­ nieważ za pomocą swej metody (gotowanie z alkaliam i) otrzym ał on tylko wTspomniane substaneye, dzieli on więc jad y bakteryjne na dwie grupy: O trzym ane przezeń „proteiny”

pochodzą z ciała bakteryj i są pozytywnie chemotaktyczne, dru g a zaś grupa, toksalbu- miny albo toksyny stanowią, zdaniem jego, wydzielinę bakteryj i są negatywnie chemo- taktyczne. Lecz wnioski B uchnera nie zdo­

łały stępić ostrza krytyki Gam alei. N a pod­

stawie badań swoich, w których przy tem pe­

ra tu rze 55°—60° otrzym ał on z hodowli cho­

lerycznych ja d inny, niż przy gotowaniu, ja k również b adań innych uczonych nad gruźlicą, przypuszcza on, że wszystkie jad y bakteryjne pochodzą z ciała bakteryj, jakkolwiek jady naturalne, jak o łatwo ulegające rozkładowi, nie mogą być otrzym ane przy tem peraturze wrzenia, której użył w metodzie swej B uch­

ner. „P roteiny” B uchnera nie są bynajmniej alkalialbuminami; pozory takiej natu ry che­

micznej zawdzięczają one również tylko m e­

todzie, ja k ą zostały wydobyte z bakteryj.

T uberkulina K ocha, posiadająca wszystkie własności fizyologiczne buchnerowskich pro­

tein, pozbawiona je s t jed n ak odczynów, zn a­

miennych dla alkalialbuminów, ponieważ do otrzym ania jej użyto nie alkalij, lecz związku obojętnego.

Nic więc, zdaje się, nie przeczy już tw ier­

dzeniu, że wszystkie ja d y bakteryjne pocho­

dzą z ciała bakteryj, takie zaś ich pochodze­

nie um acnia jeszcze hipotezę Gamalei o ich budowie chemicznej, właściwej jądrom wszel­

kich komórek.

(10)

538 WSZECHSWIAT. N r 34.

X I I .

N a zakończenie tego rozbioru ogólnych własności jadów bakteryjnych musimy jeszcze p arę słów poświęcić działaniu ich n a ustrój zwierzęcy, ja k również niezm iernie doniosłej kwestyi szczepień ochronnych i odporności, zjawiska te bowiem posłużyły, ja k widzieliśmy, za jedyną podstaw ę do podziału tych jadów na przyjęte obecnie kategorye.

D ziałanie jadów bakteryjnych na ustrój je s t jeszcze wogóle bardzo m ało poznane.

Niewiadomo dotąd, czy działają one n a pier­

wiastki nerwowe, czy na tkankę mięśniową, na serce lub naczynia krwionośne, i t. d. Co dotyczę jadów naturalnych, wywołują one tę sam ą chorobę, co i żywe bakterye. P o za- strzyknięciu np. przefiltrowanych hodowli dy- fterytycznych w ystępują prawie identyczne objawy, poprzedzone okresem inkubacyjnym, ja k i przy sam oistnem zakażeniu dyfterytem . M ożna w taki sposób naw et wywołać te same porażenia dyfterytyczne, co i za pomocą sa­

mego lasecznika. To samo d a się powiedzieć o ja d a c h tężca, cholery i innych. J a d y sztucz­

ne d ziałają miejscowo, gdzie zostały zastrzy- knięte, wywołując zapalenie surowicze, krw a­

we, a naw et niekiedy obum arcie tkanki.

W prowadzone do ogólnego krwiobiegu jad y te, przeciwnie, wywierają wpływ przeciwza­

palny, opierający się naw et ta k silnie draż­

niącej substancyi, ja k olejek krotonowy.

Dziwne to ostatnie zjawisko usiłowano obja­

śnić porażeniem ośrodków naczynioruchowych, lecz objaśnienie to je s t jeszcze po dziś dzień spornem.

J a d y bakteryjne sztuczne, wprowadzone pod skórę w bardzo m ałej dawce, wywołują odczyn zapalny nie w miejscu zastrzyknięcia, lecz naokoło ognisk, chorobą już przedtem dotkniętych, ja k np. wilkiem (gruźlicą skóry), nosacizną i t. p. Takie elekcyjne działanie K och tłum aczy stopniem rozcieńczenia jadu;

podczas gdy ja d y te w dostatecznem stężeniu powodują proces zapalny wysiękowy w samem miejscu zastrzyknięcia, w roztw orach słab­

szych nie są w stanie podziałać n a tkanki zdrowe, działaniu ich wtedy podlegają tylko ogniska chorobliwie zmienione, naokoło któ­

rych tworzy się odczyn zapalny. Z a trafn o ­ ścią takiego poglądu przem aw ia fakt, że to elekcyjne działanie nie je s t bynajm niej, ja k z początku mniemano, swoiste, właściwe np.

tuberkulinie tylko dla ognisk gruźliczych, lecz występuje także n a jaw pod wpływem tuberkuliny u osobników niegruźliczycb, jako- też u osób, dotkniętych tą chorobą pod wpły­

wem innych zupełnie substancyj.

Co dotyczę zjawiska odporności, pow stają­

cego pod wpływem szczepień ochronnych, pierwsze wakcynacye chemiczne naprowadzi­

ły badaczów n a drogę błędnego jego pojmo­

wania. Ponieważ stwierdzono, źe można oswoić myszy z coraz większemi dawkami wy­

jałowionych hodowli lasecznika tyfusowego i zabezpieczyć je w tak i sposób przeciw znacz­

nym ilościom lasecznika żywego, zabijającym myszy nieszczepione, przypuszczano więc zra­

zu, że zwierzęta, szczepione za pomocą roz­

puszczalnych produktów bakteryj, nabyw ają odporności wskutek oswajania się z jadem . C ały jed n ak szereg późniejszych spostrzeżeń G am alei nad odkrytym przezeń wibryonem ptasim i nad wibryonem cholerycznym, jako- teź doświadczenia innych uczonych nad róż- nemi innemi jad am i bakteryjnem i obalają stanowczo tę teoryą. G am aleja przekonał się mianowicie, źe wyjałowione hodowle wi- bryona ptasiego zabezpieczają, po zaszczepie­

niu ich świnkom morskim, od zakażenia wi­

bryonem żywym, lecz nie uw alniają od ja d o ­ witego działania samego ja d u ochronnego.

Szczepione ochronnie świnki morskie ulegały zupełnie tym samym objawom, co i nieszcze­

pione; dawki ogrom ne tej szczepionki sprowa­

dzały śmierć u obu kategoryj tych zwierząt, dawki zaś mniejsze wywoływały, stosownie do warunków doświadczenia, gorączkę lub obni­

żenie ciepłoty, zapalenie wysiękowe w miejscu zastrzyknięcia i chemotaxis pozytywną lub negatyw ną, zależnie od dawek. Z drugiej zaś strony G am aleja dowiódł, źe i lotne, nie- jadow ite produkty hodowli cholerycznych również im munizują, W idzim y więc, że o oswajaniu się organizm u z działaniem ja ­ dów w szczepieniach ochronnych nie może być mowy.

Zjaw iska tu opisane natom iast bardzo się łatw o tłum aczą, jeżeli przyjm iem y mnogość jadów , wytwarzanych przez bakterye. W sa­

mej rzeczy zw ierzęta szczepione, ja k tego do­

wiodły poszukiwania B ehringa i K itasato nad jadem tężca i dyfterytu, badania ich i W a s­

serm anna n ad jadem tyfusowym ja k również

wiele innych, okazują się odpornemi zarówno

(11)

N r 34. WSZECHSWlAT. 539 przeciw jadom naturalnym , ja k i samym ba-

kteryom żywym.

F a k tu tego dowodzi nietylko odporność sztuczna, otrzym ywana za pomocą szczepień, lecz również odporność wrodzona. T ak np.

szczury, które nie ulegają zakażeniu dyftery- tycznemu, okazują także n atu ra ln ą odporność względem olbrzymich nawet dawek ja d u pier­

wotnego (toksalbum inu) bakteryj dyfterytu.

Co zaś dotyczę braku odporności względem samej szczepionki, je st ona zupełnie zrozu­

m iałą wobec tego, źe ta ostatnia, jakeśm y już mówili, prawie zawsze znajduje się w połącze­

niu z jadem sztucznym zmienionym, od któ ­ rego niezmiernie trudno ją odosobnić. P o ­ wstaje tu więc działanie tego jad u , który, pow tarzam y znowu, nie m a zupełnie nic wspólnego ze zjawiskiem odporności.

N a czemźe ta odporność polega? B ehring i K itasato dowiedli, źe odporność względem tężca i dyfterytu zależną je s t od własności surowicy krwi zwierząt odpornych, niszczenia odpowiedniego ja d u in nitro. Dalsze poszuki­

wania stwierdziły to zjawisko i dla innych j a ­ dów. Tej wszakże własności surowicy nie napotykam y u zwierząt, posiadających odpor­

ność wrodzoną, a je s t ona dopiero wytworem uprzedniego wprowadzenia ja d u do ustroju.

Nie je s t więc ona przyczyną odporności, lecz raczej jej następstwem .

Surowica krwi zw ierząt, ochronnie szcze­

pionych, wywiera również działanie antytok­

syczne i w ciele innych zwierząt. N a tej podstawie oparto m etodę zabezpieczenia i le­

czenia za pomocą surowicy krwi zwierząt im- munizowanych. Szczegóły tej metody dotąd zostały opracowane na dwu głównie choro­

bach: tężcu i dyfterycie, których jad y przodo­

wały wszystkim badaniom , odnoszącym się do toksykologii mikrobowej, podobnie jak kiedyś lasecznik karbunkułu inaugurow ał erę badań nad bakteryam i chorobotwórczemi.

Poszukiw ania nad leczniczemi własnościami surowicy krwi rozpoczął K itasato , usiłując wyleczyć człowieka, dotkniętego tężcem, za pomocą surowicy immunizowanego królika, lecz bezskutecznie. Tizzoni i C attan i osię- gnęli już jed n ak 7 przypadków wyleczenia antytetaniną, przygotow aną z surowicy psów, szczepionych ochronnie przeciw tężcowi. Nie- b rak w nauce prób stosowania tej metody le­

czenia i do innych chorób, dyfterytu, włókni-

kowego zapalenia płuc i t. d., lecz wszyst­

kie, ja k zwykle z początku, nie dały albo żadnych, albo tylko wątpliwe, podlegające krytyce, wyniki. M etoda ta wymaga jeszcze szczegółowego opracowania wielu pytań, do­

tyczących zjawiska odporności, od rozstrzyg­

nięcia których zależeć będzie między innemi dozowanie surowicy leczniczej, wprowadzanej do ustroju chorego człowieka. W szystko to wszakże je s t ju ż tylko kwestyą czasu. Dziś tyle napewno twierdzić można, że nie posia­

dam y żadnej innej metody leczenia tężca i dyfterytu, któraby doświadczalnie choć w przybliżeniu była ta k uzasadnioną, ja k me­

toda leczenia za pomocą surowicy krwi zwie­

rz ą t immunizowanych. J e s t więc ona n aj­

jaśniejszą gwiazdą, przyświecającą widnokrę­

gowi leczniczemu najbliższej przyszłości.

Mieczysław Goldbaum.

K azim ierz Łagodziński i D. Hardine, O syn­

tezie dw uoksynaftakrydonu.

Do roztworu obojętnego kw. antranilowego au- torowie dodawali ekwimolekularną ilość soli po­

tasowej kw. 1,2 - naftocbinono - 4 - sulfonowego i mięszaninę zlekka ogrzewali w ciągu kilku mi­

nut. Powstawał kw. l,2-n aftoch in on o-4-an tra- nilowy, który dalej pod wpływem kw. siarczane- go stężonego w temp. 180— 190° traci cząstecz­

kę wody, przechodząc w l,2-naftochinon-3,4-akry- don. Pod działaniem kw. siarkawego z tego ostatniego związku powstaje derywat hydroksy­

lowy:

(OH)a

II CO

C«°H < J > C 0 H 4 NH

Dwuoksynaftakrydon jest ciałem krystalicznem, żółtobrunatnem, rozpuszcza się w ługach alka­

licznych, lecz w roztworach takich utlenia się ła­

two, przechodząc znowu w naftochinonoakrydon.

K . Łagodziński. O $-antrachinonie.

Przez działanie azotonu sodu w obecności chlorku cynku na dwuoksyantracen, autor otrzy­

mał nitrozooksyantracen, przeprowadził go za

pomocą chlorku cyny w amidooksyan*racen, któ­

(12)

540 WSZECHSWIAT. N r 34.

ry wreszcie, utleniany kw. chromnym, daje (3-an- trachinon. Jest to ciało pomarańczowo zabarwio­

ne, łatwo rozpuszczalne w zwykłych rozpuszczal­

nikach związków organicznych i bardzo łatwo łą­

czące się z feniłcnodwuaminą na odpowiednią an- tracenofenazynę. Rozstrzygnięcie pytania, czy nowy ten anfracbinon ma budowę:

C |4H8(0 )?— 1,2, czy też C14H8(0)a— 2,3, , au‘or pozostawia sobie do zbadania w przyszłości.

B r. Znatowicz. O sile elektrobodźczej pe­

wnych reakcyj chemicznych, sprawozdań ic tymczasowe.

P. Znatowicz od pewnego ju ż czasu zajął się pomiarami siły elektrobodźczej, wytwarzającej się skutkiem utlenienia alkoholi homologicznych z szeregu Cn OH. Doświadczenia przed­

stawiały wiele trudności z powodu braku metody, która musiała być obmyślona w taki sposób, że­

by uniknąć szkodliwego wpływu, wynikającego z olbrzymiego oporu wewnętrznego, jaki przed­

stawiałby element, w którym jeden z elektrodo w składa się z tak złego przewodnika jak alkohol.

Ostatecznie elemenf, użyty do tych doświadczeń, jest zbudowany w taki sposób, że jeden jego elektrod stanowi cylinder z gąbki platynowej, który, po upizedniem wyrugowaniu z niego tlenu przez długotrwałe żarzenie do jasnej czerwoności i ochłodzenie w strumieniu czystego azotu, napa- ja się badanym alkoholem i za pomocą drutu platynowego, przechodzącego przez jego środek, łączy z jedną końcówką galwanometru, gdy dru­

ga końcówka jest połączona z drutem, idącym od blachy platynowej, stanowiącej drugi elektrod elementu. Oba te elektrody znajdują się w du­

żej epruwetce, umieszczonej w kąpieli, pozwala­

jącej utrzymywać temperaturę na żądanej w yso­

kości. Do epruwetki tej wlewa się roztwór utle­

niający: w jednych doświadczeniach 10°/o roz­

twór czystego kw. chromnego, w innych 5°/0 roztwór nadmanganianu potasu. Działanie kw.

chromnego jest bardzo zawiłe, ponieważ prowa­

dzi do utworzenia całych szeregów produktów utlenienia. Przeciwnie, pod wpływem nadman­

ganianu potasu (w roztworze alkalicznym) z alko­

holi wyżej wskazanego szeregu tworzą się wyłącz­

nie odpowiednio kwasy tłuszczowe. „Reakcya elektryczna” zmienia się tutaj nader prawidłowo od bardzo wysokiej dla alkoholi najniższych (oko­

ło 1,1 wolta dla CH3OII), do coraz niższych, w miarę zwiększania się masy cząsteczkowej (oko­

ło 0 ,4 5 wolta dla C5Hu 0H ). Odwrotnie rzecz się ma z czasami trwania reakcyi, gdy bowiem dla alkoholi niższych zjawisko ustala się wkrótce po zamknięciu obwodu, skazówka galwanometru do­

chodzi maxitnum i następnie cofa się do O, to używając alk. wyższych czekać wypada na maxi- mum nieraz kilkanaście godzin, poczem skazówka pozostaje nieruchoma przez czas długi i p. Zn.

notował doświadczenia, w których na odwrotne przejście od stanowiska maximum do O trzeba było czekać 8 — 10 dni. W tym okresie czasu

j

można znaleźć peryod, w którym przez długie [

dziesiątki godzin siła elektrobodźczą utrzymuje się na stałej wysokości, co sprawia, że element alkoholowy może być uważany w pewnym wzglę­

dzie za jedno z ogniw najstalszych. P. Zn. za­

strzega sobie możność dalszego prowadzenia tych badań, które w niejednym względzie obiecują cie­

kawe rezultaty.

Kornel Eadziewanowski, O sposobie działa­

n ia chlorku glinu.

Mięszanina benzolu z haloidkami rodników alkoholowych pod działaniem chlorku glinu, jak wiadomo, wydaje węglowodory aromatyczne z łań­

cuchami bocznemi tłuszczowemi. Tak np. z brom­

ku etylu i benzolu powstaje etylobenzol. Obok wszakże tego produktu głównego tworzą się nie­

małe ilości dwuetylobenzolu i trójetylobenzolu.

P. Radziewanowski spostrzegł, że chlorek glinu, obok własności wywoływania syntezy, posiada jeszcze odwrotną zdolność do wykonywania de- strukcyi podobnych węglowodorów z wieloma łań­

cuchami bocznemi. Mięszanina dwuetylobenzolu i trójetylobenzolu z benzolem, ogrzewana z chlor­

kiem glinu, wydaje etylobenzol. Postępując we­

dług powyższych wskazówek, p. R. doprowadził do tego, że z danej ilości mięszaniny Ca H3 Br z C0 H0 otrzymywał aż do 71°/0 teoretycznej wy­

dajności etylobenzolu. Metodę swoją p. R. za­

stosował także do otrzymywania dwufenilómetanu, przyczem, jako produkty uboczne otrzymał znane już dawniej a i (3 dwubenzylobenzole, których jednak własności, a zwłaszcza budowa cząsteczki, nie zostały zbadane. Modyfikując sposób otrzy­

mywania tych węglowodorów tak, żeby ża punkt wyjścia brać ciała o budowie dokładnie znanej, p. R. otrzymał wyraźne wskazówki co do ich bu­

dowy. Nakoniec, badania nad działaniem destruk- cyjnem chlorku glinu naprowadziły p. R. na zaj­

mujący fakt powstawania na tej drodze antracenu i jego homologów.

L udw ik Bruner, O cieple topliwości niektó­

rych związków organicznych.

P. Bruner oznaczył za pomocą metody kalory­

metrycznej ciepło topliwości 18 ciał organicznych w celu porównania wyników doświadczenia z re­

zultatami teoretycznie obliczonemi na zasadzie teoryi van t ’Hoffa. Oprócz jednego tylko ciała (kw. palmitynowy), liczby wyprowadzone z do­

świadczenia zgadzały się dobrze z wyliczonemi teoretycznie. Co do wpływu składu chemicznego na ciepło topliwości, zauważyć należy, że pochod­

ne bromowe mają bez w}'jątku mniejsze ciepło topliwości od pochodnych chlorowych i od ciał macierzystych.

Zn.

Cytaty

Powiązane dokumenty

jedynczo osadzonych, ginący co roku wskutek złych warunków (zimy); 2 ) przy większej ilości ciepła (pokojowa hodowla, ciepła jesień), ten sam gatunek wydaje,

Powyżej ju ż wspomniałem o dwu listewkach, ciągnących się wzdłuż tylnej powierzchni rdzenia pacierzowego, które oddzielają się od zaczątku ostatniego w miejscu,

kości czyli raczej częstości, to jest od liczby ich okresów w ciągu sekundy, czynnik więc ten należy mieć na uwadze obok natężenia prądów i ich siły

mnieć, źe w ciągu więcej niż dwudziestu la t byłem świadkiem usiłowań uczonych bardzo zasłużonych, starających się wyjaśnić, w ja k i sposób woda,

Jeż eli więc następnie w odpowiedni sposób trzy te obrazy złożymy razem , po oświetleniu ich promieniami barw właściwych, otrzym amy obraz przedm iotu we

czalności je s t zawsze niedoskonałe, gdyż pewna m ała ilość m ateryj, zwanych nieroz- puszczalnemi, zawsze jed n ak przechodzi do roztw oru. Jeżeli owa ilość

jenie to obrazu świadczy, że w przejściu przez kryształ spatu islandzkiego promień światła rozdwaja się, czyli załamuje podwójnie, co zresztą, uwidocznić można

to więc wytłumaczyć może obfitość burz letnich, jako też gwałtowność burz, które się w okolicach zwrotnikowych srożą.. Nie nastręcza też trudności i